Osoby: Enzo i Ettore Halvorsen Miejsce rozgrywki: obóz szkoleniowy projektu Złoty Sfinks Rok rozgrywki: kwiecień, 2014 Okoliczności: Dwoje uczestników projektu przybywa na obóz szkoleniowy z dwóch krańców świata. Na jednego z nich czeka spora niespodzianka w postaci 188 centymetrowego lustrzanego odbicia.
Wreszcie nadeszła chwila, na którą Enzo naprawdę ciężko sobie zapracował. Wyobraźcie sobie, że dostanie się do Złotego Sfinksa kosztowało go o wiele więcej niż z początku sądził, co stanowiło dla niego ciężki szok. Myślał sobie, że wystarczy bardzo mocno tego chcieć i potrafić zapanować nad odruchem ucieczki, gdy wszystko zaczynało się komplikować. Niestety Enzo był na takim etapie zaawansowania, że wyciągnięcie go, niemalże za uszy, z bagna, w którym siedział musiało kosztować Phoenix bardzo dużo wysiłku. Oczywiście po tym wszystkim wcale nie odwdzięczył jej się należycie, a wręcz wprost przeciwnie - zamierzał jeszcze dać jej popalić, ale o tym później, bo w tej chwili Halvorsen nie planował niczego złego… no może małym napadem na rodzonego brata, którego nigdy wcześniej nie widział. Taak to był jego moment chwały, a może raczej chwila, w której wszystko miało się dokonać. Musiał się przekonać czy to była prawda i jak widać potrafił nawet zaprzedać duszę diabłu, byleby tylko się tego dowiedzieć. To był pierwszy dzień obozu, a Enzo został już kilkakrotnie zaczepiony przez jakichś dziwnych arabów. Nie wiedział co ma o tym myśleć. - Nie mówcie mi, że moje drugie ja jest kebabem. - myślał, naprawdę przerażony taką możliwością. Nie wiedział jacy są mieszkańcy Zjednoczonych Emiratów Arabskich, ale stereotypy robiły swoje i chłopakowi nagle nie było już tak spieszno do tego spotkania. Odnalazł go dość szybko, otoczonego grupką przyjezdnych z Hechiceros, którzy próbowali porozmawiać z nim po hiszpańsku. Ettore zdawał się być wyraźnie zakłopotany, ale Enzo jedynie uśmiechnął się pod nosem niczym małe diablątko. Jeśli nie teraz to kiedy? Przyczaił się i zbliżył, przemykając w jego stronę niczym kocur, aż nagle wyskoczył z krzaków, powalając bliźniaka na ziemię z dzikim bojowym wrzaskiem. Rozpłaszczył go na ziemi i przyjrzał mu się uważnie, niespecjalnie zdziwiony ich podobieństwem, chociaż wyraźnie zaintrygowany. - Tak jak się obawiałem… - wymruczał z czystą zgrozą. - Wyglądasz jak ja. Zupełnie tak, jakby to była najprawdziwsza zbrodnia. Zaraz jednak uniósł włosy Ettore, odsłaniając jego czoło i powiódł palcami po jego prawej brwi. Skrzywił się. Oczywiście, że nie miał blizny, nie był przecież Tobą, idioto. Zlustrował jego twarz kilkoma szybkimi spojrzeniami, po czym cofnął się, schodząc z niego i wyciągając przed siebie dłoń, aby pomóc mu wstać. Potem, odezwał się, ale ton jego głosu brzmiał tak, jakby ocierały się o siebie dwa monstrualne głazy. - Nazywam się Enzo Halvorsen i jak widzisz jesteśmy braćmi. Bezczelnie się na niego gapiąc wypatrywał reakcji.
No i udało się, ucieczka od kebabów była jak najbardziej udana i wrócił do swoich korzeni. W końcu mógł przebywać tylko i wyłącznie w towarzystwie normalnych ludzi i pozbył się tego przeklętego turbanu, kto to w ogóle wymyślił? Przy temperaturach występujących w Dubaju można było sobie przegrzać mózg, wolał czapki ale niee, jakoś nigdy nie mógł się do końca przyzwyczaić do warunków panujących w poprzednim miejscu zamieszkania. Współczuł tym wszystkim kobietom w burkach, czarnych na dodatek, kogoś tam pogieło czy co? No, nie była to jedyna oznaka kontuzji mózgu arabów, każdy o tym wiedział. Znalazł się w całkiem nowym miejscu, był sam, do czasu... Nie miał pojęcia dlaczego w pewnym momencie przyczepiła się do niego zgraja nieznajomych mówiących w niezrozumiałym dla niego języku. Tyle wiedział, że jest to hiszpański, ale o co chodzi? Na szczęście mógł im wytłumaczyć po angielsku o co się rozchodzi i że nie znaleźli tego kogo tak szukają. W sumie, on nie był jedynym uczniem z Aash al Maleek, gdzie była reszta? Ganiają za blondynkami których tak brakuje w ich kraju? Nie dziwił się temu, on sam większość wolnego czasu spędził na obserwacjach płci przeciwnej, przeklęci Hiszpanie mu w tym przeszkadzali, jaki Enzo do cholery? Przemyślenia o tym jak ktoś mógł go mylić z kimś innym coraz bardziej go męczyły. Przestał już tak rozglądać się za dziewczynami i je zagadywać, teraz po prostu szukał swojego klona, coś musiało być nie tak. W końcu zaczął pytać przyjezdnych którzy zagadywali go wcześniej, oczywiście, że znaleźli tego całego Enzo, a teraz znów wydaje im się, iż to on nim jest. No ja jebe. Gdy to właśnie stał z grupką nieznajomych stało się coś zupełnie niespodziewanego, ktoś wyskoczył na niego jak Filip z konopi przez co oboje wylądowali na ziemi. Co to za nowe zwyczaje? W ostatniej chwili przed zderzeniem odwrócił się, bo ktoś za nim ryczał jak jeleń na rykowisku, jaka była mina Ettorego? O właśnie taka, może też bez przesady, w każdym razie wyraz twarzy był podobny. Nie dość, że ktoś postanowił na niego wskoczyć to teraz zaczął go macać, miał tylko nadzieję, że jego klon nie jest jakimś pedobearem w wersji dla starszych. Dobra bez żartów, choć to nagłe zmacanie i tak wydawało się dziwne, zwłaszcza jeśli przedtem nawet się nie przywitał, a co najważniejsze nie znali się. Już myślał, że jedynie zadania Sfinksa mogą być jakieś dziwne. O rly? Pomyślał kiedy nieznajomy wyjątkowo błyskotliwie uznał ich za takich samych. Pacnął głową o ziemię przy okazji lekkiego się załamania i spojrzał w niebo jakby szukał tam ratunku. Nawet nie przejmował się jakie zamieszanie zrobili, miał świadomość, że okoliczni ludzie patrzą się właśnie na nich. Jeszcze chwila w takiej niezręcznej sytuacji, a nastąpiło by rzucenie koledze spojrzenia zabójcy, nie mówiąc już o tym, że właśnie chciał go z siebie zrzucić. Wspaniałomyślnie Enzo - jak już wywnioskował, postanowił z niego zejść i nawet podać mu rękę, co nieco podejrzliwie przyjął i tak oto wszystko wróciło do normy, no mniej więcej. Potwierdziło się to co już wiedział, znaczy się imię było takie same, a patrząc na to, że nazwisko też to... Rzeczywiście miał brata. - Ettore - powiedział spokojnie, darując sobie wypowiedzenie nazwiska - Zawsze masz w zwyczaju tak poznawać ludzi? - dodał tu już nieco poirytowany, w międzyczasie próbując ogarnąć ubrania i włosy. Nie wiedział co ma o tym wszystkim myśleć, zupełnie nie spodziewał się takiej sytuacji, bo kto by to przewidział?
Zawirowania, które opanowały umysł Enzo były podobne do huraganu szalejącego na samym środku oceanu. Teoretycznie nie były niszczycielskie i nie stanowiły większego problemu dla wianuszka ludzi, który otaczał jego i Ettore, ale z drugiej strony czyż nie takie sytuacje były najgorsze? Mąciły się jego myśli i nagle ta cała misja odnalezienia brata wydawała mu się być bezsensowna. Po co tak bardzo starał się go odnaleźć, skoro zdecydowanie prościej byłoby wszystko sobie odpuścić i zapomnieć? Nie tylko o nim, ale też o matce czy ojcu. Zapomnieć o nienawiści, która głęboko zakorzeniła się w sercu tego młodego, niepewnego jak powinien żyć, chłopaka. Tymczasem oto na własne życzenie pchał się prosto pod koła nadjeżdżającego samochodu, skakał na bungee bez zabezpieczenia, maszerował po cienkiej jak włos linie i nagle obsuwała mu się stopa. Spadał w przepaść tylko dlatego, że sam tego pragnął. Nie mógł normalnie podźwignąć się na nogi, nie potrafił odnaleźć się w samodzielności. Chorobliwa ciekawość powinna już dawno temu stać się przypiętą mu łatką, jaka miała odstręczać wszystkich ludzi zbierających się wokół niego, ale paradoks życia nie mógłby na to pozwolić. Przyciągał nowe znajomości, a zawiązywał je mniej lub bardziej świadom tego, że nie wyniknie z nich nic pozytywnego i krzywdził. Krzywdził wszystkich tych, którzy mieli odwagę, aby podejść bliżej, a potem bez krępacji wycofywał się z ich życia. Czy nie tak powinno być? Nie, ale czy ktoś kiedykolwiek miał chęć lub okazję, aby mu pokazać, że wcale nie musi tak żyć? Miał Phoenix. Phoenix, która wypruwała sobie żyły tylko po to, aby on mógł przyjechać do Hogwartu czy zdawać z klasy do klasy. Phoenix, którą potrafił otumanić swoim zachowaniem lepiej od reszty hiszpańskojęzycznych dzieciaków, a która nigdy nie odmówiła mu pomocy. Ukierunkowany na swój cel nie zauważał niczego. Ani jej zbyt przyjaznego zachowania ani tych chwil, w których spoglądała na niego jakby trochę zbyt tęsknie. Cóż, sądził, że taka po prostu jest, ale jeszcze miał się przekonać. Przyjechał tutaj z nią, gubiąc gdzieś po drodze należne jej „dziękuję”. Korona by mu od tego nie spadła… a może jednak? A tymczasem właśnie przyszpilał do ziemi kogoś, dla kogo przetrwał te wszystkie niedogodności. Ettore Halvorsen powinien był się wstydzić, że kazał mu na siebie czekać aż osiemnaście lat, ale przecież nie mógł wiedzieć. Jeśli jego ojciec również nie potrafił przeboleć straty połowy rodziny to niczym dziwnym nie byłoby to, że nie spodziewałby się go tutaj. Może nigdy mu nie powiedziano, a nie miał okazji, aby poznać prawdę z innych źródeł? W końcu fakt, że żółwik ją rozpracował był dziełem zwyczajnego przypadku. To wypadek matki zmienił całe jego życie. Czy na lepsze? Zaklął coś po hiszpańsku, a sposób w jaki to wypowiedział wyraźnie wskazywał na fakt, że emocje wciąż go nie opuszczały. Pasja, wyraźnie wyczuwalna w przekleństwach, to było to. - Tak mam w zwyczaju poznawać braci bliźniaków, którzy się, kurwa jego mać, na drugim końcu świata wychowują. - burknął, jakże przyjaźnie i chwała, że powstrzymał się przed zarzuceniem go stekiem przekleństw, które nerwowo mełł w ustach. Hiszpańskie „puty” zdecydowanie w niczym mu teraz nie pomogą. Rozejrzał się po ludziach, którzy ich otaczali i machnął niecierpliwie ręką na grupkę przyjezdnych dziewcząt, do których mruknął coś, co niewątpliwie miało im przekazać, że przedstawienie skończone i nie muszą tego oglądać. - Chodź, kebabie. Musimy pogadać. - odezwał się brat do brata i pociągnąwszy nieco niecierpliwie za rękę Ettore, Enzo poprowadził go do jednej z sal, w których mieli mieć prowadzone zajęcia szkoleniowe. Puścił go tuż przed progiem i usadził się na jednej z ławek, zachęcając chłopaka do podążenia za jego przykładem. - No chodź, na pierwszej randce tylko skaczę. - kąciki ust lekko mu zadrgały. Suchy to był dowcip, ale lepsze to niż dalsze powarkiwanie na wszystkich i ogólne robienie z siebie gremlina. Przez chwilę zdawał się nie wiedzieć o co tak naprawdę chce Halvorsena zapytać. Nie widzieli się od urodzenia, mieszkali na dwóch krańcach świata i w dodatku na pewno byli inni w obyciu. - Jaki masz rozmiar buta? - wyrzucił z siebie wreszcie, jakby to była najważniejsza informacja, która wręcz musiał od niego uzyskać, a potem się już zaczęło… - Twój ulubiony deser? Czym się interesujesz? Kurwa… co z ojcem…? W której grupie jesteś? Jadłeś kiedyś Chicharrón? Słuchasz Giętkich Różdżek?
Po prostu klony. Nawet kiedy byli oddzieleni od siebie o tysiące kilometrów zachowywali się praktycznie tak samo. No może jedynie on nie miał większych problemów z życiem, bo to przebiegało mu gładko, większe zmartwienia jakoś go omijały, a nawet jeśli nie miał dobrego kontaktu z ojcem ten i tak sprawił, że żyło mu się jeszcze lepiej. Ile szczęścia mogą dać praktycznie niekończące się zapasy pieniędzy? Wiele, o ile wie się co z nimi zrobić, a Ettore do takich osób należał. Nie był sknerą, oj nie, widział wystarczająco dużo, aby wiedzieć, że przy takich zarobkach nie warto nim być. No bo jak by skończył? Jako stary dziad z górą pieniędzy i niknącymi siłami aby to wykorzystać. Bycie studentem i właścicielem firmy dawało idealne połączenie, które niestety nie było dostępne dla każdego. Nie pomyślcie teraz, że wyrzucał pieniądze w błoto, on po prostu starał się trzymać równowagę w tych dwóch cechach. Nie zamierzał stać się bankrutem tak więc trzymał taki poziom aby zapewnić sobie godne życie do końca swoich dni. Ktoś może sobie pomyśleć, że to wszystko jest takie super, jednak zarządzanie firmą także w jakimś stopniu kradło mu czas, a on tylko chciał majstrować i obserwować gwiazdy. Nie za dobrze by na tym wyszedł nie? Dlatego chyba powinien podziękować ojcu. Po tym wszystkim i jeszcze przed przybyciem do Hogwartu żył tylko dla siebie, brak rodziny starał się zastąpić stylem życia i różnego rodzaju zainteresowaniom. Motoryzacja, woda, gwiazdy, złom, dziewczyny, Sfinks, wszystko oprócz płci przeciwnej zostawało na dłużej. Czemu? A no temu, bo nie przepadał za tymi w burkach, turystki to już co innego. Inny ubiór, mentalność, wygląd, tak poproszę. Chciał kogoś na dłużej? Jakoś nigdy się nad tym nie zastanawiał. Właśnie w tej kwestii byli podobni, ludzie przychodzili, odchodzili, bywało, że sam postanowił zniknąć, jak teraz. Nie miał zamiaru wracać na pustynię, mimo tego pamiętał iż przeszłość znów stanie się teraźniejszością i to właśnie w Hogu. Turystki, o których była mowa, uczyły się właśnie w tej szkole i jak żyć? Na dodatek wiedział, że zasypie go ta cała inność i różnorodność, koniec z burkami yayy. W tym wszystkim oczywiście miał szacunek do kobiet, tak więc w żadnym wypadku nie zamierzał unikać znajomych spotkanych w Emiratach. W końcu żegnał się z nimi pokojowo, godząc się z tym, że ze względu na miejsce zamieszkania tego konkretnego typu znajomość nie mogła trwać dłużej. Nie były to żadne 'zaawansowane' relacje, tak więc raczej uznawał, że będąc w Anglii wszystko będzie na poziomie co najwyżej przyjaźni. Chociaż kto go tam wiedział? Z resztą zawsze mógł poznać kogoś całkowicie nowego. I co trafiło się jako pierwsze? Może nie żadne miłości, ale brat. Dobra podstawa do tego, aby lepiej zacząć wkręcanie się w nowe życie i nauczenia się, że rodzina jednak może być spoko. Na dodatek Enzo okazał się być prawidłowo myślącym człowiekiem, no może przywitania były dziwne, ale nvm, pewnie powinien się przyzwyczaić. Zapewne i on zaproponowałby pójście gdzieś indziej, jednak bliźniak był nieco szybszy. Wciąż przetwarzając to jakie musieli mieć szczęście żeby odnaleźć siebie właśnie tutaj pozwolił się zaciągnąć do jednej z sal. Po sucharze prowadzącego, który był też w jakiś sposób uspokajający, bo w końcu wolałby uniknąć nieco bolesnych spotkań z glebą, usiadł obok. - Tylko nie kebab - zaznaczył na samym początku wypowiedzi, specjalnie wybierając właśnie tą chwilę kiedy w końcu mieli spokój, w końcu jakoś niespecjalnie widziało mu się dyskutować o tym w towarzystwie lub w momencie ciągnięcia go tutaj. Gdy nagle usłyszał pytanie o buty nieco się zdziwił, chyba mało kto spodziewałby się takiego pytania od 'nieznajomego'. No i nie można też nie wspomnieć o tym, że Ettore spojrzał się na Enzo jak na no szczerze mówiąc trochę dziwną osobę. Ach te zwyczaje w krajach latynoskich... - Chyba 48, a ty? - odpowiedział jakby to było najzwyklejsze pytanie na świecie, w sumie rodzeństwo chyba wie takie rzeczy prawda? Choć jakoś naturalniej to wychodzi w życiu, oni nie mają innego wyjścia i muszą liczyć na przyśpieszony kurs. - Moim ulubionym deserem jest tiramisu, interesuje się astronomią, majsterkowaniem, czasem tworze wymyślone przez siebie rzeczy. Poza tym to chyba jeszcze motoryzacja i woda. Jestem w Noctis, nie jadłem i nie mam pojęcia co to może być i tak słucham Giętkich Różdżek - wyrzucił z siebie dalszą część kursu, trochę wątpiąc w to, że wszystko zostanie zapamiętane przez drugiego Halvorsena, taka wada tego typu poznawania się. Specjalnie ominął kwestię ojca, nad tym musiał się dłużej zastanowić, rzucić skróconą czy pełną wersją? - Co z ojcem... cóż - przerwał i zaczął strzelać kostkami w rękach, robił to zawsze kiedy zaczęło się robić w jakiś sposób niefajnie, nie chciał jednak żeby przy pierwszej rozmowie zatrzymali się właśnie na tej kwestii tak więc szybko dokończył - Nie żyje. To co teraz moja kolej? Wszystkie twoje pytania oczywiście oprócz tej dziwnej potrawy idą w twoja stronę, no i ojca zmieńmy na matkę. Jaki jest twój ulubiony kolor? Jesz mięso? Gdzie mieszkasz? Byłeś kiedyś w Dubaju? Jakoś wybrnął, przynajmniej teraz, wiedział, że kiedyś będzie musiał powiedzieć coś więcej.
Nie było co się zastanawiać, co porównywać. To wszystko nie mogło dobrze się skończyć. Oderwanie od rzeczywistości zaczęło być odczuwalne przez delikatne wibracje na krawędzi świadomości, a Enzo nie zajęło dużo czasu dostrojenie się do odebrania tego wrażenia. Spotkał brata, odzyskał go, chociaż nigdy nie stracił. Teraz miał go poznać… chociaż nie… wcale nie musiał go poznawać. Mógł go poznać, ale tylko wtedy, jeśli i on chciał poznać jego, a czy tak naprawdę właśnie tego pragnęli? Zburzyć swój światopogląd, zaburzyć prawdziwość swoich światów przez istnienie swoich kopii? Idealnych odbić lustrzanych, drugich kawałków jabłka czy jak to się teraz mówi na coś podobnego. Nie znał się na powiedzeniach, a tym bardziej na odnajdywaniu rodzeństwa na drugim końcu świata. Zjednoczone Emiraty Arabskie… świetne sobie miejsce jego „drugie ja” wybrało na miejsce zamieszkania. Ciemnowłosy już widział oczyma wyobraźni ciemne kobiety, zakryte od stóp do głów, niemogące chociażby odsunąć fragmentu tego czegoś co nosiły na twarzy, a czego Enzo nie potrafiłby nazwać. Zwyczajnie tego nie znał, nie widział i teraz, gdy na wymianę w ramach Złotego Sfinksa przyjechali głównie chłopcy, to wszystko zdawało mu się być jeszcze bardziej proste, niżby mógł uważać z początku. Czy on też taki jest? Stereotypowe myślenie niemalże natychmiast nawiedziło głowę żółwika, wypychając jego rozmyślania na niezbyt przyjemny tor. Brak poszanowania dla kobiet. Mimo, że gorszyła go sama myśl o tym, sam przecież nie zachowywał się lepiej. Tyle tylko, że on nie praktykował jawnego upadlania, wszak jak mógłby to robić, skoro wychowywała go właśnie Emelina? Oddał jej swoje serce, a ona zabrała je ze sobą do grobu. Tak właśnie to było, tak to wyglądało. Porzucenie wszelkich granic moralnych zdawało się jednak nadchodzić z czasem, powoli i metodycznie, aż wreszcie zdawało się go trafiać. Akurat wtedy, gdy przybył na obóz szkoleniowy. Akurat w tym momencie, w którym, kurwa no, wreszcie wyłowił samego siebie z tłumu gapiów. Przyglądał mu się uważnie, z coraz większym przerażeniem nie odnotowując żadnych nieprawidłowości. Poczucie fizycznej dezintegracji przeszywało go na wskroś, chociaż czy tak naprawdę miał ku temu podstawy? Powinien zacząć myśleć rozsądnie i spojrzeć na to wszystko spokojnie. Fakt istnienia dwóch identycznych jednostek nigdy nie oznaczał, że niemożliwym jest dokonanie mentalnej separacji. Jak to jest, że w obliczu ten sytuacji on martwił się takimi kretynizmami? Przecież Ettore NIE MÓGŁ być takim samym bliźniakiem, tak samo jak on nie mógłby być nim. Nie potrafił znaleźć ni słowa po arabsku i wątpił, aby jego towarzysz, w chociażby i najmniejszym stopniu, rozumiał hiszpański, a mimo wszystko… Mimo wszystko, wątpliwości miał całkiem konkretne. Konkretne, nie mylić z uzasadnione. Konkretne, nie mylić z „w jakikolwiek sposób normalne”. Zaznaczenie pozycji przez Ettore, też jakoś niespecjalnie do niego przemówiło. Nie wiedział jak inaczej może nazywać mieszkańców ZEA. Kebab to… no… kebab. Szeroko pojęte określenie na ludność arabską czy turecką czy jakąśtam inną, Enzo w tym momencie zdecydowanie nie popisywał się znajomością politycznego podziału świata. Ignorant ignorantem pozostanie, chociażby mu na głowę książki spadały, próbując tym samym wiedzę do pustego łba wtoczyć siłą. - W takim razie jak mam mówić? - wtrącił jeszcze, nim tam na dobre rozpoczęło się przesłuchanie i dobrze, że zdołał to zrobić. Potem już zupełnie zapomniał o zawiłych ścieżkach życia w Aash Al Maleek i po prostu słuchał, a robił to prawdziwie i bez ściemy. Naprawdę starał się zapamiętać wszystkie odpowiedzi, które wyrzucał z siebie Ettore w ramach reakcji na jego dziwaczne pytania. Nawet lekki uśmiech satysfakcji zaczął mu się błąkać po twarzy, zupełnie taki, jakby w jakimś stopniu odgadł jego zainteresowania, ale tak naprawdę to cholernie solidnie chybił. Dobra mina do złej gry zawsze spoko. Zdając się nie zauważać dziwnej reakcji na temat pytania o ojca, kiwnął krótko głową i zdając się być zupełnie nieporuszonym tematem umierających rodziców, począł udzielać odpowiedzi na skontrowane pytania. - Jedenaście i pół, według numeracji w Stanach, jedenaście tutaj. Hah, nie przepadam za deserami. Zdecydowanie bardziej wole dobrze przygotowane anticuchos. To takie… szaszłyki z serc wołowych lub wieprzowych. Mmm, no ale ogólnie mama co roku w okolicach świąt przygotowywała trifle lub scones. Mówiła, że kiedyś dużo podróżowała i właśnie w Wielkiej Brytanii mogła ich spróbować. To był dla mnie prawdziwy rarytas, bo widzisz… jakbyś kiedyś miał okazję porównać je do naszego Mazamorra Morada to sam byś to potwierdził. To taki kisiel ze słodkiej, fioletowej kukurydzy. Dobra, nazwij mnie wybrednym. - tutaj machnął ręką, jakby nie miało dla niego znaczenia czy Ettore to zrobi czy nie i uśmiechnął się nieco… diabolicznie. - W wolnych chwilach morduje zwierzęta. Strzelam z łuku, znam się trochę na strzelbach. Umiem oporządzać niewielkie ptactwo czy ssaki, a także przyrządzić z nich coś zdatnego do jedzenia. Jeżdżę też na deskorolce, lubię pływać… w sumie nic specjalnego. Zastanowił się, jakby próbował sobie przypomnieć o co jeszcze go pytał. - Mane, opieka nad magicznymi stworzeniami. Nie patrz tak na mnie! To, że do nich strzelam to nie oznacza, że nie potrafię się nimi zaopiekować, gdy zachodzi taka konieczność. Jestem mordercą tylko wtedy, gdy głód zagląda w oczy. Pewnie nie znasz tego uczucia, co? - zadrwił cicho, omiatając szybkim i raczej niewiele znaczącym spojrzeniem ubiór swego brata. - Tak, słucham. Jakbym nie słuchał, to bym Cię nie pytał, ale to spoko. Które utwory najbardziej lubisz? Szary… jak kamienie na „naszej” plaży przy Oceanie Spokojnym. Pewnie, że jem, nie da się długo wytrzymać na kilkudziesięciu odmianach ziemniaków czy kukurydzy. Mieszkam w Limie, w Peru, a właściwie… mieszkałem. Teraz będę mieszkać tutaj. Nie mam dla kogo tam wracać… Na moment zawiesił głos, ale buta, która wręcz od niego biła miała na celu to zamaskować. Nieudolne to były starania, ale trzeba mu przyznać, że chociaż próbował. - Matka też nie żyje… Nie byłem. Jak tam jest? Odpowiedz mi o nim i o tej Twojej szkole.
Mieli sobie sporo do wyjaśnienia, szkoda, że nie słyszał myśli brata, mógłby zaprzeczyć każdej myśli która pojawiła się w jego głowie na temat stereotypów. Doskonale wiedział co robił w Emiratach, ale mieszkanie właśnie tam nie było jego wyborem, to ojciec zdecydował się na ten kraj z powodu pieniędzy. Chyba każdy wiedział, że ten kraj nie cierpi raczej na ich brak, było to widać na pierwszy rzut oka, oczywiście to nie było wyznacznikiem bycia idealnym państwem. W zasadzie więcej miało wad niż zalet, szczególnie jeśli nie było się facetem. Nie był taki jak te wszystkie kebaby, nie urodził się tam i nie chciał przyjmować ich myślenia choćby nie wiem co, zawsze wiedział, że jest ono złe. Tylko co mógł zrobić jeśli ktoś słysząc skąd przyjechał od razu miał uprzedzenia? Może powinien mówić tylko o tym gdzie się urodził, a na pewno wszystko byłoby łatwiejsze, nawet jeśli mimo opalenizny nie wyglądał jak Angol. Nie, ktoś dociekliwy i tak doszedłby do tego skąd przybył, nie było łatwiejszej opcji, mógł tylko wciąż zaprzeczać przekonaniom innych na jego temat słowami i czynami. - No i od razu wiadomo, że jesteśmy rodziną - zażartował z ich preferencji co do jedzenia - Widzisz, ja też zdecydowanie wole mięso od słodyczy, co prawda nie znam tych wszystkich potraw które wymieniłeś, ale chętnie bym ich spróbował. Wybredny raczej nie jestem, ale też mam swoje preferencje, dowiesz się z czasem. Chyba każdy miał coś takiego jak wrodzona wybredność, w większym lub mniejszym stopniu, no istnieli też ludzie odkurzacze, którzy wciągali dosłownie wszystko co nadawało się do zjedzenia, ale to już inna sprawa. - Spoko, nie mam nic do twoich polowań, rozumiem podejście. Nie oceniałbym jednak tak szybko innych ludzi, to że teraz wyglądam jak wyglądam nie oznacza, że zawsze tak było. Moje życie również nie było łatwe - wyjaśnił nieco zdenerwowany tym, iż bliźniak pomyślał właśnie w ten sposób, westchnął ciężko i znów zacząłby strzelać kostkami w palcach gdyby nie to, że wcześniej już to robił i te już nie 'działały'. Czy inni też tak o nim myśleli? No dobra, był bogaty, ale doskonale wiedział jak wygląda życie kiedy jest inaczej, nvm w sumie każdemu nie musiał tego wykładać, ważne żeby brat go poznał. - Sorry z tego wszystkiego pomyliły mi się zespoły chodziło mi o Głodne Pufki. Nie jestem w stanie teraz wymienić tytułów, ale jeśli przyjdzie nam ich posłuchać na pewno powiem ci, które są moimi ulubionymi. Też tutaj zostaję, nie mam zamiaru wracać do kebabów, właśnie jeśli chodzi o nazywanie mnie nim, po prostu mów mi po imieniu, dobrze wiesz gdzie się urodziłem. Taak, wciąż był zdenerwowany, w pewnym momencie chciał już miotnąć jakimś bliżej nieokreślonym przedmiotem. Jednak nie do końca była to złość skierowana w kierunku Enzo, prędzej już tego jak wiele stereotypów przykleiło się do niego przez miejsce zamieszkania. Wiadomość o śmierci matki przyjął z dziwnym spokojem, prościej było to znieść kiedy po prostu jej nie znał, dziwne, ale taka prawda. - Za ciepło, przynajmniej dla mnie tak było coraz po przeprowadzce, łatwość życia określała ilość znajomości i pieniędzy, ale to jak wszędzie. Stereotypy znasz, nienawidzę ich zwłaszcza kiedy przyklejają się do mnie, nie jestem tacy jak oni, nie martw się. W samym centrum wszystko jest wyjebane w kosmos, dziwne budowle, wspaniałe samochody, lecz jeśli nie jesteś kimś ustawionym… wiadomo. Jeśli chodzi o mnie przejąłem firmę ojca, którą spokojnie mogę kierować stąd, także kiedy tylko będę miał możliwość kupię dom w Londynie albo Hogs, muszę się jeszcze rozejrzeć. Może będzie to trochę dziwne pytanie jak na początek ale chciałbyś mieszkać ze mną? Jeśli tak to nie byłoby z tym problemu. Co do szkoły jest to wielki zamek na pustyni, który wygląda jakby sam też był z piasku. Jeśli chodzi o ludzi podziały widać jak na dłoni, po prostu panuje tam dość napięta atmosfera, nie chcesz wiedzieć jak czasem postępuje się tam z tymi ‘gorszymi’. Od razu mówię, ja się w to nie pakowałem. Oto zakończył jedną ze swoich dłuższych wypowiedzi ever, czy wystarczająco wszystko wyjaśnił? Jeśli nie posypie się więcej pytań, ale to dobrze, spokojnie mógł na nie odpowiedzieć, nie był już zdenerwowany, jakby monolog pozwolił mu się ogarnąć i pozwolić, aby myśli popłynęły w innym kierunku.