Osoby: Rains U. Nashword, Cordelia M. Nashword Miejsce rozgrywki: Hogwart Rok rozgrywki: 2015 Okoliczności: Nawet jeśli Rains sądziła, że jest w stanie przewidzieć wszystko, pojawienie się w Hogwarcie Delii było dokładnie tym, czego przewidzieć się nie dało.
To był jeden z tych dni, kiedy głowa pękała jej nie do opisania, a wszystko, co mogłoby na ten ból pomóc, w istocie zawiodło. W normalnych warunkach z pewnością wyszłaby na zewnątrz, żeby zaczerpnąć odrobiny chłodnego powietrza, ale na dworze wciąż było dostatecznie zimno, by jedynym, co przychodziło jej do głowy, było wyczołganie się prosto w śniegową pierzynę i zejście tam na poważne odmrożenie. Było to tak bardzo nieodpowiedzialne i nielogiczne, że nawet Nashword zdecydowała się na to nie porywać. Zamiast samobójczego planu wybrała na miejsce swojego spoczynku jedną ze szkolnych łazienek, skąd wypędziła najpierw - machając wściekle i nieco na oślep różdżką - dwie trzecioroczne Puchonki. Chociaż godzina była bardziej odpowiednia, by iść na lekcje, dla Rains jedyną odpowiednią rzeczą było teraz rozbijanie lustra nad umywalkami własną pięścią, jakby to w ogóle mogło pomóc na bolącą głowę. Chociaż krew pociekła z rozciętej poduszeczki dłoni dość obficie, Nashword niemal tego nie zauważyła, bo towarzyszący jej ból zmieniał się powoli w niekończący się szum albo pisk. Było to w każdym razie tak diabelnie nieprzyjemne, iż dopiero odnalezienie bezpiecznego miejsca tuż przy samym sedesie - jednym z kilku dostępnych - i oparcie głowy o niemal lodowatą ścianę przyniosło na kilka sekund marny substytut ulgi. Jej hipnoza zdecydowanie wymykała się spod wszelkiej kontroli, a utrzymanie jej w ryzach wiązało się właśnie z tym - przeklętym bólem głowy. Czy szukała pomocy? Jasne, raz czy dwa poszła z tym do skrzydła szpitalnego, ale jedyne, co otrzymała, to polecenie, by się nie przemęczać i eliksir przeciwbólowy, który działał przez pięć sekund, a może tylko jej się zdawało. Że też w tej przeklętej szkole nie było innego hipnotyzera, który mógłby rozwiązać jej problemy. Ktoś, kto przechodził przez to samo, co ona, musiał wiedzieć, jak to naprawić, prawda? Nie zmieniało to faktu, że nikogo takiego nie było i Rains musiałaby rzucić solidną porcją galeonów, żeby znaleźć kogoś spoza Hogwartu, kto nie tylko przyznałby się do swojej umiejętności, ale i zgodził się z nią nad tym pracować. A jeśli ten cholerny ból zostanie z nią już na zawsze? Ciało zerwało się nagle, obejmując wyjątkowo czysty klozet i wlewając doń całą zawartość żołądka, jaką Rains zdążyła tam umieścić od rana. Super, po prostu super. Teraz nie tylko rozsiewała wszędzie czerwone, zaschnięte mazy, ale i cuchnęła jak zadek sklątki tylnowybuchowej. Ledwie żywa, powróciła do poprzedniej pozycji, opierając skroń o chłodną ścianę. To pomagało na krótką chwilę, która teraz zdawała się być prawdziwym wybawieniem. Tym bardziej, że tak łatwo udawało jej się teraz nie myśleć ani o opuszczonych zajęciach, ani o tym, jak właściwie zamierza dotrzeć z powrotem do dormitorium. Czy ona naprawdę sądziła, że to będą jej największe problemy tego dnia? Och.
Nie ma na świecie odgłosu, który zdradzałby więcej od stukotu butów. Na podstawie ich głośności czy dźwięczności można nie tylko określić jakie buty miał na nogach chodzący, ale także ostatecznie poznać jego płeć oraz wagę czy nawet upodobania co do tempa chodu. Dziewczyna, która właśnie przemierzała korytarze nie była osobą, która zastanawiałaby się nad takimi rzeczami, ale jako prowodyrka jedynego hałasu na korytarzu, czuła się odpowiedzialna za stąpanie jak najciszej. W związku z tym jej stopy raz po raz lądowały na posadzce z dziecinną rozwagą, tak charakterystyczną dla tych wszystkich małolatów starających się tylko nie nadepnąć na łączenie płyt. Lądowała na palcach, lękliwie posuwając się naprzód, a palce zaciskając z siłą imadeł na piersi własnego, czarnego mundurka, jaki od wielu dni spędzał jej sen z powiek. Był taki inny, taki obcy, a zarazem znajomy. Był wyznacznikiem siły, którą Cordelia musiała w sobie zebrać, aby wreszcie dopiąć swego. Hogwart. Jeszcze parę miesięcy temu nie pomyślałaby, że kiedykolwiek będzie mogła tutaj trafić, zwłaszcza w samym środku zamieszania związanego z projektem Złoty Sfinks, a teraz była właśnie tutaj. Rzucona gdzieś w Wielką Brytanię, po raz kolejny zmieniając szkołę i walcząc ze sobą, aby odnaleźć sobie w tym miejscu chociaż ułamek prawdziwej akceptacji ze strony innych ludzi. Nie wiedziała czy na niego zasługiwała. Sztuczna buta, którą pokrywała swoje czyny znikała, gdy tylko znajdowała się sama, a wraz z każdym kolejnym stukotem na korytarzu, dziewczyna pogrążała się coraz wyraźniej w samotności własnego jestestwa. Szukała jej. Jedynej osoby, która kiedykolwiek potrafiła zmienić jej spojrzenie na świat, jaka, jako jedyna, znała wszystkie jej sekrety i motywacje od podszewki. Zacisnęła zęby na dolnej wardze i nagle przystanęła. Czy ta wycieczka w ogóle miała sens? Wielkość zamku ją oszałamiała i wpędzała w dezorientację. Jak miała znaleźć tutaj Rains? Jak wyjaśnić jej to, że znalazła się w Hogwarcie? Sama nie wiedziała jak to się stało, a jeszcze wytłumaczyć to komuś innemu… Cichy chlupot zza drzwi na opodal przywrócił ją do rzeczywistości. Nie chciała zastanawiać się nad jego naturą i analizować tych dźwięków, ale zbliżywszy się do pomieszczenia, dostrzegła, że to toaleta dla dziewcząt. Mimo, że dopiero co stwierdziła, że nie pragnie wnikać, nagle poczuła, że powinna wejść do środka. Dotyk chłodnej wody na twarzy zwykle ją otrzeźwiał i pomagał skupić myśli, więc dlaczego dziś miało być inaczej? Obróciła się na palcach i nacisnąwszy lekko klamkę, wślizgnęła się do pomieszczenia, zbliżając się niespiesznie do jednej z umywalek. Wpatrzyła się przez moment w lustro wiszące nad kranem, spoglądając samej sobie prosto w oczy. Jakby to kiedykolwiek pomagało. Syknęła cicho, jakby na samą siebie i zniżyła głowę, odkręcając kurek. Pochwyciła cienki strumień zimnej wody w dłonie i po krótkiej chwili zbliżyła je do twarzy, chcąc ją zwilżyć lub nawet ochlapać. Powtórzywszy ten manewr trzykrotnie, wreszcie zakręciła wodę i trwała tak nad umywalką przez kilka długich minut, niby to czekając aż ze skóry spłynie wilgoć, a tak naprawdę znowu ginąc we własnych wątpliwościach.
Wiedziała, że ktoś w końcu przekroczy magiczną granicę drzwi do łazienki i zburzy jej spokój z taką lekkością, z jaką można zdmuchnąć misternie ułożony domek z kart. Wiedziała to, kiedy weszła tutaj dzisiaj, szukając bezpiecznego miejsca, w którym dałaby radę ukryć się przed światem. Wiedziała to jeszcze zanim klamka została naciśnięta i tajemniczy intruz postanowił wejść do środka. A kiedy było już po fakcie, wiedziała, że nie uda jej się zbyt długo ukrywać za otwartymi drzwiami toalety i w końcu będzie musiała pogodzić się z nieuniknioną konfrontacją, na którą zupełnie nie miała ochoty. Starała się nie ruszać ani o milimetr. Nie tylko dlatego, żeby nie sprowokować tego, czego tak się obawiała, ale również dlatego, że każdy, nawet najmniejszy ruch powodował okropny ból w jej czaszce. Intruz odkręcił wodę i Rains powoli zaczęła odliczać sekundy, które mogły dzielić ją od ponownej samotności. Ile czasu przeciętna dziewczyna mogła spędzić w toalecie? Och, cóż, z pewnością sporo, jeśli potrzebowała podkręcić rzęsy, nałożyć te wszystkie mazidła i poprawić fryzurę, ale dźwięk płynącej wody nasuwał Nashword na myśl, że to jednak inny typ. Ktoś, kto po prostu przyszedł umyć ręce po męczących zajęciach albo po posiłku. To nie mogło potrwać zbyt długo, góra trzy minuty. Trzy. Długie. Minuty. I oby dziewczyna była dość mądra, by nie interesować się potłuczonym szkłem. Rains wzięła kolejny głęboki oddech i to był błąd. Targnęły nią kolejne torsje, tak gwałtowne, że w sekundę zgięła się w pół nad misą toalety, przeklinając w myślach swój osłabiony żołądek. Teraz nie było już nadziei, że zostanie niezauważona. Mogła jedynie modlić się, żeby intruz okazał się na tyle mądry, by zwyczajnie opuścić pomieszczenie. Ignorując dźwięki, jakie wydawał, znowu oparła się o ścianę i przyciągnęła kolana pod brodę. Chociaż wyglądała jak siedem nieszczęść, różdżkę już trzymała w pogotowiu, gdyby przypadkiem jej tymczasowa towarzyszka okazała się zbyt nachalna. A potem podjęła kompletnie idiotyczną decyzję. Podniosła się z podłogi z gracją słonia, przełknęła głośno ślinę, żeby zatrzymać kolejne torsje. Kompletnie spocona mimo panującego w łazience chłodu przymknęła drzwi kabiny, które dotąd ją osłaniały. To trwało zbyt długo, a ona naprawdę potrzebowała tej cholernej łazienki dla siebie. Może mogłaby... Merlinie, może mogłaby rzucić niewielki urok, odrobinę hipnozy. To by jej pomogło, z pewnością na następny tydzień. Pośle pannę do diabła, a sama będzie cieszyła się ustępującym bólem. To był cholernie dobry plan. Przynajmniej do momentu, w którym rozpoznała w intruzie kogoś, kogo kompletnie nie spodziewała się tutaj zobaczyć.
Zbieranie słów i kolekcja wyjaśnień zalewały jej umysł, niczym woda ściągana siłą grawitacji wprost z wodospadu. Setki irracjonalnych rozwiązań i miliony teorii mających wyjaśnić jej pobyt w Hogwarcie. Dlaczego wreszcie ustąpili? Czy widzieli, jak z dnia na dzień Cordelia pogrążała się w coraz większej emocjonalnej ziemiance? Chłodnej i ciasnej, powoli przytłaczającej na tyle, aby nie potrafiła unieść głowy na kilka centymetrów? Z jednej strony przyjemnie pustej, zupełnie pozbawionej ludzi. Ludzi, którzy jeszcze tak niedawno sprawili, że przeżyła swoje osobiste, prawdziwe piekło, z jakiego nie potrafiła uciec aż do dziś. Ziemianka nie była złym wyjściem, o ile tylko znajdowała się z daleka od swej ojczyzny. Czy i tym razem miała wpaść z deszczu pod rynnę? Zepchnięta z prądem, cieszyła się ze zmiany miejsca, aż do chwili, w której natrafiła na wir. Wciągnięta przez nicość, zmordowana szaleńczym tempem zanikania… To nie było to na co się pisała. Krople chłodnej wody ściekały jej po twarzy i powoli uderzały o umywalkę. Nashword nie spieszyła się ze ścieraniem ich ze skóry, aż do chwili, w której stały się nieprzyjemnie ciepłe. Przetarła policzek wilgotną dłonią, nim sięgnęła po materiałową chusteczkę, jaką nosiła ze sobą. Leniwie pozbyła się lepkiej, nieprzyjemnej już wody i niemalże machinalnie zaczęła przesuwać palcami po włosach. Przeczesała je, pozostawiając luźno, aby mogły same odnaleźć sposób, w jaki chciałyby się ułożyć na ramionach, a kiedy już chciała się odwrócić, została jeszcze na chwilę, aby przesunąć małym palcem po opuchniętej, od zaciskania na niej zębów, dolnej wardze. Tylko to sprawiło, że nie odeszła na tyle szybko, aby nie dosłyszeć kolejnego koncertu sponsorowanego przez wymiociny. Zmarszczyła brwi, jakby chciała w ten sposób wykasować ten odgłos ze swojej pamięci i właśnie wtedy wreszcie postanowiła odejść. Problem polegał na tym, że w tym momencie ten przymus całkowicie zniknął. Szkło chrupnęło jej pod stopami, a ona patrzyła wprost w tę twarz. Twarz, którą tak bardzo pragnęła ujrzeć od tak dawna. Na jej własnej zapewne wymalowało się zaskoczenie, spowodowane tym… wpadnięciem na siebie, ale dość szybko ustąpiło na rzecz szczęścia wymieszanego w nierównych proporcjach z silną dawką niepokoju. - Rains… - powiedziała Cordelia, jakby testując tym samym swój głos, przed wyduszeniem z siebie jakiejś dłuższej wypowiedzi, ale nic takiego nie nastąpiło, a przynajmniej nie od razu. Dziewczyna momentalnie puściła skraj umywalki, na której zaciskała teraz palce lewej dłoni, jakby w stresie i zaczęła zbliżać się do siostry z rękoma luźno zwieszonymi po bokach. Dopiero, kiedy znalazła się wystarczająco blisko, nieznacznie wyciągnęła przed siebie palce, aby musnąć ramię Ślizgonki. - Rains. - ponowiła, tym razem z nieco większym zdecydowaniem i zdaje się, że zastanawiała się nad zamknięciem jej w uścisku, dopóki nie skonstatowała w jakim stanie się znajduje. - Co się stało? - spytała, jakby tylko to było teraz ważne. Jakby nie pojawiła się tutaj nagle i niespodziewanie oraz jakby nie mogła tym nikogo zaskoczyć. Palce ześlizgnęły się z ramienia na pokaleczoną dłoń siostry, a Delia najpierw powiodła wzrokiem po zakrzepłej stróżce krwi by zaraz wrócić nim do zmęczonej twarzy. Przygryzła silnie dolną wargę.