Ratusz w Dolinie Godryka umiejscowiony jest za pomnikiem wojennym (pomnikiem Potterów) i wyróżnia się na tle innych budynków jedynie wysokością. Wieża z zegarem nieznacznie góruje nad wioską i to właśnie z niej rozciąga się najlepszy widok na Dolinę. Poza dachami domów i sklepów można dostrzec także okolice - park, most i rzekę, łąki oraz pastwiska, a nawet odległy, zniszczony młyn, który lata świetności ma już dawno za sobą. W ratuszu podejmowane są najważniejsze decyzje dotyczące wioski.
Electra uwielbiała Dolinę Godryka, nawet jeśli nie była jej stałą mieszkanką. Uważała to miejsce za nieprawdopodobnie klimatyczne, szczególnie w porze zimowej, kiedy wszystko było tak urzekająco ozdobione. Tym większe było jej niezadowolenie, kiedy dotarła do Doliny Godryka i zauważyła, że była lekko spóźniona na pierwszy pokaz. Ona naprawdę nie lubiła nie być na czas. Wymruczała kilka niepochlebnych słów o swojej punktualności pod nosem i zaczęła przeciskać się malutkimi kroczami bliżej sceny, żeby lepiej widzieć. Nie znała wcześniej zaklęcia, którego efektem był tak piękny płomień, więc z tym większym zapałem chciała się za nie zabrać. Wyciągnęła różdżkę i naśladując gesty oraz wymowę, spróbowała wydobyć ze swojej różdżki ogniste cudo... Niestety, nieskutecznie. Może była to karma za to spóźnienie? A może po prostu Electra chciała tego zbyt mocno i złośliwość losu nie mogła dopuścić do tego, by jej życzenie się spełniło... Kiedy chciała spróbować jeszcze raz, do jej nosa doszedł nieszczególnie ładny zapach. Skrzywiła się i odszukała źródło tej zmiany warunków, którym był jakiś nieznany jej mężczyzna. (@Réne Larsson) - Potrzebujesz pomocy? - zagadnęła go, również wychodząc z tłumu, skoro i tak kompletnie nie radziła sobie z zaklęciem. Mogła potrenować jeszcze za chwilę, a wypadek mężczyzny wydawał się być dobrym pretekstem do zawarcia nowej znajomości. Zamierzała nawet poczekać na odpowiedź, ale im bliżej była, tym gorszy był zapach. - Oj. - Zatknęła nos i wyciągnęła szybko różdżkę. -Chłoszczyść. Jeśli chodziło o zabrudzenia, to zaklęcie było niezastąpione. Może i istniały jakieś inne z przeznaczeniem do konkretnych materiałów czy coś takiego... Ale cóż, nie było niespodzianką, że się na tym nie znała. Poza tym, nie chciała bardziej ingerować w nieznajomego, który na pewno dąłby sobie radę i bez niej.
1
The author of this message was banned from the forum - See the message
Właśnie czarował, kiedy odezwał się do niego aksamitny, kobiecy głos. Zadrżał nieco, a kark przebiegł dreszcz. Dawno miał okazję na kontakty towarzyskie, zwłaszcza z kobietami. Zawalony pracą papierkową, biurową decydowanie i sprawach magicznego państwa, podpisywanie dekretów oraz konferencje. Większość cieszyłaby się z takiego życia, ale nie on, on podjął ją tylko dlatego by odbudować dawną chwałę rodziny. - Dzień dobry- opuścił różdżkę i schował w kieszeni płaszcza podchodząc bliżej, podnosząc dłoń ku górze, by dać dziewczynie znak, że jest zupełnie sam. Nawet nikt z rodziny nie zechciał mu towarzyszyć w tym popołudniu. - Postanowiłem odetchnąć świeżym powietrzem, a skoro można się czegoś ciekawego dowiedzieć, to nie zawadzi nawet ministrowi - zrobił krótką pauzę. - Poza tym to zawsze ciekawa alternatywa dla siedzenia w domu, nie sądzisz? - zapytał się delikatnie uśmiechając. Na widok papierosów, jakie dziewczyna dzierżyła między palcami jego głód nikotynowy się odezwał. Wyjął z kieszeni papierośnicę, otworzył i postanowił poczęstować. Nic z tego, że sama paliła już jednego papierosa. Lordki, co za śmieszna nazwa dla papierosów. - Jestem Nolan Keane, ale to pewnie o mnie wiesz, a jak tobie na imię? - niezręczna sytuacja. Zna ciebie każdy, wie jak masz na imię, wtedy przedstawianie się wydaje się takie bezużyteczne.
Śnieg, śpiewy, światełka, buchające magiczne ogniska. Organizatorzy ogniska z pewnością bardzo postarali się z pierwszą imprezą w Dolinie Godryka. Ale czy przypadkiem nie za bardzo? Ktoś niestety nie przypilnował ognisk. Kiedy wszyscy bawili się przy scenie, magia żyła swoim życiem. Pierwszą oznaką chaosu był wybuch kilku ławek, stojących w oddali, spowodowany jajami popiołka. Nagły krzyk, a już po chwili z ognisk zaczęły wychodzić salamandry, które zaczęły podpalać wszystko wokół. Alarm został podniesiony, a ewakuacja natychmiastowa. Jednak każdy z nas ma wybór! Ty również! Możesz zapomnieć o innych i uciekać w popłochu, albo próbować pomóc w ugaszeniu pożaru! Ludzie w popłochu teleportują się byle gdzie, albo Magiczne Służby Specjalne odsyłają osoby do bezpiecznych miejsc.
W temacie z rzucania kostką musisz napisać, czy ratujesz się ucieczką, czy chcesz walczyć z ogniem. Po wykonaniu akcji z kostki spójrz do jakiej lokacji trafiasz. Mogło Cię tam niechcący wywiać, przez średnie umiejętności w teleportacji, bądź pomyłkę, albo jakiś urzędnik mógł Cię tam wysłać. Tematy do których jesteś przenoszony również są kostki, więc tam po raz kolejny musisz rzucić kostką i sprawdzić co tym razem się stało.
Jeśli już wszystko wybrałeś rzuć, sprawdź jak Ci poszło!
1 – Płonąca salamandra staje Ci na drodze. Widzisz jaka jest wyrośnięta? Dolina Godryka dziwnie wpływa na magiczne zwierzęta. Patrzy w Twoje oczy i dobrze wiesz, ona planuje Cię podpalić! Jesteś gotowy na ten pojedynek? Unosisz różdżkę i strzelasz w nią zaklęciami. Tylko czy wiesz wystarczająco dużo, by ją pokonać? Czy jesteś nastawiony na ucieczkę? Jeśli walczysz i masz w kuferku co najmniej 10 punktów z OPCM oraz 10 punktów z ONMS, wtedy możesz uznać, że udało Ci się rzucić nieparzystą. Jeśli uciekasz, po prostu rzuć kostką i sprawdź jak Ci poszło!
Jeśli z nią walczysz:
Parzyta – Salamandra umknęła przed Twoim zaklęciem i rzuca się na Ciebie dziko! Twoja różdżka wypada Ci z ręki i wygląda na to, że jesteś zdany na jej łaskę! Jeśli nikt nie uratuje Cię przed nią w tym temacie, trafisz po festynie do św. Munga i musisz napisać tam posta na temat Twoich poważnych poparzeń. Jednak, jeśli ktoś w porę zdejmie z Ciebie stwora, możesz ewakuować się stąd samodzielnie, z lekkimi poparzeniami na ręce. Nieparzysta – Raz dwa, salamandra znika, ucieka, czy jakkolwiek udało Ci się ją pokonać. Wiesz, że krew salamandry ma właściwości lecznicze oraz wzmacniające. Możesz wziąć trochę i rozejrzeć się za ewentualnymi rannymi! Dodatkowo zgłoś się w odpowiednim temacie po jeden punkt z ONMS!
Jeśli chcesz tylko uciec: Nieparzysta – Niczym prawdziwy agent z mugolskiego filmu akcji umykasz przed strumieniem ognia, który posyła w Twoją stronę salamandra. Upadasz na ziemię, po czym bardziej lub mniej celowo turlasz się po ziemi, dzięki temu lądując daleko od salamandry. Na dodatek upadasz na portfel! Możesz oddać go osobie która go zgubiła (będzie to osoba, która napisze post po Tobie), bądź wziąć z niego 20 galeonów i zostawić nieprzydatne dokumenty na ziemi. Jeśli wybrałeś drugą opcję koniecznie zgłoś się o przydzielenie pieniędzy.
Parzysta – Niestety Twój unik nie jest najlepszy. Biegniesz na oślep, ale Salamandrze udało się dosięgnąć Ciebie ognistą łapą. Teraz Twoja wybrana część ciała będzie mocno poparzona przez magiczną magię. Przez następne dwa wątki musisz wspomnieć o terapii w Mungu.
2 – Uciekasz w popłochu, albo biegasz jak szalony z podniesioną różdżką, gasząc pożary. Którąkolwiek opcję wybrałeś póki co idzie Ci wyśmienicie. Jednak niektóre sprawy są niezależne od nas. Salionix występuje zimą na całym świecie, więc oczywiście również w Dolinie Godryka, może otarłeś się niechcący o ten biały mech, a może celowo go dotknąłeś. W każdym razie pomimo panującego pożaru, ty czujesz się okropnie wyziębiony, szczególnie jeśli chodzi o ręce i stopy. Jeszcze nie wiesz, że powoli ogarnia Cię Glactalicticus. Nie czujesz się na siłach pomagać, nawet jeśli bardzo chciałeś. Uciekasz z miejsca wydarzeń, a choroba powoli rozwija się w Twoim organizmie
Opis choroby:
GLACIALICISTUS Zarazić się nią można na skutek kontaktu z Salionixem, pasożytniczą rośliną występującą w zimą na całym świecie. Zdarza się bardzo rzadko, ze względu na to, że Salionix nieczęsto atakuje ludzi, jednakże jeśli już to zrobi, powoduje ogólne wychłodzenie organizmu, aż po skrajną hipotermię. Objawia się łagodnie przez: uczucie marznięcia, zimne ręce i stopy, drżenie mięśni, osłabienie ramion i nóg, zawroty głowy, dezorientacje i niepokój, a w dalszym stadium pojawiają się wzmocnione objawy takie jak powyżej, a ponadto pojawia się: ból z zimna, brak wrażliwości na bodźce, skurcze mięśni, utrata poczucia czasu i zachowania energii, a także apatyczne zachowanie i zaburzenia świadomości. Leczenie polega na utrzymywaniu stałej, nieco podwyższonej temperatury ciała i zażywaniu eliksiru pieprzowego dotąd, dopóki pasożyt nie opuści organizmu chorego.
3 - Jeśli jeszcze nie wiesz co dokładnie doprowadziło do pożaru, teraz zdajesz sobie z tego w pełni sprawę. Patrzysz na dziwny proch pod Twoimi nogami. Popiełki musiały już jakiś czas temu złożyć swoje jaja, skoro już zdążyły się rozpaść, a przecież żyją tylko godzinę. Tylko wobec tego gdzie są ich niebezpieczne jaja? Nie musisz długo czekać na odpowiedź, bo obok Ciebie nagle wybucha rozpalona do granic możliwości skrzynka. Poparzony w kilku miejscach upadasz na ziemię. Niezależnie od tego czy chciałeś pomagać czy uciekać, teraz do niczego się nie nadajesz. Jeśli ktoś z krwią salamandry przyjdzie Ci na pomoc, możesz od razu opuścić ten temat. Jeśli nie, musisz napisać co najmniej trzy posty w tym temacie, zanim uda Ci się uciec.
4 - Jeśli wybrałeś walkę, spokojnie przechodzisz do swojego tematu, na dodatek możesz pomóc jednej, jakiejkolwiek potrzebującej osobie. Jeśli jednak postanowiłeś uciec, musisz zmierzyć się z konsekwencjami. Chyba za późno postanowiłeś się teleportować, albo za wolno biegniesz. W każdym razie ktoś niechcący rzucił w Ciebie zaklęciem. Rzuć kostką po raz kolejny, jeśli wylosujesz kostkę parzystą, zachowujesz się tak jakby to w Ciebie owe zaklęcie trafiło, jeśli nieparzystą, niestety odrzut zaklęcia był tak silny, że uderzasz się w głowę i tracisz przytomność. Jeśli nikt nie zaniesie Cię do Twojego tematu, trafisz do munga i musisz napisać tam co najmniej trzy posty.
5 - Jeśli wybrałeś ucieczkę, spokojnie przechodzisz do swojego tematu, na dodatek możesz pomóc jednej, jakiejkolwiek potrzebującej osobie. Jeśli jednak postanowiłeś walczyć, musisz zmierzyć się z konsekwencjami. Niestety, jedno z Twoich zaklęć uderzyło Cię rykoszetem. Możesz sam wybrać, jakie to było zaklęcie. Rzuć kostką po raz kolejny, jeśli wylosujesz kostkę parzystą, zachowujesz się tak jakby to w Ciebie owe zaklęcie trafiło, jeśli nieparzystą, niestety odrzut zaklęcia był tak silny, że uderzasz się w głowę i tracisz przytomność. Jeśli nikt nie zaniesie Cię do Twojego tematu, trafisz do munga i musisz napisać tam co najmniej trzy posty.
6 – Czy to ptak? Czy to smok? Czy to latająca jaszczurka? Jesteś jedną z nielicznych osób, które widzą na niebie coś niepokojącego. Obstawiłbyś pewnie smoka, ale wydaje się być na niego za mały. Może jest jakiś niewyrośnięty? Jednak jak na dziecko smoczka jest niesamowicie silny, bo chociaż jest daleko udaje mu się podpalić scenę, która stała na środku i zniknąć w ogólnym zamieszaniu. Chcesz ją dogonić, czy jednak wolisz uciec Stąd jak najszybciej?
Jeśli chcesz ją dogonić: 4, 6 - Widziałeś dokładnie tego stwora. Nie miał przednich łap, ogon z trującym żądłem. Wygląda na to, że nowy potwór zamieszkał sobie w Dolinie Godryka, a ty jesteś jednym z nielicznych, którzy o tym wiedzą. W nagrodę zgłoś się w odpowiednim temacie po dodatkowe dwa punkty z dowolnej dziedziny. 1, 2, 3, 5 – Nic nie wiesz, nic nie widziałeś, na dodatek zrobiłeś sobie coś w nogę i zamiast pomagać, musisz uciekać.
Jeśli wolisz stąd uciec: 1, 3 - Może nie chciałeś jej spotykać, ale i tak na nią wpadasz. Wielki potwór bez przednich łap machnął na Ciebie trującym ogonem, zwalając Cię z nóg i odlatuje w nieznane. Nie wiadomo czy ktoś widział tego stwora przez ostatnie dwieście lat. Skoro Ty go ujrzałeś idź zgłoś się w odpowiednim temacie po dodatkowe dwa punkty z dowolnej dziedziny. 2, 4, 5, 6 – Uciekłeś bez żadnych problemów, jednak szkoda, że za nią nie pobiegłeś, bo za klika dni może przyjść do Ciebie ciekawski dziennikarz wypytując Cię o stwora. Ciekawe co mu będziesz mógł powiedzieć, skoro praktycznie nic nie widziałeś? (Jeśli wystąpi taka sytuacja, będziesz musiał opisać kreaturę zupełnie inaczej niż wyglądała w rzeczywistości.)
Kiedy skończyła palić, wsunęła obie dłonie do kieszeni płaszcza spoglądając na Nolana. Minister bez ochrony? Ciekawe. Nie bał się, że rzucą mu się na szyję zakochane w jego urodzie fanki albo ludzie, którym nie podobają się jego rządy? - Ciekawszą alternatywą jest spopielanie akromantuli? - Josephine spojrzała nań, dziwiąc się wyraźnie. Co prawda nie widziała tego na własne oczy, ale słyszała kilka oburzonych głosów, więc zakładała, że nie było to wymyślone. Sama była przeciwko krzywdzeniu jakichkolwiek zwierząt i w ogóle cały ten pokaz jej się nie podobał. Kto normalny pozwalał bawić się ognistymi zaklęciami wśród ludzi... nim zdążyła się przedstawić i skrytykować ponownie całą tę ideę zaczęło się zamieszanie. Nie wiedziała za bardzo co się dzieje wokół nich. Ludzie uciekali w popłochu, krzyczeli, coś się waliło, paliło... - Que se pas... - urywając w połowie słowa upadła na ziemię. Nie rozumiała, ale parzyła ją skóra. I to tak okropnie, że bała się dotykać ręki i w zasadzie nie tylko. Już raz czuła coś podobnego. Na lekcji eliksirów, kiedy jedna ze źle uwarzonych substancji wylała się na jej rękę zostawiając po sobie piękną bliznę... nie miała nic przeciwko kolejnym, o ile nie znajdowały się na twarzy. Na szczęście, po szybkich oględzinach buzi doszła do wniosku, że twarz chyba ma całą. Chcąc poruszyć się, nie była w stanie zrobić nic, poza przeczołganiem się kilku metrów. Ale jakże męczącym... nie była w stanie pomóc ani sobie, ani nikomu innemu. A rany, no cóż, bolały jakby sam diabeł wrzucił ją do kotła, jednak ona była na tyle dziwna, że lubiła ból.
Pożar? Jaki pożar? Gdyby nie to, że jeszcze nie ogłuchła i nie utraciła wzroku to nie wiedziałaby, że coś się pali. Było jej okropnie zimno, bez powodu. Co prawda czuła się kiepsko już w drodze pod ratusz, ale zbagatelizowała to. Żadna nowość. W całym tym zamieszaniu puściła rękę Nessiego a tłum przepchał ją w ogóle w inną stronę, jak marionetkę. Tam potem ktoś teleportował ją do starego młyna. Nie miała zamiaru nikomu pomagać. Czuła się potwornie źle.
2 zt
The author of this message was banned from the forum - See the message
Minister nie spuścił na nią ani chwilę wzroku, palił w spokoju papierosa, a gdy miał już zamiar odpowiedzieć cokolwiek sensownego, jego uszy zostały zaatakowane krzykiem i wrzaskiem ludzi. Upuścił papierosa pospiesznie dobywając różdżki. - Tierra mundo! - ryknął niczym lew, uderzył różdżką w bruk obok nich, a asfalt rozstąpił się natychmiast, a ku niebu pomknęła płyta skały. Chciał jak najszybciej osłonić młodą dziewczynę, która stała obok. Fala ognia jednak dotknęła go, jego płaszcz zapalił się. -Aquamare - wyjęczał ostatkiem sił próbując nabrać wody z pobliskiej fontanny. Wyskoczyła zza zamarzniętej tafli, rozlała się po okolicy obmywając i jego i Jose. Upadł na ziemię, w uszach zaczynało mu świszczeć. Przed chwilą czuł ból, teraz prawie nic nie czuł, nawet tego, że stopiona kurtka wlepiła się w skórę. Że jego prawe ramie cuchnie spalonym mięsem. Oddychał ciężko. -Asinta mulaf- to było niemal ostatnie zaklęcie zanim stracił niemal zupełnie przytomność. Świat skrzył się miliardem jaskrawych barw, stawał się niewyraźny i głuchy.
3
Ostatnio zmieniony przez Nolan Torin Keane dnia Nie 25 Gru - 0:45, w całości zmieniany 1 raz
W zasadzie była na granicy kontaktu ze światem, więc było jej wszystko jedno co się dzieje. Wiedziała tylko, że leży, że jest oparzona, jednak kiedy poczuła na sobie wodę, odwróciła nieco głowę w bok, spoglądając na Nolana. No tak, stali obok siebie, więc zdziwiłaby się, gdyby i on nie oberwał przeklętymi popiełkami. Uniosła powoli dłoń wycierając nią twarz. Najbardziej w całej tej sytuacji frustrowało ją to, że była pieprzoną pielęgniarką, dobrze rokującą a teraz była całkowicie niepotrzebna. A do tego ktoś będzie musiał ją uleczyć. Cudownie. W końcu odzyskała trochę siły. Przekręcając się ledwo ledwo na brzuch, spróbowała unieść się na łokciach by uklęknąć. Wyszło jej to dość pokracznie. Potem zaczęła szukać różdżki, której... nie było. Poczuła się tak, jakby ktoś pozbawił ją ręki. Zamiast ucieczki wybrała poszukiwanie drewnianego patyka, który musiał być tu w pobliżu. Zaczęła czołgać się po ziemi za swoją zgubą.
The author of this message was banned from the forum - See the message
życie było cały czas udręką, bólem i samotnością, lecz w obliczu prawdziwego bólu, fizycznego wszystko zaczynało blednąć wraz z niknącym w mrokach światem. Kaszlną krwią na ciemny asfalt, próbował się dźwignąć z niego, lecz ból, narastający, łamiący, ostry ból uniemożliwiał. Uniemożliwiał myślenie, świat stawał się nijaki. Coś świsnęło koło skalnej płyty zielonym, jaskrawym blaskiem. - Panie Keane, Panie Keane! - rozległ się chrapliwy głos. Poczuł na twarzy, chude, zimne palce. Czy to była śmierć? Otworzył niechętnie oczy. Pierwsze co zauważył, to długi haczykowaty nos, podartą poszewkę, która była ubraniem i ogromne, piwne oczy. Oczy, które patrzyły z przerażeniem. - Ogryzek, zabierz ją stąd - wycedził w bólu Nolan. - Zabierz i wróć do mnie - przyłożył zdrową dłoń do klatki piersiowej. - Najpierw ją- zacisnął na powrót powieki. Stwór nie zawahał się nawet przez chwilę, taka bowiem była wola jego Pana. Rozdarta poszewka od poduszki podbiegła do dziewczyny, chwyciła ją. Huknęło, zielonkawe światło znowu zamajaczyło i zniknęli.
Różdżka, różdżka... z coraz większą determinacją zaczęła czołgać się po błocie. Wyglądała jak skończona sierota, co oczywiście uniżało jej czystej krwi, ale to teraz się nie liczyło. Potrzebowała odnaleźć patyk, bez którego nie potrafiła za bardzo funkcjonować. Powoli zaczęła tracić nadzieję, kiedy jednak dostrzegła go nieopodal siebie. Pokonała kilka metrów, skutecznie zdzierając sobie skórę na kolanach i dłoniach. Przechwyciła różdżkę kilka sekund przed teleportacją.
Zdziwił się dosyć mocno uwagą Morwen, bo mimo swoich odmów, wciąż utrzymywał je w żartobliwej sferze, dlatego spojrzał na nią zaskoczony, nie do końca rozumiejąc, w jaki sposób się spina. Żadnego wścieku nie było, tylko tak samo luźno złożona uwaga, informująca o tym, że randki to nie jego działka. - Przecież się tego nie boję - rzucił ze szczerym zdziwieniem i uśmieszkiem, zanim zaklęcie zmusiło ich do śnieżnej kąpieli. Uniósł rozłożone ręce w ramach kapitulacji. - Orgie brzmią o wiele lepiej niż randki - uznał prawie tajemniczo, uśmiechając się mimowolnie. - Chociaż te z Ministerstwa muszą być dopiero sztywne, no patrz, w sam raz dla mnie! - To nic nie daaa - zanucił nerwowo na oburzenie Morwen, bo wiedział doskonale, że nikt się tym absolutnie nie przejmie. Przerabiał podobne rzeczy. - Nie jest stąd, nie zrobi mu nagłówek z Proroka - skomentował tylko, ale dał się ciągnąć na poprawę humoru, chociaż nie mogli się tym zajmować zbyt długo, bo ogień skutecznie im to utrudnił. - Salamandry - rzucił zaskoczony tym, że nikt nie potrudził się o dopilnowanie takiego szczegółu, ale w tym samym momencie rozemocjonowany tłum porwał mu towarzyszkę. Rozejrzał się, ale zamiast Blodeuwedd, jego uwagę przykuło stworzenie, którego nie mógł od razu zidentyfikować. Podążył za nim, nierozsądnie ignorując otoczenie i przedzierając się w stronę przeciwną niż tłum. Niestety nie zdążył, a do tego coś paskudnie rozcięło mu nogę, z której sączyła się teraz krew. Teoretycznie powinien zostać i pomóc poszkodowanym - naprawdę bardzo chciał to zrobić. Sytuacja zmusiła go jednak do odwrotu, bo z takim skaleczeniem miałby problem żeby przedrzeć się przez obecnych i znaleźć ofiary incydentu. Z przykrością teleportował się na skraj Doliny, nie myśląc dokładnie, gdzie może go wynieść.
/zt 6 i 5
The author of this message was banned from the forum - See the message
Był nieprzytomny, kiedy skrzat się znowu zjawił. Jego oddech był płytki i niestabilny, co rusz go tracił. Świat skrył się w mroku oraz myślach. Tych dawnych, marzeniach, tych co mają nastąpić. Ogryzek chwycił za dłoń Nolana i pociągnął za sobą w odchłań. Była czerń, wirowanie małych drobinek, a później czerń i zimno. Niemal takie jakie po wejściu do zimnej wody, ale bardziej ponure i przygnębiające. Zielone światło rozlało się po okolicznych uliczkach Doliny Godryka.
zt
Archibald Blythe
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
Nie zdecydował się na zrobienie pokazu, bo nie czuł się zbyt komfortowo w tym otoczeniu, a do tego miał dziwne przeczucie, że coś się kroi. Rozglądał się więc, włócząc jak cień, co nikogo dziwić nie powinno. Przyglądał się ludziom, zaklęciom, ale i ogniskom. Pewnie był jedną z nielicznych osób, którym udało się dostrzec moment, w którym zaczęły wybuchać, dlatego udało mu się uniknąć oparzeń. Planował zostać i gasić ogień, ale zaalarmowało go inne, realne zagrożenie - wielki kształt na niebie, kojarzący się z pozoru ze smokiem. Przyglądał mu się z zainteresowaniem, klucząc uważnie w zamieszaniu, starając się mieć oczy dookoła głowy. Doszedł do wniosku, że to nie smok, ale zastanawiając się, czym jest bydlę, zdołał narazić się na banalne niebezpieczeństwo. Kawałek rozgrzanego metalu przeżarł się z łatwością przez czarne spodnie, wbijając w nogę i zostawiając znaczącą ranę. Delikatnie i bardzo spokojnie ujmując. Nie chciał nawet patrzeć, co się tam działo. Stracił stwora z oczu, ale miał to gdzieś, tak samo jak całą resztę. Był szlachetny, ale nie na tyle, by ignorować tak poważną ranę. Teleportował się, starając się uciszyć ból, który zdawał się rozbrzmiewać w całym organizmie.
Dixie nie zdążyła przeprosić potrąconego mężczyznę. Nie zdążył nawet spojrzeć na jego twarz, bo w tej samej chwili coś wybuchnęło niedaleko niej. Odwróciła się, akurat w chwili, by móc oglądać spadające na ziemię ławki i dym. Rozpętało się prawdziwe piekło. Część ludzi rzuciła się do szaleńczej ucieczki, inni zaczęli walczyć. Wszystkie dekoracje i ławki momentalnie stanęły w płomieniach, a zaklęcia latały nad jej głową. Dziewczyna dostrzegła parę nadzwyczaj wyrośniętych salamander wychodzących z płomieni. A podobno w Dolnie miało być już tak bezpiecznie, żadnych krwiożerczych stworzeń. Jako odważna ex-gryfonka wyciągnęła różdżkę z kieszeni i rzuciła się w wir walki. Wycelowała w pierwsze napotkane zwierzę i krzyknęła "Conjunctivitis". Niestety zaklęcie poleciało tak niefortunnie, że odbiło się rykoszetem prosto pod stopy Dixie. Odrzut był bardzo silny i dziewczyna przeleciała pół metra, uderzając w latarnie. Bezwładnie upadła na lód jak szmaciana lalka, wypuszczając z ręki różdżkę. Ostatnie co zarejestrowała to okropny ból w potylicy... potem straciła przytomność.
Na początku przedstawienia mężczyzny, który pokazywał im jakieś super sztuczki z ogniem, jemu nic nie wychodziło, nawet żadna iskierka nie pojawiła się przy końcu jego różdżki. Opanowany, podchodził do próby kilka razy, aż w końcu udało się Arturowi, niestety w momencie, aż każdy tu zebrany już wyczarował swoje płomienie. A jego okazały się nadzwyczaj psikuśne, gdyż poleciały w stronę Dixie, oplątując się wokół niej, niczym jakieś liany. Zaklęcie pociągnęło mężczyznę, aż ten pojawił się może kilka centymetrów przed kobietą. Rozpoznał ją, lecz ze zdumienia i zdziwienia sytuacją, nie odezwał się, jedynie zakończył rzucanie owego zaklęcia i bez słowa odszedł od dziewczyny. Łączyły ich kilka wspólnych wspomnień, lecz teraz nie miał ochoty z nią rozmawiać, cała ta sytuacja musiała wyglądać dziwnie. Lecz nie tak dziwnie jak to, co się stało po chwili. Jego nadprzeciętnie czuły słuch usłyszał głośne krzyki ludzi, a następnie zobaczył jak ławki eksplodują, a wszystko pochłaniał ogień. W tej chwili może powinien zachować się jak bohater i ratować tych ludzi, którzy przyszli na przedstawienie, przecież zorganizowane zostało ono po części przez jego rodzinę. Jednakże rzucił się w tą samą stronę, co tłum uciekających. Kiedy miał już uciec z całego tego miejsca, kątek okiem spostrzegł bezwładną osobę, leżącą pod latarnią. Była to ta sama dziewczyna, którą oplótł płomiennym biczem kilka minut temu. Ile to było? Pewnie z dziesięć minut temu, lecz zaistniałe wydarzenia sprawiły, że czas wydłużył się i wydawało mu się to co najmniej godzinę temu. Zawahał się i zaryzykował – nie wiedział co nim kierowało, nie znał tej dziewczyny tak dobrze, ani też nie wielbił ją – kiedyś się z nią spotkał na jakimś treningu, w tej chwili nawet nie pamiętał szczegółów. Ale mimo wszystko coś w nim tchnęło go, żeby pomógł dziewczynie. Kucnął przy niej, zaklęciami odpychając płomienie od nich i złapał ją za ramię, lekko potrząsając. -Halo, słyszysz mnie? – Zapytał się, następnie przystąpił do drugiego etapu, postępując zgodnie z procedurą, którą ojciec wkładał mu do łba przez wiele lat – sprawdził oddech, czy oddycha i takie tam. Początek pierwszej pomocy nie wyróżniał się szczególnie od tego mugolskiego sposobu. Dopiero później, Artur rzucił zaklęcie udrożnienia dróg oddechowych, a potem wylał na nią strumień wody z różdżki. Wykonał jeszcze kilka prostych zaklęć magicznych, skończył dopiero, kiedy dziewczyna się obudziła. Spojrzał na nią bez jakichkolwiek uczuć, ciągle odwracając się, oceniając stan płomieni wokół nich. - Jak się czujesz? Możesz chodzić? - Kiedy uznała, że tak, polecił jej, żeby gdzieś znikała, sam zaś pomyślał o pierwszym lepszym miejscu i deportował się do niego. O dziwo nie był to jego dom, ani rezerwat.
Przewróciła oczami na uwagę Josephine o cyrku. Dawno już nie trafiła na taką spinę. Nie sądziła nawet, że takie bufonki trafiają się w drużynach quidditcha, bo gracze wydawali jej się raczej wyluzowani, ale przecież nie szło oceniać wszystkich jedną miarą. - Jasne - odpowiedziała niezrażona, z entuzjazmem podchodząc do roli klauna. Szybko by ją z tego cyrku wylali za przedstawienia bardziej dla dorosłych, ale przecież to szczegół, prawie nieistotny. - Możesz iść ze mną, ludzie pokochają nasze skecze. Kostja pojawił się przy niej moment po tym, jak własne zaklęcie postanowiło ją zaatakować, więc mrugała jeszcze dosyć zaskoczona, uśmiechając się jednak w końcu, kiedy jaśniejące plamki zniknęły jej sprzed oczu. Pokręciła głową na pytanie o tatuaże. Ruszały się tylko, kiedy faszerowała się kolorowymi substancjami na poprawę humoru i jakości życia, ale prawdopodobnie tylko ona widziała wtedy ich ruch. Coś jednak obiło jej się o uszy w sprawie tej specyficznej odmiany tatuażu. Rozszerzyła nieco powieki, przypatrując się z niemym zachwytem zawodnikom, marznącym na chłodzie wśród gęsiej skórki Ukraińca. Chwyciła lekko nadgarstek chłopaka i dotknęła palcem jednej z postaci, zmuszając ją do zmiany miejsca. - Słyszałam o tym, ale nigdy nie widziałam, musisz mi koniecznie wszystko opowiedzieć! - zareagowała, rzucając mu rozentuzjazmowane spojrzenie. Musiała wiedzieć kompletnie wszystko, bo sama chciałaby kiedyś rzucić swoją świetną fuchę kierownicy i zająć się tatuowaniem. - Wydaje mi się, że kojarzę cię ze zdjęć z drużyną! To twoje pełne imię? - dopytała, ale niewiele więcej mogli pogadać, bo ogień zaczął żyć własnym życiem, podnosząc temperaturę i raniąc, kogo popadnie. Pixie nie odeszła w zamieszaniu daleko, ale żarzące się pod nią popioły nie zwiastowały niczego dobrego, dlatego zaalarmowana chciała się cofnąć, jednak dokładnie w momencie podnoszenia nogi coś wybuchnęło obok niej, przewracając na ziemię i zostawiając dotkliwe poparzenia. Ból zagłuszył wszystko, więc zaciskała powieki mimowolnie, próbując się go pozbyć i równocześnie bała się patrzeć na swoje obrażenia. Nie było mowy, że teraz uda jej się podnieść i odejść lub teleportować się gdziekolwiek, więc tkwiła w tym tłumie, próbując zebrać myśli do logicznego porządku. Z marnym skutkiem.
Niewiele później nasza grupka stopniowo zaczęła się powiększać. Dołączyła do nas dziewczyna o bardzo interesującej fryzurze i ogólnym, frapującym wyglądzie. Chwilkę się jej przyglądałam, aż w końcu uścisnęłam jej rękę, żywo się z nią witając. - Masz super włosy - szybko powiedziałam, wymieniając się z nią przy tym imieniem, bo w istocie jej fryzura była znacznie ciekawsza na tle wielu dziewczyn z klasycznymi długimi pasmami (w tym mnie samej, kicha). Przywodziła mi na myśl Matyldę z Leona Zawodowca, ale nie byłam pewna, czy dziewczyna kiedykolwiek widziała na oczy telewizor, to też to przemilczałam. - W ogóle, robię u siebie w domu wigilię, musicie koniecznie wszyscy do mnie na nią wpaść, jeśli tylko nie macie innych planów - nagle wypaliłam, a przypomnienie sobie o tym temacie skwitowałam klaśnięciem w grube rękawice. Zwracałam się do każdego, kto tylko z nami stał, bez względu na to, czy był to super dobrze znajomy mi Charles, czy ledwo poznana Josephine, czy Pixie, chciałam by miejsce u mnie mógł znaleźć dosłownie każdy, a same święta minęły magicznie. Albo przynajmniej przyjemniej niż samotnie w domu. Spojrzałam na Charlesa spod jednej uniesionej brwi, wciąż dziwiąc się, że ten drąży temat, absolutnie przekonany o swojej nieomylności. Niestety tak to bywało z chłopcami. Wydawało się im, że sprawdzają się wybitnie i doskonale, a w praktyce to było tak, że większości z nich brakowało paru porządnych treningów. W quidditchu oczywiście. - Szczery, albo raczej na wyrost pewny siebie - odparłam mu jeszcze, nim ruszyłam za tłumem oglądającym pokaz w ciemnej uliczce. Niewiele jednak odeszłam, nim śnieg, za sprawą Charlesowego zaklęcia, wylądował na mojej głowie. Całe szczęście, byłam tak obficie ubrana, że mroźne płatki dosięgły zaledwie mojego nosa, czy górnej części szyi, gdzie nierówno ułożyłam szalik. - Charles!!! - Krzyknęłam automatycznie, sprawnie wyszukując osobę, która nieumiejętnie chowałaby różdżkę, ku niepoznace. - Jako zawodnik tej samej drużyny, powinieneś mi tu serwować rozgrzewające herbatki, pytać czy oby nie jest mi zimno, czy nie kaszlę, a nie doprowadzać mnie do potencjalnego zapalenia płuc - powiedziałam szybko łapiąc w dłonie śnieg i lepiąc z niego mniej więcej, foremną kulę, która już po chwili poszybowała w kierunku expuchona. - Widzę, że nawyki, odkąd byliśmy w innych drużynach i zawsze z tobą wygrywaliśmy, nie wyszły Ci z krwi - odparłam, zaraz robiąc kolejną śnieżkę, którą również planowałam go ugodzić. Muszę przyznać, szybko spoważniałam. Przerwałam, zupełnie odlatując myślami, gdy to kątem oka dostrzegłam mężczyznę przechadzającego się nieopodal. Automatycznie przeszłam za nim parę kroków. Proszę państwa, Nessie Shercliffe, prawdopodobnie najprzystojniejszy mieszkaniec Doliny Godryka, pojawił się na festynie pod ratuszem. Nie byłam pewna, czy zmęczyłam się tym przedzieraniem w tłumie ludzi, czy po prostu na jego widok, serce tak radośnie dudniło mi pod grubymi łachmanami (och jakże w tej chwili żałowałam, że mimo mrozu nie zdecydowałam się na najbardziej kusą sukienkę, jaką tylko miałam w szafie). A potem znów musiałam spoważnieć, gdy moim oczom ukazała się kobieta, która mu towarzyszyła. Bo na wszystkich świętych i każdego boga, do jakiego się modliłam, była z nim tam istna miss Doliny Godryka - doskonałe kości policzkowe, pełne usta i pewnie ani za grosz makijażu. Długo w duchu pytałabym się, czy ona musi być tak doskonała, gdyby nie to, że ratusz zaczął się palić. Całe szczęście. No, tak naprawdę, to zupełnie nie. Nie dość, że ogień zaczął się paskudnie rozprzestrzeniać, to jeszcze pojawiły się zwierzęta. Ognista salamandra na pewno nie była czymś, co chciałabym tu teraz oglądać. Nigdy nie przodowałam w opiec nad magicznymi stworzeniami, więc jedyne co na jej widok przyszło mi do głowy, to uciekać w cholerę. Stworzenie jednak postanowiło miotać we mnie ogniem. Być może przez tego Leona Zawodowca kojarzącego się z Pixie, tak byłam zainspirowana, bowiem na ten atak postanowiłam niczym w filmie akcji, rzucić się w śnieg (dobrze, że trochę go napadało) i sprawnie przeturlać. Najwyraźniej więcej niż z płatnym zabójcą miałam wspólnego ze złodziejem, bo na śniegu znalazłam portfel ochoczo proszący by go zatrzymać. Oczywiście byłam gwiazdą quidditcha, jakieś pieniądze zarabiałam, to też podniosłam rękę do góry, wciąż leżąc na tym śniegu i machając zdobyczą, wydzierając się z pytaniem, kto go zgubił. A potem pojawił się jakiś człowiek, podnosząc mnie z ziemi i teleportując daleko stąd. Chryste, a podobno było tu już bezpiecznie, więc jak niby wyglądało tu życie wcześniej? Pościgi, wybuchy?
Chyba nie długo leżała nieprzytomna, choć nie potrafiła dokładnie określić. Pierwsze co poczuła, to że po głowie spływa jej woda. Czy ktoś ją oblał. Wszystko było rozmazane i widziała tylko jakieś rozmyte kształty. Zamrugała parę razy i owe kształty zamieniły się w jakiegoś mężczyznę. Kucał też przy niej. Jego rysy były w dalszym ciągu dość niewyraźne i Dixie nie potrafiła powiedzieć kto to, ani nawet skupić na nim wzroku. Chyba coś mówił... a może tylko jej się wydawało? Ból w głowie był rozrywający. Dixie odruchowo dotknęła bolącego miejsca i od razu tego pożałowała. Mocno się skrzywiła. Mężczyzna uśmierzył trochę ból zaklęciem, lecz nie wiele to dało. Rozrywanie trochę zmalało i poczuła dość tępe pulsowanie z tyłu czaszki. Chciała podziękować mężczyźnie, lecz za bardzo kręciło jej się w głowie by móc sklecić sensowne zdanie. Wyciągnęła, więc tylko do niego rękę i pogłaskała go po ramieniu. Dopiero teraz pojawił się w jej umyśle przebłysk, że chyba zna tego mężczyznę skądś. Przyglądał jej się bez cienia jakiegokolwiek żalu, czy współczucia. Gdy zapytał o jej stan nie odpowiedziała tylko spojrzała na niego smutnym wzrokiem skrzywdzonego szczeniaczka. Na nim w dalszym ciągu nie zrobiło to żadnego wrażenia. Złapała się jego ramienia i powoli wstała. On kiwnął głową, odwrócił się poszedł, dając jej radę, żeby się gdzieś teleportowała. Chciała mu powiedzieć, że nie umie i żeby jej pomógł, lecz on był już za daleko. Gdzieś z lewej dostrzegła jakiegoś urzędnika, który co jakiś łapał jakąś osobę, znikał z nią i zaraz wracał. Postąpiła niepewnie postąpiła krok do przodu, sprawdzając, czy może chodzić. Powoli skierowała się w stronę urzędnika, który właśnie wrócił i dostrzegł Dixie. Dziewczyna w tym czasie oparła się o drzewo. Czuła się w dalszym ciągu całkiem zamroczona i nie potrafiła skupić na niczym myśli. Widziała ludzi biegających wokół niej. Ogień, który coraz bardziej się rozprzestrzeniał. Słyszała krzyki, ale to wszystko dochodziło do niej jakby przytłumione. Jakby była udzielona od wszystkiego grubą szyba. To pewnie była wina zaklęcia uśmierzającego ból, które rzucił na nią mężczyzna. W tym czasie urzędnik dotarł do niej i zapytał gdzie mieszka. Nachyliła się do niego i odpowiedziała mu, podając numer domu. On pokiwał głową i teleportował się z nią. Tylko, że wcale nie do domu. Nawet nie na odpowiednią ulicę, ani do szpitala.
Niespokojnie uciekam z miejsca wydarzeń, czyli zdenerwowanej Jose, jeszcze nie słyszałem od niej tak sarkastycznych, nieuprzejmych słów, a nie wiem dlaczego jest zła, nie wyłapałem kontekstu i nie mam zamiaru w to wnikać, wolę uciec na koniec świata. Koniec świata okazał się być tą niewielką wyrwą obok Pixie, która zachwyca się moimi tatuażami, tak jak planowałem. - Konstantin. Ale wolę skrótem - odpowiadam najpierw na drugie pytanie i kłaniam Ci się komicznie, niczym giermek. Podwijam odrobinę rękawy, żeby kilku graczy przemknęło mi po nadgarstkach, po czym zaczynam swoją niezwykle ciekawą (moim zdaniem naprawdę ciekawą, pewnie tak jak fanom tatuażów, a reszta społeczeństwa, zapewne uzna to za najnudniejszą opowieść na świecie) - Kiedy byłem w Szwajcarii na meczu reprezentacji poznałem gościa, który miał właśnie takie latające tatuaże. - Przez chwilę zastanawiam się poważnie nad tym co on miał na ramionach oraz łydkach. - Jakieś smoki ziejące ogniem. Pałkarz reprezentacji Szwajcarii, nie wiem czy go kojarzysz... - odpowiadałbym dalej, ale przerywam nagle, bo coś niepokojącego zaczyna się dziać. Ogniste salamandry zaczynają wychodzić z ognisk, ławki wokół wybuchają nagle, a ja automatycznie pochylam się lekko i już szukam drogi ucieczki. Idzie mi to świetnie i jestem niemalże na skraju Doliny, kiedy kładę rękę na jakieś wielkie drzewo i chcę wracać do domu, ale widzę Pixie leżącą na ziemi. Tłum przerażonych ludzi omija ją, bojąc się jedynie o swoje cztery litery. Ja klnę po rosyjsku pod nosem i wracam na ten gorący festyn. Celnie trafiam łokciami w klatki piersiowe ludzi, dzięki czemu mogę dotrzeć do rannej dziewczyny. - Hej, nie pora na drzemki - mówię do Ciebie i próbuję podnieść. Szczerze mówiąc wcale mi nie jest za ciepło. Wręcz przeciwnie. Zastanawiam się, czy to nie są zimne ognie, bo jest mi coraz chłodniej. Udaje mi się w końcu Cię unieść i wlokę się z Tobą coraz wolniej i wolniej do przodu, bo serio jest mi cholernie zimno. Widzę Lottie machającą czymś w ręce i chcę Cię prosić o pomoc, ale zanim powiem chociaż słowo ktoś łapie moje ramię i znikam w ciemnościach, kurczowo trzymając Pixie.
zt
UWAGA! Wszyscy, którzy chcą nawet jeśli pomoc nie została im udzielona, mogą przenieść się do przeznaczonych tematów, biorąc pod uwagę konsekwencję wyrzuconej kostki i zakładając, że ktoś z Ministerstwa ich tam przeniósł!
Zostałeś zaproszony na casting. Wiesz, że jeśli wypadniesz perfekcyjnie, to agencja modelingu "Anter England" zgodzi się Ciebie zatrudnić, a co za tym idzie istnieje szansa, że podpiszesz z nimi długoterminową umowę. Agencja jest "młoda", jednak bardzo szybko pnie się na szczeblach popularności i to Twoja szansa na godne rozpoczęcie swojej kariery pod opatrznością "Anter England". Czy ktoś Ci dolał do soku Felix Felicis? Czy to możliwe, że w ramach castingu weźmiesz udział w pokazie mody w Dolinie Godryka? To szansa jedna na milion, a więc tym bardziej warto się przyłożyć. Pojawiłeś się o odpowiednim czasie na miejscu, zostałeś przygotowany przez makijażystów i tutejszych fryzjerów, projektanci podsunęli Ci strój do ubioru - ogólnie rzecz ujmując - panował dobrze Ci znany harmider. W końcu nadszedł odpowiedni moment, w którym miałeś wyjść na scenę, zademonstrować strój, jak i również swój profesjonalizm związany z postawą i prężnością ruchów. Rzuć kostką, aby dowiedzieć się jak Ci poszło. Parzysta - skoncentrowałeś się na perfekcyjnej prezentacji, znalazłeś się na wybiegu, szedłeś pewnym siebie krokiem... lecz nie przewidziałeś, że będzie tu delegacja Proroka Codziennego! Twoim oczom rzucił się wielgachny aparat, którym właśnie zrobiono Ci zdjęcie. Potem następne, kolejne i tak z dziesięć razy. Błysk fleszy oślepiał, ale dawałeś radę, w końcu to element kariery, prawda? Niestety coś było nie tak. Gdy wracałeś już na zaplecze, kolejne trzy intensywne błyski doprowadziły Cię do zawrotów głowy. Na ostatnim odcinku źle postawiłeś stopy, zboczyłeś z trasy, odrobinę zachwiałeś się burząc całokształt autopokazu. Po zakończeniu pokazu czekałeś ze zniecierpliwieniem na decyzję Agencji czy przyjmą Cię pomimo niedociągnięcia. Niestety, podziękowano Ci za udział, ale szczerze zasugerowano do zwiększenia pracy nad pewnością siebie i przede wszystkim chodem. Niestety, Agencja nie zwiąże z Tobą umowy. Nie pozostaje Ci nic innego jak szukać następnych castingów. Mimo odmowy Agencja zobowiązała się pokryć koszta związane z przygotowaniami i dojazdem. Na Twoje konto w banku Gringotta wpłynęło 30 dodatkowych galeonów. Gratulacje. Upomnij się o nie w odpowiednim temacie.
Nieparzysta - to była dla Ciebie bułka z masłem. Pokaz mody? Urodziłeś się po to, by być oglądanym i fotografowanym! Jesteś pewien, że wypadłeś perfekcyjnie. Szedłeś z bijącą siebie pewnością siebie, z energią, pokazałeś się z każdej strony, zachowywałeś odpowiednią postawę i mimikę. To było to, czego Agencja właśnie szukała. Postanowiła dać Ci szansę i zgodziła się podpisać z Tobą umowę. Na początku na okres próbny wynoszący pół roku, a jeśli współpraca będzie owocna, przedłużą umowę nawet na dwa lata. Gratulacje, zasłynąłeś! Mało tego, wychodząc z szatni natykasz się na porzuconą parę Magicznych Soczewek, których automatycznie stajesz się właścicielem. Zgłoś się po nie w odpowiednim temacie.
______________________
Angel Price
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 1.83
C. szczególne : czarujący uśmiech, drobny kolczyk w lewym uchu, gładziutka twarz niczym pupa archanioła no dobrze z lekkim kilkudniowym zarościkiem, czerwone usta o smaku truskawkowym
Nie był zaskoczony zaproszeniem na casting, które trzymał właśnie w dłoni. To było tylko kwestia czasu. Spodziewał się tego, tak jakby miał zdolności jasnowidzenia, dzięki Bogu nie miał. Nie był ani trochę podekscytowany. Liczył na podpisanie umowy z "Anter England". Dopiero raczkująca na rynku agencja, ale bardzo szybko pnąca się na wyżyny modelingu; tego mu było trzeba — świeżości. Na pewno nikt nie dolał mu soku Felix Felicis. On się w nim kąpał rano, po południu przed obiadem i wieczorem przed seksem. Angel pojawił się przed czasem jakby nie inaczej. Już nie szykował się tak jak zwykle. Wyszedł nawet wcześniej i skorzystał ze swoich mugolskich nóg. Ratusz w Dolinie Godryka nie był w końcu tak daleko. Nie widziała mu się teleportacja, czy proszek fiu, ale czasami trzeba było skorzystać z magicznego transportu; nadal jednak nie umiał tego pierwszego. W żadnym wypadku nie utrudniało mu to życia. W końcu nie dostał się do doliny piechotą, a na mugolski autobus raczej nie liczył w tak magicznym miejscu. Otrzepał dłonie po proszku fiu. Nienawidził przemieszczania się przez zielony ogień i brudne kominy to niehigieniczne. Wiedział, że na miejscu będzie miał profesjonalistów, na których obecnie nie było go stać, a którzy zrobią z nim profesjonalny porządek. To dla niego wielka szansa, którą miał zamiar wykorzystać. Oczywiście liczył na sukces i żadna porażka nie wchodziła w grę, jednak dobrze, chociaż na chwile poczuć się jak prawdziwa gwiazda, na którą sobie zasłużył. Znany harmider wypełnił jego jestestwo. Tak, zdecydowanie czuł się na miejscu. To był jego żywioł. Doskonały makijaż, fryzjerzy nie od parady, a i te stroje. Cudo. Sam chciałby zabrać z kilka tych kreacji do domu. Gotowy, z pewnością siebie, którą mógł pozazdrościć mu nawet Bóg — wkroczył na scenę jak prawdziwy anioł z piekła kręgu siódmego. Umowa z agencją "Anter England" została podpisana na pół roku. Price wiedział, że nieźle sobie dorobi, a jak dobrze pójdzie, może przedłużą z nim umowę na dwa lata. Był na dobrej drodze niegłodowania i skończenia kariery wiecznego studenta. Przebrał się na nowo w swoje ciuchy, a wychodząc z szatni, trafił na magiczne soczewki. W jego żyłach zapewne płynął Felix Felicis. Słyszał o tych soczewkach, można było je kupić w tej cudnej drogerii "Nutka Amortencji", a wcale nie były takie tanie. Nie każdy mógł sobie pozwolić na wydawanie 35 galeonów ot, tak. Chociaż może już niedługo Angel będzie należał do tych osób "ot, tak". Jawiła się przed nim świetlana przyszłość.
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Po topornej teleportacji pochylił się nieco do przodu, opierając dłonie o uda. Co raz ciężej było mu złapać oddech, jakby coś boleśnie ciążyło mu na płucach, a jednak problem tkwił w jego głowie. Chciał teleportować się do Finna, wpaść roszczeniowo do jego mieszkania i objąć go, aby chociaż przez chwilę się uspokoić. Teraz nie wiedział jednak czy w ogóle powinien się do niego zbliżać. Gard ostrzegał go już wielokrotnie, a Skyler zapewniał go w odpowiedzi o swoich dobrych intencjach. A jednak... z Mattem też nie miał złych intencji, a mimo to skończyło się to zupełnie inaczej, niż sobie zaplanował. Chciał znaleźć Jerrego, ale brutalnie uświadomił sobie, że nie jest najlepszym przyjacielem swojego najlepszego przyjaciela. Musiał go zostawić Mattowi. Jonas by nie zrozumiał. Z lojalności starałby się go pocieszyć i uspokoić, ale przecież Skyler i tak by wiedział, że według Rosenberga spierdolił po całej linii. Gabrielle nawet nie brał pod uwagę przez jej relacje z Mattem i Finnem. Nie miał nikogo. Był sam. Jak zwykle, kurwa, był sam. Niezależnie od tego jak wieloma osobami otaczał się na co dzień, to w takich chwilach nie miał do kogo zwrócić się o pomoc. Łapiąc łapczywie powietrze (zdecydowanie zbyt małymi dawkami), opadł na kamienne schody, powoli próbując zrozumieć gdzie wylądował. To cud, że się nie rozszczepił. Czuł otrzeźwiający chłód stopni i mróz jesiennego powietrza, jednak nie wystarczyło to, aby organizm zapomniał o krążącym w żyłach alkoholu. Wciąż brudną od ziemi ręką ponowne przejechał po znów jasnych włosach, drugą sięgając po paczkę papierosów. Jego palce jednak natrafiły na pustą kieszeń, a on zaklął w odpowiedzi zdecydowanie zbyt głośno, zakrywając twarz ręką. Zajebisty moment sobie wybrał na rzucane palenia, nie ma co. Gdzie ja w ogóle jestem? Zupełnie nie mógł skojarzyć wirującego obrazu z Doliną Godryka. Nie potrafił połączyć kropek w swoim mózgu. Wiedział jedynie, że siedzi na schodach ratusza i zapewne gdyby jego myśli nie krążyły teraz wokół zagadki "dlaczego znów wszystko psuję?", to pomyślałby, że jest to nawet ironiczne. To tutaj zapadały najważniejsze decyzje. A on tego wieczoru musi podjąć jeszcze jedną.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Żwawym krokiem szła przez oświetloną drogę. Za jakieś piętnaście minut będzie obok knajpki, w której skorzysta z kominka Fiuu, skąd uda się bezpośrednio do domu. Pomna tego jak się ostatnio skończyła samotna wycieczka wysłała kuzynowi patronusa, aby niedługo po nią wyszedł. Po kilku minutach znów go wyczarowała, świetlisty, jasnoniebieski flaming unosił się obok jej ramienia niczym prawdziwy obrońca przed złymi intencjami. Energiczny stukot obcasów niósł się echem. Rozglądała się ukradkiem po mijających ją przechodniach. Po odstawieniu Rileya do domu wyczarowała sobie ciemny płaszcz z kapturem siląc się potęgą transmutacji. Dzięki temu nie było widać jej wyzywającego stroju wampirki. Zdjęła kły, jednak wciąż miała na sobie czerwone soczewki i czarne włosy. Przyspieszyła, a w jej ruchach było widać zdenerwowanie, stres, napięcie. Ale szła, nie zwalniała kroku. Minęła kogoś siedzącego na schodach i byłaby nie zwróciła na niego uwagi, gdyby nie odniosła wrażenie, że zna tę osobę. Stukot obcasów na moment ucichł, gdy zatrzymała się w połowie i obejrzała przez ramię. Zamrugała, a lewitujący patronus przysiadł jej na ramieniu. - Skyler? Ojej, Skyler. - uniosła palce do ust, podchodząc bliżej chłopaka. Upewniła się, że to on jednak jego postawa wzbudziła niepokój w jej sercu. Kolejny zdenerwowany chłopak tego wieczoru. Powinna wezwać siostrę, a jednak o tym nie pomyślała. Przykucnęła przy schodach, a flaming przysiadł na schodku między nimi. - Dobrze się czujesz? - odsunęła na bok swoje własne zmartwienia i przemyślenia. Jeśli Skyler źle się czuje to powinna jakoś zareagować. Zabrać go stąd. Było już bardzo późno, a mimo zatłoczonego ratusza to nie powinni długo tu zabawiać. Miała nadzieję, że nie wystraszy się jej czerwonych oczu. Spoglądała na niego z autentycznym zmartwieniem.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Przymknął powieki, słysząc stukot obcasów, nie zabierając dłoni z twarzy. Nie wątpił, że rozpozna go ktoś dobrze znający jego sylwetkę i włosy, jednak wolał uniknąć rozpoznania przez jakiegoś z klientów piekarni. Nie myślał w tej chwili o utracie pracy, a o tym, że plotka o podpitym pracowniku mogłaby się negatywnie odbić na samej Pani Chambers, a przecież ta urocza kobieta nie powinna płacić za jego błędy. Dopiero słysząc, że kroki zbliżają się w jego stronę, opuścił dłoń, powoli unosząc głowę w górę, a jego lekko nieprzytomny wzrok przesunął się po patronusie, aż po sylwetkę dziewczyny, zatrzymując swoją podróż na jej czerwonych oczach. Chwilę zajęło mu rozpoznanie w tej postaci Elaine, sam nie wiedząc czy utrudniał mu to fakt kostiumu czy stan w którym on sam się znajdował. Uspokajające światło, bijące od jej zwierzęcego obrońcy, pozwoliło mu nieco pogłębić oddech, jednak w sercu i gardle wciąż czuł nieprzyjemny ucisk. Nie przywykł do reagowania tak emocjonalnie, czyżby jego standardowy spokój był oparty tylko na nikotynie? Uniósł zmarszczone brwi w geście żalu, widząc jej zmartwioną minę. Nie chciał i jej psuć tego wieczoru humoru, ale powoli godził się z myślą, że najwidoczniej tylko to potrafi robić. - Nie - usłyszał swój głos w odpowiedzi, sam zaskoczony jak chrapliwie wybrzmiał w tej ciszy. - Jestem beznadziejny....m prefektem - dodał, w ostatniej chwili zmieniając to, co chciał powiedzieć. Ha, nawet nie musiał kłamać, co tylko dodatkowo go przybiło. Koncertowo zjebał wszystko, co tylko zostało mu powierzone, a teraz jeszcze pogrążał się przed Krukonką. Może i nie byli ze sobą zbyt blisko, ale wydawało mu się, że Elaine zawsze go lubiła, niezależnie od tego, że niezbyt poradnie ją podrywał w przeszłości. Najwidoczniej miał naturalny talent do niszczenia swojego wizerunku w oczach innych. Zawsze mu się wydawało, że plotki wszystko pogarszają, ale teraz dostrzegał, że przecież to on dawał ludziom powody do plotek. To on pchał się do tych wszystkich zbędnych w jego życiu relacji, zaniedbywał osoby, na których najbardziej powinno mu zależeć, kłamał, kombinował i jeszcze śmiał kiedykolwiek twierdzić, że to on jest tym skrzywdzonym. - Pewnie nie masz fajek, co? - zapytał uśmiechając się gorzko, czując jak jego oddech znów przyspiesza spłycając się boleśnie. Samo pytanie było dla niego desperackim ruchem, bez cienia szansy na powodzenia, a jednak i tak wyrwało mu się z piersi. Nie mówiąc już o tym, że żałośnie krótko wytrwał w swoim postanowieniu o rzuceniu palenia. Przesunął ponownie dłonią po twarzy, przesuwając ją na kark i dopiero po chwili połączył ze sobą fakty. - Czemu jesteś sama? Odprowadzić Cię gdzieś? - zaproponował, nie myśląc o tym, że podbity kolega ze szkoły może nie brzmieć wcale jako kusząca opcja towarzystwa. Jak większość - słyszał o jej "wypadku" i nie pasowało mu to do tego, że paraduje samotnie po zmroku. Czyżby patronus zapewniał jej poczucie bezpieczeństwa? Nie potrafił nawet sobie wyobrazić jakie to uczucie, bo sam nie umiał go wyczarować i wątpił, żeby kiedykolwiek mu się to udało. Jego możliwości magiczne nie były zbyt wysokie. Zdecydowanie wolał martwić się o nią, niż o siebie; zaoferować pomoc, niż o nią poprosić.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Wystarczyło, że podniósł głowę, a wiedziała już, że dobrze z nim nie jest. Nie miała pewności czy wypił za dużo alkoholu czy to jednak jakiś wewnętrzny problem, jednak jej wrodzona potrzeba przebywania przy ludziach sprawiła, że nie podjęła decyzję o zatrzymaniu się przy nim na dłużej. Z drugiej strony jego towarzystwo - nawet jeśli nie czuł się dobrze - było zbawieniem o tej godzinie. Przysiadła na tym samym schodku co on, stosunkowo blisko, ale bez naruszania strefy komfortu. Zarzuciła płaszcz na nagie kolana i przekrzywiła głowę, spoglądając z uwagą na Skylera. Głos miał zmieniony, dziwny. Jakby za dużo wypił albo za długo płakał. - Czemu tak sądzisz? Uważam, że dobrze się spisujesz. - nie bardzo rozumiała dlaczego myślał akurat o swojej odznace, skoro był niemalże w środku nocy, w Dolinie Godryka, w listopadzie, tuż po Halloween. To tylko podpowiedziało jej, że musiał być wstawiony albo trochę pijany. Rozważała w myślach sprowadzenie kuzyna aż tutaj, bowiem nie była pewna czy Skyler dałby się gdziekolwiek w tym stanie odprowadzić. Miała już dzisiaj w tym wprawę, więc zrobi dobry uczynek i jemu pomoże. - Nie mam, bo nie palę, Sky. - przymrużyła oczy spoglądając na niego z autentycznym zaniepokojeniem. Mówił chaotycznie i nie wyjaśnił jeszcze co się stało. Postanowił okazać troskę mimo, że przecież sam czuł się źle. Byłaby to doceniła, gdyby nie okoliczności. - Wracam do domu, kuzyn po mnie wyjdzie, ale to teraz poczeka. - podniosła wzrok na siedzącego obok Skylera flaminga. - Przekaż Gabrielowi, że spotkałam znajomego i żeby wyszedł po mnie za czterdzieści minut. Niech się nie martwi. No, zmykaj. - nakierowała go różdżką i patronus pomknął w ciemnościach, pozostawiając ich jedynie w obecności płonących latarni. Zatęskniła za bladym światłem białej magii, jednak musiała odczekać kilka dobrych minut zanim znów go przywoła. Położyła obie dłonie na kolanach i popatrzyła ponownie na Skylera. - Dlaczego źle się czujesz? Mogę ci jakoś pomóc? Nie wyglądasz zbyt dobrze, Sky. - potarła powiekę, zirytowana, że nie miała czasu pozbyć się czerwonych soczewek. - Wyglądasz jakbyś miał czegoś serdecznie dość albo jakby coś cię mocno zmęczyło. Takiego cię bardzo rzadko widzę, więc nie dziw się, że się teraz o ciebie martwię. - mówiła łagodnie, powoli, wyciągając ze swojego serca rezerwy ciepła pomimo wieczornego zdenerwowania, z którym się dzielnie wstrzymywała dopóki nie dowie się co Skylerowi dolega i gdzie go ewentualnie odprowadzić. W ostateczności zaprowadzi go do rezydencji Swansea dopóki do siebie nie dojdzie. Miał bardzo sympatyczny wyraz twarzy, lubiła go. Gdy byli naprawdę wczesnymi nastolatkami to latali za sobą, jednak przez ich wzajemne roztrzepanie skończyło się na spokojnej sympatii z jej strony. Nie rozmawiali w spokoju przez długi czas, głównie przez nią, tonącą w obowiązkach, pracy, studiach i bujającą w obłokach przez zakochanie. Teraz miała minimalną możliwość nadrobienia zaległości. Nie mogła się rozluźnić. Siedziała spięta i czujna, co mogło zakrwawać już o paranoję.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Oparł dłoń o brodę, przez chwilę wyglądając jak Myśliciel Augusta Rodina, jednak już po chwili przesunął pięść na policzek, przechylając głowę w stronę siedzącej obok Elaine. Zawsze była dla niego taka miła, a zwłaszcza w tej chwili nie potrafił zrozumieć czym sobie na to zasłużył. Tak samo nie potrafił pojąć dlaczego Mattowi zaczęło na nim zależeć, skoro wcale się o to nie starał. - Nie rozumiem czemu ktokolwiek mnie wybrał - powiedział, próbując trzymać się tematu prefektowania, a jednocześnie pod jego przykrywką móc głośno wyrazić to, co go teraz tak dręczyło. - Niezależnie od tego jak bardzo się staram, to i tak muszę coś spie... - urwał, nie chcąc przeklinać przy Krukonce, po czym dokończył niezbyt pospiesznie, nie chcąc aby jego nierówny oddech odebrał mu mowę: - zepsuć. Pokiwał ze zrozumieniem głową, zupełnie nie będąc zaskoczonym, że Elaine nie pali. Zdecydowanie zaszokowałoby go dopiero to, jakby nagle wyciągnęła paczkę Voldemortków, proponując mu jednego. Nie było od niej czuć papierosów - ani tych mugolskich, ani magicznych. Prawdopodobnie gdyby jednak coś takiego by się wydarzyło, to odruchowo zganiłby ją, że to szkodzi zdrowiu i urodzie. Ot, taki mały hipokryta. Ulżyło mu, słysząc, że jednak nie miała zamiaru iść tak zupełnie sama, odruchowo zastanawiając się o którego z kuzynów może chodzić. Dopiero słysząc imię Gabriela zdusił w sobie jęknięcie, przez za musiał zakaszleć boleśnie, tłumiąc dźwięki dłonią, aby nie zagłuszyć Elaine mówiącej do patronusa. Dlaczego z nim została? Naprawdę wyglądał tak żałośnie, jak się czuł? Chciałby jej powiedzieć, że nie musi, że może wracać do domu, a jednak nie potrafił tego z siebie wydusić. Był wdzięczny, że przy nim została, bo sama jej obecność uspokajała go stopniowo, chociaż nawet nie do końca zdawał sobie z tego sprawę. - Bardzo ładny - skomentował uciekającego w mrok flaminga, starając się odgonić myśli, że musiał naprawdę popełnić w życiu zbyt wiele błędów, jeżeli nie jest w stanie przeprowadzić żadnej rozmowy, w której nie padnie imię kogoś, kogo przynajmniej podrywał. Zamiast założyć ręce w charakterystycznym dla siebie geście, objął się ramionami, jakby było mu zimno, chociaż przez rozgrzewający jego ciało alkohol, nie odczuwał wcale chłodu. - A wiesz, że to bardzo często słyszę? - mruknął, wyginając usta w dół, w bardzo nietypowym dla siebie uśmiechu. - Że źle wyglądam - doprecyzował, sam nie wiedząc dlaczego nagle zaczął zwracać na to uwagę. Tylko Matt wiecznie powtarzał mu coś odwrotnego, a jednak nie sprawiało mu to satysfakcji. Nie od niego chciał to usłyszeć. Milczał przez chwilę, marszcząc brwi i wpatrując się w miejsce między swoimi stopami. Nie mógł tak po prostu zignorować jej pytań i jednocześnie czuł, że naprawdę chce jej powiedzieć wszystko, wylać ten cały żal, zapytać się co powinien zrobić, jakby Elaine miała znać odpowiedź na wszystkie jego problemy i tylko czekała na hasło, aby je zdradzić. Chciał zrobić to wszystko, a jednak nie potrafił. Chciał spojrzeć w jej oczy, a zamiast tego pochylił się nieco do przodu, wbijając wzrok w dół. - Ja naprawdę chcę dobrze, Ela - zaczął cicho, ale musiał zrobić przerwę, żeby wymusić na sobie głębszy oddech. - A ciągle robię coś źle. Jakbym zawsze wybierał najgorszą możliwą ścieżkę- zacisnął palce mocniej na swoich ramionach, żeby powstrzymać się od gestu zasłonięcia dłońmi twarzy. - Jak mam zrobić, żeby tym razem się udało? - zapytał, kompletnie nie zdając sobie sprawy, że w oderwaniu od kontekstu nie ma to żadnego sensu. Wciąż nie uspokoił myśli na tyle, by uświadomić sobie, że dziewczyna zupełnie nie wie o czym on mówi, a nawet jeżeli domyśli się, że skoro chodzi o niego, to zapewne chodzi o jakieś relacje miłosne, to i tak zapewne założy, że chodzi o Matta. W końcu to z nim paradował po Hogwarcie przez ostatni miesiąc, tylko myślami będąc przy kimś innym.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Wsunęła palce we włosy i oparła tak głowę czując, że spędzą tutaj trochę więcej czasu. Ignorowała obejmujące ją zimno, bowiem Skyler nie mógł być teraz sam. Cokolwiek mu dolegało, samotność nie była dobrym rozwiązaniem. Coś na ten temat wiedziała. - Wybrano cię ponieważ przykładasz się do nauki, jesteś pracowity, konsekwentny i odpowiedzialny. Bez tego nie wzięto by cię pod uwagę, a skoro nosisz odznakę to odpowiedź jest jasna. Spełniasz te wymagania, słońce. - posłała mu pierwszy, delikatny uśmiech, aby choć trochę rozwiać jego wątpliwości. Nie miała pojęcia skąd się one wzięły albo kto je wywołał, jednak rozdrabnianie swoich wad czy porażek nie przyniesie niczego dobrego. Być może była w tej kwestii lekką hipokrytką, jednak próbowała się dostosować do własnych porad rozdawanych przyjaciołom. Nie wiedziała niestety do czego odnosi się jego druga część wypowiedzi - co zepsuł? - zatem nie potrafiła tego skomentować. Zamieniła się zatem w słuchacza, bowiem ewidentnie tego potrzebował. Serce jej ściskało się boleśnie na myśl, że jej ulubiony Puchon siedzi w ciemnościach przygnębiony. Wyczuła od niego zapach alkoholu, co skomentowała poprzez zmarszczenie nosa. Rozumiała doskonale potrzebę napicia się czegoś mocniejszego raz na jakiś czas, wszak nie była święta i potrafiła upić się w mieszkaniu Emily, dodając do wina czegoś ekstra... zatem nie będzie go karcić ani wypominać, że szwenda się po Dolinie Godryka w stanie upojenia alkoholowego. Nie zataczał się ani nie bełkotał niewyraźnie, więc nie była to sytuacja zdrowotnie alarmująca. Skinęła głową w podziękowaniu za komplement wysunięty w kierunku oddalającego się błękitnego flaminga. To jej wyjątkowy sukces, skoro potrafiła go znów przywołać. Tęskniła za jego światłem, zatem w myślach odliczała czas zanim będzie mogła znowu go przyzwać i się ogrzać jego obecnością. - Och, Skyler. - jęknęła czując się teraz nieco skarcona swoją uwagą. Sięgnęła do jego dłoni i zakryła ją własną. - Nie to miałam na myśli. Wyglądasz smutno i mnie to martwi, bo nie chcę żebyś chodził z taką miną. - ścisnęła delikatnie jego palce i zabrała dłoń, aby nie narzucać mu się kontaktem fizycznym. Tak na dobrą sprawę mogłaby go do siebie mocno przytulić, jednak do tego potrzebowała obecności patronusa, który dodawał jej pewności siebie. Uciekł wzrokiem, a więc spoglądała na jego profil. Na Merlina, co mu się stało? Kto go uraził, skoro siedział taki przybity? Nie wiedziała do czego odnosi się swoimi słowami, a jedyna możliwa dedukcja podpowiadała, że ma to związek z jego chłopakiem. Matthew oficjalnie nie lubiła, bowiem był zaciekłym rywalem jej bliźniaka, jednak w nieoficjalnej wersji miała do niego odrobinkę, bardzo malutką i drobną odrobinkę słabości. Gallagher miał rozbrajający uśmiech i bardzo ekspresyjny wyraz twarzy. Uważała, że ze Skylerem tworzą uroczą parę i pomimo, iż nie miała czasu się im przyglądać (sama przebywała w stosunkowo świeżym związku i paradowała z głową w chmurach) to zdążyła zauważyć, że pasują do siebie jak ulał. Nie miała pewności czy jednak chodzi o Matthew, więc nie mogła o to zapytać. - Jest na to dobra odpowiedź, którą mi podsunął kiedyś tatko. - wyciągnęła różdżkę i wycelowała w przestrzeń między nimi. Wyszeptała urokliwe i łagodne Expecto patronum, zasilane wspomnieniem uśmiechu Elijaha (o Rileya zbyt mocno się martwiła, aby móc teraz przywoływać w myślach jego pocałunki i uśmiechy). Soczysto błękitny flaming zatańczył wokół nich, zostawiając w powietrzu za sobą gasnącą smugę. - Słuchanie serca. Jeśli robisz to, co czujesz, to prędzej czy później ci się to zwróci. Na początku jest ciężko tak, jak z tym zaklęciem. - wyciągnęła rękę do świetlistego dzioba, by ogrzać wnętrze dłoni. - Nie wychodzi, nie daje zadowalających efektów, nie spełnia oczekiwań... to nie to. Gdzieś tkwi błąd, skoro się nie da wyczarować. Za mało ciepłych uczuć? A jednak zobacz, po pewnym czasie gdy uzmysłowisz sobie co tak naprawdę daje ci szczęście, to tworzysz coś cudownego. I nie ma opcji, że się nie uda, skoro wiesz już co cię uszczęśliwia. - popatrzyła na jego twarz, oświetlaną teraz poblaskiem patronusa. - Na początku można się zniechęcić mimo dobrych intencji. Ale cierpliwość i praca nad sobą popłaca. Jeśli się człowiek podda po drodze to zobacz jak wiele może stracić - coś pięknego, ciepłego, co może przywołać w każdej chwili. Czyż nie warto zacisnąć zęby i próbować dalej, by osiągnąć coś, o czym marzą miliony? - mówiła cicho, łagodnie, a i z większą pewnością siebie dzięki obecności błękitnego obrońcy. Wypowiedziane przez tatę słowa - dziś cytowane jej ustami - odnosiły się do kilku elementów jej życia, ale też było uniwersalną poradą do trudnych sytuacji, gdy człowiek wątpił. Cokolwiek trapiło Skylera, nie chciała by się poddawał, bo coś mu nie wychodzi. Jeśli chodziło o Matthew, to nawet jeśli się pokłócili, to nade wszystko chciałaby, aby próbowali o siebie zawalczyć skoro czuli się w swoim towarzystwie szczęśliwi. Domyślała się, że może to być trudne, jednak czy z wyczarowaniem patronusa nie było podobnie? Z początku pasmo porażek, ale w końcu udało się coś naprawić w sobie, dzięki czemu zyskało się wybitną umiejętność.