Osoby: Callisto Marquett, Runa Grimsdóttir Miejsce rozgrywki: Stambuł, Turcja Rok rozgrywki: 2015 Okoliczności: Runa Grimsdóttir mogła zniknąć na chwilę, ale nie zniknęła na zawsze, co z pewnością byłoby na rękę Callisto Marquett, która teraz nie tylko boryka się z problemami wytworzonymi przez nieznośną uczennicę, ale i z własnymi uczuciami do młodej kobiety, których jeszcze nie zdążyła się do końca pozbyć. Tylko... co tak naprawdę zrobiła panna Grimsdóttir?
Callisto Marquett
Dodatkowo : opiekun Slytherinu, legilimencja, oklumencja
Jak setki razy w ciągu ostatnich miesięcy, nie sposób było i tym razem pominąć zasadniczego pytania, które Callisto zdawała sobie niemal nieustannie zawsze wtedy, gdy chodziło o pannę Grimsdóttir - dlaczego? Podczas gdy socjologowie tak mugolscy, jak i magiczni przez wiele wieków nie mogli znaleźć satysfakcjonującej na nie odpowiedzi, tak i Callisto musiała zadowolić się zrzuceniem wszystkiego na karb niesfornych emocji, które - zwykle kontrolowane - teraz rwały się na wszystkie strony, a ona była niemal niezdolna do choćby samego ich ukrywania. Dwa dni od ostatniego listu Runy, które minęły błyskawicznie, pełne były nie tyle setek sprzecznych decyzji, co masy sprzecznych uczuć, których nie była w stanie nawet rozsądnie zinterpretować. Dreszcz podniecenia zmieniał się we wściekłość, która chwilę później była już tylko rezygnacją, a następnie lękiem i frustracją. Jak proste byłoby powiedzenie "Nie, panno Grimsdóttir" i wysłanie listu do Leonie Dumont, iż mimo usilnych starań cała ta szopka zakończyła się niepowodzeniem, bowiem nic nigdy nie łączyło Callisto z uciekinierką? Z pewnością zapewniłoby jej to przynajmniej częściowy spokój i być może raz na zawsze odcięło ją od wybryków Runy. A jednak gdy nastała godzina piętnasta dwa umówione dni później, Marquett zdecydowanym, szybkim krokiem, z niewielką kremową torbą na ramieniu, w której nie miała absolutnie nic użytecznego, zmierzała do głównej bramy, chcąc opuścić teren szkoły i z pomocą pocztówki, którą panna Grimsdóttir dołączyła do swojego ostatniego listu, udać się wprost do jednego z najbardziej znanych muzeów w Stambule. Obcasy jej szpilek stuknęły po raz ostatni, gdy gwałtowne szarpnięcie zabrało ją prosto na miejsce.
To nie była najbardziej komfortowa podróż w jej życiu i nawet dżinsy, który niemal nie nosiła ze względu na zamiłowanie do klasycznych sukienek, w niczym jej tym razem nie pomogły. Gdy tylko jej stopy dotknęły płaskiego gruntu, zgięła się lekko, powstrzymując gwałtowne torsje. Miała pełną świadomość, że jeśli nie zapanuje nad emocjami, pokaże się pannie Grimsdóttir z tej strony, z której nigdy nie zamierzała pokazywać się nikomu. Kryzys został w końcu opanowany i Marquett mogła pozwolić sobie na rzut oka na miejsce, w którym się znalazła. Nie była w prawdzie skłonna do głębokiej refleksji czy choćby niewielkiego zachwytu, ale musiała przyznać, że Runa wybrała całkiem przyjemny zakątek na rozwiązywanie swoich... ich problemów. Nie była pewna, ile czasu przyjdzie jej tu spędzić, choć wiedziała, że musi wrócić dostatecznie szybko, by nikt nie zauważył jej nieobecności. Chęć przeprowadzenia tej ostatniej rozmowy, która miała być źródłem zakończenia całej historii, była dość silna, by się tu zjawić, ale nie dość silna, by zostać. Odpowiedź na pytanie "dlaczego?" była teraz jednak bardziej istotna niż kiedykolwiek wcześniej, zwłaszcza w kontekście tej szczególnej sprawy. Marquett rozejrzała się znowu, pozwalając sobie tym razem na szukanie wzrokiem swojej towarzyszki, której dotąd jeszcze nie zauważyła. Nie, żeby jakoś specjalnie szukała. Była zbyt zajęta kontrolowaniem własnego stanu, a później ocenianiem wyborów panny Grimsdóttir. Runy nie było jednak w pobliżu, a Hagia Sophia było dość dużym budynkiem, otoczonym równie wielkim terenem, by mogły szukać się tutaj całymi godzinami. Nieco zrezygnowana, pozostawiła sprawy w młodych rękach i przysiadła na pobliskiej ławce, zsuwając z ramion marynarkę i odsłaniając lekką, zwiewną, kremową bluzkę bez rękawów. Dopiero teraz dotarło do niej, że panna Grimsdóttir utrudniała jej zdolność logicznego myślenia do tego stopnia, iż nawet nie pomyślała o panującej w Turcji pogodzie.
Runa mogłaby tracić na rozmyślania nad swoimi decyzjami tyle samo czasu co Callisto, ale wtedy wpadłaby w stan, którego za wszelką cenę unikała niemal od zawsze. Stan refleksji, który potem miałby niepokojąco duże szanse na przejście w mocno niechciany wniosek, z grubsza oznaczający wypowiedzenie w myślach słów "nie powinnam była tego robić". Prostszym wyjściem było wyzbycie się wszelkich pytań, puszczenie wodzy emocji i pełne oddanie się jednemu z najmniej szczytnych sposobów życia. Rudowłosa zwiała z domu niedługo po tym, jak wróciła z Wielkiej Brytanii. Dziadek postawił przed nią żądanie tak sprzeczne z nią samą, że aż brakło słów, aby opisać wściekłość, jaka zawładnęła dziewczyną niedługo potem. Nie mogąc przelać jej na własną różdżkę, aby rzucić parę zakazanych zaklęć, musiała spróbować czegoś innego. Los chciał, że padło na dosyć dobrze sprawdzony już sposób, choć tym razem pierwszy mąż rodziny Ferrara lepiej przygotował się na ewentualną ucieczkę niesfornej wnuczki i zabezpieczył dom lepiej niż zwykle. Istniejące jednak od zarania dziejów prawo, głoszące że "jeśli nastolatek zechce uciec, to prędzej czy później zrobi to wbrew całemu światu" i znalazło ono idealne zastosowanie w tej sytuacji. Podróż Demetrii zaczęła się stosunkowo niedawno, a jednak prędko urodziła konsekwencje poważniejsze, niż ktokolwiek mógłby przewidywać. Uciskana przez wiele lat hedonistka zapragnęła wreszcie zemścić się na własnej rodzinie. Robiła to na wiele wymyślnych sposobów, tak długo, aż sprawa stała się wystarczająco poważna, aby zainteresować włoskie Ministerstwo Magii. O ich wkładzie Grimsdóttir wiedziała od początku - pomoc Brytyjczyków okazała się jednak dużą niespodzianką, przy tym bardzo niemiłą. Niemiłą nawet nie z tego powodu, że jej wybryki nabrały wymiaru międzynarodowego, a raczej dlatego, że nie mogła pojawić się na Wyspach, co początkowo planowała. Tam miała chociaż znajomości, a reszta Europy zdawała się być tak obca, że w pewnym stopniu przerażała młodą uciekinierkę. Nowym miejscem pobytu została więc Turcja. Znając język, Runa mogła przynajmniej porozumieć się z miejscowymi, bez potrzeby grzebania w setkach słowników - czy to werbalnych, czy migowych. Nie była jednak pewna, czy ma zamiar zostawać tu na dłużej. Mieszkańcy ją niepokoili, zwłaszcza, kiedy z podejrzeniem patrzyli na jej nordycko wyglądającą twarz. Większość uznawała ją co prawda za turystkę, ale inni zdawali się nie być tak łatwo przekonani. Wizja ukrywania się pod twarzą jakiejś ładniejszej Turczynki napotkanej na ulicy też jej nie odpowiadała. Chciała być sobą, co zresztą pokazała już dawno temu, brutalnie przerywając naukę stawania się klonem własnej matki. Dlatego też, korzystając z braku informacji jakoby tureckie Ministerstwo miało w niej jakiekolwiek zainteresowanie, paradowała dookoła ze swoją własną twarzą, ze swoją własną figurą i ze swoimi własnymi ubraniami. Przed Hagię Sophię dotarła o wiele wcześniej niż Callisto, będąc przy tym o wiele bardziej świadomą miejscowej pogody. Tak naprawdę nie miała pojęcia, po co jej to spotkanie. Może rzeczywiście potrzebowała kogoś, komu mogłaby się wygadać, mając zbyt wiele własnych sekretów. A może ta prośba była kolejnym kaprysem, za którym nie szło nic konkretnego. Ściągnęła Marquett na drugi koniec Europy. Udało się. Co dalej? Rozmyślała nad tym na ławce oddalonej od miejsca, w którym zobaczyła materializującą się nauczycielkę. Uśmiechnąwszy się sama do siebie, stwierdziła że to blondynce da grać pierwsze skrzypce w ich spotkaniu. Znając życie, nadchodził wykład na temat prowokujących listów i tej podobnych kwestii. Wstała więc z miejsca i przysiadła się do kobiety. - Dość długo się przełamywałaś, Callisto.
Callisto Marquett
Dodatkowo : opiekun Slytherinu, legilimencja, oklumencja
Odwróciła głowę i uniosła wzrok, słysząc znajomy głos. Zbyt znajomy i choć powinna była się tego spodziewać, poczuła nieprzyjemne ukłucie w piersi. Jakim cudem przegapiła pannę Grimsdóttir w tłumie? Jeśli nie było to jakieś sprytne, maskujące zaklęcie, wolała nie rozpoczynać myślowej tyrady dotyczącej tego, że z wolna uśmierca swój własny instynkt. - Panno Grimsdóttir, wyjaśnijmy sobie jedną sprawę - powiedziała powoli, niepewna czy tak właśnie chce zacząć ponownie spotkanie z byłą już Puchonką. A jednak przedstawienie zostało rozpoczęte, kurtyna ruszyła w górę i teraz nie dało się już niczego zatrzymać. - Jestem tutaj z powodu czystego egoizmu, który każe mi kontrolować sytuację, zanim wydarzy się coś, co doprowadzi mój status do kompletnej ruiny. - Chłodny ton był dokładnie tam, gdzie powinien. Sączył się powoli z ust swej właścicielki, nie bacząc na to, co pomyśli siedząca obok dziewczyna. Czas na sentymenty minął, a Callisto bardzo chciała w to wierzyć. Patrzyła pewnie na pannę Grimsdóttir, choć wewnątrz miała jedynie ochotę ukręcić jej tę ponętną szyję. Czy kara za zamordowanie uczennicy była wyższa niż ta za pójście z nią do łóżka? Absurd tego pytania uderzył w nią z taką siłą, że kącik jej ust drgnął niekontrolowanie, choć ledwie zauważalnie. Opanowała się w jednej chwili, decydując, że nie ma między nimi żadnego miejsca na przyjacielskie dyskusje czy droczenie. Wymagało to teraz o wiele większej samokontroli, gdy z taką łatwością mogła wyobrazić sobie, co też kryje się pod cienką warstwą ubrań okrywających młodą kobietę. Gdy równie łatwo było przypomnieć sobie, że nie tylko panna Grimsdóttir pozostawała wtedy w stanie zaawansowanego negliżu. Znajomość cudzych szczegółów anatomicznych zdawała się znacznie utrudniać utrzymanie mocnego, nieprzełamanego autorytetu. Zwłaszcza, gdy dołożyło się do tego świadomość wzajemności tego faktu. Ostatecznie należało w końcu przejść do konkretów. - Czy możesz wyjaśnić mi to wszystko? Od samego początku? - Chociaż z pozoru brzmiało to jak pytanie, każdy, kto choć raz zetknął się z Callisto, z miejsca rozpoznawał ten nieznoszący sprzeciwu ton. - Włoskie i Brytyjskie ministerstwo są żywo zainteresowanie twoim zniknięciem, najwyraźniej związanym z czymś, o czym nikt nie powie pierwszej lepszej nauczycielce, dopóki ta nie przyzna, że nie była taką znowu pierwszą lepszą. Ale obie doskonale wiemy, że to nie może się wydać. Chcę wiedzieć, po co tu jestem, panno Grimsdóttir. Natychmiast.
Należy ze smutkiem stwierdzić, iż żadne zaklęcie maskujące nie miało wkładu w przeoczenie przez Callisto jedynej osoby, której od kilku dłuższych chwil wypatrywała, acz nie można przy tym przekonywać, iż to wyłącznie sprawka jej rozproszenia. Runa w swojej świadomości co do tureckiej pogody założyła przeciwsłoneczne okulary i słomkowy kapelusz z szerokim rondem, toteż uznanie rudowłosej za jedną z wielu błąkających się wokoło turystek nie było niczym dziwnym. Choć będzie takowym, kiedy wspomnimy, że nawiązawszy wcześniej z blondynką chwilowy kontakt wzrokowy, rudowłosa posłała jej subtelny uśmiech. Ludzką rzeczą jest popełniać błędy oraz błądzić, a Grimsdóttir zdawała się ostatnio niemal fanatycznie hołdować drugiej części tejże zasady. Była nawet w dobrym humorze, dopóki Marquett nie postanowiła - typowo dla siebie - zionąć w jej stronę lodem. Cóż poradzić? Taka już była. Jak smok z alternatywnej rzeczywistości, który zamiast ogniem, masakrował całe osady mrożącym żywiołem. Równie niebezpieczna, tajemnicza, straszna. Demi nie potrafiła sobie odpowiedzieć na pytanie dotyczące powodu (poza hedonistyczną zachcianką), dla którego wybrała tę właśnie osobę na swoją tymczasową towarzyszkę. Miała praktycznie cały Hogwart i części innych szkół na wyciągnięcie dłoni, a jednak zwróciła się do Smoka. Niezbadane są koleje ludzkiego rozumowania, jak się okazuje. W końcu co mogłoby prowadzić człowieka do chęci skręcenia komuś karku, nawet jeśli ów ktoś znajduje rzeczony kark wybitnie ponętnym, jeśli nie jakaś nadnaturalna siła? Zwróciła dotychczas skierowaną na wprost głowę o góra dziesięć stopni w stronę Callisto, spoglądając na nią kątem oka. Nawet gorąca Turcja nie przezwyciężała tej aury. Zły znak. Na twarz dziewczyna wprowadziła jednak delikatny uśmiech - wszak nie mogła być prostą do wyszczególnienia uległą stroną w ich relacji. Piękno polegało na niedokładności. Na niemożliwym do banalnego określenia pierwiastku dominującym. Były siebie warte, nawet jeśli żadna nie chciała tego przyznać. - Sama sobie odpowiedziałaś - mruknęła, nieco rozbawiona - Jesteś tu z powodu czystego egozimu. Pytanie tylko, czy swego własnego. Gdyby rzeczywiście był twój, dawno nagadałabyś tej całej Dumont, że dostałam się do Projektu Złoty Sfinks tylko dlatego, że doprowadziłam Elizę Adelatio do ekstatycznych krzyków pewnej pięknej nocy. Nawet byś wtedy nie skłamała. Przepraszam, że nie byłaś pierwsza. Eliza była wtedy trochę jak Sevi Moonlight. Za młoda na personel szkoły magii. I stanowczo zbyt piękna. A ja chciałam się wyrwać z Włoch. Skoro tobie zasugerowali podobną wyjątkowość, to już na pewno wiedzą. Dlatego Alberto wezwał mnie z powrotem. Moja kochana Eliza... popełniła błąd. Nie przypilnowała papierów. Wyszło na jaw, że były niezgodności. Ferrara prędko się dowiedział, nie miał zamiaru czekać na wynik dochodzenia. Ściągnął Adelatio do siebie, napoił veritaserum, a ona wszystko mu wyśpiewała - westchnęła ciężko - Szkoda. Miałam zamiar jeszcze się z nią kiedyś zobaczyć. Znienawidziła mnie za to wszystko, więc niezależnie od swojej twarzy, nie będę już miała możliwości. Ty lepiej też się przyznaj. Ale sama z siebie. Nie zniosłabym świadomości, że ciebie też w ten sposób ktoś torturował. Całe twoje piękno zawiera się w tym, że nie wiadomo, jak prawdziwe są twoje słowa. Tyle że... - zawiesiła się na kilka chwil, wyraźnie zbierając odwagę na pewną ważną wypowiedź - Jeśli ty się nie przyznasz, to ja to zrobię. Powiem im wszystko. Nie bój się stracenia pracy. Wiem, że Aden Morris był zamieszany w podobną aferę. Łazienki dziewczyn są jak fontanny informacji. On nadal pracuje w Hogwarcie, prawda? Zresztą, nawet jeśli cię wyrzucą, to pomyśl o tym, co mogą zrobić kobiecie, która rozpowszechniła informacje o korupcji włoskiego Ministerstwa związaną z łapówkami od Ferrary, pod postacią własnej matki złamała połowę przepisów czarodziejskiego prawa i podszywając się pod pracownika jednego z największych banków, prawie opróżniła ich skarbiec. Ba, wylądowałam nawet w łóżku najpiękniejszej włoskiej modelki - pozytywne wspomnienie wyraźnie poprawiło jej humor, dopóki znowu nie wydała z siebie ciężkiego westchnięcia - Chciałabym jeszcze skorzystać z wolności. Przejdziemy się gdzieś indziej? - spytała, powoli wstając z ławki. Wyciągnęła przy tym dłoń do Callisto, wyraźnie chcąc ją trzymać przez resztę spaceru. Nie była jednak w żadnym wypadku pewna, czy kobieta przyjmie propozycję. Tak właściwie, spodziewała się czegoś zupełnie przeciwnego.
Callisto Marquett
Dodatkowo : opiekun Slytherinu, legilimencja, oklumencja
Jej pewność siebie sączyła się powoli na bruk, zdając się wsiąkać w wysuszoną ziemię tylko po to, by za jakiś czas najzwyczajniej w świecie wyparować, ale wtedy Callisto już dawno nie będzie w tym miejscu, by cokolwiek jeszcze uratować. A więc było właśnie tak. Dokładnie w ten sposób, który była zdolna przewidywać tamtego wieczoru. Nie była pierwsza. Nie była ostatnia. Kim, do cholery, była? Po wszystkim pozostał jedynie zwiększony sentyment, którego tak chciała panna Grimsdóttir. I oczywiście, że go dostała. Podobnie jak miejsce w Złotym Sfinsie po tym, jak już dostatecznie się zabawiła. Podobnie jak piękną, młodą modelkę, która spełniała wszystkie jej oczekiwania. Czy tak właśnie smakowało rozgoryczenie? Och, na Merlinie, oczywiście, że tak właśnie smakowało! Zupełnie inaczej niż panna Grimsdóttir, wlepiająca w nią teraz ten swój wzrok, z którego Callisto była w stanie wyczytać tylko jedno: Wiedziałaś! Dobrze wiedziałaś. To miał być tylko ten jeden raz. Niezobowiązujący jeden raz, po którym pozostanie przyjemne wspomnienie, ale nic poza tym. Żadnych wyznań. Żadnych nadziei. Wściekłość zaczęła z wolna wypełniać pustkę po pewności siebie. Czego ona w ogóle się spodziewała? Nie znalazła się tu po to, by pomóc nastolatce w potrzebie, bo Runa wcale nie potrzebowała pomocy. Nie po to, żeby poskładać części, na jakie rozsypała się jej młoda, była kochanka, bo nikt nie był rozsypany. A już szczególnie nie zjawiła się po to, by zmierzyć się z wielkimi wyznaniami, którym uległaby równie łatwo, jak uległa wcześniej pannie Grimsdóttir w swojej własnej sypialni. Przyjechała dlatego, że taki właśnie był kaprys Runy. Dokładnie tak działo się za każdym razem, kiedy panna Grimsdóttir jakikolwiek kaprys miała. Marquett wysłuchała jej historii ze śmiertelnie poważną miną, przeklinając się w myślach niezliczoną ilość razy. Czy gdyby wiedziała od początku o tym, jak Puchonka dostała się do programu, zgodziłaby się na to wszystko? Czy wciąż wydawałaby się jej w ogóle jakkolwiek pociągająca? Z nich dwóch to ona wydawała się te kilka miesięcy temu nie tylko doroślejsza, ale i mądrzejsza. Zdawało się jednak, że chociaż posągowa postawa mogła wywołać dreszcz emocji w niejednej dziewczynie, w gruncie rzeczy Callisto gubiła się kompletnie w momencie, w którym o świcie zaczynała pragnąć bardziej i więcej niż nocą. Cóż, teraz tak czy inaczej wszystko pozostawało jedynie w sferze domysłów, bowiem karty od dawna były wyłożone na stół. Choć wiadomym było, że obie zachowały sobie jeszcze kilka asów w rękawie. Dlatego mimo niezwykle mieszanych uczuć, jakich nie była w stanie po prostu się wyzbyć, Callisto chwyciła pewnie oferowaną dłoń czy to po to, by zadrwić z oczekiwań Runy, czy po to, by zaspokoić jej kolejną zachciankę, czy ostatecznie dlatego, by dać upust własnej egoistycznej potrzebie, której nigdy nie wypowiedziałaby głośno. Kontrolując nawet coś tak idiotycznego, jak siła nacisku własnych palców na palce młodej kobiety, ruszyła powoli przed siebie, decydując się oddać prowadzenie swojej towarzyszce. - Nie wiem, co powiedzieć, panno Grimsdóttir - przyznała w końcu i chociaż początkowy chłód gdzieś zniknął, na jego miejsce weszła zaledwie wymuszona obojętność. To, na co po raz kolejny porywała się Callisto, było dla niej tak samo niezrozumiałe, jak z pewnością dla Runy. – Mam nadzieję, że potrafi pani coś więcej ponad to, czym chwali się pani na prawo i lewo w łóżkach wybranych kobiet. Byłoby mi niezmiernie przykro, gdyby okazało się, że tak nie jest. Może, skoro jest pani tak niezwykle uzdolniona w tej dziedzinie, przekona pani również panią Dumont, żeby zapewniła pani bezpieczeństwo? To naprawdę ładna kobieta. Inteligentna. I raczej porządna. Widziałyśmy się zbyt krótko, żebym mogła to przyzwoicie ocenić. Poza tym nie byłoby to chyba... trudne, prawda? - Niespodziewanie w tej patowej sytuacji Callisto dostrzegła coś, co nieco ją rozbawiło. Miejsca nie ustąpiły temu uczuciu ani gorycz, ani bezsilna wściekłość, ale przy jego akompaniamencie zdawały się jakoś mniej wyniszczające. – Mój plan przez jedną krótką chwilę obejmował przyznanie się do tego, co zrobiłam, panno Grimsdóttir. Wyznanie, jak doskonale bawiłam się tamtego wieczoru. I jak bardzo żałuję, że dobiegł końca. Ale nie będę robiła niczego na pani warunkach. Nawet jeśli później uznam, że dałam się złapać w tę pani sprytnie zastawioną pułapkę. Nie podjęłam jeszcze decyzji. Dzisiaj jestem tutaj i kategorycznie odmawiam prowadzenia rozmów na temat tego, co muszę czy co powinnam. Czy to jasne? – Jak ogromny mógł być rozstrzał pomiędzy tym, co kłębiło się w chronionej oklumencją głowie, a tym, co brzmiało niemal jak wyznanie? – Zawsze traktuje pani ludzi jak zabawki? – zapytała niespodziewanie, prawdę powiedziawszy zaskakując samą siebie. W jej tonie nie było jednak niczego, co wskazywałoby na jakiekolwiek emocje. Jakkolwiek absurdalne nie byłoby to w tej sytuacji, Callisto brzmiała niemal na rozbawioną. – Czy robi to pani może tylko wtedy, kiedy ma pani jasno określony cel? Znamy powody ekstazy Adelatio. Ja? Dobra ochrona przed Ferrarą. A modelka? Była po prostu piękna? Chciałabym ją poznać. – To, w czyim właściwie kierunku Callisto wyprowadza ciosy, było kompletną niewiadomą.
Marquett była tym, kim ani Adelatio, ani jakakolwiek uczennica, czy to Calpiatto, czy Hogwartu, nigdy być nie mogła. Była osobą, której uwiedzenie nie zawierało się jedynie w ramach przelotnej zabawy, mającej na celu utorowanie pewnej życiowej ścieżki, czy po prostu prawa do przechwalania się na prawo i lewo, że zaciągnęło się ją do łóżka. Miała w sobie tak nieskończenie wiele cech, wynoszących ją na swoisty piedestał, że ciężko byłoby je wszystkie na raz wyliczyć, a jednak da się to wszystko zawrzeć w kilku prostych słowach - Runa pożądała Callisto. Fizycznie, psychicznie i na każdym innym możliwym poziomie, jaki ludzie potrafią sobie wyobrazić. Tak jak to słusznie zauważyła, była wspaniałą osłoną przed tyranią tkwiącego we Włoszech Ferrary, była też wspaniałą kochanką, bijącą na głowę dwudziestoletnie, szkolne gwiazdy, niemające pojęcia o tajemnicach kobiecego ciała, a ponad wszystko była jedną, wielką zagadką, którą chciało się rozpracować, a którą wiecznie chronił chłodny, okrutnie pozbawiony konkretnego charakteru wyraz twarzy. Wszystko to miało swoją własną, niepowtarzalną wagę i rudowłosa diablica wcale nie uznawała tego w stu procentach za zabawę, niezależnie od tego, co ktokolwiek mógł sobie pomyśleć. Zwiększony sentyment, tak chorobliwie abstrakcyjny w miliardzie nieokreślonych bliżej wariantów, choć miał ze wszystkiego najpotężniejsze szanse na przetrwanie, tak jak i wszystko inne nie przetrwał zmiany środowiska. Wystarczyło kilka krótkich miesięcy, żeby nazwisko kobiety przestało wywoływać u dziewiętnastolatki (nawet zapomniała ją powiadomić o swoich urodzinach) niekontrolowane rumieńce wraz z praktycznie niekontrolowanymi myślami dotyczącymi tego, jak złamać jej nieprzeniknioną maskę, a przecież było to jednym z poważniejszych celów, jakie Grimsdóttir postawiła sobie w stosunku do ich relacji. Gdyby tylko wiedziała, że wypaplanie całej prawdy o swoich powiązaniach z Elizą mogłoby posłużyć jako pierwszy - dosyć silny zresztą - krok do spełnienia podobnej ambicji, z pewnością nie czekałaby nawet sekundy. Kaprys podpowiedziałby, że nie trzeba się martwić konsekwencjami tej prawdy. Z pewnością jednak nie przewidziałby, że nie tylko sama Runa wygada wszystko, od początku do końca. Zdziwiła się nieco, choć nie pozwalała sobie na okazanie tego, kiedy poczuła chłodną dłoń splatającą się z jej własną. Różnice temperatur pomiędzy Wielką Brytanią a Turcją nie miały tu chyba nawet większego znaczenia. Chłód bowiem, w przypadku Callisto Marquett, dawało się spokojnie nazwać jedną z wielu cech charakteru, jakimi blondynka się cechowała. Pytanie tylko, jakie były inne, te, które zwykle chowały się gdzieś pod lodową skorupą, niewypuszczane na zewnątrz? Czy były wśród nich czułość, wrażliwość, empatia? Wszystko pozostawało w tej przeklętej, mocno obecnie niechcianej sferze domysłów. Trzymanie się za ręce nie odpowiadało na żadne pytanie, a Callisto zaczęła jeszcze dorzucać nowe. Rudowłosa nie chciała już więcej drążyć tematu - poczuła swoiste zmęczenie całą sprawą i miała szczerą chęć, najszczerszą z możliwych, po prostu się przespacerować. Słuchała jednak wszystkiego bez zewnętrznego oporu, wewnątrz tłumiąc wszystkie bodźce do zaprotestowania, do przerwania rozmowy, do ucieczki. Odwróciła wzrok, spytana o trudność w uwiedzeniu brytyjskiej urzędniczki, nie chcąc pozwolić umysłowi na rozplanowanie całego misternego planu, który w niecałe dwa miesiące sprawiłby, że Leonie Dumont jadłaby jej z ręki. Nie byłby on może zdolny do ułożenia go w tych kilka chwil pomiędzy kolejnymi słowami, ale z pewnością wszystko do etapu pierwszej randki zostałoby ustalone. Nadmierne doświadczenie w niektórych kwestiach potrafi zrobić z człowieka straszne stworzenie. - Niech będzie. Chciałam to już wszystko po prostu skończyć - odparła na kategoryczny zakaz beznamiętnym głosem, zdradzającym może tylko i wyłącznie niedobór sił do ciągnięcia pogoni w nieskończoność. Zamilkła potem, kontynuując prowadzenie towarzyszki po ulicach Stambułu, podziwiając cuda mugolskiej architektury, mając zamiar zachowywać ciszę do samego końca. Padło jednak pytanie kolejne, bolesne w swej krótkości i zdecydowaniu. Runa oburzyła się, już miała zacząć się bronić, nawet otworzyła usta, ale Marquett w żadnym wypadku nie zamierzała jej na cokolwiek pozwolić. Wbijała kolejne szpilki, godzące w całą Grimsdóttir, a nie tylko konkretne elementy jej osobowości. W pewnym osłupieniu, bez pomysłów na zgrabne wyjście z sytuacji, zwiesiła nieco głowę i zwolniła kroku. Jakiś czas później skręciła w odosobnioną uliczkę, gdzie z całą pewnością nikt nie zauważyłby specyficznej pary. Już od dłuższej chwili widywała podejrzliwie spoglądających ludzi, zastanawiając się, co takiego dziwnego rzuca im się w oczy. Po jakimś czasie przypomniała sobie, że Turcja nie jest miejscem największej tolerancji dla relacji podobnego rodzaju pomiędzy osobami jednej płci, a wielu aktywnych demonstrantów pada ofiarami szykan. - Byłabym wtedy o obie z was zbyt zazdrosna, więc pozwól, że nie dam się wam zapoznać - stwierdziła, udając zupełną obojętność na wszystko, co zostało wcześniej powiedziane. Stanęła potem naprzeciw Callisto, ująwszy ją oburącz za dłoń i wbiła wzrok w skórę równie bladą, co jej własna. Parę chwil zupełnego bezruchu zdawało się dziewczynę znacznie uspokajać, bowiem niedługo potem podniosła głowę, aby nawiązać z blondynką bezpośredni kontakt wzrokowy. - Muszę już znikać. Mam nadzieję, że nie odwrócisz się ode mnie tak, jak zrobiła to Adelatio - powiedziała cicho, kładąc prawą dłoń na kapeluszu, aby ściągnąć go z głowy i nałożyć odpowiednio na jasne włosy, a potem pogłaskać policzek kobiety i bez pośpiechu złączyć ze sobą dwie pary ust w długim, delikatnym pocałunku, symbolizującym ostateczne pożegnanie a wraz z nim, obietnicę zerwania na dłuższy czas kontaktu. Dało się wyraźnie poznać, że Runa bezwstydnie przeciągała ten moment, ale kiedy już odkleiła się od Marquett, zrobiła dwa kroki wstecz, puszczając jej dłoń. Mgnienie oka później, deportowała się.