W tym niewielkim pomieszczeniu, przylegającym do małej biblioteki, każdy pasjonat eliksirów, może doskonalić swe umiejętności z zakresu warzenia mikstur, bez konieczności zapuszczania się w odległe lochy. Jak łatwo się domyślić - miejsce to powstało specjalnie na życzenie uczniów Salem.
Autor
Wiadomość
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Jeśli chodziło o eliksiry, to mało co było w stanie powstrzymać Maxa przed rozłożeniem się i wzięciem do roboty, a już na pewno nie wliczała się to obecność kogoś innego, no może poza nauczycielem czy prefektem, którzy raczej nie byliby zadowoleni z tego, w jakich godzinach Solberg postanowił urządzić sobie godzinkę samorozwoju. -Słuszna obserwacja. - Wskazał na niego palcem, uśmiechając się przy tym. Widać było, że trafił na kogoś w miarę spostrzegawczego i inteligentnego, a w dodatku na tyle zadziornego, że był w stanie mu to wytknąć. Od pierwszego słowa zaczynał tego nastolatka szanować. -Cóż, nie wiem jak Ty możesz się do tego przyczynić, chyba że znasz metody, o których ja nie wiem, wtedy błagam, naucz mnie, ale generalnie brzmi jak Słodki Sen. - No i kolejny plusik. Poczuł się mile połechtany faktem, że chłopak i jego uznał za kompetentnego na tyle, by sam mógł rozpracować miksturę, choć ta akurat nie była przesadnie skomplikowana, przynajmniej nie na standardy Maxa. -Max Felix, miło mi.- Również się przedstawił, skoro już mieli razem tu chwilkę posiedzieć. -Krwawe ziele, waleriana i melisa. - Odpowiedział równie zagadkowo, otwierając pudełeczka z wymienionymi składnikami, by następnie namoczyć walerianę w soku z granatu i dorzucić do tego jeszcze trochę pancerzyków skarabeuszy, co zazwyczaj robiło się nieco później w procesie, ale Solberg nie byłby sobą, gdyby tak po prostu przestrzegał receptur. Miał już swoje utarte ścieżki, które były dla niego o wiele bardziej ekscytujące. Sprawdził kolor wody, w której moczyła się lawenda i uznał, że to już ten czas, by w końcu ogień pod kociołkiem zapłonął, starając się oczywiście utrzymać temperaturę nie większą niż pięćdziesiąt cztery stopnie.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Gale O. Dear
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161 cm
C. szczególne : szkocki akcent | mała blizna przy dolnej wardze po prawej stronie
Nocne warzenie eliksirów ma we krwi, dlatego mimo sprytu, ukrywania się i przebiegłości, Gale jest od dawna znany w półświatku hogwarczyków przyłapywanych na nie spaniu. Oczywiście przygotowywanie mikstur po północy na pewno nie jest zalecane do prowadzenia zdrowego trybu życia przez piętnastolatka. Tym razem żaden nauczyciel ani prefekt go nie zaskoczył, wszystkich znał — Maxa nie. Przygląda się przez chwile jego ciemnobrązowym włosom, zadzierając przy tym głowę do góry. Czuje się przy nim jak karzeł. Dear posądziłby go z chęcią o posiadanie w genach krwi olbrzyma, ale ze swoim wzrostem każdemu przypisywałby to niesmaczne skażenie w rodzie. Miesza chochlą w kociołku, czując, jak zapach lawendy miesza się z walerianą. Na nowo spogląda na swojego towarzysza, który od samego początku utwierdza go w przekonaniu, że jego zdanie nie ma znaczenia, czyli przed nim stoi chłopak, który po prostu bierze, co chce, robi, co chce, zupełnie jak jego ojciec. Tylko patrzeć, aż Solberg zmieni się w niego na oczach Gale'a; paranoje mogą się nasilić przez brak snu, za dużo stresu ma ostatnio. - To Max czy Felix? - Unosi prawą brew pytająco, czemu imiona kończące się na "x", jak dla jakiegoś burka lub karmy dla kotów? Przeróżne durne myśli przechodzą mu przez przytomny, ale i zmęczony umysł. Ziewa nad kociołkiem, w którym bulgoczą składniki, zastanawiając się, co tu jeszcze powinien wrzucić. Zerka na recepturę. Zabiera się za kolejne żmudne zajęcie — starcie korzenia waleriany. - Nie zdradzam swoich tajnych metod warzenia mikstur byle komu.- Uśmiecha się krzywo ukradkiem, ale bardziej do kociołka niż do chłopaka. - Wiesz stworze go swoimi rękoma, tak mogę się przyczynić do tego wielkiego dzieła, ale chodziło mi bardziej o to, że wyglądam jak osoba potrzebująca słodkiego snu.- Daje do zrozumienia Maxowi, że trafia w punkt z odpowiedzią. - Eliksir spokoju. - Zgaduje i jego zagadkę bez problemu, zmniejszając ogień przy swoim kociołku. Czeka, aż składniki odpowiednio się połączą, ma czas na przyglądanie się olbrzymowi, który przygotowuje swój napój jakoś tak inaczej. - Ciekawe. Czy te skarabeusze nie dodaje się później? - Nie bezpośrednio wytyka błąd koledze. W końcu eliksiry to sztuka również improwizacji, a skoro Solberg ma, jakie tako pojęcie o tym rzemiośle może i Gale nauczy się przy okazji czegoś nowego, chociaż jako Dear jest w jego pytaniu jakaś wątpliwość co do wiedzy ślizgona.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Choć obydwoje mieli we krwi nocne wędrówki i warzenie eliksirów po kątach, jednak nie byli w stanie poznać absolutnie każdego w tym zamku. Przyszedł czas, kiedy w końcu ich drogi się skrzyżowały, a wieczór zapowiadał się naprawdę ciekawie, przynajmniej z punktu widzenia Solberga. -Obydwa są równie durne, więc jak sobie chcesz. - Wzruszył ramionami, śmiejąc się przy tym. Nigdy nie ukrywał, że nie lubił swoich imion, a raczej ich ironicznego znaczenia, z którego jego dziwkowata matka była taka dumna. Zamiast jednak wyrażać swoją opinię w zbyt wielu słowach, skupił się na składnikach, które musiał odpowiednio przyszykować, nim trafią do kociołka. -Jak więc mogę udowodnić, że nie jestem byle kim? - Zapytał z błyskiem w oczach. Ten chłopak coraz bardziej mu się podobał, a fakt, że brzmiał i wyglądał znajomo, tylko podsycał Maxiową ciekawość. -A no tak, spać trzeba, czy coś. - Prychnął, bo wcale nie skupił się na podkrążonych oczach. Możliwe, że był już tak bardzo znieczulony na ten widok, bo sam zbyt często widywał podobny w lustrze, choć w przeciwieństwie do Gale`a, raczej nie miał w zwyczaju zapobiegania temu stanowi przy pomocy eliksiru snów. Pstryknął palcami, potwierdzając, że chłopak trafił w punkt. Może nie była to szczególnie trudna zagadka, ale nie każdy potrafił po składnikach od razu ogarnąć warzony eliksir. Skupiony na wodzie, przez chwilę nie zwracał uwagi na drugiego ślizgona, dopiero po chwili rozumiejąc, co ten do niego powiedział. -Tak, dodaje, a co? - Uśmiechnął się szerzej, bezczelnie wrzucając skarabeusze, pilnując temperatury i mieszając wszystko powoli. -A przynajmniej tak robią ludzie, którzy lubią co chwilę otwierać nowe fiolki z eliksirami. Jak dodasz je wcześniej, całość lepiej wiąże się z walerianą i eliksir działa dłużej. A do tego nie wali zdechłym robalem na kilometr. - Wyjaśnił odkładając chochlę i biorąc się za odmierzanie kilkunastu kropel porannej rosy, którą dodawał wprost do gotującego się wywaru z lawendy i pokruszonych skarabeuszy.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Gale O. Dear
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161 cm
C. szczególne : szkocki akcent | mała blizna przy dolnej wardze po prawej stronie
Trze walerianę, a każdy ruch jest jakiś taki usypiający. Wie jedno, jeśli teraz zaśnie, a nie przygotuje tej mikstury, czekają go sny pełne koszmarów. Pragnął zrobić tylko jedno uwarzyć eliksir słodkich snów na zapas, a potem przez następne tygodnie się dobrze wysypiać. Dlatego teraz, jeśli przymknie oczy na moment i odda się w ręce Hypnosa, z pewnością wyrwie się za dwadzieścia minut z jakichś chorych wyimaginowanych obrazów swojej podświadomości. Potem zapisze to w durnym dzienniku, jakby miało mu to w czymś pomóc. Nie wie, czy przyjdzie im się dzisiaj zwracać do siebie po imieniu, skoro dopiero co się poznali, ale na pewno to pierwsze imię użyje, jeśli będzie trzeba. Podejrzewa, że to drugie to po prostu jest tym drugim nigdy nieużywanym, które wpisuje się w dokumentach, bo rodzice tak sobie zażyczyli przy narodzinach dziecka, a wtedy nie ma się za wiele do powiedzenia. Dzisiaj nie zdradzi, jak ma na drugie — z pewnością kolega nie uważałby swoich imion za durnych, może nawet by się pośmiali. - Mieć na nazwisko Dear. - Żartuje, lekko unosząc kąciki ust w uśmiechu, puszczając łobuzerskie oczko. - Patrząc na Ciebie, wyglądasz, jakbyś wolał to coś niż spanie.- Cokolwiek to jest, z pewnością nie jest to dla nieletnich uczniów. Słucha tłumaczenia Maxa, który wrzuca skarabeusze niezgodnie z przepisem; po swojemu. - Ma to sens. - Ziewa, notując gdzieś obok, to co powiedział starszy kolega. Zawsze lubił takie sprawdzone nowinki, jeśli chodzi o eliksiry. Widać, że chłopak zna się na rzeczy. Może nie musi mieć na nazwisko Dear. To chyba on musi wkupić się w łaski starszego kolegi. Nie, żeby mu jakoś zależało. Woli swoje towarzystwo, samotne warzenie mikstur nocną porą, ale kto wie, być może zmieni zdanie? Sięga po śluz gumochłona, ponownie nabierając odrobinę. Należy naprzemiennie wrzucać walerianę, dodając śluzu. Tak też robi, mając wrażenie, że trwa to wieczność. Chociaż rozmowa nawet im się klei, jak ten gumochłon, który prawie kapie mu na koszulkę.
C. szczególne : Blizny po pełniach, tatuaże, gdy może i jest ciepło - chodzi boso, zapach mięty, lekko warczący sposób mówienia, śmiech podobny do szczeknięć
Ze wszystkich nowości, jakimi były hogwarckie przedmioty, jedynie eliksiry miały prawo konkurować z tym, jak nienaturalne wydawało mu się miotlarstwo. Oczywiście w Rezerwacie przygotowywali przeróżne ziołowe wywary i napary, ale te zawsze bazowały jedynie na składnikach roślinnych i ich moc była zdecydowanie bardziej duchowa niż zauważalna. W końcu napar z mięty nie musiał wcale zmieniać koloru czy strzelać iskierkami, by wszyscy byli święcie przekonani o tym, że zapewnia im ochronę. Mimo swojej wiedzy teoretycznej, która musiał nadrobić do wymaganych przez szkołę egzaminów, nie posiadał więc zbyt dużego obycia z przygotowywaniem składników czy dopasowywaniem odpowiedniego płomienia pod kociołkiem. Już dawno zdecydował więc, że jego pierwszym samodzielnym eliksirem musi być eliksir, którego nie trzeba będzie zażyć, by być pewnym, że oferuje oczekiwane efekty. Wybór zdecydowanie ułatwił mu też dostępny budżet, który nie zezwalał na zakup zbyt drogich składników, więc już po pierwszym uważniejszym spacerze po szkolnych cierplarniach mógł zdecydować, że w pierwszej kolejności skupi się na eliksirze neonu, który w podręcznikach klasyfikowany był nie tylko jako jeden z prostszych, ale też nisko zagrażający wysadzeniem kociołka w powietrze. Skrył się w poleconym mu przez jedną z Puchonek kąciku eliksirów przy bibliotece, zdecydowanie nie chcąc miotać się w sali pod oceniającym jego poczynania czujnym okiem nauczycielki i zanim właściwie zaczął cokolwiek gotować - trzy razu upewnił się czy na pewno ma wszystkie potrzebne składniki i narzędzia, układając je na wolnym blacie w kolejności, w jakiej będzie ich potrzebował. Najpierw sięgnął po czerwone i intensywnie pachnące owoce dzikiej róży, które, kontrastowo prezentujące się na białym tle pudełka, musiały być starannie odmierzone i rozdrobnione. Chwilę zastanawiał się więc nad przepisem czy autor podał na liście składników wagę, którą owoce miały przed zmiażdżeniem czy jednak chodziło mu już o odmierzenie samego miąższu, by w końcu zdecydować się na to drugie, oczyszczając owoce i ważąc czerwoną miazgę dopiero po tym, gdy potraktował owoce solidnie przetrzymanym Cofminuo. Dopiero wtedy pozwolił sobie na podpalenie pod kociołkiem ognia, który wydawał mu się "średnim", od razu wlewając na cynowe dno bazę alkoholową i przygotowany już dzień wcześniej napar z własnoręcznie wydobytych tykwobulw. Dopiero gdy na powierzchni tej intensywnie pachnącej czerwonej bazy zaczęły pojawiać się pierwsze nieśmiałe bąbelki gorąca dodał do niej zawartość moździerza, w którym połączył zmielone owoce dzikiej róży z dokładnie utartym proszkiem z suszonych fig abisyńskich. Mimowolnie wstrzymał oddech w oczekiwaniu czy faktycznie z każdym kolejnym zamieszaniu wywaru (zgodnie z kierunkiem wskazówek zegara) dostrzegalna będzie ta subtelna zmiana w kolorze z rubinowego na magentę. Odetchnął z ulgą w poczuciu, że do tego momentu udało mu się niczego nie zepsuć i zaraz już w nagrodę mógł napawać się subtelnym słodkim zapachem oparów, gdy skrupulatnie odmierzanymi kroplami soku z granatu starał się zbalansować odcień rozwarstwiającego się różu. Dziękował sobie przy tym w duchu, że sam nie rzucił się na przygotowywanie tego składnika, zdecydowanie nie mając w sobie takich pokładów cierpliwości, by oddzielić miąższ każdego ziarenka od pestki - jednocześnie nie upierdalając przy tym czerwienią wszystkiego wokół. Choć z pewnością nie było to konieczne - i tak stał przy kociołku przez kolejne piętnaście minut, obserwując jak barwa wywaru dojrzewa do neonowego różu, a na jej powierzchni zbiera się charakterystycznie połyskująca warstwa sygnalizująca, że już bezpieczne jest zgaszenia ognia i przelanie mikstury do szklanego flakonu, który zdecydował się nie tylko zakorkować, ale i zapieczętować go woskiem.
☽ zt ☾
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Zgodnie z rozporządzeniami profesorów Blanc i Williamsa, zaopatrzył się w składniki potrzebne do warzenia eliksiru pieprzowego i ruszył do kącika eliksirów, bo jako absolutny nygus jeśli chodzi o tematykę warzelniczą, nie znał innego miejsca, w którym można było w spokoju wysadzić swój kociołek i nikogo poza sobą tym nie okaleczyć. Max przykładał wiele wysiłku do tego, by tego swojego kumpla-kretyna nauczyć subtelnej sztuki eliksirowarstwa, niestety, Lockie miał talent wsteczny jeśli chodziło o tę tematykę, więc wszelkie próby podjęcia wysiłku w ramach eliksirowych podbojów podejmował z roztropną ostrożnością, by nie powiedzieć, że rosnącą niechęcią. Punkty dla Slytherinu jednak nie uzbierają się same, a z tak niską motywacją jaka panowała pośród studentów, Swansea miał wrażenie, że dom węża przestał szczycić się atrybutem ambicji, który został zastąpiony przez ameby. Rozłożył podebrane ze składziku hibiskus ognisty, pokrzywę lekarską i miętę pieprzową nim nie napełnił kociołka wodą z różdżki i nie podpalił pod nim ognia. To był mniej więcej koniec jego umiejętności i możliwości, w związku z czym oparł się tyłkiem o blat drugiego stolika i wbił wzrok w kociołek, jak gdyby miało to uczynić, że ten eliksir sam się powstanie. Dopiero po wstydliwie długiej chwili takiego mierzenia się na spojrzenia z obiektem nieożywionym, przypomniało mu się, że jego ostatnia próba niedołężnego spełniania zadań klubowych nie spełzła na panewce z powodu wsparcia, jakim niewątpliwie była wielkooka gryfonica Milburn. Krzywy uśmiech przemknął po jego ustach, gdy wyciągał z torby wizzbooka i szybko naskrobał do niej kilka wiadomości, z nadzieją, że jak na grzeczną dziewczynę przybiegnie tu do niego w podskokach, żeby mógł ją nagrodzić za bycie kujonicą, zaraz po tym, jak namówi ją do odwalenia roboty za niego.
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
Kate spędzała czas w swoim dormitorium, leżąc w łóżku i bezmyślnie przekładając strony Wizbooka, oglądając coraz to ciekawsze rzeczy, jakie wrzucali jej rówieśnicy. Już miała go zamknąć, gdy zobaczyła, że pisze do niej... @Lockie I. Swansea. Natychmiast zmieniła swoją horyzontalną pozycję na bardziej siedzącą, z zapartym tchem obracając kartkę. O co mogło chodzić? ... Chodziło o eliksiry? Jej zapał nieco opadł, bo akurat zajęcia w lochach nie należały do jej ulubionych i ciężko byłoby umieścić ją w jakimkolwiek rankingu znośnych w eliksirowarstwie osób. Nie miała zbyt wiele pojęcia na temat składników i zależności zachodzących między nimi. Często warzyła eliksiru za mało lub za dużo, podobnie było z wrzucaniem ingrediencji - tego trochę więcej, tego trochę mniej. Kiedyś cudem uniknęła wybuchu! Skoro jednak chłopak napisał do niej po pomoc, może faktycznie mogła mu się przydać? Bez większego namysłu wyskrobała wiadomość, że jak tylko się ubierze, to do niego przyjdzie. Gdy tylko postawiła ostatnią kropkę nad "i", zamknęła wizbooka i założyła nieco luźniejsze dżinsy z wysokim stanem, a na górę przywdziała czarny, opinający golf, na który zarzuciła puszysty sweterek, gdyby jednak zmarzła w kąciku eliksirów. Złapała różdżkę, chwyciła wizbooka i wyszła z wieży, kierując się w stronę Zachodniego Skrzydła. Dopiero tuż przed miejscem docelowym sprawdziła ponownie stronę z zapisaną z Lockiem rozmową, by upewnić się co do spotkania - jakiż to był błąd... Widząc wiadomość o przyjściu bez ubrań poczuła, jak rumieniec obficie oblał jej twarz. Nie było odwrotu, już pchnęła drzwi do salki... Spróbowała udawać, że wypieki to od tego, że tak szybko do niego biegła po schodach. - Of, uf, cześć, ale się zmachałam - powiedziała, ale aktorka była z niej kiepska, a trzymany w rękach wizbook na pewno nie umknął jego uwadze. Dziewczyna podeszła bliżej, odłożywszy na bok swoje fanty, po czym spojrzała na przygotowane przez Loka składniki. - Co robimy? Pieprzymy...Pieprzowy? - Merlinie, zamknij kłódkę na gębie tej papli...
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Przeglądał notatki, bo niby Kate odpisała, że będzie, ale możliwe, że by sie wcale nie zdziwił, gdyby jednak w ostatniej chwili wymiękła - on sam zapewne by to uczynił - więc chciał przynajmniej na papierze przypomnieć sobie proces robienia tego gówna. Jakie było jego zaskoczenie, kiedy drzwi do kącika eliksirowego uchyliły się, a w nich stanęła oblana gryfońską czerwienią gryfonica, z jakiegoś powodu usilnie udająca zadyszkę. Przechylił głowę na bok, przyglądając się z uwagą jej ubiorowi, jakby już samą twarzą i spojrzeniem sugerując, że ocenia czy warto było się rzeczywiście ubierać, skoro wyraźnie powiedział, że mogła przyjść rozebrana. - Aż tak do mnie pędziłaś? - zamknął książkę - Zawstydzasz mnie. - puścił jej oko odrywając pośladki od blatu. Kącik eliksirów był jak ta wymarzona kuchnia, na tyle wąski by trzeba było się czasem dotknąć przy wymijaniu, można było obserwować swoją pracę i rozmawiać wcale nie drąc się przez połowę lochów. Gestem może nieco zbyt teatralnym zaprosił ją dalej, bliżej kociołka, z jednej strony puszczając jej przejęzyczenie mimo uszu, z drugiej posyłając tak okropny uśmiech, że mogła być pewna, że usłyszał i prawdopodobnie zapamięta by wykorzystać potem. - Po kolei, Kate. Na wszystko przyjdzie czas. Obiecuje. - zapewnił, obserwując ją uważnie, po czym przywołał zaklęciem moździerz by... coś z nim zrobić. Rozwalić hibiskusa? Już zapomniał co przeczytał.
Nie wiedziała, czemu udawała tę cholerną zadyszkę, ale najwyraźniej zrobiła to bardzo dobrze. Albo po prostu z jakiegoś powodu postanowił zignorować jej kiepską grę aktorską i być miłym, czarującym Lokiem. Obdarzyła go uśmiechem, gdy ją powitał taki zaskoczony. - Czemu masz takie oczy? Zdziwiony? Przecież powiedziałam, że przyjdę! - A jak coś to była bardzo słowna. Do tego bardzo rzadko uciekała się do kłamstwa, taka z niej prosta, poczciwa dziewczyna. Puścił oczko - a jej organizm zachował się, jakby ją tymi rzęsami połaskotał gdzieś głęboko w środku. Podeszła bliżej, omiatając wnikliwszym spojrzeniem ich stanowisko pracy. Ciasno tu było, ale powinni się zmieścić ze wszystkimi potrzebnymi przyrządami. - Widzę, że zacząłeś już grzać wodę. Chyba będzie wystarczająco gorąca - skomentowała ustawiony na ogniu kociołek. Była też mięta, hibiskus, pokrzywa... Coś tam świtało jej w głowie, ale nie pamiętała całej receptury. Minęło sporo czasu odkąd uwarzyła ostatni eliksir w swoim życiu. - Co dalej? - zapytała radośnie, zupełnie jakby to ona poprosiła go o asystę, a nie on ją. Ale uprzedzała przecież, że może być średnio przydatna... Zobaczyła, że chwycił na moździerz, to pewnie musieli coś utrzeć. Położyła rękę na blacie niedaleko hibiskusa, od którego biło bardzo przyjemne ciepło i patrzyła na niego zachęcająco sarnimi oczami.
Zaśmiał się pod nosem, unosząc rozbawionym brwi. - Jakie mam oczy? - nie znał jej na tyle dobrze, by czytać co miała na myśli ani czym dyktowane były jej bądź co bądź zwariowane zachowania. Wydawał mu się zabawna, w tej uroczej wersji śmieszności, nie kpiącej. Zacisnął lekko wargi, by jakoś powstrzymać ten uśmiech. Oczywiście, rzeczywiście, woda zagotowana była gorąca, gryfonka prawiła solidne fakty, dobrze,że ją tu zawołał. - teraz będę rozcierać hibiskusa. - poinformował - A ty, ponieważ masz takie sprawne ręce, wiem co mowie, widziałem na własne oczy - uśmiechnął się dwuznacznie - będziesz szatkować pokrzywę. Znasz cofminuo? - wskazał podbródkiem na stosik pokrzywy. Spojrzał na podręcznik, który otworzył na odpowiednim rozdziale, by mieć oczywiście ściągę, bo jakże to tak robić eliksir, skoro ostatnio kiedy próbował, to wysadził kociołek. Podszedł do Kate stanowczo zbyt bliski i zatrzymał się, by poprzyglądać jej z bliska, jednak zanim zdążyła zadać jakieś pytanie, zwątpienie bądź zdziwienie takim obrotem spraw - sięgnął koło jej ramienia po hibiskusa. - Skrzaty robią świetne ciastka z hibiskusem. - zauważył, wrzucając jego solidna garść do moździerza- Powinnaś kiedyś spróbować zakraść się do kuchni i gwizdnąć im kilka. - podsunął jej pomysł łamania szkolnego regulaminu.
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
- A no normalne masz oczy - skwitowała, żeby nie rzec, że ładne. - Po prostu wydawałeś się zaskoczony, że przyszłam. Chyba że to zdziwienie, że jednak się ubrałam? - Nie wiedziała, co dziś wisiało w powietrzu, że poczuła się na tyle odważna, by rzucić podobnym tekstem do Ślizgona. W ogóle cała jego energia dzisiaj w porównaniu z ich ostatnim spotkaniem w sowiarni była inna. Może wpływ na to miał fakt, że ją tu zaprosił? Znaczyło to, że miał ochotę spędzić z nią trochę czasu, prawda? Wtedy byli skazani na siebie z przypadku, w dodatku w otoczeniu gruchających sów, niektórych łysych i rannych, okoliczności nieszczególnie sprzyjające do zawierania przyjaźni. Dziś przynajmniej role się odwróciły - on, pchany ambicją lub dobrym sercem szykujący eliksir pieprzowy dla szpitalnego skrzydła i ona, kociołkowe beztalencie. Była jednak otwarta na zmiany w tym temacie - kto wie, może wspólne warzenie sprawi, że na nowo polubi tę dziedzinę? Uwagę o sprawnych dłoniach skomentowała wyłącznie uśmiechem, czerpiąc autentyczną przyjemność z tak dwuznacznej wymiany zdań. - Znam - potwierdziła, ale bardzo dobrze, że ją o to zapytał. Choć mieszkała z mamą i babcią czarownicami, przez bardzo długą część życia korzystała sporo z tej niemagicznej części. Jeszcze chwila zapomnienia i chwyciłby pęk pokrzyw w gołą dłoń. Nie zdążyła specjalnie zareagować, gdy podszedł do niej tak blisko, lecz też nie cofnęła się. Otulił ją otaczający go zapach, tylko co to było? - Często odwiedzasz kuchnię? - zapytała nieco obok tematu. - Wstyd przyznać, ale przez cały ten czas nigdy tam nie byłam - dodała, robiąc bardzo teatralnie zawiedzioną minę. Odwdzięczając się nieco bliskością, sięgnęła teraz przez niego, by wziąć leżąca za nim na blacie różdżkę, porzuconą na wejściu.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Pokiwał powoli głową, zgadzając się z jej słowami. - Niby gryfonka, a proszę jaka bystra. - musiało to starczyć za odpowiedź, bo choć rzeczywiście zaskoczenie jej obecnością miało miejsce, to przecież rozmowa miała dużo ciekawsze zabarwienie, kiedy można było zasugerować, że jego zawód spowodowany był brakiem jej negliżu. Z drugiej strony trudno byłoby mu się skupić na eliksirze, bo zajęty byłby czymś kompletnie innym, gdyby rzeczywiście rzuciła mu wyzwanie przychodząc bez kompletu ubrań. A on musiał te punkty zbierać, skrupulatnie jak komornik, szukając po kątach tych kilku groszy, którymi mógłby podreperować żałosny punktowy budżet Slytherinu. - To do dzieła, Księżniczko. - kiwnął na nią głową, coby nie myślała, że mając wielkie piękne oczy wymiga się od rąbania pokrzywy. Utarł hibiskusa na breję, po czym jął mu się przyglądać bez przekonania, bo w książce zasadniczo wyglądał on inaczej niż w rzeczywistości i pytanie leżało gdzieś pomiędzy tym, czy on coś spierdolił widowiskowo, czy jednak rycina nie była tak wierna jak być powinna dla takiego antytalentu. - Często. - przyznał - Skrzaty nie lubią, jak im się przeszkadza. - -zerknął na nią, zakładając, że zbyt grzeczna jest i zbyt ułożona, by nagabywać biedne, zapracowane istotki w czasie ich wiecznej harówy - Daleka droga z dormitorium Gryffindoru do kuchni. - podpuścił - Nie to co ze Slytherinu. - nie było w tej szkole chyba głupszej zasady jak niemożność wpuszczenia ucznia z innego domu do swojego dormitorium. Jakież życie byłoby prostsze, jak bardzo przyjemniejsze, gdyby to było można obejść.
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
Jeśli Lockie musiał zbierać punkty w celu podreperowania puli domowej, to Kate powinna postarać się razy dwa. Gryfoni, dość znani z nagminnego łamania regulaminów, w tym roku chyba bardzo się do tego przykładali. Choć w zeszłym roku skończyli zwycięsko i wygrali Puchar Domów, w tym znajdowali się na szarym końcu i to za dość dużą przepaścią punktową. Sama Milburn nie przyłożyła się dotychczas do utraty tychże punktów, ale kto wie, może się dołoży, jak kiedyś jej wpadnie do głowy pojawianie się na terenie szkoły półnago? Patrząc na Lockiego nie była w stanie wykluczyć takiej możliwości. Odwróciła się bokiem, skupiając swój wzrok i różdżkę na pokrzywach, szepcząc pod nosem zaklęcie cofminuo. Nieco zadrżał jej głos - pewnie dlatego, że w międzyczasie rzuciła kątem oka na jego przedramiona, lekko napinające się przy manewrowaniu moździerzem. Musiała jednak ponownie spojrzeć na pokrzywę, by przypadkiem jej nie spalić - wystarczyło niewielkie zbliżenie, by zamiast szatkować zaczęła przypiekać zioła. Ostatecznie nie poszło jej źle, chociaż pocięta pokrzywa wyglądała jak zwykła, zielona papka. Popatrzyła na Lockiego i efekt jego zmagań z hibiskusem. - Zasadniczo wszędzie mam daleko z tej cholernej wieży - odpowiedziała, co było jak najbardziej zgodne z prawdą. Najgorzej miała, gdy potrzebowała dostać się na wieżę astronomiczną - zejście z jednej i schodzenie z drugiej było katorgą. Ale może dlatego miała takie zgrabne uda i pośladki? - Słyszałam, że nie tak prosto się tam dostać - dodała, uśmiechając się pod nosem. - Może jako stały bywalec kiedyś mi pokażesz?
Gryfoni musieli dziękować tylko sobie i swoim debilnym pomysłom typu wjazd na rozpoczęcie roku na dumbaderze, za to, że ich pula punktowa wyglądała tak żałośnie, jak teraz. Trzeba być mistrzem nietrafionych pomysłów, żeby tracić punkty zanim się je jeszcze jakkolwiek zacznie zdobywać. Czy Lockie był bardziej koleżeński, by pomagać innym zdobywać punkty dla ich domu, czy ta koleżeńskość opierała się względem gryfonów głównie na tym by wspierać ich najgorsze instynkty, co równało się właśnie punktów większej utracie. Spojrzał surowym okiem na jej papkę z pokrzywy, ale nie skomentował, bo jego papka z hibiskusa nie wyglądała wcale lepiej. - Jak ten eliksir nikogo nie otruje to będzie rzeczywisty sukces. - westchnął. Pochylił się obok niej nad kociołkiem i zgodnie z przepisem dodał hibiskusa, mieszając zaklęciem w jedną stronę po czym uniósł wyczekująco brwi - No raz raz, teraz Twoja pokrzywa. - ponaglił, zmieniając kierunek mieszania. - Skrzaty mnie tam nieszczególnie lubią - przyznał - Ale mogę Ci pokazać jak tam wejść. - był zadziwiony, że on w przeciągu tych niewielu lat w szkole rozkminił jak się dostać do kuchni, a taka rezolutna gryfoneczka niekoniecznie, ale przecież każda płaszczyzna do szpanowania swoją fałszywą zajebistością była dobrą płaszczyzną. - Może po prostu dolejmy pieprzowego z półki i zmultiplikujmy jego ilość... - mruknął, przyglądając się jak wywar zmienia kolor na brunatny. W przepisie nic nie mówili o brunatnym.
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
Kate nie miała nic wspólnego z wjazdem na dumbaderze i chociaż darzyła sympatią praktycznie wszystkich Gryfonów, nie mogła powiedzieć, że utrata tylu punktów dla ich domu była jej zupełnie obojętna. Niestety ranking domowy był wynikiem zbiorowej pracy, a bardzo często to te niektóre jednostki sprawiały, że była ona trudniejsza niż powinna. Dziewczyna była jedną z tych grzeczniejszych Gryfonek, co nie znaczyło, że nie mogło to ulec zmianie... Ktoś z odpowiednim podejściem mógłby sprawić, że zechciałaby złamać kilka zasad. Czy szło im najlepiej jak mogło? Nie, ale to nie miało prawa być idealne, kiedy oboje zabierali się za warzenie eliksirów bez przygotowania i odpowiednich umiejętności. Nie chciała jednak tracić nadziei, jej pokrzywa, choć papkowata, była naprawdę dobrze poszatkowana i na pewno nie była spalona! - Hej, może nie będzie tak źle! Nie zniechęcaj się - powiedziała z uśmiechem i przekonaniem w głosie. Posłusznie dorzuciła pokrzywę, skrupulatnie ściągając nawet najmniejsze kawałeczki z tacki do wody. - Nie wiedzą co tracą - rzuciła, a później posłała mu nieco ciekawskie spojrzenie, próbując wyczytać z jego twarzy jakąś emocję z tym związaną. Był dość skupiony na eliksirze, który niestety zaczął zmieniać barwę na nieco zbyt brunatną. Pomijając fakt, że w ogóle nie powinien być brunatny. Kate zmarszczyła brewki, po czym sięgnęła do podręcznika, przyglądając się instrukcjom i analizując pospiesznie wszystko, co zdążyli już zrobić. Szlag, powinna od początku nieco bardziej uważać. - Ile zmieliłeś tego hibiskusa? - zapytała go znad stronic, palcem śledząc tekst i w głowie próbując odtworzyć swój ostatni raz przyrządzania eliksiru pieprzowego. - Może za mało, tu piszą o pięciu liściach - dodała, po czym spojrzała na niego pytająco.
Fakt, że był eliksirowym antytalentem nie miał w żadnym stopniu sprawić, że Loki przestanie próbować. Jego cechą wiodącą byłą chora ambicja, co zresztą było sztandarowym elementem corocznej piosenki wyświechtanej tiary, zawodzącej o tym jak bardzo warto być w domu Salazara. Czy warto? Gdyby ktoś zapytał Swansea, powiedziałby, że nieszczególnie. Brak lojalności wobec drugiego ślizgona, wszechobecne przejawy złośliwości, pyszałkowatość i brak motywacji to niekoniecznie warunki w których miło żyć studenckim życiem. Ale ambicji nie brakowało - problem polegał na tym, że nie umieli w pracę zespołową. Uniósł rozbawiony brwi, bo była taka urocza w swoim pocieszaniu. Prawie, jakby rzeczywiście przejęła się jego słowami, które nawet on sam rzucił bez większego polotu. Nie mógł sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz ktoś mu powiedział "nie zniechęcaj się" i strasznie się tym rozsłodyczył. - No skoro tak mówisz. - starał się nie parsknąć, bo zaczynał wierzyć w tę niewinną naiwność gryfonki. Obserwował jak wrzuca pokrzywę do kociołka, po czym przywołał na wszelki wypadek fiolkę pieprzowego z półki, by przyjrzeć się z wielką uwagą jej zawartości. - Oj uwierz mi. Nic nie tracą. Wiem to najlepiej. - puścił jej oko. Nie reprezentował sobą wiele, nie potrafił za dużo i nie był do końca sympatyczny. Przynajmniej był szczery i świadom swoich mankamentów- P i ę ć? - zamrugał zdębiały - To mogłem przesadzić. Dolejmy trochę wody, dodajmy miętę i obniżmy temperaturę. - zaproponował, zerkając jej przez ramię do przypisów przepisu w poszukiwaniu podpowiedzi na to, czy i jak uratować ich smutne dzieło.
Motywacja była rzeczą, której z kolei często brakowało Kate. Oczywiście robiła rzeczy, które powinna, ale skupiała się najbardziej na tym, co było dla niej najprzyjemniejsze. Dziedziny, w których miała braki, już z samego faktu posiadania tych braków stawały się dla niej nieatrakcyjne i było jej bardzo trudno znaleźć w sobie siłę, by poświęcić czas czemuś, co nie dawało jej radości. I choć eliksiry nie były jej ulubionym przedmiotem, stały się o jakiś procent przyjemniejsze z samego faktu jego towarzystwa. Może rzucał dwuznaczne teksty, nakłaniał do okradania biednych skrzatów domowych i zdawał się celowo być sam dla siebie antyreklamą - nie umiała powstrzymać tego płomienia sympatii, którą do niego zapałała. I była pewna, że jeśli następnym razem napisze, że potrzebuje, ot, wycisnąć tuzin gumochłonów, Kate przybiegnie z pomocą. Zrobiła tryumfalną minę, gdy okazało się, że rozpoznała moment, w którym przepis odbiegł od poprawnych zapisów z podręcznika. - Dolej wodę, ja dokroję jeszcze trochę pokrzywy. Dorównamy proporcje i dodamy miętę, powinno być w porządku - uznała, po czym zajęła się swoim przydziałem obowiązków. Z radością ujrzała powoli zmieniający się kolor z brunatnego na ten prawidłowy, szkarłatny czerwony. - Zapomniałam, jak bardzo lubię ten eliksir - przyznała z uśmiechem, w końcu był w jej ulubionym, gryfońskim kolorze! Gdy dokończyli warzenie, a wywar wyglądał na prawidłowy, poporcjowali go odpowiednio do fiolek, a Kate dopilnowała, by wszystkie trafiły do skrzydła szpitalnego, gdzie przydadzą się najbardziej. Pożegnała się z Lockiem gdzieś na schodach, rzucając mu pełne nadziei "do zobaczenia", po czym raźnym krokiem zaczęła wspinać się z powrotem do swojej wieży.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Max potrzebował eliksiru spokoju zawsze w zapasie. Co prawda nie nadużywał go już, jak przed laty, ale wolał być przygotowany, gdyby akurat coś znowu mu na łeb spadło. Skupił się więc maksymalnie na wykonywanych ruchach, choć nie olewał rozmówcy, który wydawał się wartościowym znajomym. A przynajmniej intrygującym. -Pracuję nad tym od dziesięciu lat i ciągle coś mi przeszkadza. - Zaśmiał się bardziej do siebie niż do drugiego ślizgona. Jego relacje z tą rodziną były ciekawe i Solberg wiele by dał, żeby dzielić z nimi nazwisko. Nie było mu to pisane, jak widać, choć nie zmieniało to faktu, że wciąż pragnął się od nich uczyć, a czasem nawet i uczyć ich czegoś, na co sam wpadł. -Sen to marnotrastwo czasu. - Wzruszył tylko ramionami, zgniatając w dłoni skaczącą fasolkę i dodając do wywaru jej sok. Skarabeusze gotowały się, a Max skupił uwagę na kolejnych krokach warzenia eliksiru. Bawił się wybornie, jak zwykle nad kociołkiem. Rosa została dodana, więc znów przyszła pora na manipulacje temperaturą, a gdy ją dostosował, ustawił klepsydrę na cztery minuty, by wszystko pięknie się wygotowało. W tym czasie zajął się czyszczeniem fiolek, choć były fabrycznie nowe. Nigdy nie ufał naczyniom i zawsze wolał sam upewnić się, że nie wpłyną na późniejszą jakość mikstury.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Dostosował? To było doskonałe pytanie, bo niespodziewanie eliksir zaczął bulgotać, zachowując się zdecydowanie nie tak, jak powinien. Być może, co należało również przyjąć za możliwość, któryś ze składników nie był najlepszej jakości, a może znowu był zwyczajnie stary? Albo coś znajdowało się w kociołku, kiedy chłopak zabrał się za przygotowywanie eliksiru. Każda możliwość była całkiem prawdopodobna, a on musiał sprawdzić, co było przyczyną takiego, a nie innego zachowania mikstury. Tym bardziej że poza kącikiem zaczynał się jakiś szum, jakiś gwar, zupełnie, jakby w tę stronę zmierzały kolejne osoby, jakie chciały przygotować tutaj potrzebne dla siebie mikstury. To byłby najgorszy możliwy moment na to, żeby mikstura postanowiła wybuchnąć, tym bardziej że to właśnie Solberg ją przygotowywał. Na dokładkę w towarzystwie jednego z Dearów! Zapewne po całym zamku rozeszłoby się zaraz, że ta dwójka to pozoranci, na których nie można w żaden sposób polegać. Pewnie nie byłoby to aż tak tragiczne, ale gdyby jednak okazało się ciężkie do przełknięcia...
Christopher Walsh
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nieprzepisowe bulgotanie zwróciło uwagę Maxa. Tak być nie powinno i doskonale o tym wiedział. Spojrzał na ogień, którego płomienie zdawały się mieć odpowiednią wielkość. Coś jednak było nie tak. Max wyjął termometr i sprawdził temperaturę wywaru. -Joder! - Wyrwało mu się, gdy zauważył, że wskaźnik powędrował zdecydowanie zbyt wysoko. Rzucił okiem na klepsydrę. Nie przesypało się w niej jeszcze aż tak wiele piasku. Była nadzieja, a to mu wystarczało. Od razu chwycił garść suszonych skrzydeł motyli i wrzucił do kociołka. Szum z korytarza za bardzo nie docierał do jego uszu, gdyż skupiał się na pracy, to to było dla niego teraz najważniejsze i najbardziej wartościowe. Gdy skrzydła wylądowały w garze, a mikstura zmieniła kolor, dodał jeszcze kilka kropel śliny nietoperza i z ulgą patrzył, jak zawartość kociołka się uspokaja. Stuknął ponownie różdżką w klepsydrę, by dostosować czas do nowej sytuacji licząc na to, że nie wybuchnie jednak czymś tak prostym.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Mikstura uspokoiła się, osiadła, zaczęła zachowywać się tak, jak zachowywać się powinna, chociaż wciąż sprawiała wrażenie, jakby miała za chwilę spłatać mu jakiegoś mało przyjemnego psikusa. Bo może tak było, może faktycznie jedynie knuła, jak się zachować, żeby go skompromitować. A może, co również było możliwe, to był w ogóle jakiś szalony sabotaż, chociaż trudno było w tej chwili powiedzieć, czy dokładnie. Nie można było tego jednoznacznie stwierdzić, bo ostatecznie nie było tutaj nikogo poza Maxem i Galem. Chyba że duchy, ale przecież nawet je by zauważyli, a już na pewno, gdyby to był Irytek. Ten nie zniknąłby tak łatwo i robiłby wszystko, żeby ich pognębić, dodatkowo doskonale się przy tym wszystkim bawiąc, sprawiając każdej kolejnej osobie coraz to więcej problemów. I kiedy drzwi do pomieszczenia się otworzyły, mikstura niebezpiecznie zabulgotała, zupełnie, jakby od przeciągu postanowiła wykipieć, niby mleko zostawione samotnie na gazie na dosłownie dwie sekundy.
Christopher Walsh
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Uspokoił się wraz z miksturą. No jeszcze tego brakowało, żeby mu spokoju nie wyszedł. Debilem przecież nie był, choć prawda, że wprowadzał modyfikacje, przez które wywar był mniej stabilny. Nie robił tego jednak pierwszy raz i teoretycznie wiedział, jak to wszystko ograć, żeby procedura zakończyła się sukcesem. Nie przewidział natomiast, że ktoś postanowi tu wejść i mu popierdolić temperaturę. Nawet się nie odwrócił wiedząc, że jak to zrobi, to zjebie kogokolwiek, kto tu się pojawił, nawet jeśli byłaby to sama dyrektorka. Zamiast tego zwiększył na cztery sekundy płomień i od razu wygasił go pod kociołkiem, mieszając siedem razy. Wyglądało na to, że wszystko wyszło pomyślnie, więc zajął się przelewaniem wywaru do fiolek, które następnie starannie zapieczętował. -To do następnego. Oby bardziej wyspanego. - Rzucił do Gale`a, ignorując jakąkolwiek inną obecność w pomieszczeniu i zbierając swoje graty, wrócił do lochów.
//zt
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Czerwiec, czas, kiedy wszyscy powinni uważnie przygotowywać się do egzaminów, czas, kiedy powinni zapomnieć o robieniu głupot, kiedy powinni w końcu dorosnąć. A jednak jest to również czas, kiedy dosłownie wszystko może się zdarzyć.
Przechodzisz spokojnie jednym z korytarzy, gdy nieoczekiwanie dobiega do ciebie głośny wybuch. Wpadasz więc do sali, w której urządzono kącik z eliksirami i spoglądasz na osmolonego, przerażonego ucznia. Może nie byłoby w tym wszystkim nic dziwnego, gdyby ten nie zaczął próbować ukryć składników, jakie tutaj miał. Czyżby zostały ukradzione? Nie, na pewno zostały. Dzieciak wyniósł je ze składzika i próbował teraz zatuszować swój błąd. Co robisz?
Chciałoby się powiedzieć, że dyżury w okresie egzaminów były proste, ale nie do końca tak było. Trzeba było zwracać uwagę na kryjących się po kątach uczniów, przypominać im, że powinni wracać do swoich dormitoriów, kiedy zbliżała się pora na sen, a i tak większość miała to gdzieś. Tak jak ogólne zasady panujące w zamku i poszanowanie czasu prefektów… Szedł korytarzami w lochach, właściwie kierując się powoli w stronę pokoju wspólnego Slytherinu, kiedy do jego uszu dotarł dźwięk wybuchu. Zatrzymał się raptownie, mimo wszystko zastanawiając się nad tym, co mogło się wydarzyć, gdzie i jak najszybciej mógł tam sie znaleźć, szczególnie że w zamku panował zakaz teleportacji. Ruszył więc niemal biegiem w kierunku jednej ze zwykle pustych sal, z której miał wrażenie, że widział wydobywający się dym. Wpadł do środka, orientując się od razu, że była to sala, którą przeznaczono na kącik do tworzenia eliksirów. Nie byłoby w tym niczego dziwnego, że ostatecznie doszło do wybuchu, gdy ktoś z nerwów pomylił składniki, gdyby uczeń nie zaczął nagle próbować ich schować. W podobny sposób mógł doprowadzić do kolejnego wybuchu, więc Jamie pospiesznie nakazał mu przestać, a kiedy to nie pomogło, bez wahania sięgnął po różdżkę, aby chwilowo go unieruchomić. Dopiero wtedy podszedł do jego stolika i zaczął przyglądać się składnikom. Dlaczego dzieciak starał się je ukryć? Czyżby po prostu wystraszył się tego, co się wydarzyło i obawiał się konsekwencji? Nie… To nie mogło być powodem nagłego chowania składników, skoro było wiadomo, że to on doprowadził do wybuchu. Powodem zachowania ucznia musiało być właśnie to, co próbował ukryć. - Co my tu mamy… - powiedział sam do siebie, przestawiając na stoliku to, co uczeń chciał przed nim schować, powoli przypominając sobie, że profesor Stanford zgłaszała braki w szkolnym składziku. Owszem, można było z niego korzystać, ale tylko za zgodą jakiegoś profesora, a później mile widziane było odzyskanie ich, poprzez, chociażby zebranie właściwych ziół, stworzenie odpowiednich nalewek. Teraz Norwood wpatrywał się w większość szkolnego mienia, co zdecydowanie tłumaczyło zachowanie dzieciaka. Spojrzał na niego, kończąc działanie zaklęcia petrificus totalus, zaraz uciszając go jęzlepem, kiedy zaczął tyradę na temat tego, czego nie powinien robić. Jamie nie miał ochoty wysłuchiwać, jak to podobno nie powinien rzucać na innych zaklęć od kogoś, kto okradał szkolny składzik, uniemożliwiając innym przygotowanie się do egzaminów. Powiadomił ucznia o konsekwencjach, że zostają mu nie tylko odjęte punkty, ale jeszcze otrzymuje szlaban, a to, co zrobił, zostanie zgłoszone profesor Stanford. Widział, że uczeń miał zamiar jeszcze coś powiedzieć, choć zaklęcie nie pozwalało mu na to, ale Jamie nie cofnął zaklęcia. Zamiast tego spakował wszystkie składniki do torby, po czym złapał po prostu ucznia za szatę i pociągnął za sobą z sali. Znajdywali się w lochach, więc droga do odpowiedniego gabinetu nie była nazbyt długa, dzięki czemu złodziejaszek szybko trafił przed oblicze profesor od eliksirów, a Jamie mógł uznać dyżur za zakończony.
z.t.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Fern A. Young
Rok Nauki : V
Wiek : 16
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.71 m
C. szczególne : długie kręcone włosy, pieprzyki po lewej stronie twarzy
Nie zawsze mogła przespać spokojnie noc, bez dziwnych snów, męczących koszmarów, wybudzających ją co każdy głębszy, lękliwy oddech. Potrzebowała kogoś z doświadczeniem, kto zna się na uwarzeniu eliksiru słodkiego snu, remedium na gorsze samopoczucie. Nie chciała prosić ciotki o przysłanie jej do szkoły właśnie tego lekarstwa, z obawy, że więcej zamieszania wywołałoby to niż było to konieczne. Celine od czasu śmierci rodziców Fern i utraty słuchu przez dziewczynę, zachowywała się jak nadopiekuńcza wariatka, może i była troskliwa, ale z tym dziwnym szaleństwem w oczach. Young miała już tego dość, dlatego z ulgą przyjęła, że rok szkolny się rozpoczął na dobre, a dystans z ciotką na pewno polepszy ich relacje, taką miała nadzieje. Nie chciała przyczynić się do zabójstwa swojej jednej krewnej w afekcie. Potrzebowała się wyspać tylko tyle i nie zwracać niepotrzebnie uwagi grona pedagogicznego. Ślizgońskie ambicje jednak nie pozwoliły jej stać przy kociołku bezczynnie, a brak zaufania i zachowanie zosisamosi przyczyniło się do tego, że Fern właśnie sprzątała swoje stanowisko do eliksirów, przy okazji starając się zetrzeć ze ścian pozostałości po spróbowaniu uwarzeniu eliksiru słodkiego snu bez odpowiednich umiejętności. Widocznie podążanie za instrukcją samej receptury nie wystarczy, aby przeskoczyć braki z zakresu wiedzy. Wyjęła wizbooka i zaprosiła do znajomych jedyną osobę, która wydawała jej się w tych sprawach kompetentna. Nadal sprzątała ten bałagan, który zrobiła, czekając przy okazji na powiadomienie, czy Solberg przyjął zaproszenie od piętnastoletniej gówniary. Płukała właśnie kociołek za pomocą aquamenti, gdy tak się właśnie stało. Otworzyła okienko z wizzengera tym samym przerywając na chwile swoją czynność i popołudniowym czwartkiem, wolnym od zajęć napisała wiadomość:
Hej. Potrzebuje...
Wysłała pierwszą część wiadomości, zastanawiając się, czy nie powinna użyć panicznego podstępu, swojej ciotki, która zrobiła zamieszanie na izbie przyjść w szpitalu św. Munga, gdy Fern trafiła do szpitala i to podziałało wręcz genialnie. Może Celine prowadziła tylko skromny zielarski sklepik w Hogsmeade, ale również miała zadatki na prawnika Wizengamotu.
Pomocy! Kącik eliksirów, trzecie piętro. To sprawa życia i śmierci. Pilne!!!
Dodała na końcu wykrzykniki, zdała sobie sprawę, że one też działają na ludzi motywująco niczym krzyk, może były nieme jak ona, ale bywały bardziej skuteczne. Nie wpatrywała się w drzwi. Nie czekała na niego, jak zakochana czternastolatka w profesorze ONMS, po prostu podeszła do ściany i za pomocą wyczarowanej szmaty tarła coś, co nie chciało nawet zejść przy użyciu zaklęcia, ale nabroiła.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Dzień zapowiadał się normalnie. Zjadł pół Wielkiej Sali na śniadanie, poszedł na jakieś mało pasjonujące zajęcia i rozłożył się w jednej z sal z kociołkiem, żeby popracować nad swoimi projektami. Właśnie czyścił stanowisko, bo nie był z tych, co zostawiają po sobie bałagan, gdy jego wizzbook się odezwał. Nie kojarzył za bardzo dziewczyny, która zaprosiła go do znajomych. Wiedział, że dzielą pokój wspólny i niektóre zajęcia, ale poza tym średnio coś mu mówiła ta twarz. Zresztą, bardzo młoda twarz. Normalnie po prostu by zaakceptował zaproszenie i olał sprawę, ale gdy tylko ich znajomość magicznie się potwierdziła, otrzymał od nią wiadomość, która go zaintrygowała. Uśmiechnął się pod nosem widząc napisane na czacie słowa. No tak, to musiała być ogromnie pilna sprawa, skoro miała czas przejść przez cały ten wizzbookowy proces. Solberg, który wiele w życiu widział podejrzewał, że może to być jakaś zakochana małolata, która podstępem chce go zwabić, a że wybrała na to idealne miejsce... Cóż, miał zamiar to sprawdzić z czystej głupoty i ciekawości. Spakował swoje graty i już po chwili był na trzecim piętrze. Jakby nigdy nic otworzył drzwi i tak jak podejrzewał, żadnego pożaru nie zastał. Zastał za to krzątającą się nastolatkę, która wyraźnie narobiła tu bałaganu. -Więc, co to za nagły wypadek? - Zapytał, stojąc oparty nonszalancko o framugę, gdy ślizgonka w końcu go zauważyła. Nie miał pojęcia, że dziewczyna nie miała prawa usłyszeć nawet słowa z tego, co właśnie powiedział.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees