Osoby: Ettore & Enzo Halvorsen, Shenae D'Angelo, Harry Hargreaves II Miejsce rozgrywki: Mały Salon na statku Data rozgrywki: 9 sierpnia 2015 Okoliczności: urodziny Halvorsenów i obalanie Żeglarskiego Bimbru
Przyszła pierwsza, co nawet ją zdziwiło, jako, ze nie śpieszyła się z zebraniem się. Nie mogła znaleźć odpowiednich ciuchów, w których by się nie gotowała. O ile na pokładzie statku można było uświadczyć czasem przyjemnego, zimnego morskiego powietrza, o tyle w kajutach człowiek się topił. Przebrała się chyba ze trzy razy i wzięła w tym czasie dwa prysznice, skoro zdążyła się zgrzać. W końcu ze świeżo umytymi włosami wyszła ze swojej kajuty, wreszcie w zadowalającym ją stroju. Zastanawiała się nawet czy nie zapukać do tej obok, ale nie spodziewała się, że Enzo i Ettore się spóźnią. Dlatego skierowała się od razu na miejsce. Zanim tam doszła, włosy już prawie całkowicie zdążyły jej wyschnąć. Zaczesała je, lekko splątane i niesforne świeżo po myciu, do tyłu, siadając w salonie przy jednym ze stolików. Stukała palcami o blat w wyraźnym chaotycznym rytmie. Miała wiele uzdolnień, naukowych i sportowych, ale muzykalność nie była jednym z nich, trzeba było to przyznać. Zgodnie z tym, co ustaliła razem z Enzo, nie wzięła ze sobą prezentu, decydując się go dać mu później, na osobności. Zresztą, odkąd marmurowa czaszka jej go zniszczyła, coraz bardziej zastanawiała się nad tym, czy w ogóle powinna mu wręczać zużytą armatkę bez prochu strzelniczego. Aż parsknęła sfrustrowana ze zrezygnowaniem opadając głową na swoje przedramiona. Chwilę potem doprowadziła się do porządku, znów zaczesując włosy na plecy. Ręce splotła i czekała, cierpliwie. Przynajmniej na tyle cierpliwie ile była w stanie Shenae D’Angelo, bo z cierpliwości nie słynęła.
Nikt tu się nie spóźnił! Tak to wychodzi, kiedy jedna leniwa krówka zapomina skonkretyzować plany i data spotkania zostaje pozbawiona godziny. Równie dobrze mogliby tu przyjść dopiero jakoś za dwie, więc Shenae naprawdę miała szczęście, że nie musiała czekać dłużej niż kilka minut. Jeden z Halvorsenów wpełzł do małego salonu w takim humorze, jaki obiecał posiadać poprzez listy. Był raczej niezadowolony z życia, w dodatku na tyle, aby było to od razu widać po jego minie. Wydawał się być zmęczony (najpewniej szukaniem czaszek) i dodatkowo poirytowany. Nie trudno jest się dziwić dlaczego, jeśli pamięta się za kim najbardziej na świecie tęskni. Jeszcze kilka lat temu, ten dzień spędzałby ze swoją matką, a nie dwójką uczniów, na których mimo, że mu zależało, to jednak nie do końca stanowili jego rodzinę. Jakoś nie potrafił do końca się przemóc, aby w niektórych sytuacjach wciąż nie myśleć o Ettore jak o kimś obcym. W końcu nie znali się jeszcze na tyle dobrze, na ile by wypadało bliźniakom, a Shenae to była odrębna historia. Żadne z nich nie było jednak czystokrwistą hiszpanką, która rok w rok, uparcie, nawet kiedy już dawno z tego wyrósł, piekła mu bajecznie kolorowe torty na każde urodziny. Nie musiał nawet dostawać prezentu, jeśli w domu, po powrocie z łąki, czekał na niego pyszny poczęstunek. Z roku na rok coraz lepszy, bardziej wymyślny, wciąż piękny w swojej prostocie. Po prostu tęsknił. Tęsknił na tyle, że tego dziewiątego sierpnia było to widać, aż za bardzo. Powinien udawać entuzjazm czy raczej być sobą? Enzo sztucznie radosny… na pewno by to przeszło, oj jasne. Witamy Gbura Halvorsena I. - Cześć. - rzucił do Shenae ledwo po przekroczeniu progu, wyciągając dłonie z kieszeni krótkich przed kolana, ciemnych spodenek. Miał na sobie jeszcze białą koszulkę bez żadnych nadruków i proste tenisówki, jeśli nie liczyć zegarka oraz tego zarostu, który tak się podobał She. - Ładnie wyglądasz… - zauważył, kiedy się do niej zbliżył, uśmiechając się lekko, jakby na próbę. - Nie, żeby to była jakaś nowość. Pochylił się, aby pocałować ją krótko w usta na powitanie, czego nigdy wcześniej nie robił. Może uznał, że dzisiaj go za to nie ochrzani, skoro już musiał być o ten rok starszy? Przysiadł na kanapie obok niej, również czekając na Ettore. Rety, gdzie on się podziewa? Wychodził z kajuty zaraz po nim.
Może i wychodził z kajuty praktycznie razem z bratem, a nawet mogli by po prostu pójść razem, ale Ettore miał pewien plan. W końcu musiał załatwić prezent dla Enzo, koniecznie dziś, nie wcześniej, było to coś co po prostu nie wytrwało by dłużej. Musiał zajść do tajemniczego miejsca zwanego kuchnią, bo doskonale wiedział co będzie dobrym podarunkiem na urodziny konkretnie drugiego Halvorsena, nikogo innego. Jak dowiedział się o kolorowym torcie? Od ojca, nie wprost oczywiście. Ten co roku dawał polecenie swojemu własnemu kucharzowi, aby wykonał go na ten specjalny dzień, jasne, że nie dla Ettore. Ten ogarnął o co chodzi dopiero wtedy, gdy przyjaciel Sorena mu wszystko powiedział. Otóż matka przygotowywała taki sam już wcześniej, kiedy jeszcze byli razem. Dziwne zachowanie jak na to co było później prawda? Znaczy się to wielkie wyparcie przeszłości i faktu istnienia drugiego syna. Wracając do kuchni, pewnie pomyślicie, że tutejsi kucharze nie są w stanie zmajstrować coś takiego jak tort, a no właśnie nie potrafią. Wykorzystując swoją pozycję i posiadanie sporej ilości pieniędzy sprawiło, że przemycił tu dość znanego cukiernika, specjalnie na tą okazję. Po załatwieniu wszystkich spraw zadowolony mógł ruszyć na miejsce spotkania niosąc w pudełku średniej wielkości niebieski tort. Wbił do środka jedną ręką otwierając sobie drzwi, oboje już tu byli, ale nie spóźnił się prawda? Z uśmiechem na twarzy podszedł do nich, następnie postawił pudełko na stole. - Cześć brat, to dla ciebie. Wszystkiego najlepszego - przywitał się zachęcając gestem ręki do zobaczenia co jest w środku, potem przeniósł wzrok na dziewczynę - Ty pewnie jesteś tą sławną koleżanką zwaną Shenae? Z resztą mieliśmy okazje już się zobaczyć... - heh, no był trochę zmieszany tym, że nieznajoma, która wbiła do garderoby kiedy był w samej bieliźnie jest tą samą o której pisał w listach. Ogarniając swoje maniery kilka sekund później podał jej rękę na przywitanie - Ettore, miło poznać, tak już oficjalnie.
Podniosła głowę patrząc jak chłopak się zbliża. W tym momencie gdyby nie utrzymywał tego kilkudniowego zadbanego zarostu, mogłaby się obrazić. Dlatego może lepiej, ze mimo swojego złego samopoczucia zadbał o dobrą prezencję. Odprowadzała go w milczeniu spojrzeniem, kiedy zbliżał się do kanapy, na której siedziała. Nawet fakt, że nie spuściła z niego wzroku ani na moment, nie przygotował jej na krótki pocałunek złożony na jej wargach. Właśnie w tym momencie, w którym ją nim obdarzył, chciała się przywitać z kilkusekundowym opóźnieniem, uchylając w tym celu wargi, ale nie spłynęły z nich żadne słowa. Dłonią automatycznie chwyciła go pod podbródek, ale zdążyła go ledwie musnąć opuszkami, kiedy chłopak się odsunął. Uchyliła powieki, chwilę milcząc, dopóki nie usiadł obok niej. Wpatrywała się w niego z boku z wyraźną konsternacją. Co dziwne, nie powiedziała nawet nic wrednego. — Masz korzystne światło — rzuciła w końcu rozbawiona, w nawiązaniu do ich listów, jednocześnie zerkając za jego spojrzeniem w kierunku drzwi. W zasadzie bardziej niż Ettore, oczekiwała Enzo, więc w tym momencie jej niecierpliwość się zakończyła. Wyciągnęła przed siebie dłoń, wplatając palce w jego gęste włosy, kiedy go rozczochrała, próbując skupić na sobie jego uwagę i znów oparła się rękoma przed sobą na blacie, mimo wszystko przechylając głowę w jego stronę. — Chcesz wiedzieć coś ciekawego? — zawiesiła ton, dając mu krótki czas na reakcję, odczytując głównie odpowiedź z jego spojrzenie i wychyliła się w jego stronę, w kierunku ucha. Mógł poczuć ciepłe powietrze na jego płatku, kiedy rozchyliła wargi do wypowiedzi. Wtedy właśnie wszedł Ettore. Nie zdążyła skończyć wypowiedzi. Cofnęła się tak samo niespodziewanie, jak się przysunęła, całując pierwszego z Halvorsenów w nagrodzie pocieszenia bardzo przelotnie za uchem. Obserwowała wejście Ettore i wstała z miejsca, zupełnie odruchowo, jak była przyzwyczajona wstawać przy powitaniach. Wyciągnęła w jego kierunku dłoń, ściskając ją całkiem pewnie, jak na raczej szczupłą (choć nie filigranową) dziewczynę. — Ludzie znają mnie raczej z tego, ze jestem kapitanem drużyny, niż z bycia czyjąś koleżanką — zauważyła, szczerze rozbawiona podejściem – dla niej – drugiego Halvorsena. Zdecydowanie obaj z nich mieli różne charaktery. — Raczej dogłębnie — dodała do jego wypowiedzi, uśmiechając się kpiąco kątem ust. Dla niej nie było nic żenującego w ich pierwszym spotkaniu twarzą w twarz, załóżmy, bo jej wzrok naturalnie skupił się wtedy na czymś innym niż twarz. — Po takim pierwszym spotkaniu możesz mi chyba mówić Shenae. Siadła z powrotem obok krukona, patrząc z zainteresowaniem na wręczony mu prezent i coś ją olśniło. — A gdzie masz bimber?
Nawet nawiązanie do listów go nie rozbawiło. Enzo miał zwyczajnie parszywy nastrój, dlatego jej, poniekąd, komplement sprawił, że jedynie uniósł ku górze kąciki warg. Ucieszył się, że tak sobie pomyślała, ale okazanie jakichkolwiek, bardziej ludzkich uczuć w tym momencie odrobinę go przerastało. - To dobrze. - odpowiedział więc jedynie, mając nadzieję, że nie odczyta tego tak, jakby sobie tego nie życzył, ale jednocześnie nie spodziewał się innego toku rozumowania u czarnowłosej. Jej przeinaczanie wypowiedzi wyjątkowo dogłębnie zapisało mu się w pamięci. Wzrok miał spuszczony, więc uniósł go wtedy, gdy poczuł dłoń w swoich włosach. Mimo, że nie był to stricte pieszczotliwy ruch, Enzo tak czy siak odczytał go jak, właśnie, pewną przyjemność. Zgodnie z jej wolą skupił uwagę na jej twarzy, wsłuchując się w ciche słowa, jakie wyrzucała spomiędzy tych słodkich warg, którym dopiero co skradł pocałunek. Wzdłuż kręgosłupa przebiegł mu dziwny dreszcz, nad którym wolał się dłużej nie zastanawiać. Zanim zdołał zapytać cóż takiego chciała mu zdradzić, pojawił się i drugi Halvorsen. Rzucił więc D’Angelo spojrzenie, które wyraźnie zdradzało zainteresowanie tematem, po czym wychylił się nieznacznie do przodu, aby wymienić z Ettore uścisk dłoni, połączony z „uściskiem i klepnięciem w plecy”. Zanim zastosował werbalne przywitanie, zdążyło mu już ono utkwić w gardle. Podejrzany kształt prezentu bardzo nęcił, ale Krukon miał dziwne wrażenie, że nie powinien w tym momencie go „rozbrajać”. Odchrząknął, wymamrotał jakieś powitanie, po czym zmierzył spojrzeniem najpierw brata, a potem Shenae. Był ciekaw o co chodzi, więc niemalże natychmiast spojrzał pytająco na Gryfona, jednocześnie również szukając wzrokiem butelki rumu.
Może i raz zagrał w drużynie Gryfonów i nawet mu się to podobało mimo tego, że nie poszło mu najlepiej, ale nie zamierzał do niej dołączyć. Tak więc tym bardziej miał prawo, aby nie znać składów. Co prawda od jakiegoś czasu wiedział już o kapitanowaniu koleżanki, bo na samym starcie tak przedstawiła mu się w listach, ale to akurat nie było dla niego najważniejsze. Ważne było to, że jego brat ją zna i najwyraźniej 'coś się dzieje' oczywiście zauważył to już na samym początku. - Więc na pewno jesteś wspaniałym kapitanem - stwierdził nie do końca to wiedząc. Raczej wywnioskował to z tego, że skoro ludzie znają ją właśnie z tego to musi być dobra. Nie było żadnego rodzaju słodzenie, co to to nie, najpierw musiałby zobaczyć jej grę, aby móc potwierdzić info. - Może to i lepiej - dodał poniekąd zadowolony z tego, że ominą ewentualne żenujące sytuacje, które mogłyby się przydarzyć gdyby rzeczywiście widzieli się pierwszy raz. - Spokojnie, nie zapomniałem o nim, wszystko jest w środku - ponownie wskazał tym razem ruchem głowy, aby to właśnie Enzo zajął się pudełkiem - No otwórz, przecież nie rozpakowuje się nie swoich prezentów - ponaglił go, zaczynając zastanawiać się nad tym czy rzeczywiście oboje są bardziej zainteresowani bimbrem niż resztą zawartości pudła. Właściwie to spodziewał się tego, że będą wypytywać o butelkę, w końcu jej nie widać. Przed zapakowaniem uznał, że zaklęcia w końcu mogą się do czegoś przydać i po prostu zmniejszył butelkę do takich rozmiarów, które idealnie pasowały, aby zmieścić się razem z tortem.
Zdążyła jeszcze posłać Enzo tylko tajemniczy uśmiech, zanim już jej uwaga została podzielona między dwoje Halvorsenów. Krukon patrzył na swój prezent tak jakoś z podtyka, że aż nie potrafiła się powstrzymać od przewrócenia oczami. Łupnęła go lekko z łokcia, bo „dzięki” byłoby w sumie całkiem na miejscu, skoro brat już mu coś wręczał. Chociaż… kto to mówił… objawiła się w niej tym momencie hipokryzja. Z prawie niewidocznym westchnieniem, w końcu jednak chwyciła Enzo za ramię, przytrzymując go lekko, krótkim ruchem gładząc go przez materiał koszulki. Miała dziwne wrażenie, że był dzisiaj tykającą bombą. Dlatego oprócz tego gestu, usunęła się z pola rażenia, przerzucając wzrok na Ettore. Nie miał nawet pojęcia, jak bardzo niezdarnie wysuwał się teraz na widok i ostrzał. Ale dla Shenae było to nawet na rękę. — Widziałam Twoją grę na boisku. Zaciągnąłeś się do stałego składu drużyny? — podpytała z czystej ciekawości, sama podejrzliwie zerkając na pudło z niewiadomą zawartością. Jak tam się miała zmieścić butelka? Chyba, że położona na płasko i po skosie. — Ale pewnie zapomniałeś o szklankach — rzuciła od tak, patrząc na Ettore, a chwilę potem na Enzo, który był właśnie przymuszany do otworzenia prezentu. W sumie… no jakby było to nieuniknione, skoro właśnie tam mogli znaleźć bimber. Dźgnęła go pod żebra na zachętę, obserwując dokładnie jego poczynania. Przy okazji wytłumaczyła mu jej spotkanie z Gryfonem, skoro ten nie udzielił Enzo odpowiedzi w tej kwestii. — Spotkaliśmy się już z Ettore wcześniej. W szatni, wiesz… wredna klamka i problem znikających rzeczy — stwierdziła wprost, przypominając sobie że chciała podręczyć Halvorsena w tym temacie. — Właśnie, a jak Twoja urocza koleżanka. Wiesz… ta, co jej policzki oblewa piękny szkarłat na Twój pół-nagi widok? Jak się nazywa? Z jakiego jest domu? Długo się znacie? Długo już ze sobą chodzicie? Zadała mu całą gamę pytań w odwecie za jego dociekliwe, często wprowadzające niezręczność między nią, a Enzo, listy.
Nie potrafił się zachować. Jak słowo daję, Enzo dzisiaj był nie do życia. Nigdy nie potrafił przyjmować prezentów jak człowiek, a ostatnio aż nazbyt wyraźnie czuł, że data urodzenia wyznacza koniec szczęśliwych czasów, wręcz ustalając granicę, za którą czaiła się jedynie zimna pustka. Nie reagował na dotyk Shenae, nie wzruszała go ani ich rozmowa, ani słowa, jakie bliźniak kierował do niego. Nie chciał tego otwierać, tak bardzo obawiając się tego co znajdzie w środku. Chciałby potrafić zareagować na to z twarzą, ale był niemalże pewien, że może na tym polu odczuć sromotną porażkę. Został podstawiony pod ścianą, a to bardzo mu się nie spodobało. Enzo był w gruncie rzeczy bardzo podobny do zwierzyny łownej. Znajdując się pod ostrzałem reflektorów, miał ogromną ochotę na zapadnięcie się pod ziemię lub, chociażby, wywinięcie się od odpowiedzialności, jaką na niego zrzucali. Zmierzył bezbarwnym spojrzeniem pudełko, jakie leżało na stoliku, zaczepiając palcami o motylkowe zaczepy. Potrafiłby otworzyć? Tak, ale czy umiałby powstrzymać swoją reakcję? Umiałby się ucieszyć? Chyba nie. Sprawdźmy, w końcu i tak nie miał szans na to, aby się z tego wymigać, chociaż przecież tak się starał. Uniósł krawędź pudełka, układając górną część na swoim podołku i wpatrzył się w niebieski tort, zupełnie nie zauważając tego, co jeszcze mogło się w środku znaleźć. Spojrzenie miał przerażająco bez wyrazu. - Dziękuję. - powiedział wreszcie, bardziej po prostu to z siebie wyrzucając, niż składając litery w słowo, dłużej już nie interesując się alkoholem. Wyłączył się. Po prostu odciął się od wszystkich emocji, wiedząc dobrze, że to jedyny sposób na ukrycie przed nimi tych wszystkich, jakimi mógłby im zepsuć ten dzień. Tyle lat potrafił trzymać to w sobie, da radę także i teraz, prawda? A może i nie? Nie chciał słuchać, ale mimo wszystko słyszał każde ich słowo. Z początku błędnie odczytał wzmiankę o klamce. Shenae spotkała się z nim w garderobie? Zanim zdążył się zezłościć, na szczęście dodała coś o koleżance. To z kolei zmusiło go do skierowania spojrzenia piwnych oczu wprost na brata. - Więc to jest ten wąż? - wydobyło się wreszcie z jego gardła, dając spokój jego milczeniu. Raczej nie na długo, ale chociaż się starał nie popaść w zupełną katastrofę emocjonalną.