Zagajnik znajdujący się niedaleko za ostatnimi domami z miejscowości, jest niewielki, ale dosyć gęsto zasadzone drzewa sprawiają, że mimo wszystko można w nim znaleźć miejsce dla siebie, jeżeli potrzeba samotności. Znajdzie się kilka pni, wręcz sprzyjających wspinaniu się - zazwyczaj są oblegane przez młodszych mieszkańców Doliny Godryka. Przy krętych alejkach ustawiono drewniane ławeczki. Znajduje się tu również mały wodospad - strumień kończy swój bieg w oczku wodnym. Tutaj jednak nie prowadzi żadna ze ścieżek. Przy jednej, mniej uczęszczanej, stoi tabliczka, wskazująca kierunek, który należy obrać, aby trafić do wodospadu. Przechodząc pod nim, przez przejście dopasowujące się do rozmiarów wchodzącego, trafia się do ukrytej części parku. Właściciele parku, czwórka czarodziejów, dwie siostry i dwóch braci, prowadzą tu mały rezerwat i dbają o wszystkie stworzenia i rośliny, jakie się tu znajdują. Hodują magiczne zioła dla zielarza z chaty i zajmują się każdym obiektem, szczególnie dbając o te, które stoją tu od lat.
W magicznym parku można znaleźć: - Zielennik, do którego prowadzi ścieżka z kamieni, - Aleja Prawdy, - Strumień, - Pomnik Cliodny.
Na spotkanie ze złotowłosą biegł jak na złamanie karku. Plotki huczące po Mungu trafiły i do niego. Uzdrowicielka w końcu poszła na zasłużony urlop, tak niezbędny dla jej zdrowia i samopoczucia (choć miał świadomość, że wydawało jej się inaczej). Bardzo szybko przeanalizował grafik, poprzesuwał ważniejsze spotkania i oznajmił, że jutro w szpitalu się nie pojawi. Priorytetem było zabranie Whitehorn (gdziekolwiek poza dom i pracę), która teraz wydawała mu się jeszcze bardziej krucha niż zwykle. Jak gdyby pierwsze lepsze tępe ostrze miało ją zranić na wskroś. Nie mógł na to pozwolić. - Gotowa? – spytał z uśmiechem, łapiąc ją pod ramię. Widok takiej Perpetuy łamał mu serce na pół, dlatego nawet się nie zastanawiał i po raz pierwszy od bardzo dawna wziął wolne, chcąc spędzić z nią trochę czasu. Gdy kobieta dała znać, teleportował ich do Doliny Godryka. Ten niewielki zagajnik był miejscem, w którym zawsze znalazł ukojenie i miał nadzieję, że wszechobecny spokój udzieli się kobiecie – zdecydowanie go potrzebowała. Upewniwszy się, że teleportacja poszła pomyślnie, ruszył z nią powoli pod wodospad, użyczając jej swego ramienia do podpórki. Gładził jej drobną dłoń w ojcowskim geście, wszak tak ją właśnie traktował – jak swoją córkę. – Wiesz, jak zaczęłaś pracować pod moim okiem spodziewałem się, że prędzej ugniesz się pod naporem nieuratowanego pacjenta, a nie przez takiego chuja – nie owijał w bawełnę. Nie obklejał faktów watą cukrową; spojrzał na nią z ukosa, a w jego tęczówkach czaiło się bezgraniczne wsparcie i ciepło. Z trudem powstrzymał odruch użycia legilimencji – nie na niej – i zatrzymał się, wyciągając dłoń przed siebie, demonstrującą wodę spływającą z gór. – Jeśli chcesz zmian, Perp, musisz zaprosić do swojego życia chaos, które ze sobą niosą. Kto jak kto, ale ty temu podołasz. Wiem, że jest ci teraz najciężej na świecie, że każdy krok i wdech sprawiają ból. Nie zostaniesz z tym sama. Nigdy – wlepił w nią wzrok, a jego źrenice różnej wielkości czujnie ją obserwowały. Całym sobą wyczuwał tę niepewność, szalejącą w Whitehorn. I po raz pierwszy w życiu czuł, że posiada niewystarczające umiejętności, aby naprawić kolejną osobę. Jedną z najważniejszych. Oplótł ręce dookoła niej, obleczone w karminową marynarkę. Mogła protestować, bronić się, krzyczeć i płakać, ale wiedział, że tego potrzebowała. Że przyda jej się ramię, w które może szlochać, wyszeptywać przekleństwa i najokrutniejsze klątwy. A obiecał, że zawsze będzie przy niej – i słowa swego dotrzymywał. – Ten chaos nie potrwa długo, Słońce – pogładził ją po czubku głowy. – I nie jest taki straszny jak się wydaje. Coś o tym wiedział.
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Prawda była taka, że gdyby nie Whitlow i jego opiekuńcze skrzydła - Perpetua zapewne byłaby w jeszcze gorszej kondycji i zdrowiu niż znajdowała się teraz. Po gwałtownym i szybkim rozstaniu z Shercliffem nie mogła przecież zostać w jego rezydencji w Londynie, nie miała również zamiaru wracać ani do Hogwartu, ani do swojego domu w Hogsmeade, gdzie mogła natknąć się na Williamsa... Więc krążyła między dwoma domami - swoim rodzinnym, gdzie pieczę trzymała nad nią Roseanne i Lyanna, oraz tym należącym do Sterlinga i jego rodziny. W obu znalazła ciche zrozumienie, choć to przeklęte poczucie winy dalej przygniatało ją do ziemi - nie tak to wszystko miało przecież wyglądać. Potem podniosła się już na tyle, żeby móc 'zamieszkać sama' - a dopiero po interwencji Huxleya zrezygnowała z zapracowywania się do obłędu. Jeszcze unikała ludzi - ale swojemu mentorowi nigdy by nie odmówiła spaceru. — Gotowa — przytaknęła, starając się odwzajemnić uśmiech starszego mężczyzny. — Tylko nie zgub mnie po drodze — dodała jeszcze pół-żartem, pół-serio - akurat Sterling doskonale wiedział, że Whitehorn zwyczajnie bała się teleportować w swoim obecnym stanie... Ale jemu ufała, naprawdę bezgranicznie. Był tym stałym kawałkiem lądu do którego zawsze mogła przybić, gdy chwytał ją sztorm. Wiedziała, że nie wyciągnął jej z bezpiecznych czterech ścian po to, żeby rozprostowała nogi. Czekała ją zapewne jedna z cięższych rozmów - i o ile na spacer była gotowa, tak nie była pewna, czy słowa jej nie przerosną. Niemniej, ufnie przyjęła ramię mentora, powolutku brnąc z nim do przodu, w samo serce zagajnika. — O pacjenta nigdy nie walczę sama — podjęła dzielnie sterligowski wstęp, czując jak serce tłucze jej się boleśnie o żebra. Z radości i obawy jednocześnie - bo uwielbiała z nim rozmawiać, mieli już swoje wypracowane schematy. — Moja praca, a prywatne perypetie to dwie zupełnie odmienne sprawy... Chciałabym, żeby wszystko układało się tak dobrze jak moja kariera. Bo uzdrowicielką - również przez wielki wkład Sterlinga - była naprawdę wybitną. I choć praca ta była jedną z najtrudniejszych ścieżek zawodowych - ona całe życie szła tę ścieżką z podniesioną głową, zmiatając z drogi wszystkie przeszkody. Miała jednak wrażenie, że przez to zrzuca wszystkie kłody i głazy właśnie na swoją ścieżkę uczuciową... Póki była w pracy, wszystko było w porządku. Zatrzymali się - Perpetua czuła intuicyjnie, że jej ojciec zaraz coś powie. Coś, co zaraz naruszy jej chwiejną równowagę, którą zaczęła powoli z pomocą Huxleya odzyskiwać. — Tylko czy ja chcę zmian...? — spytała cicho, wodząc jasnymi tęczówkami od spadającej kaskadami wody, do źrenic Whitlowa, które - choć wiedziała, że nie używa na niej swego talentu - prześwietlały ją na wylot. — Nie jestem sama, ale samotna już tak. Zawsze. W istocie, nie wiedziała, czy rzeczywiście chciała zmian - wszystkie zmiany, które miały doprowadzić ją do stałości zawsze spełzały na niczym. Wszystko kończyło się niepowodzeniem. Wszystko, czego tylko się podjęła. Inna praca, nowy związek... A teraz... Teraz jeszcze czekające ją macierzyństwo. Chciała sama siebie objąć ramionami - jednak uprzedził ją Sterling, po raz kolejny, namacalnie chroniąc ją pod swoimi skrzydłami. I wróciło do niej nagle to całe poczucie krzywdy i niesprawiedliwości jakie w sobie nosiła od miesięcy. Aż zachłysnęła się, kiedy szloch znów, całkiem niespodziewanie chwycił ją za gardło. — Przecież ja... zawsze tak bardzo się staram! — załkała łamanym tonem prosto w poły ekscentrycznej marynarki. Znów zaczęła drżeć, kiedy nazbierane przez ostatnie tygodnie emocje wezbrały gwałtowną falą, szukając ujścia. I znalazły je, przez wielkie jak grochy łzy. — J-Ja... — Nie mogła zebrać słów, w tej chwili naprawdę marząc, żeby Whitlow zwyczajnie sięgnął do jej umysłu i pomógł wyjąć sens z tego całego chaosu. — Boję się — wyszeptała, między gwałtownymi wdechami, ponownie pragnąc skurczyć się w sobie, zniknąć - chowając twarz w złotych lokach i piersi mężczyzny. — Boję się, że nie dam rady. A-a... Muszę, Sterling. — Nawiązywała oczywiście do małej Florence - która nie zdawała sobie sprawy jak wielką obawą napawała swoim istnieniem własną matkę. Perpetua marzyła o macierzyństwie - ale to nie tak miało wyglądać. Całe jej życie wyglądało dokładnie nie tak i boleśnie zdawała sobie z tego sprawę.
To, że Perpetua szukała ukojenia w jego domu, zdecydowanie mu odpowiadało, bo dzięki temu mógł mieć na nią oko. Niejednokrotnie jej pomagał, oferował miejsce w pokoju gościnnym czy słowa otuchy – robił to z czystej ojcowskiej miłości i miał poczucie, że chociaż jednemu ze swoich dzieci - mimo że przybranemu - dawał to, co najlepsze. - Co to dla nas małe rozszczepienie! – pochwycił żart Whitehorn, pokazując rząd krzywych zębów. Byli starymi wyjadaczami w dziedzinie uzdrawiania, razem tworzyli fantastyczny duet w Mungu i nawzajem się uzupełniali. Ona była doskonała w leczeniu urazów, powstałych w wyniku nieudanych zaklęć, Whitlow natomiast ratował swoją wiedzą o ludzkiej psychice, w efekcie czego nie było rzeczy, której nie mogli wspólnie nie sprostać. Dlatego cieszył się, że kobieta wróciła do szpitala i znów mogli się codziennie widywać, ale nie mógł znieść widoku przepracowanej wili, z przekrwionymi od płaczu oczami. Czuł się w obowiązku przywrócić ją na odpowiednie tory, jak zresztą zawsze, gdy ta zbaczała ze swojej ścieżki. - Chciałabyś być we wszystkim najlepsza? Zostaw też pole do popisu dla innych – parsknął, starając się rozluźnić atmosferę. Rozmowa była nieunikniona, zamierzał ją wypuścić do domu dopiero wtedy, gdy odnajdzie w sobie zasoby, niezbędne do dalszego funkcjonowania. – Na tym polega nasze istnienie, nie wszystko układa się dobrze – spoważniał, prędko wypierając z pamięci plik obrazów z obu wojen, zostawiających na jego duszy dwie długie, podłużne blizny. – Te zmiany i tak już nadeszły. Im bardziej się przed nimi bronisz, tym gorzej się trzymasz – ponownie boleśnie szczerze powiedział to, co obserwował od dłuższego czasu. – To, co się teraz dzieje w twoim życiu, przekieruj na tory, które sprawią, że będziesz szczęśliwa. Wkrótce już nigdy nie będziesz sama – uśmiechnął się delikatnie, ostrożnie gładząc brzuch Perpetuy w czułym geście. Gdzieś tam, pod powłoką skóry, tkwiło nowe istnienie, maleńka wierna kopia stojącej przed nim złotowłosej, którą zamierzał otoczyć opieką i być dla niej najlepszym dziadkiem na świecie. Ale był świadomy, że dopóki Whitehorn nie stanie na nogach, odbije się to na jej córce. Płacząca wila, szczelnie zamknięta w jego ramionach, doprowadzała go na skraj. A raczej sytuacja, w której się znalazła, pomimo usilnych starań ułożenia sobie życia – o czym właśnie wspominała na głos, zanosząc się szlochem. – Te starania nie poszły na marne. Masz przy sobie Huxleya, zostaniesz matką, uświadomiłaś sobie, że twoje miejsce jest w szpitalu. To wszystko było po coś i chociaż czujesz, że twoje plany się nie ziściły, zyskałaś bardzo dużo. Za jakiś czas to zauważysz. Przycisnął ją mocniej do piersi, delikatnie gładząc po drobnych plecach, niemiarowo poruszającymi się od spazmów i dreszczy. – Martwiłbym się, gdyby było inaczej. Strach nie jest niczym złym. Odsunął się nieznacznie, łapiąc jej drżące rączki. – Mała wywróci całe twoje życie do góry nogami. Czasem schowasz twarz w poduszkę, żeby choć na chwilę uciec od nawału obowiązków. Odkryjesz w sobie emocje, o jakie się nigdy nie podejrzewałaś. Zaczniesz w trywialnych rzeczach szukać pozornego niebezpieczeństwa, żeby uchronić przed nim Florkę. Ale to jest nic przy tym, co ona ci da. Twoim jedynym zadaniem jest kochanie jej i troszczenie się o to, aby miała piękne życie. A jesteś w tym najlepsza – kciukiem otarł perłową łzę z jej policzka. – Wiem, że cię to wszystko przeraża. To znak, że ci zależy, że chcesz jej dać wszystko, co najlepsze. Dając Florence całą swoją uwagę i miłość, dostanie o wiele więcej niż niejedno dziecko – nie musiał dodawać, że myślał o swoich dzieciach. Pozbawionych jego obecności przez wieczne zapracowanie i pogoń za karierą. O tym, że Dust tak naprawdę nigdy nie zaznał ojcowskiego ciepła, na które zasługiwał. Przez twarz Sterlinga przeszedł grymas, pogłębiający zmarszczki na czole i w okolicach ust.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Były miejsca w Dolinie Godryka, do których nie należało zapuszczać się samodzielnie. Były też takie, które stanowiły idealne miejsce do ukrycia swoich zamiarów, czy działań. Odnalezienie jednego z nich nie nastręczało Beatrice żadnych większych problemów. Po tylu latach mieszkania w tym miejscu, doskonale wiedziała, gdzie powinna się udać, by skrupulatnie ukryć przed całym światem swoje dzisiejsze plany. Nie chciała, by ktokolwiek się dowiedział. Miała jeszcze wiele treningów przed sobą i naprawdę wolała zostawić je bezpieczną tajemnicą. W końcu im świat mniej wie, tym lepiej dla niego. Teleportowała się do zagajnika, specjalnie wybierając taki moment w ciągu doby, by nie zastać tam żadnych ludzi. Noc już zapadła, jednak dla Beatrice nie stanowiło to żadnego problemu. Niewielki strumień który znajdował się w oddali szmiał przyjemnie, napawając go optymizmem. Padało. Dokładnie tak, jak przewidziano w dzisiejszej prognozie pogody. I dobrze, dokładnie o to jej chodziło. W innym wypadku nie pojawiłby się tutaj. zamierzała dziś przetestować zaklęcie Aexteriorem. Wcześniej dokładnie zapoznała się z jego formułą, by nic jej nie zaskoczyło. Wiedziała, że poprawnie rzucony czar pozwoli jej otoczyć spory obszar magiczną barierą, której zadaniem będzie chronić ten fragment przed jakimikolwiek czynnikami atmosferycznymi. Nie mogła się doczekać, aby nie wypróbować swoich umiejętności przy tym konkretnym zaklęciu. Dlatego powoli uniosła różdżkę do góry, nie przejmując się tym, że zdążyła już przemoknąć do suchej nitki. Krople deszczu spadały z jej czarnych włosów, jednak nie zwracała na to uwagi. Odchrząknęła, gotowa zacząć dzisiejszą naukę. - Aexterriorem - wyartykułował zaklęcie, jednocześnie dokładając do tego kolisty ruch nadgarstka. Niestety, nie zadziało się nic, na co w ogóle można by było zwrócić uwagę. Zmarszczyła delikatnie brwi, próbując wyłapać, w którym miejscu popełniła błąd. Powtórzyła w myślach zaklęcie, przypominając sobie, na którą sylabę powinna położyć akcent, podczas wypowiadania. - Aexterriorem - spróbowała jeszcze raz, pewniejszym głosem, ponownie wykonując kolisty ruch nadgarstkiem. Tym razem coś zaczęło się wokół niej dziać. Widziała, jak z różdżki wydobywał się dziwnego rodzaju parasol ochronny, więc nie poluźniła na niej uścisku. Skupiła się jeszcze bardziej, przez co bariera powolutku zaczęła się rozszerzać, odgradzając jej ciało od deszczu i nawet najdelikatniejszych powiewów wiatru. Zaklęcie jednak zostało nagle przerwane. Oddychała szybko, ponownie czując na sobie deszcz, który wywoływał dreszcze na jej przedramionach. Nie spodziewała się, że do utrzymania magicznej bariery będzie potrzebować tak dużej siły. Zaskoczona tym odkryciem potrzebowała chwili czy dwóch, aby dojść do siebie. Deszcz osiadający na jej skórze wbrew pozorom pomagał. -Aexterriorem - spróbowała czaru jeszcze raz, gdy tylko poczuła, że jest gotowa. Od razu użyła znacznie więcej mentalnej siły w tym przypadku. Bariera ponownie wystrzeliła z jej różdżki i zaczęła rozszerzać znacznie szybciej niż w poprzednim przypadku. Nie przerywała zaklęcia, podtrzymując swoją ogromną koncentrację, co nie było łatwym zadaniem. Bariera miała już kilka metrów średnicy i stale się powiększała. To wszystko trwało zaledwie kilka sekund, jednak gdy Beatrice poczuła się wypompowana, smagnęła ostro różdżką, przerywając czar. Tym razem bariera nie zniknęła. Cały czas stała w jej centrum, odgrodzona od wiatru, od deszczu, od wszystkiego, cholernie zmęczona i cholernie zadowolona sama z siebie.
Zt.
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Prawdopodobnie każdy wiedział o zamiłowaniu rodziny Huang do magicznych stworzeń oraz smoków w całkiem sporej części. Dlatego też Mulan postanowiła połączyć swoje zainteresowania i wykorzystać je w nauce transmutacji, na której skupiła się już jakiś czas temu. Ponownie miała przy sobie podręcznik poświęcony tej dziedzinie zaklęć, w którym czytała uważnie opis zaklęcia Draconifors. Wydawało jej się wprost stworzone dla niej. Co prawda było skomplikowane pod względem tego, że wymagało od niej całkiem sporego skupienia, aby wiernie oddać szczegóły smoczego ciała, w które miał się przemienić znajdujący się niedaleko kamień, ale była pewna, że jakoś sobie z tym poradzi. Wymowa nie była znowu taka skomplikowana, a ruch różdżką wydawał się być do opanowania w przeciągu kilku wykonywanych w skupieni prób. Na cel swoich ćwiczeń, upatrzyła sobie całkiem spory kamień, który rozmiarami odpowiadał mniej lub bardziej posiadanemu przez nią modelowi smoka. Dlatego też uznała go za idealny. Chwyciwszy pewnie w palce różdżkę, kontrolnie zerknęła do podręcznika, aby raz jeszcze wbić uważne spojrzenie w porady na początek oraz utrwalić sobie w głowie odpowiedni ruch różdżką. Okay, chyba będzie w stanie to ogarnąć. Zresztą wszystko wyjdzie w trakcie. Poruszyła nadgarstkiem zgodnie z wcześniej opisaną instrukcją, wymawiając przy tym inkantację zaklęcia. Nie było idealnie, ale widziała jak w znajdującym się przed nią kamieniu zachodzą pewne zmiany. Powoli zmieniał się jego kształt, wydłużając się i pęczniejąc w wybranych fragmentach, a także zdawało jej się, że na pewnej wysokości pojawiło się pęknięcie, które zapewne miało zaznaczyć linię, przy której miały się odłupać skrzydła. Zdecydowanie wiele jeszcze było przed nią, ale przynajmniej udało jej się uzyskać jakiś nieco bardziej przypominający smoka kształt. Nie było już wątpliwości, co do tego, że powinna jeszcze parę razy wykonać podejście, żeby uzyskać efekt, który byłby satysfakcjonujący. Po raz kolejny wykonała ruch różdżką, starając się teraz o lepszą precyzję i skupiając się jeszcze bardziej na kształcie, który pragnęła uzyskać. Formuła zaklęcia również wybrzmiała jakoś bardziej swojsko i naturalnie w jej ustach. Tym razem faktycznie udało jej się uzyskać coś więcej. Powoli pod wpływem jej magii kamień przekształcał się w coraz bardziej szczegółową kamienną figurkę smoka. Mało tego Huang starała się, aby faktycznie przypominał on jedną z czystokrwistych ras, a nie był jakąś smoczą karykaturą i abominacją, która tak naprawdę nie miała odzwierciedlenia w zwierzęcym świecie. I w końcu udało jej się po jeszcze jednej próbie nie tylko przeistoczyć kamień w podobiznę smoka, ale także ożywić go i spróbować swoich sił w kierowaniu nim. Obserwowała jak stawia nieco nieporadne kroczki na krótkich łapkach, a potem podejmuje próbę wzbicia się w powietrze, która udała mu się przy drugim podejściu, choć nie była jakoś szczególnie widowiskowa. Niemniej wszystko poszło po jej myśli i po kilku kolejnych podejściach, które miały pomóc jej w sprawniejszym rzucaniu zaklęcia, stwierdziła, że chyba już starczy tego treningu magicznego i może wrócić do domu.
Szmer wody, który normalnie by cię uspokajał, wzbudza coraz większy niepokój. Kroczysz jednak na umówione miejsce dumnie, z głową wysoko uniesioną do góry. Wkrótce w zagajniku spotykacie się wszyscy – ty, twój przeciwnik i wyznaczony przez Ministerstwo Magii sekundant. Dzisiaj za świadków macie jedynie nic nieświadome ptaki i inne leśne zwierzęta. Ale kto wie, może jeśli uda się przejść dalej, będą ci jeszcze ochoczo kibicować?
1. Przypominamy, że obowiązują nas zasady pojedynków i ligi profesjonalnej. Używanie czarnej magii dyskwalifikuje uczestnika i niesie za sobą konsekwencje fabularne. 2. Rzucamy w przeznaczonym do tego temacie. Inne rzuty nie będą uwzględnione. 3. Pojedynkujący rzucają literę, kto ma bliżej "A", zaczyna. 4. Obowiązują modyfikatory wynikające z cech eventowych i przerzuty wynikające z zasad podstawowych. 5. Obowiązuje zasada "Jesteś za silny". 6. Pojedynek na tym etapie rozgrywa się do jednego celnego trafienia i wymaga jednego posta opisującego przebieg spotkania. 7. Obowiązują rzuty na widziadła. Rozgrywacie je w poście poniżej przed rozpoczęciem pojedynku. Mechanicznie nie wpływają na jego przebieg, choć mile widziane jest opisanie strat moralnych. 8. Liczy się stan kuferka w chwili rozpoczęcia się pojedynku.
Termin na napisanie posta to 25.05.2024, godz. 20:00. Postać która do tego czasu nic nie napisze (choćby o tym, że czeka na przeciwnika) przegrywa walkowerem.
<zg>Kuferek:</zg> # Zaklęcia, # Transmutacja <zg>Magia dominująca:</zg> Zaklęcia/Transmutacja <zg>Magia poboczna:</zg> Zaklęcia/Transmutacja <zg>Litera:</zg> [url=link]#[/url] - potrzebne tylko do pierwszego posta, potem można usunąć tą linijkę. <zg>Potencjał magiczny:</zg> wpisz <zg>Średnia potencjału:</zg> wpisz (średnia potencjału twojej postaci i przeciwnika), można usunąć tę linijkę po pierwszym poście i ustaleniu progów. <zg>Progi:</zg> #pkt/#pkt/#pkt <zg>K100:</zg> [url=link]#[/url] <zg>Skuteczność magiczna:</zg> <zgss>Obrona:</zgss> potencjał magiczny+k100 <zgss>Atak:</zgss> potencjał magiczny+k100 <zg>Pozostałe przerzuty:</zg> Y/Z <zg>Wykorzystane modyfikatory z cech i specjalizacji:</zg> wpisz
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nie wspominał zbyt dobrze ostatniego swojego występu podczas rozgrywek profesjonalnej ligi pojedynkowej. Trudno powiedzieć czy to rozkojarzenie czy brak formy, a może wszystkiego po trochu, strąciły go ze stosunkowo niskiego stopnia turniejowej drabinki - w każdym razie nie mógł powiedzieć, aby finalny wynik jakkolwiek zaspokajał jego ego i zapewnił wystarczającą dozę satysfakcji. Miał nadzieję, że w tym roku sprawy potoczą się inaczej, dlatego pewnym krokiem powędrował w okolice zagajnika, myśląc wyłącznie o tym, że okolice wodospadu jawią się jako absurdalnie urokliwe miejsce jak na zagorzałą walkę o ligowe stołki. Szmer wody z jednej strony uspokajał, z drugiej jednak rozpraszał koncentrację, przywołując na myśl zgoła inne, przyjemniejsze wspomnienia. Całkowicie odległe i oderwane od wymiany ciosów, która za chwilę miała się w tym miejscu rozegrać. - Frederick. – Mruknął przeciągle, przypatrując się znajomej sylwetce, która okazała się niemniej dekoncentrująca od przepięknych okoliczności przyrody. – Powiedziałbym, że kopę lat i zapytałbym co słychać, ale uprzejmości proponuję zostawić na później, kiedy już skopię twój cherlawy tyłek. – Szczerze wątpił, aby tymi słowami sprowokował i tak na co dzień markotnego i zbuntowanego Shercliffe’a, ale spróbować nie zaszkodziło… poza tym zależało mu na tym, aby jak najprędzej przejść do konkretów. Przywitał się więc również skinieniem głowy z sekundantem, a następnie ukłonił przed swym przeciwnikiem, aby po tym kurtuazyjnym geście odmierzyć kroki, oddalając się od niego na wyznaczoną odległość. Wyczekał dźwięku sygnalizującego rozpoczęcie pojedynku, a wtedy zręcznym ruchem podniósł różdżkę wyżej, celując wprost w klatkę piersiową rywala. Everte Statum. Nie wypowiedział na głos inkantacji, uciekając się do magii niewerbalnej, acz na razie wyjątkowo prostej, nieskomplikowanej. Ot, na rozruch i rozprostowanie zaciskających się coraz mocniej wokół rękojeści różdżki palców.
Widziadła:E - wieża Kuferek: 24 Zaklęcia, 33 Transmutacja (+1 stale z transmutacji) Magia dominująca: Transmutacja Magia poboczna: Zaklęcia Litera: [url=link]H[/url] Potencjał magiczny: 58 Średnia potencjału: 89 Progi: 109 pkt/ 139 pkt/ 179 pkt K100: [url=link]#[/url] Skuteczność magiczna: Obrona:73 + 58 = 131 Atak:7 + 58 = 65 Obrona:19[/ur] + 58 = 77 | 23 + 58 = 81 (na drugą turę) Pozostałe przerzuty: 0/1 Wykorzystane modyfikatory z cech i specjalizacji: -
Nie wiedział, co go podkusiło, żeby wziął udział w lidze pojedynków. Najwyraźniej nie był w stanie usiedzieć w miejscu, czując się, jak zbuntowane dziecko, które podjęło już jakieś szalone decyzje. Kajdany trzeszczały coraz mocniej, odsłaniając to, co do tej pory było zakryte, zmieniając właściwie dosłownie wszystko, chociaż jednocześnie Frederickowi nie wydawało się, żeby tych zmian było aż tak wiele. Chociaż jedno wykluczało drugie, w jego przeświadczeniu jedno nie wykluczało drugiego i właściwie nawet nie prowokowało żadnych problemów. Tak czy inaczej, zjawił się w tym urokliwym zakątku, by skinąć ledwie dostrzegalnie głową sekundantowi, by już po chwili zacząć śpiewać, zdając sobie sprawę z tego, że najpewniej właśnie wkroczył ponownie w ten, pożal się Merlinie, krąg wróżek. Na całe jednak szczęście sekundant zdawał sobie sprawę z tego, co się dzieje i wyciągnął go z tej żenującej opresji, nim na miejscu zjawił się nie kto inny, a Salazar, którego Shercliffe nie widział od bardzo dawna. - Byłem pewien, że coś zdążyło odgryźć ci łeb - odparł w formie powitania, a potem zerknął raz jeszcze na towarzyszącego im człowieka, by skoncentrować się na pojedynku. Komentarz Salazara skwitował bardzo znudzonym spojrzeniem, bo faktycznie podobne zaczepki wcale na niego nie działały i ten mógł sobie opowiadać, co chciał. W przypadku Fredericka wbijanie kija w mrowisko prowokowało jedynie większe złośliwości i większe uszczypliwości, o czym Salazar powinien zwyczajnie pamiętać, ale najwyraźniej długa rozłąka odebrała mu nieco rozumu. Skoro jednak na tym się nie skupiali, pokłonił się, odsunął, a chwilę później został zmuszony do tego, by użyć prostego protego i odrzucić zaklęcie przeciwnika. Nie mógł spoczywać na laurach, więc spróbował zapanować na Salazarem za pomocą vincula, uznając, że związanie jego rękawów na plecach z całą pewnością uniemożliwi mu rzucanie poprawnie czarów. Poza tym, cóż tu dużo mówić, odnosił się również do tego, co należało z Moralesem zrobić, przynajmniej zdaniem Fredericka, który nawet przyjaciół zwykł traktować z buta.
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
- Złego diabli nie biorą. – Skwitował lakonicznie wzajemne uszczypliwości, którymi zdążyli się uraczyć przed rozpoczęciem pojedynku, który jak mogłoby się wydawać po pierwszej wymianie, zwiastował wyrównane starcie. Ofensywne zaklęcie Salazara zderzyło się bowiem z tarczą Fredericka, co sprawiło że Meksykanin jeszcze uważniej obserwował ruchy przeciwnika. Trzymał gardę do samego końca, ale świetlisty pocisk wypuszczony z różdżki Shercliffe’a całkowicie minął się z celem, dzięki czemu Paco nie musiał nawet pożytkować sił na czary obronne. Skorzystał natomiast z okazji, aby dynamicznie, płynnym ruchem przejść do kontrataku i chociaż korciło go, aby uderzyć druha z całej siły, ostatecznie zdecydował się ugodzić o wiele słabszy i wrażliwszy punkt mężczyzny: ego. – Obscuro. – Mruknął więc półszeptem, obserwując jak na oczach Fredericka zawiązuje się czarna, nieprzepuszczająca choćby odrobiny światła opaska. – Przynajmniej nie musisz patrzeć na własną porażkę. – Pozwolił sobie na kontynuację przyjacielskich przytyków, acz tak naprawdę żałował, że starcie zakończyło się tak szybko. Wbrew złośliwym słowom, nie patrzył jednak na kumpla z pogardą. Doskonale wiedział przecież, że niekiedy o życiu i śmierci decyduje jedno trafienie, ot ułamek sekundy. Poczekał więc chwilę aż Shercliffe zorientuje się w sytuacji, a następnie podszedł do niego, podając rękę w kurtuazyjnym, wieńczącym pojedynek geście.
Myśli Louise rzadko opuszczały wspomnienie błogiego życia nad Bajkałem, gdy pod sercem nosiła małą istotę, życie poświęcała miłości i pracy nad historią magii, a w wolnych chwilach przygotowywała piękne i niepozbawione szczegółów zielniki. Mimo, że ciągle myślała o tamtych czasach, to naprawdę rzadko powracała do ówczesnych pasji. Tym razem, zamiast eksplorować dawny ból, zdecydowała się zrobić użytek z dawnej wiedzy i uzupełnić jeden z zielników, który pozostał niedokończony. Ten dotyczył akurat roślin Wielkiej Brytanii, więc na miejsce dalszych poszukiwań wybrała zagajnik w Dolinie Godryka. Poza zielnikiem, magicznym klejem i sprzętem do rysowania, zaopatrzyła się także w dwie książki, na wypadek gdyby natrafiła na roślinę, której nie była w stanie zidentyfikować. Całe szczęście, pogoda była wciąż sprzyjająca, a Finley nie musiała użerać się z deszczem, czy innymi nieprzyjemnościami, mogąc w pełni kontemplować naturę. Przemierzając lasek, dość szybko dostrzegła krzew jednego z mniej popularnych gatunków jemioły. Miał one małe pędy i okrągłe białe jagody, co wcale nie było częstym widokiem. Louise sięgnęła po podręcznik, upewniając się czy to aby na pewno to, po czym poświęciła kilka minut na lekturę na temat tego konkretnego gatunku. Gdy już wiedziała wszystko, co powinna, zerwała jeden z owoców, by rozgnieść go i dokładnie obejrzeć miąższ i pojedyncze ziarno. Następnie usiadła na ziemi, by wkleić ziarno, owoc i listek do zielnika na jednej stronie, a na drugiej sporządzić staranny szkic rośliny. Zajęło jej to całkiem sporo czasu, bo niestety wyszła z wprawy, niemniej zaplanowała dzień tak, by mieć sporo czasu na tę eskapadę. Przy roślinie zostawiła też miejsce na dokładniejszy opis, który zamierzała uzupełnić już na spokojnie, w domowych pieleszach. Ruszyła w dalszą drogę i tym razem nie szło jej już tak łatwo – większość mijanych roślin była albo zbyt pospolita, albo wymieniona w zielniku już wcześniej. Finley nie zniechęcała się – wiedziała, że zadanie, którego się podjęła wymagało nie tylko wiedzy na temat roślin, ale przede wszystkim cierpliwości. Większość osób, która wchodziła w tę dziedzinę, nie traciła entuzjazmu przez brak podróży, czy odpowiednich okazów, ale dlatego, że nie miała wystarczająco dużo cierpliwości. I tym razem cierpliwość popłaciła, bo kobieta dostrzegła dorodny okaz języcznika migocącego. Początkowo pomyliła go z paprocią, jednak po dokładniejszym przyjrzeniu się i dostrzeżeniu charakterystycznego migotania pyłku, zrozumiała, że udało jej się znaleźć odpowiednią roślinę. Ponownie zajrzała do książki, by poznać niezbędne informacje na temat rośliny i dowiedzieć się więcej na temat specyficznego sposobu pylenia. Dla kogoś kto nie interesował się roślinami, mogło się wydawać to śmieszne, ale kobieta wciągnęła się w temat, jakby czytała pasjonującą powieść. Niemal zapomniała o celu swojej wizyty, lecz gdy sobie przypomniała, od razu zamknęła książkę i zaczęła preparować fragment rośliny, tak by wkleić go do zielnika. Gdy to się udało, zabrała się za kolejny szkic, który zajął jej już więcej czasu. Choć roślina była teoretycznie prostsza od jemioły, to oddanie jej wyglądu i tego wyjątkowego sposobu pylenia, zajmowało sporo czasu. Gdy to się udało, ruszyła dalej, by poznawać kolejne rośliny i dalej kompletować kartki w zielniku.
Nie spodziewał się takiego obrotu spraw, będąc przekonanym, że przynajmniej część składników alchemicznych będzie musiał znaleźć sam, gdzieś miedzy zajęciami, pracą i badaniami. Widząc starannie napisane słowa przez panią profesor był ciekawy, co skłoniło ją do zaproszenia go na wspólne poszukiwania składników. Oczywiście mogła być to zwykła, ludzka życzliwość, ale jej najrzadziej spodziewał się po obcych, dlatego nie mógł pozbyć się wrażenia, że kobieta miała ku temu swoje intencje. Mimo to przyjął zaproszenie, sądząc, że dużo lepiej pójdzie mu znalezienie trudno dostępnych składników jeśli pójdzie po nie z kimś, kto pewnie nie raz już na nie "polował". Z domu zabrał kilka niezbędnych rzeczy, które na takie okazje posiadał; lniane woreczki na składniki, ostry scyzoryk i rękawice ochronne, nie wydawały się zaawansowanym wyposażeniem, ale w jego mniemaniu były wystarczające by poradzić sobie z zebraniem większości dostępnych składników. Tak przyszykowany, czekał z samego rana w wyznaczonym przez kobietę miejscu, popalając chłodnozielonego kameleona, którego smak najpewniej miał być mieszaniną jabłka z miętą. Na dnie torby posiadał paczkę hogsów, których odstresowujące go właściwości na pewno by w tamtym momencie docenił, jednak choć byli poza murami szkoły, wolał nie ryzykować przy słabo znanej sobie nauczycielce palenia nie koniecznie legalnych papierosów. Widząc kobietę idącą w jego stronę, nie zamierzał witać się z nią przedwcześnie. Miał świadomość, że na tym spotkaniu to on jest "gościem", a ona "gospodynią", nawet jeśli nie byli bezpośrednio u niej w domu. Odpowiednie zachowanie wydawało mu się istotne w tej sytuacji. - Dzień dobry. - powiedział krótko, gdy pora była ku temu odpowiednia lub gdy usłyszał, że ona kieruje do niego słowa o tym samym znaczeniu. Poranek był ładny jak na jesień w Anglii, spodziewał się więc, że zbieranie ziół pójdzie im sprawnie i przyjemnie. - Mam wszystko o czym pani pisała. - ta informacja wydawała mu się istotna z jej perspektywy. Nie zamierzał rozwodzić się o pierdołach, przynajmniej w momencie w którym nie wiedział jakiego zachowania spodziewać się po kobiecie.