Osoby: Eris L. Lynch, Rains U. Nashword, Felix Lockwood Miejsce rozgrywki: Pub "Pod czarnym kotem" na Nokturnie, Hogwart Data rozgrywki: 9 lutego 2015r. Okoliczności: Wieczór po przesłuchaniu Eris. Takie rzeczy trzeba zachlać. A Eris lubi się bawić. Nawet z gówniarami, które powinny być w szkole.
Kiedy wyszła z przesłuchania, była na wpół rozbawiona, na wpół wściekła. Czuła, że Reagan się nie odczepi - miał swoje racje i mimo twardych dowodów będzie próbował mimo wszystko obstawać przy swoim. Znała taki typ ludzi. I zdecydowanie uważała, że nie powinni zajmować żadnych stanowisk związanych z egzekwowaniem prawa. Aurorzy powinni być bezstronni, mimo wszystko, sprawiedliwi czy coś, a nie ślepo zapatrzeni w jakiś pieprzony wyższy cel. Z drugiej strony to było całkiem zabawne, tak niszczyć jego misternie ułożony plan tego, co się zadziało. Sądziła, że zwykle nikt mu się nie stawia i dlatego teraz nie wiedział, jak się zachować. Dobrze mu tak. Informacja o śmierci ojca jej nie ruszyła. Jakby to kogoś dziwiło. Naprawdę trochę żałowała, że to nie ona dokończyła dzieła, ale cóż. Dzięki temu jest szansa, że ktoś inny będzie teraz mieć kłopoty. A jak się okaże, że nie dość, że ktoś ją uprzedził, to jeszcze ona musi ponosić tego konsekwencje, to chyba naprawdę kogoś zabije. Dla równego rachunku. Psia twoja mać, Reagan! A jak dodać do tego spotkanie z siostrą... Wolałaby, żeby ona poszła razem z tatusiem do krainy wiecznego szczęścia (przynajmniej z jej punktu widzenia, bo szczerze wierzyła, że oboje trafiliby do piekła, a to była miła myśl), ale niestety nie mogła się do tego przyczynić. Przeklęta Przysięga. Trzeba przyznać, że ojciec wiedział, co robi. Gdyby tego nie przewidział, marne szanse, że Callisto wciąż by żyła. A tak - niestety. Chcąc nieco odreagować, wybrała się do jednego ze swoich ulubionych barów. Pasował jej tamtejszy klimat, było blisko do domu - czegóż chcieć więcej? No, może przydałoby się jeszcze miłe towarzystwo do spędzenia czasu, ale to żaden problem. Zawsze napatoczy się ktoś, z kim można się napić. Zamówiła więc pierwszego drinka i zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu w poszukiwaniu kogoś, kto umili jej ten wieczór.
Jak dostała się na Nokturn? A kto mógł to wiedzieć?! Była po prostu zajebiście sprytna. No, dobra, może nie obyło się bez małych kłopotów, ale Rains miała tego dnia naprawdę podły nastrój i nawet sama Callisto Marquett nie powstrzymałaby jej przed opuszczeniem murów zamku. Zniknięcie jej matki nie było co prawda aż tak zatrważającą informacją, ale dziwne uczucia do rodzicielki obudziły się w niej szybciej, niż by sobie tego życzyła, zmuszając ją do dręczenia się absurdalnymi myślami o rychłej śmierci kobiety. Mimo usilnych starań, nie mogła nawet przegadać tego z Cordelią, bo siostra unikała jej tak skrzętnie, że chwilami starsza Nashword traciła przekonanie o jej obecności w szkole. Kiedy już znalazła się za bramą, teleportacja na teren Londynu nie stanowiła najmniejszego problemu. Gorzej z wejściem na Nokturn. Co ją właściwie podkusiło, żeby tam włazić? Och, jasne, chęć doświadczenia tego zabawnego uczucia, kiedy adrenalina rozlewa się po twoich żyłach. Lepszego niż alkohol. Lepszego niż wszystko. Z właściwą sobie pewnością siebie przekroczyła próg tego nieco bezpieczniejszego pubu na Nokturnie i wślizgnęła się na wolne miejsce przy jednym z ustawionych na uboczu stoliku. Była odważna... No, może głupio odważna. Ale nie tak całkiem głupia. Wiedziała, że jeśli wypatrzy ją ktoś nieodpowiedni, raczej nie wróci już do zamku, a przynajmniej nie w jednym kawałku albo przeorana przez jakiegoś zapoconego capa, do czego nie zamierzała dopuścić. Naprawdę, naprawdę lubiła wszystkie swoje kawałki. Zadowolona, że poszło jej tak dobrze, zamówiła sobie Uścisk Merlina, dodając sobie pewności siebie ponad limit. To chyba nie mogło się skończyć zbyt dobrze, prawda? Starała się zbytnio nie rozglądać na boki, by nie przyciągnąć spojrzeń innych klientów tego miejsca. Zatopiła więc wzrok we własnej szklance, sądząc, że to wystarczy.
Kiedy drzwi się otworzyły kolejny raz, automatycznie spojrzała w ich stronę. Uniosła brew ze zdziwienia. Dziewczyna ledwo wyglądała na pełnoletnią, a już się szwendała po takich miejscach? No, no. To była na tyle ciekawa sytuacja, że Eris nie mogła jej przepuścić. Nie odrywała oczu od małolaty (naprawdę nie zakładałaby się, czy młoda ma już siedemnastkę - aż dziwne, że barman jej nie wyrzucił) i obserwowała, jak ta kupuje drinka (proszę, proszę, cóż za rozeznanie w trunkach! No co się dzieje z tą dzisiejszą młodzieżą!) i wraca do stolika. Wyglądała na spłoszoną i niepewną. Nie, to zdecydowanie nie była dobra postawa jak na tę okolicę. Sprawiała wrażenie idealnej ofiary i Lynch była pewna, że nie minie dziesięć minut, a znajdzie się ktoś, kto będzie chciał się "zaopiekować" takim łatwym kąskiem. Ale nie ma opcji. Ona wypatrzyła ją pierwsza. Powiedzmy, że będzie zgrywać obrończynię uciśnionych, a co. Wstała, wzięła swoją szklankę i ruszyła do stolika dziewczyny. Po drodze uśmiechnęła się złośliwie do znajomego, który najwyraźniej też sobie upatrzył małą. Nie, nie, mój drogi, musisz obejść się smakiem. Szczęście, że on wiedział, że na wszelki wypadek lepiej nie podskakiwać Eris. Ona pasowała tu jak mało kto. - Można? - spytała, odsuwając sobie krzesło. Nie czekała na odpowiedź. Niezbyt ją interesowało, czy dostanie zgodę - tym bardziej, że jej brak oznaczałby dla młodej niebezpieczeństwo. I to bynajmniej nie ze strony Eris. - Nie za mała jesteś na bywanie w takich miejscach? Stawiam, że musisz mieć powód na zamianę maminego mleka na Merlina w takiej spelunie - tak, trochę kpiła, ale była ciekawa, w jaki sposób dzieciarnia trafia w takie miejsca. Zresztą ta wydawała się na pierwszy rzut oka dość sensowna, więc kto wie, może właśnie znalazła sobie towarzystwo.
Nie wystarczyło, stwierdziła po namyśle, słysząc kobiecy głos gdzieś nad sobą. Miodowe oczy spojrzały w górę, spodziewając się jakiejś paskudnej wiedźmy z miłym głosem, która ma ochotę ubić dobry interes z pozornie naiwną gówniarą, mydląc jej oczy. Merlin jeden raczył wiedzieć, jakie gówna próbują wciskać studentom na Nokturnie. Nashword zdecydowanie nie przyszła tu w interesach i z pewnością powiedziałaby kobiecie, co o niej myśli, ale... Nikogo takiego wcale tam nie było. Zamiast tego niski, zgrabny rudzielec chciał się dosiąść do jej stolika. Była ładna, ale to nie był powód, by jej ufać. Właściwie to było nawet przeciwwskazanie do pozwolenia sobie na utratę czujności. "Czekam na kogoś" składało się z wolna na języku Nashword, ale zanim zdążyła odpowiedzieć, kobieta już siedziała obok. Pięknie. Po prostu pięknie. - Maminego mleka? - mruknęła, unosząc brew i odsuwając się ostentacyjnie na swoim krześle, przynajmniej na tyle, na ile pozwalała jego niewielka powierzchnia. Kto wie, co ta laska chowała po kieszeniach i co mogła jej podrzucić... Za kogo ona ją miała? Nash już dawno przekroczyła wiek, po którym zarzucanie jej posiadania mleka pod nosem uchodziło innym na sucho. Nawet jeśli byli gośćmi Nokturnu. Nie była na tyle naiwna, by znaleźć się tu przypadkiem. Z tego, co było jej wiadomo, ludzie czasem faktycznie znajdowali się w tym miejscu przypadkiem, ale zwykle brakowało im potem nerek czy innych istotnych narządów. - Nie twój interes, co tu robię. Przyszło ci do głowy, że na kogoś czekam? - warknęła zdecydowanie, nawet nie zastanawiając się czy to pozwoli jej na samotność, czy raczej sprawi, że straci głowę w pierwszej wąskiej uliczce, gdy tylko stąd wyjdzie. Nie mogła teraz zachować się jak spłoszone zwierzę. Wtedy z pewnością zostałaby jak zwierzę potraktowana. - Skoro już naruszasz moją prywatność, to może chociaż powiesz mi, z jakiego powodu? - dodała po chwili namysłu. Jeśli odpowiedź jej się nie spodoba, może warto będzie szybko się stąd zwinąć? Albo przynajmniej rozważyć taktykę, kiedy ruda okaże się mniej niż chętna do samotnej zmiany stolika.
Młoda nagle zaczęła zgrywać pewną siebie. Ciężko powiedzieć, czy to dobry odruch - prawdopodobnie w tej chwili już niewiele zmieniał. Może gdyby od tego zaczęła, nie wzbudziłaby zainteresowania, a tak, no cóż. Eris uśmiechnęła się do niej i wypiła trochę swojego drinka. Dziewczyna odsunęła się na krześle i Lynch pomyślała, że musi coś zrobić, żeby ją do siebie przekonać. Nie wierzyła jakoś w to, że na kogoś czeka. Chyba że prowadzi jakieś szemrane interesy, to jedyna opcja. Jeśli tak, to wcześnie zaczyna, trzeba przyznać. W takim układzie byłyby całkiem do siebie podobne, jeśli chodzi o rozrywki młodości. Tym bardziej warto było nawiązać znajomość. - Skoro na kogoś czekasz, tym lepiej. W takim razie umilam ci czas oczekiwania. Jeśli jednak moje towarzystwo ci niemiłe, to jestem w stanie od ręki wskazać ci przynajmniej czterech... - spojrzała w stronę drzwi, które właśnie się otworzyły, - ...pięciu bardzo sympatycznych panów, którzy chętnie podejmą się tego samego zadania - z serdecznym uśmiechem upiła kolejny łyk drinka. - Eris jestem. A ciebie jak zwą? Była wręcz pewna, że młoda jej nie spławi. Może była mała, ruda i z pozoru niegroźna, ale jednocześnie była tu znana. I nie tylko nigdy nie straciła nerki, ale też nikomu, komu by towarzyszyła, się to nie zdarzyło. Jak do tego doszło, że szanowano ją na Nokturnie - nie chciała powiedzieć. Niemniej było to w tej chwili niepodważalne. I chociaż rzucano w jej stronę wściekłe spojrzenia - w końcu sprzątnęła co niektórym sprzed nosa łakomy kąsek, to nie miało to znaczenia. Młoda miała coś w rodzaju szczęścia, a to się w tych okolicach rzadko zdarza. Jeżeli jednak będzie wolała to szczęście odrzucić, to znaczy, że jest głupia. I to nawet lepiej, że ten fakt wyjdzie tak szybko. Eris nie lubiła się zadawać z głupimi ludźmi. Najczęściej natura sama ich eliminowała i okolice Nokturnu idealnie się do tego nadawały. A ona nie musiała na to patrzeć.
Szczęście najwyraźniej nie zamierzało się kończyć, skoro ktoś tak szanowany jak Eris, postanowił być tego wieczoru obstawą Rains. Może to nie była najrozsądniejsza obstawa, sądząc po małych kurwikach w jej oczach, ale pięciu panów w barze faktycznie nie wyglądało zbyt zachęcająco. Bez zastanowienia wpakowałaby im różdżkę z jakimś koszmarnym zaklęciem na końcu między oczy, ale wiedziała, że oni chętnie potraktowaliby ją jeszcze paskudniejszym. Albo gorzej - chętnie potraktowaliby ją swoimi różdżkami. Uch... Gdy patrzyła na sprawy z tej perspektywy, Eris wydawała się całkiem sympatyczna. - Faktycznie wyglądasz lepiej od nich - mruknęła, rozluźniając się nieco. - Jak na mój gust - dodała po chwili. Aluzja była subtelna i raczej trudna do wyłapania przez kogoś, kto nie postanowiłby się nad nią rozwodzić. Tak czy inaczej, to akurat Rains musiała przyznać - Eris była miłym dla oka towarzystwem, choć pewnie byłaby lepszym w innych okolicznościach, bo teraz porzucenie czujności byłoby samobójstwem. Nawet przy niej. Zwłaszcza przy niej. - Meg - rzuciła bez zawahania, gdy ruda wreszcie się przedstawiła. Uśmiechnęła się lekko, decydując się na wyciągnięcie dłoni zachęcającej do uścisku. Jaki sens miało powiedzenie "Cześć. Jestem Rains Nashword. Studentka pierwszego roku w Hogwarcie. Moi starzy są dziani, choć matka ostatnio jakoś dziwnie zniknęła"? Zwłaszcza, gdy kłamstwo tak łatwo przechodziło jej przez gardło. - To co planujemy w ramach umilania mi czasu? Jeszcze jedna kolejka? - rzuciła, zerkając w swoją pustą szklankę i z wolna przyzwyczajając się do nowego towarzystwa. Jeśli zrobi się bardzo źle, zawsze będzie mogła nagrzebać tej Eris w głowie, prawda? A potem zwiać tak szybko, jak tylko pozwoli na to teleportacja. Z wolna uniosła wzrok, starając się zerknąć w oczy towarzyszki. Może chociaż mała próba, żeby mieć pewność, że wyjdzie w razie zagrożenia? Postaw mi drinka, pomyślała.
Młoda zaczęła się rozluźniać i to było widać. To dobrze, o to chodziło. Nie o stracenie czujności, ale o większą swobodę. Bo właściwie tylko jeśli zachowujesz się, jakbyś naprawdę należała do danego miejsca, możesz poczuć się bezpieczniej. Więc Meg zapewniała sobie bezpieczeństwo. Mądre. Całkiem niezłe instynkty zaczynały się u niej wykształcać. Nieźle wygląda jak na jej gust? No, no, nie dość, że trafiła na dziewczę całkiem inteligentne i sensowne, to jeszcze najwyraźniej grające do tej samej bramki. To się nazywa mieć szczęście! Także nie, sorry, panowie, ale teraz tym bardziej nie było mowy, żeby odpuściła. Nie, żeby zamierzała, ale przy takim obrocie spraw była ciekawa, jak wieczór się potoczy. Wachlarz możliwości z każdą chwilą poszerzał się coraz bardziej. Meg. Była w stanie się założyć, że to nie jest jej prawdziwe imię, a gdyby wygrała zakład, serdecznie pogratulowałaby małej. Instynkt samozachowawczy na coraz wyższym poziomie, brawo! Szybko się uczy, trzeba jej to przyznać. - Pewnie, że jeszcze jedna kolejka. Nawet nie tylko jedna. Sprawdzimy, jak mocną masz głowę, młoda? - puściła jej oczko. A potem tamta podłapała jej wzrok. I w jakiś dziwny sposób w umyśle Eris pojawiła się sugestia. Sugestia, która mogłaby być jej własną, gdyby nie fakt, że pojawiła się kilka sekund wcześniej, a teraz jakby mignęła na nowo. I to nie wydawało się naturalne. A biorąc pod uwagę wydarzenia z dzisiejszego poranka, to była ostatnia rzecz, którą młoda powinna była robić. I nieważne, że o tym nie wiedziała. Eris zmrużyła oczy, w których błyszczała paląca wściekłość. Meg przegapiła moment, kiedy jej towarzyszka wyciągnęła różdżkę, dopóki nie poczuła jej końca na swoim brzuchu. Prawdopodobnie z boku nawet nie było tego widać, tym bardziej, że Lynch trzymała rękę pod stolikiem. - Nie ze mną takie numery - warknęła. - Nie dam tym wszystkim panom zrobić ci krzywdy, ale jeśli chcesz stąd wyjść cało, ze mną też nie pogrywaj. Cóż, niezbyt dobrze byłoby stracić ostatniego sprzymierzeńca w tym przybytku, prawda?
Sprawdzanie odporności głowy nigdy nie było dobrym pomysłem i Rains doskonale o tym wiedziała. To nie mogło się dobrze skończyć, skoro siedziała z kompletnie obcą kobietą w pubie na Nokturnie, a im dłużej przebywała wewnątrz, tym częściej nawiedzała ją myśl, że przyjście tutaj było największym kretynizmem, jakiego się w życiu dopuściła. Miało być fajnie, jasne? Lajtowo. Miała zobaczyć świat od tej mrocznej strony. Miała spotkać intrygujące czarownice i poobserwować trochę sposób robienia interesów, które nigdy nie powinny mieć miejsca. Cóż, zdawało się, że tylko jeden punkt z jej planów został spełniony - Eris niewątpliwie była intrygująca, ale mogła być również niebezpieczna i Rains trudno było o tym zapomnieć. Miała wrażenie, że przypisała sobie stanowczo zbyt dużo odwagi, gdy wkradała się na Nokturn, a życie najwyraźniej planowało to wszystko zweryfikować i to w trybie natychmiastowym. Nashword uśmiechnęła się tylko w odpowiedzi na puszczone jej oczko. Zaprzeczenie równałoby się z przyznaniem do własnej głupoty. Potwierdzenie wpędziłoby ją niewątpliwie w kłopoty. Dopiero po chwili - stanowczo zbyt późno - dotarło do niej, że nie wyczerpała jeszcze limitu kretynizmów na ten wieczór i w mig pożałowała podjętej zbyt pochopnie decyzji. Koniec różdżki Eris uwierał w brzuch, gdy ruda patrzyła na Rains z palącą wściekłością. To nie był jeszcze krytyczny moment i Nashword doskonale to czuła. Gdyby chciała, Eris załatwiłaby ją w sekundę. Dlatego właśnie odpuściła, ratowanie się hipnozą odkładając na później. Teraz mogła tylko niepotrzebnie jeszcze bardziej rozsierdzić kobietę. Starając się zapanować nad rosnącym z wolna strachem, Rains przybrała obojętny wyraz twarzy, by po chwili podciągnąć lekko lewy kącik ust. - To twoja różdżka czy po prostu cieszy cię moje towarzystwo? - zażartowała, usiłując zmienić temat, wybrnąć z tego niekomfortowego położenia. Szybko jednak przeszła jej ochota na kpiny. - Mam rozumieć, że stałam się twoją zabawką na ten wieczór? - zapytała wprost, zakładając ramiona na piersiach i patrząc Eris w oczy już tylko po to, by nadać powagi swoim słowom. - Co, jeśli nie mam ochoty? - ciągnęła. Skoro nie mogła grać z tą kobietą podstępem, może warto było zagrać szczerością?
Gdyby znała rzeczywistą motywację dziewczyny, jej prawdziwe powody pojawienia się na Nokturnie... Chyba parsknęłaby śmiechem. A już na pewno nie uznałaby, że młoda ma coś w głowie. W ten sposób natura eliminowała przypadki nie nadające się do samodzielnego przetrwania i ten się właśnie na taką eliminację kwalifikował. Tyle że Eris nie wiedziała o tym wszystkim. Wciąż mogła się łudzić, że chodziło o coś ambitnego, a przynajmniej że w grę wchodzi świadoma, odpowiedzialna decyzja i bardzo konkretny cel. Lepiej, żeby rzeczywistość nie zweryfikowała tych założeń, nie wprost. Lynch nie lubiła się mylić. Uniosła brew, słysząc pytanie, które chyba miało być żartem. Żartem, który z co najmniej kilku powodów był głupi. Przede wszystkim rzucanie go do kobiety było z założenia idiotyczne i Eris zaczęła się zastanawiać, czy jej towarzyszka nie jest jakaś opóźniona w rozwoju. Zaczynało ją to męczyć. Naprawdę miała nadzieję na miły wieczór po tak podłym poranku, ale najwyraźniej los postanowił z niej dość mocno zakpić. Pieprz się, losie. Teraz młoda chyba starała się zgrywać pewną siebie i butną. Zmiany jak w kalejdoskopie, naprawdę. Tyle że chyba zepsutym kalejdoskopie, może jakimś pękniętym w co najmniej jednym miejscu. W innej sytuacji Lynch zabrałaby swoje zabawki i zmieniła lokal. Dzisiaj jednak była dość uparta. Plan był taki, że ten wieczór się uda, więc jeśli teraz wyjdzie, to pewnie nie uda jej się odpuścić złości, a to już może nie skończyć się miło. Przynajmniej nie dla niej. Wzięła więc głęboki wdech, bardzo wolno wypuściła powietrze, po czym uśmiechnęła się do dziewczyny. - Nie jesteś żadną zabawką. Gdybym chciała, żebyś nią była, wieczór toczyłby się inaczej. - Dopiła drinka i machnęła do barmana, dając mu znać, że chętnie wypiłaby kolejnego. Zwykle nie dostawało się tutaj napojów do stolika, ale cóż. Ona nie była zwykła. - Na co masz w takim razie ochotę? - spytała z nagłym zainteresowaniem, uśmiechając się szelmowsko.
Ach tak. Czyli wszystko było już przesądzone? Wprawdzie Eris zaprzeczyła, jakoby planowała ją wykorzystać, ale co to właściwie zmieniało? Nashword wciąż czuła śmieszny ucisk w miejscu, w którym jeszcze chwilę temu była różdżka starszej kobiety. Alkohol przejął odrobinę kontroli nad jej ciałem i chcąc, nie chcąc, czuła, że jej ruchy nie są tak płynne, jak powinny, gdyby przypadkiem potrzebowała szybko się ewakuować. A może to właśnie był dobry moment na ewakuację? Mogła zgrywać pewną siebie, ale jakie, na Merlina, miała szanse samotnie na Nokturnie? Nikt nie przejąłby się, gdyby Eris wyniosła jej zwłoki z tego miejsca. Ba, nikt pewnie nawet by na nią nie doniósł. Pytanie kobiety dotarło do niej z lekkim opóźnieniem i Ślizgonka wzdrygnęła się mimowolnie. Jej ręka z miejsca powędrowała na różdżkę. Kurwa, nie mogła tu zostać. Ta gra przestawała być zabawna. - Chyba już podziękuję. Nieźle się bawiłam. Dzięki za dotrzymanie towarzystwa, ale naprawdę muszę lecieć - rzuciła, starając się zachować zimną krew. To brzmiało jak wymówka tchórza, ale nic lepszego nie potrafiła teraz wymyślić. - Może jeszcze się spotkamy? Kiedyś... - Oby nie. W innych okolicznościach po prostu by wyszła, ale czuła, że ta babka nijak nie będzie zadowolona, kiedy byle studentka po prostu odwróci się do niej plecami, odmówi jej własnego czasu i czego tam jeszcze oczekiwała ruda. Na szczęście nie znała nawet jej imienia. Ciężko będzie o przyzwoitą lokalizację i na to Rains właśnie liczyła. Jej dłoń zaczęła się mimowolnie pocić, więc tylko zacisnęła palce mocniej na różdżce i spojrzała rudej w oczy. Spójrz za siebie, pomyślała z naciskiem po czym, wiele się nie zastanawiając, poderwała ciało z krzesła, nie sprawdzając nawet czy hipnoza zadziałała. Stolik zadrżał, jej pusta szklanka wywróciła się na blat, ale Rains już tego nie zarejestrowała. Ostatni duży krok, chłodna klamka pod palcami i... już jej nie było. Zimne powietrze owiało jej twarz, gdy zakręcała zaraz za pubem, wpadając w pierwszą lepszą uliczkę i modląc się, by nie urwało jej nogi, gwałtownie teleportowała się do pierwszego bezpiecznego miejsca, które przyszło jej na myśl.
Chyba już podziękuję? Co to był za tekst? Co ta mała sobie wyobrażała? Eris nie miała ochoty kończyć tego wieczoru i ta gówniara nie będzie za nią decydować. Niezależnie od tego, co chciała. Kogo to obchodziło, co miały w planach takie dzieciaki? Ją na pewno nie. I ten wieczór jeszcze się nie skończył. Nie miała zamiaru słuchać tych bredni o tym, że może kiedyś się jeszcze spotkają. Spotkały się teraz i tego trzeba się trzymać. Wyciągnęła rękę, chcąc złapać dziewczynę za nadgarstek. To byłoby na pewno skuteczne, Eris potrafiła mieć taki uchwyt, że mało kto się potrafił wywinąć. I gdyby tylko dosięgnęła, gówniara nie miałaby szans. Ale w umyśle Eris pojawiła się myśl, której nijak nie była w stanie odgonić. Spójrz za siebie... No to spojrzała. A sekundę później młodej już nie było. Odwróciła głowę w takim tempie, że aż jej coś strzyknęło w szyi. Zanim drzwi zdążyły się domknąć, błyskawicznym ruchem wyjęła jeden z nożyków i rzuciła nimi we framugę. Idealna precyzja, jak zwykle. Warknęła z wściekłością. Wiedziała, że nie ma co wybiegać za dzieciakiem, bo tylko się zmęczy, a tamta pewnie już się teleportowała i teraz szukaj wiatru w polu. Dzień spieprzony jeszcze bardziej, świetnie. I jeszcze szmata miała czelność ją hipnotyzować. Znowu. Ci ludzie nie mają za grosz przyzwoitości, manier ani czegokolwiek innego. Wstała z takim impetem, że aż się krzesło przewróciło. Zwróciła tym na siebie uwagę, jasne, ale nikt nie chciał z nią zadzierać, nie teraz, kiedy aż gotowała się ze złości. Wyszła trzaskając drzwiami, wcześniej zabierając ze sobą rzucony nożyk. Postanowiła iść do domu i tam uraczyć się jakimś alkoholem. Już nikt jej więcej tego wieczoru nie popsuje. Nie pozwoli na to.
Wylądowała w połowie drogi pomiędzy Hogwartem a Hogsmeade i nie było to zdecydowanie miękkie lądowanie. Nieomal złamała nogę wykręconą solidnie przy spadaniu, gdy próbowała przekręcić się jeszcze inaczej, by nie wpaść twarzą prosto w ubitą ścieżkę. I tak nie udało jej się tego uniknąć, o czym świadczyło solidne otarcie na lewym policzku, które do jutra być może stanie się limem oraz ból w kostce, nie tak potworny, jak powinien, więc w najgorszym wypadku była po prostu zwichnięta. Wokół było ciemno i tylko nieliczne, drobne światełka odznaczały się na tle ciemnogranatowego aksamitu. Część z nich po prawej stronie należała z pewnością do sklepów w Hogsmeade. Pozostałe stanowiły raczej ubogie nocne oświetlenie zamku. To chyba oznaczało, że już dawno powinna być w dormitorium, ale niestety nie była. Nie obawiała się przebywać na zewnątrz po ciszy nocnej, ale tym razem targało nią stanowczo zbyt wiele emocji. I jeszcze ten upadek. A zanim wypadła z baru, dałaby sobie rękę uciąć, Eris czymś za nią cisnęła. Teraz była już jednak dostatecznie daleko od Londynu i tej psychopatki. Miała nadzieję, że jest równie daleko od wszelkich możliwych członków jej rodziny. Z pewnością też mieli skłonności psychopatyczne. Świry. Podniosła się jakoś, z grubsza orientując się w otaczającym ją terenie. Było tak bardzo ciemno, że nie była do końca pewna położenia ścieżki. A policzek bolał nie do wytrzymania. Skrzywiła się, przyciskając do niego palce. Klin klinem czy coś w ten deseń. Powolnym krokiem ruszyła w ciemność, gdzieś w bliżej nieokreślonym kierunku Hogwartu. Miała szczerą nadzieję, że to już koniec niespodzianek tego dnia. Jasne, nigdy nie powinna była wślizgiwać się na Nokturn, nie mówiąc już nawet o tym, że nie powinna była wślizgiwać się na Nokturn wieczorem, ale jeśli ktoś teraz będzie się o to czepiał, chyba zabije go na miejscu...
Cisza nocna zaczęła się już prawie dwie godziny temu, więc woźny robił ostatni obchód przed zamknięciem bram na noc. Lista jego obowiązków na koniec dnia była długa i w tej chwili był już naprawdę zmęczony. Nie przewidywał jednak żadnych problemów, bo i co może się wydarzyć na błoniach o tej porze? To był rutynowy obchód i nic nie zapowiadało, że może tym razem ma być inaczej. Nic, dopóki nie dostrzegł niewysokiej postaci prześlizgującej się przez główną bramę szkoły. Przystanął i obserwował, jak intruz zmierza w jego stronę, zupełnie nie zwracając na niego uwagi. Skoro przeszedł przez bramę, to znaczy, że musiał to być jakiś uczeń czy student - raczej nie nauczyciel, bo ci zwykle jednak patrzyli przed siebie i witali się z innymi, nawet jeśli chodziło o ludzi na tak niskim i nieważnych pozycjach, jak on sam. Natomiast ta postać była już ledwo kilkanaście metrów od niego i wciąż nie podniosła wzroku znad trawy. Stał więc z założonymi rękami, uśmiechając się szyderczo. W pewien sposób lubił takie oderwania od codziennej rutyny. Udokumentowanie i ukaranie niesubordynowanych uczniów należało do czegoś w stylu jego pasji. A nakrycie ucznia na powrocie z Hogsmeade o tej porze zapowiadało niezłą rozrywkę. - Dobry wieczór - rzucił z uśmiechem, a jego głos poniósł się przez błonia wśród ciszy nocy.
Im bliżej była zamku, tym większą miała pewność, że dobrze idzie. Nie wiedziała jednak, że ktoś ma niezły ubaw z jej późnego powrotu i nie wyglądało na to, by zorientowała się w sytuacji przed zaliczeniem kompletnej wpadki. Dlatego szła po prostu jak gdyby nigdy nic pośród ciemności, myśląc z wolna o wsunięciu się pod kołdrę w dormitorium. Choć druga myśl o ciepłej kąpieli przed snem była równie przyjemna. Rains nie sądziła jednak, by taki numer był także bezpieczny. Była już tak cholernie blisko, gdy mijała bramę wejściową, a potem jeszcze bliżej, gdy pokonała kolejne kilka metrów. I nagle zamarła w miejscu tak gwałtownie, że niemal wywaliła się na twarz. Miała nieznośne poczucie, że zna ten koszmarny głos, który właśnie ją powitał. Wyprostowała się dumnie, poprawiła ciuchy i spojrzała prosto w oczy cholernemu woźnemu. - Dobry wieczór - odpowiedziała grzecznie i stanowczo, jakby chciała dać woźnemu do zrozumienia, że nie tylko jest świadoma tego, co robi, ale również, że ma pełne prawo tu być. Czuła jednak, że taki zabieg absolutnie nie poprawi jej pozycji. Pomijając już fakt, że ten palant z pewnością jej nie uwierzy, równie dobrze mógłby zapytać o to któregokolwiek z nauczycieli i żaden nie potwierdziłby jakiejś idiotycznej zgody na przebywanie w środku nocy poza zamkiem. Choć może Allard... Nie. - Jakiś problem, proszę pana? Jestem prefektem naczelnym Slytherinu. Rains Nashword - rzuciła, jakby to miało stanowić jej tarczę i uśmiechnęła się półgębkiem. Miała. Kompletnie. Przejebane.
Od godziny siedział na parapecie w dormitorium i bezmyślnie wyglądał przez okno. Dzisiaj nie miał żadnego dyżuru ani niczego, więc nie do końca wiedział, co ze sobą zrobić. Przywykł do tych nocnych obchodów, spokojnych spacerów po błoniach czy zamku, kiedy trzeba było kontrolować, czy wszyscy na pewno są już w swoich pokojach wspólnych. Przeszło mu przez myśl, żeby sobie porysować, ale jakoś nie mógł się zebrać. Miał tak ogromnego lenia, jaki się u niego od dawna nie zdarzył. Kiedy tak wpatrywał się w przestrzeń gdzieś w okolicach głównej bramy, nagle dostrzegł jakąś zakapturzoną postać. O tej porze? Pojęcia nie miał, kto to mógł być, nic nie było mu wiadome o jakichś tajemniczych wyprawach nauczycieli, ale skoro nikogo obcego bramy by nie przepuściły, a ten ktoś przeszedł przez nie bez problemu... Wartę na błoniach trzymał dzisiaj woźny i Gryfon widział, jak mężczyzna zatrzymuje intruza. Intruza, który charakterystycznym gestem właśnie poprawił kaptur... A on znał ten gest. Bardzo dobrze go znał. I czuł, że dziewczyna, która właśnie dyskutowała z woźnym, zaraz będzie miała przerąbane. Zeskoczył z parapetu i w pośpiechu założył trampki. Nie znosił tych butów, były absurdalne, zwłaszcza w porównaniu z jego kolekcją butów idealnie pasujących do jeszcze większej kolekcji garniturów. Teraz jednak chodziło o wygodę i pośpiech. Dobrze, że nie zdążył przebrać się w piżamę... Za to miał wystarczająco dużo bezproduktywnego czasu, żeby doprowadzić koszulę do stanu, w jakim normalnie za żadne skarby świata by nie założył. Teraz jednak miał inne priorytety. Dlatego, mimo wyglądania, jakby ktoś go przed chwilą jadł, wybiegł z wieży i popędził po schodach. Nie wiedział, ile czasu mu to zajmie, czy zdąży dobiec, zanim Rains wpadnie w tarapaty, z których ciężko będzie ją wyciągnąć, czy w ogóle uda mu się przebiec cały ten dystans, zanim nie padnie i wyzionie ducha z powodu braku kondycji. Ale w końcu mu się udało. Może dlatego, że dystans sam z siebie skrócił się o znaczną część, jako że Rains i woźny byli już prawie przy budynku. Ślizgonka wyglądała, jakby szła na skazanie i Felix był pewny, że woźny nagadał jej wystarczająco przerażających głupot, by było to zrozumiałe. Miał jakieś sadystyczne zapędy i Gryfon nie miał pojęcia, dlaczego zatrudniano tu takich świrów. - Rains! - zawołał, ledwo dysząc, jak tylko wyleciał z zamku. Musiał na szybko wymyślić coś dobrego, a nie był pewien, czy jest dobrym kłamcą. Ani czy dziewczyna w ogóle chce jego pomocy, ale nad tym będzie zastanawiać się później. - Ee... - zaciął się. No totalnie się zaciął. Próbował myśleć szybko, ale przy tym zmęczeniu było to trudne. W końcu przypomniał mu się jeden szczegół, który mógł pomóc... - Rains, profesor Allard wszędzie cię szuka. Miałaś tylko przecież przynieść z jej mieszkania ten... No... Tamte karty, których potrzebuje na te zajęcia dodatkowe, które teraz zorganizowała i... No, wszyscy czekają, a ciebie nie było i... No, wysłała mnie, żeby cię poszukać. Ale to dobrze, że już jesteś - wydyszał, mając nadzieję, że to wystarczy. Że ta historyjka ma na tyle sensu, żeby woźny zostawił Nashword w spokoju. I, przede wszystkim, że nie wpadnie na to, by potwierdzać wersję u profesor Allard. Wiedział, że pani profesor lubi Rains, ale nie miał pewności, czy na tyle, by kryć jej bezmyślny zadek z powodu nocnych spacerów poza Hogwartem. Co ona w ogóle tam robiła?! Musiał koniecznie ją spytać, jak już się wywiną z tej niepewnej sytuacji.
Sytuacja nie tyle wyglądała nieciekawie, ona była diabelnie nieciekawa, a woźny wyraźnie nie zamierzał się odczepić. Ostatnim, czego było jej trzeba, był szlaban z Marquett, a do tego niewątpliwie miało zaraz dojść. Z dwojga złego to i tak było lepsze od szlabanu z tym perwersyjnym świrem, który nieudolnie ją opieprzał. To gdzie była i z kim, to nie był jego interes. Rękę trzymała w pogotowiu na różdżce, gdyby woźnemu coś strzeliło do głowy i postanowiłby się na nią rzucić. Kto wie, co siedzi w takich poronionych móżdżkach. Już niemal wyciągnęła drewienko i wycelowała nim w pustą czaszkę, gdy... Och! Błyskawicznie odwróciła głowę, słysząc swoje imię. Nadzieja, która narodziła się w niej w tempie lotu błyskawicy, umarła jeszcze szybciej. Jasne, lubiła Felixa. Była nawet przekonana, że mogli się jakoś dogadać. Ale każdy w tej szkole wiedział, że Lockwood jest raczej... ciapą. Jakim cudem miał okłamać woźnego z zadowalającym wszystkich skutkiem? - Felix. - Machnęła krótko ręką, zanim dobiegł do celu. Może byłoby lepiej, gdyby jednak zawrócił do zamku, bo malownicze zacięcie nie wróżyło niczego dobrego. I gdy już miała rzucić "Panie, dawaj pan ten szlaban", Lockwood niespodziewanie zaczął mówić i to nie tylko jakoś, ale i z sensem godnym podziwu. Profesor Allard, hm? Głupek. Oboje będą mieli przerąbane, jeśli ten stary pierdziel postanowi teraz potwierdzić słowa Gryfona. Czy jednak skoro nie wkopała się jeszcze ani słowem, a jedynie wylegitymowała, nie lepiej było pozwolić przedstawieniu trwać? Show must go on, jak to mówią. Obróciła głowę i spojrzała twardo na woźnego. - Mówiłam, że mam prawo tu być - skwitowała, zakładając ramiona na piersi i wyciągając z torby, którą miała przy sobie absolutnie zawsze, ręcznie zdobioną talię. Dzięki Merlinowi, że ją również zawsze miała przy sobie. - Prosz... - rzuciła, podając ją Lockwoodowi z nadzieją, że nie upuści luźnych kart w trawę. To jednak nie miało teraz znaczenia, bowiem na horyzoncie widać już było niewiarygodny sukces. Wytrącony z równowagi, woźny przeklął siarczyście, nakazał im powrót do zamku i sam oddalił się w bliżej nieokreślonym kierunku, odprowadzając prefektów wzrokiem. A gdy był dostatecznie daleko, Nashword zdecydowała się w końcu odezwać. - Nie potrzebowałam pomocy - burknęła tylko, pilnując wzrokiem kart w dłoniach Felixa. - Ale dzięki... - dodała nieco łagodniej. - Zajęcia u Allard? Serio? A jakby chciał nas tam odprowadzić? - Rains czuła, że zaczyna brzmieć, jakby ostry PMS rzucił jej się na głowę. Nie mogła jednak przestać mówić. - Nie wymyśliłabym tego lepiej - przyznała w końcu, gdy znaleźli się już w głównym holu i wreszcie mogła oprzeć się plecami o ścianę. - To... ten... Chyba czas wracać do dormitorium - mruknęła w końcu. Przyjacielskie klepnięcie w ramię było ostatnim gestem, który oboje dzielili tego wieczoru.