Czarodzieje
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Share
 

 We wish you a lot of patience

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość


Archibald Blythe
Archibald Blythe

Nauczyciel
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
Galeony : 5563
  Liczba postów : 1474
http://czarodzieje.my-rpg.com/t5994-archibald-jeremiah-blythe
http://czarodzieje.my-rpg.com/t5998-archibaldowa-poczta#170933
http://czarodzieje.my-rpg.com/t7372-archibald-blythe#207289
We wish you a lot of patience QzgSDG8




Gracz




We wish you a lot of patience Empty


PisanieWe wish you a lot of patience Empty We wish you a lot of patience  We wish you a lot of patience EmptySro Lut 25 2015, 00:33;


Retrospekcje

Osoby: Archibald Blythe, Irina Blythe (dla świata jeszcze Magyar!), Utopia Blythe, Psychosis Blythe
Miejsce rozgrywki: Mieszkanie Archibalda, Hogsmeade
Czas rozgrywki: Wigilia 2014
Okoliczności: Archibald łaskawie uprzedza siostry, że tego roku przy świątecznym stole będzie towarzyszyć im... jego przyjaciółka. Nie zdradza im, że jest nią Ira i skrzętnie ukrywa fakt, że została jego żoną. Pani Blythe przybywa na miejsce wcześniej żeby pomóc Archowi w przygotowaniach. Jest w czym pomagać - szanowny profesor zdążył tylko postawić pudło z ozdobami przy choince, którą Utopia i Psychosis zapewne chciałyby ubrać. Miejmy nadzieję, że nie spłonie!
Powrót do góry Go down


Irina Blythe
Irina Blythe

Nauczyciel
Wiek : 42
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : opiekun Hufflepuffu
Galeony : 5345
  Liczba postów : 437
http://czarodzieje.my-rpg.com/t7471-irina-magyar#210102
http://czarodzieje.my-rpg.com/t7482-ira-magyar#210282
http://czarodzieje.my-rpg.com/t7484-ira-magyar#210285
We wish you a lot of patience QzgSDG8




Gracz




We wish you a lot of patience Empty


PisanieWe wish you a lot of patience Empty Re: We wish you a lot of patience  We wish you a lot of patience EmptyCzw Lut 26 2015, 22:25;

Stała przed domem Archibalda z tobołem rzeczy niezbędnych do gotowania. Gdzieś pomiędzy blaszkami, gotowymi już ciastkami, które upiekła dzień wcześniej i zapakowała w specjalną salaterkę, a najróżniejszymi przyprawami, produktami spożywczymi, słodyczami i świątecznymi ozdobami, którymi chciała się podzielić z Archibaldem, wnosząc w te święta trochę Magyar do Blythe, skoro samo nazwisko to już było za mało, bo  nie było go wcale, zapodział się tom „Polowania na czarownice” nieznanego autorstwa i naprawdę nie pytajcie się mnie jakim cudem. Zaraz za nim dzienniki pewnego łowcy, analizujące wcześniej wspomnianą lekturę, jak i same notatki Iriny, wpakowane do jednej i drugiej książki. Jedną z nich trzymała w lewym ręku, czytając z zainteresowaniem kolejne stronnice kiedy wszystkie przedmioty jakie ze sobą przyniosła o dziwo bezpiecznie poruszały się za nią w powietrzu, za machnięciem różdżki. Sprawa się pokomplikowała Kiedy Ira przerzuciła kartkę i wszystkie notatki posypały się na ziemię. Złapała pierwsze z nich w locie, kolejne zgarniając już z ziemi i dokładnie w tym momencie wszystkie metalowe przyrządy, które ze sobą przyniosła, łupnęły w śnieg, zwiastując niczym świąteczne dzwoneczki przyjście Iriny. Nie musiała nawet dzwonić do drzwi. W naturalnej kolei rzeczy oczywiście, Archibald najpewniej zaraz po tym jak otworzył je przed Iriną, zajął się za swój męski (znaczy się: Archibaldowy) obowiązek, podnosząc cały ten przyniesiony przez Irę chaos, zaklęciem. Zdawałoby się jakby kobieta zbierając się szybko do Blythe, w całym swoim rozpędzie zgarnęła ze sobą całą kuchnię, zamiast wybiórczo kilku rzeczy. Ale przecież to były święta. Nie wiedziała, czy Archie będzie miał ozdobną tacę do ciasteczek, czy łyżeczki, widelce, noże, całą zresztą zastawę i kieliszki do wina! Co z tego, że Archibald był smakoszem wina. Nie mogła ryzykować. Wzięła ze sobą wszystko. W końcu szczęśliwy człowiek obłupiony. A zresztą mogła przy tym robić nawiązania do smoków i ich ciekawych przyzwyczajeń do gromadzenia błyskotek. Sama, w czasie kiedy Blythe ogarniał rozgardiasz, zanim jeszcze zdążył ją przywitać, czy sama zdążła się przywitać, czy w ogóle coś powiedzieć, pocałowała go gorąco, bo było jej zimno. Chwilę potem wyjaśniło się dlaczego. Kiedy Archibald odrobinę rozproszył uwagę, bo wszystko porozrzucane było wszędzie i poturlało się na wszystkie strony, Ira rozkładała się ze swoją jemiołą i powiesiła ją akurat w drzwiach nad ich głowami. I dopiero wtedy zauważyła, że pan Blythe dalej w nich stał. Jak tylko obowiązkowym pocałunkom stała się zadość, zdjęła jednak tą jemiołę, uznając, że to nie było miejsce na nią. Ruszyła razem z Archibaldem do kuchni, zagradzając mu drogę, żeby wywiesić gałązkę nad kolistym  wejściem do pomieszczenia. I znów cmoknęła go, tym razem krócej, w usta, a kiedy weszli do kuchni, zawiesiła na nim wzrok, pytając bardzo zdziwiona:
— A ja Ciebie nie witałam? Cześć — to powiedziała już z własnej inicjatywy i bez dopełniania tradycji, pokonała odległość dzielącego ich kroku chwytając jego twarz w dłonie, czule muskając jego wargi swoimi. Odsuwając się uśmiechnęła się niewinnie. Tak o to w przeciągu jednej minuty Archibald doświadczył namiętnego, przelotnego i rozmiłowanego pocałunku. Wszystkie trzy jak najbardziej usprawiedliwione.
Powrót do góry Go down


Archibald Blythe
Archibald Blythe

Nauczyciel
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
Galeony : 5563
  Liczba postów : 1474
http://czarodzieje.my-rpg.com/t5994-archibald-jeremiah-blythe
http://czarodzieje.my-rpg.com/t5998-archibaldowa-poczta#170933
http://czarodzieje.my-rpg.com/t7372-archibald-blythe#207289
We wish you a lot of patience QzgSDG8




Gracz




We wish you a lot of patience Empty


PisanieWe wish you a lot of patience Empty Re: We wish you a lot of patience  We wish you a lot of patience EmptyPią Lut 27 2015, 19:21;

Archibald nie wyglądał przez okno i nie szukał pierwszej gwiazdki, bo nigdy nie miał tego w zwyczaju, było zdecydowanie za wcześnie, a do tego znalazł sobie zajęcie. Gotować nie zaczynał, wiedząc, że Ira zrobi to lepiej. To, że potrafił przygotować sobie jedzenie nie oznaczało wcale talentu - większość świątecznych potraw była zbyt czasochłonna i nie na jego upór. Nie lubił kuchni na tyle, żeby spędzić w niej więcej niż pół godziny, a święta, które ostatnim razem przygotował, były bardzo... skromne, jeśli ująć to w najbardziej delikatny sposób. Utopia i Psychosis nie miały więc prawa narzekać na obecność przyjaciółki brata (ciekawe jak długo miały być nieświadome), chociażby ze względu samego jedzenia. W każdym bądź razie, Blythe brzdąkał cicho na gitarze w swoim małym gabinecie, zabijając czas, który zawsze przed świętami przedziwnie się dłużył (dziwnym trafem, gdy trzeba było zrobić dużo, najłatwiej było wszystko odłożyć). Zjawiskowy łomot skontrastował się z brzęczeniem strun, które Archibald zatrzymał krótkim ruchem, od razu łącząc hałas z przybyciem żony. Gitara wylądowała na swoim miejscu i chwilę potem Ira mogła zobaczyć swojego męża, który, jak zwykle, przyszedł jej na ratunek. Jak w bajce. Ciekawą mieli tę bajkę.
- Zabrałaś swoją kuchnię? - zapytał, rozglądając się po otoczeniu, gdy już upewnił się, że pani Blythe przeżyła wypadek. Chochla, sztućce, nawet kieliszki do wina. Prawie jak przeprowadzka! Mógł właściwie dodać coś jeszcze, ale kobieta przerwała, na rzecz jemioły i pocałunku, na co narzekać oczywiście nie mógł, ale był nieco skołowany.
W zasadzie bardzo konkretnie skołowany.
Ogarnięcie wszystkich rozrzuconych rzeczy zajęło mu chwilę, ale poradził sobie świetnie, donosząc wszystko do celu. Zrzucił część tobołów na stół (zgadza się, rozstawił go, mieli gdzie usiąść), część na kuchenny blat, starając się nie upuścić niczego na ziemię, w międzyczasie zamykając drzwi mieszkania i starając się wychylić za Irę, skupioną na przewieszaniu jemioły. Prawie mu wyszło, bo w ostatniej chwili rozproszyła go cmoknięciem w usta, ale nie było wielkich strat. Tylko jakaś miska pobrzękiwała sobie wesoło na kafelkach. Nie zdążył jej podnieść, kiedy Magyar wspaniałomyślnie postanowiła go przywitać. Zamierzał jeszcze zapytać, czy na pewno nic jej nie jest, ale najwyraźniej uznał, że to świetny czas na zmianę podejścia.
- Cześć - odpowiedział, kiedy uśmiechała się niewinnie po trzecim pocałunku. Może chciał się upewnić, że jest jej już cieplej, może uznał, że też powinien ją przywitać, a może przyjął, że trzeba zaprowadzić porządek. W końcu od tego byli mężowie! Najpewniejsze było jednak, że nie mógł być dłużny. Pochylił się, krótko po swoim przywitaniu odwzajemniając pocałunek, robiąc wystarczający krok do przodu, aby Ira mogła oprzeć się o blat. Przedłużył swoje powitanie, bo przecież musiało być trzykrotne. Dla zasady. Krótkim i mocnym ruchem przesunął kciukiem po linii szczęki tuż pod jej prawym uchem, równocześnie przenosząc usta na lewą stronę jej szyi. - Moja najdroższa przyjaciółko, stwierdzam, że tęskniłaś - powiedział, nie szczędząc sobie karykaturalnego uśmieszku. Wolna dłoń powędrowała lekko po jej kręgosłupie. Subtelny sposób na przypomnienie o tym, że siostry absolutnie nic nie wiedzą. - Bardzo ładna jemioła - dodał, niefortunnie strącając kieliszki z blatu. - Ups. Na szczęście kieliszków mam od cholery. Co ja mam z tobą zrobić? - zapytał, wzdychając w jej ramię z udawaną rezygnacją. Przerwał w momencie, który był wręcz idealny, by ciągnąć to dalej, odsuwając się krok do tyłu.
- Mam kuchnię, Blythe. Rzucam ci świąteczne wyzwanie - zapowiedział, przerywając na moment, aby móc poskładać kieliszki niewerbalnym Reparo i przenieść je na stół. - wykorzystaj kuchnię najlepiej jak potrafisz. Bez różdżki. Ja czaruję, ty gotujesz, pamiętasz? - pytanie, oczywiście retoryczne, zwieńczył krótkim pociągnięciem jej dłoni, żeby mogła oprzeć się plecami o jego tors. Był wystarczająco wysoki żeby brodę ułożyć lekko na jej głowie. - Naprawdę zależy mi na tych pozorach. Postaraj się, proszę - dopowiedział, zanim puścił Węgierkę, aby móc wyjąć część potrzebnych składników i odgarnąć nieco bałagan z nagromadzonych przedmiotów. Oparł się wygodnie o blat po drugiej stronie.
- Psycho mnie zaszlachtuje, jeśli ci nie pomogę. Wydajesz rozkazy, Blythe - mogła się nacieszyć brzmieniem wspólnego nazwiska, jakoś polubił go używać.
Powrót do góry Go down


Irina Blythe
Irina Blythe

Nauczyciel
Wiek : 42
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : opiekun Hufflepuffu
Galeony : 5345
  Liczba postów : 437
http://czarodzieje.my-rpg.com/t7471-irina-magyar#210102
http://czarodzieje.my-rpg.com/t7482-ira-magyar#210282
http://czarodzieje.my-rpg.com/t7484-ira-magyar#210285
We wish you a lot of patience QzgSDG8




Gracz




We wish you a lot of patience Empty


PisanieWe wish you a lot of patience Empty Re: We wish you a lot of patience  We wish you a lot of patience EmptySob Lut 28 2015, 22:02;

Spojrzała po wszystkich przyrządach, jakie znajdowały się już w kuchni, przypominając sobie, ze zadał jej pytanie. Obejrzała przedmioty bardzo uważnie, przyznając z zawodem:
— Chciałam, ale to za silne zaklęcia. Brakowało mi Twojej niezastąpionej pomocy. — mruknęła w jego kierunku, a choć przez chwilę w jej tonie zbłądziła gdzieś jakaś kpina, zaraz potem zniwelowała ją swoim uśmiechem, chwilę przed tym, jak Archibald postanowił ją pocałować. Nie opierała się, bo też i nie było po co mężowi. Takie było jego małżeńskie prawo, ze mógł, bez ostrzeżenia, z zaangażowaniem i bardzo dobrze całować. Potulnie cofnęła się o krok, opierając się pośladkami o blat, a ręce położyła obok siebie oddając jego pocałunek z równym przekonaniem. Jak ten tylko zbliżył się ku końcowi, wsunęła się na blat, przysiadając na nim i kiedy uciekły jej jego usta, ścignęła je jeszcze, zdążając przygryźć dolną wargę. Zaraz potem oparła się rękoma obok siebie, przechylając głowę na bok. Bystrym spojrzeniem przyglądała się Archibaldowi, z zupełnie nowej perspektywy. Wyglądał inaczej. Nie chodziło o światło. Ani nawet o klimat panującej pory roku. Wyglądał, jak jej mąż, i choć nie chciała przyznać, mogłaby się do tego stanu nawet przyzwyczaić.
— Teraz? — pytanie zabrzmiało w powietrzu, jakby istniała na nie tylko jedna, oczywista odpowiedź, choć dla pewności dodała: — Możesz zrobić tylko jedną rzecz  — wpatrywała się w jego tęczówki oczu swoim czystym, brązowym spojrzeniem przyciągając go delikatnie za kark do siebie, pochylając się nad jego uchem — mus czekoladowy.
I zeskoczyła z blatu, ocierając się o jego ciało, skoro stał tak bardzo blisko. Mimo jej słów, na robienie słodkiej polewy wcale się nie zapowiadało. Nie tylko sama Irka zsunęła się zręcznie na ziemię. Razem z nią marynarka Archibalda gładko opadła z jego ramion, kiedy kobieta bardzo subtelnie wsunęła dłonie pod poły odzienia, chwytając je w dłonie, żeby nie spadło na ziemię. Niewykluczone, ze używała jednej z barwnych metafor, jakie często stosowali w jej towarzystwie.
— To nie będzie Ci potrzebne — zauważyła odkładając marynarkę na blat za sobą i choć mogłoby się wydawać, że zapowiadało się na inny przebieg wydarzeń, pani Blythe minęłaby pana Blythe, gdyby pan Blythe w tym samym momencie nie zechciał obrócić ją plecami do siebie. Obejrzała się wtedy na niego przez ramię, zaczesując swoje loki za ucho. Wpatrywała się w jego oczy i w końcu dmuchnęła mu w twarz, obserwując jak jego powieki w mniejszym czy większym stopniu, bardziej czy mniej kontrolowanie, trochę się przymykają. — Czy kiedyś zawiodłam Twoje zaufanie, Archie, albo nie spełniłam Twoich oczekiwań? — zadała rzeczowe pytanie, odwracając się przodem do niego, kiedy ją puścił. Tak, żeby mogła obserwować jego poczynania. Nie czekała wcale na jego odpowiedź, w końcu zadała mu pytanie retoryczne — No dobrze… mus, babeczki, indyk. Brandy — wymieniała sobie to wszystko w głowie i układała — Mam dla Ciebie zadania bojowe, czarny rycerzu. Znajdź jeden składnik do mojego puddingu czekoladowo-śliwkowego, zamocz bakalie w alkoholu i przygotuj dobre wino, bo będzie Ci potrzebne do degustacji wszystkich potraw — winko ponoć ułatwia trawienie, czyż nie? Trzymanie porządku to rola męża, a rolą żony było dbanie o niego. Skoro więc w trosce o niego zamierzała go trochę utuczyć, musiała się upewnić, że zrobi to może nie z umiarem, ale pamiętając o pieczołowitości dla jego wątroby. — robimy pudding, nadziewamy indyka, skończę swoje bakaliowe babeczki, zrobimy pieczone ziemniaczki, kiełbaski zawijane w boczku i smażone plumpki, bez lubczyku, chyba, ze planujemy uwieść Twoje siostry. Ale i tak go kupiłam. Może się nam przyda na wieczór. — pokiwała głową potwierdzając, że na pewno będzie im prywatnie potrzebny, a już z pewnością nie zaszkodzi. Obejrzała się po kuchni. Jeśli teraz wydawało się, że panuje tam istny galimatias, wyobraźcie sobie co będzie się tu działo, za chwilę, ponieważ…
—  Mamy dwie godziny przed przyjściem Psychosis i Utopii. Zdążymy, prawda? — spojrzała na swojego męża bez cienia wątpliwości chociaż przez chwilę i uśmiechnęła się szeroko, z przekonaniem kwitując:
— Zdecydowanie, zostanie mi jeszcze dużo czasu na zapakowanie prezentów!
Powrót do góry Go down


Archibald Blythe
Archibald Blythe

Nauczyciel
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
Galeony : 5563
  Liczba postów : 1474
http://czarodzieje.my-rpg.com/t5994-archibald-jeremiah-blythe
http://czarodzieje.my-rpg.com/t5998-archibaldowa-poczta#170933
http://czarodzieje.my-rpg.com/t7372-archibald-blythe#207289
We wish you a lot of patience QzgSDG8




Gracz




We wish you a lot of patience Empty


PisanieWe wish you a lot of patience Empty Re: We wish you a lot of patience  We wish you a lot of patience EmptyNie Mar 01 2015, 23:03;

Wyglądał inaczej zapewne przez brak kapelusza, bo, co pewnie wszystkich niezmiernie zdziwi, w domu go nie nosił. Miał lekko roztrzepane włosy, pewnie przez swój wypad na podwórko w celach porządkowych. Kolor jego ubrań nie zmienił się zbytnio - wciąż były tak samo czarne, jedynie marynarkę założył inną. To znaczy - w nieco innym kroju. Poza tym użył tej samej wody kolońskiej, uśmiechał się w ten sam perfidny sposób co zawsze, całował w takim samym charakterze. Esencja jego mężowatości musiała być więc w nim samym, ha!
Uśmiechnął się niewinnie sprytnie przy wzmiance o musie czekoladowym, ale pozostawił tą kwestię na później. Mus mógł być świetnym substytutem mazi na płodność, a gdyby dodać do niego coś, co by ową płodność okiełznało, żeby nie szalała, byłoby jeszcze lepiej. Musieli kiedyś pobawić się w konstruowanie takiej mazi, zdecydowanie. Rzecz jasna w ramach samej przydatności, przyjemność mogła być tylko dodatkiem!
- Mus powinniśmy robić razem - uznał dobitnie, kiedy zsuwała mu marynarkę z ramion. Nie trudził się dziś założeniem koszuli, więc właśnie mu te ramiona odsłoniła, ale nie zamierzał narzekać, bo przy gotowaniu prędzej czy później musiało się zrobić ciepło. Zwyczajowo, miał na sobie wygodny top, ale nie wnikajmy, co sprawiło, że wyglądał w miarę elegancko. Pewnie po prostu miał to zapisane w genach, skubaniec! Przymknął lekko oczy, zerkając na Irę spomiędzy rzęs. Nie odpowiedział, skoro było to zbędne.
Odsunął się od blatu, aby móc rozejrzeć się po półkach, składnikach i wszelkich potrzebnych garnkach i przyborach, które Ira przytachała ze sobą. Znalazł wszystko o co prosiła, dodatkowo przemieszczając za pomocą różdżki najważniejsze naczynia, mające jej służyć przy gotowaniu, po czym zebrał je na blacie w uporządkowany sposób, resztę odsuwając na bok, aby nikomu nie przeszkadzały. Niestety w szafkach nie miał na nie miejsca.
- Wino przygotowane mam zawsze - wtrącił, przypominając o swojej tendencji do gromadzenia wszelkich rodzajów tego trunku, przez co zawsze był gotowy na niespodziewanych gości. Szkoda tylko, że ich nie miewał... W każdym bądź razie, na dziś przygotował czerwone wino, już kiedyś sprawdzone, z dobrego rocznika. Miał też różowe, na wszelki wypadek, dla sióstr, bo jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się częstować ich alkoholem. A skoro obydwie były już pełnoletnie, dlaczego nie? Słuchał jej pięknych planów, uśmiechając się do siebie, gdy nosił w tę i z powrotem kuchenne pomoce.
- O? Nie, dlaczego bez? Użyjmy, będzie ciekawiej - powiedział, zupełnie poważnie. Normalne święta w rodzinie Blythe? Nie mógł na to pozwolić. Już jego rodzice wprowadzili zasadę niecodziennych świąt, ale ten sposób niecodzienności bardzo chciał poprawić. Co prawda nigdy nie potrafił wyczuć do końca tego klimatu, ale warto było spróbować. Postawić świeczki, powiesić jakieś ozdoby i udawać, że jest szczęśliwie i przyjemnie. Chociaż... może rzeczywiście było, ale zbyt ostał się w swoich poglądach, żeby to zauważyć? Póki co, czuł się całkiem dobrze. Jakoś lepiej, zważając na to, że Irina była pierwiastkiem, który miał owo szczęście w święta wprowadzić, bo sam nie byłby do tego zdolny. Nie umiał wyobrazić sobie tego, jak będą wyglądały te święta. Wiedział tylko, że bez niej byłyby nieporównywalnie słabsze. Nie przez sentyment, czy powoli rodzące się uczucie, którego kompletnie nie potrafił w sobie odnaleźć - przez fakt, że była żywiołowa, pozytywna i znała się na głupich potrawach, których sam nawet nie myślałby robić. Dlatego uśmiechnął się lekko, słuchając planów, w międzyczasie zalewając śliwki alkoholem. Chyba zrobił więcej, niż mogłaby się spodziewać, w trakcie jej wypowiedzi. Otrzepał lekko ręce i podszedł do Węgierki, mrugając krótko na jej pytanie. Dwie godziny? Nawet Archa nieco ścięło, ale podobno nie było rzeczy niemożliwych.
- Uhm, spóźniłaś się, w takim razie - powiedział, subtelnie ale karcąco równocześnie. - Będą ubierać choinkę i wieszać świecidełka, pewnie w każdym kącie. Nigdy tu nie były, tak właściwie - wtrącił mimochodem, dopiero zdając sobie z tego sprawę. Wybitnie cenił sobie prywatność, jak widać. - Więc zdążymy, najwyżej pomogą - dodał, unosząc głowę Iry, gdy lekko chwycił palcami jej brodę. Zdjął szalik i rozpiął sprawnie guziki jej płaszcza. - Nie wiem jak chcesz w tym gotować - powiedział, odrzucając płaszcz na wolny stół (bo zabrał z niego manatki Iry, żeby można było go nakryć) i przywołując krókim Accio kuchenny fartuch. Uniósł go lekko w górę z uśmieszkiem, aby za chwilę stanąć za Irą i przełożyć materiał tak, aby chronił jej ubranie przez bestialskimi i zdradliwymi składnikami, które czaiły się w kuchni. Przyciągnął jej biodra do swoich i zawiązał sznurki fartucha za swoimi plecami - byli więc związani. Średnie ułatwienie, ale przecież mieli dużo czasu!
- Co jeden Blythe, to nie dwa. Masz cztery ręce. Dwie umieją czarować, dwie gotować. Jeśli zaplanujesz tę grę dobrze i zdążysz zapakować prezenty przed przyjściem małych spiskowców, możesz być pewna nagrody - powiedział, sprawnie, przynajmniej na możliwości dwójki związanych ludzi, przeprowadzając Irę do blatu, na którym już czekały składniki. Nie próżnował, już biorąc się za podsuwanie czarami składników i naczyń, a gdy już wszystko było na ostatecznym i prawidłowym miejscu, przerzucił ziemniaki do zlewu, aby móc spłukać je wodą i zmusić nóż do obierania ich, aby jego żona nie musiała zbytnio brudzić swoich ślicznych rączek.
- Ładnie wyglądasz, tak swoją drogą - dodał, podsyłając jej pod nos kolejne składniki. - Potrzebujesz jakichś elikirów? Przydałoby się zrobić coś do picia. Nie mogę wlewać w moje cudowne siostry samego wina - stwierdził, chociaż zdanie zmienił szybko. - Chociaż, czemu nie. Możemy zrobić grzańca. To akurat potrafię - przyznał, bo wszelkie proporcje, dodatki i przyprawy miał już obczajone.
Powrót do góry Go down


Irina Blythe
Irina Blythe

Nauczyciel
Wiek : 42
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : opiekun Hufflepuffu
Galeony : 5345
  Liczba postów : 437
http://czarodzieje.my-rpg.com/t7471-irina-magyar#210102
http://czarodzieje.my-rpg.com/t7482-ira-magyar#210282
http://czarodzieje.my-rpg.com/t7484-ira-magyar#210285
We wish you a lot of patience QzgSDG8




Gracz




We wish you a lot of patience Empty


PisanieWe wish you a lot of patience Empty Re: We wish you a lot of patience  We wish you a lot of patience EmptyCzw Mar 19 2015, 20:02;

Uśmiechnęła się, kiedy przyznał, że ma wino w gotowości. Uśmiechała się do niego bardzo promiennie. Dobrze, że przewidziała, ze przynajmniej tego mu nie zabraknie, bo w bagażniku samochodu nie starczyłoby jej miejsca na jakąkolwiek dodatkową rzecz, choćby mierzącą kilka centymetrów. Z tego powodu w jej bagażu brakowało chociażby drugiej pary bielizny. Ale za to, ej, „wzięła ze sobą lubczyk”. Człowiek powinien znać swoje priorytety, prawda? Dlatego, zaproszona na weekend nie miała ze sobą szczoteczki do zębów, ani pidżamy, ani też nieszczególnie ubrania na zmianę, poza tym, co miała na sobie, ale za to miała garnki, plumpki, indyka i dobry humor. A to, co ze sobą wzięła i czego nie wzięła zapowiadało ciekawe kilka dni spędzone w domu Archibalda. Pierwsze wino, otworzyła jeszcze przed przyjściem sióstr Blythe, podając mu kieliszek, żeby im się lepiej gotowało. Nie było przecież nic nieprofesjonalnego w odpowiednim podejściu do gotowania. Upiła kilka łyków ze swojej lampki, pozostałą część butelki planując użyć na indyku. Dlatego odłożyła ją na bok. W czasie, kiedy ona zdradzała mu plany na wieczór, jej Archibald już wziął się do działania.
— Wiedziałam, że można polegać na swoim mężu — zauważyła zadowolona, nie zawodząc się wcale na podaniach, które mówiły, że w szczęśliwym małżeństwie żyło się łatwiej. Jak się okazuje bardzo łatwo, bo wszystko to, co chciała dzisiaj ugotować zdawało się, ze robiło się samo. Irina wydawała się tym wniebowzięta, jako, ze Archibald przerósł jej wszelkie oczekiwania.
— Wspaniale. Więc będziemy mieli nawet czas na zrobienie plumpek z lubczykiem — dokładnie jakby przewidziała, że nieważne co się stanie i tak znajdą na to chwilkę. Oparła się plecami o swojego męża, patrząc na niego przez ramię, kiedy ich wiązał — Naprawdę chcesz tym poczęstować swoje siostry? — upewniła się, ale w sumie to była Irina. Jak Archibald chciał plumpki z lubczykiem to Irina mogła się zgodzić na plumpki z lubczykiem. W zasadzie to on decydował na co chciał narażać swoje siostry prawda? Wino, lubczyk, wyciągał ciężkie działa, ale zapowiadały się miłe święta. I ciekawe. A ciekawie zaczęło się robić już w momencie, w którym Archibald związa ich fartuszkiem.
Związana kobieta szamotająca się w kuchni, ocierająca się o jego męskość? Rodziło się pytanie, czy Archibald na pewno chciał w tej kuchni gotować. Czas w tym przypadku, wbrew temu, co Blythe myślał wcale nie działał mu na korzyść, ani kiedy w pośpiechu mało zważała na swoje działania, dociskając się do jego bioder swoimi, ani kiedy bez ostrzeżenia wychylała się, żeby sięgnąć dłońmi do najwyższych półek u niego w szafce i wstawała na palce, a potem opadała znów na ziemię i nie tylko na nią, przypominając mu, że… niestety, był facetem. Ona zaś kobietą, skupioną na gotowaniu, która nie potrafiła dzielić swojej uwagi na wiele czynności. Więc nawet jeśli robiła coś źle, a to, co robiła źle – przyznajmy sobie szczerze – w rzeczywistości robiła bardzo dobrze, wpływając na jego męskie instynkty, jeśli jednak to dobre złe, co robiła, miało miejsce, działo się to poza jej kontrolą i poza wiedzą, bo kiedy wypinała się do tyłu żeby pokroić w dogodnej pozycji składniki do nadzienia indyka to ona była pewna, że… kroi składniki do indyka, a kiedy nagle się rozmyślała, żeby sięgnąć po jakiś dodatkowy magiczny składnik i jednak prostowała się i znów wracała do krojenia w poprzedniej pozycji to… dalej tylko kroiła składniki do indyka. Reszta była tylko przyjemnym skutkiem ubocznym jej działań. A takich sytuacji jak ta, w trakcie gotowania było znacznie więcej. W końcu uwiązana do niego, musiała przyswoić sobie jego bliskość i nauczyć się ładnie zgrywać z jego ruchami, żeby niepotrzebnie nie drażnić, co poniektórych bardziej wrażliwych punktów na jego ciele. Ale żeby zachować ostrożność, ktoś musiałby jej najpierw uzmysłowić, ze to było konieczne. Tymczasem nieświadoma, prowadząc Archibalda do pieca, schowała tam swojego nadzianego już indyka, nabijając go na butelkę z winem, wrzuconą razem z mięsem do piekarnika.
— No — jaki jest następny punkt programu? — korzystając z udostępnionych jej rączek, pokierowała nimi, tymi dwoma magicznymi blythowymi do mieszania puddingu, który był już w połowie gotowy za sprawą magicznej różdżki Archibalda. Blythe bardzo mocno skłamał, twierdząc, że tylko dwie z blythowych czterech rączek były czarodziejko uzdolnione. Irina miała też swoje talenty. A mianowicie, magia w jej towarzystwie zaczynała wariować. Nic więc dziwnego, że kiedy chwyciła magicznie poruszaną przez Archibalda łyżkę, chcąc poprawić sposób merdania w puddingu, w dziwny równie magiczny sposób całość rozbryzgała się wokół, plamiąc fartusze, twarz Iriny i Archibalda, przynajmniej w tej części, w której wychylał się zza jej pleców. Pan Blythe zdążyła tylko przymknąć oczy i schować policzek w zagłębieniu szyi męża, odwracając się w jego kierunku. Samo pozbawiani Iriny różdżki nie było wystarczająco zapobiegawczo. Kobieta rozluźniła nieco fartuszek, obracając się przodem do Archiego i przejechała palcem po jego ustach oczyszczając je z puddingu. Spróbowała go, musząc stwierdzić.
— Mimo wszystko to dobry pudding, Archie — i wspięła się na palce, żeby obcałować jego brodę z czekoladowo-śliwkowej mazi — naprawdę smakowity — potwierdziła nim opadła znów na stopy, próbując pozbyć się gęstego deseru ze swoich włosów — Wyglądałam ładnie — sprecyzowała, bo teraz, mimo starań Blythe, jej sukienka, jak i włosy i twarz obryzgana była czekoladą.
Powrót do góry Go down


Archibald Blythe
Archibald Blythe

Nauczyciel
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
Galeony : 5563
  Liczba postów : 1474
http://czarodzieje.my-rpg.com/t5994-archibald-jeremiah-blythe
http://czarodzieje.my-rpg.com/t5998-archibaldowa-poczta#170933
http://czarodzieje.my-rpg.com/t7372-archibald-blythe#207289
We wish you a lot of patience QzgSDG8




Gracz




We wish you a lot of patience Empty


PisanieWe wish you a lot of patience Empty Re: We wish you a lot of patience  We wish you a lot of patience EmptySro Kwi 01 2015, 15:23;

¬¬¬¬¬¬Musiała mieć naprawdę niskie oczekiwania, skoro zdołał je przerosnąć tak szybko; nie zdążył jeszcze pomóc zbyt przesadnie, przenosząc zwyczajnie kilka garnków i łyżek, lądujących zgrabnie na blatach, dając Irze pole do popisu. Zapewne mogłaby wycisnąć z niego więcej, ale sam uniemożliwił to, gdy zawiązał sznurki fartucha za swoimi plecami, bo, bądź co bądź, ułatwił jej skuteczne rozpraszanie jego podzielnej uwagi, która zazwyczaj miała się dobrze, ale zmodyfikowana przez oczywiste czynniki jakoś traciła swoją podzielność i ogólny dobry stan - może nie w zdecydowanej, jedynie w sporej większości. Zanim jednak wpadł na genialny pomysł połączenia sie z Irą w ten specyficzny sposób, uśmiechnął się cwanie, odpowiadając na jej zadowolenie.
- Zawsze. W jeziorach, świątyniach, katakumbach. W kuchni. I sypialni - dodał na koniec, bardzo mimochodem dorzucając naturalną wstawkę, której nie mogło zabraknąć, skoro już mieli święta i musieli bawić się w poważnych ludzi, którzy poważnie udają, że są przyjaciółmi, bo siostry rzeczonego poważnego człowieka nie mogą się dowiedzieć o ślubie. Nie wiadomo czemu, ale nie mogą, bo poważni ludzie, a przynajmniej połowa z takich, obecnych w kuchni mieszkania pana Blythe, miała taki kaprys. Dotarli jednak do tego momentu, w którym Archibald stwierdził, że połowa z dwóch, skoro można mieć całe dwa w jednym, to zdecydowanie za mało - dlatego wymanewrował swoimi zręcznymi palcami zgrabne wiązanie fartucha. Zastanowił się chwilę nad odpowiedzą, rozważając wszelkie za i przeciw łączeniu sióstr z lubczykiem. Nie doprowadziło go to do niczego odkrywczego, więc po prostu wzruszył ramionami z niewinną miną, dając jej jako tako zezwolenie na szykowanie tej potrawy. Nad konsekwencjami mógł pomyśleć później. Jakby nie patrzeć - ostatnio wzięcie ślubu wyszło mu całkiem nieźle i jakoś się żyło z konsekwencjami, bo okazały się bardzo przyjemne.
Blythe generalnie gotować chciał, ale jak to miał w zwyczaju, nudne i zwykłe aspekty tej czynności mógł sobie z miejsca odrzucić, starając się zamienić je czymś ciekawszym. Przynajmniej częściowo przekształcić albo zwyczajnie nakierować na coś, co byłoby dla niego charakterystyczne, a skoro już wędrował tym torem - musiał robić to automatycznie. Swoje wolne dłonie wykorzystał do podtrzymania żony, aby przypadkiem nie straciła równowagi, a tego, że tak na niego działała, nawet nie starał się niwelować. Jej obecność była dobrym ćwiczeniem samokontroli, wyparowującej już przy samej obecności, a tym bardziej wartościowej, gdy działała w tak bezpośredni i nieuświadomiony sposób. Materiał do zastanowienia się nad tym, czy to celowe, czy niezamierzone i zupełnie przypadkowo trafnie pobudzające, zostawił sobie na później, nie mogąc powstrzymać się przed subtelnymi gestami, których nie zauważyła, pochłonięta światem, w którym właśnie zaistniała. Nie przeszkadzał jej w gotowaniu, niespecjalnie rozpraszając jej uwagę - wystarczyło, że jego była wystarczająco rozbita. Nie żeby nie ogarniał czegokolwiek innego w tym momencie poza samą Irką - zwyczajnie stanowiła centrum jego zainteresowania, nie przeszkadzającemu w niewymagającym mieszaniu, krojeniu, siekaniu, podgrzewaniu i innych czynnościach. Znalazł sobie czas na przebadanie jej zapachu, który tak ślicznie rozbrzmiewał w jego głowie, pobudzając nie jeden, a dwa zmysły; lekko pochylony nad jej ramieniem nie patrzył na jej dłonie i nie obserwował ich, gdy kroiła składniki do indyka, jak mogła myśleć, ale wdychał lekko jej upajający zapach, z przymkniętymi oczami wodząc nosem przy jej karku, przykrytym włosami, opadającymi miękkimi falami na plecy.
- Yhm - mruknął tylko, kiedy sprawnie wróciła do jego bioder, rzeczywiście działając na niego w sposób, w jaki nie działało się w kuchni, ale przecież sam się o to prosił. Jakimś cudem wędrówka do piekarnika zwinnie wypłynęła z jego umysłu, pozostawiając po sobie wzmożone wrażenie, wywołane intensywnością zapachu i kilku nieświadomych ruchów. Przygryzł wargę, orientując się, że wyobraził sobie nie to, co powinien, ale skwitował to uśmiechem i nawet skierował swoje wyobrażenia na najbardziej ziemskie tory jakie się dało. Wbrew pozorom to też poszło mu sprawnie.
- Ten najlepszy - odpowiedział, mając na myśli oczywiste oczywistości ze swojej głowy, a że u Iry ów najlepszy punkt programu mógł wyglądać zupełnie inaczej - trudno. U niego wyglądał oczywiście. Stanowczo przytrzymał jej bioderka, żeby nauczyła się, że przy gotowaniu nie działa się w taki niesprawiedliwy sposób. Tym razem skupił się na otoczeniu, co łatwe nie było, patrząc na to, jaki zamęt zasiała przed chwilą w jego głowie. Lubczyk nie był im chyba potrzebny. W każdym razie - mało konkretna odpowiedź, która jak zawsze miała być kontynuowana, ale musiała ustąpić niespodziewanym reakcjom Iry, została zawieszona w powietrzu, gdy czekoladowy pudding postanowił złapać swoje pięć minut, kierowany łyżką, która z kolei nie akceptowała połączenia się z panią Blythe i czarami pana Blythe.
- Oww, tak? - mruknął sobie pod nosem, kiedy uwolniła jego usta od puddingu. Pewnie było to przyjemniejsze niż sam deser. Uśmiech bardzo uparcie postanowił zostać na jego twarzy, nawet jeśli nieznaczny. Mniej cierpliwa i subtelna była dłoń, która najwyraźniej bardzo stęskniła się z przeczesywaniem miękkich loków - przesunęła się leniwie po karku, mimowolnie przysuwając jej usta bliżej szyi. Jak na komendę, kiedy powiedziała, że ładnie wyglądała, przypadkowo wsadził nos w maź, trzymającą się jej włosów. Zaśmiał się krótko, zgarniając ją palcem i zlizując ją szybko z opuszki. - Fakt, wyszedł ci - skomentował, ignorując to, że była cała w puddingu. - Chcesz nagrodę? - nie żeby zrobił się jakiś łaskawy! Sam pewnie też chciał. Nie miał zbytnio za co jej otrzymać, ale nie przeszkodziło mu to w szybkim odwiązaniu poluzowanego już fartuszka i momentalnym uniesieniu swojej pani Blythe na blat, który znalazł się najbliżej. Lekkie pochylenie nad jej ciałem i muśnięcie ust, mimo wszystko subtelne i wyważone, bo powstrzymane siłą woli, uzupełnił krótkim komentarzem. - Wciąż wystarczająco ładnie, żebym nie potrzebował lubczyku - uznał, przyciągając ją do siebie krótko, zniżając usta, aby móc pozbyć się niepotrzebnych plam puddingu, zalegającej na skórze przy obojczyku. - Może jednak zostawimy go na inną okazję - stwierdził, przesuwając dłonie na talię Iry, żeby móc ściągnąć ją delikatnie na posadzkę, choć nie odmówił sobie krótkiego przeciągnięcia nosem po linii jej szczęki. I, jak gdyby nigdy nic, udając, że przed chwilą wcale nie wytrąciła mu z rąk podzielnej uwagi, odsunął się, opierając dłońmi o blat.
- Bez lubczyku. I musimy się pospieszyć. Chłoszczyść - dodał jeszcze, usuwając resztki niesfornego deseru z jej włosów i ubrań, żeby mogła wciąż wyglądać ładnie.
Powrót do góry Go down


Irina Blythe
Irina Blythe

Nauczyciel
Wiek : 42
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : opiekun Hufflepuffu
Galeony : 5345
  Liczba postów : 437
http://czarodzieje.my-rpg.com/t7471-irina-magyar#210102
http://czarodzieje.my-rpg.com/t7482-ira-magyar#210282
http://czarodzieje.my-rpg.com/t7484-ira-magyar#210285
We wish you a lot of patience QzgSDG8




Gracz




We wish you a lot of patience Empty


PisanieWe wish you a lot of patience Empty Re: We wish you a lot of patience  We wish you a lot of patience EmptySro Kwi 01 2015, 15:26;

Na wzmiankę o nagrodzie jej oczy zaświeciły się automatycznie. Podświadomie podniesiona do góry oparła dłonie na jego ramionach, przechylając lekko głowę na bok. Wpatrywała się błyszczącymi oczami w jego tęczówki i nie mógł mieć jej wcale za złe, że na hasło: "nagroda" wyobraziła sobie grube tomiszcze książki, które trzymane w rękach przygniotłoby ją do ziemi. Chociaż na jego system nagród też wcale nie zamierzała narzekać. Uśmiechnęła się kącikowo kiedy smagnął jej usta, a za nimi obojczyk. Jedna dłoń automatycznie, typowo po mugolsku powędrowała po ścierkę, którą planowała zwieńczyć cały przebieg oczyszczania ich z lepkiego puddingu. Chwilę przed tym jak Archibald zadziałał swoją magią. Nieważne ile razy wykazałby się przed nią swoją niezaprzeczalną niezawodnością, w dalszym ciągu nie mogła się przyzwyczaić do tego, z jaką łatwością mu to przychodziło. Obróciła głowę jeszcze bardziej na bok, bardzo wnikliwie przyglądając się jego różdżce. Snułaby podejrzenia, że ten magiczny przedmiot kryje w sobie bardzo profesjonalną, poprawną magię, w przeciwieństwie do tej, którą chowała jej różdżka, ale wtedy musiałaby stanąć przed przykrą prawdą, że różdżkarze jej nie lubili, skoro za każdym razem wręczali jej jakiś feralny prototyp. Na przestrzeni lat, w których różdżki zmieniała częściej niż ich używała. Z liczby zgubionych przez nią tych magicznych przedmiotów pewnie byłaby w stanie zbudować własne wykopaliska. Za dwieście lat czarodzieje będą odnajdować różdżki należące do niej opowiadając, że należały one do wyjątkowo złośliwego czarnoksiężnika, skoro przedmiot przyzwyczajony był do wybuchania w rękach, czy innego rodzaju destrukcji otoczenia. Właśnie z tej przyczyny, chwyciła różdżkę Archibalda pomiędzy szczupłe palce, bardzo lekko nim uśmiechnęła się niewinnie. Rozpoznała w tym przedmiocie pokłady obcej jej działającej dobrze materii. Gotowanie nie mogło być takie proste. Zwłaszcza to magiczne, którym się szczyciła. Uznała, że ujmą na dumie żony byłoby, gdyby to mąż zaczął gotować lepiej od niej.
Bez lubczyku i bez magii — zdecydowała opuszczając ten przedmiot wyjątkowo bezcelowo, skoro wcale nie musiał się nim posłużyć, żeby rozsiać wokół siebie swoje czary. Mimo wszystko odstawiła kawałek drewna na bok, chwilę przed tym, jak związała oczy Archibalda kuchenną ścierką, która jednak po uważniejszych oględzinach okazała się jej szalikiem. Jeszcze lepiej. Zapach jej perfum z amortencji zakręcił się wokół jego nozdrzy, wymieszany z wonią wina, które w pojedynczej lampce wręczyła mu do dłoni.
Przekonajmy się kim jesteś bez swojej magii, panie Blythe.
Przytrzymując dłoń przy jego skroni, powstrzymując go od ewentualnej chęci pozbycia się opaski na oczy, chwyciła go za dłoń, pociągając lekko w swoim kierunku. Prowadzony nieznacznym dotykiem i jej spokojnym, perlistym tonem musiał zaufać jej orientacji przestrzennej, co było jak dotąd jeszcze bezpieczniejsze niż ufanie jej magicznym zdolnościom. Wyminęli stolik i blaty, znajdując się bardzo szybko i o dziwo bez specjalnych rewelacji przy lodówce. Mógł poczuć lekki powiew z jej wnętrza, a chwilę później jej ciepłą dłoń na przegubie jego ręki, kiedy wręczyła mu w dłoń kilka składników, które w następnej kolejności posłużyły im za część komponentów składających się na dyniowy sok, jakiego nie mogło zabraknąć w czarodziejskim domu. Przynajmniej w trochę ponad 3/4 czarodziejskim – z założenia troje z czworga zaproszonych do tego mieszkania Blythe'ów, potrafiło czarować. W trosce o renomę szkolnej kadry Hogwartu lepiej było nie wspominać kto wybijał się z tego zacnego przypuszczenia.
Nie trzeba było się domyślać dalszego przebiegu gotowania. Irina pozostawiona sama sobie i Archibald pozbawiony możliwości korzystania ze swojej magii to było bardzo zagrażające dobru tego mieszkania, czarodziejskie kombo. Trzeba było zaznaczyć, że Ira w tym konkretnym przypadku współpracy była bardzo uparta odnośnie przysłonięcia oczu Archiego. Pilnowała go niemalże jak swojego indyka, dochodzącego w piekarniku. A może nawet bardziej, skoro ładnie przyrumieniony indyk musiał upominać się o Irkową uwagę, kiedy kobieta poprawiała szalik na oczach męża, stojąc za nim, mrucząc mu do ucha szczegółowe instrukcje działań w kuchni, w przerwach między opowiadaniem historycznych ciekawostek. Biedny drób upomniał się o sobie stukając udkiem w drzwiczki piekarnika. Najwyraźniej zrobiło mu się gorąco. Irina nie wydawała się nagłą animizacją jedzenia tak bardzo zdziwiona, jak faktem, że zapomniała go wyciągnąć z pieca. Potrafiła sobie wyobrazić, jak gdzieś pomiędzy opowiadaniem barwnych historyjek, a pomaganiem panu Blythe w bardzo wyzywającej czynności gotowania na oślep, używa różdżki zamiast na magicznych plumpkach (bez lubczyku!), na biednym, nikomu winnym indyku. Z tej przyczyny z taką łatwością pogodziła się z żywym, w tym momencie diabelsko żywym posiłkiem, Uwolnione z piekarnika mięso wyskoczyło z niego, uznając, ze po uwolnieniu się ze swojego ptasiego piekła, dobrym pomysłem będzie przeskoczenie z metalowej blachy na stół i przebiegnięcie się po całej jego długości, zrzucając po drodze wszelkiej maści przedmioty. Poprzez brudne garnki i zużyte opakowania po produktach spożywczych, aż po lampki wina, leżące na krawędzi blatu, który to blat indyk właśnie odwiedzał, szukając swojej utopii, finalnie znajdując ją w salonie pana Blythe, w którym schował się przed niesprawiedliwym światem, chcącym go wrzucić na świąteczny stół. Jakby nie mógł na swoją Utopię poczekać jeszcze kilku minut, bo właśnie za te kilkadziesiąt sekund Psychosis i Utka mogły się zjawić w zdezelowanej kuchni. Dokładnie tam, gdzie pani Blythe udało się uratować przed szalonym drobiem najważniejsze – wino, zgarnięte w dłoń, w momencie, w którym indyk jeszcze wariacko biegał po stole.
Archie... — powiedziała rzeczowym, bardzo stonowanym, profesjonalnym, niczym niezdziwionym, naturalnym tonem —...to będzie chyba dobry moment na użycie czarów — zauważyła, a treść jej słów bardzo ładnie uzupełnił dźwięk tłuczonej zastawy. Znając precyzję Irki – najdroższej, najbardziej eleganckiej i najlepszej klasy. Z typową sobie konsekwencją, Irina Blythe potrzebowała koniecznie bardzo prawidłowo zepsuć fachowo wykonany komplet naczyń.
Powrót do góry Go down


Psychosis Blythe
avatar

Student Hufflepuff
Rok Nauki : II
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Nagrobek
Galeony : 107
  Liczba postów : 88
http://czarodzieje.my-rpg.com/t10281-psychosis-blythe
http://czarodzieje.my-rpg.com/t10292-skrzynka-rodiona#284366
http://czarodzieje.my-rpg.com/t10293-psychosis-blythe#284368
We wish you a lot of patience QzgSDG8




Gracz




We wish you a lot of patience Empty


PisanieWe wish you a lot of patience Empty Re: We wish you a lot of patience  We wish you a lot of patience EmptyNie Lip 26 2015, 01:01;

Święta zbliżały się wielkimi krokami. Cóż za niedorzeczność. Wewnętrzne oko nigdy się nie myli. Tak samo jak moje kredki, czyli kolejna, autorska przepowiednia w wydaniu Psychosis, drugiej z zacnego, szanowanego rodu...
Kolejne dyrdymały!, rzuciła myśl w eter, wzdychając głośno oraz rozkładając się na łóżku w swoim dormitorium. Wszystkie jej koleżanki już dawno wyjechały na święta, dając Blythe'ównej możliwość delektowania się samotnością. I listami od Utopii, które próbowała ułożyć w sensowną całość do nowej przepowiedni. Wykorzystała już cały zestaw swoich kredek, perfidnie odkładając malinową na stosik z resztą wiadomości. O tym pechowym czynie zapomniała, kiedy zaczęła wybierać kreacją (Psyche w wydaniu modelki światowej klasy) na kolację u Archibalda i jego specjalnego gościa. Myslała o tym od rana i nie wymyśliła niczego poza obowiązkowym zabraniem tego ogromnego kapelusza, który kiedyś zachachmęciła bratu z szafy. Oraz założeniem tony wyszukanej biżuterii. Trzymała ją na dnie swojego szkolnego kufra, zwykle schowanego pod łóżkiem, a obecnie wystawionego na środek pokoju. W ciągu kilku minut opróżniła całą jego zawartość, tworząc bałagan godny temu w klasie artystycznej, kiedy kończyła ostatnie zajęcia, jednak tutaj królowały dużo bardziej stonowane barwy. Przecież chciała odpowiednio zaprezentować się przed swoim bratem oraz jego tajemniczym gościem. Wydanie Psychosis wpadła na ścianę w sklepie z farbami absolutnie odpadało dzisiejszego dnia. Może to i dobrze, wszak wypadało zrobić dobre, pierwsze wrażenie.
Ciekawe, kim jest ten gość... Może Archibald znalazł sobie dziewczynę? Nie. Jej brat i prowadzanie się na romantyczne schadzki całkowicie ze sobą nie współgrały. Nie umiała wyobrazić go sobie, wręczającego komukolwiek kwiaty, a co dopiero trzymającego za rękę. Trzymał tylko kapelusz, kiedy sama Psychosis próbowała odebrać swoją własność. Nic więcej. W każdym razie, cała ta myślowa perora została ukrócona w chwili stanięcia rzeczonej Blythe przed wielkim lustrem. W dłoniach trzymała jakąś niewydarzoną kieckę z dziurą na plecach i przykładała ją na siebie, z obrzydzeniem patrząc na swoje odbicie. Odrzuciła ją na stos, tak jak kilkanaście innych. Swoją drogą, skąd u Psyche tyle sukienek? Połowa na pewno nie należała do niej, ale czymś trzeba było się zajmować w Stanach. Absolutnie nie chciała zostać rodzinną krawcową, jednak podłapała kilka fajnych trików u Amerykanów, a potem wykorzystała je u siebie. No i zrobiła całkiem udany interes w galerii. I poznała paru świetnych czarodziejskich artystów. Oni doceniliby jej gust, przepowiednie. Część z nich wyraźnie chełpiła się talentem wróżbiarskim... i panna Blythe rzuciła kolejną kieckę na podłogę. Zrobiła tak jeszcze z kilkoma kolejnymi egzemplarzami, aż wściekła przemaszerowała przez pokój z dumnie podniesioną głową, robiąc hałas niczym stado słoni, a raczej nowymi butami, które zdobyła kilka dni wcześniej w Londynie. Największa pomyłka, jaka spotkała Psychosis Delphię Blythe? Para czarnych, połyskujących szpilek na sześciocalowym, cieńszym niż igła obcasie. Nienawidziła tego rodzaju obuwia, ale kupiła je. Sama przed sobą tłumaczyła się, że miała jakąś wizję, niezbyt wyraźną, lecz widziała siebie w nich i musiała je koniecznie mieć. Kolejna niedorzeczność, a prawda leżała po środku. A raczej po tej stronie, która mówiła twój portfel zaświeci pustkami, jeśli to zrobisz. I stało się. W ramach poświęcenia, w końcu ten jeden raz wypadało wyglądać porządnie na rodzinnej kolacji; w święta. Tylko ten przeklęty ból stóp, szczególnie palców, uniemożliwiał jej wprawne ćwiczenie odpowiedniego kroku, ale od czego miała różdżkę. Dwoma sprawnymi ruchami wysłużonego kawałka drewna przyniosła ulgę swojemu cierpieniu, a kolejnymi przygotowała buty do wielogodzinnego, miejmy nadzieję komfortowego, użytku. Niemalże wiecznego, patrząc z perspektywy odrobinę rozchwianej właścicielki szpilek.
Ponownie stanęła przed lustrem, krytycznym wzrokiem oceniając swoje odbicie. Poza tym, że czuła się jak idiotka bez odpowiedniej sukienki, to na dodatek nie przemyślała, jak dostanie się do Hogsmeade. Tyle razy odwiedzała tę wioskę, a Archibald ani razu nie zaprosił jej do swojej rezydencji. To jest dopiero niedorzeczność! Sfrustrowana westchnęła, przywołując ostatni egzemplarz z wieszaka lewitującego nad łóżkiem. Długie wdzianko w pionowe paski wydawało się idealne, o ile zamierzała wziąć czarny kapelusz (z kolekcji Szafa Archibalda oczywiście! A jakżeby inaczej!) oraz założyć te dzwoniące cudactwo kupione na straganie przy Dziurawym Kotle. Merlinie, ile ona tego miała. Cały wór ze sobą i drugie tyle dziko latało na Wieży Astronomicznej. Wracając do rzeczy, przez moment miała wrażenie, że trzyma jedną z nauczycielskich szat brata i najwyraźniej to przesądziło o fakcie, co powinna założyć.
Idealnie. Usatysfakcjonowana swoim wyborem, zaczęła machać różdżką. Dopasowanie odpowiedniej, dzwoniącej biżuterii nie zajęło zbyt wiele czasu. Przymierze kapelusza trwało dosłownie sekundę, a przekrzywienie go w odpowiednią stronę całą godzinę, pod koniec której dostrzegła dziwny malinowy błysk w lustrze oraz malinową rysę na czarnym rondzie kapelusza. Z wrzaskiem wyrażającym najczystsze przerażenie, rzuciła każde znane jej zaklęcie czyszczące (a znała tylko dwa, niestety) na usztywniony materiał. Nie mogła przecież pokazać się w tym obrzydliwym kolorze! Przeklęta kredka!, spojrzała na rzeczy przyrząd artystyczny z obrzydzeniem i wtedy wrzasnęła jeszcze raz, widowiskowo biegnąc w stronę łóżka. Wszystko poszłoby w porządku, gdyby nie wyłożyła się w równie piękny i głośny sposób przed stosem listów. W pośpiechu zebrała je, aż wzięła w ręce zaproszenie od Archibalda, całe uświnione na malinowo! Pod nosem zaczęła mamrotać swoje czary, byleby klątwa malinowej kredki nie przeszła zbyt głęboko, jednocześnie starając się wyczyścić  ozdobny papier z brudu. Zapewne siedziałaby na podłodze tak długo, aż osiągnęłaby zadowalający efekt, lecz w połowie tej czynności rozdarł się stary budzik, przypominając roztrzepanej Psychosis o kolejnej sprawie. Umówiła się z Utopią na wspólną podróż do Archibalda!
Rzuciła zaproszenie na łóżko i, potykając się o zostawiony w pokoju bałagan, zabrała płaszcz oraz coś, w co mogła wrzucić trampki, oraz parę innych, dziwnych śmieci. Musiała koniecznie poinformować siostrę o strasznej katastrofie z malinową kredką w roli głównej, lecz najpierw musiała ją znaleźć, a pędząc przez korytarze w Lochach z pewnością zwracała na siebie uwagę nie tego, kogo trzeba. Cóż, mogłaby nie robić hałasu butami i wrzaskami, ale co poradzić. Spóźniona Psyche zawsze działa w niekonwencjonalny sposób, choć przydałaby się znajomość kilku zamkowych skrótów, co by szybciej dotrzeć do Hogsmeade. Najmłodsza Blythe miała czekać przy jednym, prowadzącym do Miodowego Królestwa. Cudnie, gdyby Średnia Blythe wiedziała, gdzie to jest. I krążyłaby tak przez kilka godzin, jednak - przechodząc któryś raz przed drzwiami do jednej z klas - dostrzegła  Utopię czekającą pod jakąś ścianą. W te pędy dotarła do siostry, przytulając się do niej tak, że z wrażenia kichnęła.
— Znowu obściskiwałaś się ze swoimi kotami? — Jak zwykle marudziła na pupili Tii, ale szybko jej przeszło, bowiem koniecznie musiała podzielić się rewelacjami z jej życia: — Musisz wiedzieć. Wydarzy się coś strasznego! I to niedługo! Malinowa kredka pomazała całe zaproszenie od Archiego! Rozumiesz to?! — Chwyciła dziewczynę pod pachę i pozwoliła się prowadzić do uber tajnego przejścia do Hogsmeade, trajkocząc jak najęta. — Mówię ci, będzie katastrofa. Nie mam pojęcia jaka, ale znowu będą latały talerze. Tak jak w Salem! Pamiętasz Steve'a i jego filiżankę? Parę godzin wcześniej zostawiłam na jego notatkach tę przeklętą kredkę! Oooo i dostałam jeszcze zaproszenie z galerii w Nowym Jorku! Proponują mi udział w ich wystawie! Przyszło z samego rana. Ta wstrętna sowa nie dała mi spać, dopóki nie odebrałam od niej listu, ale mogłaby sobie wybrać lepszą porę na doręczanie takich wiadomości! Jeszcze jedno zaproszenie na wernisaż, ale nie wiem, czy się tam wybiorę. Mają okropne wymagania... i weź przestań gapić się na moje buty! Masz minę jak Archibald! — Sama zrobiła imitację twarzy brata, wykrzywiając ją jeszcze bardziej. — A mówiłam ci, co się stało na ostatnich zajęciach z transmutacji? Moja koleżanka z Ravenclawu rzuciła zaklęcie transmutujące na profesora! Nie pamiętam, co to było za zaklęcie, ale jego garnitur skurczył się, a ona biedna dostała guzikiem prosto w czoło. Przez całe święta zostanie jej ślad. Nie poszła do pielęgniarki. Mówiła, że się wstydzi, a jak dla mnie, to po prostu jest zabujana w profesorze i chciała mieć pamiątkę. Słuchasz mnie jeszcze? Daleko jeszcze? Wiesz, nigdy nie szłam tym tunelem. Kto ci go pokazał? I dlaczego dowiaduję się o nim tak późno, co? Masz pojęcie, ile razy nadkładałam drogi do Hogsmeade? Tiaaaa... nie obrażaj się na mnie. Są święta. Wiesz, pełno radości, szklanych bombek, wielkich choinek... i zakalca z kuchni mamy. — Nieco rozmarzona westchnęła, ledwie zauważając, że wreszcie dotarły pod słynną rezydencję najstarszego z Blythe'ów.
Zafascynowana tym widokiem, potknęła się o schody, uderzając czołem w drzwi wejściowe. Cóż, przynajmniej zaoszczędziła pukania, kiedy już przekręciła gałkę. Jednakże zrobiła parę szybkich kroków, przedzierając się do pomieszczenia, z którego dochodziły dość niejednoznaczne odgłosy. Zapukała dwa razy w ścianę, postawiła stopę w pokoju z radosnym Doberek! na ustach i zamarła, patrząc na osobliwego indyka skaczącego w najlepsze po stole.
— A nie mówiłam?!
Powrót do góry Go down


Sponsored content

We wish you a lot of patience QzgSDG8








We wish you a lot of patience Empty


PisanieWe wish you a lot of patience Empty Re: We wish you a lot of patience  We wish you a lot of patience Empty;

Powrót do góry Go down
 

We wish you a lot of patience

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Pozwolenia na tym forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Czarodzieje :: We wish you a lot of patience QCuY7ok :: 
retrospekcje
-