Ja pierdole. Co się działo na tym pokładzie. Co się działo na tym statku?! Co się działo tu wszędzie? Kiedy sobie spokojnie zaczął grać wraz z całą resztą, coś się chyba stało, prawdopodobnie Will Dęty wpadł w jakiś dziwny alko ciąg. I co najgorsze, postanowił poić się nim wraz z Fridayem. I tak o to, co jakiś czas Krukon w najlepsze przerywał grę, by kulturalnie walnąć lufę z marynarzem. W sumie całkiem miło. W międzyczasie jakoś tak tych wszystkich ludzi zaczęło przybywać. I to w zastraszającym tempie. No, ale oni tak.. wchodzili, wychodzili. Wchodzili wychodzili. I tak jakoś się pojawiali, a może siedzieli i bawili się z nimi? Nie bardzo chłopak już ogarniał, bo.. no tak trochę.. jakby to powiedzieć… był lekko wstawiony. ALE! ALE! To wcale nie przez alkohol, po prostu strasznie ten statek się kołysał stąd właśnie przeskakiwał tak z nóżki na nóżkę, kiedy to postanawiał witać się z pozostałymi. No, ale i tak było miło. Znaczy, duzo znajomych. I w pewnym momencie ujrzał Felixa. Felixa! Felixa! – FELIX LOCKWOOD! TY KURWA STARA DUPO NASTĘPNA, STARSZA OD BIELECKIEGO! - rzucił, niemal spadając z podwyższenia i wpadając w objęcia kumpla. Niech on go uściska. Niech on go przytuli. Niech on go pocałuje! Nie, dobra pocałować nie. W końcu Hae patrzy, gdziekolwiek akurat jej nie ma. NO, ALE UCAŁOWAĆ GO MOŻNA, NIE?! ZAISTE TO PRAWDA! – Co tam mordo?! Jak życie? Czemu się nic do mnie kurwa nie odzywasz?! Czy Ty sobie w chuja lecisz w najlepsze?! Nic się nie odzywasz, nie mówisz, czy przyjeżdżasz na wakacje, czy nie. No ja nie wiem, no ja nie wiem, co Ty stary.. no naprawdę! WSTYD I HAŃBA, OT TYLE CI POWIEM! – mówił, a w zasadzie krzyczał, przez cały swój monolog delikatnie i w dość szybkim tempie policzkując Felixa opuszkami palców. I wtem pojawiła się chyba ostatnia osoba, która mogłaby się wdupczyć w rozmowę. On. Dęty Will. I znowu wpadł z kieliszkiem. A nie, przepraszam, tym razem czterema. Jak on to robil? No magik normalnie, no czarodziej no. Tak więc, panowie sobie w najlepsze jeszcze kieliszka wychylili, a Piątek jakoś tak bardzo dziwnie zawędrował na scenkę, przy okazji wykonując niesamowitej wielkości okręg. Przechodził spokojnie, kątem oka dostrzegając kolejną znajomą osóbkę. – Cześć Hae. – powiedział tylko, przechodząc jak gdyby nigdy nic obok dziewczyny. I wtedy do niego kurwa dotarło, co właśnie zrobił. Był jakieś dwa, góra trzy metry od niej. Natychmiastowy wzrost o sto osiemdziesiąt stopni, banan na twarzy, natychmiastowe ogarnięcie się, grzywka poprawiona, włosy też, oddech sprawdzony, kilka plaszczaków no i można się zaprezentować ukochanej. – Nie wiem, co Ty tu robisz kochanie,bo nie było Cię na początku. – zaczął po tym, jak już ją przytulił i całował po szyi. – Ale nie mów mi tego tutaj. Proszę i nie teraz. Bo wiesz.. trochę się wstawiłem. ALE MINIMALNIE! Nie musisz się wstydzić! Na prawde! Naprawdę! – powiedział, przytulając ją do siebie mocniej. Ej naprawdę się ucieszył, że tu jest. Chociaż był zbyt pijany cholera, żeby to w ogóle ogarniać. Cholera, cholera. Cholera. Ej nie. Tak to się nie mogło skończyć. Cholera. – DOBRA ZIOMECZKI! KTO MA OCHOTĘ NA DALSZĄ KONTYNUACJE ZABAWY, ZAPRASZAM DO SIEBIE, DO SWOJEJ KAJUTY W SENSIE! – krzyknął, sam nawet nie wiedząc kto go słuchał, a kto nie. Wiedział, że stał koło Hae i Felixa, bo jakoś tak się dziwnie znalazł obok. Może się z nią chciał przywitać? No chuj wie. Została tylko jedna sprawa. Pożegnać się z Dętym Willem. Czym prędzej więc popędził doń, uściskał go serdecznie, ucałował, a kiedy się już panowie wycałowali, wyściskali i popłakali Piątek niczym Mojżesz, podpierając się o swoją laskę – tak, mówię o Hae – zaprowadził wszystkich zainteresowanych do ich nowego Kanaanu. Ziemi Obiecanej przed chwilą. Do której podróż nie zajmie im czterdziestu lat, ale czterdzieści sekund.
z/t wszyscy zainteresowani.
|