Osoby: Callisto Marquett, Isabele de Montmorency Miejsce rozgrywki: Wielka Sala, Hogwart Rok rozgrywki: 2014 Okoliczności: Wszystko musi mieć gdzieś swój początek i kres. Tamtego dnia jednak ani Callisto Marquett, ani tym bardziej Isabele Montmorency nie wiedziały, jak w przyszłości będzie wyglądać ich znajomość, nawet jeśli ich los był już od dawna przypieczętowany przez narratora. Musiały zatem skupić się na kształtowaniu jej początków, co także nie miało okazać się nazbyt łatwe. W końcu trudno mówić o wszechobecnej radości z zawierania nowych przyjaźni, gdy jedna z pań ma jakiś wyjątkowo duży problem ze swoją chłodną naturą w kontaktach z innymi ludźmi. I chyba tylko czysty pech sprawia, że Isabele dostaje krzesło tuż obok wspomnianej kobiety. A może to... przeznaczenie?
Ostatnio zmieniony przez Callisto Marquett dnia Nie 8 Mar 2015 - 23:13, w całości zmieniany 1 raz
Obowiązki, obowiązki, obowiązki. Nikt za tym nie przepadał, ale pewne rzeczy musiały zostać zrobione. Rok szkolny ledwo co się rozpoczął. Wszyscy zdawali się być pochłonięci tym, co należało zrobić, z wolna zapominając o wakacyjnej wolności i palącym słońcu. Mowa rozpoczynająca każdy rok została już wygłoszona, niewielkie zmiany w kadrze nauczycielskiej zaznaczone, każdy znał swoje miejsce i swoje obowiązki. A jednak na Hampsona czekał jeszcze jeden, rozpoczynający się dokładnie wtedy, kiedy w murach Hogwartu pojawiła się wreszcie panna Isabele - młoda, entuzjastycznie nastawiona i wypełniająca lukę w kadrze nauczycielskiej na stanowisku prowadzącej historię magii oraz starożytne runy. Był to niewątpliwie dobry nabytek. Ostatecznie warto było mieć w tej wielkiej rodzinie kogoś z czystokrwistego rodu Montmorency, przynajmniej tak długo, jak długo wysokie urodzenie przekładało się na zdolności, a całości nie towarzyszył snobizm. Zwłaszcza, że była to niewątpliwie okazja do podziwiania relacji rodzeństwa, bowiem Severus de Montmorency uczył w Hogwarcie już od wielu lat. Blondynka, która wkroczyła właśnie do Wielkiej Sali zdawała się spełniać wszelkie wymagania. Inaczej by jej tu nie było, czyż nie? Hampson musiał więc dopełnić ostatniego obowiązku i powitać ją należycie w swoich skromnych progach. Śniadanie z wolna dobiegało końca. Część nauczycieli rozeszła się już na lekcje, podobnie jak studenci, ale przy stołach wciąż było dostatecznie dużo osób, by wejście Isabele wywołało zaciekawione szepty. Dyrektor dostrzegł ją od razu i już od dobrej chwili stał po niezastawionej stronie stołu, by podać jej rękę, gdy tylko się zbliży. - Witamy w zamku - zaczął ciepło, ustawiając kobietę tuż obok siebie i pobieżnie przedstawiając ją pozostałym w sali uczniom. - Panna Isabele de Montmorency zawitała w nasze skromne progi, by uczyć historii magii oraz starożytnych run. Być może uda się jej zainteresować was nieco bardziej, niż ta sztuka udała się jej poprzednikom. Oby, oby - dodał, uśmiechając się do kobiety i kładąc jej dłoń na ramieniu w po części przyjacielskim, po części mentorskim geście. Ciekawość została zaspokojona. Należało więc zapoznać Isabele z ludźmi, z którymi zawarcie relacji mogło zaważyć na bardzo wielu aspektach jej pracy w tym miejscu. - To niestety nie wszyscy nasi pracownicy, ale każdy z nich jest naprawdę sympatyczny... - Hampson zawiesił na chwilę głos, zerkając na Callisto Marquett, która popijała w spokoju swoją herbatę, zainteresowana całą sprawą wyłącznie z grzeczności. - Na swój sposób. Może usiądzie pani obok panny Marquett? Jestem pewien, że się jakoś dogadacie - mruknął, będąc nie do końca przekonanym do swojego stwierdzenia. Wskazał jej jednak krzesło i odszedł na własne miejsce, usatysfakcjonowany, że kolejny raz wszystko poszło tak gładko.
Callisto Marquett
Dodatkowo : opiekun Slytherinu, legilimencja, oklumencja
Callisto Marquett istotnie była zainteresowana sprawą wyłącznie z wyuczonej grzeczności, którą wyniosła z domu. Być może kadra nauczycielska nie zmieniała się często, ale wystarczająco, by kobieta nie przywiązywała wielkiej wagi do zawierania wieloletnich przyjaźni. Mimo spędzonych w szkole pięciu lat wciąż nie spotykała się z większością swoich kolegów z pracy poza radami pedagogicznymi. Wciąganie na tę listę drobnych uprzejmości na korytarzach czy w gabinetach nie zmieniało zbyt wiele. Dlatego też Isabele de Montmorency nie zrobiła na niej żadnego wrażenia, a posłany jej, chłodny uśmiech miał na celu jedynie wstępne ustalenie hierarchii. Isabele była młoda i z pewnością doświadczona równie mocno, co Callisto w pierwszym dniu swojej pracy albo i jeszcze mniej. Być może należało spojrzeć na nią nieco przychylniej ze względu na wspomniany już brak doświadczenia i nawet całkiem uroczą nieświadomość tego, co ją czeka. Marquett nie uznawała jednak rzeczy uroczych, a urocze kobiety nie leżały zdecydowanie na szali jej zainteresowań, toteż zdecydowała się nie mówić ani słowa na temat bandy małych i nie zawsze zainteresowanych nauką szkodników, wrzeszczących, zmieniających swoje głowy w arbuzy, zaczynających roztapiać się na twoich oczach. Z uwagą wysłuchała Hampsona, który stanowił w szkole niewątpliwy autorytet - choć trudno było mówić, że Callisto ulegała jakimkolwiek, a już szczególnie męskim autorytetom - i dobrze było wiedzieć, o czym aktualnie mówi. Nie zrezygnowała jednak z herbaty, która tego dnia stanowiła jedyny element jej śniadania, a była tak mocna i tak gorzka, że ktoś inny mógłby jej nie przełknąć. Bycie damą to jedno, ale bycie zahartowaną damą... Poza tym zgorzknienie nie brało się przecież znikąd. Oczywiste, że była to wina herbaty! Marquett drgnęła lekko, gdy Hamspon, kończąc z wolna swoją improwizowaną mowę, wskazał Isabele wolne krzesło. Przymusowe zawieranie znajomości z pełnymi entuzjazmu nauczycielkami było dokładnie tym, co uwielbiała! Oczywiście... Przywitała Isabele lekkim skinieniem głowy, gdy ich spojrzenia się spotkały, obiecując sobie jednocześnie, że dokończy i zniknie stąd, zanim cała ta sytuacja obróci się w wyjątkowo niechcianą konwersację. Cóż, plan był całkiem dobry.
Ostatnio zmieniony przez Callisto Marquett dnia Nie 8 Mar 2015 - 23:14, w całości zmieniany 1 raz
Każdy kolejny rozpoczynający się rok w Hogwarcie Isabele de Montmorency oczekiwała z nieukrywanym utęsknieniem i gdy tylko rozpoczynały się wakacje, zwykle nie dawała wdrożyć się w wir letnich przyjemności. Wręcz przeciwnie, jej myśli przez całe okrągłe dwa miesiące paradoksalnie skupiały się tylko i wyłącznie na zbliżających się, nowych obowiązkach, którym w nadchodzącym semestrze musiała stawić czoła. Było tak również i każdego pierwszego, wrześniowego dnia, który chcąc nie chcąc uważany był za początek corocznej nauki. Lata te znacząco jednak różniły się od tych, które w życiu panny Isabele miały dopiero nastąpić, a na które zamiast czekać z utęsknieniem – czekała jedynie z narastającym strachem. Miała bowiem przed sobą zadanie znacznie trudniejsze, niżeli zaliczenie testu z transmutacji, czy chociażby uwarzenie porządnego eliksiru, który pozwoliłby jej na przejście do następnej klasy. Tego roku to ona zamierzała stanąć po drugiej stronie lekcyjnej sali, by w pocie czoła rozprawić się z nieprzewidywalną młodzieżą i, co najważniejsze, możliwie najprostszą drogą poprowadzić ich przez świat wykładanego przedmiotu. Kiedy więc na drżących nogach kroczyła przez kamienną posadzkę Wielkiej Sali - nie myślała o niczym innym, jak o zapadnięciu się pod ziemię tu i teraz, lub wycofaniu i raz na zawsze zamknięciu w szczelnych ścianach własnego mieszkania. Znajomy i rodzinny zamek wydawał się być jej w tamtym momencie zupełnie obcy, jak gdyby wcale nie spędziła w nim większości najpiękniejszych chwil swojego życia. Zatrzymując się tuż przy ramieniu dyrektora przywołała na usta ciepły, acz lekko niepewny uśmiech i nieznacznie przełykając ślinę, odwróciła się w stronę zwróconych na jej osobę uczniowskich oczu. Gdy przemówienie Hampsona dobiegło końca, a sama Isabele dała poprowadzić się bliżej nauczycielskiego stołu, przerażenie jakie wcześniej jej towarzyszyło wcale nie zniknęło, ale za to jak na złość – wzrosło o kilka stopni w górę. Obrzucając twarze znajomych nauczycieli czuła się niczym niechciany intruz, który bezceremonialnie wkroczył na nieznane sobie terytorium. Świadomość, że z większością z nich miała jeszcze nie tak dawno przyjemność obcować w stosunkach uczeń-nauczyciel sprawiała, iż jej drobne ciało atakowane było przez miliardy nieprzyjemnych dreszczy. Zaciskając w pięść jedną ze spoconych już dłoni podążała dalej za prowadzącym ją sprawnie gestem dyrektora, który zdawał się w odróżnieniu od niej zupełnie sytuacją nie przejmować. Choć było to kompletnie niemożliwe i raczej do przewidzenia, że nie pozwoli jej usiąść gdzieś daleko od reszty – podświadomie panna de Montmorency właśnie o takim zakończeniu tego przedstawienia marzyła. Nazwisko nauczycielki, które dotarło do jej uszu, a przy której boku za moment miała zająć miejsce, w pierwszej chwili wydało się być jej zupełnie obce. Dopiero gdy podniosła wzrok i zderzyła się z przenikliwym spojrzeniem nieziemsko przeszywających oczu, zdała sobie sprawę z tego, obok kogo kazano jej owego poranka posadzić zgrabne tyły. Uśmiech, który jeszcze przed kilkoma sekundami gościł na ustach entuzjastycznej blondynki zdążył jak za dotknięciem różdżki zniknąć, a na jego miejsce pojawił się nie tyle grymas, co lekkie zdziwienie. Każdy, kto chociaż raz w życiu miał zaszczyt uczęszczać na lekcję profesor Marquett wiedział, o jakim typie kobiety była mowa. Ba, wiedzieli to nawet Ci, którzy tego zaszczytu doświadczyć nie mogli, a była w tym gronie i sama Isabele. Przywołując się do względnego porządku i zmuszając do ponownego uniesienia w górę niewspółpracujących ze sobą kącików ust, na jeszcze mocniej niż uprzednio drżących kolanach zrobiła kilka kroków naprzód, by ostatecznie z gracją opaść na wolne siedzenie potężnego krzesła. Chłodne spojrzenie obojętnej profesor Callisto zdążyło w między czasie wyprowadzić Isabele z równowagi na tyle mocno, iż stojące przed nimi półmiski ze śniadaniowymi potrawami wywołały w niej niechciane uczucie mdłości. Przełykając ponownie ślinę zdecydowała się mimo wszystko na ruch, który nieświadomie mógł przecież na reszcie wydarzeń zaważyć i.. prawdopodobnie był najgorszym ruchem, jaki mogła w tamtym momencie wykonać. - Ekhm.. - odchrząknęła znacząco, podnosząc powoli oczy na kolejną przyczynę jej rosnącego zdenerwowania - Nie spodziewałam się, że będę mogła kiedyś tutaj usiąść.. zwłaszcza obok pani.. profesor Marquett - siląc się na utrzymanie kiepskiego uśmiechu mimowolnie zmieszała się jeszcze bardziej, karcąc w myśli za idiotyczne posunięcie, bo.. niby jakiej odpowiedzi spodziewała się ze strony najbardziej wymagającej i ostrej kobiety, która prawdopodobnie kiedykolwiek uczyła w murach tego zamku?
Callisto Marquett
Dodatkowo : opiekun Slytherinu, legilimencja, oklumencja
Już, już miała wstać, gdy ostatni łyk herbaty zniknął z filiżanki, i udać się do swojego gabinetu, gdzie w spokoju napisałaby odpowiedzi na sowy albo zajęła się czymś równie nużącym, co pożarłoby jej czas aż do popołudnia, kiedy to rozpoczynała lekcję. Ale Isabele de Montmorency musiała się odezwać dokładnie w tamtej chwili. Musiała otworzyć pełne usta i wydobyć z nich dźwięki, nieskładne i tak absurdalne, że Callisto pożałowała braku lepszego refleksu. Powoli przekręciła głowę w kierunku młodszej kobiety, uśmiechając się do niej pobłażliwie i ściągając lekko dwie idealne brwi. - Panno... - zaczęła, gwałtownie przerywając własne zapędy do traktowania tej kobiety tak samo, jak traktowała na co dzień swoje uczennice. Tutaj potrzeba było czegoś znacznie lepszego. Ostatecznie de Montmorency nigdy nie była jej studentką. Sekundę zajęło jej przemyślenie ewentualnego finału podjętej decyzji i gładkie wyartykułowanie kolejnego słowa: - Isabele... - Imię pozostawiło po sobie obce uczucie na języku, jak gdyby nie było w stanie wpasować się w usta Callisto. Merlin jeden wiedział, że do tego była jeszcze daleka droga. Och, nie zamierzała pytać o zgodę na użycie imienia młodej kobiety czy też oddać tej drobnej uprzejmości, pozwalając jej na zwracanie się do siebie per Callisto. Profesor Marquett brzmiało w jej ustach całkiem fascynująco i należało nadrobić czasy, gdy to nie Callisto nauczała pannę de Montmorency, nadzorowała jej szlabany czy rzucała zwykłe reprymendy na środku szkolnego korytarza. Jeśli miała być naprawdę szczera, nie licząc dość znanego nazwiska, nie była w stanie dopasować ładnej twarzy do jakiejkolwiek dziewczyny biegającej po szkolny korytarzu. Nie, żeby kiedykolwiek przywiązywała wagę do zapamiętywania twarzy ludzi, którzy nie wykazali się niczym wybitnym akurat na jej zajęciach albo przynajmniej nie zasłynęli w całej szkole swoimi fantastycznymi umiejętnościami i nie chodziło tu bynajmniej o wybitne zaliczanie studentek na hogwarckich wieżach. - Tak jawnie okazywane zdenerwowanie może cię dzisiaj zgubić - ciągnęła równie gładko, nie tyle dając radę swojej młodszej koleżance świeżo po studiach, co próbując subtelnie jeszcze bardziej wytrącić ją z równowagi. Należało być uprzejmym, oczywiście. Grzecznym dla nowych nauczycieli, tak. Ale czy naprawdę trzeba było od razu wyzbywać się wszelkiej władzy nad cudzym umysłem, kiedy już zostało się sprowokowanym? A skoro już mowa o władzy nad umysłem, Callisto znała się na tym lepiej niż wielu otaczających ją ludzi i doceniała swoje umiejętności równie mocno, co sprawną różdżkę. Ostatecznie obie te rzeczy bardzo jej się w życiu przydawały. - Tak czy inaczej, skoro już tu siedzisz, możesz napić się ze mną herbaty - zaproponowała niespodziewanie, cicho, lecz tak stanowczo i tonem tak bardzo nieznoszącym sprzeciwu, że trudno było doszukiwać się w tym jakiejkolwiek propozycji. Niesłodzona, mocna herbata magicznej marki, sprowadzana nie wiadomo skąd, lecz z pewnością z miejsca, gdzie słono liczą sobie za każdy liść, spłynęła ze stukniętego różdżką imbryka do czystej filiżanki przy nakryciu tymczasowo należącym do Isabele, by po chwili napełnić również filiżankę Marquett i zakończyć swój mały rajd nad stołem. Uśmiech Callisto stał się na powrót chłodny, gdy odwracała się, by sięgnąć po własną filiżankę i upić kolejny łyk gorzkiego płynu.
Gdyby Isabele była w tamtej chwili w posiadaniu Zmieniacza Czasu, z pewnością nie powstrzymałaby się przed użyciem go przy pierwszej nadarzającej się do tego okazji. Panna de Montmorency właściwie sama do końca nie była przekonana, co tak naprawdę podkusiło jej młody umysł do tak absurdalnego posunięcia, jakim niepodważalnie było wydobycie z siebie tych kilku słów. Pobłażliwy uśmieszek profesor Marquett, jakim zdecydowała się ją obdarzyć, wcale całej sytuacji nie poprawiał, a wręcz przeciwnie – sprawił, że świeżo upieczona nauczycielka poczuła, jak na idealnie umalowane policzki z szybkością światła wypływa szkarłatny rumieniec – największe utrapienie wrażliwej blondynki. Chcąc jak najszybciej wycofać się z krępującej wymiany zdań, która, ba, ledwo zdążyła się rozpocząć, splotła ze sobą obie dłonie i kładąc je na kolanach, spuściła zażenowany wzrok z niebieskich oczu kobiety, jak gdyby posunięcie to miało w czymkolwiek jej pomóc. O ile w przypadku większości życiowych sytuacji potrafiła niczym najwybitniejsza aktorka panować nad własną zmorą, która niespodziewanie atakowała znienacka w postaci zaniżonego poziomu pewności siebie, o tyle w tamtym momencie zdawała się kompletnie sobie z samokontrolą nie radzić. Marquett najwyraźniej nie zamierzała robić wyjątku i w przypadku Isabele również nie pozostawiała złudzeń, iż usadzenie nowej kobiety przy jej boku nie było najlepszym rozwiązaniem. Jej słowa rozbrzmiały echem w zdezorientowanej głowie Isabele, by później z impetem dotrzeć do sedna, dając jej tym samym do zrozumienia, co tak właściwie padło z ust starszej czarownicy. Słowa te nie tylko wyprowadziły młodą de Montmorency z krańcowej równowagi, ale sprawiły również, że z długiego, zimowego snu obudziła się druga natura młodej kobiety, która nie pozwalała do końca dać się jej rozdeptać. - Nie jest ze mną aż tak źle, jak na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać.. pani profesor – rzuciła cicho, wodząc wzrokiem po najbliżej ustawionych stołach, które z minuty na minutę pustoszały coraz bardziej, zostawiając jedynie niedojedzone śniadania, jak i z pewnością masę niewidocznych z daleka okruszków. Od jej jakże wspaniałego wejścia minęło zaledwie nie więcej niż kilkadziesiąt krótkich minut, a oczy Isabele niebezpiecznie zaczynały zachodzić mgłą, ostrzegając ją przed ewentualnym zaśnięciem - tu i teraz. Czyżby konwersacja z chłodną nauczycielką sprawiła, że trzymająca się jak do tej pory kobieta, poczuła się najnormalniej w świecie zmęczona? Zapewne rozmyślałaby nad tym o wiele dłużej, gdyby nie głos siedzącej obok Callisto, która ponownie zdecydowała się odezwać, wybudzając swoją towarzyszkę ze słodkiego stanu chwilowego oderwania od rzeczywistości. Gdyby nie stanowczy i lodowaty ton, którym raczyła ją obdarzyć, Isabele byłaby skłonna uwierzyć, iż budząca powszechnie strach profesorka właśnie jak gdyby nigdy nic proponuje jej.. by ta wypiła z nią herbatę. Nie była jednak na tyle głupia, by owej szorstkości nie dostrzec i mimo małego zamieszania w jej podświadomości, skinęła jedynie głową, powoli i niepewnie odwracając się w jej kierunku. - Dziękuję.. – rzuciła trochę głośniej niż uprzednio, decydując się na mimowolnie ciepły uśmiech. Picie herbaty z profesor Callisto Marquett zdecydowanie nie należało do czynności, o których myślała, że będzie jej dane robić tuż po dołączeniu do nauczycielskiego grona, nawet jeżeli bez zbędnych uprzejmości. Obserwując poruszający się w powietrzu imbryk, który zręcznie nalewał płynu do stojącej nieopodal filiżanki, czekała cierpliwie, aż koniuszek jej górnej wargi będzie mógł w końcu zanurzyć się w gorącej herbacie, by dać upust narastającemu pragnieniu, które nagle i niespodziewanie zawrzało w jej ustach. Łapiąc za delikatne, porcelanowe ucho, minimalnie drżącą ręką podniosła więc naczynie do góry, a gdy wreszcie dostała to, czego oczekiwała.. nie mogła powstrzymać się, aby przy odstawieniu go na swoje miejsce, lekko się nie skrzywić. - Przepraszam za śmiałość, ale.. tak sobie pomyślałam, że rodzaj herbaty, w której się pani lubuje.. idealnie odnosi się do opinii, która krąży wśród uczniów, pani profesor, a o której z pewnością już pani słyszała i.. - przerwała w pół zdania, bo to, co przed chwilą wydawało jej się przecież na porządku dziennym, momentalnie przybrało inną postać. Nie była to jednak postać, która nadawałaby się na dokończenie rozpoczętego zdania. Bynajmniej nie w obecności osoby, dla której to, jakie poglądy na jej temat ma większość studentów, a w tym i sama Isabele, było równie zajmujące jak fakt, iż tamtego dnia niebo wydawało się być znacznie przejrzyste, niżeli dnia poprzedniego - A właściwie.. jest całkiem smaczna.. - dodała zupełnie z innej beczki, ponownie sięgając po filiżankę ciemnego płynu, ale tym razem wyłącznie po to, żeby zająć czymś swój niemożliwie niewyparzony język, który miała ochotę odciąć jak tylko uda jej się cało opuścić Wielką Salę.
Callisto Marquett
Dodatkowo : opiekun Slytherinu, legilimencja, oklumencja
Nie było powodu, by zmieniać czas czy żałować raz wypowiedzianych słów czy poczynionych kroków. Ludzie robili to ciągle, ale nie sprawiało to w nawet najdrobniejszym stopniu, że coś w sobie zmieniali. Naprawiając jedną rzecz, którą uznali za błąd, produkowali całą masę kolejnych, o których woleliby zapomnieć, a jedyną różnicą był późniejszy termin ich wystąpienia. Okoliczności rzadko jednak były tak diametralnie odmienne, by miało to jakikolwiek wpływ na całą sytuację. Callisto nie raz przeżyła to na własnej skórze. Wiele razy pragnęła cofnąć słowa, które sprawiły, że dziś na grzbiecie jej dłoni widniała wyblakła i raczej nieładna blizna, na której maskowanie szkoda jej było czasu i energii. Nie była w końcu próżna, a własny komfort zapewniała jej raczej zdolność panowania nad sobą, niżeli ukrywanie śladów przeszłości. Równie często marzyła o tym, by nigdy nie zejść po schodach do salonu w dniu, w którym umarła jej matka. Wszystko byłoby wtedy o wiele prostsze, a ona żyłaby pewnie w błogiej nieświadomości, raczona bajkami ojca. Choć z pewnością trudno nazwać bajkami historię śmierci własnej rodzicielki. Tak czy inaczej, Isabele, sądząc po jej zmieszaniu, żałowała teraz tego, że Hampson tak chętnie usadził ją obok Callisto oraz tego, że w ogóle otworzyła usta, kierując dźwięki gdzieś w jej kierunku. Było już jednak za późno, czyż nie? Należało więc po prostu płynąć z prądem. Co też najwyraźniej Isabele postanowiła zrobić, sugerując wprost, że nie uważa się za głupią blondynkę. Cóż, w tym przypadku było to nawet zabawne. Marquett uniosła brew, lekko zaskoczona odnalezioną nagle odwagą młodszej kobiety, ale jej zaskoczenie rozwiało się niemal natychmiast wraz z krótkim, cichym "pani profesor". Każdą komórką ciała czuła swoją przewagę nad panną de Montmorency. Było to tym bardziej intrygujące, że wbrew ogólnemu przekonaniu nie z każdym wychodziła jej ta cudowna sztuka. A już z pewnością nie z każdym szło... jak po maśle. Callisto była oczywiście niezwykle zadowolona z takiego stanu rzeczy, a próby dominacji młodej panny Isabele sprawiały jej jedynie więcej mocno skrywanej radości. Jakże różniła się od swojego brata! Całe szczęście. To jedno Callisto mogła przyznać bez chwili zawahania. - Oczywiście, że nie - zadrwiła lekko, tak subtelnie, że słabo wyćwiczone na podobne niuanse ucho mogłoby przeoczyć tę drwinę, uznając ją za zwykłe przyznanie racji. Marquett nie zamierzała wprawdzie oceniać Isabele po tym, jaki był Severus de Montmorency, ale nie potrafiła odpuścić sobie zachowania ogromnej rezerwy w kontakcie z tą kobietą. Jeden z jej rodu wystarczająco mocno nadepnął Callisto na odcisk i nie było nawet mowy, by kiedykolwiek wybaczyła mu zniewagę. Panna Isabele zdawała się być dzisiaj nieco nieswoja, ale trudno było oczekiwać od Marquett pytania o źródło jej stanu czy tym bardziej pocieszenia. Wprawdzie, jeśli tylko chciała, Callisto potrafiła wykazać się niezwykłą empatią. Działo się to jednak wyłącznie wtedy, gdy miała taki kaprys. - Proszę bardzo - rzuciła, dopełniając ostatnich uprzejmości i delektując się smakiem swojego specyficznego napoju. Cisza, która towarzyszyła tej chwili, była całkiem miła i starsza kobieta miała nadzieję, że tak już pozostanie, dopóki nie dopije kolejnej filiżanki, ale Isabele znowu otworzyła usta, a brew Callisto wystrzeliły wysoko w górę, gdy kobieta zmierzyła towarzyszkę uważnym spojrzeniem jasnych oczu. Nikt nigdy wcześniej nie próbował analizować Marquett pod względem pitej przez nią herbaty! Wróżenie z herbaty było jednym, ale analiza psychologiczna...? Opinia, która krąży wśród uczniów! Doprawdy! Oczywiście, że wiedziała, co o niej gadają. Zimna suka. Sopel lodu. Wredna. Złośliwa. Wymagająca! A to było tylko kilka epitetów. Słowotok Isabele oraz jego treść sprawiały, że Callisto miała ochotę się roześmiać. To było... Niemal jak odkrycie Ameryki. I kiedy już miała otworzyć usta, by odpowiedzieć de Montmorency na jej niezwykle ciekawy komentarz, usłyszała coś, czego nie spodziewała się jeszcze bardziej. Całkiem dobra? Co to właściwie miało znaczyć? Jeszcze nikt, nikt nie przetrwał picia tego czegoś bez cukru! Nie tracąc rezonu, Callisto zapragnęła nagle wyciągnąć jeszcze jednego asa z rękawa. Jej standardowy, chłodny uśmiech ocieplił się niespodziewanie, gdy przybliżyła się nieco do młodej kobiety, opierając głowę na ręce. Chociaż łokcie na stole nie pasowały do zasad savoir-vivreu, ta pozycja miała idealnie podkreślić jej słowa. - A ty, Isabele? - zapytała z wolna, nieco ciszej, niż robiła to wcześniej, choć wciąż nie był to szept. - Co ty o mnie myślisz?
Uciekając wzrokiem po coraz to dalej ustawionych stołach, nie mogła powstrzymać się od niemożliwie dręczącego wrażenia, iż siedząca obok kobieta wywiera na nią zdecydowanie zbyt wielki wpływ. W natłoku niechcianych myśli mimochodem przygryzła lekko dolną wargę i nieznacznie marszcząc brwi, oblała się ponownie niepohamowanym rumieńcem. Doprawdy, gdyby dane jej było decydować o tym, w jakich sytuacjach jej policzki zaleją się czerwienią, kategorycznie skreśliłaby z tej listy towarzystwo profesor Marquett. Słowa Callisto sprawiły, że w głowie młodej nauczycielki zawrzała jeszcze większa burza myśli, niżeli wcześniej i z pewnością swoim pojawieniem się nie podniosła jej na duchu. Oczywiście, że nie? Doszukując się głębszego sensu wypowiedzianych słów, nie zwróciła uwagi na to, że od dłuższego czasu postukuje równomiernie obcasem o chłodną posadzkę, co zdarzało jej się w wypadkach kryzysowych równie często, jak i oblewanie się wspomnianym rumieńcem. Zaprzestając więc jak najszybciej wykonywania żenującej w jej mniemaniu czynności odgarnęła za ucho plączący się przy bladej twarzy kosmyk blond włosów i wracając do pozycji wyjściowej, umilkła. To, co zdecydowała się zrobić później, było iście niedopatrzonym posunięciem, jednak odpowiedź, jaką uraczyła ją czarownica, przerosła najśmielsze oczekiwania Isabele. Herbata, którą piła w rzeczywistości nie smakowała jej wcale, co zresztą starsza nieco profesor z pewnością zdążyła zauważyć. De Montmorency nie miała bladego pojęcia, co podkusiło jej niewyparzony język do czegoś tak absurdalnego, jak porównywanie najbardziej surowej nauczycielki w Hogwarcie do.. filiżanki gorzkiego płynu. Pomijając fakt, iż istotnie tak właśnie uważała, to raczej bezpieczniej było tej kwestii nie poruszać. Było już jednak nie tyle zbyt późno, by ową wypowiedź cofnąć i raz na zawsze zapomnieć o jej istnieniu, lecz Isabele nie miała również żadnej możliwości, aby wycofać się przed zadanym jej pytaniem, które spłynęło z chłodnych ust towarzyszącej jej blondynki niczym grom z jasnego nieba. Zdezorientowana, a jednocześnie nieco przerażona otworzyła usta, zamykając je następnie, jak gdyby nie mogąc wydobyć z siebie choćby najciszej słyszalnego głosu. Źrenice, które jeszcze przed sekundą wydawały się nie odbiegać kształtem od prawidłowej ich wielkości, rozszerzyły się niczym dwie czarne, tenisowe piłeczki, nadając Isabele znacznie bardziej niepewnego wyrazu twarzy. Wciągając bezgłośnie sporą ilość świeżego powietrza, zmusiła się do ostatecznego kroku i nieśmiało się uśmiechając, tym razem skutecznie, otworzyła swoje pełne wargi. - Ja?.. – rzuciła cicho, delikatnie zachrypniętym tonem i starając się dobrać w myślach odpowiednie słowa, które trafnie, acz subtelnie określałyby to, jaki stosunek ma do ostrej nauczycielki sama Isabele, spuściła wzrok na dłonie Callisto – Z pewnością jest pani.. bezwzględna, nie mogę zaprzeczyć.. pomimo, że.. nie było mi dane uczęszczać na lekcje transmutacji przez profesorkę prowadzone.. – wydukała z siebie wiązankę słów, które z każdym kolejnym wydawały się jej być niemożliwie tandetnym doborem. Bo, czy w rzeczywistości nie robiła z siebie pośmiewiska? Przez jedną, krótko trwającą chwilę zapragnęła dodać coś, co nie byłoby jedynie nieskładnym zdaniem, które tak czy inaczej odebrane zostanie jako wymiganie się od prawdziwej odpowiedzi. Przecież potrafiła powiedzieć, co tak naprawdę myśli o siedzącej obok osobie, czyż nie? Jest pani niezwykle władczą kobietą, profesor Marquett. I nie jestem pewna, czy dobrze robię, pakując się w to całe nauczycielskie szambo.. – ..podziwiam panią. Wpatrując się w jej gładkie dłonie niczym zahipnotyzowana, dopiero po kilku nieznaczących sekundach zorientowała się, że słowa, które chciała zachować dla siebie, niekoniecznie zamierzały z nią współpracować. Nie chciała, a może jednak chciała je wypowiedzieć?
Callisto Marquett
Dodatkowo : opiekun Slytherinu, legilimencja, oklumencja
Rumieniec Isabele sprawiał Callisto frajdę. Nawet jeśli za wszelką cenę starała się nie poddać uczuciu wyraźnego dyskomfortu, wywołanego towarzystwem Marquett, wciąż przypominała ledwie uczennicę, niezdolną do końca panować nad własnymi reakcjami. Nie potrzeba było zbytniego wysiłku, by ustawić ją w hierarchii - ona sama doskonale odwalała całą robotę, czyniąc z siebie nawet nie tyle łatwy cel, co niezwykle smaczny kąsek. Należało go jednak zostawić dla kogoś, kto byłby naprawdę zainteresowany i chociaż Callisto czuła pewien rodzaj osamotnienia, słowo desperacja leżało daleko poza jej własnym słownikiem. Nie odbierało to jednakże przyjemności czerpanej z tej niewinnej zabawy i chociaż Marquett daleko było do hedonistek, które napotka jeszcze w swoim życiu, lubiła od czasu do czasu zrobić przyjemność sobie samej. Bystremu oku trudno było przeoczyć wszystkie te oznaki zdenerwowania, które z wolna przejmowały kontrolę nad biedną Isabele. Niekontrolowane postukiwanie obcasem stanowiło chyba jeden z ostatnich progów. Marquett musiała przyznać, że zostało opanowane dość sprawnie, gdy wreszcie zostało dostrzeżone przez właścicielkę wspomnianego obcasa. Cóż, było to całkiem godne podziwu, choć z pewnością byłoby bardziej, gdyby nigdy się nie pojawiło. Czy naprawdę była aż tak... przerażająca? Och, oczywiście, że o to właśnie chodziło. Nie o strach, ale o roztaczanie wokół siebie dziwacznej, chłodnej aury nerwowości, która Callisto nie udzielała się ani trochę. Na nieśmiałe studentki działała za to znakomicie, a użyta jeszcze zręczniej przyprawiała o rumieniec nawet te bardziej butne. Jasnym było, że panna de Montmorency dopiero co odłożyła do szafy szkolną spódnicę, ale brak większej obrony wydawał się niezwykle rozkoszny. Chcąc, nie chcąc, Isabele sama czyniła z siebie cel. Jeśli to wszystko mogło wprawić kogokolwiek w zachwyt, czym w takim razie było to, co zdarzyło się później? Z pewnością osiągniętym celem, tego Callisto była pewna. Lewy kącik jej ust uniósł się nieznacznie, gdy usta Isabele uchyliły się nieco tylko po to, by zamknąć się z powrotem bez ani jednego dźwięku. Marquett wbiła przeszywające spojrzenie prosto w źrenice koleżanki z pracy. Zawsze fascynował ją gwałtowny sposób, w jaki te dwa czarne kółeczka kurczyły się i rozszerzały pod wpływem światła czy nagłych emocji. Starała się nie myśleć o tym zbyt długo, zwłaszcza wtedy, gdy na myśl przyszło jej, że najefektowniej wygląda to przy blasku świec. Nieśmiały uśmiech, który pojawił się jednak chwilę później na ustach Isabele, wybił nieco Callisto z rytmu, choć był niewątpliwie uroczy. Marquett pozwoliła sobie jednak o tym zapomnieć, podążając za spojrzeniem młodszej kobiety. Och. Jeszcze więcej krwistej czerwieni, która pokrywała paznokcie Callisto musiało pojawić się w zasięgu wzroku Isabele, gdy Marquett odstawiła filiżankę i odruchowo przetarła wierzch prawej dłoni, ozdobiony wyraźną blizną. Pokazywanie jej światu było jednym, ale narażenie jej na wścibskie spojrzenia czymś zupełnie innym. Isabele szybko, choć nie do końca zręcznie, odwróciła jej uwagę, otwierając usta. Odpowiedź musiała nastąpić szybko. - Isabele, jeśli nigdy nie widziałaś mnie w... akcji - na wpół zagrany uśmiech ozdobił jej usta - skąd możesz mieć pewność, że jestem bezwzględna? To było nawet zabawne. Musiała przyznać Isabele punkt. I być może pozwolić jej się nieco poznać. A jednak teraz to nie był najlepszy czas na zawieranie nowych znajomości. Nie miała ochoty na młodą kobietę, która będzie sprawdzała, jak daleko leżą granice. Dość miała tego z uczniami. Słowa de Montmorency nie przestawały jej jednak zadziwiać. - A cóż ja takiego zrobiłam, panno de Montmorency, by zadłużyć sobie na ten podziw? - Nie tylko powróciła do formalnej relacji, ale i uniosła znacząco brew. Widziała tylko dwie opcje. Jedną z nich było niekorzystne dobieranie autorytetów przez Isabele. Drugą jakiś niewielki podstęp albo chęć osiągnięcia ukrytego celu. Albo jedno i drugie, jeśli już o tym mowa. Wzrok de Montmorency nie opuszczał jej dłoni i chociaż pozornie nawet nie drgnęła, wewnątrz z wolna zaczynała się czuć niemal naga. - Jesteś pewna, że nie przyszłaś tutaj uczyć wróżbiarstwa? - wypaliła nagle, zastanawiając się czy młoda kobieta w ogóle pojmie aluzję. - A skoro już mowa o specjalizacji, podziwie i moich cechach, może jednak zdecydujesz się powiedzieć mi więcej o sobie? - Callisto nie nalegała. Wymuszanie odpowiedzi przez manipulację tonem? Ależ skąd. - Poza oczywistą przynależnością do wysokiego rodu i pokrewieństwem z... - wiele rzeczy cisnęło jej się w tamtej chwili na usta i żadna z nich nie była pozytywna - Severusem. Stanowczo zbyt dużo rozmawiamy o mnie.