Osoby: Casper Villiers, Voice C. Cheney (wtedy jeszcze Lloyd) Miejsce rozgrywki: jeden z londyńskich klubów i mieszkanie Caspra Rok rozgrywki: końcówka czerwca 2015 Okoliczności: Kilka dni po tym, gdy Amity Lloyd popełniła samobójstwo, jej córce przychodzi do głowy podobna myśl... Najpierw jednak chce porozmawiać z Casprem, grającym w jednej z angielskich drużyn quidditcha. Może towarzystwo bardziej zranionego człowieka przekona ją do oddychania jeszcze przez jeden dzień?
Ostatnio zmieniony przez Voice C. Cheney dnia Pią 14 Sie - 10:44, w całości zmieniany 1 raz
Panie i panowie, na dzisiejszym wykładzie obalimy mit, że czas leczy rany. Od tego zacząć musimy, bo ból wcale nie znika i to jest niespodzianka dla wielu osób, które uciekają w ramiona tykającego wieczora, kiedy czekają na zbawienie. Zatem zapomnij, czas nie leczy ran. Nie istnieje żadne logiczne wyjaśnienie jak sobie radzimy z bólem, gdzie go magazynujemy, ale przychodzą takie chwile, kiedy runie znów mur i ze łzami, z bezsilnością zostajemy sami. Jesteśmy rozczarowani sobą i nie potrafimy zrozumieć dlaczego. Dlaczego nie umiemy wstać raz, a dobrze? To trudne, zbyt trudne, bo musielibyśmy mieć nowe fundamenty życia nie posiadając żadnych wspomnień. Rozumiesz? Żeby nie bolało musimy wyrzec się siebie i wspomnień. Tylko wtedy, będąc zupełnie innymi osobami, możemy rozpoczynać wszystko od nowa. Na dobre i na złe. Casper Villiers miał taki okres w swoim życiu, że chciał wyrzec się siebie. Trzymał fiolkę z eliksirem, który był pełen wspomnień z życia, które nigdy nie istniało, ale miało dać mu nowy start. W drugiej ręce spoczywała różdżka, która miała być narzędziem do usunięcia wspomnień obecnych. Zatem z jego głowy zniknąć miał zmarły syn z wyrodną żoną, którą wywlec chciał z grobu każdego dnia, gdy myślał o Olivierze. Podobnie sprawa miała się z córką, którą oddał w ramiona matki – ćpunki, bał się, że ona ją skrzywdzi. Odbierze najlepsze lata życia, ale zaraz po śmierci siostry pogodził się z tym, że nie umie być dobry. Nie umie kochać, ani oddawać siebie, a wszyscy przy nim umierają. Czuł, że rozpada się w jego rękach wszystko, co tworzy, więc chciał ją ochronić przed sobą. Przed destrukcyjnym ojcem, który przypomina co raz bardziej dziadka, który do grobu doprowadził babcię. Wciąż przecież w swoich snach przewijała się twarz Julie, która nie umiała już więcej znieść, a przecież gdy zdecydowała się uciec zginęła w wypadku. Casper jedyne co robił to innym krzywdę. Zabierał im radość, chęć do tego by żyli. On zwyczajnie ich wyssał, powinien być dementorem. Nigdy człowiekiem. Rozumiesz? Casper Villiers był tak bardzo pewien, że powinien umrzeć, że był już świadom, że samobójstwo nie istnieje w porządku życia jako rodzaj śmierci. To byłby akt tchórzostwa, więc każdego dnia budził się z nadzieją, że przyjdzie moment, kiedy zabije go ktoś inny lub coś innego, że już to ten dzień. Szczęśliwy dzień do wolności, bo zrezygnował z fałszywych wspomnień. Dotarł bowiem do miejsca, w którym chciał pokutować godząc się z tym, że nie znajdzie się siła, która pozwoli mu wstać, ale… Wciąż mógł latać. Także rezygnując z reszty studiów podjął początek nowej gry w międzynarodowej drużynie stając się ich wymarzonym ścigającym. I nikt nie miał pojęcia o tym jak bardzo boli, jak bardzo niszczy uczucie, że nie poradzisz sobie już nigdy. Także Villiers zrobił wszystko, aby wejść do głównego składu, choć podpisując autografy czuł jak bardzo nic nie warte są te jego bazgroły. Co jednak mógł powiedzieć tłumowi? Dużo znów się śmiał. Opowiadał mnóstwo dowcipów i nigdy nie wspominał o rodzinie. Nigdy nie mówił o córce, o synu. Nigdy. Jakby urwał mu się film, który odgrywał się w jego głowie każdego dnia, w każdym koszmarze. Musiał sobie poradzić. A gdy spotykał znajomych? Taką Voice? Uśmiechał się, mówił, że szalenie miło się widzieć po takim długim czasie i chwalił się sztucznie swoimi osiągnięciami, mówił też że tęskni, i że chętnie odwiedziłby Hogwart. Mówił naprawdę wiele kłamstw, pięknych słów. Tworzył nowy świat, świat, który bardzo chciał powołać do życia, ale to było zbyt trudne, zbyt poza jego możliwościami. Z przepaści w przepaść wpadając nie miał już nic i choć nie istniał powód do radości godził się na spotkania towarzyskie, bo przecież wcale nie był pogrążony w żałobie, a lubił się bawić. Jak miał odmówić skoro… Nic nie stało na przeszkodzie? Wchodząc do klubu, w morze dźwięków, Casper szuka Voice. Wita się z nią całusem w policzek i objęciem jej ramieniem. – Miło Cię widzieć. Czego się napijemy?
Wiesz, co się dzieje? Cisza gra w berka z nudą. Cisza miesza się z zapachem alkoholu i papierosów. Cisza miesza się z zapachem tańca. Cisza miesza się z ciepłem. Ale ona to zmienia. Sama się zmieniła, a przynajmniej sprawia takie wrażenie. Plecy ma proste, brodę delikatnie uniesioną do góry, a na jej ustach błąka się kpiący uśmiech, zupełnie jakby uważała to wszystko za cholernie żałosne i bezwartościowe. Mimo szpilek stawia długie, spokojne kroki, które są równocześnie pewne i lekkie, jakby muzyka już ją porywała. Jakby rytmiczne uderzanie nie wbijało jej w podłogę, a unosiło drobne ciało kilka centymetrów nad nią. Czarna, lekko rozkloszowana sukienka z krótkim rękawem nie należy nawet do dłuższych, i chociaż niejeden stwierdziłby, że jest wulgarna, Lloyd wygląda delikatnie, niewinnie. Nie wierzysz? Przyjrzyj się. Pięknie kołysze biodrami, stawiając kropkę po słowie kobiecość, które w tej chwili idealnie do niej pasuje, ale mimo wszystko wydaje się niezbrukana żadnymi sprośnymi myślami, żadnymi przekleństwami. Wiesz, czemu? Nie zgadniesz, jeśli nie spojrzysz jej głęboko w oczy. Przez strach. Strach czyni ludzi cholernie kruchymi. Z szaroniebieskich tęczówek bije niezdecydowanie, ale nie to naturalne, gdy wahasz się między ginem i whisky. Lloyd nie wie, co czuła i co czuje. Wie za to, że chce stać się kolejnym gasnącym punktem na nieboskłonie. Wie, że jest gasnącym punktem na nieboskłonie i wie też, że chce w końcu zgasnąć ostatecznie. Zgasnąć jak miliony ludzi rocznie, którzy nie mają już siły, by wstać. Czuje ból i strach, czuje samotność. Otacza ją tylko zimno, a płuca zdaje się zalewać woda, bo każdy wdech to męczarnia. Wszystko ucieka jej z rąk. Ludzie wyfruwają spomiędzy palców jak motyle i nigdy nie wracają. I chociaż zdawać by się mogło, że Amity Lloyd spomiędzy palców córki wyfrunęła już dawno, nie pozostawiając po sobie nic poza bliznami, okazało się, że w rzeczywistości była tuż obok, ukryta jako wiatr we włosach, jako mgliste wspomnienie. Ale umarła. Lepiej. Popełniła samobójstwo, bo nie umiała znieść myśli o tym, że jest samotna. Jak miała zachować się jej córka, którą i tak bolała każda kolejna sekunda? To wszystko jest tak pięknie żałosne, że aż tchórzostwo staje się lepsze od kolejnych kadrów, oddzielonych krótkimi mrugnięciami. Nic nie może umknąć jej uwadze, gdy siada przy pustym stoliku, zapalając papierosa, mamiąc dymem płuca, które pieką i protestują przed kolejną porcją nikotyny. Ale ona zaciąga się po raz kolejny, bo wciąż zgrywa silną, odporną na wszystko, nieśmiertelną. Patrzy tylko na ludzi, którzy bawią się na parkiecie. Wulgarni, wyuzdani, wypruci z tego, co właśnie ją dotyka; zupełnie jakby niewidzialna ręka odebrała im cierpienie i wszystkie sprzeczne emocje wrzuciła do blond głowy, która prosi już tylko o cios. O siniaki, o rozbite usta, złamane kości. Nic nie boli tak jak strata. Nic nie boli tak jak poczucie odpowiedzialności za czyjąś śmierć. Dobrze jej tak? Może sądzisz, że ty byś to wytrzymał bez mrugnięcia okiem? Wsadź sobie w nie chuja, nie krępuj się; obiecuję, że nie wytrzymasz nawet tego. Dlaczego Casper? Może dlatego, że sam wydawał się połamany. Może dlatego, że wiedział, czym smakuje każda kolejna minuta trwania w chaosie. Czy gra w quidditcha jest dla niego równie fascynująca jak gra w tą śmieszną zabawę zwaną życiem? Każdy powinien spróbować - połączenie berka, chowanego i ciuciubabki, tylko bez kucania i podglądania. Voice Lloyd poleca. I gdy papieros trafia do popielniczki, bo ból staje się nie do wytrzymania, zbliża się kolejna gasnąca gwiazda, na którą wołają Casper Villiers, z zachwytem powtarzając, że teraz robi karierę. Voice jednak nie chce autografu. Chce spojrzeć w oczy człowieka, który umie udawać lepiej, niż ona. Na jej usta ciśnie się krótkie, zwięzłe nie pierdol, bo doskonale wie, że to tylko puste słowa. Mimo to muska ustami jego policzek, ale w jej oczach nie pojawiają się nawet iskry nowych, pozytywnych emocji. Po prostu nie ma na nie miejsca. Rzeczywistość napiera ze wszystkich stron, rzeczywistość zabiera cały tlen. Bez tlenu umieramy. - Cześć, Casper. - To neutralne. To beznadziejne, ale neutralne, bo Lloyd nie potrafi powiedzieć tęskniłam. Całą tęsknotę wypłakała, gdy pewien Czech ponownie udowodnił jej, jak bardzo jest naiwna. Nie potrafi powiedzieć miło cię widzieć, bo widzi już tylko kolorowe plamy. Ból jest lepszy niż marihuana. Z tym, że marihuana uśmierza ból. Co więc należy postawić na pierwszym miejscu? - Może być whisky, byle nie ognista - sztuczny uśmiech próbuje rozjaśnić jej twarz, bo przełyk i tak ją pali. Wewnętrzny płomień jeszcze nigdy nie był tak bliskim określeniem.
O Casprze nie można było powiedzieć, aby był dobrym przyjacielem. Nie ufał ludziom, ponieważ zbyt wiele razy próbowali zrobić z niego głupca. Nauczył się przy tej okazji, że bardzo trudna jest sztuka wybaczania i nigdy jej nie opanuje. Tak, doskonale znał tę wadę w swoim przypadku i nie miał problemu z tym, aby przyznać komuś w twarz, że rzyga wczorajszą wódką jeśli musi z nim rozmawiać dłużej niż do tego zmusza go sytuacja. Także gdyby znał prawdziwy powód dla którego Voice go tu zaprosiła zapewne by nie przyszedł. Nie potrafił jej pomóc. To go przerastało. Sam musiał udawać, grać, bawić się czyimś wyobrażeniem o jego osobie i mówić, że jest szczęśliwy z powodu kariery, która po latach treningów naprawdę nabrała rozpędu. Przecież to było jego marzenie, chciał latać w prawdziwej drużynie, nie potrzebował być do tego kapitanem. Choć z pewnością jego niebanalne treningi mogły przejść do historii. Jego przygody spisane były w pamięci wielu ludzi, na kartach i emocji, którymi często nienawidzili go z większą pasją niż osoba, która walczy o życie spoczywając na łożu o śmierci. To nawet zabawne z jakim zaangażowaniem potrafimy walczyć o to co doczesne i jednocześnie ulotne, nietrwałe, a z jaką trudnością przychodzi nam później pogodzenie się z tym, że to wszystko nie było aż tak bardzo istotne, śmiesznie mało ważne, bo oddalibyśmy wszystko, aby wrócić komuś życie, oddać mu swój czas, który woleliśmy spędzać oddzielnie, bo teraz każda chwila zdaje się być bezcenna. Villiers mimo wszystko jednak egzystował. Przeżywał każdego dnia kolejną część tej wyjątkowej, wiecznej żałoby, której nie określa już czarne ubranie. Po prostu starał się dotrwać do końca, żeby to skończyć wtedy gdy nadejdzie czas. Villiers nie czekał już na to, że może coś się wydarzy. Coś dobrego. Odrzucał od siebie wszystko, co mogło pokazać, że mu zależy, że czuje, że istnieje w nim dobro. Nie wierzył w to sam, nie chciał oszukiwać innych. Jedyne, co chciał robić z własnej woli to grać, grać ze wszystkich sił, by po każdym meczu nie mieć już sił na opijanie zwycięstwa lub zapijanie porażki. Tylko tyle, aby dotrzeć do łóżka i zasnąć, bo kiedy śnimy możemy być w najlepszych miejscach, nawet z nie żyjącymi. Możemy dać sobie szansę na to by odetchnąć i dłużej nie grać ról, które zaciskają co raz mocniej ręce na naszych wnętrznościach regulując oddech, który podobno jest odruchem mimowolnym. – Co tylko zechcesz Voice, może być whiskey. - i po tych słowach podniósł się z zajmowanego miejsca, aby samodzielnie przynieść im butelkę alkoholu i dwie szklaneczki do niego. W końcu był zbyt niecierpliwy, aby doczekać się na kelnera, który i tak miał pełne ręce roboty ze stolikiem obok, gdzie jakaś para chyba próbowała podpalić siedzenia. Villiers nie miał więcej pytań, bo w innych warunkach pewnie byłby inicjatorem takiego ogniska. W każdym razie gdy udało mu się dostać to, czego aktualnie potrzebował po prostu wrócił bez zbędnych przygód i wstępów, i znów usiadł tuż obok Voice napełniając szklaneczki alkoholem. – Więc, wyglądasz seksownie, ale gdybyś chciała seksu przyszłabyś prosto do mojego mieszkania. Masz czarną sukienkę i wydajesz się przybita. Madness na rodzinnym obiedzie dostał okresu? – spytał wprost nieco się prostując, gdy podał jej whiskey, a ze swojej szklaneczki od razu odprowadził dwa łyki uśmiechając się, ale ledwo dostrzegalnie. – Nie spodziewałem się w sumie, że będziesz próbowała mnie gdzieś wyciągnąć, może nawet mi to pochlebia, ale mam dziwne wrażenie, że to nie tęsknota Cię do tego skusiła, co Lloyd? – spytał odstawiając szklaneczkę i ujmując jej twarz w dłonie. – Piękna, urocza Voice Lloyd… Któż by pomyślał, że znów się spotkamy, co? – spytał przejeżdżając palcem po jej policzku. – Lubię Cię Lloyd, jesteś bystra, to coś nowego. – rzucił niejasno odsuwając się od niej, by znów upić whiskey, która być może nie działała na niego zbyt dobrze drażniąc jego narządy wewnętrzne, ale cóż.
Przyjaciele? Kto to? Przecież jesteś sam, gdy niebo wali się na ziemię, miażdżąc cię swoim ciężarem. Przecież jesteś sam, gdy twoja gwiazda spada, a ktoś obarcza ją życzeniem twojej śmierci. Nie ma nikogo, gdy powoli połyka cię ciemność, a ty jak ślepiec dotykasz wszystkiego, by zdać sobie sprawę, że nie czujesz już nic. Nigdy nie było świata ze złota, nigdy nie było szczęścia na końcu tęczy i nigdy nie było kogoś, kto nigdy cię nie zdradził i zawsze w ciebie wierzył. Patrzysz na to wszystko zza zasłony rzęs i zapominasz, że wciąż tu jesteś, że wciąż coś znaczysz. Zapominasz o tym, jak to jest uśmiechnąć się, bo niebo tak pięknie wygląda, gdy pomarańcz miesza się z żółcią, czerwienią i błękitem. Zapominasz o tym, że już dawno nie ma nikogo, kto po prostu otoczyłby cię ramionami, nie zadając głupich pytań, nie składając niezdarnych słów współczucia. Czy w ogóle potrafimy współczuć? Wybaczać? Być na dobre i na złe? Jesteśmy zbyt zajęci, zbyt zmęczeni własnymi demonami, by dostrzec i wziąć na barki jeszcze cudze. Voice próbuje chociaż je widzieć... Ale jest jak my wszyscy. Samolubna. Żadna krzywda nie wydaje jej się większa niż ta, która chwyciła ją na samej mecie, gdy wydawać by się mogło, że wszystko ma już swoje miejsce, że wszystko jest w porządku, że wszystko się układa. Voice jest taka jak wszyscy. Tak naprawdę nie płacze za innymi, a za sobą. Poświęca się własnemu bólowi, stracie, jaka ją dotknęła, gdy kolejna osoba trzasnęła drzwiami. Nikt nie ma w zwyczaju odchodzić cicho. Każdy chce zostawić po sobie ślad, najlepiej krwawy, bo cierpienie pamięta się najdłużej. A może nie? A może wszysto nie sprowadza się do krzyku, płaczu i niemych błagań o pomoc, o uwagę, o jeszcze jedną sekundę spokoju? Sen to spokój. Teoretycznie. W rzeczywistości nawet w nim potrafią nas dosięgnąć koszmary, wyginając ciało w spazmatyczne pozy rodem z najbardziej poruszających obrazów. Obudziłeś się kiedyś z krzykiem, bo mgliste wizje były zbyt silne? Obudziłeś się kiedyś zachłyśnięty łzami, z mokrymi policzkami, na wilgotnej poduszce? Lloyd tak. A najgorsze było to, że każdy koszmar poprzedzały wspomnienia najpiękniejszych chwil. Ale teraz największym koszmarem była rzeczywistość i rozmazane plamy, które wirowały przed jej oczami. Raczyła je spojrzeniem szaroniebieskich oczu; spojrzeniem pełnym litości i kpiny równocześnie, i okropnego bólu, bo nie potrafiła być tak beztroska i lekka jak one. Milczy. Przez chwilę tylko milczy, bo muzyka przyjemnie pulsuje na jej skórze, ale życie jest zbyt krótkie, by pozostawić takie pytania bez odpowiedzi. Madness. Gdzie był? Co robił? Oddychał jeszcze? Co z Kendrą? Z ich dzieckiem? Prawdę mówiąc - chciała wiedzieć. - Z reguły wyglądam seksownie, nie sądzisz? - ale w sumie nie pozwala mu sądzić, bo czasu na odpowiedź jest niewiele. - A może chcę po prostu się napić z kimś, kto nie zostawia wątpliwości co do tego, że żyje? - jest nieobecna. Widać, że jest nieobecna, ale ten stan wydaje się do niej pasować. Mówi dalej, bo brat stał się teraz naprawdę żywym wspomnieniem. - Madness spierdolił. Nie wiem, czy przestraszył się Kendry, czy faktycznie został kobietą. Mam go w dupie, niech pierdoli się sam ze sobą. - Czy mówi szczerze? Chyba ciężko stwierdzić, bo na jej twarzy i tak wiele się dzieje. Jedno jest pewne - nie udziela jednoznacznej odpowiedzi. W ogóle niemalże nie odpowiada. Unosi do ust szklankę z alkoholem i bierze łyk za łykiem, w myślach licząc do trzech. Gdy ją odstawia widzi już jasno, wyraźnie, i wydaje się spokojniejsza... A równocześnie jeszcze kruchsza. - A może naprawdę chciałam na ciebie jeszcze chwilę popatrzeć? Posłuchać głosu, może przypomnieć sobie, jak smakują twoje usta? Czy naprawdę nie mogę być zwykła, przewidywalna? Czy we wszystkim muszę mieć wyższy cel? - I co z tego, że unosi brwi, skoro w jej oczach nie widać zaczepki ani rozbawienia? Jeszcze zbyt mało wypiła, by odrzucić myśli o wczoraj, przedwczoraj. Ale skupia się na jego tęczówkach, gdy dotyka jej twarzy tak delikatnie. Chciałaby wszystko powiedzieć, ale równocześnie wie, że Casper ma siebie i swoje problemy. - Nie pomyślałeś o tym, że chciałbyś mnie jeszcze raz? Nie miałeś fantazji, które chciałbyś przenieść do rzeczywistości? Z resztą, słyszałam, że teraz jesteś... Mocno zajęty - nie oskarża. Przymyka tylko oczy, bo nie tylko podoba jej się ta pieszczota, ale chce też ukryć wszystko, co czuje. - Bystra? Możesz powiedzieć, że pieprzę się dobrze lub źle, mówię ładnie lub brzydko, wyglądam dobrze lub kiepsko. Ile wiesz o tym, co siedzi w mojej głowie? - Znów pije, bo to przywraca jej trzeźwość myślenia... Zawsze odbierało. Dziś jest inaczej.
Wędrówka słów z ust do ust. Ubranie pożądania w kilka sylab, które zaczynają rozpalać, a może i nienawidzić. To słowa są początkiem relacji, końcem również. Czasem nawet nie zdajemy sobie sprawy ile waży znaczenie wypowiedzianego zdania i szafujemy nim, bo przecież wbrew pozorom nie mamy nic do stracenia. Rozpoczyna się tym samym nienawiść, żałoba, strata, rozpoczyna się osobisty upadek wszystkich wartości. Gdy zostajesz sam i pęka na pół wszystko, co do tej pory miałeś nie pozostaje Ci nic innego jak nauczyć się poruszać w zgliszczach. Z tym, że za każdym razem gdy nastąpisz na brakujący element układanki uwalniasz ból. Dużo ból, on próbuje Cię opętać uświadamiając, że Twoje życie nie znaczy więcej niż promocja w sklepie na pościel. Powstałeś z krążącej wokół Ciebie materii i po śmierci, po utracie świadomości, na powrót się nią staniesz. Także jesteś wieczny, niezależnie od tego czy zachowasz te wspomnienia czy nie, czy jest jakaś druga strona i czy możesz to wszystko kontynuować. Każdy z nas doświadcza śmierci, w wymiarze osób bliskich i w wymiarze bycia sobą, osobą, która kiedyś odejdzie. Śmierci często innym życzymy, np. nieprzyjaciołom, dziwiąc się dlaczego oni tu są skoro umiera nasza miłość, nasza ostatnia nadzieja, nasze skrzydła, które do tej pory faktycznie ułatwiały nam sztukę latania, oddychania też… Z tą swoją goryczą zostajemy na zawsze. I to jest chyba tak, że każdy z nas na start otrzymuje puste naczynie, które przez stratę jest napełniane goryczą, bólem, żalem, nienawiścią, wszystkim co złe i negatywne. Czasem coś z tego wyparowuje, bo dzieje się coś dobrego, jest to jednak tak rzadko, że kiedy naczynie jest już przepełnione i zbyt ciężkie, to wypada nam z rąk. Obserwujemy katastrofę rozbicia się go i rozlania cieczy, która jest całym naszym cierpieniem i nagle upadamy gdzieś pomiędzy odłamki szkła naszego życia i umieramy, zamykamy oczy, bo więcej nie jesteśmy w stanie znieść. Istnieje też przekaz, że jeśli mimo wszystko będziemy uważać, że to co nas spotyka to wymiar boski, poza magiczny, nie do opanowania, to wezmą nas za wariatów. Istnieje też pewna sentencja, teza, że każdy z nas jest wariatem, aczkolwiek maskując nasze anormalności pozwalamy sobie funkcjonować w „wolnym” społeczeństwie i tym samym unikamy pokoju bez klamek. Jak wielu z nas by uzyskało własny kąt w zamkniętym szpitalu, gdyby przestało udawać? Gdyby przestało udawać, że nie boli, że nie czujemy, że nie dociera do nas bodziec, który rani nas co raz bardziej. Niewątpliwie Casper nie mógł jej pomóc. Nie mógł przyjąć nawet jednej dziesiątej jej bólu na własne barki, bo w bólu chodzi oto, że dźwigać musimy to sami. Możemy sobie ulżyć krzykiem, zranieniem kogoś innego, ale to tylko środek doraźny, za który płacimy poczuciem winy. Rozpoczyna się katusza żałoby, która rozcina w nas wszystkie narządy, cały system nerwowy i czyni nas wprost proporcjonalnie słabszymi do siły, którą próbujemy się maskować, bo tak, bo nie wypada uchodzić na słabeusza. – To nawet zabawne Voice, nie miałabym nic przeciwko śmierci… Może dlatego tak często przypominam o tym, że żyję, żeby kogoś sprowokować do rzucenia pewnego zaklęcia. Znasz jego formułę, prawda? Wyglądasz na mądrą dziewczynkę. – uśmiechnął się prowokująco, bo rzeczywiście pragnienie śmierci było dość silne, wypełniające go na tysiąc różnych sposobów i nawet pragnienie drugiej osoby pod sobą nie było w stanie go od tego uwolnić. Zaśmiał się kpiącym tonem gdy powiedziała te kilka słów o Madnessie, które zabrzmiały butnie i niezmiernie znajomo. Czyżby to nie o nim parę lat temu tak się wyrażano? – Zawsze lepiej spierdolić niż postanowić popełnić samobójstwo, a żeby czuć się mniej samotnie… Wziąć do towarzystwa małe dziecko. – wyrzucił to z siebie zaciskając lewą dłoń w pięść, bo wciąż wspomnienie o Cassandrze budziło w nim negatywne emocje pragnące zacisnąć ręce na jej szyi i dusić ją… Dusić ją przez sto lat, aby nie umierała, ale za każdym razem budziła się przeżywając to jeszcze raz. Niczym Prometeusz, którego wnętrzności są wydzierane przez ptactwo okoliczne. W końcu jednak porzuca tę myśl, bo zainteresowała go kolejna kwestia wypowiedziana przez Voice w tak bezczelny sposób. Także Casper unosi wyżej brwi, szerzej otwiera oczy, prawą dłonią ujmuje Voicowy nadgarstek, na którym może zbyt mocno zaciska rękę, ale to nie ma dla niego teraz żadnego znaczenia. Łapie z nią kontakt wzrokowy i przyciąga ją drugą ręką bliżej siebie, bo może… Bo to właściwe do słów, które zamierza wypowiedzieć. – Gardzę kobietami Voice w tej kwestii. Wy zawsze macie jakiś inny, wyższy cel. Wiem, że wiele kobiet zabiłoby dla zabawy, bez powodu, chętnie by to zrobiły dla zabicia nudy dnia. Jest w was coś, czym chcecie zniszczyć świat, ale podoba mi się, że naciskając odpowiedni przycisk możemy was uczynić niewolnicami. Ty niestety lub na całe szczęście, należysz do grupy, która wydarłaby płuca gołymi rękami z faceta, który krzywo stanął na środku ulicy. Znam to spojrzenie Lloyd. – uśmiecha się do niej żądnie puszczając jej nadgarstek, ale nie zmuszając jej do przejścia na dietę, co chodzi o jego „czułości”. W końcu przelotnie dotyka jej kolana, bo zdecydowanie bardziej interesuje go wędrówka w górę, pod materiał czarnej sukienki. – Mocno zajęty. – powtarza za nią wciągając nozdrzami zapach jej perfum, który musi ocenić jako przyjemny skoro nie odsunął się od niej nagle, jak po zetknięciu z ukropem lub ogniem. – Po prostu wyeliminowałem ze swojego życia idiotów i zaoszczędzony czas przeznaczyłem na treningi. Mogę żyć quidditchem i nie potrzebować niczego więcej, ale miło, że chcesz mi zaproponować bonus z tego powodu. Mogę go wziąć i mogę dopiero zacząć fantazjować, i co lepsze to urzeczywistniać. – mówi luźniejszym już tonem i bawi się kosmykiem jej blond włosów, co by w końcu wyszeptać jej do ucha jedno zdanie: – Mógłbym o Tobie fantazjować, to prawda, ale ja wolę nie przechodzić od słów do czynów… To za długa droga. Wolę po prostu działać.
Życie jest pełne pięknych słów. Zapytaj Voice. Zna je wszystkie. Przepraszam, proszę, dziękuję, kocham, wybaczam. Cierpliwość, nadzieja, rodzina, przyjaźń, marzenia, mądrość, życie. Pewność siebie, odwaga, sprawiedliwość, uprzejmość, taktowność. Uśmiech. Od dziecka wciska się nam wartości, uczy formułek, tłumaczy, jak żyć, by było dobrze. A gdy nie jest dobrze? A gdy wszystko idzie się pierdolić, bo cały świat to pasmo porażek? Jak wziąć kolejny oddech i nie umrzeć z bólu? Jak nie zaciskać pięści i nie mieć koszmarów? Jak nie stać się żałosnym pyłem na ulicy, samotną łzą na policzku? Znajdź odpowiedź. Może o to w tym syfie chodzi - by znaleźć odpowiedzi na pytania, które przychodzą nam do głowy? By dowiedzieć się dlaczego, po co, jak, kto, kiedy, gdzie? Przepraszam. Dlaczego Voice ma kogoś przeprosić? Za co? Za to, że na złe słowo odpowiadała złym słowem? Za to, że fałszywie się uśmiechała, albo mówiła jedno, myśląc drugie? Po co ma kogokolwiek błagać o wybaczenie? To nie da jej ukojenia. Nie da jej nic poza upokorzeniem. Proszę. O co ma prosić? Bierze co chce i kiedy chce. Ewentualnie zostaje z niczym, ale to szczegół, bo nie potrzebuje litości. Wszystko opiera się na kradzieży lub handlu wymiennym, po co okłamywać się, że można mieć coś za darmo? Za darmo nie oberwiesz nawet kulki w łeb. Zabawne, prawda? Dziękuję. Lloyd nie ma w zwyczaju dziękować. Bo za co? Za blizny, za złamane serce, brak szacunku i przekleństwa? Faktycznie, powodów jest wiele. Jutro pora wyruszyć w świat i dzielić się wdzięcznością. Kocham. Voice kocha codziennie umierać. Codziennie budzić się z kacem i znów uderzać dłonią w ścianę. Znów podziwiać cienie pod oczami i uśmiechać się do bladej twarzy z szarymi oczami pełnymi lęku, która mieszka w lustrze. Twarzy okalanej jasnymi włosami i szyi z delikatnym wisiorkiem z piórkiem, który kiedyś coś znaczył. Wybaczam. Wybacza sobie tchórzostwo. To wystarczy za resztę. Nie ma cierpliwości, nadziei, rodziny i przyjaciół. Nie ma marzeń, nie jest mądra, nie chce żyć. Pewność siebie i odwaga nigdy nie były jej mocnymi stronami, nie potrafi być sprawiedliwa, uprzejma, taktowna. Nie pamięta czym jest uśmiech. Czy to już koniec? Czy, gdy upadają wszystkie wartości, upada cały domek z kart? Czy człowiek bez wartości jest bezwartościowy? Zapytaj Lloyd, a odpowie ci, że to ciekawa gra słów i w sumie to coś w niej jest. Później zadaj kolejne pytanie, kolejne i kolejne, a ona nie odpowie już na żadne, bo będzie analizować cały ten system dobrych rzeczy, z jakim nigdy nie miała nic wspólnego. Pokaż jej tą przepaść, a skoczy. Tak wielu chętnie by skoczyło... Ale ostatecznie pospychaliby siebie nawzajem, byleby tylko nie wyjść na tchórzy, nie dać po sobie nic poznać. Voice jest już wszystko jedno. Nie dotyczą jej żadne szufladki. Ze wszystkich zostanie wyrzucona, gdy w końcu zapadnie noc bez gwiazd i bez księżyca. Jak smakuje śmierć? Czy pachnie ogniem? Czy pozwala ci na ostatnie życzenie? Gdyby miała to ostatnie życzenie los jej świadkiem, że chciałaby, by Leoś dowiedział się, że nie żyje, i umarł z pierdolonego żalu. Żeby załamał się i przeżył to, co ona... Bo tylko on w jej życiu przysięgał, że będzie z nią na zawsze. Kłamał. Uciekł. Wszyscy uciekają, a on nic nie powiedział, nic. Po prostu do końca ciągnął grę w czułości i obietnice, by potem zniknąć, jakgdyby nigdy nie trzymał jej za rękę i nie powtarzał, że kocha, że pragnie, że nie opuści, że potrzebuje jej do oddychania, do życia. Może już zdechł, ale, wiesz, to taki paradoks - dobrzy ludzie z reguły żyją najkrócej. Ulubieńcy bogów umierają młodo, czyż nie? I może właśnie dlatego Voice miała nadal męczyć się z własnymi demonami. Bo nie była dobrym człowiekiem. Może przynajmniej przyjdzie jej zobaczyć twarze wrogów wykrzywione bólem i cierpieniem, zalane łzami. Tak na pocieszenie... Chociaż widok cudzego strachu nie jest pocieszeniem. - Znam wiele pięknych zaklęć. Niektóre wyczarowują kwiaty, inne ptaki, inne wodę... I znam jedno, które zabija. Chciałabym zobaczyć, jak zalewa mnie jego promień... Urywając oddech, zamykając oczy, zabierając ciężar, który wbija mnie w ziemię, z każdym dniem mocniej. Prowokacja to dobra rzecz... Ale czasami nie przynosi oczekiwanych skutków. - W jej zalęknionych oczach błyska fascynacja, gdy gładzi palcem brzeg szklanki z whiskey. Życie jest piękne. Słyszałeś ten dowcip? Lloyd tak. Dziś uważa go za najśmieszniejszy, a równocześnie najkrótszy i najczęściej powtarzany, przekazywany przez pokolenia z rąk do rąk, z ust do ust, z ojca na syna. Nie każdy jest w stanie zrozumieć jego sens i zachwycić głębią... To kawał dla zranionych ludzi. Kawał dla pięknych ludzi. - Po co ludziom dzieci? Żeby móc je komuś zabrać i spierdolić z nimi zanim zaczną mówić. Żeby mieć złudzenie czyjejś obecności... Ludzie to idioci. Niektórzy przygarniają koty, inni walczą o dzieci, ale wszyscy chcą po prostu kogoś mieć... Lub nie mieć nic. Zawsze jesteś jednym albo drugim, pięćdziesiąt na pięćdziesiąt. - Bawi ją to. Nawet nie ukrywa pożałowania, które ucieka ustami, oczami, próbując po prostu pokazać się światu. Udowodnić każdemu, jak bardzo jest przewidywalny i beznadziejny. Jak mało znaczy w oczach Lloyd, która po prostu patrzy, podziwia, krytykuje. Nie boi się oceniać. Nie czuje bólu, a raczej czuje tylko jego znikomą dawkę, bo więcej się w niej nie mieści. Patrzy mu w oczy, bezczelnie, a cały strach gdzieś znika, pozwalając umysłowi otrzeźwieć, obudzić się. - To moje szczęście, a twoje nieszczęście, Villiers... A może potrafisz to zrobić? Może umiesz znaleźć ten przycisk i go wcisnąć? Może umiesz to zrobić tak, żebym nie wydarła ci płuc? Nie robię tego dla rozrywki. To funkcja obronna. Kobiecie też mogę przekręcić serce o sto osiemdziesiąt stopni, jeśli okaże się niewystarczająco interesująca, lub przeceni swoje umiejętności manipulowania mną. Jestem stosunkowo prosta w obsłudze, pomimo wszystkich celów wyższych - mówi spokojnie, nie spieszy się. Miesza prowokację z zachętą i ostrzeżeniem, wplata cienkie nitki prawdy. Zastanawia się nad każdym słowem. Nie odrywa spojrzenia od jego oczu, bo brąz ma w zwyczaju przyciągać wzrok i hipnotyzować. Nie nagradza jego dotyku i nie protestuje. To za mało. W tej chwili o wiele za mało, bo ból w płucach jest zbyt silny, ale umyka z każdym łykiem alkoholu, dlatego znów pije, znów licząc do trzech. Chce uwolnić się od cierpienia, zapomnieć. Odwdzięczyć się muśnięciem jego szyi, na które teraz jej nie stać. - Bonus? Tak chcesz to nazwać? - przechyla delikatnie głowę i uśmiecha się nieznacznie, ale już szczerze. Dość szczerze. - Więc czemu jeszcze nie działasz, Villiers? Zawsze wydawałeś mi się... Szybszy.
Jeśli przyjdzie nam stracić, ale przedtem będziemy obserwować jedynie cudze potyczki ze strachem i bólem po stracie, to dopiero wtedy zdamy sobie sprawę ile to musi go kosztować. Jak ciężko jest mu codziennie radzić sobie z podstawowymi czynnościami, bo te przerastają go, co rusz przypominając mu jak niewiele znaczy wobec każdego uczucia na świecie. Inaczej jest jeśli mu nie zależy, jeśli nie musi igrać ze strachem, ani udawać, że jest dobrze. Generalnie mówi się na takich, że nie czują bólu, bo ukrywają to w sobie głęboko, wykrzywia to w nich osobowość i zmusza do robienia czegoś, czego normalnie by nigdy się nie podjęli. Oni tak odreagowują stratę, po prostu to ich sposób by uciec. Natomiast… Gdzie w tym wszystkim był Casper Villiers? Młodzieniec, który nie grzeszył urodą, i to pewnie tej zawdzięczał większość znajomości, spojrzeń dziewczęcych utkwionych w jego twarzy. Jest w tym coś, co z pewnością dotyczy tylko jego wyglądu, bo większość znajomości na tym się zaczynała i kończyła, na nieśmiałych spojrzeniach. Problemy zaczynały się wtedy, gdy należało podjąć rozmowę. Julie rodząc Caspra z pewnością nie była pewna tego czy w ogóle chce dziecko, ale gdy tylko zdołała wziąć go na ręce runął jej cały strach, bo już go miała. To była jedyna kobieta na świecie, która pokochała go nie ze względu na urodę, na umiejętności do gry… Pokochała za to, że urodził się cały i zdrowy, jako jej syn. Gdyby tylko tak jego ojciec jeszcze podzielał ten entuzjazm w późniejszych latach może ta historia trwałaby w zupełnie innym czasie i miejscu ułożona pomiędzy szczęśliwymi zakończeniami, które zdarzają się, ale niezwykle rzadko. Villiers za to dorósł w czymś toksycznym, co uczyniło go skorupą nie do przebicia. Pamiętał jak zareagował na śmierć własnego syna i był pewien, że gdyby tylko dobył jednego z insygniów śmierci, wpierw przywróciłby do życia Cassandrę, by zgnębić ją na wszystkie znane mu sposoby, zabijać ją i przywracać ponownie… Aby czuła ból, aby czuła udrękę w związku z odebraniem mu pierworodnego, który znaczył o wiele więcej niż mógłby się spodziewać w dniu, w którym pytał Lancaster kto tak naprawdę jest ojcem. Nie zapomniał jednak też o córce, córce, która była nie wiadomo gdzie i z kim. Był zły, że nie mógł tego kontrolować, ale z drugiej strony im dłużej trzymał się z daleka, tym bardziej miał nadzieję na to, że to się ułoży. Dla małej wreszcie… Tylko czy nie lepszą opcją było oddanie jej do adopcji? Szczerze wątpił, aby Watson była materiałem na matkę przy jej wiecznej chęci do spożywania zbyt dużej ilości alkoholu i ubierania nieco wyzywających strojów, nie mógł również zapomnieć o proszkach, które w jej krwi pobudzały niewłaściwe przekaźniki… Skrzywdził Summer. Skrzywdził i choć odpychał od siebie tę myśl jak najdalej doskonale wiedział, że jeśli kiedykolwiek córka sama uzna, że chce go odnaleźć… Będzie żywym obrazem rozczarowania. Zupełnie nie tym, co dziewczynka chciałaby znaleźć… O ile oczywiście będzie wiedziała kogo szukać. Czasem… Czasem nie był pewien czy w ogóle mógł liczyć w tej kwestii na prawdę, co chodziło o Watson. Kobiety zwykle działały irracjonalnie. Tak jak Cassandra rzucająca się pod koła samochodu z jego synem, tak jak Nath, który nie załatwił mu trucizny, aby mógł umrzeć… Tak jak wszyscy, którzy w jakiś sposób podjęli złe decyzje. Cóż, bywa. I choć znamy słowa, które mają wyrazić nasz ból, przeprosiny, podziękowania… Nie zawsze wystarczają. Czasem wydają się nieprzyjemnym dodatkiem, aż chce się krzyknąć, aby wszyscy wypierdalali. Aby tonęli w ramach jakiejś darmowej wycieczki Titanicem… Aby zginęli, bo im szybciej to nastąpi, tym szybciej nas uwolnią. Wtedy dopiero puszczą łańcuchy. Casper Villiers był spętany mnóstwem sprzecznych uczuć i pragnień. Z nich wszystkich jednak nauczył się wybierać te najbardziej podstawowe, które zapełniał widokiem pięknych kobiet jak Voice, zawartością szklaneczki z alkoholem, którą i tak opróżniał co raz rzadziej… Musiał być cały i zdrów, aby grać. Aby przetrwać na boisku i dać sobie radę. Choćby nakurwiało z całych sił… Musiał być pewny, że da radę. Bo gdyby choć na chwilę zatrzymał się, aby nosić żałobę po matce, synu, siostrze i straconej córce, zabrakłoby mu dniu, aby każdemu oddać odpowiednią cześć. Niewątpliwie popełnialiśmy błędy. Casper nie chciał tu siedzieć i widział, że Lloyd też nie. Może to też wynikało z tego, że picie alkoholu nie było ostatnio jego ostatnim zajęciem. Przywołał kelnera, aby uregulować rachunek i dopiero wtedy jej odpowiedział. – Mówiąc szczerze Voice… Mój syn nie żyje od blisko dwóch lat. Nie chciałem go, ale to nie zmienia faktu, że gdyby pewna zjebana sucz nie rzuciła się pod samochód z nim na rękach, miałby zaraz cztery lata. Co chodzi o dzieci i może nie jestem dobrym materiałem na ojca, ale przypadki chodzą po ludziach. Musisz dopieścić swoją teorię skoro uważasz, że dzieci są po to, by kogoś mieć… Bo w sumie to mnie jebało mocno czy ona w ogóle urodzi. – oczywiście, że tak było, szczególnie do pewnego momentu. Cóż, Casper nie wyrósł na dobrego chłopca i nigdy nie rozumiał zachowania Cassandry. Próbował… Ale wyrzucała go za drzwi. Cóż… Zjebana suka. – Wychodzimy. – powiedział dość władczo czekając aż Voice wstanie i ruszy przodem, a on za nią, ale nie skierował jej do łazienki, a do wyjścia. Na zewnątrz powitał ich delikatny wiatr i nadchodząca noc. Casper ujął jej dłoń splatając z nią palce i zaczął iść szybciej w nieznanym jej kierunku. On doskonale wiedział dokąd zmierzają. – Funkcje obronne przydają się na boisku Voice. Wy, kobiety, jesteście zaprogramowane, żeby wkurwiać większość, a pokochać mniejszość. Wiesz, żeby gatunek przetrwał. – i w końcu pociągnął ją zdecydowanie mocniejszym ruchem w szary zaułek, aby przyprzeć ją do ściany i przebrnąć lewą dłonią po materiale sukienki, którego powinien pomóc się jej pozbyć, ale jeszcze nie teraz i nie tutaj, prawda? – Nie działam Voice, bo może mnie też trzeba włączyć. – stwierdził luźno dotykając kciukiem dolnej wargi jej ust, z której starł odrobinę szminki. W końcu lubił psuć idealne obrazki. – Brakuje Ci kondycji. – zauważył błyskotliwie, kiedy zdał sobie sprawę, że dziewczę idzie trochę wolniej niż powinno i pewnie w normalnym przypadku przerzuciłby ją przez ramię, ale nie wiedzieć czemu uznał to za idealną rozgrzewkę… Więc po cóż. – Na lewo. – zwrócił się do niej szybko, aby zaraz znów złapać ją za dłonie i w tym jednym momencie dokonać teleportacji łącznej, która przeniosła ich pod jedną z czarodziejskich kamienic.
Poszli potem do lasu zbierać śmiertelne jagody, którymi częstowali małych Gryffonów. ztx2