Jeśli miałeś szczęście, prócz spożycia pożywnego posiłku, masz okazję załapać się również na zagubione w potrawach pirackie skarby, wrzucone omyłkowo do zupy przez Jednookiego Billa. Nabył ten przydomek nie bez przyczyny.
Kostki 6 - prócz złapania choroby morskiej, nie udaje Ci się z marynarskiej papki wyciągnąć nic innego. 1, 5 - memła, którą jesz to po prostu memła i nic więcej. 2, 3 - przegryzając papkę makaronu ze szpinakiem twój ząb natrafia na coś twardego, zdobywasz 5 galeonów. 4 - z zupy kartoflanej udaje Ci się wyłowić okaz rzadkiej rośliny, skrzeloziela.
Szukanie czaszek, tak bardzo przywodzących na myśl pewne problematyczne stowarzyszenie, nie było jakimś specjalnie dobrym zajęciem dla Katyi, skoro mogła znaleźć sobie o wiele lepsze rzeczy do roboty. Skusił ją aczkolwiek jeden, jedyny aspekt z rzeczonymi czaszkami związany - wzmacnianie zdolności czarodziejskich. Osobie mającej dosyć spory, dziedziczny ciężar po tak sławnym jak Wsiewołod Kolosov ojcu nie udawało się wyobrazić sobie odpuszczenia udziału w podobnych poszukiwaniach. Kasia zawędrowała więc do swoistej stołówki, w której świeciły absolutne pustki pomiędzy posiłkami. Pustki z kolei były idealnym momentem na poszukiwania... prawda?
Wyrzucone kostki i suma oczek: 1 + 4 + 4 + 6 = 15 Link do postu w temacie z losowaniami: klik
Prawda! Nieobecność jakichkolwiek innych osób w tym miejscu bardzo dziewczynie pomogła, albowiem po kilkunastu krótkich chwilach zobaczyła ustawioną pod jednym ze czaszkę z marynarską bandaną zawiązaną wokół swej górnej partii. Kolosova dotknęła jej ostrożnie, na co czaszka, nagle magicznie ożywiona, strasznie się obruszyła. - Ty kurwo mała! - wrzasnęła skrzekliwym, męskim głosem - Gdzie mi po nosie paluchami! Wara! - dodała jeszcze, zanim podskoczywszy parę razy, najzwyczajniej w świecie zniknęła. Katya skrzywiła się mocno, niezadowolona z obelg, po czym obrażona równie mocno, co sama czaszka, wyszła z jadalni.
Odnalezienie ostatniej czaszki musiało być problematyczne. Kto to słyszał, żeby komuś udało się ją odnaleźć z łatwością lub bez uszczerbku w galeonach, co? Okazało się, że nawet o swoje zdrowie się martwić trzeba, bo niektóre gryzą w nadgarstki. Enzo wciąż rozmasowywał ranę „wojenną”, kiedy starał się odszukać ostatnią, z nich, ale nie łudził się, że pójdzie mu tak szybko. Może będzie musiał jeszcze pokrążyć przez najbliższe kilka dni, nim uda mu się napatoczyć na jedną z nich? Oby nie, to byłby już szczyt upierdliwości!
Wyrzucone kostki i suma oczek: 6, 6, 5, 2 = 20 Link do postu w temacie z losowaniami: http://czarodzieje.forumpolish.com/t10446p960-kostki#304118
Pusto wszędzie, głucho wszędzie, co to będzie, co to będzie? O tym miała ci opowiedzieć czaszka, która wisiała pod sufitem i dyndała się na różne strony, krzycząc radośnie: — Weeee! Ju-huuu! — ale widząc ciebie zatrzymała się, chociaż zaplątała się w swoją bandanę. I tak zachowała rezon, wbrew temu. — Co się tu pałętasz, patałachu? Nie widzisz, że zajęte? Potrzepała się, jak szalona, spadła z sufitu na stół, podskoczyła żeby spojrzeć swoimi pustymi oczodołami prosto w twoje oczy, nakrzyczała na ciebie, wyzywając cię od najgorszych gnid, bo popsułeś jej zabawę, napluła Ci w twarz. rzuciła na ciebie dziwną magię, bo zaraz potem znalazłeś się przed pomieszczeniem jadalnym. Wyryłeś plecami o ścianę, bo odrzuciło cię z taką ogromną siłą, aż ci nadgarstek łupnął nie tam gdzie trzeba. Spójrz na to z innej strony. Przynajmniej niczego Ci nie ukradła. I nie gryzła. Na co musisz uważać, bo zaczął Ci ropieć przegub dłoni. Witaj, przygodo.
Z dnia na dzień ekscytowałaś się coraz bardziej, bo nadzieja na to, że deska, którą pomniejszyłaś, by zmieściła się w bagażu, może ci się jeszcze przydać, rosła z każdą falą, która rozbijała się o dziób statku, sunącego coraz bardziej na południe. Twoja skóra zdążyła się już lekko zarumienić, bo większość czasu spędzałaś przesiadując na pokładzie w towarzystwie brata, Jolene lub Tallulah, popijając słodko-kwaśne lemoniady. Niestety, najwyraźniej obsługa statku była bardzo zróżnicowana pod względem umiejętności kulinarnych, gdyż posiłki w pokładowej jadalni pozostawiały wiele do życzenia, chociaż każdy z nich próbowałaś traktować jak wyzwanie. Ale to już chyba leżało w twojej naturze, nieustanne poszukiwanie przygód, nawet w czynnościach tak pragmatycznych jak jedzenie obiadu. Twoją głowę zajmowały jednocześnie inne sprawy, znacznie bardziej poważne, o których nie mogłaś przestać myśleć, choć bardzo dobrze przychodziło ci stwarzanie pozorów opanowania i dobrej zabawy, wszak tę umiejętność praktykowałaś od lat. Przy stoliku usiadłaś sama – co nie zdarzało się często, w zasadzie zawsze byłaś otoczona wianuszkiem znajomych z Salem. W pomieszczeniu było jeszcze tylko kilka osób, ale żadnej nie znałaś, musieli więc być to Hogwartczycy.
Tawka nigdy nie potrafiła narzekać na jedzenie, przyzwyczajona do skromnych warunków rodzinnego domu, gdzie nauczano ją pokornego przyjmowania wszystkiego, co rodzice akurat na dany dzień zaplanowali. Rzecz jasna nikt jej tym samym nie wpoił zajadania się pierwszą lepszą breją, którą dostanie w gościnie, a jednak rzeczywiście nabrała większej tolerancji. Nie trzeba jej wcale było ugaszczać kawiorem i starannie dobieranymi do niego dodatkami. W każdym razie, wakacje mijały jej całkiem znośnie. Nie można powiedzieć, żeby specjalnie się opaliła, nawet ganiając po odkrytych pokładach, bowiem skóra tej panny dawno zdążyła sobie wyrobić wystarczającą odporność na działalność słońca, którego parę lat temu Moreira zwykle miała aż za dużo. Teraz raczej chodziła blada, choć i tak daleko jej było do niektórych porcelanowych laleczek, paraliżowanych strachem przed pojedynczym nawet muśnięciem promieniami najwspanialszej gwiazdy naszego świata. Nigdy nie chciała się do nich upodobnić. Choć niektóre były naprawdę piękne i popychały u Alfy pojęcie bi-curiosity w stronę niezaprzeczalnego homoseksualizmu, to tak czy siak nie mogły się równać pewnej Amerykance, poszukiwanej przez dziewczynę od samego początku rejsu. Nie było to jednak takie proste, jak się wydawało. Decydowały o tym setki tysięcy przeróżnych czynników, na czele z niechęcią do pokazania natrętności, a także klejących się do Tajemnicy jak muchy do lepu jej przyjezdnych przyjaciół, znajomość z którymi wcale Kabowerdenki nie interesowała. Potrzebny był jeden, konkretny moment - moment samotności. Magia ich nietypowych imion momentalnie by prysła, gdyby ktoś zdecydował się nazwać jedną z nich tak, jak naprawdę dali jej przy narodzinach rodzice. Tavia lubiła być Wiatrem. Uznała, że był to najbardziej pasujący ze wszystkich pseudonimów, jakie dostała, a już na pewno lepszy od Trawki, choć i ten miał swoisty urok, przez który Kyle Reid nie dostał permanentnego zakazu wypowiadania tego słowa w obecności swojej przyjaciółki. Wchodząc do uczniowskiej jadalni z tacą wypełnioną różnymi żeglarskimi przysmakami, dla normalnych ludzi wyglądającymi co najmniej podejrzanie, Moreira ani trochę nie spodziewała się dojrzeć tych charakterystycznych, srebrzystych włosów, a jednak stalowoniebieskie tęczówki napotkały wybijającą się spomiędzy niewielkiej ilości mniej nietypowych kolorów czuprynę, momentalnie nabierając na wesołości. - Tak oto Wiatr znowu przypałętał się do Tajemnicy, po raz kolejny ufając, że na nikogo nie czeka - stwierdziła, kiedy już wystarczająco zbliżyła się do Ceres, aby zająć miejsce naprzeciwko niej. Postawiła tacę na stole, różdżkę trzymaną razem z rzeczoną tacą w dłoni odkładając gdzieś na bok, a zaraz za nią magiczną lunetę, którą miała zamiar przy obiedzie przetestować i wyszczerzając na koniec szereg śnieżnobiałych ząbków do swojej towarzyszki. Nie była pewna, na jaki tor ma sprowadzić nadchodzącą rozmowę, dochodząc do wniosku, że omawianie wspaniałości, którą był ich pocałunek mogłoby być trochę niezręczne. Nie dało się tego nawet nazwać randką, a pierwszy krok do związku miały już za sobą. Ciekawe, czy Tajemnica byłaby skłonna do czegoś takiego. W końcu nie znały się praktycznie ani trochę, więc Tawka nie miała fizycznej możliwości spróbować sobie wyobrazić podobnej ewentualności. Nie ma jednak co ukrywać - była Amerykanką śmiertelnie zaintrygowana, o zakochaniu nawet nie wspominając, i miała głowę pełną chęci do zabrnięcia głębiej w odmęty tajemnicy, którą Tajemnica ironicznie się okryła. Na razie jednak zabrała się do jedzenia tego, co też Jednooki Billie postanowił jej podać.
Wyrzucone kostki i suma oczek: 4 + 3 + 3 + 6 = 16 Link do postu w temacie z losowaniami: klik
Przypadki chodzą po ludziach. Choć w tym momencie ani Ceres, ani Octavia nie chciałyby najpewniej żadnego dodatkowego towarzystwa, to papka na talerzu Krukonki w pewnym momencie dosyć mocno drgnęła. - No halo, co tu się wyrabia! Czemu jeszcze lunetą jej nie zajrzałaś pod bieliznę? - rozległ się męski, głęboki głos, a z jedzenia wyskoczyła zaraz czaszka - Ugh, ohyda! No już, czekam! Po to chyba masz ten sprzęt, żeby zaglądać ludziom pod ubrania, nie? - ciągnęła jeszcze, ale Moreira, choć mocno zarumieniona, prędko capnęła gadatliwą figurkę, raz na zawsze ją uciszając. Zaklęcie czyszczące pomogło jeszcze przed wpakowaniem znajdźki do kieszeni, żeby przypadkiem nie zaczęła gadać czegoś jeszcze gorszego.
Nigdy nie wybrzydzałaś jedzenia, choć w dzieciństwie zostałaś przyuczona do tego, że na śniadanie serwowano ci elegancko podane pancakes z syropem klonowym oraz domowymi konfiturami, wyrabianymi przez kucharki. Pomimo tego, że byliście rodziną magiczną, nikt nie korzystał z pomocy skrzatów domowych, uznając je za stworzenia brudne i mało reprezentacyjne. Po obiedzie jako deser podawano ci creme burulee, albo makaroniki sprowadzone prosto z Francji, greckie loukoumades, turecką balkavę czy legendarny, amerykański red velvet. Zanim dorosłaś na tyle, by sama zwiedzać świat, wiedziałaś, jak smakują jego najdalsze zakątki. Ale tak naprawdę nie robiło ci różnicy jedzenie rozmokłych płatków owsianych czy warzyw smażonych w głębokich wokach na ulicach Wietnamu. Lubiłaś próbować wszystkiego, co nie było ci znane i nawet żeglarskie jedzenie było dla ciebie wyzwaniem, choć żałowałaś jedynie, iż pozostawało zupełnie bez smaku, co nie pomoże mu zapisać się w twojej pamięci – no, chyba, że jako przeciętne. Pojawienie się kolorowej czupryny w jadalni od razu zwróciło twoją uwagę – obserwowałaś, jak powoli zbliża się w twoją stronę, by ostatecznie zająć miejsce naprzeciwko. Odkąd tęczowe włosy zatańczyły gdzieś w kącie twojego oka na pokładowym sklepie, byłaś pewna, że prędzej czy później znów przyjdzie wam się spotkać. Nie drżałaś na myśl o tej chwili, choć w jakiś zadziwiający sposób byłaś zaintrygowana Wiatrem, który – nieomal wbrew twojej woli – przywłaszczył sobie prawo do twoich ust. - Czekam. Na trzęsienie ziemi lub burzę z piorunami. Czy ta podróż nie byłaby ciekawsza, gdybyśmy zostali rzuceni w wir żywiołów? Nie potrafiłaś wypowiadać się w sposób oczywisty, zawsze pozostawiając kilka furtek, którymi Tavia mogła podążać i gubić się niczym w labiryncie, błądzić z dala od meritum. Prostota mogła być ci równie bliska, ale chorowałaś na kreowanie rzeczywistości wedle własnego kaprysu. Może jednak miałaś w sobie coś z wili? Och, one były przecież takie kapryśne, zupełnie jak twoja matka. Odkąd Julian wyznał ci ów fakt, nie potrafiłaś się z tym pogodzić. Zawsze uważałaś te stworzenia za najmniej fascynujące ze wszystkich kreatur, zawsze śmiałaś się w twarz tym, którzy pytali cię o pokrewieństwo, a jednak po latach okazało się, iż to ty nie miałaś racji. Nagle nieomal nie zakrztusiłaś się jedzeniem, bo z talerza Tavii wyskoczyła czaszka, krzycząc wniebogłosy. Poczułaś, jak mimowolnie zaczynają palić cię policzki, i choć bardzo nie chciałaś, by zostało to zauważone, zapewne twoja twarz nabrała rumianego koloru. Zawsze, kiedy wydawało ci się, że jesteś panią samej siebie, przychodził moment taki jak ten, w którym twój pogląd zderzał się z rzeczywistością. Pozostawało ci jedynie liczyć na to, iż fakt ów umknie Krukonce, dlatego musiałaś działać błyskawicznie, by zatrzeć ślady. Kiedy obie spojrzałyście na siebie, zawstydzenie zamieniłaś na uśmiech, lekko zasłaniając przy tym usta. - Mają szczególnie poczucie humoru, prawda? Zdaje się, że nie mam do nich szczęścia. Wzięłam nie ten talerz – chyba poszło ci całkiem nieźle, prawda?
Czasami zastanawiała się, jak by to było, gdyby ojciec miał inną pracę, a matka nie zmarłaby na ten paskudny nowotwór. Gdyby mieli całe masy pieniędzy i gdyby mogli jednym skinieniem palca zmieniać niewygodne dla nich wydarzenia. Może wtedy też zasmakowałaby całego świata na długo przed ruszeniem się ze swojego domu do Uchawi? Z całą pewnością nigdy nie musiałaby poznać Palmiry - chyba że w roli służki, czyszczącej toalety w posiadłości prawdziwych Moreirów. Ta kobieta nie miała według Octavii prawa do noszenia tego nazwiska. A jednak Guiomar miał co do całej sprawy inne zdanie, głównie przez to, że ciągle pozostawał poławiaczem ryb spłacającym długi córki w afrykańskiej szkole magii. Teraz, na ostatnim roku studiów, dobrze byłoby chyba znaleźć sobie jakąś pracę, albo chociaż podjąć przygotowania do poważnego zawodu. Takiego jak, na przykład, tresura smoków. Trzy szalenie niebezpieczne węże pełzające teraz po kajucie Kabowerdenki i nieatakujące każdego, kogo tylko zobaczą, stanowiły cudowny dowód na to, że do oswajania niekoniecznie przeznaczonych do obcowania z ludźmi zwierząt Tawka nadawała się jak nikt inny. Gorzej było z psidwakami, o czym zresztą przekonał się Withman na pewnej lekcji ONMS-u. Ciekawe jak się sprawy miały z Tajemnicami, bo nawet jeśli wcale nie można ich było zaliczyć do zwierząt, to trzeba przyznać, że wymagały szalenie ogromnych umiejętności w oswajaniu. No ale komu miałoby się udać, jeśli nie tęczowogłowej Alfie? Uśmiechnęła się mimowolnie na pełną setek tysięcy znaczeń odpowiedź, w głębi serca ciesząc się, że sprawy między Wiatrem a Tajemnicą nie uległy praktycznie żadnej zmianie, poza nabyciem całkiem przyjemnego wspomnienia z wzajemnym ich udziałem. Co prawda wizja jakiegoś pogodowego zamieszania niespecjalnie do niej przemawiała, ale z tych słodkich ust - przecież sprawdziła! - nawet wiadomość o nadchodzącym końcu świata brzmiałaby jakoś... przyjemnie. Może dlatego, że Tavia skrycie upatrywałaby sobie w niej mającą nieco później nastąpić prośbę o spędzenie ostatnich dni razem. A może chodziło o coś innego? Kto wie! - W takim razie szkoda. Trzęsienie i Burza będą musieli nauczyć się przychodzić prędzej niż Wiatr. Zresztą, nie rozumiem narzekania na nudę. Nie szukasz marmurowych cz... - urwała, bo akurat w tej chwili jedna z "marmurowych cz" wyskoczyła jej z jedzenia. O ile najpierw obserwowała ją z najzwyczajniejszym w świecie zdziwieniem, o tyle potem, kiedy już zauważyła że twarz niemiłosiernie ją piecze, jak najprędzej chwyciła ją w dłoń, dopiero parę sekund później orientując się, że lepiej byłoby figurkę wyczyścić. Chłoszczyść. Problem z głowy? Nie do końca. Może i gaduła była już na powrót przedmiotem martwym, a jednak zdążyła narobić szkód. Tawka co prawda wodziła oczyma w zawrotnym tempie między swoją nową zdobyczą a Ceres, ale nie była w stanie dostrzec subtelnego rumieńca, który dodawał Amerykance ogromną dozę naturalności. Porcelanowa bladość (bo leciutkie rumieńce wywołane słońcem nie rzucały się w oczy) wcale nie musiała wyglądać doskonale, choć nie warto się oszukiwać - tęczowogłowej nie przeszkadzało w tej dziewczynie praktycznie nic. Podręcznikowe zakochanie. Zaśmiała się głupio, zupełnie wybita z sytuacyjnego rytmu i całej tej pewności siebie, którą dziwaczny duszek zakumulował w niej od czasu pierwszego spotkania z jasnowłosą. W duchu dziękowała losowi za to, że Amerykanka starała się uratować ich relację, bo brednie czaszki wcale nie musiały być tak dalekie od prawdy. Och, oczywiście, z Moreiry żaden zboczeniec, ale teraz, kiedy naprawdę usłyszała te drobne myśli błądzące jej z tyłu głowy, zaczęła ich być bardziej świadoma. Ceres ją fascynowała. Fizycznie, psychicznie, eterycznie i jak tam jeszcze się dało. Nie miała jednak zamiaru karmić swojej fascynacji tak tragicznie idiotycznymi metodami jak podglądanie jej przez magiczną lunetę. Cóż, na pewno nie teraz. - Tak, hehe... Może następnym razem. Ej, wiesz co? Zapamiętałam to co mi wtedy powiedziałaś po łacinie i... no, niech będzie że szczerze. Spytałam kumpelę, co to znaczy. Potem zastanawiałam się, o co mogło ci chodzić. Niedawno się zorientowałam. No i chciałabym ci powiedzieć, że jeden cudowny pocałunek - chyba niepotrzebnie zaakcentowała słowo "cudowny" - praktycznie nic mi o tobie nie powiedział. Dalej jesteś moją Tajemnicą... znaczy... dalej jesteś Tajemnicą. Wiem tylko tyle, że świetnie całujesz. Ale nadal pozostają rzeczy do odkrycia. Na przykład to, gdzie się nauczyłaś. Albo to, czy kiedykolwiek wcześniej całowałaś się z dziewczyną. Albo to, czy ci się w ogóle podobało. Hm. Nie wiem o tobie praktycznie nic. Nawet nie mogę ci wysłać listu, jeśli kiedyś zajdzie taka potrzeba. Jesteś całkowicie bezpieczna - ostatnie trzy słowa wypowiedziała powoli, może nawet trochę zbyt powoli, z głową opartą o dłoń wpatrując się w błękitne oczy, w pewnym sensie bliźniacze do jej własnych. Potem uśmiechnęła się delikatnie, następnie wracając do jedzenia. Choć początkowo nie była pewna, czy nadal chce jej się jeść z talerza, w którym przed chwilą buszowała magiczna czaszka, to ostatecznie wygoniła tę myśl z umysłu. Wolała zająć się swoim obiadem, zamiast narażać się na pozbawione aprobaty spojrzenie blondynki. Choć, sądząc po tym uroczym, zagubionym uśmiechu znad jeziora, miała całkiem spore nadzieje, że rzeczona aprobata jednak się w nich odnajdzie.
- Nie narzekam na nudę. Szukam czegoś więcej. Czegoś bardziej. Mam detoks od adrenaliny. Mówisz tak jakbyście znały się od zawsze, patrząc, jak marmurowa czaszka ląduje w jej torbie. Przez chwilę zastanawiasz się, jak bardzo bliskie lub dalekie od prawdy mogły być jej słowa. Przecież mogłabyś to zweryfikować w sposób banalny. Jednym machnięciem różdżki poznać odpowiedzi na wszystkie pytania. Ale nie chciałaś psuć sobie zabawy, prawda? Tavia nie mogła wiedzieć, jak bardzo potrzebowałaś w swoim życiu przekraczania granic, naginania zasad, ryzyka, rzucania się w bezkresną, czarną otchłań – tak samo, jak ty nie mogłaś wiedzieć, czego poszukuje Kabowerdyjka. Albo raczej nie chciałaś, bo wyciągnięcie z niej jakiejkolwiek informacji nie było dla ciebie żadną barierą. Wspaniałomyślnie pozwalałaś jej na to, abyście pozostały sobie równe. A jednak lawina pytań, jaką cię po chwili zalała, wydała ci się złamaniem swoistego decorum, które zbudowałyście nad jeziorem. - Zadajesz dużo pytań. Nie sądziłam, że Wiatr pyta. Sądziłam, że Wiatr prze do przodu i zabiera, co chce – nie odpowiadasz wprost, tylko krążysz z dala od tematu, sypiąc kolejnymi metaforami, które równie dobrze mogą prowadzić donikąd. Wiążesz jej oczy słowami, uszy nasączasz niewinnymi kłamstwami. Czy ten Wiatr faktycznie zasługuje na to, abyś dała mu się porwać? – Wychowały mnie wodne nimfy, które pocałunkami z ust do ust przelewały mi powietrze. Od pocałunków zawsze wolałam nabierać wody w płuca i krztusić się wodą, opadać na dno jak wrak statku. Później przypływały syreny i zaglądały mi w puste oczy, głowiąc się, czy jeszcze żyję. Śpiewały mi żałobne pieśni. Zastanawiałaś się może, dlaczego mam takie jasne włosy? To dlatego, że jestem topielicą. Opowiadasz swoją zmyśloną historię gestykulując, bawiąc się kosmkami włosów i spoglądając w niebieskie oczy, śmiejąc się do nich tajemniczo, by po chwili zaśmiać się w głos. Nie chcesz schodzić na ziemię, jeszcze nie, prozaiczne życie leży na antypodach twojej egzystencji, więc będziesz przeciągać tę baśń choćby w nieskończoność. - Czego chcesz teraz, skoro już wszystko wiesz? – rzucasz Wiatrowi wyzwanie.