Dawno temu mieszkańcy okolicznej wioski zbudowali swoim dzieciom domek na drzewie, by te mogły się wspólnie bawić. Pociechy dorosły, a budowla nadal stoi, powoli zmieniając się w ruderę. Jedyne, co trzyma go przy życiu, to magia. Mimo wszystko można się tu jednak schronić przed chłodem i śniegiem, ponieważ zaradni rodzice ocieplili swoje dzieło.
Na tym terenie nie działa teleportacja, a skupienie magii może wywołać nieprzewidziane skutki w rzucaniu zaklęć!
Wydawałoby się, że wszystkie domki na drzewie wyglądają tak samo i też odnoszą się do ludzi tylko w określonym wieku - czy jakoś tak. Przecież dorośli rzadko wyszukiwali takich kryjówek, bo zwyczajnie czasy beztroskich zabaw mieli już daleko za sobą... co w takim razie robił w tym miejscu Casey? Oto jest pytanie! Albo i nie jest. Zależy od tego, na ile się Ślizgona znało i orientowało w jego relacjach z pewnym studentem... podsumowując - raczej nikt poza Ethanem nie byłby w stanie zrozumieć, jakim cudem zaciągnął go aż tutaj, ale przecież nie o to chodziło. O ile sama perspektywa spędzenia ferii za granicą, na rosyjskiej Syberii, wcale nie brzmiała tak źle, to od wykolejenia się pociągu, Marvell zaczynał poważnie zastanawiać się, czy znajdzie przynajmniej chwilę na oderwanie się od upierdliwego towarzystwa, przeszywającego chłodu i zgiełku. Perspektywa zaszycia się w jakimś odludnym miejscu, najlepiej z osobą, która niezależnie od okoliczności nie działała mu na nerwy, była więcej niż kusząca. Nic dziwnego, że zgodził się prawie natychmiast słysząc propozycję swojego starszego znajomego. Zresztą, czy to naprawdę dziwne, że zdążył się za Krukonem stęsknić? Nie, żeby mu to otwarcie przyznał, no ale... nawet te niewypowiedziane słowa raczej nie stanowiły dla Dowesona tajemnicy. W każdym bądź razie, wspiął się na górę i jednym, banalnym zaklęciem otworzył zamknięte drzwi. Na całe szczęście, w środku dało się poczuć przyjemne ciepło, wyraźnie kontrastujące z temperaturą na zewnątrz. Odetchnął cicho, ściągając z siebie wierzchnią szatę i odwiesił ją w odpowiednie miejsce. Później wypadało się tylko troszkę rozejrzeć, w oczekiwaniu na wspomnianego wcześniej osobnika.
Domki na drzewie miały to do siebie, że były na tyle niepozorne a za razem wygodne, że nic dziwnego, że ktoś w nich szukał schronienia przed całym światem. W dzieciństwie była to ulubiona kryjówka, później stawała się bazą i miejscem na odpoczynek, gdy sie dorastało zostawała samotnią. Przynajmniej według niego. Nie zdziwił się, że Casey podzielał jego opinię na ten temat. Naprawdę czasem byli aż zbyt podobni do siebie. Chociaż nie, tak przynajmniej nie musieli się przejmować zbędnym tłumaczeniem sobie niektórych rzeczy. Rozumieli się bez słów, czy też ich motywacje nie były tematem do długiej dyskusji. Wszystko ma swoje plusy. Sam chciał się uwolnić choć na chwilę od tłoku, wesołych pogawędek i tego paskudnego zimna. Syberia jedyne co miała w sobie dobrego, to dziką magię, którą dało się poczuć na każdym kroku. Szkoda tylko, że ona zakłócała ich własną, sprawiając że różdżka często stawała się bezużyteczna. To był kolejny powód przez który chciał się stąd wyrwać jak najszybciej. Jak widać, jego pragnienia miały się nijak do rzeczywistości. Żeby więc nie wybuchnąć należało gdzieś się zaszyć i przeczekać. Tylko po co robić to samemu, gdy pewna gadzina też tu była i najwidoczniej nie miała nic przeciwko wspólnej samotności. Gdy dotarł pod domek, od razu zorientował się, że Casey jest już w środku, jak miło. Przynajmniej nie musiał na niego czekać. Szybkim krokiem wszedł po schodach i otworzył drzwi. Chłodne powietrze wpadło na chwilę do środka wywołując nieprzyjemne dreszcze. -Jednak przyszedłeś - zauważył odkrywczo, samemu zdejmując z siebie swój wełniany płaszcz. Odłożył go obok tego należącego do ślizgona, poluźnił swój krawat i niespiesznym ruchem rozmasował kark - Mam dość tego pustkowia. Gdybym wiedział, że tu utkniemy, zostałbym w zamku, albo wrócił do domu - mruknął jeszcze przesuwając dłonią po włosach wprawiając je w artystyczny nieład. Nie przy każdym pozwalał sobie na aż tak naturalną postawę, ale przecież Ślizgon nie był jak każdy. Akurat on miał specjalne względy u tego przemądrzałego ptaszyska.
Dokładnie, odizolowany od wioski czy wykolejonego pociągu domek na drzewie był dość przyjemną kryjówką, do której raczej nikt nie powinien wściubić nosa. Przynajmniej, podczas gdy oni okupowali drewnianą budowlę, bo przecież ani Doweson, ani jego młodszy kolega raczej nie byliby zadowoleni ze zbędnego towarzystwa. We dwóch było całkiem w porządku, ale tylko we dwóch. Przynajmniej dzięki temu nie musieli niczego specjalnie udawać. Leniwie otworzył oczy, gdy jego odpoczynek został zakłócony przez dźwięk otwieranych drzwi, a następnie powiew lodowatego powietrza, na który mimowolnie się skrzywił. Nie, nie było to zbyt przyjemne uczucie, nawet jeśli po chwili grymas niezadowolenia na twarzy Casey'a został zastąpiony przez delikatny uśmiech. - Wątpiłeś w to? - zapytał, obserwując działania Ethana tak, jakby starszy robił coś niezwykle interesującego. Swoją drogą, nieco zaskoczyło go to, jakże inteligentne, spostrzeżenie Krukona. Przecież erę udawania, że jeden dla drugiego nie istnieje mieli już dawno za sobą... przynajmniej, gdy Ślizgon sprawdzał po raz ostatni. A przecież młodszy z chłopaków wcale nie zmieniał zdania aż tak znowu często, nieprawdaż? Dopiero po chwili poklepał deski obok siebie, zachęcając go w ten sposób by usiadł obok. Przecież nie będą rozmawiać oddaleni od siebie o dobrych kilka metrów. Zwłaszcza, że młodszy opierał się plecami o przeciwległą ścianę, które to miejsce uznał właściwie za najcieplejsze w całym domku. Na całe szczęście, że temperatura wewnątrz była naprawdę w porządku. Gdyby Casey nie przebył drogi tutaj pieszo, przedzierając się przez śnieżne zaspy, prawdopodobnie nie potrafiłby uwierzyć, że na dworze panuje ujemna temperatura, mroźny wiatr i lód. Gdzieżby tam! - Jak zawsze myślimy podobnie... pomijając ostatnią część. Nie ma opcji, żebym dobrowolnie wrócił do matki i ojczyma - westchnął, na samą myśl o owej parze krzywiąc się z niezadowoleniem. Hogwart to zupełnie inna bajka - najchętniej nie opuszczałby go nawet na okres trwania wakacji, ale to raczej nie wchodziło w grę... tyle dobrze, że miał dość znajomych, by jakoś przeżyć, wracając do „domu” tylko okazjonalnie - gdy sytuacja absolutnie tego wymagała. Jakby tak się zastanowić, to ostatnio najwięcej czasu spędził właśnie u Ethana, ale to już się rozumiało samo przez się. Znaczy, jeśli ktoś rozumiał, co łączyło Węża i Orła. - Tyle dobrze, że nie jestem sam.
Spójrzmy prawdzie w oczy, nikt nawet nie próbowałby ich tutaj znaleźć. W końcu ani Ethan ani Casey nie wyglądali na kogoś, kto lubi siedzieć w opuszczonym domku na drzewie. Może gdyby nie popadały by one w ruinę i miały podstawowe elementy wyposażenia to jeszcze można sie było nad tym zastanowić. Ale tak? To byłoby jedno z ostatnich miejsc do jakich by zajrzano, także oboje mogli liczyć na spokój i chwilę wytchnienia. -Nie, przecież nie mogliśmy nie skorzystać z okazji prawda? - no co, niektóre nawyki z ery "dla mnie nie istniejesz" mu zostały. Poza tym lubił się z nim drażnić w ten sposób. Zawsze to była jakaś odmiana, a Cas przeważnie nie szczędził mu równie ambitnych komentarzy dołączając do ich małej gierki słownej. Na swój sposób to było całkiem relaksujące zajęcie. Wróć, w ogóle osoba tego konkretnego ślizgona sprawiała, ze schodziło z niego całe ciśnienie, wreszcie mógł się odprężyć, przy okazji wiedząc, że nie bedzie w żaden sposób oceniany. To miła odmiana. Kaciki ust Ethana uniosły isę na chwilę, gdy młodszy poklepał miejsce obok siebie. To oczywiste, że nie będą siedzieć w dwóch przeciwległych kątach pomieszczenia. Jeszcze czego. Poza tym, może i w domku panowało przyjemne ciepło, ale zawsze lepiej jest mieć to drugie 36,6 obok siebie. Niespiesznie ruszył więc, by usiąść przy nim. Wyciągnął swoje długie nogi przed siebie, a jego głowa wylądowała na ramieniu Marvella. Jakby to była jakaś nowość jeśli chodzi o ich wspólne spędzanie czasu. -Zawsze mogłeś pojechać do mnie - stwierdził przymykając oczy. Dobrze wiedział, jaki stosunek do swojego domu ma Casey. Niby dlaczego spędzał u niego prawie całe wakacje i każde możliwe wolne poza zamkiem. Powrót to matki i ojczyma, był ostatnią rzeczą na jaką Ślizgon miałby ochotę. Ten stan rzeczy nie zmieniał się od dawna. Ethan nie miał nic przeciwko przygarnianiu go do siebie, ba czasem zastanawiał się, czy nie łatwiej by było gyby chłopak się do niego po prostu wprowadził. Zwłaszcza po ukończeniu przez Ethana studiów. Wspólne mieszkanie byłoby w zasadzie jedyna okazją by spędzić jeszcze trochę czasu razem, ale o tym na razie nie myślmy. Jeszcze sporo czasu przed nimi. -Myślałeś, że ci pozwolę korzystać z tej kryjówki samemu? Wolne żarty. Nie uwolnisz się ode mnie tak szybko. A teraz daj mi spać. - nie żeby faktycznie zamierzał usnąć. Po porstu chwile odpocznie w najlepszym towarzystwie zanim będą zmuszeni powrócić do tego bagna jakim był teraz pociąg i całe miasteczko. Poważnie, te ferie podobały mu się coraz mniej.
Zdecydowanie, pary arystokratów należało upatrywać w zabudowaniach znacznie wyższej klasy, takich wyposażonych w wygodne kanapy, przyjemną, nastrojową atmosferę i... w sumie, jeśli rzeczywiście mówimy o Dowesonie i Arterburym - najlepiej takich, w których pod ręką znajdowały się zbiory starych, opasłych tomisk. Jak na to nie spojrzeć, obaj lubili zgłębiać wiedzę, a kiedy przychodziło do egzemplarzy zawierających te bardziej skomplikowane, bądź też rzadziej wspominane tematy, to nawet aż za bardzo. Tak czy owak, domek na drzewie, gdzieś pośród syberyjskiego pustkowia, raczej nie był zbyt interesującą lokalizacją, więc prawie na pewno mogli liczyć na chwilę świętego spokoju, odpoczynku i po prostu nacieszenia się swoim towarzystwem, co w pociągu byłoby niemożliwe. Przecież na dłuższą metę nikt nie miał pojęcia, że pomiędzy Ślizgonem, a jego starszym kolegą jest coś więcej niż zamiłowanie do książek i zaklęć oraz znajomość z dzieciństwa. Jak nietrudno się domyślić, obaj woleli utrzymać taki stan rzeczy. Albo może tylko Casey wychodził z takiego założenia? Oczywiście założył, że Krukon ma na ten temat podobne zdanie i jakoś nie bardzo sprawę roztrząsał. Dokładnie tak, jak to młodzik miał w zwyczaju. - Oczywiście - przytaknął, celowo przeciągając niektóre sylaby tak, że słowo zabrzmiało odrobinę bardziej śpiewnie. Cóż, chłopak był w wyśmienitym humorze (wcale nie przez wzgląd na towarzystwo) i nie starał się za bardzo z tym ukrywać. Ethan i tak przejrzałby to drobne kłamstewko bez większych problemów. Ślizgonowi, z kolei, nie uśmiechało się tłumaczyć, dlaczego udaje. Zresztą, przecież nie miał ku temu powodów. Jak wspominaliśmy, erę „dla mnie nie istniejesz” zostawili za sobą kilkanaście miesięcy temu. Prawdopodobnie pożegnawszy się z nią raz, a dobrze. Ta drobna zmiana w mimice nie uszła uwadze Casa. Raczej mało prawdopodobne, żeby w ogóle kiedyś jakąś podobną pominął, ale to zupełnie inna historia. W każdym razie, on sam odpowiedział tym niesamowicie pewnym siebie uśmiechem, który spokojnie można było próbować rozszyfrować przynajmniej na dziesięć różnych sposobów. Jeśli nie więcej. To tym zabawniejsze, bo akurat tutaj Ślizgon nie starał się w jakiś szczególny sposób pokazać swojej wyższości - głównie dlatego, że już dawno temu zaakceptował Dowesona jako równego sobie albo nawet odrobinę „wyższego”, chociaż przyznanie tego na głos naturalnie nie wchodziło w grę. - Nie będzie ci wygodnie z głową na kolanach? - zagadnął, jak gdyby ignorując tę ofertę noclegu. Zdawał sobie sprawę z tego, że w każdej chwili mógłby władować się starszemu na głowę, a ten nie widziałby problemu. Co więcej, Ethan prawdopodobnie byłby zachwycony, gdyby bez przeszkód mogli spędzić całe ferie tylko ze sobą... nie, żeby Casey miał inne podejście! Po prostu z rodzicami Krukona wcale nie dogadywał się aż tak dobrze, a nadmiar pytań naprawdę działał naszej księżniczce od siedmiu boleści na nerwy. Tak czy owak, pozwolił Dowesnowi ułożyć się jak mu się żywnie podobało, leniwie przeczesując palcami jego włosy. Chwilę odpoczynku należało wykorzystać jak najlepiej - to fakt, chociaż dla nich rozmowa była równie przyjemna jak cisza. Taki już urok tego konkretnego duetu.
W sumie najlepszym dla nich miejscem byłaby stara biblioteka z działem ksiąg zakazanych. Czuli by się tam jak w niebie otoczeni starymi tomiszczami, kurzem i zapachem tuszu otaczającym ich z każdej strony. Jeszcze dorzućmy ta, wygodną kanapę i przytłumione światło plus skrzata na własny użytek i mogą stamtąd nie wychodzić przez baaaaardzo długi czas. To miejsce, w którym teraz się znajdowali w gruncie rzeczy miało trochę wspólnego z biblioteką? Co? Zapach kurzu i spokój którego im tak brakowało. Oboje nie byli zbyt socjalni a tłumy działały im na nerwy. Cóż może do końca wyjazdu to będzie ich taka kryjówka, przyniosą swoje kufry i urządzą się odpowiednio. Coś mu bowiem mówiło, że ich pociąg ruszy dopiero wtedy, kiedy będą musieli wracać już do Hogwartu. Wcześniej na to nie ma co liczyć. To prawda, zdecydowanie nie obnosili się ze swoimi bliskimi relacjami. Tak w gruncie rzeczy jeśli zapytać by przypadkową osobę, czy coś może o tych dwojgu powiedzieć, to pewnie poza tym, że się znają nic więcej nie wymyśli. No ok, może jeszcze, że przez pewien czas zdawali się ze sobą rywalizować. I to nie tylko słownie ale i na ilości partnerów i na to, który bardziej zrobi sobie na złość. Chociaż to było dawno i znając życie Hogwartczycy już dawno o tym zapomnieli. Nie zmienia to jednak faktu, że Ethan nie miał ochoty, by cała szkoła wiedziała o jego małej słabości względem młodszego. To tylko jego sprawa… no dobra ich dwojga. -Widzę, że dobry humor ci dopisuje – nie mógł nie skomentować tego śpiewnego stwierdzenia. Sam podzielał ten sam nastrój. W końcu nie ma to jak się wyrwać z zatłoczonego pociągu i spędzić trochę czasu z NIM. To prawda, oszukiwać go nie było sensu. Wbrew temu co Cas sądził, starszy znał go o wiele lepiej niż mu się wydawało. Potrafił go łatwo rozszyfrować, przejrzeć i domyślić się niektórych rzeczy. W tej kwestii młodszy z nim nie miał prawa wygrać. Niestety to działało też w drugą stronę. Marvell znał go lepiej niż starszy by tego chciał. Czasem wolałby, by on nie domyślał się niektórych rzeczy ale tak długa znajomość miała swoje prawa, których się nie przeskoczy. -To urocze, że chcesz do reszty być moją poduszką – zadrwił lecz mimo to przesunął się by ułożyć się wygodnie głową na jego udach. Jego usta ułożyły się w ledwie widoczny uśmiech pod wpływem dotyku młodszego. O ile słabością Casa była szyja, tak Ethan wprost rozpływał się, gdy ktoś bawił się jego włosami. Taka mała przyjemność. Wracając jeszcze do domu państwa Doweson, cóż to prawda, że jego rodzice nie byli jakimiś wielkimi fanami Ślizgona, ale starali się mu tego nie okazywać. Wiedzieli, że oboje są sobie bliscy i że cokolwiek nie zrobią, Ethan i tak będzie się z nim trzymał. Pozostało im więc nieme tolerowanie młodszego.
Zdecydowanie, stara, dobra, hogwarcka biblioteka była ich ulubionym miejscem na spędzanie czasu późnymi popołudniami, kiedy wszystkie zajęcia dobiegły już końca, a uczniowie... cóż, mieli chwilę dla siebie. Dział ksiąg zakazanych w ogóle stanowił poezję, a jeśli jeszcze potrafiło się wyprosić u nauczycieli pozwolenie, na przejrzenie kilku tytułów! Tak, wtedy to człowiek mógł spędzić pośród regałów kilka godzin i nawet nie zorientować się, jak szybko ten czas minął. - Wygląda na to, że tylko mnie - zauważył, stuprocentowo pewny tych słów. Przecież ciężko byłoby przeoczyć zrelaksowaną posturę starszego, jego zupełnie swobodne podejście do sprawy... chociaż, może tylko Casey potrafił dostrzec te małe szczególiki i później rozszyfrować je z dziecinną łatwością, tak, jakby wcale nie miał przed sobą Ethana - chodzącej zagadki dla tak wielu uczniów i pracowników Hogwartu. To tym zabawniejsze, że Ślizgon wcale nie postrzegał swojego towarzysza w podobnym świetle. Może i owszem, Doweson potrafił kryć się ze swoimi tajemnicami jak nikt inny, ale w gruncie rzeczy, zawsze jest ten ktoś, kto przejrzy cię "na wylot" - w tym wypadku ten zaszczyt przypadł w udziale właśnie Marvellowi. Co ciekawe, chociaż działało to w dwie strony, Casey przestał przykładać do tego większą wagę. Zresztą, wolał zwalać to również na wrodzony geniusz Krukona i spędzone w swoim towarzystwie lata od dzieciństwa, po dzień dzisiejszy. Mało tego - dochodził do wniosku, że lepiej, żeby rozumiał go starszy, niż ktoś inny. Dzięki temu nie musiał pewnych rzeczy przyznawać na głos. Przerobić domek na drzewie na ich własną samotnię... tak, zdecydowanie - ten pomysł podobał się Ślizgonowi. Może brakowało mebli, ale to chyba nie aż tak ogromny problem, prawda? Na drewnianej podłodze też dało się bez problemów spać, a cisza i spokój wynagradzały wszelkie niedogodności. Mało tego, w końcu mogli przebywać ze sobą, absolutnie nie martwiąc się o to, że ktoś przyłapie ich w równie (jeśli nie bardziej) przyjaznej sytuacji. - Równie dobrze możesz skorzystać z podłogi, skoro ci to nie pasuje - mruknął pod nosem, zupełnie tak, jakby uraziły go słowa Ethana. I właściwie taka ewentualność również wchodziła w grę - młodszy chłopak bywał przecież na niektóre tematy wyjątkowo drażliwy, a biorąc pod uwagę wielokrotnie wspomniane tutaj już wcześniej okoliczności, należało się spodziewać absolutnie wszystkiego. Z Casey'em nawet najbardziej szalone scenariusze miały rację bytu. Z rodzicami - samymi w sobie - nie byłoby aż tak dużego problemu, skoro Arterbury naprawdę niewiele przejmował się opinią osób trzecich, gdyby nie fakt, że dość ciężko przychodziło mu trzymać język za zębami, a jakoś nie uśmiechało mu się stawiać Ethana w roli pacyfisty. Przecież jeśli kiedyś zdarzyłoby mu się przesadzić (co dość możliwe) to nawet postawa Krukona niewiele by pomogła.
Akurat jeśli o pozwolenia chodzi, to Ethan nigdy nie miał zbyt wielu problemów by je wyprosić. Wystarczyło uśmiechnąć się do kogo trzeba, a świstek pergaminu z autografem lądował w jego dłoni. W zasadzie zastanawiał się, czy takie pozwolenie jest mu jeszcze do czegokolwiek potrzebne. W końcu w zakazanym dziale był tak często, że mógł go uznać za 3 już dom. Niektóre półki znał już na pamięć i to nie tylko jeśli chodzi o ułożenie książek ale i przez ich zawartość. Chyba będzie musiał spróbować wyprosić dostęp do środka bez tego pergaminu, zobaczymy czy uda mu się wejść. Oczywiście jeżeli tak, to zacznie niepostrzeżenie wprowadzać i Casey'a, coś mu bowiem mówiło, ze chłopak by mu tego nie odpuścił. -Sugerujesz, że nie cieszy mnie spotkanie z tobą? Pabo - wiadomo, że obecność Ślizgona prawie zawsze poprawiała mu nastrój. No chyba, że był bardzo zapracowany lub pochłonięty swoimi badaniami. Wtedy obecność drugiego chłopaka tylko go rozpraszała. Ale teraz? Ter to było niemal błogosławieństwo po tym całym irytującym tłumie. Czy faktycznie stanowił zagadkę dla większości osób? Chyba tak. Zwłaszcza, że zwykle nieźle sie kamuflował i przyjmował wyuczona postawę. Był przy tym manipulantem, który zawsze dostawał to co chciał. Ciężko wiec było przejrzeć to o czym naprawdę myślał. Dopiero Marvell potrafił rozróżniać te drobne zmiany czy oznaki prawdziwych intencji starszego. Może to i lepiej czasem łatwiej było po prostu nie tłumaczyć o co chodzi. Właśnie, podłogi było dość dla nich obojga. Przyniosą sobie jeszcze pościel i w zasadzie mamy prowizoryczny futon, kufty mogą robić za stolik i siedzenie w jednym, a to już w zupełności tej dwójce wystarczy. To, że byli arystokratami nie oznaczało, że wymagają nie wiadomo jakich luksusów. Bez przesady, zdrowy rozsądek jest potrzebny we wszystkim, chociaż gdyby miał do wyboru wygodną skórzaną kanapę a zdezelowany fotel to oczywiście wybór padnie na to pierwsze. -Zostanę przy kolanach- na chwilę otworzył oczy by móc spojrzeć na młodszego z tej perspektywy. Jego złośnik. Nieprzewidywalna księżniczka i tyle. Prawdę mówiąc wątpił, by nagle Cassy go zepchnął i się przeniósł gdzie indziej. Lenistwo i wygoda zwyciężą. Co do tego nie ma wątpliwości. Też nie miał ochoty stawać w roli rozjemcy między nimi. Już kilka razu musiał się za ślizgona tłumaczyć, oczywiście o tym młodszy nie wiedział. W sumie Marvell nie zdawał sobie sprawy z wielu rzeczy odnośnie tego trójkąta on, Ethan i rodzice, ale starszy nie zamierzał go w to wprowadzać. Jeszcze nie, dopiero kiedy nadejdzie ten odpowiedni moment. Pewnie trochę sie zdziwi ale już trudno.
Jakby tak się zastanowić, to również Ślizgonowi zdarzyło się położyć swoje łapki na takim pozwoleniu. Może nie należał do „niebieskich” i miał na koncie dość sporo przewinień (nie jego wina, że niektórzy uczniowie to skończeni idioci), ale jakby tak się zastanowić to wielu nauczycieli za nim przepadało... nic dziwnego, skoro przykładał się do nauki i zwykł wypadać na egzaminach jako jeden z lepszych, prawda? Cóż, pod względem stosunku do nauki również nie różnili się z Ethanem za bardzo, chociaż starszy miał do tego trochę więcej cierpliwości i predyspozycji, o! - Ty mi powiedz - zaszczycił Krukona jednym z firmowych uśmiechów i lekko wzruszył ramionami. Nie jego wina, że wolał usłyszeć coś wprost z ust Ethana, niż dopowiadać sobie samemu... pomijając te momenty, gdy sam zostawiał całą masę niedomówień, korzystając z tego, jak dobrze się ze starszym rozumieli i znali. To już trudno. Jak wiadomo, to co stosowało się do Casey'a niekoniecznie stosowało się do innych, w szczególności, jeśli przychodziło właśnie do Dowesona. I to bynajmniej nie jest tak do końca wina młodszego, że lubił się ze swoim dobrym znajomym droczyć! Takie wymiany zdań na pewno były o niebo przyjemniejsze, kiedy twój rozmówca wkładał w nie odrobinę wysiłku i inteligencji... a wielu zdawało się tego drugiego brakować, jeśli pytać Marvella. Tak czy owak, wspólne towarzystwo było więcej, niźli wskazane, bo na obu działało w pewien sposób kojąco. Czasami zastanawiał się, jak wyglądałoby życie w Hogwarcie bez Ethana i od ubiegłego roku szkolnego zupełnie nie potrafił sobie tego wyobrazić. Dość sporo uległo między nimi zmianie. Zmianie na lepsze, należy dodać, a przynajmniej tak wyglądało to z perspektywy młodszego. Przynajmniej obaj mieli jakąś odskocznię od nudnej rzeczywistości, nudnych ludzi i tak dalej, i tak dalej. Dajmy na to teraz - tłum zdążył już Arterbury'ego wyprowadzić z równowagi, pogoda i fakt, że na Syberii wcale nie pomagała... przecież gdyby nie ta chwila zapomnienia z pewnym Krukonem w końcu by nie wytrzymał i sięgnął po różdżkę. Nawet, jeśli magia wariowała i mogłoby to przynieść bardzo niespodziewane konsekwencje. Tak, zdecydowanie lepiej, że wybuchowy charakter chłopaka w jakiś sposób udało się utrzymać w ryzach. - Tak też myślałem - odparł, wciąż niezadowolony, gdy Ethan raczył spojrzeć w jego stronę. Czyżby starszy chociaż tę odrobinę obawiał się reakcji swojej tymczasowej poduszki? Raczej nikt nie chciał przywalić łbem o podłogę, a Casey raczej nie zamierzał postępować delikatnie, szczególnie, gdy ktoś go zirytował... jak wiemy, księżniczkę zirytować można naprawdę łatwo, a skoro porównanie Ślizgona do jednej przychodziło w wypadku tej pary dość łatwo, to trzeba było trzymać się na baczności. Dlaczego w takim razie tego nie zrobił? Cóż, powiedzmy, że zatrzymało go zwykłe lenistwo... może również mina starszego, ale zostańmy tylko przy tym, żeby nie wchodzić w te bardziej skomplikowane niuanse. Podsumowując, tematu rodziny najlepiej unikać. Chociaż Arterbury raczej nie byłby zachwycony ze świadomością, że Ethan postanowił coś przed nim ukryć... nawet jeśli miał na uwadze dobro młodszego i po prostu usiłował nie wywoływać większego sporu, niż ten obecny. Tak czy owak, rodzice Dowesona byli wnerwiający, ale z dwojga złego wolał ich od swojej matki.
Cóż Ethanowi nauka przychodziła naturalnie. Nawet bez przykładania się z łatwością zgarniał PO a co dopiero gdy próbował zabłysnąć. Zawsze go też ciekawiło, czy nauczyciele faktycznie czytają tą dodatkową rolkę, czy widząc ilość informacji w nich zawartej, z góry stawiają mu wybitny. Na ich miejscu jemu by się nie chciało. Szczególnie, że to praca ponadprogramowa znacząc wykraczająca poza zakres materiału. Cóż nic na to nie poradzi, że temat nie był nigdy dość precyzyjny i zawsze udawało się znaleźć dodatkową rzecz godną opisania. Cas z kolei miał zacięcie by się uczyć. Gdyby tak nie było Ethan nie poświęcałby tyle czasu by omawiać z nim niektóre rzeczy. -Aish jak zwykle kłopotliwy. Tak cieszę się, że uwolniłeś mnie od tej bandy gumochłonów i zapewniłeś mi swoje towarzystwo. Zadowolony? - powiedział te słowa z taką rezygnacją, jakby faktycznie wyrzucenie to z siebie kosztowało go wiele wysiłku. Ta jasne, ale jak się droczyć to droczyć. Naprawdę lubił towarzystwo młodszego. Chłopak miał coś w sobie, co sprawiało, że nie miał ochoty od razu go przekląć. Był inteligentnym kompanem do rozmów, ze specyficznym humorem, nie bojący się wyrażać własnych opinii nawet jeśli te są krzywdzące. Innymi słowy miał w sobie to, co Ethan sobie cenił. Plus znał go od dziecka, to też robiło swoje. Z pewnością byłoby inaczej. Już udało im się przeżyć taką małą próbkę jakby to mogło wyglądać. Chociaż nie, nie mieli. Ethan podświadomie zawsze wyszukiwał w tłumie tego ślizgona, a jego każdy ruch czy gest były głęboko analizowane. Gdyby ta przebrzydła gadzina zniknęła, życie stałoby się piekielnie nudne. W końcu wiele rzeczy robił tylko po to, by zrobić mu na złość, czy zwrócić na siebie uwagę. Po części byli też rywalami. Jaki wiec miałoby sens robienie tego wszystkiego, gdyby Cas wyparował? Żaden. Pomijamy kwestie, że gdyby chłopak ot tak rozpłynąłby się w powietrzu, Doweson poruszyłby niebo i ziemię byleby go odnaleźć. -Rozluźnij się dzieciaku. Złość piękności szkodzi- uśmiechnął się przesłodko zaraz podnosząc się na łokciach by pocałować tą małą księżniczkę. Dobrze wiedział, że o to temu humorzastemu wężowi chodziło od początku, ale przecież nie może mu niczego ułatwić. Tak więc połączył ich usta w szybkim acz namiętnym pocałunku, po czym ułożył się na powrót na jego kolanach przymykając oczy.
- Bardzo - wyszczerzył ząbki, zupełnie niezrażony takim, a nie innym tonem starszego. Wręcz przeciwnie! Pomijając, że nawet bez tego zapewnienia wiedziałby, jak wygląda prawda. Przez te wszystkie lata spędzone wspólnie z Ethanem, jedno rozumiał na pewno - to nie tylko tak, że on sam lubił to genialne ptaszysko. Również u Dowesona miał jakieś szczególne miejsce, nawet jeśli przeciętny osobnik ich znający nie potrafiłby tego zauważyć... tak na dłuższą metę, to chyba tylko rodzice Krukona mogli się czegoś domyślać i domyślali raczej na pewno, ale to już trudno. - Nie jestem spię... - jakoś tak wyszło, że nie zdążył odparować, bo jego usta zostały zakryte przez drugie, niewątpliwie znajome i z całą pewnością Casa ulubione. Zamruczał z zadowoleniem, pochylając się odrobinę, żeby ułatwić starszemu zadanie. Czy rzeczywiście chodziło mu o to od początku całej tej farsy? Być może tak, być może nie; chociaż opcja pierwsza wydawała się chyba bardziej prawdopodobna. Co tu dużo mówić, naprawdę lubił pocałunki z Ethanem - zarówno te krótkie, niewinne jak i namiętne, gwałtowne czy agresywne... Zabawne, że nikt z ich otoczenia zdawał się nie zauważać tego, jakie relacje dzieliły Ślizgona i Krukona, ale to świadczyło już chyba tylko o ich zdolnościach aktorskich, niźli o czymś więcej, prawda? Przez ponad rok udawało im się ukrywać ten pokrętny związek i zamierzali taki stan rzeczy utrzymać. Było to przecież niezwykle wygodne i jednocześnie nie ograniczało osobliwej pary w żadnym stopniu! Inna historia, że czasami młodszego wprost skręcało, gdy widział Dowesona z jakąś potencjalną adoratorką, tylko znowu... sam nie był lepszy. Zresztą, nawet na osobności nigdy nie wyznawali sobie żadnej dozgonnej miłości, czy czegoś. Przynajmniej Casey nic podobnego sobie nie przypominał, jeśli już podobna sytuacja mogła mieć miejsce po pijaku czego nasz kochany Ślizgon nie pamiętał, ale to mniej, niż mało prawdopodobne. Tak czy owak, po niezadowoleniu Arterbury'ego nie pozostał nawet ślad, kiedy Ethan osunął się z powrotem na jego kolana. Mało tego, chłopak nawet uśmiechnął się, wyraźnie zadowolony z obrotu spraw i tylko dziękował, że Krukon ma zamknięte oczy. W końcu już zbyt wiele razy dawał studentowi powody do bycia zadowolonym z siebie z tak błahego powodu i zupełnie nieuzasadnionej satysfakcji. Tak właśnie! To było zupełnie niesprawiedliwe, że Doweson zawsze wywierał na młodszym taki, a nie inny efekt i wywoływał tego typu reakcje. Czy działało to w drugą stronę... cóż, raczej tak, prawda? Cassy odetchnął cicho i wrócił do poprzedniego zajęcia, jakim było bawienie się włosami wyższego. Odchylił głowę, przez moment wpatrując się w sufit. - Mogę spędzić u ciebie te ostatnie dni ferii, co nie? Nie chcę wracać... - Opcjonalnie mógłby jechać do kogoś innego, albo w ogóle przedwcześnie wrócić do Hogwartu (raczej nikt nie byłby na niego z tego powodu wściekły, jeśli nie sprawiałby problemów), ale skoro prawdopodobieństwo, że Ethan się zgodzi było dość duże... ta, zdecydowanie należało wykorzystać szansę.
Rodzice Krukona wiedzieli więcej niż powinni. Przynajmniej takie zdanie o tym miał Doweson. Owszem dawali mu niejaką swobodę w działaniach ale… no właśnie zawsze było jakieś ale. Ta ich ukrywana niechęć do młodszego właśnie wiązała się z ich relacjami. Oni woleliby widzieć Ethana u boku jakiejś delikatnej dziewczyny, która będzie skromna, dobrze ułożona i będzie dobrą żoną. Żaden z tych punktów nie mógł zostać spełniony przez osobę Ślizgona. Chcieli dobrze, ale okazywali to w zły sposób. Starszy chłopak nie raz próbował im wszystko wytłumaczyć, przedstawić swoje zdanie i w ogóle. Efekt? Zagryzienie warg i udawanie, że tamtej rozmowy nie było. Kiedyś się pewnie przekonają, i coś mu mówiło że stanie się to dopiero gdy zostaną postawieni pod ścianą. Albo zaakceptują ten związek albo mogą o synu zapomnieć. Nie chciałby być do tego zmuszony, ale na niektóre rzeczy mamy bardzo ograniczony wpływ. Wszystko się okaże po zakończeniu przez krukona szkoły. Do tego czasu mają względną wolność. Sam dziwił się, że nikt się jeszcze nie zorientował. Przecież dowody były na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło się przyjrzeć. Spojrzenia wspólne znikanie, przesiadywanie w bibliotece. Nawet rozmawiali ze sobą inaczej niż z resztą. Nikt jednak póki co nie był nawet blisko odkrycia prawdy. To tylko pokazuje jak ślepe jest nawet najbliższe otoczenie a co dopiero społeczeństwo. Cóż, w tym momencie było im to na rękę. A jak się zorientują, to trudno, nie zamierzał rezygnować z relacji jakie ich łączą, zwłaszcza, że doprowadzenie ich do takiego stany trochę im zajęło. Ostatni rok w teorii wynagradzał im trudy tych „podchodów”, ale to dopiero początek. -Wiesz, że tak. Niezależnie od tego co mówią moi rodzice, jesteś u mnie zawsze mile widziany. – pozostanie w Hogwarcie też nie było głupie, ale nie ma to jak relaks w domu. Tam przynajmniej nie musieli się niczym krępować. Rodzice w pracy, cały dom tylko dla nich bez narażenia na nakrycie czy cokolwiek innego. Poza tym jak mógłby mu odmówić, wiedząc jak bardzo Cas nei chce wracać do siebie? Był dupkiem ale bez przesady. –Myślałem, że ten wypad na Syberię będzie ciekawszy. Mogliśmy od razu pojechać do mnie, zamiast marznąć na tym wygwizdowie – mruknął łasząc się do jego ręki niczym kot. Zdecydowanie tak może spędzić resztę tego wyjazdu.
Tutaj nie ma co ukrywać - Casey z całą pewnością nie wpisywał się w żadne ramy żony idealnej. I tutaj już nawet nie chodzi o samą płeć, tylko o cechy charakteru. Może Ślizgon potrafił, od czasu do czasu, wykazać się jakimiś pozytywnymi cechami i w ogóle, ale na dłuższą metę z pewnością nie świecił przykładem. Chyba, że mówimy o wyjątkowo silnej, odrobinę upierdliwej i nad wyraz pewnej siebie osobistości. Wtedy bez wątpienia można wskazywać Arterbury'ego. - Gdybym miał się przejmować tym, co mówią twoi rodzice... - pokręcił głową na samą myśl. Słuchanie państwa Doweson skończyłoby się najpewniej unikaniem Ethana, albo w ogóle odcięciem z nim wszelkich kontaktów. Nie mniej, Casey lubił robić (i w dziewięćdziesięciu procentach przypadków robił) wszystko po swojemu, tak, jak mu się to tylko żywnie podobało. Podsumowując, skoro Krukon dawał mu zielone światło, to raczej nikt inny nie byłby w stanie wybić mu tego z głowy. Jak już wielokrotnie zauważyliśmy, student należał do tych nielicznych osób, które potrafiły wywrzeć na Marvellu wpływ i tak się składa, że ten jego był chyba najmocniejszy. Właściwie to nic w tym dziwnego. - Weź przestań, zapewnili nam atrakcje z najwyższej półki - prychnął i nawet głuchy potrafiłby usłyszeć brzmiący w jego głosie sarkastyczny ton - pomyśl sobie, jaka ekscytująca była ta kraksa. Normalnie przygoda stulecia... - Rzecz jasna Ślizgon wolałby spędzić kilkanaście godzin nad książkami, najlepiej tymi nieprzeznaczonymi tak do końca dla uczniów, niż rozbić się gdzieś pośrodku Syberii - ta opcja byłaby o wiele bardziej ekscytująca, ale zawsze trzeba patrzeć na plusy - lepsze to, niż powrót do domu, prawda? A pomyślmy, co by się działo, gdyby Doweson wybył do Rosji, a on... albo lepiej nie, nawet nie wspominajmy o takiej ewentualności. - Lada dzień wrócimy do Hogwartu, to w sumie lepsze, niż gdybyśmy mieli zostać tu przez najbliższy miesiąc. No i nie powiesz mi, że te wariacje magii nie są odrobinę interesujące - gdyby jeszcze nie było tak przeraźliwie zimno... oczywiście ten wątek najlepiej już przemilczeć. Zamiast tego skupił się na starszym. - Wyglądasz jak mój kot - zauważył po chwili, kiedy Ethan tak ochoczo "łasił" się do jego ręki. Chociaż brzmiał zupełnie poważnie, więcej niż pewnym było, że po prostu żartował. Mimo wszystko Krukonowi daleko było do abisyńczyka, należącego do Ślizgona.
Właśnie to było w nim najlepsze. Ta indywidualność, zaborczość, arogancja, pewność siebie. Nie był szarą myszką i nie dawał sobą aż tak manipulować. W momencie, w którym każdy stawał się dla ciebie kolejnym trofeum do zaliczenia i rzucenia w kąt, Cas był niczym diament rażący boleśnie w oczy. Jeżeli podejdziesz do niego od złej strony, oślepi cię i sprawi ból. Jeśli jednak sięgniesz po niego z odpowiednia ostrożnością i zarazem pewnym ruchem, staje sie najpiękniejszą ozdobą. Ethan cieszył sie z tego, że nie każdy potrafi to dostrzec, przynajmniej wiedział, że Ślizgon jest jego i nikogo innego. Nawet t przygodne romanse, w które oboje wpadali nie robiły na nim większego wrażenia. Koniec końców i tak lądowali gdzieś sami nadrabiając stracony czas i wyładowując swoją frustrację. To otwarty związek, w którym żaden nie silił się na wypowiadanie oczywistych stwierdzeń. I tak zdawali sobie z tego sprawę. Czy to była miłość, zakochanie, zauroczenie czy zwykła fascynacja przestawało być istotne. Grunt, ze ciągnęło ich do siebie w zasadzie od zawsze. Nierozłączny duet. -I dobrze. Rozumiem, ze chcą jak najlepiej, ale takim podejściem nic nie osiągną. - sam już dawno przestał się przejmować ich opiniami na temat swojego życia. Wiedział co chce osiągnąć i jak to zrobić. Oni chyba też zdawali sobie sprawę z tego, że już dawno stracili kontrolę nad poczynaniami syna. Lepiej, że nie znają jego planów. Owszem, to była zżyta rodzina, ale im mniej wiedzieli na temat niektórych rzeczy tym lepiej spali. Cas z kolei był jedną z tych "rzeczy", nad którymi próbowali jeszcze przejąć kontrole. Może po części upatrywali się w ślizgonie źródła takiego a nie innego zachowania starszego. Może oskarżali go o odciąganie Ethana od nauki, kto ich tam wie. Doweson już dawno przestał słuchać tego co mieli do powiedzenia. -Wiesz, były i ciekawe rzeczy. Chociażby Sonia nie mogła narzekać na brak wrażeń i romantyczne chwile z lampą. Gorzej, ze musiałem jej szukać po przedziałach pielęgniarskich. Dobrze wiesz jaki mam stosunek do wszelkich szpitali. - trauma z dzieciństwa. W końcu matka jest uzdrowicielem, i zawsze przynosiła ze sobą ten dziwny zapach i wymądrzała się na temat ich zdrowia. O albo wlewała w niego różne eliksiry bo kichnął o raz za dużo. No i chorowanie uważał za słabość, której wolał unikać. -Wolę stabilną magię. Przynajmniej wiem, ze mnie nie zawiedzie. Po to jestem czarodziejem, by korzystać z magi a nie zastanawiać się, czy moja różdżka zadziała tak jak powinna. Poza tym nie lubię ograniczeń. Jeśli kiedyś będę tu wracał to tylko po to by prowadzić własne badania bez profesorów dyszących mi w kark - dobra i tak mieli swobodę, ale to jeszcze nie było to czego chciał. Wolał móc iść gdzie chce, o której chce i badać to na co ma ochotę. Nie lubił ograniczeń, a te minimalne bo minimalne ale ich tu obowiązywały. Może i był pupilem nauczycieli, ale wszystko ma swoje granice. -Miau - odpowiedział układajac ręce w typowy dla azjatów sposób udawania kocura. Akurat przy Cassie mógł sobie na to pozwolić.
Właściwie gdyby zapytać Casey'a, to on w ogóle nie dawał sobą manipulować, pomijając parę pomniejszych incydentów, które miały jakąkolwiek rację bytu z racji upierdliwości osoby pewnego nadzwyczaj inteligentnego Krukona! Tak właśnie. Gdyby nie wspomniany osobnik ciężko byłoby w ogóle stwierdzić, że nasza gadzina jest podatna na czyjekolwiek zdanie i sugestie. Oczywiście pomijamy tutaj sprawy, w których ewidentnie czerpał korzyści z podążania za czyimiś wskazówkami, tylko po to, by ostatecznie wyjść na swoje. Taki Ślizgon po prostu był i chociaż wielu jego uważało go za nie do zniesienia, zdarzali się też tacy, którzy niektóre jego cechy charakteru doceniali. Nie wspominając już nawet o tym, że jak na taką wredną i zakłamaną gadzinę, Marvell naprawdę potrafił dochować tajemnicy czy wesprzeć człowieka w potrzebie. Tylko w przypadku szczególnych osób, fakt, ale z drugiej strony, nie da się go przez to nazwać tak do końca dwulicowym. Ethan rzecz jasna zdawał sobie z tych pozytywnych cech sprawę, a to, jaka była opinia ogółu zupełnie nie miało znaczenia. Przynajmniej dla samego zainteresowanego... nie zmiennie jednak należało pamiętać, że - tak jak w przypadku jakiegoś dzikiego drapieżnika - jeden, najmniejszy nawet błąd może cię kosztować utratą ręki, nogi albo nawet życia. W sumie, po zaklęcia niewybaczalne Casey jeszcze nigdy nie sięgnął i raczej nie planował, ale raczej nie wiadomo, co się w tym zakręconym łebku mogło czaić. Zresztą, były o wiele gorsze rzeczy, prawda? A sztukę naciskania na człowieka w odpowiednich miejscach chłopak opanował do perfekcji. O jakiejkolwiek wierności, przynajmniej tak czysto powierzchownie, w wyniku tej pary nie było mowy. Owszem, młodszy z chłopaków nie wyobrażał sobie, że otworzy się na kogokolwiek w takim stopniu, w jakim otworzył się na Krukona, ale to akurat inna bajka! Ślizgon (i Ethan zresztą również) nigdy nie wypowiedział żadnej obietnicy i zapewnienia na głos. Przynajmniej na chwilę obecną zupełnie im to nie przeszkadzało, prawda? Było im ze sobą wygonie, ale skoro żaden nie próbował oficjalnie ustalić ich statusu... cóż, to nie miało znaczenia. Może kiedyś. Za jakiś czas. - Yeah, czasami przypominają mi moją matkę, chociaż mają od niej więcej rozumu - prychnął cicho i nietrudno było zauważyć, że kobieta nie znaczy dla niego absolutnie nic. Jeśli cokolwiek, miała równie istotną pozycję co plama po atramencie na świeżo zapisanym pergaminie - należało ją wymazać z życia tak szybko jak tylko możliwe. - Nie mogłeś jej po prostu zostawić? - burknął, bo... za Ślizgonką też nie przepadał! W ogóle jej nie lubił, ale odkąd ta tępa wsza postanowiła przyczepić się do Dowesona to już przechodziło wszelkie ludzkie pojęcie. Albo nie, odkąd ten pieprzony geniusz zaczął okazywać nią jakieś zainteresowanie i to tak dokładnie pod nosem Casey'a, doskonale wiedząc, że młodszy za dziewczyną w najmniejszym nawet stopniu nie przepada. - Obrzydliwe - podsumował ten zupełnie przypadkowy przejaw uroku osobistego Ethana. Jakby na potwierdzenie swoich słów, szarpnął za ciemne kosmyki, niby to dając upust swojemu niezadowoleniu. No tak, czy kiedykolwiek ktoś oczekiwał od Casey'a czegoś innego? Przecież taka reakcja była spokojnie do przewidzenia... no, przynajmniej ten komentarz, bo ciągnięcie za włosy to zupełnie inna bajka, która jednak była konieczna, żeby spotęgować efekt. Przynajmniej, jeśli o powód chciałoby się zapytać winowajcę. Ślizgon z piekła rodem, i tyle w temacie.
Fakt, by zmanipulować młodszego trzeba było się nie lada postarać. Nie można było być oczywistym, a każde słowo musiało być dobrze wywarzone. Jeżeli tylko Cas zauważył do czego to dąży od razu stawał okoniem. Cóż był wyzwaniem, ale akurat na to Ethan nie zamierzał narzekać. Było ciekawiej, a mina chłopaka, gdy zdawał sobie wreszcie sprawę, że zrobił dokładnie to co starszy chciał było wystarczającą nagrodą. Też nie popadajmy w skrajności, Krukon wcale nie używał swojego „daru” jakoś wybitnie często. Akurat dla niego zwykle się ograniczał. Każdy ma jakieś granice, a Dowson nie chciał ich testować. Jeszcze nie. Zwłaszcza, że chłopak był niezwykle uparty i miał skłonności do dramatyzowania. Był gotowy kompletnie się odciąć jeśli ktoś zacznie wywierać na nim zbyt dużą presję, a to ostatnie na co student miał ochotę. W gruncie rzeczy, tak pod ścianą postawił go tylko raz. Na koniec piątej klasy, gdy wreszcie zażegnali swój głupi spór. Sporo ryzykował ale na szczęście się opłaciło. Zaklęcia niewybaczalne były dobre, ale zbyt mało finezyjne. Są lepsze sposoby, by zmusić kogoś do czego bez uciekania się do tak błahych metod. Poza tym za takie Crucio czy Imperio można iść do Azkabanu a na to Krukon nie miał ochoty. Nie przepadał za dementorami, poza tym uważał, że ma zbyt duży potencjał by tam trafić. Po co więc się podkładać skoro można zrobić to w bardziej niewinny sposób. Zawsze bawiło go to, jak ludzie nie doceniają znaczenia prostszych zaklęć. Jeśli chcesz kogoś skrzywdzić znajdziesz zawsze sposób i to tam, gdzie nikt się tego nie spodziewa. Wierność jest przereklamowana. Ethan już dawno doszedł do wniosku, że póki nie jest zmuszony do zobowiązań to należy korzystać z życia. Bo jeśli nie teraz to kiedy. Obojgu ten układ pasował. Robili co chcieli i z kim chcieli. Nie znaczyło to jednak, że dla siebie nie mają jakiś specjalnych względów. W końcu zawsze byli blisko i koniec końców kończyli gdzieś razem. Byli zazdrośni o siebie, co nie powstrzymywało ich jednak przed pakowaniem się w kolejne związki. Nawet teraz, Ethan miał Sonie, a Cas… Cas i tak miał kogoś na oku. Poza tym to było zabawne. Trochę rywalizacji, drażnienia się ze sobą i zwykłej rozrywki. Gdyby Ślizgon go zmusił do jakiś wyznań cóż, z ciężkim sercem powiedziałby co do niego czuje czy chociaż jak widzi ten związek bez przyparcia do muru nie ma o tym mowy. -Taa. Chociaż moi czasem mają zdrowe podejście, jak coś ich trafi albo są w dobrym humorze – kochał ich, ale jak to zwykle bywa musiał się buntować. Inaczej nie byłby sobą. Nie mógł się też nie zaśmiać słysząc ten pomruk na samą wzmiankę o Soni. Jego reakcja była po prostu tak uroczo przewidywalna. -Naprawdę jesteś zazdrosny- stwierdził dalej rozbawiony. Cóż miał swój powód dla którego związał się ze Ślizgonką. Raz ona się zakręciła, on podjął jej hmm zaloty. Poza tym dziewczyna też miała swoje zalety, była całkiem niezłym źródłem informacji, a czasem nawet zachowywała się wyjątkowo uroczo. Jemu ten układ pasował. Poza tym lubił tym związkiem robić na złość Marvellowi. Fakt, ten odpowiadał mu tym samem, ale już ustaliliśmy, że ta dwójka miała ze sobą specyficzne relacje. -Ej! – syknął niczym wkurzony kocur na to szarpnięcie i komentarz. On tu pokazuje swój rasowy urok osobisty, a tu taka reakcja. W sumie faktycznie kompletnie przewidywalna, ale i tak. Przebrzydła gadzina. Ethan od razu się podniósł piorunując go wzrokiem. Szybko też usiadł na jego udach i złapał za jego szczękę zmuszając go, by patrzył tylko w jego stronę – Przeproś – wiadomo, że tego nie zrobi, ale możemy się pobawić w ten sposób.
Z tym krzyżowaniem ludziom planów dotyczących jego osoby, Casey nie koniecznie działał tak natychmiastowo i gwałtownie! Znowu bez przesady, wtedy byłoby nudno, bo skoro już wiedział, że jakiś skończony pacan stara się nim kierować... czemu nie poudawać przez krótką chwilę dłużej i dopiero w ostatnim etapie zagrzebać całą ciężką pracę w piach? Życie samo w sobie dawało w kość. Jeśli jeszcze na dodatek nadepnąłeś kiedyś temu Ślizgonowi na odcisk... powiedzmy, że wycieczka przez piekło sprawiłaby mniej problemów. Problem pojawiał się faktycznie z Ethanem, który znał młodszego aż za dobrze. Zresztą, miał też na niego większy wpływ niż reszta znajomych i co za tym idzie, czasem udawało mu się Cassiego nakierować na pewne rzeczy, jakich normalnie nigdy by nie zrobił. Inna historia, że w efekcie zawsze wściekał się niemiłosiernie. W końcu jak Krukon śmiał?! Na całe szczęście Doweson zdawał sobie sprawę gdzie leżą pewne granice i widział jak obchodzić się z młodszym. Tylko raz jeden nacisnął na niego trochę mocniej i wtedy akurat obeszło się bez konsekwencji. Nie znaczy to jednak, że kolejna próba nie skończyłaby się jakimś większym niepowodzeniem, bo wiadomo, jak to ze Ślizgonem bywa. - Raczej ubolewam nad twoim beznadziejnym gustem... przynajmniej w tym wypadku - no oczywiście, że tylko w tym, w końcu jakimś cudem Ethan upodobał sobie Ślizgona i w ogóle. - Jakbyś znalazł sobie kogoś o troszkę większym ilorazie inteligencji, to co innego. Sonii po postu nie lubię - wyjaśnił, zupełnie beznamiętnym tonem. Tylko teraz należało się zastanowić, czy obok tych paru powodów, ten wymieniony przez Dowesona rzeczywiście nie miał prawa bytu. Najpewniej miał, co wcale nie znaczyło, że Casey do zazdrości w najbliższym czasie się przyzna. Tak samo jak starszy, i on musiałby zostać przyparty do muru, by pewne rzeczy powiedzieć na głos. Wyznania zostawmy dla innych, na inne okazje. Wracając do osoby Ślizgonki, młodszy chłopak naprawdę nie potrafił zrozumieć, co to ptaszysko w niej widzi. Zresztą, w ogóle nie potrafił zrozumieć, jak można ją uważać chociażby za odrobinę interesującą, dobre sobie! Sonia była skończoną idiotką, z którą nie dało się przeprowadzić żadnej ambitnej konwersacji. Cas pokusiłby się nawet o stwierdzenie, że rozmowa na poziomie nie miała żadnej racji bytu. Może to też wina tego typowego dlań szufladkowania ludzi... no nic. Ciekawe tylko, ile Doweson z tym półgłówkiem wytrzyma. - Ja tylko mówię prawdę - mruknął, na tę żywiołową reakcję. Chwilę później znalazł się w położeniu, w którym każdy normalny, znający Ethana człowiek powinien zacząć ponownie rozważać swoje życiowe wybory. Nie mniej, Marvell chyba nie miał tak do końca poukładane w łebku, bo nawet ten odrobinę bolesny uścisk na szczęce wydawał się nie robić na nim większego wrażenia. Ewidentnie znudzony spojrzał na starszego, unosząc brwi w czysto prowokacyjnym geście. Rzeczywiście należało to traktować jako jedną z tych niemych zaczepek "bo co mi zrobisz?". W końcu nie ma co ukrywać, Casey i przeprosiny za coś, co było dla niego naturalnym... te dwie rzeczy nie szły ze sobą w parze.
A naciskanie na Ethanowy odcisk było mądre? Nie. Sam był równie mściwy co ślizgon. Jedynie co to był bardziej wyrafinowany w swojej zemście. W końcu trzeba się odpłacić w taki sposób, że nawet wzmianka o przyszłej manipulacji wzbudzała blady strach i zimny pot. Doweson był po prostu niebezpieczną mieszanką inteligencji i czystego sadyzmu. No dobra, nie aż tak dosadnie, ale był równie mściwy i okrutny co ślizgoni. Być może dlatego tak dobrze się z nimi dogadywał. W zasadzie większość jego przyjaciół należała właśnie do domu węża. Miał podobne do nich podejście i typowe zachowania, no i w szmaragdach było mu do twarzy. No ale zostawmy to, bo o przynależności domowej krukona można się bardzo długo rozwodzić. -Wiem, że jej nie lubisz. I to jest w tym wszystkim najlepsze. Poza tym jest mi ona potrzebna, więc wolę ją mieć przy sobie – w gruncie rzeczy Sonia ze swoim sposobem życia ułatwiała mu wiele rzeczy. Była dość gadatliwa i towarzyska by wiedzieć co się dzieje wśród braci uczniowskiej. Ethan przesiadując godzinami w bibliotece w życiu nie dowiedziałby się tylu rzeczy. Poza tym była ładna, to był jej największy walor jeśli miałby być szczery. Przy okazji mógł się przy niej zrelaksować. Oczywiście w inny sposób niż przy Casie. Przy nim owszem odpoczywał ale również miał okazję odbyć z nim jakąś ambitną rozmowę. O jeśli miałby tych dwoje porównać do relaksu przy jakiejś zabawce, to Marvell byłby jak dobra partia szachów, Sonia zaś to eksplodujący dureń lub garbulki czy jak to się tam nazywało. Zero zaangażowania i tylko reset. Widzimy różnice prawda? Nie zakładał sobie ile będzie z nią, jak długo pociągnie ten jednostronny związek. Będzie co będzie i póki jest to mu na rękę nie zamierzał nic z tym robić. -Nie jeden chciałby zobaczyć taką reakcję wiesz? –syknął jedynie wzmacniając uścisk na Casowej szczęce. To prawda, każdy na miejscu Ślizgona mógłby niemal na karku poczuć widmo śmierci czające się tuż za rogiem. Nie jest zbyt mądrym prowokować tego chłopaka, szczególnie w taki sposób. Ale to przecież Casey, z nim sprawa wyglądała zupełnie inaczej. Mógł sobie pozwolić na więcej i jak widać właśnie to robił, dobrze wiedząc, że nic mu się nie stanie. Jedynie powarczą na siebie i znając życie ta prowokacja skończy się dla nich bardzo przyjemnie. –Nie zamierzasz współpracować prawda? – zapytał pochylając się nad nim z niebezpiecznym uśmiechem. Odchylił jego głowę odsłaniając mu szyję. Doskonale wiedział, jak ona jest wrażliwa i zamierzał to wykorzystać –Przeproś – polecił drażniąc delikatną skórę swoim ciepłym oddechem. Zaraz też ukąsił ją w sposób niezbyt hmmm subtelny. Tak miał zamiar go w ten sposób prowokować i torturować dopóki nie padnie chociaż zwykłe „sorry”. Chociaż nie, odpuści mu dopiero jak przeprosi porządnie.
Co tu dużo mówić, Casey nie przebierał w środkach, które miał o wykorzystania i jakoś nie bardzo przejmowała go finezja czy pomysłowość wykonania. Jeśli ostateczny efekt i tak równał się druzgocącej i niezwykle bolesnej porażce strony przeciwnej, najlepiej takiej, którą biedny osobnik popamięta jeszcze przez długie lata, Ślizgona niewiele obchodziło, czy delikwent skończy z różdżką przy gardle, czy raczej jego marzenia legną w gruzach z powodu mozolnie uknutego planu. To Ethan był tutaj od kombinowania i wyprowadzania pewnych założeń, za to młodszy od reagowania impulsywnie. Może to właśnie to czyniło Marvela trochę mniej przewidywalnym i równocześnie trudniejszym do opanowania w wielu sytuacjach. Chłopak czasami przypominał tykającą bombę zegarową albo lepiej, mugolski granat pozbawiony zawleczki. Inna sprawa, że Dowesona jakoś nigdy się nie obawiał. Owszem, wiedział, do czego starszy jest zdolny, ale nie byłby sobą, gdyby nie pchał się na głęboką wodę. Zresztą, życie już w ogóle pochłonęłaby nuda bez tej odrobiny ryzyka. Jeśli by się tak zastanowić, pod długą nieobecność Krukona Casey irytował się chyba jeszcze łatwiej niż normalnie. Może i nigdy nie przyznali się przed sobą do niczego, ale to, że przez te wszystkie lata Ethan urósł wręcz do postaci uzależnienia mogło zarówno szokować, jak i wydawać się zupełnie oczywistym. Zależnie na ile się młodszego z arystokratów znało i z której strony próbowało podejść do problemu. - Oczywiście, bo nie ma nic lepszego, niż robienie mi na złość... całe szczęście, że nie postanowiłeś jej zaprosić tutaj - prychnął. I tak zachowywała się osoba zupełnie nie odczuwająca zazdrości? Wątpliwe, chociaż nawet jeśli wszystko przemawiałoby przeciwko niemu, Ślizgon i tak zamierzał obstawać przy swoim. - Do czego niby? Psucia dobrego smaku czy zarzucania najnowszymi ploteczkami, którymi nie pogardzi każdy szmatławiec? - Kochany dzieciak z tego naszego Cassiego. Chyba nie ma co dziwić się temu, że większość młodszych uczniów (i uczniów w ogóle) raczej wolała nie pchać się w jego towarzystwo. Naturalnie z pewnymi wyjątkami. Tak czy owak, perspektywa Sonii i Ethana razem zupełnie mu się nie podobała! Chociaż... lepsze to, niż gdyby bratał się z Titi. Wtedy to już w ogóle miałaby miejsce tragedia życiowa, bo cholera jasna! Akurat ta Ślizgonka stanowiła idealny przykład osoby, z którą dało się wytrzymać i Marvell traktował ją tak, jak powinien ukochaną siostrę, czy coś w tym stylu. Rozumiemy, że w takim wypadku oglądanie jej z Krukonem byłoby więcej niż chore! I ohydne! I... powiedzmy sobie szczerze, wtedy na pewno nie przyglądałby się z boku, tylko od czasu do czasu rzucając mniej lub bardziej uszczypliwymi komentarzami. - Co mnie to niby obchodzi? - Casey oczywiście doceniał ten nieistniejący wielki zaszczyt, którego doświadczał, ale w jego uznaniu ego starszego było już i tak wystarczająco przerośnięte. Poza tym, Ślizgon nie byłby sobą, gdyby nie testował granic swojego przyjaciela... igranie z ogniem chyba powoli stawało się jego małym hobby. Reakcje Ethana niezmiernie go bawiły albo po prostu odkrywał w sobie wcześniej nieistniejące pokłady masochizmu. Przecież nawet w podbramkowej sytuacji, miał głęboko gdzieś, że nie zrzuci z siebie wyższego i silniejszego chłopaka tak łatwo i bynajmniej nie zamierzał podkulić ogona. - Nie marz o tym, Doweson - warknął, chociaż chwilę później przymknął oczy, bo przecież nigdy nie spodziewał się, że zęby starszego również znajdą się na tym niezwykle wrażliwym skrawku bladej skóry. Nie potrafił powstrzymać syku, rzecz jasna spowodowanego bólem, ale w tej samej chwili szarpnął za włosy Krukona, odpłacając mu się pięknym za nadobne. To, że nie zamierzał tych kłaków puścić rozumie się samo przez się, prawda?
Pewnie dlatego stanowili tak idealnie niebezpieczny i mroczny duet. Dwaj geniusze, jeden porywczy i nieprzewidywalny, drugi mściwy i tajemniczy. Gdyby byli jedną osobą mogliby sie spokojnie pokusić o miano największego maga swoich czasów. Chociaż we dwóch stawali się jeszcze gorsi, bo gdy jeden hmm zaniemógł drugi go zastępował z jeszcze gorszym humorem. Jednocześnie byli swoimi największymi słabościami do czego zdecydowanie nie zamierzali się przyznawać. Mogli udawać przed każdym, że są tylko przyjaciółmi, ale prawda jest tak, że cóż.. lepiej nie próbować zranić któregoś z nich, bo drugi zabije. I to dosłownie w bardzo przemyślany i najbardziej bolesny sposób jaki zdoła wymyślić. W ogóle jeśli któryś miałby się przyznać otwarcie do swoich uczuć, to już prędzej zrobiłby to Cas w przypływie jakiegoś chwilowego załamania czy frustracji. Ethan zwykle bardziej panował na sobą i uważał na słowa. -Chcesz to zaraz ją tu ściągnę. Myślę, że byłaby zachwycona gdyby spędziła ze mną chwilę patrząc jak cię krew zalewa na jej widok. - odpowiedział mu równie sarkastycznie. Poważnie oglądanie starcia na linii Marvell Rossa było świetną choć nieco pokręconą rozrywką. - Nie powinno cię to obchodzić, skoro nie jesteś zazdrosny - odbił piłeczkę posyłając mu niemal triumfalny uśmiech - Czemu cię to tak interesuje? Wcześniej miałeś gdzieś to z kim się spotykam i do czego potrzebne mi są te osoby - ciągnął dalej tylko po to by ich mała gra nie została przerwana. Miał chyba naprawdę popaprany gust, skoro lubił tego typu rozmowy z młodszym chłopakiem. Co mógł poradzić na to, że pociągały go te wszystkie emocje wymalowane na jego twarzy choć tak skrzętnie próbowane zamaskować. Podobał mu się sposób w jaki marszczył brwi i mrużył oczy, to jak usta wyrzucając z siebie jadowite słowa, było w tym coś przyciągającego.. zdecydowanie powinien udać się do specjalisty bo to nie jest normalne. Ale w ich związku nic takie nie było. -No tak, przecież masz gdzieś to, że mogę pokazać to komuś innemu. Wybacz, mój błąd - odpowiedział jedwabistym tonem posyłając mu jeden z tych swoich rasowych smirków. Cóż, to że Ethan nie zmierzał więcej przybierać kociej formy było oczywiste. To był jedynie odruch na jego komentarz i niejako prowokacja, która jak widać zdała swój efekt. W innym wypadku pewnie na prawdę usnąłby z głową na jego kolanach mamrocząc jakieś niezrozumiałe słowa. -Ja nie marzę, ja tego oczekuję. Wręcz wymagam Arterbury- odpowiedział nieco władczym tonem. Zaraz też wrócił do jego szyi. Wiedział, że sprawił mu ból, o to chodziło. Takie trochę mu nie zaszkodzi, a może pomóc w przekonaniu go do odpowiednich kroków. Oczywiście Ślizgon nie zamierzał pozostać biernym i grzecznym chłopcem. Musiał mu się odpłacić równie subtelnym gestem. Cóż za zaskoczenie, myślałby kto. Ethan siłą rzeczy oderwał sie od jego szyi i wydał z siebie głośny syk mrużąc niebezpiecznie oczy. Cas sobie pozwalał na zdecydowanie zbyt dużo. -Tak się zachowujesz względem swojego Hyunga smarkaczu? - warknął wolną ręką sięgając do swoich włosów. Wystarczyło nacisnąć w odpowiednim miejscu, by ślizgon musiał poluźnić uścisk tym samym uwalniając Dowesona spod tej tortury niewygody. Puścił jego szczękę, tylko po to by szybko złapać jego drugą rękę i obie przyszpilić do ściany. -Masz ostatnią szansę, więc lepiej to odszczekaj - warknął nie odrywając spojrzenia od tycz ciemnych tęczówek.
Tak na dłuższą metę to duet z piekła rodem był o wiele lepszy od pojedynczej jednostki. To już nawet nie chodziło o możliwość bycia w dwóch miejscach na raz lub zastępowania siebie nawzajem... wielkie umysły zwykle kończą samotnie i izolują się od wszystkiego i wszystkich, a jak wiadomo, samotność na dłuższą metę prowadzi do szaleństwa. Chciałoby się utrzymywać, że sprawy wyglądają inaczej, ale trzeba być skończonym głupcem, by ignorować jasno widoczne przykłady! W każdym bądź razie, im taki los nie groził, bo przecież zwykle będą we dwóch, prawda? To raczej jasne. Niby ludzie ze szkoły nie widzieli pomiędzy nimi nic więcej niż jakąś niewypowiedzianą przyjaźń lub nieme porozumienie, ale w rzeczywistości znacznie mijali się z prawdą. Kto wie, może w końcu obaj zdecydują się uświadomić otoczenie? Chociaż to niezbyt możliwe. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Odsłanianie swoich słabości to też nic dobrego, a na dłuższą metę, ani jednemu, ani drugiemu nie śpieszyło się do stawiania sprawy jasno pomiędzy sobą. Niedomówienia, akurat im, ułatwiały sprawę i chroniły te najskrytsze myśli, bez konieczności psucia relacji. Tak czy owak, Arterbury rzeczywiście miał większe szanse, by powiedzieć ze dwa słowa za dużo. Ewentualnie trzy... jego cięty język czasami sprawiał sporo problemów, ale nie zamierzał tego zmieniać. Zresztą, nigdy jakoś nie przejmował się tak błahymi sprawami. - Myślałem, że chciałeś odpocząć... i raczej wątpię, żeby ucieszyła się widząc ciebie na moich kolanach, ale rób co chcesz. - Otwarcie przyznawał się do tego, że za Sonią nie przepada. Mało tego! Nie znosił jej odkąd Francuzka tylko postawiła stopę w Hogwarcie, więc Ethan wyraźnie rozdmuchiwał sprawę. Przecież to nie tak, że Cassie mógł być o Rossę zazdrosny. Gdzieżby tam! Jeśli cokolwiek, to dodawałoby to do już istniejącej niechęci, a nie ją powodowało i Krukon na pewno zdawał sobie z tego sprawę. - Nikt nie każe ci odpowiadać - burknął, prawdopodobnie kończąc temat raz, na dobre. Jeśli przed momentem wyglądał na niezadowolonego, teraz już naprawdę nie podobało mu się absolutnie nic. I nawet obecność Dowesona nie pomagała, bo to przecież ten skończony pacan postanowił się z nim droczyć! Inna historia, że prawdopodobnie wcale nie był na starszego zły. To nawet więcej niż pewne! Tak czy owak, zapewniał chłopakowi trochę rozrywki, chociaż najchętniej wyszedłby w tym momencie na zewnątrz i pocałował pierwszą osobę z brzegu, tylko po to, by zrobić mu na złość... a podobno ten etap mieliśmy już za sobą? No nic. - Właściwie to chciałbym widzieć ich miny... twoja reputacja ległaby w gruzach - zauważył. Ogólnie to chyba sam powinien czuć się zaszczycony, bo nawet pomiędzy nimi takie rzeczy nie zdarzały się często, no ale! Jeśli już powiedziało się „A”, trzeba kontynuować z „B”. Nie wspominając o tym, że rozpływanie się nad urokiem osobistym Dowesona raczej nie leżało w kompetencjach Ślizgona. Najchętniej trzymałby te jego kłaki jeszcze przez dłuższą chwilę, ale naturalnie nie było mu dane. Tyle tylko, że ten odwet postawił go w jeszcze mniej wygodnej pozycji... nie, żeby się bał! Dobre sobie! Jeśli cokolwiek, jego uśmiech zmienił się na bardziej prowokacyjny. - Przykro mi, ale muszę odmówić, hyung- odpowiedział wyjątkowo przesłodzonym tonem, jak zawsze drocząc się ze starszym chłopakiem. Przecież ustąpienie teraz, w takim momencie, nie byłoby w stylu Ślizgona, to raz... dwa, cóż, Ethan miał ciekawe sposoby na zmuszanie go do pewnych rzeczy, czy wręcz karanie za takie przejawy nieposłuszeństwa. A oczywiście Casey lubił doprowadzać starszego do ostateczności, doskonale wiedząc, że kara w końcu przerodzi się w nagrodę, tak, jak to zawsze bywało. Nauczył się już z tym Kruczyskiem obchodzić, chociaż działało to oczywiście w dwie strony. Inaczej byłoby zbyt łatwo i zbyt nudno. Poza tym, to też odróżniało Dowesona od całej reszty.
Tak, kwestia samotności wśród wielkich umysłów była bardzo częstym problemem. Ci najwybitniejsi zwykle byli na nią skazani powoli odpływając w świat szaleństwa i złudnych oczekiwań. Stawali się marnymi głupcami, który już dawno stracili autorytet i popełniali mnóstwo błędów. Chociażby Dumbledore, Grindewal, Voldzio, nawet Merlin. Każdy kończył sam i choć był potężny odchodził w większe lub mniejsze zapomnienie. W ogóle postać dawnego dyrektora była dla niego idealnym przykładem tego, jak wiele można za przeproszeniem spieprzyć nie doceniając zarówno siły przeciwnika jak i wartości swoich pionków. Mógł to zakończyć znacznie szybciej, ponieść mniejsze straty i kto wie może wyszedłby z tego obronną ręką? Lordzina zaś, cóż został zaślepiony swoją szaleńczą wiarą w swoja potęgę. Nie docenił jednego idioty i skończyło się to dla niego mało przyjemnie. A szkoda, było tyle rzeczy, których Ethan bardzo chętnie by się od niego dowiedział. -Myślisz? Na pewno by się nieco zdziwiła. Z reszta jakbym po nią poszedł to bym już na twoich kolanach siłą rzeczy nie leżał - ta czepiajmy się nieistotnych szczegółów. Może faktycznie nieco rozdmuchiwał tą niechęć Ślizgona do dziewczyny, ale co mógł poradzić na to, że naprawdę bawiła go ta wrogość? Na swój sposób ich spory były urocze nawet jeśli ograniczały sie do pogardliwych spojrzeń i uszczypliwych komentarzy. I tak uważał, że jakaś nuta zazdrości tam jest. Albo raczej chęć udowodnienia całemu światu - i pewnie sobie w szczególności, że go to nie rusza, że Ethan może robić co chce i z kim chce. To też trochę działało w drugą stronę. Krukon sam nie przepadał za tym jak widział chłopaka z kimś innym. Coś w środku budziło się w nim podsyłając mu mało cenzuralne komentarze, ale przecież by znacznie ponad to, by się do tego przyznawać. Mogli robić co chcą i z kim chcą koniec końców wracając tam gdzie ich miejsce. -Nie sądzę, prędzej by na zawał zeszli niż uwierzyliby w to co zobaczyli - inna sprawa, że nie zamierzał przed kimkolwiek innym pokazywać swojej "kociej" strony. A już na pewno nie w tak spontanicznym wydaniu jakie miało tu miejsce. Musieliby go nieźle nafaszerować jakimś odurzającymi eliksirami by się na to zdobył. Swoją droga to musiałby być zabawny widok, półświadomy Ethan łaszący się do przypadkowych osób pokazując się od uroczej i puchatej strony, najlepiej z kocimi uszkami ogonkiem. Ciekawe czy Cas by go powstrzymał, czy pozwoliłby mu się zbłaźnić przed pewnie całą szkołą. Inną kwestią jest to, że prawdopodobnie po wszystkim Krukon wylądowałby w Azkabanie za morderstwo na sprawcach tego zamieszania. -Wiedziałem, że jeszcze nie nauczyłeś się mi nie przeciwstawiać - zacmokał z niezadowoleniem. Uparty jak zawsze. I jak tu ma nie wzbudzać w nim tych lekko sadystycznych i władczych myśli? Mowy nie ma. Przesunął więc jego dłonie do góry, by móc obie złapać i unieruchomić jedną ręką nad głową. Co by tu zrobić, jakby go przekonać by wreszcie grzecznie Cassy przeprosił. Na jego ustach pojawił się niebezpieczny uśmieszek, gdy jego palce boleśnie przejechały po jego szyi zostawiając na niej czerwone ślady po paznokciach. Co prawda zaraz zejdą ale grunt, że tam były. -Jaka szkoda, że magia tak słabo tu działa... - zamruczał. A można by to w tak ciekawy sposób pociągnąć. Zamiast tego był zmuszony jedynie zacząć mu sprawnymi ruchami rozpinać koszulę odsłaniając jasne ciało. przez chwilę przesuwał palcami po jego brzuchu patrząc niczym zahipnotyzowany i... jego pięść ładnie wpasowała się w zagłębienie pod jego mostkiem. -Przeproś - oboje wiedzieli, że krzywdy sobie nie zrobią, ale nie oznacyzło to, że mają być delikatni. Koniec końców i tak oboje na tym skorzystają.
Zasadniczo Casey nie widział sensu wybiegać myślami za bardzo w przyszłość. Ludzi dało się rozgryźć niezwykle łatwo, jeszcze prościej było nimi manipulować, szczególnie, gdy towarzyszyła ci osoba piekielnie inteligentnego Krukona. Młodszy chłopak chwilowo wolał testować cierpliwość, limity i wytrzymałość niektórych swoich rówieśników, starszych i młodszych uczniów... no, wszystkich, którzy nie mogli mu właściwie wyrządzić większej krzywdy. Tak czy owak, ich duet miał duże szanse powodzenia, właśnie przez to, że nie próbowali na siłę odciąć się od innych ludzi. Zresztą, nawet jeżeli nudziło ich towarzystwo „zwykłych śmiertelników”, zawsze mogli poszukać odskoczni u siebie, prawda? Tak samo jak rozumieli wzajemną potrzebę prywatności i świętego spokoju - ileż to wieczorów spędzili w bibliotece, razem, a jednak nie wymieniając ani jednego słowa lub nawet spojrzenia? Nie przeszkadzała im ta cisza, przerywana tylko dźwiękiem przewracanych stron czy odkładanych na bok tomisk. Czasami wystarczyła sama obecność drugiej osoby i jeśli się tak zastanowić, to nawet jeśli Cassie miał jeden z tych dni, podczas których irytowało go wszystko i wszyscy, wystarczyło parę spojrzeń wymienionych z Dowesonem, żeby humor uległ nieznacznej poprawie. Fakt faktem, na krótko, ale to zawsze jakiś sukces. - Wiesz o co mi chodzi, dupku - kochający Ślizgon w najczystszym wydaniu. Chociaż, kiedy odnosił się do Ethana, można byłoby się pokusić o stwierdzenie, jakoby ta obelga zabrzmiała wręcz pieszczotliwie, szczególnie w połączeniu z delikatnym uśmiechem. W gruncie rzeczy to starszy miał rację. Niechęć Marvella do Sonii wzięła się tylko i wyłącznie z idiotyzmu tej drugiej, lecz ostatnimi czasy dziewczyna zaczęła mu działać na nerwy jeszcze bardziej... szczególnie gdy bezkarnie lepiła się do pewnego Krukona. Niby doskonale wiedział, że nie wybierze jej ponad niego, bo niewypowiedziany układ, który mieli ze sobą istniał i miał się dobrze, dlatego... No w każdym razie, Casey nie był zazdrosny. Gdzieżby tam! To tylko idiotyczne, bezpodstawne pomówienia. - Ah, obie opcje są bardzo możliwe, kiciu. - Powiedzcie mi, że on nie był tutaj wręcz obrzydliwie uroczy! Pieszczotliwe określenia, mizianie po główce... normalnie cud, miód i orzeszki. A tak naprawdę wszyscy wiemy, że sprawy wyglądały zupełnie inaczej. Wracając do rzeczy... akurat wątpił, by Ethan zaserwował podobny obrazek komukolwiek innemu. Naprawdę! Może i Marvell uwielbiał się ze starszym droczyć i nie bardzo docenił ten wspaniały gest, ale to nie znaczy, że na coś podobnego nie zasługiwał. Sam przecież przy Krukonie miał swoje przebłyski idiotycznych pomysłów, o. A jeśli przy kwestii powstrzymywania jesteśmy... to chyba oczywiste, że oglądałby całą masakrę z pierwszego rzędu widowni i nawet nie kiwnąłby palcem. Tak długo, jak sam Doweson nie byłby zagrożony w żaden istotny sposób. - Nie zamierzam się uczyć, hyung - zaśmiał się, prowokacyjnie mrużąc oczy. To raczej oczywiste, że tylko czekał na ruch starszego, prawda? Że ciekaw był, co takiego zaserwuje mu on tym razem? Automatycznie szarpnął rękami, jednak przy takiej przewadze fizycznej nie miał większych szans... albo może miałby, gdyby wyłapał odpowiedni moment, a po co? Mocno zacisnął zęby na dolnej wardze, bo akurat dotyk na szyi działał na niego dwa razy mocniej, niż gdziekolwiek indziej. Była ona słabym punktem Ślizgona, tym który czynił go najbardziej podatnym na... właściwie to na wszystko. Oczywiście nie odrywał spojrzenia od ciemnych oczu Ethana, tak długo, jak był w stanie - kolejny ruch sprawił, że gwałtownie nabrał powietrza i odruchowo zacisnął powieki. - Nie - odparł dobitnie i bynajmniej nie zamierzał swojego stanowiska zmieniać. Kto to w ogóle widział, żeby Casey Arterbury kiedykolwiek przepraszał za coś, co (jego zdaniem) było zupełnie na miejscu i całkowicie uzasadnione. Zresztą, nie ukrywajmy - ciekawiło go, jak daleko Ethan jest w stanie posunąć się tym razem. Oczywiście mało prawdopodobne, wręcz nie realne, żeby te przeprosiny rzeczywiście usłyszał. Ich gra nie mogła się skończyć ot tak, po prostu... a poza tym, obaj doskonale wiedzieli, że to tylko pretekst do czegoś takiego i prędzej czy później Doweson wykombinowałby coś innego. Zaś jeśli nie on, to Ślizgon... podsumowując, jeśli w Krukonie budziły się jakieś sadystyczne zapędy, to Casa spokojnie możemy posądzać o bycie masochistą.
To właśnie było najlepsze. To, że nie potrzebowali nawet ze sobą rozmawiać, by się uspokoić, odreagować. Wystarczyło spojrzenie, obecność i od razu robiło się lepiej. Działali na siebie jak środek kojący, lecz wystarczyło odrobinę go przedawkować i zamiast relaksu tylko oboje się pobudzali. Chociażby tak jak teraz. Jeszcze chwilę temu Ethan przysypiał na jego kolanach rozkoszując się dotykiem na swoich włosach. Obecnie obudziła się w nim ta mroczna natura nakazująca mu sponiewierać odrobinę młodszego ot tak dla czystej rozrywki. Czasem wolał nie wnikać w to jak popierniczone są ich wzajemne relacje, oczekiwania i pragnienia. Tak nie tylko był łatwiej ale i wygodniej. Już dawno nauczył się, że nad którymi rzeczami lepiej się nie zastanawiać, zwłaszcza w przypadku tej dwójki. -Wiem idioto, ale i tak możesz mi to wyjaśnić. Lubię patrzeć jak zmuszasz się, by coś powiedzieć – posłał mu nieco sadystyczny uśmiech. Oczywiście, że zdawał sobie sprawę o co mu chodziło ale nie mogło być zbyt kolorowo. Poza tym zawsze mógł go jakoś zaskoczyć, rzucić coś odkrywczego czy pokazać inne podejście do tematu. A te ich określenia były czysto pieszczotliwe. Już dawno straciły obraźliwy charakter. Z resztą to tylko nadawało im bardziej popapranego charakteru, który wyjątkowo do nich pasował. Poza tym „mój najdroższy przyjacielu” jak to w ogóle brzmi. Jeśli coś takiego kiedyś padnie z ich ust oznaczać będzie jedno – albo się prowokują albo szykuje się burza. Słodycz nie była dla nich, i tylko wywoływała ból zębów. Zdecydowanie na dłuższą metę nie wybierze nikogo ponad niego. Chcąc nie chcąc Cas zawsze będzie na pierwszym miejscu. Skoro nie zmieniło się to od tylu lat, to się już raczej nie zmieni. Nawet tamten rok „rozłąki” sprawił tylko że ich obecna relacja jest silniejsza niż kiedykolwiek. Obawiał się tylko jednego, co będzie, gdy opuści Hogwart. Już teraz miał plan kupić dom w jakimś odpowiednim miejscu, przenieść się tam i zacząć swoje życie z dala od rodziców. Ślizgon pewnie będzie u niego w każdą możliwą, wolną chwilę ale i tak miał złe przeczucia. Coś w środku kazało mu się trzymać na baczności, nie był jednak w stanie stwierdzić co to jest, a we wróżby zwyczajnie nie wierzył. -Kiciu? Czyżbyś od teraz zamierzał mnie tak nazywać? Uważaj bo wydrapię ci oczy – sam uśmiechnął się do niego przesłodko. W sumie to faktycznie miał coś z kota, niezależność, charakter, drapieżność i… drapanie za uszkiem. Dobra bez tego ostatniego. Cas mu jednak bardziej przypominał wiecznie warczącego dobermana. Był wiernym –dla niektórych- przyjacielem, potrafił pogryźć i nie zamierzał ot tak przywiązać się do pierwszej lepszej osoby. Mimo to, ta dwójka doskonale się do siebie dopasowała. Nie mógłby prosić o więcej, chociaż nie, mógłby, ba w końcu po to sięgnie. Ta mógł się domyślać, że Marvell nie zrobiłby nic, by przerwać ten jakże wspaniały pokaz idiotycznego zachowania. Wiedział jednak, że w zamian za to sam chętnie dorwałby sprawców zamieszania i pomógł mu w stosownej zemście, im bardziej wyrafinowanej tym lepiej. -To nie dobrze. Nauki nigdy za wiele Casey-ssi, zwłaszcza, że na prymusów czekają o wiele lepsze nagrody- niemal z czułością pogłaskał go po policzku. Jak zawsze niepokorny. To też nie tak, że chciał go zmusić za wszelką cenę do przeprosin, nie o to w tej grze chodziło. To wzajemne testowanie, niecierpliwe wyczekiwanie na to co dalej. Nawet gdyby Ethan nie dostał nagłego skretynienia i nie pokazał swojego kociego uroku, to Cas wymyśliłby coś innego. To nie mógł być spokojny wypad- ucieczka z dala od świata. Nie z tą dwójką. -Zabolało? – zapytał zadowolony z relacji jego ciała. Wiedział, że chłopak mu ufa i wie, że nic złego mu nie zrobi. Przynajmniej w ich odczuciu. Ktoś inny widząc ot tak uderzenie bez większej potrzeby byłby nieźle skonsternowany i chciałby oddać. Tutaj Cas niemal podkładał się po więcej. Cóż, mówi i ma. Kolejny cios tym razem silniejszy padł na jego żołądek zostawiając po sobie czerwony ślad po pięści Krukona. Może nie był fanem sport, ale cowieczorny trening robił swoje. Na tym jednak nie poprzestał zaraz nachylając się, by złapać zębami jego dolną wargę. Pociągnął za nią w mało delikatnym acz pikantnym geście. – Przeproś… już. Chyba nie chcesz testować mojej cierpliwości Marvell – specjalnie użył tego mniej lubianego nazwiska. Kolejny cios w jego brzuch – Już.- mówił niezwykle spokojnie, lecz jego głos swoją barwą przypominał lód. Co zabawne w jego oczach zamiast tego chłodu płoną istny żar. Cały Ethan.
Każdy miał jakąś swoją odskocznię od rzeczywistości i tak się jakoś złożyło, że to właśnie oni stanowili dla siebie nawzajem taką miłą odmianę, pośród szarej codzienności, irytujących ludzi i zrządzeń losu. Tak się złożyło, że dla Casey'a był to Ethan, dla Ethana - Casey. Dobrali się idealnie, nie ma co. Przecież na dobrą sprawę jedyna osoba, która jeszcze mogła wywierać na Ślizgona jakiś wpływ i próbować go troszkę ukierunkować, to właśnie Doweson. Oczywiście inna historia, że młodszy chłopak niekoniecznie się do czegoś takiego stosował, ale kiedy miałeś przy swoim boku Krukona, prawdopodobieństwo, że ta mała księżniczka rzuci się na ciebie z zamiarem zamordowania gwałtownie malało. Czy taki rozwój sytuacji rzeczywiście był częsty i nie do uniknięcia? Wypadałoby się nad tym zastanowić troszkę dogłębniej, bo to przecież nie tak, że para nie potrafiła bez siebie wytrzymać ani też nie prowadziła żadnych kulturalnych rozmów, bez tego brutalnego i dość jednoznacznego pierwiastka. Takie rozumowanie znacznie mijało się z prawdą. Gdyby Casey mógł na co dzień przebywać ze starszym, prawdopodobnie nie prowokowałby go przy pierwszej, nadarzającej się okazji. Oni również tęsknili. Oni również mieli swoje potrzeby. Problem w tym, że dawno nie mieli tyle prywatności i świętego spokoju, co dzisiaj, tak więc obaj pragnęli tej odrobiny rozrywki! Poczekajmy aż kiedyś pozbędą się tej całej otoczki tajemnicy, bo jeśli naprawdę zostaną oficjalną parą prawdopodobnie takie akcje również zaczną pojawiać się troszkę rzadziej, niż przy każdej nadarzającej się okazji. Na tę chwilę można za to spokojnie nazywać ich najbardziej popapranym związkiem stulecia! - Trudno, tym razem musisz przeżyć bez tego - wzruszył ramionami, zupełnie bagatelizując sprawę. Arterbury lubił robić Krukonowi na przekór, jak to on, przynajmniej jeśli przychodziło do spraw równie błahych i nie aż tak znowu istotnych. Ze szczególnym wyróżnieniem takich słownych potyczek, którymi zastępowali słodkie gesty i urocze zagrywki, które mogły (acz nie musiały) doprowadzić do czegoś więcej.Cukierkowe sceny w ich wydaniu raczej się nie przejawiały. Przynajmniej na razie sytuacja wyglądała w ten sposób, ale cholera wie, jak to będzie wyglądało za kilka lat, gdy Cas zostanie w szkole na własną rękę, jeszcze na kolejne trzy lata... chyba, że wyprowadzi się z zamku, ale to plany wybiegające nad wyraz w przyszłość, co też raczej nie miało ogromnego sensu! Zobaczymy, co przyniosą nadchodzące miesiące, a później zaczniemy się zastanawiać. - Nie mam pojęcia, kiciu- tak, dobrze słyszycie, końcówka zabrzmiała naprawdę melodyjnie, wesoło wręcz, a Ślizgon dalej, w najlepsze drażnił się ze starszym chłopakiem. Może to porównanie wcale nie było takie głupie... czasami naprawdę żarli się jak pies z kotem! Oczywiście tylko dla zabawy, chorej rozrywki, która obu sprawiała przyjemność, ale z boku chyba dało się to tak odebrać. Porównanie Casa do szczeniaka to już w ogóle inna historia, bo czasami naprawdę potrafił wyglądać jak takie niewinne maleństwo. Czasami. Kiedy odpowiednio się postarał. To też racja, akurat do sprzątania tego syfu przyłączyłby się dość chętnie. Przecież nigdy nie wystawił Ethana, jeśli chodziło o wypełnianie któregoś z ich zwariowanych pomysłów. Starszy mógł na niego liczyć w każdej sytuacji, pomijając oczywiście te, które nie groziły mu niczym szczególnym! Z tymi to przypadek był o tyle szczególny, że najpierw chciałby zobaczyć efekty nagłego przebłysku głupoty... to czysto hipotetyczne rozważania, żeby nie było. Przecież żadne z nich raczej nie planowało udawać kociaka przed publicznością. Wtulił policzek w dłoń Ethana, posyłając mu leniwy uśmiech. Spodziewał się, że ten czuły gest był tylko wstępem do czegoś większego, taką ciszą przed burzą i nie pomylił się w najmniejszym nawet stopniu. Poniekąd to byłby chyba niezadowolony, gdyby Doweson jednak nie pozwolił sobie na stracenie kontroli i popuszczenie hamulców. Odpowiedź na pytanie postanowił przemilczeć, wykorzystując cenne sekuny, na nabranie oddechu i uspokojenie się. Wbrew pozorom, nie znosił bólu samego w sobie, ale skok adrenaliny, którego takowy dostarczał, w pewien sposób wynagradzał początkowe nieprzyjemności. Musiał trochę pocierpieć, żeby później otrzymać swoją nagrodę, a Ethan nie zrobiłby mu nic, co mogłoby przynieść nieprzyjemne konsekwencje. Nie mówimy tutaj o kilku siniakach, zadrapaniach czy rozcięciach, rzecz jasna.. Te tak właściwie lubił później oglądać w lustrze, ale... to chyba nie o tym mieliśmy rozmawiać? Krukon wiedział, ile siły powinien użyć, żeby nie uszkodzić młodszego za bardzo, także nie powinno być problemów. Dwa kolejne uderzenia skutecznie sprawiły, że Casey'owi odrobinę zaszkliły się oczy, a po tym zaczepnym geście byłby nawet w stanie wyrzucić z siebie jakieś zupełnie nieszczere i „na odwal” przeprosiny... gdyby nie słowa, które padły sekundę później. Momentalne uniósł głowę, posyłając starszemu spojrzenie, które nie jednemu mogłoby zmrozić krew w żyłach. Młody Arterbury był wściekły. Papiery to przecież jedno, ale wszyscy dookoła wiedzieli, że „Marvellem” nie czuje się w najmniejszym nawet stopniu i nienawidzi tego oficjalnego nazwiska. Nazwiska, które zresztą zamierzał zmienić jeśli tylko nadarzy się okazja - najlepiej jeszcze przed przyszłorocznymi OWuTeMami; w najgorszym razie, przed rozpoczęciem studiów.