Tutaj wpuszczani są wyłącznie uczniowie, który ukończyli 17 lat. Można tu zarówno wygrać, jak i przegrać pieniądze, czy inne wartościowe przedmioty, które zdecydujemy się dać w zastaw. Dla zainteresowanych czarodziejów, można zapoznać się z typowymi, tradycyjnymi żeglarskimi grami, w których szczytowali prawdziwy szubrawcy, szmuglerzy i wilki morskie. Kundle lądowe z prawdziwymi żeglarzami nie mają tu szans. Ale może akurat Tobie uda się przezwyciężyć złą passę nowicjuszy?
Nauczyciele nie są świadomi zachodzącego tu hazardu, przez co wśród jego uczestników panuje bezwzględna "przysięga milczenia"!
Gra polegająca na dalekosiężnym pluciu do kubków. Kubki ustawione są w jednej kolumnie od najbliższych do najdalej oddalonych. Wygrywa ten, który splunie najdalej. Jest to ulubiona gra wilków morskich, niewprawionych w hazardzie, niepotrafiących się do tego przyznać. W końcu każdy szanujący się pirat powinien być w czymś dobry. Ta gra jest tym bardziej atrakcyjna, że za pokonanie dotychczasowych rekordów dostaje się wylosowane fanty.
1 — zepsuty, kieszonkowy zegarek 2 — lupa 3 — butelka rumu 4 — talia kart 5 — kości do gry 6 — suszone mięso bonus — strzał w nos od szmuglera
Zasady gry:
Rzucasz TRZEMA KOSTKAMI. Jeśli ich wartość przekroczy liczbę 12, możesz rzucić kolejną, JEDNĄ KOSTKĄ, losując sobie fant z powyższej listy.
Można grać raz dziennie.
Wylosowanie tego samego fanta = brak fanta (i strzał od szmuglera za oszustwo, kobiet co prawda nie bije, ale pogoni.)
W sumie na jednym koncie postaci zdobyć można dwa fanty.
Blackjack
Celem gry jest zdobycie liczby punktów jak najbardziej zbliżonej do 21. Stawka zakładu wynosi 6 galeonów. Najwyżej punktowany jest tzw. Blackjack, o wartości dokładnie 21 punktów. Gracz gra przeciwko krupierowi. Po postawieniu zakładu, gracz i krupier dostają po dwie karty. Odsłonięte są obie karty gracza i jedna karta krupiera. Widząc rozkład kart, gracz podejmuje decyzje o następnym ruchu, może karty dobrać lub nie, podwoić stawkę, podzielić karty, bądź się ubezpieczyć.
Zasady gry:
Rzucasz sześcioma kośćmi. Pierwsze pięć kości decyduje o sumie zebranych punktów. Jeśli przegrasz, zignoruj szóstą kość, wskazującą stawkę wygranej.
Jeśli suma pięciu kości jest równa:
1-16 pkt – przegrywasz, tracisz 6 galeonów
17-21 pkt – wygrywasz
+21 pkt – przegrywasz, tracisz 6 galeonów
Jeśli szósta kość wynosi:
1 – ubezpieczyłeś się, nic nie wygrałeś i nic nie przegrałeś
2, 3 – wartość twoich była bardziej od krupiera zbliżona 21 punktom, wygrywasz 2 galeony
Trzecia w kolejności po Quidditchu i Czarodziejskich Szachach, popularna czarodziejska gra. Potrzeba do niej 2-6 graczy. Gra polega na strzelaniu kulkami w okręgu o średnicy 35 cali. Rozróżnia się dwa sposoby rozgrywki. I sposób: każdy z graczy otrzymuje jedną dużą kulkę, którą próbuje zbić 13 mniejszych nienależących do żadnego gracza. Im więcej kulek zbije, tym więcej punktów zdobywa. II sposób: Każdy gracz ma trzy próby na zbliżenie swoich kulek do jednej, centralnie ułożonej środkowej kulki. Wygrywa ten, kogo kulka po trzech rundach znajduje się najbliżej kulki białej. Gracz, który traci punkty zostaje opluty przez gargulki. Piracka wersja gry różni się od oryginału tym, że gargulki w trakcie plucia przybierają formę małych skrzeczących, plujących papug.
Zasady gry — sposób I:
Na początek każdy z graczy rzuca jedną kością. Grę rozpoczyna ten, kto wyrzuci największą sumę oczek. Dalszą kolejność wyznaczają następne największe oczka. W razie remisu, gracze rzucają dogrywkę, aż kolejka się nie uformuje. Przez cały przebieg gry pilnujemy początkowo ustalonej kolejki.
Gracz I (rozpoczynający grę) rzuca dwoma kośćmi. Suma ich oczek decyduje o tym, czy uda mu się wybić kulki, czy nie.
Jeśli ich suma wynosi:
2-5 – graczowi nie udaje się zbić żadnej kulki
6-10 – gracz zbija jedną kulkę
11-12 – gracz zbija dwie kulki
Każdy kolejny gracz postępuje tak samo.
Bonus:Jeśli gracz wylosuje dwie kostki o tej samej sumie oczek (nie dotyczy gracza I w pierwszym ruchu), udaje mu się wybić poza krąg główną kulę wybranego przez siebie przeciwnika. Gracz, którego główna kula zostanie wybita poza krąg zostaje opluty przez gargulki i otrzymuje –1 punkt do sumy oczek za wybijanie kulki zza okręgu.
Zbicie małej kulki = 1 pkt. Zbicie głównej kuli = 2 pkt.
Gra kończy się, kiedy zostanie zbite wszystkie trzynaście małych kulek. Wszyscy przegrani zostają opluci przez gargulki.
W przypadku remisu, stosujemy dogrywkę, gracze rzucają po jednej kości, kto wyrzuci największą wartość oczek, wygrywa.
W każdym poście należy zamieścić poniższy wzór:
Kod:
<zg>Zdobyte punkty:</zg> wpisz ile w sumie zdobyłeś punktów <zg>Zbite kulki:</zg> wpisz ile małych kulek w sumie zostało zbitych <zg>Zbicie kulki gracza:</zg> tak/nie (jeśli tak, to czyją)
Zasady gry — sposób II:
Na początek każdy z graczy rzuca jedną kością. Grę rozpoczyna ten, kto wyrzuci największą sumę oczek. Dalszą kolejność wyznaczają następne największe oczka. W razie remisu, gracze rzucają dogrywkę, aż kolejka się nie uformuje. Przez cały przebieg gry pilnujemy początkowo ustalonej kolejki.
Gracz I (rozpoczynający grę) rzuca dwiema kośćmi. Im więcej punktów otrzymasz, tym bliżej białej kulki znajduje się Twoja kula. Druga kość decyduje o zdarzeniu losowym.
Pierwsza kostka:
1 - 1pkt
2 - 2pkt
3 - 3pkt
4 - 4pkt
5 - 5pkt
6 - 6pkt
Zdarzenie losowe:
1, 6 - wybijasz kulę gracza, który ma najwięcej punktów, gracz, którego wybiłeś odejmuje sobie -3 pkt i zostaje opluty przez gargulka; jeśli takich graczy jest kilku, możesz sobie wybrać nieszczęśnika
2, 4 - twoja gra nie wpływa na grę innych graczy
3, 5 - trąciłeś jedną ze swoich kul, dodajesz sobie +2 pkt
Po każdym poście wpisujesz statystyki, ile na ten moment zdobyłeś punktów, uwzględniając również punkty ujemne, jeśli któryś z graczy przed Tobą zbił którąś z Twoich kulek.
Wzór:
Kod:
<zg>Ilość punktów</zg> wpisz ilość w sumie zdobytych pkt <zg>Zbicie gracza:</zg> tak/nie (jeśli tak to którego gracza?) <zg>Podbicie swojej kulki:</zg> tak/nie
Jeśli ostatni gracz wybije czyjąś kulę, musi uwzględnić również i statystyki zbitego gracza.
Wygrywa ten, kto po trzech rundach zdobędzie w sumie najwięcej punktów. Wszyscy przegrani zostają opluci przez gargulki.
W przypadku remisu, stosujemy dogrywkę, gracze rzucają po jednej kości, kto wyrzuci największą wartość oczek, wygrywa.
Kosci Klamców
Jedna z najoryginalniejszych I najpopularniejszych gier w kości. Jej celem jest odgadnięcie, jakie kości znajdują się na całym stole. Każdy z graczy otrzymuje kubek z pięcioma kośćmi. W trakcie gry każdy z nich po kolei od prawej do lewej, próbuje obstawić ile kości o jakiej ilości oczek znajduje się na stole. Kolejny gracz ma za zadanie przebić poprzedniego (np. z pięciu piątek na sześć piątek / z pięciu piątek na pięć szóstek) dopóki któryś z graczy nie zdecyduje się na sprawdzenie kości. Sprawdza się je po okrzyknięciu ostatniego wypowiadającego się gracza kłamcą — jest on więc sprawdzany, a sprawdzanym jest ten, kto okrzyknął go kłamcą.
Zasady gry:
Gracze rzucają w dowolnej kolejności po SZEŚĆ KOŚCI na post (każdy z nich wstawia po jednym poście na rundę), dopóki któryś po zsumowaniu wartości na kostkach nie wyrzuci więcej niż 25 oczek. Wtedy następuje sprawdzenie. Sprawdza się zawsze osobę o post wyżej od siebie. Sprawdzenie rozgrywa się pomiędzy dwoma graczami, sprawdzającym, a sprawdzanym.
Obaj gracze, sprawdzający i sprawdzany rzucają po JEDNEJ KOŚCI.
Wygrywa ten, który wyrzuci większą ilość oczek
Jeśli nastąpi remis, przegrywają wszyscy prócz sprawdzanego.
Przegrana = rzut kostką ilość oczek wskazuje ile kostek zostało graczowi odebrane
Gra kończy się gdy pozostanie tylko jeden gracz z kośćmi.
Uwaga: Można stawiać zakłady. Gracz, który wygra rozgrywkę otrzymuje wszystkie pieniądze zebrane od przegranych.
Poker
Mugolska gra, zasadami bardzo podobna do Krwawego Barona, której celem jest zdobycie jak największej ilości punktów, spisywanych w tabelach punktowych. Do gry potrzebne jest pięć kości, którymi rzuca każdy z graczy. gra odgrywa się w trzech turach. W drugiej i w trzeciej turze gracz może przerzucić dowolnie wybrane przez siebie kości. Po ostatniej rundzie następuje sumowanie wyników rzutów, dostosowanych do poniższych kryteriów i przeliczników:
Kryterium
Opis
Przelicznik
Jedynki
kości o wartości oczek 1
(ilość jedynek - 3) x 1
Dwójki
kości o wartości oczek 2
(ilość dwójek - 3) x 2
Trójki
kości o wartości oczek 3
(ilość trójek - 3) x 3
Czwórki
kości o wartości oczek 4
(ilość czwórek - 4) x 4
Piątki
kości o wartości oczek 5
(ilość piątek - 5) x 5
Szóstki
kości o wartości oczek 6
(ilość szóstek - 3) x 6
Para
para tych samych kości
suma oczek tworzących parę
Dwie pary
dwie pary tych samych kości
suma oczek tworzących dwie pary
Trójka
trzy te same kości
suma oczek tworzących trójkę
Mały Strit
sekwencja: [1] [2] [3] [4] [5]
15 punktów
Duży Strit
sekwencja: [2] [3] [4] [5] [6]
20 punktów
Full
trójka i para
suma oczek + 10 pkt
Kareta
cztery te same kości
suma oczek + 20 pkt
Poker
pięć tych samych kości
suma oczek + 50 pkt
Ratunek
dowolny układ kości o jak największej wartości oczek
suma wszystkich oczek
Zasady gry:
Pierwszy rzut: Grę rozpoczyna dowolny gracz. Rzuca PIĘCIOMA KOŚĆMI. Należy umieścić również adnotację pod postem:
Kod:
<zg>Wyrzucone kości:</zg> wpisz
Pierwszy przerzut: Gracz może przerzucić dowolną ilość wybranych przed siebie kostek, stosując do tego poniższy wzór:
Kod:
<zg>Wyrzucone kości:</zg> wpisz <zg>Przerzut:</zg> wpisz, które kości przerzucasz <zg>Poprawa:</zg> wpisz, na jakie kości zostały przerzucone
Drugi przerzut: W tym etapie gracz nie rzuca żadnymi kośćmi, a deklaruje co chciałby wyrzucić. Wybierając pomiędzy krytrium:
Jedynki,
Dwójki,
Trójki,
Czwórki,
Piątki,
Szóstki,
Para,
Dwie Pary,
Trójka,
Mały Strit
Duży Strit,
Kareta,
Poker,
Ratunek.
Kod:
<zg>Wyrzucone kości:</zg> wpisz układ kości po przerzucie <zg>Deklaracja:</zg> wpisz, co deklarujesz
Dopiero po wstawieniu postu, możesz ewentualnie ponownie rzucić dowolnymi kośćmi, przechodząc do następnego etapu.
Wyniki: Etap podliczania, W tym etapie wszyscy gracze podliczając swoje punkty według wcześniej zadeklarowanego przelicznika i kończą rozgrywkę, wstawieniem poniższej anotacji:
Kod:
<zg>Suma stawki:</zg> 10g x ilość graczy <zg>Wyrzucone kości:</zg> ostateczny układ kości <zg>Punktacja:</zg> wylicz swoje punkty według przelicznika
Wygrywa ten kto zdobędzie największą ilość punktów. Niewyrzucenie zadeklarowanego układu kości = 0 punktów. Przegrani płacą stawkę, którą postawili (2g/5g/10g). Wygrany zbiera wszystkie pieniądze.
Krwawy Baron
Krwawy Baron to nic innego jak magiczny poker, w którego gra się przy pomocy zaczarowanych kart z ruszającymi się podobiznami. Przedstawiają się one następująco, zgodnie z malejącą mocą:
6 - Merlin 5 - król Arthur 4 - Morgana le Fay 3 - Gregory Przymilny 2 - Cliodna 1 - Merwyn Złośliwy
Wyniki sprawdza się według mocy układów przedstawionych w tabeli:
Wisielec
nic
Mnich
dwie te same kości
Gruby Mnich
dwa mnichy
Zgredek
trzy te same kości
Irytek
Mnich i Zgredek
Prawie Bezgłowy Nick
cztery kości rosnące o 1, np. 2,3,4,5
Bezgłowy Nick
pięć kości rosnących o 1, 2, 3, 4, 5 lub 1, 2, 3, 4, 5
Szara Dama
cztery te same kości
Krwawy Baron
pięć tych samych kości
Moc układu rośnie w dół. Wygrywa ten, który ma mocniejszy układ. Gdy więcej niż jeden gracz ma, na przykład, Zgredka, wygrywa ten, który ma najwyższą ilość oczek (przykładowo, gracz 1 ma trzy trójki, a gracz 2 ma trzy piątki, wygrywa gracz numer 2). W przypadku takim, gdy gracze mają te same układy (np. dwie takie same pary, przykładowo piątek), następuje dogrywka. Polega ona na rzuceniu przez graczy, którzy mają ten sam układ, jedną kostką. Ten, który ma najwyższą ilość oczek, wygrywa. Kiedy wszyscy wylosują to samo, następuje rzucanie kostkami do momentu, gdy ktoś wyrzuci najwyższą ilość oczek. Jeśli dogrywka rozgrywa się np. między trzema graczami i dwaj wylosują pięć, a trzeci sześć oczek, wygrywa gracz trzeci.
Zasady Gry:
Gracze umawiają się, co do kolejności rozgrywania - jeżeli nie potrafią się dogadać, rzucają kośćmi – zaczyna ten z największą ilością oczek.
Gracze rzucają TRZEMA KOŚĆMI, pierwszy z nich określa podstawową stawkę gry. Następna osoba po nim może spasować, podbić kwotę poprzednika lub sprawdzić poprzedniego gracza (godząc się na postawioną przez niego stawkę). W przypadku, kiedy kwota zostanie podbita, pozostali gracze, aby móc grać muszą dobić do tej kwoty lub przebić ofertę. Gracze, którzy spasowali, nie biorą udziału w dalszej rozgrywce i przegrywają pieniądze, które już postawili.
Po ustaleniu ostatecznej stawki gry, kolejno wszyscy pozostali rzucają DWIEMA KOSTKAMI i porównują swoje wyniki.
Wygrywa osoba z największym układem mocy. Wygrany zdobywa wszystkie postawione pieniądze.
Astroletka
…czyli czarodziejska ruletka. Bukmacher kręci kołem, na którym widnieją podobizny motywów z kart tarota - znajdziesz je tutaj. Gracze obstawiają jedną z nich, dając bukmacherowi pieniądze. Minimalne wpisowe wynosi 10 galeonów, lecz poza tym kwota wedle uznania. Dopuszczalne jest obstawienie jednej karty przez większą ilość graczy, lecz wtedy wygrane pieniądze dzieli się równo pomiędzy nich. Niedopuszczalne jest za to obstawienie tej samej karty przez wszystkich graczy. Podczas zakręcenia kołem, wokół kart zaczyna pojawiać się srebrzysta „rama”, która ostatecznie zatrzymuje się, wskazując jedną z nich, a wygrana karta zaczyna delikatnie się mienić. Obstawioną kartę należy wyróżnić na końcu posta fabularnego!
W praktyce: Bukmacher rzuca pięcioma kartami tarota i jeżeli wśród nich znajduje się karta, którą któryś z graczy obstawił, to ta osoba wygrywa. W przypadku, gdy wylosowana zostanie więcej niż jedna karta, która została obstawiona, liczy się pierwsza od lewej, czyli ta, która znajdzie się wcześniej w rzędzie. Natomiast kiedy nie zostanie wylosowana żadna karta obstawiona przez któregokolwiek z graczy, bukmacher rzuca kolejnymi pięcioma kartami, aż natrafi na którąś z obstawionych.
A może tak zostanie żeglarzem? W sumie, taka praca ma jakieś tam swoje korzyści, prawda? Człowiek zwiedza świat, jest tu i tam. Problem jest taki, że ciężko utrzymywać kontakt z rodziną, znajomymi, przyjaciółmi. Zwłaszcza, przez czas żeglugi. W końcu ciężko chyba, nawet magicznej, sowie znaleźć miejsce położenia potencjalnego adresata. Przejebane. No, ale korzyści były niesamowite. Na przykład dobre jedzenie. Takie, jak to którym teraz się rozkoszował. Aż mu się przypomniały czasy, kiedy jakieś dwa lata temu, wypłynął w taką podróż z Limerick do Sydney. Zajęła trochę czasu, podczas którego Friday nie tylko przyzwyczaił się życia na statku, poruszania, jak i bezpieczeństwa oraz wszystkich innych tych zasad, potrzebnych nie tylko w czasie sztormu, ale także podczas spokojnych wiatrów. Na chwilę obecną, jedynie życie bez kobiety stanowiłoby niesamowity problem dla Fridaya. Choć z drugiej strony… jak taka Panna musi smakować, kiedy nie widziało się jej tak długo? Nie obcowało z ciałem? Poza tym, jak trudno byłoby mu czytać, albo malować podczas takich ciągłych podróży. Z perspektywy pasażera taka podróż zawsze była spokojna. Gorzej miała załoga, to zdecydowanie. Jednak teraz, jedząc swoją suszoną baraninkę i zapijając ją piwem korzennym, średnio się nad tym zastanawiał. Spytał jeszcze jednego marynarza, czy będzie mu przeszkadzało, albo komukolwiek, jeśli uraczy się nikotyną. Usłyszał odpowiedź niezwykle go radującą, toteż bez większych problemów odpalił papierosa. Rzecz, której tak bardzo mu brakowało, mimo stosunkowo niedługiego czasu od rozpoczęcia wycieczki. Swoją drogą, ciekawiło go czy i Olivia się zjawi. Chyba tak, w końcu wreszcie mieli czas, no a wisiał jej tą butelkę od…. Dobrych kilku miesięcy. Zatem, nie można było pozwalać kobiecie czekać tak długo, albo co gorsza narażać ją wydłużenie czasu oczekiwania. W międzyczasie życie hazardowe w tym pomieszczeniu kwitło. Ktoś właśnie przegrał w kości, ktoś tam inny przymierzał się do ustanowienia rekordu statku w Splujkę. Hazard.. jakoś nie bardzo go pociągał, ale może wpadnie tu kiedyś na kości. Dawno nie grał. Albo w Black Jacka, bo tę grę akurat uwielbiał. No, ale wszystko w swoim czasie. Ciekawe, czy nauczyciele wiedzieli o tym, że tutaj można grać? Zapewne nie. W końcu szkoła musi stać na straży moralności uczniów i takie tam. Reasumując to raczej wątpliwe. No, ale ciekawe, czy się chociaż domyślali? Zapewne, z drugiej strony było to miejsce dla dorosłych czarodziejów. No, przeprazam, pełnoletnich. Notabene, bardzo miło było na tym statku. Człowiek się potrafił upić, albo napić, tak chamsko i blisko przy nauczycielach. A potem jak gdyby nigdy nic wrócić do swojej kajuty. Miło, miło. I pewnie, bez żadnego szlabanu. No, ale.. Gdzie jest Liv?
___Do Piątka chciała napisać już jakiś czas temu. Chłopak miał w sobie coś, co zdecydowanie poprawiało jej humor i przy okazji kompletnie dziewczyny nie męczyło – nieistotne w jakim stanie akurat się spotykali. Cokolwiek to było, powodowało w Liv pewnego rodzaju poczucie obowiązku, by spotkać się z Ambrożym i wysłuchać historii jego życia sprzed ostatnich kilku miesięcy. Listy chłopaka nie brzmiały za dobrze, a przynajmniej tak się młodej Moore wydawało. Bardzo lubiła wyolbrzymiać pewne sytuacje czy słowa, z czego nie zdawała sobie kompletnie sprawy i zaskakiwała ludzi, mówiąc im o problemach, które w rzeczywistości nigdy się nawet nie pojawiły w niczyim życiu. Cała sprawa z korespondencją wyszła tak dynamicznie, że dziewczynie nie udało się nawet trafić do własnej kajuty, by opatrzyć ranę po tym paskudnym małpiszonie, który zaatakował ją na Głównym pokładzie. I może właściwie nie tyle, że się jej to nie udało, co zwyczajnie za bardzo się zapędziła w listach o swojej „punktualności” i nie chciała wyjść za gołosłowną. Przemyję ranę dobrym rumem i nic mi nie będzie, mruknęła, zlizując kropelkę krwi, która znów tworzyła się w niewielkim wgłębieniu w skórze jej prawego nadgarstka. Łaziła po pokładzie dobre piętnaście minut, zanim ostatecznie – w pełnym oburzeniu i irytacji - zapytała się jednego z członków załogi, gdzie znajduje się ten przeklęty bar i dlaczego tutaj nie ma jakichkolwiek oznaczeń. Pewien wybitnie miły mężczyzna, z widocznymi brakami w przednim uzębieniu, najwyraźniej liczący na coś więcej, przyprowadził ją prosto pod drzwi dziwnej, nieco oddalonej od reszty statku kajuty. Liv, kompletnie ignorując podboje miłosne owego nieznajomego, uchyliła drzwi i rozejrzała się po pomieszczeniu, w którym panowała atmosfera uzależnienia od hazardu i to naprawdę w dosłowny sposób. Jeśli jest tutaj alkohol, to nie widzę żadnego problemu, podsumowała w myślach i rozejrzała się po pomieszczeniu. Friday siedział przy jednym z centralnie usytuowanych stołów, biesiadując w najlepsze w każdy możliwy sposób. Dziewczyna podeszła do chłopaka od tyłu, delikatnie nachyliła się nad nim i sprzedała mu na przywitanie powitalnego całusa w policzek. Rzecz dość osobliwa, ale całkiem normalna jeśli chodzi o młodą Moore. – Wybacz za spóźnienie, starałam się ze wszystkich sił, ale ten bar naprawdę nie chciał się znaleźć – mruknęła, uśmiechając się lekko i siadając obok chłopaka, biorąc wcześniej pod uwagę dość spory harmider w pomieszczeniu. – Zanim zapytam co u ciebie, ważniejsza kwestia… Co pijemy i czy podzielisz się papieroskiem? – zapytała bez większych ceregieli, zastanawiając się nad trunkiem, który pomoże im przetrwać dzisiejszy wieczór.
- Kurwa! – krzyknął ktoś za nim. Pewnie normalnie by się odwrócił i w ogóle, żeby sprawdzić, o co chodzi, no ale.. jakoś nie miał ochoty. Nie pierwszy raz był na statku, żeby wiedzieć skąd te słowa. A nawet gdyby to był jego pierwszy raz, na takim pokładzie, trzeba pamiętać, że jakiś czas tutaj siedzi. W tym miejscu, w tym morskim kasynie, takie wyznania były wręcz na porządku dziennym, albo może bardziej… co kilka chwilowym? Zasadniczo. – To oszustwo! Niemożliwe! Przecież, to musiało być oczko, do kurwy nędzy! – ktoś tam się wykłócał. Aż się Krukon zaciekawił, o cóż chodziło, poza przegraną partię w Black Jacka. Z uśmiechem stwierdził, że owym przegranym był jakiś młody Ślzigon. Notabene, znał go ze szkoły. Taki mały skurwiel, który myśli że hajsem rodziców jest w stanie ugrać wszystko i wszystkich może kupić. Bardzo dobrze, że przegrał. Interesowała go tylko jedna rzecz – co tu robił do cholery, skoro nie miał ukończonych siedemnastu lat? W zasadzie… czy on nie miał piętnastu? Albo czternastu nawet? Czyżby nawet wejście tutaj kupił? Jezu, niektórzy to naprawdę są dziwni. Chociaż z drugiej strony.. skoro miał tyle pieniędzy, logiczne było, że marynarze będą chcieli go oszukać. Chyba jednak załoga stwierdziła, iż wystarczająco dużo na nim zarobiła, skoro jakiś dwóch przyjemnych panów go wyprowadziło. I bardzo dobrze, bardzo. Na pohybel skurwysynom, jak to mówią, a on był takim wyjątkowo strasznym gatunkiem. Choć.. może nie powinien tutaj piątek tak głosić swoich poglądów, bo jeszcze go ktoś pod kilem przeciągnie, a raczej nie chodziło mu o takie przyjemności. Ostatecznie, szczyt przyjemności, to to nie był. Jakoś się pogrążył w rozmyślaniach, tak że nawet nie zauważył wejścia panny Moore. Dopiero jej całus w jakiś sposób wrócił go do świata. Widząc ją, wstał z miejsca, po czym przytulił mocno dziewczę. Dawno jej nie widział, nawet się stęsknił. Nawet bardzo się stęsknił. Również złożył pocałunek na jej policzku, po czym z uśmiechem zapewnił, że dobrze ją widzieć. – Nie, nie przejmuj się. Miałem podobnie. Grunt, że koniec końców udało ci się tu trafić. – rzekł z uśmiechem, również siadając. Dobrze było ją widzieć, chociaż pewnie sobie nawet z tego sprawy nie zdawała. A fakt tego spotkania, dodatkowo zyskiwał na randze z powodu wspólnego upajania się alkoholem. – Jasne, jasne. – rzekł, podsuwając jej leżącą na stole paczkę papierosów. Niech się częstuje, Piątkowi z pewnością nie zabraknie, biorąc pod uwagę, jak duże zapasy wyrobów tytoniowych wziął ze sobą. – Natomiast co do alkoholu… Co powiesz na Brandy? Brzmi dobrze. Założę się, że przy okazji dobrze smakuje. To jak? – spytał, przyglądając się jej, kiedy to przyuważył skaleczenie. Cokolwiek by to nie było, mogło być groźne. Znaczy, domyślał się co mogło to spowodować. Albo małpka na głównym pokładzie, która postanowiła zaatakować kilka osób, albo też jakakolwiek inna rzecz na tym statku, który najczystszy nie był. Z uśmiechem i troską w spojrzeniu, a także bez większych problemów pochwycił jej nadgarstek, wyciągnął, no i użył różdżki, by w jakiś sposób poradzić sobie z raną. Jak dobrze było znać magię. Nie pozostało po niej nawet śladu. Tymczasem, jej opatrzenie i tak dalej, mogłoby zajmować całe tygodnie. A tak, kilka sekund i po sprawie. Nie musiała dziękować. Buziak wystarczy.
___Mruknęła z zadowoleniem, gdy chłopak podsunął jej swoją paczkę papierosów. Nie lubiła nikogo opalać, ale nie miała jeszcze sposobności dojść do swojej kajuty, a że paliła tylko okazyjnie – przy piciu czy innych równie przyjemnych czynnościach – fajki leżały dalej na dnie jej ogromnej walizy. Z błogością odpaliła swój drugi ulubiony nałóg i zaciągnęła się dymem na tyle mocno, że nie udało jej się nawet zareagować na nagły dotyk chłopaka. – Doktorze Friday, dziękuję za przymusowe leczenie – stwierdziła z rozbawieniem, a w jej oczach zabłysły wesołe iskierki, gdy przyglądała się swojemu naprawionemu nadgarstkowi. Nigdy nie używała magii do tak błahych spraw, co prawdopodobnie zostało jej po mugolskim stylu życia, a może nawet ze zwykłej chęci robienia czegoś na przekór całemu światu. Skaleczenia, otarcia, obicia – rzecz ludzka, zawsze ignorowała takie przypadki. – A już chciałam być prawdziwym piratem i odkazić sobie ranę alkoholem! Wiesz, ten zastrzyk adrenaliny przy nagłym bólu, coś dla mnie… – mruknęła żartobliwie, opierając się wygodnie o oparcie swojego krzesła, po czym spojrzała na swojego kompana. Friday był dziś niesamowicie opiekuńczy, a jego aura powodowała głównie chęć przytulenia go do piersi i poklepania po głowie, co spowodowało pierwszy szczery uśmiech u dziewczyny od kilku dobrych miesięcy. Wiedziała, że istnieją na tym świecie ludzie, którzy potrafili jej pomóc w każdej chwili, jednak przez ostatnie miesiące słabo dawała sobie pomagać… jakkolwiek. – Dawno nie zdarzyło mi się upić na wesoło, także wszelkie nadzieje pokładam dziś w tobie, mój mistrzu, i zaufam ci w kwestii wyboru alkoholu – dodała po chwili, odczuwając brak trunku przy paleniu papierosa. A przecież to nieodłączny rytuał, jedno bez drugiego nie ma tyle sensu, co duet. – Opowiadaj. Na pewno coś ci leży na serduszku, Liv jest dzisiaj cała twoja. Chcę usłyszeć w szczegółach nawet te historie, po których opowiedzeniu dostałbyś zazwyczaj po głowie – szepnęła mu do ucha, nie chcąc zwracać na siebie uwagi otoczenia. Po co jakimś gumowym uszom niepotrzebne sygnały do podsłuchiwania prywatnych rozmów po kilku głębszych?
Historia, która miała miejsce w garderobie była już przeszłością. Mógłby ją wspominać całkiem pozytywnie, gdyby nie to, że szafa, która tam się znajduje, zaczęła im dyktować warunki. Najpierw w magiczny sposób pozbawiła Benja ubrań, a później zablokowała skrzydło, które otworzy pod warunkiem tego, ze się pocałują. Czy to było normalne?! Oczywiście, że nie. Dlatego ucieszył się, że Voice chciała odwiedzić jakieś miejsce, w którym jeśli spotkają ich jakieś przygody to takie na które będą mieć jakiś wpływ. Wchodząc do baru z Voice, Benj dostrzegł, że nie jest to zwykły bar. Można powiedzieć, ze była to mała kolebka hazardu. Nigdy nie widział miejsca, w którym rozgrywano by tyle rodzajów gier. Sporej części nawet sam nie znał. Może trzeba będzie następnym razem przyjść tu i poćwiczyć? Tymczasem prowadząc Voice pod rękę przemierzał pomieszczenie w poszukiwaniu dobrego miejsca. Po drodze zauważył jakąś parę. Widząc, że mężczyzna ma znajomą twarz, kiwnął w jego stronę głową. Ambroge Friday. Nie wiedział skąd go zna. Ale po prostu wiedział kim jest. Tak jak o większości osób z jego szkoły. W pewnym momencie zrobił krok w tył. Popatrzył na Voice i kiwnął głową w stronę pary dając znak, że może się dosiądą na chwilę. Będąc już przy stoliku uśmiechnął się do obojga. - Cześć Ambroge - powiedział z uśmiechem na ustach. - Benj. - przedstawił się dziewczynie, która towarzyszyła Krukonowi. Kto to był? Kojarzył jej twarz, ale nie wiedział skąd. Patrząc chwilę na dziewczynę nagle zdał sobie sprawę, że nie przedstawił Voice. - Nie wiem czy się znacie, ale to jest Voice - dodał gestykulując przed jej twarzą, jakby prezentował nowy model miotły. - Można się dosiąść? - zapytał i bez czekania na odpowiedź zajął miejsce dla siebie i Voice.
Voice nie lubiła włóczyć się po barach, pubach i całej reszcie lokali, gdzie śmierdziało alkoholem. Owszem - dla niej między piciem a wąchaniem świeciła ogromna dziura. Dlatego też wchodząc do pokładowej kolebki hazardu lekko się skrzywiła, zaciskając dłoń na brzegu białej sukienki. W głowie już układała kilka wymówek do wyjścia, tak na wszelki wypadek. Nie rozglądała się nawet zbytnio, żeby przypadkiem nie napotkać na sobie czyjegoś wzroku. Powinna była włożyć spodnie, a nie demonstrować korsarzom nogi. Dało się zauważyć, że Goldentooth miał coś przeciwko damsko-męskim interakcjom (chyba, że na Azorach) - w końcu brak koedukacyjnych pokoi zdarzył się po raz pierwszy, przynajmniej jak Cheney sięgała pamięcią. Wchodząc nie zauważyła Ambrożego i Olivii - dobrze jej znanego Krukona, niemalże właściciela haremu (sułtan Piątek i jego harem!) i panny, która chyba wyrwała się już ze szkoły; bynajmniej była Ślizgonką, teraz lub wcześniej. Cheney już zastanawiała się, czy ma ochotę na brandy, czy na rum, gdy nagle Potocky zatrzymał się i... Zanim zdążyła zaprotestować, pociągnął ją w stronę rzeczonej pary. Z nieco krzywym uśmiechem lekko im pomachała, stając już przy stoliku. - Potocky... - mruknęła tylko niezadowolona, faktycznie czując się jak najnowsza miotła. Gdy już usiedli szturchnęła go lekko w bok. Kiedyś poniesie konsekwencje.
Palić tylko okazyjnie..? Tak, Piątek też tak kiedyś sobie postanowił. Miał wtedy szesnaście, no może siedemnaście lat i był to pierwszy wyrób nikotynowy w jego życiu. Pierwszy i ostatni. Tak tylko na spróbowanie. Następnie palił już tylko od święta, potem jak go ktoś poczęstował, potem znowu od święta, chyba, że na imprezach, potem przy malowaniu, do piwa, do wódki, do innego alkoholu, po seksie.. aż w końcu zaczął zjaadać papierosy na śniadanie, obiad, kolacje i bardzo często między posiłkami. W pewien sposób nawet patrzył nawet z pełnym nostalgii uśmiechem, wspominając tamte cudowne czasy, kiedy palenie dla wszystkich było takie dorosłe. A przynajmniej dla niego. Teraz stało się niezbędną częścią dnia, swoistym punktem tak ważnym, jak umycie zębów, albo zjedzenie śniadania. No i chyba nie powinien częstować Livki papierosem i nie chodziło tu już o to, że go opala. Przecież, jeszcze się dziewczyna uzależni, a on do tego rękę przyłoży. Przekichane. Nie, chyba sobie z tym nie poradzi. – Smacznego i na zdrowie!– powiedział tylko z lekkim wyszczerzem, kiedy to koleżanka zaciągnęła się cudownym dymem. – Mam nadzieję, że nie okażą się zbyt mocne. Dla mnie osobiście były. – dodał nieco zmartwiony. Ostatecznie nie wszystkie płuca przyjmują tak spokojnie jego własną mieszankę tytoniową. A w sumie.. to zapaliłby coś innego. Przecież nawet dostał od Kyle’a prezent. Czemu by z niego nie skorzystać? Cóż, poczekajmy na rozwój wypadków. Kiedy usłyszał jej uwagę na temat chęci zostania piratką, zaśmiał się głośno. Tak, to nawet zabawne. Już widział tę scene przed oczami. Olivia wyciąga rum, jak na prawdziwego pirata przystało, przechyla butelkę, jej zawartość wylewa się na ranę, co powoduje oczywiście oczyszczenie, po czym po jakimś czasie podnosi szyjkę, by zapobiec dalszego kontaktu i „przeczyszczenia” rany. Zadowolona odkłada butelkę i w tym momencie cała załoga piracka, łącznie z kapitanem wyskakuje, jak przysłowiowe królii z kapelusza, konfetti, w ogóle fajerwerki, wszyscy śpiewają sto lat, tańczą, nagle wpada kolejna setka piratów, wszyscy tańczą, zero obsuwy, a Olivia dostaje medal i dyplom prawdziwego pirata. Strach pomyśleć, co byłoby się stało, gdyby ta wizja mogła okazać się prawdą. Chyba ewidentnie Friday spytałby tego barmana o to, z czego robią tutejsze alkohole. – Zastrzyk adrenaliny.. No. W dodatku przy takim bólu. Coś pięknego, ale musiałem interweniować. Dla niektórych szok jest zbyt duży i często kończy się zgonem, a w najlepszym przypadku utratą przytomności. – zaoponował mimo wszystko, rzeczowo doktor Friday. W końcu, jako wybitny specjalista z dziedziny tejże właśnie, miał coś do powiedzenia, prawda? A jej wyznanie.. no cóż. Czy miał jej oczym powiedizec? Cyz miał takie historie, których się wstydził? Nie, chyba nie. Chociaż.. nie. Raczej na pewno nie. W każdym razie, kiedy już stwierdził, że zacznie od tego, jak to się skończył jego związek z pewną ślizgonką, którą zapewne kojarzy, ale najpierw pójdzie po alkohol, przy stoliku stanęły dwie osoby. Voice i niejaki… właśnie! Benj! Tak! Tak sądził, że skądś go kojarzył. Byli chyba nawet z jednego domu. Swoją drogą, zabawny człowiek, to znaczy miał zabawną ekspresję. Mało się chłopak nie roześmiał, widząc jak przedstawia im panienkę Wojs. Zaiste, mógłby pracować w reklamie. No, ale trzeba było odpowiedzieć na pytanie. Spojrzał jeszcze wcześniej porozumiewawczo na Moore, jednak nie dane było mu czegokolwiek odpowiedzieć, bowiem parka już się przysiadła. Zacnie, zatem będą się upijać w większym gronie. Miło. – Dobrze Cię widzieć w dobrym zdrowiu Voice.. – rzekł, ściskając na powitanie dziewczynę. – Dawno się nie widzieliśmy.. – dodał jeszcze powracając na swoje miejsce, po czym sam przystąpił do przedstawiania Olivii. No, może nie reklamował przy tym nowej miotły, niemniej jego towarzyszka była już znana towarzystwu. – Tak więc, moi drodzy. Co pijemy? - spytał, gasząc papierosa w pobliskiej popielnicy, częstując się następnym, by zaraz zwrócić paczkę w ich stronę. Niech się częstują. Sam zabrał Voice na stronę, do baru, dając jej oczywiśćie wystarczająco dużo czasu, by się poczęstować. Reszcie wyjaśnił, że ma bardzo dobry gust i w ogóle, stąd często sięga po jej radę. - Jak się masz? - zapytał, kiedy oddalili się nieco od stolika. - Dawno Cię nie widziałem. A przecież, mieliśmy się pojawić w planach.. Popraw mnie, jeśli się mylę.
Ludzie to zabawne stworzenia. Jednego dnia wegetują, zakrywają uśmiech dłonią, skupiają się na swoim wnętrzu i odcinają od innych, a po kilku godzinach snu znów płoną, jak zapałki; jak wielobarwne race, naznaczające niebo siatką piegów, wlewające w powietrze śmiech i radość. Żyją, krzyczą, tańczą, piją. Dziś Voice nie wiedziała, po której stronie barykady stoi lub chce stanąć. Wchodząc do baru zasadniczo wiedziała już tylko jedno - wilki morskie płoną. Nie chodzi tu tylko o rządzę kobiecych ciał i całej przyjemności, którą można z nich czerpać. Chodzi o pogodę ducha, o otwartość, która pozwala ci pluć do kufla na odległość. O bezpośredniość, która sprawia, że dwóm małolatom proponujesz wycieczkę do burdelu na Azorach. Cheney z pewną ciekawością obserwowała mijanych na statku korsarzy. Zabawni ludzie, nie da się ukryć; nie przebierali w słowach, nie korzystali z półśrodków. Ciężko jednak powiedzieć, że Ślizgonce to imponowało. Raczej w pewien sposób... Obrzydzało jej to rejs, no i hamowało przed skąpym, dosyć stosownym do pogody ubiorem. Gdyby wiedziała, że postanowi razem z Benjem się napić, nie zdecydowałaby się na sukienkę, a na pewno nie na krótszą niż do kostek. Ale, cóż, człowiek mądry po szkodzie. Może to i dobrze, że ostatecznie towarzystwo się zwiększyło? Właśnie, wracając do towarzystwa. Witając się z Piątkiem pozwoliła sobie musnąć ustami jego policzek, na bardzo subtelne przypomnienie niedawnych, dosyć intymnych chwil. - Ciebie również, Ambroge - odparła cicho, chociaż zasadniczo były to puste słowa. No, może nie puste, a dosyć... Sztampowe, zwyczajne, wymagane ze względów kulturalnych? Nieważne. Bynajmniej ze spotkania z Ambrożym się cieszyła, bo dawno go nie widziała, chociaż do ich zejść miało dochodzić częściej. Na pytanie o picie nie odpowiedziała, bo aktualnie nazwa, pod jaką miała spożyć procenty, nie robiła jej różnicy. Poczęstowała się jednak papierosem, prosząc jeszcze Piątka, by go odpalił. Uśmiechnęła się pod nosem, bo gadka o jej dobrym guście była dobrą ściemą, ale kiwała tylko głową. Nie pytała Bena o zdanie, chociaż nie zamierzała szybko wracać; po prostu poszła za Ambrożym do baru. Chwilę zastanawiała się, jak odpowiedzieć na jego pytanie. Zaciągała się tylko, trochę zbyt długo, aż wyrwało jej się krótkie kaszlnięcie. Matka mi umarła, kupiłam za jej pieniądze mieszkanie, poznałam ojca, jeszcze oddycham. - Wszystko w porządku. Zdecydowałam się na studia, zmieniłam nazwisko, końcówkę wakacji planuję spędzić w Japonii - wzruszyła lekko ramionami. - A jak ty się masz? - spytała jeszcze, na wpół z grzeczności, na wpół z ciekawości. - Niewiele pamiętam, ale, fakt, mieliśmy sobie poświęcać więcej czasu... Może wakacje to dobra pora?
Częściej, rzadziej… to chyba nie miało tak dużego znaczenia. Ostatecznie, najważniejsze było, że w końcu się zobaczyli. Nawet jeśli miało minąć tak długo czasu od ostatniego spotkania. No, ale grunt, że dziś się zobaczyli! Przynajmniej to jakiś kolejny powód do picia. No, dobra nie. Przecież, nie będą się opijać, prawda? Chyba nikt nie chciałby wracać chwiejnym krokiem do swojej kajuty, skoro już cały statek i tak kołysał się aż miło, bo przecież statek, fale, pełne morze i tak dalej i tak dalej. No, ale było całkiem przyjemnie. Znaczy , podróż Brudnym Korsarzem jemu mijała całkiem przyjemnie, z tym że nie był w sumie ładną dziewczyną, na którą ci wszyscy faceci – z którymi Krukon rozmawiał sobie w najlepsze, pił, palił, śpiewał dzielił się spostrzeżeniami – gapili się niemalże z wywieszonym jęzorem. Zdecydowanie, był to niesamowity minus zostania marynarzem. Przynajmniej może podziwiać czyjeś piękno, albo po prostu być w pomieszczeniu z ładną dziewczyną, nie tracąc przy tym zdrowych zmysłów. Notabene, jak to bardzo dobrze, że oderwali się od stolika. Dziwne, ale to jakoś męczyło Piątka. Nie, żeby miał coś do nowych gości, z tym że miał nadzieję na spotkanie z Olivią, wypicie alkoholu, pogadanie o wszystkim, dalsze upijanie się, a potem… no. Nie, nic z tych rzeczy. Znaczy, towarzystwo tej dwójki było całkiem miłe, choć głównie Voice. Tego chłopaka, Benja(?), nawet nie znał. Jakiś jej znajomy, miał nadzieję. No.. w końcu nikt nie lubił się dzielić, prawda? Piątek tym bardziej. Oczywiście Voice w żadnym wypadku nie była jego, nie była nawet z nim. Niemniej jednak na to było już chyba za późno. I w sumie dobrze, jeszcze pewne osoby byłyby zazdrosne. Zwłaszcza, że nie powinny, dla dobra tychże osób, Piątka no i całej relacji łączącej zainteresowanych z Krukonem. A co u niego? Zdałem, przede mną ostatni rok w Hogwarcie, boję się przyszłości, mam blokadę twórczą, nic mi się nie chce. Jestem w szczęśliwym związku od… sam nawet nie wiem, kiedy? Bo wiesz, w sumie wszystko zaczęło się… sam nie wiem kiedy, ale chyba ją kocham, na pewno jestem zakochany i mam nadzieję, że to będzie trwało długo, bo już dawno nie byłem tak szczęśliwy? – No, jakoś się trzymam. Tylko mam lekki katar. Poza tym zastanawiam się nad dołączeniem do jakiś aktywistów, dążących do wydania czarodziejskiego świata nie magicznym. No i rozważam wyjazd do Tybetu na kilka miesięcy. Nigdy tam nie byłem, a już od jakiegoś czasu chcę, zatem nic nie stoi mi na przeszkodzie. – skończył, zaciągnął się głęboko, po czym spojrzał na dziewczę. – Może to dobra pora…? Kto wie? Kto wie…? – ponownie się zaciągnął. Spojrzał na nią. Tak, chyba był pewien. Najwyżej go z błędu wyprowadzi i mniej lub bardziej miło da mu znać, że nie ma racji. – Ale muszę Ci powiedzieć, że całkiem dobrze wyglądasz, jak na problemy. Mam nadzieję, że nie są zbyt poważne, chociaż.. - przerwał nagle, natychmiast przeprosił. Zaciągnął się kolejny raz. Tym razem ostatni. A gdy podszedł do nich barman, jedynie spytał, na co mają ochotę?
Nosz to było bezczelne. Co ten głupi sklepikarz sobie myślał, kiedy kazał mu płacić za czaszkę? Nie wiedział, że mają być organizowane poszukiwania? Utrata dwudziestu galeonów jeszcze nigdy go aż tak nie zabolała, jak w tamtej chwili. Nie żeby był materialistą, ale na te dwie dziesiątki musiał ciężko pracować w menażerii i tak szybka ich utrata mocno go ugodziła. No nic, nie ma co się nad sobą użalać. W poszukiwaniu kolejnej czaszki, Halvorsen postanowił udać się do baru. Raczej przypadkowy wybór, dlatego nie spodziewał się odnaleźć tutaj czegokolwiek poza pechem, ale nie tracił nadziei. W końcu coś musi umierać ostatnie.
Wyrzucone kostki i suma oczek: 2, 5, 1, 1 = 9 Link do postu w temacie z losowaniami: http://czarodzieje.forumpolish.com/t10446p945-kostki#304085
I na pewno nie umrze nadzieja, bowiem Enzo dosyć prędko po swoim przybyciu zauważył kolejną czaszkę. Tu jednak nie było tak kolorowo jak wcześniej, bowiem była ona uwięziona wewnątrz butelki pełnej żeglarskiego bimbru. Kiedy spojrzenia obojga napotkały się - choć tego wychodzącego od czaszki trzeba się było domyślać - ubrana w czapkę frygijską (całe szczęście bez trójkolorowej plakietki, bo Goldentooth dostałby szału!) figurka zaczęła się panicznie rzucać wewnątrz szklanego naczynia. Halvorsen nie myślał długo, nie do końca pewien, czy czaszka może się udusić, ale wolał nie ryzykować z nieznaną sobie magią. Sięgnął do butelki, chwycił ją i... roztrzaskał o blat baru. Czaszka podskoczyła wysoko, omijając roztłuczone szkło, a chłopak zgarnął ją w powietrzu. - Dziękuję ślicznie, mój bracie! Wolność, równość, braterstwo! - zakrzyknęła chwilę przed tym jak zastygła, a właściciel baru podszedł do Krukona, obrzucając go przekleństwami. Dwadzieścia galeonów było bolesne? Ciekawe co powiesz na czterdzieści!
[zt dla Enzo]
Odejmij sobie czterdzieści galeonów
______________________
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Rasheeda nie interesowało granie w żeglarskie gry, ani nic podobnego. Był skoncentrowany na próbach odnalezienia kolejnych dwóch czaszek. Nie rozumiał do końca czemu aż tak bardzo się na to uparł, ale skoro już cokolwiek mu się chciało robić, to trzeba było wykorzystać ten dziwaczny napływ sił i wziąć się do pracy. Zawędrował w okolice baru i zakupił kufel bimbru, upijając niemalże od razu kilka łyków, najpewniej tak dla rozruszania się, nim postanowił się rozejrzeć. Może i tutaj kryje się jakaś czacha? Kto wie…
Wyrzucone kostki i suma oczek: 4, 5, 3, 4 = 16, tak dla odmiany Link do postu w temacie z losowaniami: http://czarodzieje.forumpolish.com/t10446p960-kostki#304131
Nie było sensu się zastanawiać nad tym skąd czaszki się brały. Wyskakiwały znikąd, potrafiły się aportować dokładnie tam gdzie chciały i po co chciały. Rekin trafił akurat na jakiegoś wyjątkowego marmurogłowego fana alkoholu. Nie wiadomo jakim cudem, ale nagle w kuflu Sharkera coś chlupnęło. To talar z bandany czaszki wpadł prosto do bimbru, a zaraz z nim spadła czaszka, rozbijając szklane naczynie. Oprócz tego, że Rekin zdobył właśnie kolejną czaszkę, zaliczył też strzała od barmana. — A co mi tu wyprawiasz, psia mać?! Barman podniósł Sharkera jedną ręką za fraki, mierząc go wściekłym spojrzeniem z góry. Mimo, że nie miał przy sobie różdżki, lepiej było chyba nie ryzykować wściekłości ponad sto kilo żywej, rozgniewanej masy, która gotowa była roztrzaskać gołymi rękoma czaszkę Ślizgona o blat. Jeśli już o czaszkach mowa, ta, która wywołała cały ten zamęt, zarechotała perfidnie, bardzo rozbawiona sytuacją, na chwilę przed tym, zanim chłopak zdążyłby ją chwycić w ręce. — Żebyś mi się tu więcej nie pokazywał! — warknął właściciel tej części pokładu, wywalając chłopaka poza bar, razem z tą jego parszywą marmurową czachą.
Modyfikator pozytywny: 10
Zdobyłeś 3 marmurową czaszkę i zakaz wstępu do baru pokładowego!
Różni ludzie różne mają sposoby na przywoływanie szczęścia. Avalon, trochę za mocno zmotywowana do szukania losowo porozmieszczanych po statku czaszek, stwierdziła że trochę alkoholu dobrze jej zrobi. Co prawda miała wyrywać się z uzależnień, ale przecież to do narkotyków była uwiązana grubą liną, a nie do napojów pokroju imbirowego rumu, którego całą butelkę kupiła właśnie w oddzielnym od pokładowego sklepu barze. Oparła się więc o ladę plecami, wzrokiem ogarniając całe pomieszczenie i wreszcie, odkorkowawszy butelkę, wzięła parę łyków. Ciężko sobie wyobrazić jak mocno cieszyła się, że był to rum imbirowy, a nie klasyczny - klasycznego nie potrafiła znieść, a uwierzcie mi, kiedyś naprawdę próbowała!
Wyrzucone kostki i suma oczek: 3 + 4 + 2 + 1 = 10 Link do postu w temacie z losowaniami: http://czarodzieje.forumpolish.com/t10446p1020-kostki#304367
Imbirowy rum przeznaczono specjalnie dla słabych osób, zupełnie nieprzygotowanych do prawdziwego, morskiego życia. A jednak rum, to nadal rum i jedna z wielu czaszek doskonale o tym wiedziała. Nagle coś zaczęło dzwonić za plecami półwili. Gdy ta obróciła się, aby skontrolować sytuację, zauważyła, że jedna z figurek próbuje wydostać się spomiędzy szeregu poustawianych na półkach butelek, przesuwając je tak, że za parę chwil wszystkie spadną i bezlitośnie się potłuką. Avalon skończyła naprzód, chcąc uratować alkohol przed zagładą, ale skończyło się tylko na tym, że złapała jedną z dwóch butelek, oraz - rzecz jasna - czaszkę, która bardzo chciała zostać znaleziona. - Hahahaha, jak na pijaną to masz niezły refleks! - stwierdziła figurka, zanim na powrót zastygła. Barman nie był jednak co do tego refleksu przekonany, widząc kolejną rozbitą butelkę. Za całe pięćdziesiąt galeonów Cufferborough mogła jednak pochwalić się zdobyciem pierwszej czaszki. Warto było?
Co mogłoby pomóc w szukaniu marmurowych czaszek? Mugolski wykrywacz marmuru. To znaczy, o ile takowy w ogóle by mieli. Zresztą, mugolskie sprzęty nie powinny działać na czarodziejskim statku. Trzeba myśleć kategoriami czarodziejskimi. A co wspomaga kreatywne myślenie? Alkohol! Nie, Tawka właściwie w to nie wierzyła. Odwiedziła jednak poirytowanego barmana, kupując od niego butelkę żeglarskiego bimbru, bo w sumie i tak nie miała lepszych pomysłów. A teraz, kiedy krzywiła się od popijania go z gwinta, może miała możliwość zobaczenia czegoś więcej, niż tylko pełnego hazardzistów baru?
Wyrzucone kostki i suma oczek: 4 + 6 + 3 + 6 = 19 Link do postu w temacie z losowaniami: http://czarodzieje.forumpolish.com/t10446p1020-kostki#304384
Czaszki były już wyraźnie znudzone przestrzenią. Bardzo małą. Wszyscy aż zaczęli ich szukać w tym samym miejscu i stosować te same sztuczki. Ta jednak lubiła patrzeć jak barman goni każdego, który tutaj przyszedł w ich poszukiwaniu. Na jej nieszczęście, tym razem barman zajęty był sprzątaniem burdelu po całej farsie z przed kilku minut. Prychnęła i zazgrzytała marmurowymi zębami. Mimo wszystko było już z późno na wycofywanie się. Już i tak teleportowała się przed dziewczyną. — Ale mózg to masz taki tyci, maleńki, jak ptasi, nie? — zgadła — Arrrghhh! Ludzie są tacy przewidywalni i nudni. Dała cały wykład Tavii o tym, jaką to była strasznie szablonową kobietą i że takie to tylko do jednego się nadają i że gdyby od czaszki to zależało, gdyby miała czym, to by Tavię równo przegrzmociła, żeby dziewczyna zrozumiała o czym mowa. Tak się rozgadała, ze nawet nie zauważyła kiedy krukonka złapała ją, przerywając jej monolog w pół-słowa. A szkoda, może dowiedziałaby się jeszcze kilku ciekawych rzeczy o sobie.
Daisy pokuśtykała z bolącą nogą, raczej obrażona na tą głupią czaszkę niż zachęcona do szukania kolejnej. Tak ją gryźć, no wiecie co? Co prawda próbowała ją potem złapać, ale nie wyszło z tego zbyt dużo, bo tylko wywaliła się na drewnianym pokładzie, przez co co nogi (kolana), bolały ją jeszcze bardziej. Te właśnie bolące nogi zaniosły ją do baru. Udawała, że już ich nie szuka, ale w rzeczywistości cały czas ukradkiem się rozglądała, bo kto wie, może były po prostu wredne i trzeba było z nimi podstępem? Nie trzeba było chyba specjalnie wyjaśniać, że oferta pokładowego baru była dla Daisy wyjątkowo zachęcająca. Już prawie usiadła na stołku i zamówiła coś dobrego, ale wtedy zobaczyła jak grupa osób, uczniów i marynarzy, w coś gra. Wiedziona ciekawością również tam podeszła i przez chwilę przyglądała się jak... po prostu plują do kubków, a ci najlepsi otrzymują nagrody. Zapaliła się, że też chce wziąć udział, twierdząc, że wcale takie trudne to nie jest. Założyła się nawet z jednym z piratów marynarz, że na pewno będzie lepsza od niego. Wcale nie było tak źle. Była może w... pierwszej piątce (dziesiątce). W każdym razie nie było tak słabo, żeby miała się wstydzić, chociaż razem z owym marynarzem postanowiła, że zmierzą się jeszcze raz jutro. Ach, czekał ją cały dzień plucia do wody w ramach ćwiczeń.
Podczas gry jeden z kubków drgnął. Daisy momentalnie stwierdziła, że warto byłoby spróbować do niego trafić, ale jak wszyscy dosyć prędko się domyślili - nie udało się. Udało się za to coś innego. Otóż gdy ślina dziewczyny wylądowała nieopodal, z kubka wyskoczyła na chwilę czaszka. - Co to ma znaczyć, na siedem diabłów? Pluje się do mnie? Kto to widział! - narzekania figurki nie trwały długo, bowiem Manese nie miała zamiaru czekać i wysłuchiwać ciekawostek, jakie przedmiocik miał do wypowiedzenia. Zgarnęła go szybko do kieszeni, gdzie zastygł na resztę swojego "życia".
Arcellus większość czasu jaki spędził na statku zajmował w tym pomieszczeniu. Nie przeszkadzał mu dym, lekki zaduch, pijackie rozmowy pokładowiczów. Nawet jeśli czasami zachowywali się zdecydowanie za głośno i większość osób uznałoby to za nieznośne. On siedział tutaj, popijając za każdym razem jakiś trunek. Tym razem był to kufel bimbru. Zgarnął go w dłoń, dostrzegając przy jednym ze stolików w pomieszczeniu niewielkie zbiorowisko. Nie przejmując się czy miał zaproszenie, czy nie, dosiadł się do nich, z lekkim hukiem trzaskając dnem kufla o blat. — Cześć — posłał krótkie, pełne beznamiętności spojrzenie Voice, szybko przelatując po większości tu obecnych, zawieszając wzrok na chwilę na Piątku. Nie wiadomo w jakim celu. Chwilę potem bez wyrazu postawił kości do gry na stół, jakie zgarnął z tych dostępnych w tym pomieszczeniu, mrucząc: — Szukam kogoś do gry. Moore? — w zasadzie nie dał nikomu czasu na odpowiedź. Zerknął na dziewczynę, a chociaż była to niby pozorna sugestia, żeby być może ona się skusiła, w gruncie rzeczy ta sugestia zabrzmiała jak rozkaz. Nawet jeśli nie użył rozkazującego tonu. Przerzucił na nią spojrzenie, w tym świetle, czystoszarych oczu, przeszywając ją nim na wskroś. Mieli wiele niezałatwionych spraw, które wypadałoby dopełnić.