Miejsce, jakiego w Hogsmaede nie było! Tylko tutaj, dostaniesz dobrą kawę - najlepszą w mieście - posmakujesz nowych, pysznych alkoholi, porozmawiasz, poczytasz gazetę, książkę, spotkasz ze znajomymi! Przybywaj! Hogs Cafe jest bowiem czynne całą dobę!
Ostatnio zmieniony przez Joshua Mistaen dnia Wto 8 Gru 2015 - 21:45, w całości zmieniany 1 raz
Parsknęła śmiechem na reakcje Harmony i jej książkę, co jak co, ale gdyby dobrze się nią zamachnąć to można komuś krzywdę zrobić, o ile ma się wystarczająco siły w rękach. A tak, to co najwyżej można kogoś przestraszyć, rzucając książkę na blat, to też coś. - Fakt, sorki - mruknęła po chwili rozbawiona rzucając Harmony oczko i sama rozgościła się w swoim fotelu z czekoladą w ręku, jednak jej notatki na coś przydają, to dobrze. - Na plakatach potrzeba więcej informacji, dobra, zacznijmy od nich - zgodziła się z koleżanką - Jasne, daj mi znać tylko jakiego smoka chcesz tu mieć, tak by informacje się zgadzały - dodała po chwili, tak by mogła odszukać odpowiednie informacje w swojej książce, patrząc na to, ile zrobiła tam zakładek, nie powinno zająć jej to jakoś specjalnie dużo czasu. - Sama też się dowiedziałam wielu rzeczy o smokach. Z ciekawości wzięłam książkę o smokach, która brzmiała równie ciekawie - "Hodowanie smoków dla przyjemności i dla zysku", a było tam napisane, iż po wykluciu należy karmić młode wiaderkiem koniaku zmieszanym z krwią kurczaków co pół godziny. Brzmi obrzydliwie, karmić młode mlekiem i alkoholem? - skrzywiła się na samą myśl, co jak co, ale odporności smokom na pewno nie można odmówić. - A znalazłam jeszcze coś ciekawego, na pewno można to dopisać to do naszego plakatu jeżeli to odpowiednio umieścimy, słuchaj tego: Smoki z natury są drapieżnikami, pochłaniającymi ogromne ilości pożywienia, jednak zdarzały się przypadki, kiedy to smok, nie mając co jeść, zadowalał się roślinami takimi jak liście drzew czy leśne owoce. Swoją ofiarę namierzają bystrym wzrokiem lub dobrym węchem, czasem też wyłapują ją doskonałym słuchem. Zwykle są to stworzenia latające, a także leśne. Smok potrafi czaić się w zaroślach i skradać się na swoją ofiarę. Ich łupem padają ptaki, duże ssaki lądowe i gady, na stworzenia wodne poluje jedynie norweski smok kolczasty. - wyrecytowała z książki. Fakt faktem uczą się o zwierzętach na omns, ale nie sądziłaby nauczyciele wchodzili w AŻ takie szczegóły, a przynajmniej ona nich nie pamiętała. Ani ani, nic a nic. - Ooo, faktycznie, ale słodziak - uśmiechnęła się od ucha do ucha, małe smoczki potrafią być równie słodkie jak małe pieski albo inne zwierzaczki. - Poszukam zaraz czegoś, hm mam coś, bo robiłam zakładkę, gdzieś było napisane, że mamy smoków, smoczyce... - na chwilę się zawiesiła, zastanawiając się jak odmienić mamę smoka na inne słowo, które by tu pasowało. - Smok płci żeńskiej jest bardziej agresywny niż smok płci męskiej, pewnie dlatego, że jak każda matka broni swoje młode jak lwice - zastanowiła się na temat swojego stwierdzenia i po chwili parsknęła śmiechem. - Chyba słabe porównanie, co nie? - rzekła rozbawiona, a w międzyczasie dalej wertowała strony książki w poszukiwaniu informacji na temat smoka, a kiedy znalazła, to ręką zaznaczała sobie stronę, z której powinna sobie spisać informacje, których potrzebują. W jednej ręce trzymała kubek z gorącą czekoladą, a książkę miała na kolanach, także mogła ją na spokojnie wertować i pozostawić sobie tam zakładkę gdzie będzie trzeba, wzięła ze sobą kilka extra, bo mogą okazać się przydatne.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
- Hodowanie smoków dla zysku brzmi jak strasznie dziurawy biznes plan – zażartowała, łapiąc się roześmiana za głowę. Nigdy nie wpadłaby na to, żeby hodować te zwierzęta dla galeonów, ale czarodzieje mieli naprawdę kreatywne pomysły. – Przecież taki jeden raz kichnie i po chałupie! – zachichotała, dziwiąc się temu, ale zapisując fakt w notatniku. Nawet jeżeli teraz by tego nie użyły, zawsze była to ciekawostka warta zapamiętania. Wertowała kolejne strony starych tomów gazet w poszukiwaniu przydatnych materiałów i przy okazji inspirując się nagłówkami. Większość wcale nie była pochlebna, ale chodziło tylko o wydźwięk! Jeżeli mogły stworzyć coś równie chwytliwego, na pewno choć parę osób byłoby chętnych do zgłębienia materiału. Słuchała w tym samym czasie Anabell, kiwając głową do momentu o mleku i alkoholu. - No co ty gadasz?! – zrobiła wielkie oczy, prychając śmiechem. – Nigdy bym na to nie wpadła… Ty… Myślisz, że ile zajęło im rozkminienie tego? Jak w ogóle wyglądał proces prób i błędów nakarmienia małego smoczka? Ktoś musiał być nieźle zdesperowany – wyszczerzyła się z rozbawienia na samą myśl o szaleńcu, który próbował odchować małe, zbulwersowane z głodu smoczątko. Wycięła kilka ujęć małych smoczków, stwierdzając, że będą one idealne do pokazania ich od delikatniejszej, bardziej bezbronnej strony. - O! Dieta norweskiego może się nam przydać iii… Hm… Wszystko, co może blisko nas latać. Norweskie, węgierskie, na pewno nie gatunki innych kontynentów, one odpadają – pokiwała głową, wymieniając kilka różnych gatunków. – Na hebrydzkie można się na pewno natknąć! I irlandzki pasibrzuch… Północne też mogą o nas zahaczyć. Walijski i szwedzki… Pewnie i coś z Rosji – myślała na głos i aż się zdziwiła, ile gatunków mogło ich odwiedzać. Z pierwszą myślą się tego nie spodziewała, dopiero po ich nazwaniu dotarło do niej, że to dużo ziejących ogniem gadów. Co i tak nie sprawiało, że można je było tak po prostu zabić! - Nie, nie, to może być dobre! To o lwicach! Może „walczą jak lwice; to całe smoczyce”? Lub coś podobnego? I w opisie pod zdjęciem, że bronią młodych i dlatego mogą być agresywne. Dopiszmy pytania, jak wiesz „czy ty nie broniłbyś swojego dziecka, gdyby ktoś wystawił do niego różdżkę”? Myślisz, że „the dragon who lived” to już trochę za dużo? – szepnęła to ostatnie pytanie, lekko prychając śmiechem, co jak co, ale było to trochę zabawne, nawet jeżeli mogło zostać uznane za niestosowne. No i na pewno budziło zainteresowanie. Zaraz też zabrała się do wyznaczania na plakacie miejsca na zdjęcie, tytuł i trochę tekstu informacyjnego. Na jeden pomysł… Jeszcze trochę przed nimi. Dobrze, że materiału miały ponad trzy kilo o i zdjęć Harmony znajdowała coraz więcej. Powoli można było zaczynać składać wszystko w całość.
- Fakt, nazwa nie zachęcała, ale czego się nie robi dla smoków, co nie? - uśmiechnęła się naturalnie, bo o ile hodowla smoków nie zachęcała, to środek książki był dla niej niemałą skarbnicą wiedzy. Co prawda nie wszystkie informacje trafiały do jej głowy i nie wszystkie jej się podobały, ale zdecydowanie był to egzemplarz pomocny do robienia plakatów i transparentów. - A ja wiem - wzruszyła ramiona - Może taki desperat zaczął pić koniak, a potem poczęstował smoka, kto wie - parsknęła śmiechem. Efekt tego eksperymentu mógł trwać wiecznie, miała wrażenie, że gospodarz zdążyłby się upić, a smok co najwyżej lekko podjeść. - Opisanie lokalnych smoków też się może przydać, będzie to dla mieszkańców jak odświeżenie swojej pamięci, ile smoków w okolicy mamy - Ciekawe czy gdyby zrobić teraz taki sprawdzian z wiedzy o smokach to większość zapewne by je oblała. W dodatku czarodzieje patrzą na nie dość negatywnie. Ale to nie powód, by je zabijać, tak bez powodu. - Walczą jak lwice, to nasze smoczyce! - parsknęła śmiechem, bo z jednej strony się rymowało, a z drugiej pasowało idealnie jak tekst na ich transparent. - Myślę, że moja i twoja propozycja pasuje jak ulał. Hm, wydaje mi się, że im więcej informacji najważniejszych tam damy tym lepiej. W końcu mamy bronić nasze smoczyce lwice - wyszczerzyła zęby od ucha do ucha, spodobał jej się ten tekst, pasował idealnie do sytuacji, w jakiej się znajdowali.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
- Coś w tym jest, coś w tym jest! – zaśmiała się, kręcąc głową z niedowierzaniem. – Też bym się pewnie upiła, gdyby się okazało, że mój smok nie chce jeść. Pewnie pomyślał, że w takim razie pożre jego i już tylko to mu zostało – prychnęła, wymyślając kilka różnych, niedorzecznych scenariuszy, które jednak bardzo ją bawiły. - Tak, odświeżenie pamięci może się przydać – przytaknęła, od razu przeglądając gazety, czy znalazłaby tam zdjęcia chociaż kilku wymienionych gatunków. – Im bardziej coś znasz, tym mniej cię to przeraża… Może tutaj zadziała podobnie – cóż, może było to trochę naiwne myślenie, ale przecież nikt nie mógł jej zabronić pomarzyć. Szczególnie, kiedy gra była warta świeczki. Zaraz sama się zaśmiała, od razu zapisując to hasło na kartce, żeby nie zapomnieć. - Nasze smoczyce lwice – powtórzyła za Anabell rozbawiona i zupełnie zachwycona melodyjnym nagłówkiem. – Jak ktoś przeczyta taki tytuł, to na pewno podejdzie do plakatu! – podekscytowała się, zabierając się do pracy jeszcze szybciej. W trakcie ich pracy nad kreśleniem i tworzeniem wszystkich plakatów zdążyła wypić całą swoją kawę, niemal opróżnić termos z naparem ziołowym i zamówić kolejne smocze espresso, ale w końcu miały przed sobą całkiem pokaźny stosik gotowych tworów. Było ich na tyle dużo, żeby rozwiesić je wzdłuż głównej ulicy i z każdego była szczerze zadowolona. Może i nie posiadała wielkich plastycznych talentów, ale we dwie miały ponadprogramowe wręcz zaangażowanie, dużo pomysłów i tyle materiałów, że koniec końców plakaty musiały wyjść. - No dobra – westchnęła, przeciągając się, gdy postawiła kropkę przy ostatnim zdaniu, dokładając finalny plakat na stertę. – To teraz baner na protesty… – zerknęła na dwa wielkie arkusze papieru, które ziały pustką. – Co można napisać chwytliwego o ratowaniu avalońskiego smoka?
- Możliwe, możliwe - zaśmiała się pod nosem, istniał taki scenariusz, nie wiedziała gdzie, ale w jakimś wszechświecie na pewno możliwy. - Mam taką nadzieję, zobaczymy czy wypali - skinęła głową na zgodę. Być może ten plan ma jednak jakiś sens, trzymała kciuki za siebie jak i za Harmony, aby się tu udało. Uśmiechnęła się szerzej usłyszawszy, że koleżance podoba się jej wymyślone hasło, a to dobry pierwszy krok do przyjemniejszej pracy. Gdzieś w międzyczasie opróżniła już swój kubek z gorącą czekoladą. - I oto nam chodzi, by przykuwał uwagę innych - rzekła z dumą w głosie. Czas mijał im przyjemnie, a plakaty i transparenty robiły się w mgnieniu oka także były już niemal gotowe wyjść na ulice. - Hmm... - zamyśliła się, przekrzywiając głowę lekko w bok - Ocalić smoka? W sumie nie wiem. Ocalić staruszka z Avalonu? Bo wiesz, pewnie ma kilka stówek na karku, więc może byłby już dziadkiem - zaśmiała się cicho.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
- Musi wypalić! – dodała od razu, nie pozostawiając miejsca na zwątpienie. Co jak co, ale smok musiał zostać uratowany i te plakaty na pewno by w tym pomogły, nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości! - To jestem baner z uwolnić smoka, a drugi z uratujmy staruszka z Avalonu? – podsumowała dla pewności. – Może damy pod tym drugim jakiś dopisek, że dziadek zasłużył na dom spokojnej starości? – prychnęła wesoło. Potrzebowały czegoś chwytliwego. – Albo, że dziadek chce trafić do domu spokojnej starości, a nie urny? Mózg mi się zaraz przepali – złapała się za głowę. Kawa się kończyła, pozostawało jej więc pić napar i rozrysowywać ogromny baner. - Dobra, rysujemy to! Jesteśmy już na ostatniej prostej i możemy je wieszać! – i z tym dopingiem, głębokim wdechem i nowym zapałem wzięła się za kończenie tego wielkiego projektu.
- Spokojna starość to akurat mogłaby mu się przydać - westchnęła i po chwili lekko przewróciła oczami. Miała tylko nadzieję, że tytuły napisane na ich plakatach jednak dadzą ludziom do myślenia i jeszcze może zmienią zdanie, a nawet jeśli nie, to będzie wiedziała, że zrobiła coś dobrego, choć dla jednego zwierzęcia. - Pasuje mi, kończmy to, bo mózg mi parować zaczyna - dokończyła ze skinieniem głowy. Lubiła wymyślać różne rzeczy, ale im dłużej tutaj siedziała, tym bardziej myślenie zaczęło jej doskwierać i to w złym znaczeniu tego słowa. Dokończyła co miała dokończyć wraz z Harmowny, a potem czas było ruszyć do miasta.
z/t +
Valerie Lloyd
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : blizna na łuku brwiowym; nosi kolorowe soczewki, najczęściej brązowe
Piątek, piąteczek, piątunio! Val była styrana po pierwszym tygodniu po powrocie do zamku. Czekała ją w końcu masa lekcji i jeszcze więcej zadań domowych! No po prostu dramat, straciła kompletnie poczucie sensu. Po co jej to wszystko, skoro teraz w głowie miała głównie jedną rzecz. Imprezki. Jako że ten weekend zapowiadał się na razie nudno, postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Ubrała się w letnią sukienkę, bo zamierzała jeszcze celebrować ostatnie promienie jesiennego słońca. Pomalowała oczy, usta i brwi, zarzuciła na ramię małą torebkę i wyszła z dormitorium. Sobie tylko znanym sposobem wyciągnęła Symcię za frak z zamku i zaprosiła ją do Hogs Cafe. Na początku miała na myśli jakiś klub, ale musiała przecież pamiętać, że Seaverówna jest nieletnia. Nie zamierzała powtarzać tego samego błędu co w weneckiej winiarni, toteż na miejsce spotkania wybrała miejsce, w którym serwują również napoje bezalkoholowe. Sobie zamówiła wino, poczekała aż Krukonka wybierze coś dla siebie i rozsiadła się wygodnie przy jednym ze stolików. - Jeju, myślałam, że ten tydzień nigdy się nie skończy. Jak tam powroty do rzeczywistości? Bo u mnie było ciężko - zaśmiała się dziewczyna, zdejmując torbę z ramienia. Poprawiła pokręcone włosy, uśmiechnęła się promiennie do Symphony. Liczyła na to, że pozna jakieś pikantne ploty! No ale należało sprawiać jakieś pozory. Odrobinę small talku na początek nikogo przecież nie zabije.
Powrót do szkoły po wakacjach był dla Seaverówny jednocześnie ekscytujący jak i ciężki. W końcu ostatnia klasa przed studiami oznaczała ważne egzaminy, ale z drugiej strony byli sobie... Profesorowie, do których zresztą starała się nie przyznawać. Albo raczej nie przyznawać do tego co sądzi poszczególnych z nich.
Ten konkretny weekend chciała spędzić sobie odpoczywając po pierwszym tygodniu intensywnych zajęć, jednak jak się okazało na relaks w swoim dormitorium nie miała szans. Symphony została jakże brutalnie wyciągnięta z Hogwartu, prawie, że porwana. No ale w sumie to się na to zgodziła, więc już narzekać nie mogła. Na chwilę przed wyjściem z pokoju narzuciła na siebie ot najzwyklejszą sukienkę nie chcąc się zbytnio stroić i nie mając na to nawet siły.
Zasiadła na przeciwko Valerie gdy tylko te dotarły na miejsce. Na dobry początek zamówiła sobie herbatę owocową z nadzieją, że starczy jej potem trochę galeonów na jakieś ciastko. - No na początku faktycznie było słabo, ale w sumie to jak dałam radę w tym tygodniu, to przez resztę roku też powinno być w miarę - odpowiedziała jej spokojnie, wzdychając jeszcze na początku. Kusiło ją bardzo żeby zacząć jej tłumaczyć, że w sumie to jednak nie było tak źle dzięki pięknym profesorom, aczkolwiek zdawała sobie sprawę, iż byłby to głaz aby zacząć z tak grubej rury rozmowę.
Obserwowała z uwagą Symcię, patrząc krzywym spojrzeniem na jej grzeczną herbatę. To nie tak, że chciała ją namawiać do picia, ale fakt był taki, że alkohol gdy pije się go samemu mu do siebie to, że gorzej smakuje. No cóż, mogła mieć tylko nadzieję, że nadrobi stratę gorącymi ploteczkami. - Tak mówisz? Podziwiam twój optymizm. Wiesz, nie wiem co mnie podkusiło, ale jakby tego było mało, dołączyłam do drużyny Puszków. Także oprócz nauki doszły treningi, a przecież profesorowie już huczą o e g z a m i n a c h. - Wywróciła teatralnie oczami, jakby chcąc podkreślić, że takowe średnio ją obchodziły. Ale nie zgarnęła jej tutaj, żeby całe popołudnie rozmawiać o nauce. Istniały przecież ciekawsze tematy. - Czy wiadomo coś kiedy wraca Rems? I co się tam właściwie stało? Znam ją tyle lat, ale nigdy wcześniej nie zarobiła szlabanu aż tak szybko. I to jakiego, temu człowiekowi coś ewidentnie pomieszało się w głowie. - Może nie było jej ostatnio z Harmony po drodze, ale przecież była daleka od tego, by życzyć jej źle. Zresztą, objęta szlabanem czy nie - zamierzała unikać ją tak samo jak Artiego. Sama myśl, żeby spędzić w ich towarzystwie chociaż trochę czasu zwalała ją z nóg. Nie mogła, było… za wcześnie. Westchnęła, splotła ręce na piersi. Poprawiła kręcone włosy, wygładziła obcisły sweterek i wypiła łyk wina. - Poszłabym na jakąś imprezę. Wiesz, taką szaloną i ogromną, jak w Pure Lux. Jak ci się w ogóle podobało na urodzinach?
Przez wakacje zdążyła poznać Hogsmeade na wylot. Wcześniej były to wypady głównie w przerwie od szkoły, teraz mogła godzinami przemierzać uliczki niewielkiej magicznej wioski, czy też zapuszczać się na obrzeża i zbierać na polanie składniki do eliksirów. Nie miała co robić, dlatego głównie się włóczyła lub siedziała przy kociołku i warzyła mikstury, czy też próbowała ćwiczyć zaklęcia. Nie przeszkadzało jej to wręcz przeciwnie. Wszędzie gdzie nie poszła, otaczała ją głęboka cisza i z pewnością nie zależało to od miejsca, w którym przebywała, bo ulice Hogsmeade wybrzmiewały gwarem nawet w wakacje, nie miało to znaczenia, że większość uczniów wyjechała gdzieś za ocean. Była głucha, ze swoją głuchotą żyła już pół roku. Powoli się do niej przyzwyczajała, a nawet ją lubiła, jakby niesłyszenie wytwarzało wokół niej barierę, za którą mogła się ukryć przed całym światem. Za nim rok szkolny miał się zacząć na dobre Fern, postanowiła wybrać się na zakupy. Miała to zrobić z ciotką, ale przecież nie była jedenastolatką, a Celine nie narzekała na to, że nie ma co robić w swoim małym zielarskim sklepie w Hogsmeade, dlatego młoda Young wzięła sprawy w swoje ręce i tak po wędrówce wylądowała w Hogs Cafe. Oprócz egzemplarza książki Aurelia w Dolinie Godryka nie kupiła za wiele rzeczy, usiadła sobie w kącie z dobrym widokiem na wejście i zamówiła klasyczną mrożoną herbatę. Czekając na dostawę napoju do swojego stoliczka, zajrzała do portfela, szybko zorientowała się, że nie ma za wiele galeonów. Na opłacenie zamówienia na pewno wystarczy, ale co dalej? Akurat wtedy postanowiła spojrzeć w stronę drzwi, w których pojawiła się znajoma postać, od razu nauczyciel ten przyciągnął jej wzrok, a w jej głowie pojawiło się natychmiast rozwiązanie jej pieniężnego problemu.
Rzadko odwiedzał Hogsmeade, choć niegdyś bywał tu codziennie. Teraz jednak miał mnóstwo pracy na ranczo, które z sezonu na sezon robiło się coraz większe, coraz bogatsze w nowe gatunki zwierząt. W Hogsmeade jednak wciąż miał mieszkanie, do którego co jakiś czas zaglądał, odbierał pocztę, którą przynosiły sowy zarówno do niego, jak i jego młodszego brata, opłacał rachunki. Zawsze wtedy pozwalał sobie wybrać się na mały spacer po miasteczku, wiedząc, że w ciągu roku szkolnego niestety nie będzie miał na takie drobne przyjemności czasu. Wchodząc do Hogs cafe schylił się, by się zmieścić w drzwiach, które, choć standardowej wysokości, zawsze były odrobinę za niskie jak na Rosę i odruchowo jak na siebie uśmiechnął się czarująco do obecnych w środku ludzi. Półwil miał w naturze tę chęć zbierania spojrzeń, w świetle których czuł się przecież najlepiej. Przerwa na lawendową herbatę jeszcze nikomu nie zaszkodziła, a wprost przeciwnie - nawet była wskazana w tak ciepły dzień. Szczególnie, że ciepłych letnich dni w Anglii próżno było szukać, to prawie jak święto. Dostrzegł brązowowłosą, cichą dziewczynę w kącie sali, jakby miał ją dostrzec od samego początku. Choć była skromna i wyraźnie chowała się przed reszta świata, Rosa miał w sobie jakiś odruch spoglądania tam, gdzie mało kto patrzył. Uśmiechnął się i puścił do niej oko, po czym poszedł sobie zamówić napój i z nim wrócił do jej stolika. Nauczony już był, że Fern komunikowała się ze światem inaczej, a mając już doświadczenie z podopieczną z Hufflepuffa, która była niemową, bez problemu w przeciągu chwili dostosowywał się do potrzeby rozmowy. Odruchowo niemalże wyczarował notes, w którym naskrobał pierwsze kilka, powitalnych zdań: Fern. Gotowa na rok szkolny? Jak się ma Celine? Dawno jej nie odwiedzałem, dalej prowadzi swój sklep zielarski?
Fern A. Young
Rok Nauki : V
Wiek : 16
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.71 m
C. szczególne : długie kręcone włosy, pieprzyki po lewej stronie twarzy
Profesor Rosa zwracał uwagę całego otoczenia pewnie nie tylko dlatego, że był kolosalnie wysoki, ale też dlatego, że był półwilem. Jej wzrok również podążył za nim, kiedy wchodził przez drzwi Hogs Cafe, schylając się z gracją. Musiał być przyzwyczajony do takich ukłonów, bo od razu się uśmiechnął na wejściu niczym aktor na koniec udanego występu. Obserwowała go przez chwile, gdy tak puścił do niej oko i również obdarował ją uśmiechem. Nieśmiało odwzajemniła gest, chociaż nie przyszedł jej on tak lekko, jak nauczycielowi. Szybko skupiła się na okładce książki, wiedziała, że ją nie zignoruje i podejdzie do niej. Nie słyszała jego kroków, dlatego odczekała chwile i podniosła na niego swoje piwne oczy, w których nie było widać już dawno tego nastoletniego błysku czy też ślizgońskiej pasji. Lubiła go, był jednym z nauczycieli, których darzyła pewną sympatią, a jednak odkąd straciła rodziców i słuch jej zaufanie posypało się, jak domek z kart. Trzymała wszystkich na dystans, nieważne jakby niegodni zaufania byli i jakim urokiem nie dysponowali, nie chciała, żeby się do niej zbliżali. Ciotka Celine jednak bardzo ceniła sobie przyjaźń z profesorem Atlasem i nieraz mówiła Fern, że gdyby potrzebowała pomocy, czy chociażby dodatkowej gotówki to ma zwrócić się do nauczyciela. Young jednak podejrzewała, że było w tym coś śliskiego. Uważała, że ciotka chce dotrzeć do niej w taki sposób przez nauczycieli, terapeutów, lekarzy. Jak bardzo się starała, nie mogła jej pomóc, wszystkie te wizyty u magiopsychologa, uwaga grona pedagogicznego zwrócona na nią, nie podobało jej się to. Miała wrażenie, że wszyscy chcą ją naprawić, przynieść ulgę, ale przecież to było niemożliwe. Nie chciała pomocy, nie takiej, nie na siłę, z drugiej strony bardzo tego pragnęła, aby ktoś zabrał jej ból. Nawet jeśli profesor Atlas wyglądał na takiego, dawał tylko złudzenia, jak robiły to wile. Patrzyła, jak wyczarowuje notes i skrobie kilka słów. Odczytała je, automatycznie wyobrażając sobie, jak mogłyby brzmieć, gdyby je powiedział. Słyszała jego głos jeszcze kilka miesięcy temu. Całkiem wyraźnie odbijał się echem w jej głowie, ale wiedziała, że jeśli jej głuchota będzie trwać, każdy dźwięk będzie oddalał się od niej niczym nieuchwytne echo. Otworzyła swój całkiem zwyczajny notes i zabrała się za odpowiedź. Być może, a Pan? Ciocia ma się dobrze. Kazała pozdrowić i ma nadzieje, że szybko Profesor ją odwiedzi. Brakuje jej tych pogaduszek przy herbacie. Tak, sklep ma się całkiem dobrze. Myślę, że nawet za dobrze, ciocia nie ma czasu nawet wyjść ze mną pochodzić po sklepach... Nie lubiła się rozpisywać, z początku taka forma komunikacji sprawiała, że bolała ją ręka, ale musiała się przyzwyczaić. Ostatnio tyle się nie napisała przez pięć lat w szkole. Gdy oddała mu do przeczytania to, co napisała, zastanawiała się, czy połknie haczyk, który powoli zarzucała. Nie chciała prosić nauczyciela wprost o dodatkowe galeony, wtedy ciotka z pewnością by wygrała.
Jego życie było sceną, a on bardzo wdzięcznym na niej aktorem. Nigdy nie miał problemu ani z rolą nadaną mu przy urodzeniu, ani z tą, którą przyjął sobie sam z biegiem lat, dorastając na tego człowieka, którym obecnie był. Kiedy dosiadł się do jej stolika, obserwował ją chwilę. Widok ludzi dotkniętych tragedią zawsze wymuszał na nim konieczność przywdziania twarzy odpowiedniej do okazji. Bardzo łatwo było mu się odseparować od cudzych nieszczęść, żył bardzo dobrym życiem i tak długo, jak nikt mu nie wadził, nie próbował z wygody swojej codzienności się wyślizgnąć. Potrafił wyobrazić sobie, że życie dziewczyny zmieniło się diametralnie w więcej niż kilku aspektach, ale jednocześnie ani nie był osobą nad wyraz szlachetną, ani szczególnie samarytańsko nacechowaną w interakcji z innymi - zawsze pomagał, ale niespecjalnie na siłę. Jego ego było stanowczo zbyt duże, by prosić kogoś o przyjęcie jego troski. O jego troskę należało się zgłosić. Mimo to, Fern pozostawała jego uczennicą, a on, będąc zawodowym profesjonalistą, nie uchylał się od odpowiedzialności przypilnowania komfortu swoich podopiecznych, do rozsądnych, nakreślonych przez społeczeństwo granic. Uśmiechnął się, widząc napisane przez nią słowa. Nauczyciel zawsze musi być gotów. - zaśmiał się lekko, skrobiąc te słowa, choć wiedział, że żartobliwości jego tonu nie da się oddać słowem pisanym, to miał nadzieję, że miała jeszcze w pamięci to, z jakim dystansem podchodził do świata.- Na pewno odwiedzę ją przy najbliższej możliwej okazji. - zobowiązał się, kiwając do siebie głową - Pewnie szczególnie teraz przed nowym rokiem szkolnym, wiele instytucji jak i samych studentów jest zainteresowanych jej towarami. - gdybał sobie dalej w tym pisanym small talku - Przerwa w zakupach na przekąskę? - dodał, nim nie przekazał jej swojej wiadomości. Sięgnął po herbatę i powąchał ją z namysłem. Odkąd obsiał ogródek zielny koło domu stał się dziwnym snobem, jeśli chodzi o ziołowe mieszanki, ale czy to było szczególnie zaskakujące? Łatwo jest przyzwyczaić się do rzeczy dobrych, trudniej zaakceptować, kiedy ich zabraknie.
Fern A. Young
Rok Nauki : V
Wiek : 16
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.71 m
C. szczególne : długie kręcone włosy, pieprzyki po lewej stronie twarzy
Może dlatego z góry go nie skreśliła, jak to robiła z innymi nauczycielami. Miał w sobie nie tylko ten potworny urok, który zmuszał do podporządkowania się w taki sposób, jaki by tylko chciał, ale przede wszystkim chodziło o to, że nie pchał się na siłę z pomocą. Tak naprawdę musiał być zachwycony, gdy zwracano się do niego i żebrano o najmniejszą uwagę, ale pewnie się z tym krył, jak na profesjonalistę przystało. Dlatego był tak cholernie trudnym zawodnikiem, niemniej Fern, w której płynęła ślizgońska krew, chciała wyjść na tym po swojemu, nawet jeśli koneksje ciotki jej by w tym pomogły. Uśmiechnęła się na jego słowa, bo nie sądziła, że większość nauczycieli jest gotowa, ale na pewno musi, niektórzy już dawno powinni przejść na emeryturę i przestać wylewać swoje frustracje i niespełnione ambicje na uczniów, a jednak profesor Rosa na takiego nie wyglądał, wręcz przeciwnie chyba kochał to co robił, albo dobrze się z tym krył wręcz pedagogicznie. Kiwnęła tylko głową, gdy pokazał jej to, co napisał. Ciotka z pewnością ucieszy się na niezapowiedzianą wizytę Atlasa, nawet jeśli miałaby wszystkie możliwe instytucje i studentów na głowie przed rozpoczęciem roku szkolnego, zamierzających zaopatrzyć się w większość jej produktów. Na mrożoną herbatę. Nakreśliła to zdanie, chociaż nim mu je pokazała, już wiedział, bo akurat zamówienie zostało dostarczone do stolika przez jakąś ładną dziewczynę, która omal nie potknęła się, wracając za ladę, ponieważ obejrzała się na profesora o dwa razy za dużo. Na przekąskę mnie nie stać. Wyciągnęła portfel z drobnymi, które sugerowały, że mówiła prawdę, za nim jednak postanowiła dalej grać w swoją grę żebrania o galeony, zamiast napisania tego wprost, na jej czole pojawiła się mała zmarszczka, wyglądająca tak jakby przejrzała jakieś diabelskie plany profesora Rosy, bo w końcu co on tu robił? Co Pan tu robi? Nie bywa Pan często w Hogsmeade. Nie zamierzała bawić się w uprzejmości, a brak słuchu i niekorzystanie ze swojego głosu, często sprawiała, że komunikowała się na kartce bardziej bezpośrednio, nie każdemu mogło to odpowiadać, ale kalece wiele wybaczano. W jej głowie pojawiło się kilka paranoicznych myśli, bo być może ciotka kłamała, że nie widziała się z Atlasem, a nauczyciel podtrzymywał jej wersje, ale nie nie sądziła, aby nauczycielowi chciało grać się w idiotyczne zamartwianie się Celine o nią. Chociaż wiedziała, że ludzie kłamią częściej, niż powinni, dlatego podejrzliwość na jej twarzy nadal nie zniknęła, może trochę złagodniała, bo ciężko było zachować Fern przy Rosie swoją pasywną agresję, którą ostatnie miesiące tak ładnie pielęgnowała.
Sposób, w jaki Atlas manipulował swoim otoczeniem, był bardzo subtelny. Jeszcze jak był nastolatkiem, to zdarzały mu się nieposkromione wybuchy, szczególnie kiedy chciał coś na już, teraz jednak doceniał plusy długotrwałej radiacji i cierpliwie podchodził do każdej rozmowy. Inną zupełnie kwestią było, że wkładał też wiele pracy w to, by nie przesadzać przy swoich uczniach, bo to zwyczajnie nieprofesjonalne, a zauroczenie dzieci w niczym zupełnie nie było mu w życiu potrzebne. Odpowiedział uśmiechem na jej uśmiech - owszem, był nauczycielem z powołania i choć nierzadko podejmował się prowadzenia zajęć nieco odbiegających od ramowego planu, to jednak najbardziej zależało mu, na uczeniu ich empatii i umiejętności rozumienia drugiej istoty, bo to były umiejętności, które będą im najbardziej potrzebne w dorosłym życiu, a nie fakt wiedzy o tym, w którą stronę czesać pufka pigmejskiego, żeby był jak najbardziej puchaty. Przeczytał naskrobane przez nią wiadomości i zmartwił się odrobinę, by zaraz napisać: Chętnie zafunduje CI jakieś ciastko. Na dobry początek nowego roku. Zdawało się, że Rosa albo tego rzeczywiście nie zauważył, albo był na tyle wyrozumiały względem ludzi, że miłosiernie ignorował takie wypadki, przypadkowe potknięcia i rumieńce, które mogły się w jego otoczeniu pojawiać. Zdawał sobie przecież sprawę z tego, co robił. Sam zmarszczył brwi, widząc, z jakim przejęciem zaczęła skrobać swoje pytania, ale zaśmiał się cicho, nim odpisał: Mam mieszkanie w Hogsmeade. Stąd też znam się z Twoją ciotką, jest niedaleko jej sklepu. Czasami muszę je odwiedzić, żeby się upewnić, czy mnie nie okradli:) Kiedy kelnerka mijała ich stolik, zaczepił ją, prosząc o dwa mrożone serniczki z białą czekoladą i malinami, bo nie wierzył, że ktoś może nie lubić białej czekolady i malin.
Fern A. Young
Rok Nauki : V
Wiek : 16
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.71 m
C. szczególne : długie kręcone włosy, pieprzyki po lewej stronie twarzy
Jeśli próbował utrzymać swoje subtelne manipulacje na dystans, a jednocześnie być nauczycielem godnym zaufania to nie zauważała tego jak sprawnie lawirował pomiędzy swoją naturą półwila a byciem autorytetem, pedagogiem i nauczycielem. Mogłaby wzdychać do niego jak większość uczennic, zakochać się w jego rysach twarzy, wyglądających jakby wyszedł spod ręki samego Michała Anioła, przyglądać mu się jak sunie po korytarzu z gracją tancerza, a gdy przemawia to z talentem prawdziwego aktora teatralnego, ale tak naprawdę Fern, nawet jeśli łapała się na tym, że ukradkiem na lekcji zawieszała na nim za długo wzrok to tylko dlatego, że wpadała na chwile w sieć jego iluzji, jakie nieświadomie zarzucał, bo nie dało się w pełni kontrolować tego, co pochodzi z najczystszej natury. Przyzwyczaiła się do aury, jaką roztaczał, do tego stopnia, że nie dawała się nabrać na jego sztuczki, ale może tylko jej się tak wydawało. Ograć największego kanciarza wszech czasów, który miał swoje oszustwa zapisane w genach, z pewnością było to niemożliwe, a jednak udało jej się wygrać ciastko. Nie chciała w żaden sposób zniechęcić go do siebie, z drugiej strony ból, który nosiła w sobie, powodował, że potrzebowała go przetestować, znaleźć słaby punkt, który ukaże maskę potwora, a nie ten garnitur łagodności i uroku, jaki nosił na co dzień. Było to jednak idiotyczne, absurdalne przecież nie zamierzała wszystkich od siebie odsuwać, na chciała tego. Wiele sprzeczności było w niej samej. W nastoletniej młodości i cierpieniu, jakie dostała za szybko w spadku od życia. Nie wiedziała, że ma mieszkanie w Hogsmeade, sądziła, że mieszka w Dolinie Godryka, a ciotkę zna, bo zaopatruje się w jej sklepie. Celine zawsze po wizytach profesora Rosy, była cała w skowronkach przez następne kolejne dni i opowiadała o nim, jakby się znali, aż za dobrze. Fern jednak wiedziała, że po prostu samotność nie służy ciotce. Po co Panu mieszkanie w Hogsmeade, w którym Pan nie mieszka? Nie zamierzała mu odpuścić. Może była za bardzo podejrzliwa, zawsze jednak mógł wymigać się od odpowiedzi swoimi subtelnymi manipulacjami. Obserwowała, jak zaczepia tę samą kelnerkę i składa zamówienie. Young nie wiedziała, co zamówił, dlatego była ciekawa ciastka, jakie zdołała ugrać na koszt profesora Rosy.
Praca w szkole całkowicie wykluczała jakikolwiek urok, stosowany na dzieciach. Nawet pomimo tego, że miał studentów w swoim wieku, a i zdarzali się tacy starsi od niego - Rosa podchodził do swojego zawodu jak profesjonalista, którym był. Niestety, nie mógł zmienić aury piękna, bo się z taką twarzą urodził i absolutnie nie planował nic z tym robić, bo nie uważał tego za nic złego. Nie było jednak mowy o wpływaniu na uczniów, choć czasem kusiło, by zmotywować jednego z drugim, do włożenia większej pracy w to, co było im zadane. Nie mógł wiedzieć, jak absolutnie różnie podchodzą do tego spotkania. Nie uważał się ani za kanciarza, ani za manipulatora, co więcej, gotów był jej kupić i pięć ciastek, jeśli była głodna, bo Atlas Rosa był przecież takim hojnym, dobrym bogiem. Z pewnością ucieszyłby się, gdyby się dowiedział, że młoda ślizgonka postrzega go w takich odcieniach przebiegłości, bo sam nigdy nie praktykował ani podstępów, ani oszustw, właściwie nawet nie lubił kłamać. Życie było dla niego zbyt łatwe, by się zniżać do takich czynów. Nie trzeba oszukiwać, jeśli wystarczyło się odpowiednio uśmiechnąć. Obserwował ją z uwagą, taką, jaką obdarowywał każdego ze swoich rozmówców. Zawsze przyglądał się uważnie osobie, z którą rozmawiał, z którą spędzał czas. Przyglądał się jej oczom, drobnym zmarszczkom mimicznym, pojawiającym się na twarzy odruchowo, kiedy pisze się coś w emocjach, coś z wnętrza siebie. Obserwował to, jak spinała, czy rozluźniała ramiona, to jak siedziała, czy przodem, czy lekko bokiem, a jeśli tak, to w którą stronę. Niezależnie od tego gdzie był ze swoim kompanem czy kompanką, w jego towarzystwie zawsze byli centrum jego świata. Był tak ciekawy ludzi. Chciał wiedzieć wszystko, ale musiał swoją chorobliwą ciekawość trzymać na uwięzi za uprzejmym uśmiechem i wnikliwymi spojrzeniami. Przechylił głowę na zaskoczenie, malujące się na jej twarzy. Jaka była Fern Young? Dlaczego marszczyła nos, myśląc? Spojrzał na słowa, które mu zapisała i uśmiechnął się nieco szerzej: Wszystkimi nauczycielami się interesujesz równie bardzo, czy mnie przepytujesz ze specjalnej okazji? zanotował pierwszą wiadomość, z lekkim rozbawieniem, bo to, jak go wypytywała, wydawało mu się całkiem urocze, choć zaskakujące, biorąc pod uwagę fakt, że uczniowie zazwyczaj pytali go o kwestie związane z magizoologią, a nie jego nieruchomościami. Mieszkałem w Hogsmeade, zanim kupiłem ranczo, Fern. Kiedy przyjechałem do Anglii, nie sądziłem, że zostanę tu na dłużej, a co dopiero na stałe, więc nie potrzebowałem niczego więcej niż jedno, małe mieszkanie. odpowiedział jednak na jej pytanie, trochę z ciekawości dokąd zmierzała ta seria pytań, a trochę rozbawiony tym, że jakiś uczeń tak drąży temat tego co i dlaczego posiadał Z Hogsmeade miałem blisko do pracy. dodał, gdyby to podlegało jakiejkolwiek wątpliwości. Kelnerka po chwili przyniosła zamówione przez niego ciasto zarówno dla niej jak i dla niego, jak i również małą filiżankę mocnej kawy. Czy jeszcze coś Cię nurtuje? zapisał, kiedy dziewczyna zapoznała się już z jego ciastowym wyborem na dziś.
Fern A. Young
Rok Nauki : V
Wiek : 16
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.71 m
C. szczególne : długie kręcone włosy, pieprzyki po lewej stronie twarzy
Niektórzy nie mieli takiego daru, a ich uśmiech mógł jedynie straszyć dzieci w domu strachów. Dlatego Fern uważała, że każdy jego uśmiech musi być podszyty urokiem. Miał w swoich genach coś, co na stracie czyniło go pięknym, a ludziom którzy stali w kolejce przed samą Afrodytą, za nim postanowili wcielić się w swoje ludzkie garnitury, było łatwiej. Ona sama nie uważała się za piękną, ale tez nie biadoliła nad tym. Miała wiele nastoletnich kompleksów, z drugiej strony ulotniły się one bardzo szybko, kiedy zetknęła się ze śmiercią swoich bliskich. To oczywiste, że uważała, że profesor Rosa jest podstępnym manipulatorem, nigdy nie dałaby się nabrać na to, że jest inaczej, chyba że pokazałby swój akt urodzenia, na którym widniałoby, że nie jest półwilem. Może i był człowiekiem, ale też miał w sobie krew wił. Na pewno pod tą maską opanowania kryła się twarz bestii. Jeśli nie musiał używać swojego uroku, a jedynie obłędnie się uśmiechać, to jaki musiał być niebezpieczny? Nadal jednak go lubiła pomimo swojej ostrożności i dystansu. Pewnie miała w sobie coś z magirasistki, ale nie przyznawała się do tego głośno. Tylko tymi, którzy odwiedzają moją ciocię i tymi wszystkimi, którzy już dawno jej nie odwiedzili. Odpisała mu, a na jej twarz wpełznął przebiegły uśmieszek triumfu. O kwestie związane z magizoologią mogła zapytać na lekcjach ONMS. Nie zawsze miała okazje, aby wypytywać o nieruchomości nauczycieli. Ma Pan ranczo to, czemu nie sprzeda Pan mieszkania w Hogsmeade? W końcu Atlas głównie przesiadywał w Dolinie Godryka, gdy nie nauczał w szkole prawda? Zresztą Fern wiedziała więcej o ranczu niż przeciętna uczennica, dopytując Ogórka, skrzata profesora Rosy o to jak prosperuje małe zoo nauczyciela. W końcu to skrzat Atlasa często wpadał do nich do sklepu, aby zakupić potrzebne rzeczy właśnie na ranczo. Celine może i miała Atlasa na popołudniowe pogawędki przy herbatce, Fern za to miała Ogórka. Na pewno mu nie uwierzyła, że jednym z powodów było to, że miał blisko do szkoły z Hogsmeade, w końcu mógł się teleportować, albo mieszkać na końcu świata i używać świstoklika. Chyba że lubił spacery. Przeczytała jego kolejne słowa, aby następnie zbadać deser, jaki dostała. Dzióbnęła sernik z białą czekoladą i malinami, a następnie pokiwała głową, że potrzebuje rozwiać jeszcze jedną kwestię. Czy Ogórek wpadnie jeszcze przed rozpoczęciem roku szkolnego do sklepu cioci?
Obserwował ją z zainteresowaniem, ale z pewnością nie jak jakieś małe, egzotyczne zwierzątko. Atlas zawsze poświęcał sto procent swojej uwagi osobie, z która aktualnie przebywał, nawet, jeśli rozmowa była zgoła niestandardowa. Fern była wnuczką jego słodkiej znajomej z Hogsmeade i choć Celine wciąż dopraszała się o to, by pochylić się nad dziewczynką, która przeżyła tragedie, niestety, Rosa był prawdopodobnie najmniej przystosowanym do takiego zachowania człowiekiem. Po pierwsze, nigdy nie doświadczył osobistej tragedii na taką skalę, po drugie, mimo, że świetnie zgrywał empatę, bardzo rzadko rzeczywiście czuł współczucie, uważając, że wszystko buduje nas jako ludzi. W tym nieszczęścia. Nie byłby tym, kim jest i nie osiągnął tego, co osiągnął gdyby nie to, co wydarzyło się w jego życiu po samym dopiero przyjeździe do Anglii. Stąd to mieszkanie w Hogsmeade, potrzeba izolacji, przy jednoczesnym życiu w małym miasteczku, małej społeczności, bycia wcielonym w nią organicznie. Zaśmiał się przepięknie na ten jej chytry uśmiech, czego oczywiście usłyszeć nie mogła, choć czy to ważne? Masz prawo nie pamiętać mojego młodszego brata, Romeo. napisał na kartce A i ja jestem jakoś coraz bardziej sentymentalny. przyznał ze swobodą. Wiedział, że uczennica miała bliską relację z ogórkiem, który chyba jako jedyna istota na świecie zupełnie nie baczyła na to, że ta straciła słuch i tak zalewał ją wszystkimi informacjami, jakie tylko przychodziły mu na język, korzystając z Merlin raczy wiedzieć jakiej magii, by te słowa dotarły umysły młodej Young. Pozwolił jej zbadać deser i widząc skinienie głowy aprobaty, położył dłoń na piersi, markując żartobliwe westchnienie ulgi. Mamy do odbioru jeszcze trzy dostawy, więc na pewno. odpowiedział zgodnie z prawdą i sam skosztował swojego ciastka, które wbrew słodyczy było bardzo orzeźwiające. Dał dziewczynce chwilę na konsumpcje i zbieranie swoich myśli, nim w końcu nie skierował słów tam, gdzie zmierzały. Po pustym portfelu domyślam się, że potrzebujesz galeonów na szkolne zakupy, Celine wspominała mi o tym, że możesz się po to zwrócić. zaczął notowanie Czy wiesz już mniej więcej ile będzie Cię kosztować wszystko na początek roku? dopytał, bo miał wrażenie, że dziewczyna pewnie z własnej dumy nigdy nie poruszy tematu. Mógł jej równie dobrze dać po prostu kieszonkowe, ale też nie chciał, by czuła, że jest mu cokolwiek dłużna albo, że to jakaś darowizna dla inwalidki.
Fern A. Young
Rok Nauki : V
Wiek : 16
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.71 m
C. szczególne : długie kręcone włosy, pieprzyki po lewej stronie twarzy
Dla niej każdy jego ruch, śmiech czy gest był bezdźwięczny. Nie mogła go usłyszeć, chociaż siedzieli naprzeciwko siebie. Wydawało się, że coś z tego wszystkiego traciła, z drugiej strony głuchota pozwalała jej przejrzeć większość ludzi. Kiedy zmienili się w milczące figury, ich mowa ciała stała się jaśniejsza, nie mogli oszukiwać ją głosem, zastraszać swoimi ciężkimi, gardłowymi mruknięciami, wrzeszczeć i sprzedawać ironie, która poruszyłyby jej wrażliwe serce, gdyby takie miała. Nie mogła jednak wiele doszukać się manipulacji ze strony profesora, bo nic takiego nie robił, wydawał się naturalny, a w swoich ruchach swobodny. Śmiał się, przyglądał się jej, a wtedy ona gdzieś uciekała od jego spojrzenia, w końcu był nauczycielem, a Fern może i miała wiele odwagi, aby pytać o jego nieruchomości, ale gdzieś obawiała się, że mógłby w jej oczach coś zobaczyć, czego by nie chciała. Niektórzy byli przenikliwi niczym veritaserum. Zdecydowanie to kupiła. Jego sentymentalność i to, że miał młodszego brata, którego faktycznie nie pamiętała. Profesor Rosa wyglądał na takiego, który sam wyglądał jak czyiś młodszy brat. Zresztą ile miał lat? Czy Romeo też był półwilem? Chodził do Hogwartu? W szkole z pewnością nie tylko Atlas miał w sobie geny półwila, na pewno zapamiętałaby kogoś podobnego, chyba że to było dawno temu. Miała wiele pytań, ale nie chciała o to pytać. Mogłoby to spowodować, że straciłaby czujność i sama otworzyłaby się przed nauczycielem bardziej, a tego nie chciała. W jej żyłach nie płynęła krew Ravenclawu, więc ciekawość wyrzuciła za drzwi swojego dystansu do innych. Poprawił jej nastrój swoją odpowiedzią, może to dziwne, ale jej przyjaźń ze skrzatem nauczyciela dostarczała Fern wiele wrażeń i pozytywnych emocji. Tylko on potrafił ją rozbawić do łez i porozumiewał się z nią w ten dziwny, wyjątkowy sposób, który z początku był tak absurdalny jak sam Pickles. Dlatego ślizgonka mogła wybaczyć profesorowi to, że nie odwiedza jej ciotki Celine za często, bo dzięki temu to Ogórek bywał częściej. Zabrali się za jedzenie ciastka. Faktycznie było całkiem smaczne, z malinami, białą czekoladą i gdy Young właśnie upiła swoją mrożoną herbatę, rozmyślając o Picklesie i jego ostatnim rapowaniu, czy przepisie na drineczki z ogórkami, których jeszcze nie miała okazji spróbować, nauczyciel coś dla niej pisał. Przeczytała jego wiadomość, zastanawiając się nad tym czy ciotka o wszystkim rozmawiała z profesorem Rosą, a najbardziej ją interesowało czy rozmawiali o niej. Sam jednak poruszył temat pieniędzy, właściwie o to jej chodziło. Wiedziała mniej więcej jakie poniesie koszty na nadchodzący rok szkolny, w sumie niewielkie. Powtarzała piątą klasę, nie musiała kupować nowych podręczników, może parę pergaminów czy piór. Za nim mu odpisała, dzióbnęła jeszcze jeden kęs sernika, rozważając, jak bardzo może sobie pozwolić czy zorientowałby się, gdyby poprosiła aż nadto? Ciotka z pewnością i tak by się dowiedziała, a może nie? 150G Nakreśliła sumkę na kartce i przesunęła ją w stronę nauczyciela. Zrobiła to z takim profesjonalizmem, jakby była wnuczką samego Don Corleone'a. Spojrzała na niego, opierając głowę o prawą dłoń, przekładając widelczyk do lewej ręki, przyglądała mu się uważnie, lekko mrużąc oczy. Chciała wytyczać coś z jego twarzy. Zaskoczenie? Rozbawienie? Obojętność? Coś co naprowadziłoby ją na to jaki stan konta ma nauczyciel, o nieruchomościach Fern już wiedziała zdecydowanie za dużo.
Z pewnością jej uważność była rozsądna. Gdyby siedział naprzeciw niej Romeo Rosa, to, że potrafiła być uważna, zdystansować się i pilnować własnych myśli i intencji, mogło działać na jej korzyść w więcej niż jednym aspekcie. Romeo był nieokiełznany, kochał manipulacje, sięgał po ludzi i wyrywał ich z nich samych. Rosa mógłby uważać, że to coś złego, pouczać młodszego brata, gdyby to nie było zachowanie dokładnie takie, jak Atlasa dziesięć lat temu. Natura wili zapisana jest gdzieś głębiej, niż rozsądek i wymaga lat pracy nad sobą, czego niestety często po prostu nie widać gołym okiem. Całe jego rodzeństwo było półwilami. Z jednej matki i jednego ojca. Tworzyli wyjątkową rodzinę, których próżno szukać we wszystkich zakamarkach świata. Wiedział o tym. Uśmiechnął się lekko, widząc, że jej usta mimowolnie drgnęły na wspomnienie Ogórka i zanotował w pamięci, by posyłać Picklesa na więcej zadań do Hogsmeade. Wiedział, jak nikt inny, jak bardzo towarzyskiego miał skrzata. Sam dojadał swoje ciastko, kiedy Fern zdecydowała się namyślić i przekalkulować swoje potrzeby. Popił kawą ostatni kęs, sięgając po jej odpowiedź i kiwnął z uśmiechem głową. Ani zaskoczony, ani zmieszany, ani obojętny. Po prostu potwierdził, że przyjął do wiadomości taką sumę. Pogmerał chwilę przy koszuli, by wydobyć sakiewkę zawierającą 300 galeonów i postawił ją na stoliku, dopisując: Potraktuj to, jako przedwczesny prezent urodzinowy. pamiętał, ze dziewczynka miała urodziny we wrześniu, bo Celine zawsze dokładała starań, by mu to przypomnieć, jeśli pojawiał się u niej pod koniec sierpnia Ale jeśli chciałabyś dorobić parę knutów w ciągu roku szkolnego, na ranczo jest coraz więcej pracy. Ja i Pickles chętnie przyjmiemy jakąś chętną osobę do pomocy., zaproponował. Dopił w kilku łykach swój napój, dopisując kilka ostatnich słów Mam jeszcze parę rzeczy do zrobienia, miłej końcówki wakacji Fern. Do zobaczenia w szkole.