Osoby: Salazar de Montmorency & Alexis Sky Miejsce rozgrywki: Parę dni przed świętami w Hogwarcie w jednym z ciekawych pokojów. Rok rozgrywki: Bieżący rok. Okoliczności: Panienka Alexis coś obiecała Salazarowi czyli jak ślizgoni realizują przyjemne transakcje.
Salazar uwielbiał być typowym ślizgonem. Uwielbiał swoje zjebane poczucie humoru, tak samo jak ponad wszystko, kochał być tym złym. Dobrzy ludzie według niego, nie kończyli nienajlepiej. Przykładem jest jego świętej pamięci, matka. Była zajebiście dobra i co jej z tego przyszło? Garść piachu, nic więcej. Zacisnął mocno szczęki i pokręcił głową, byleby wyrzucić obraz swojej matki z myśli. Nie chciał w tejże chwili rozmyślać o kimś, kto najwięcej zełgał mu o życiu. I o jego pozytywnych aspektach. Skrzywiwszy wargi, mimowolnie obejrzał się za siebie i wypuściwszy ze swych płuc nieco wstrzymywany oddech, od razu sięgnął do kieszeni spodni po paczkę fajek. Cóż z tego, że nie wolno na terenie szkoły palić? To, że inni uważają papierosy za substancje szkodliwe, nie oznacza wszak, że dla niego nie mogą okazać się wręcz wskazaną używką. Brudni mugole raz za razem powiadają, że papierosy łagodzą skołatane nerwy. A nuż i mieli trochę w tym racji? Będąc na siódmym piętrze i wolnymi krokami zmierzając w stronę słynnego pokoju przychodź-wychodź, mimowolnie się uśmiechnął do siebie. Jeżeli na to pozwoli to dzisiejszy wieczór upłynie mu doprawdy iście ciekawie, o ile nie hazardowo. Znudziły mu się wszystkie dziewczyny z jego roku, które co rusz wysyłały mu miłosne liściki, bądź łaziły za nim, próbując wyciągnąć od niego poufne informacje lub co gorsza - latały za jego ojcem. Nie mógł tego pojąć! Jasne, że niepomiernie często, szydził ze starego, że tylko szesnastka raczy się za nim obejrzeć bo inne mają nieco więcej oleju w głowie. Już on - Salazar! - był bardziej wybredniejszy od rodziciela pod tym względem. Wsuwając sobie jednego papierosa pomiędzy wargi, odpalił go za pomocą magii i stanąwszy przed kamienną ścianą, zastanowił się przez chwilę, jak to wszystko ma rozegrać. Wypuszczając z warg siwy obłoczek dymu, zwilżył językiem swe wargi i sięgając dłonią po talię zaczarowanych kart, pogładził z namysłem jedną z nich opuszkiem palca. Zaledwie godzinę temu grał na nielegalu w pokoju wspólnym i wkurwiał się niemiłosiernie na totalny niefart, gdy uwagę przykuła mu nijaka Sky. Starsza, tajemnicza i zdecydowanie mająca w sobie to coś szczególnego, na co zwrócił uwagę nawet i on. Wygiął wargi w nieznaczny uśmieszek na jej wspomnienie - jak i późniejszą propozycję pokazania mu kilku karcianych sztuczek. Który ślizgon, by nie skorzystał z takiej oferty, będac na jego miejscu? Wiedząc już, co ujrzy w pokoju życzeń, wyciągnął dłoń w stronę powoli się ukazujących wrót i nieśpiesznie nacisnął klamkę. Pokój, a raczej salon karciany wyglądał dokładnie tak, jak sobie to wszystko przebiegle wymyślił. Dwa głębokie, aksamitne fotele stojące tuż naprzeciw siebie. Jeden mały, okrągły stolik zapełniony magicznymi żetonami i mnóstwem innych kart, a w tym także i do czarodziejskiego Gambita - czyli gry dla arystokratów o dość.. wybujałej fantazji. Nieopodal stał także duży stół dla typowego hazardzisty - zapełniony najróżniejszymi grami zapewne z różnych stron świata. Mrużąc oczy, ogarnął całość wystroju dość niedbałym spojrzeniem i dopalając papierosa, rzucił na pobliski szezlong talię swoich czarodziejskich kart, pozostawiając sobie w dłoni tylko jedną z nich. W międzyczasie, wyciągnął z kieszeni spodni pióro - i zgrabnym, pochyłym pismem, napisał dla Sky krótką wiadomość na odwrocie karty. Pomyśl o mnie. I niedbale rzucił ów magiczną kartę na ziemię tuż przed pokojem życzeń. Jak typowy ślizgon.
Wybacz za jakość, ale nienawidzę pisać pierwszych postów. :c
To mieli coś wspólnego, bowiem i Alexis przepadała za możliwością dorastania i życia w zielonym domu. Chłodnym, ale jakim sprytnym. Mało kto tutaj pozwalał, by zawładnęły nim emocję. Chłód spokojnie można było wyczuć nie tylko od ścian, ale i od ludzi. I pasowało jej to. Nie obchodził jej nikt inny, poza sobą samą. Jedyne co leżało w jej interesie skupiało się głównie wokół niej. Nie miała czasu na bawienie się w dobre uczynki. Bo, powiedzmy sobie szczerze, kto miał? Tylko jacyś idioci, którzy nie cenili swojego czasu. Życie w Zielonym Domu było proste. Zasada coś za coś obowiązywała zawsze i handel wymienny działał należycie. Nie jakieś puste słowa wdzięczności. Na nich nie dało się wyżyć, ani zaspokoić swoich pragnień. Tego Sky była pewna. I choć wyglądała jak aniołek z pewnością nim nie była. Zdecydowanie bliżej jej było do piekła. Wielu mówiło, że już dawno ma zabukowane tam miejsce. Montmorency. Tak z nim właśnie szła się spotkać. Z reguły nie gustowała w młodszych. Byli niedoświadczeni i nie potrafili sprawić jej przyjemności. A przecież głownie chodziło jej o to, by to jej było dobrze. Egoizm zawsze był dobrą ścieżką. On jednak był inny. Widziała to w jego oczach, choć nie potrafiła dokładnie sama określić czym to coś jest. A może miała chęć na zerwanie z rutyną. Zrobienie czegoś nowego? Sama nie wiedziała co ją podkusiło. Co jakiś czas wieczorem Pokój Wspólny Slytherinu zmieniał się w istne królestwo hazardu, w którym nieprzerwanie kręciła się Sky. A może raczej uprzejmie zagrała jedną, czy dwie partyjki, a potem ze swojego miejsca przy ścianie przyglądała się swoim współmieszkańcom wydającym galeony rodziców, by udowodnić, że choć raz mogą wygrać. Prześmieszne. Stała więc tam, oparta o ścianę z założony rękoma i obserwowała ich. Dzisiaj jednak. Nie wiedzieć czemu jej wzrok nienagannie wracał do Montmorency'ego. Widziała już go? Możliwe, ale z sowim podejściem nawet pewnie nie zwróciła na niego uwagi. Musiał być dzieciakiem, choć z dzieciaka nie pozostało w nim już wiele. Przyglądała mu się więc wzrokiem niewyrażającym niczego z leciutko uniesioną brwią w charakterystycznym grymasie. I gdy czas wydał jej odpowiedni, zaproponowała mu wymianę swoich karcianych umiejętności na te inne, należące do niego. Droga przez Hogwart, choć wielki, nigdy jej się nie dłużyła. Szła spokojnym krokiem korytarzem, a odgłos jaki zostawiały jej buty odbijały się echem po ścianach zamku. Dotarła pod pokój i podniosła kartę, którą jej zielone oczęta dostrzegły już dawno. Przeczytała napis na karcie i lewy koniuszek powędrował jej ku górze imitując coś w rodzaju uśmiechu. Chwilę później była już w pokoju. Pełnym asortymentu, którym spokojnie można by było zapełnić kasyno. No, poza krzesłami. Krzeseł zdecydowanie brakowało.
/spokojnie, ja nie grałam z pół roku, więc to ja zaraz będę przepraszać xd
Krocząc niczym właściciel po swoich włościach - przemierzył w kilku krokach pokój życzeń – i jednocześnie a wręcz od niechcenia, przesuwał długimi, bladymi palcami po wszelkich zakurzonych i niepotrzebnych bibelotach, które zaległy w tymże pokoju. Czas był dla niego drogocenny. I nie nawykł go marnować dla żadnej istoty. I to nawet dla takiej, co mogła się pochwalić całkiem niezłą buźką. Kończąc swoją wędrówkę, przystanął przy jednej z ciemnych i grubych kotar i unosząc wzrok w górę, ze znudzeniem wyciągnął różdżkę, by jednym ruchem zapalić, wszelkie kandelabry jakie tylko miały okazję się wspaniałomyślnie zjawić się w tymże uroczym pomieszczeniu. Nie zamierzał uczyć się tajnik hazardu przy egipskich ciemnościach. A zresztą wolał mieć sposobność zaglądania prosto w oczy swojemu zacnemu przeciwnikowi. A raczej przeciwniczce. Wykrzywiając wargi w niemrawy uśmieszek, poluzował nieco swój slytheriński krawat i zabrał się za podciąganie rękawów swojej śnieżnobiałej koszuli. Słysząc przytępiony odgłos kroków, niewątpliwie należący do Sky, mimowolnie utkwił swe badawcze spojrzenie w drzwiach. Nie musiał długo czekać, by dziewczę bez wahania sięgnęło za klamkę i z dziecięcą łatwością się znalazła w środku. Jak widać, nie musiała się zbytnio wysilać, by pomyśleć o jego osobie. Doprawdy ujmujące. Przechylając nieznacznie łeb na bok, zacmokał z miernym rozbawieniem na jej widok i chowając dłonie w kieszeniach, odbił się lekko od murku. Nie doskoczył jednakże do starszej Sky. Nie zamierzał jej usługiwać, ani tym bardziej bawić się w dżentelmena. To takie staroświeckie. I zupełnie nie w guście Salazara. W dalszym ciągu czując na języku, przyjemny posmak nikotyny, westchnął przeciągle i zwilżając spierzchnięte wargi od dosyć częstego palenia - naraz utkwił swoje ślepia w ślizgonce. Nieruchome, błyszczące i okryte aksamitną czernią tęczówki, z ciekawością śledziły każdy powabny ruch dziewczęcia, nieśpiesznie przy tym lustrując jej zgrabną kibić. Zwrócił uwagę na ładne wcięcie w jej talii, jak i smukłą szyję, pełne wargi obecnie wykrzywione w ciekawej jak dla niego - imitacji uśmieszku, by wreszcie móc się natknąć na jej soczyście zielone oczęta. W międzyczasie, gdzieś mu mignęła jego czarodziejska karta, ale postanowił nie prosić o jej zwrot. Zawsze to będzie jakaś pamiątka po ich wspólnej transakcji. Zbliżając się do niej lekko sprężystym, niemalże kocim ruchem, nagle przystanął tuż przy Sky i spoglądając na nią iście, z wysoka tudzież z góry, pozwolił sobie na w pełni, ślizgoński praktycznie kołtuński uśmieszek. - Sky. Nie powiem, że nie zaskoczyłaś mnie swoją propozycją. - zaczął swoją wypowiedź miękkim głosem i odchylając do tyłu głowę, teatralnie zerknął w stronę sufitu, jakby tym samym gestem sugerując, że się wręcz spodziewał, że w najbliższej przyszłości, pozna kilka ciekawych sztuczek. Ponownie kierując swoje ślepia, na niższe od siebie dziewczę, nachylił się nad nią i pozbywając się ze swojej twarzy, jakiegokolwiek uśmiechu lub chociażby i namiastki jego - zmarszczył poważnie brwi. - Jednakże, czego chcesz w zamian? Bo z pewnością czegoś oczekujesz, prawda Sky? To taka już nasza natura. Lub.. wynaturzenie, czyż nie? - dopowiedział po chwili ciszy i skrzywił nieznacznie swe wargi, gdy chwilę potem wyprostował się od niej i najzwyczajniej w świecie, odwracając się do ślizgonki plecami, ruszył swobodnym krokiem w stronę głębokiego fotela. Po drodze zgarnął parę kart z małego stolika i rozsiadając się, przeszył dziewczę swoim nieco zafrapowanym wzrokiem. Cóż mógł na to poradzić, że był wręcz zajebiście ciekawy jej propozycji? A zwłaszcza, tego, czego sobie zażyczy za kilka karcianych sztuczek?
Życie uczyło każdego. A może raczej z biegiem dni, miesięcy lat, rosło nam doświadczenie, które każdego dnia mozolnie zbieraliśmy. Czasem nawet zupełnie nieświadomi tego faktu. Może nie wszyscy. Lexi miała to do siebie, że zawsze wiedziała jak wyjść dobrze na tym, co akurat robi. Jak wyciągnąć z czegoś najwięcej przydatności ile tylko się dało. Dlatego też, mimo iż praca barmaknki w Bazyliszku nie była pracą marzeń, zdecydowanie miała kilka plusów. Darmowe mieszkanie należało do jednego z nich. Ale ważniejszym plusem było to, że zjawiali się tam różni ludzie, przeważnie hazardziści, niektórzy z dużymi zdolnościami. A Lexi wiedziała bardzo dobrze, jak sprawić by ludzie śpiewali jak ona zagra. Może nie wszyscy. Nie róbmy z niej niepokonanej diwy. Ale odpowiednia ilość alkoholu i słowa załatwiały sprawę i zapatrzeni w nią miłośnicy kart wykładali na stół swoje tajemnicze sztuczki rozpracowane na najmniejsze detale dokładnie przed nią. Mimo jednak zaznajomienia się z różnymi pomocnymi technikami Lexi nie przepadała za uprawianiem hazardu. Chętnie siadała do jednej gry, ale wydawanie bezmyślnie pieniędzy na rozrywkę zdecydowanie nie należało do jej wizji świata. Potrafiła załatwić sobie rozrywkę za darmo. I zdecydowanie lepszą niż hazard. Umiejętności jednak których się nauczyła, były zdecydowanie na wagę złota wśród ślizgońskich hazardzistów. Niektórzy uczyli się na własnych błędach inni, próbowali zasięgnąć u niej rady, co bardzo ją bawiło. Ona zaś wybierała, komu co pokaże. Zapłata była jedna, ale niewielu wiedziało, że tą wiedzę, można od niej zdobyć. Była niczym lwica na łowach. Schowana w wielkich trawach i niewidoczna aż do samego końca. Wtedy to atakowała zwierzynę, a reszta stada nie była nawet świadoma zdarzenia. Salazar. Tak, dzisiaj była jego kolej. Zdecydowanie powinien wprowadzić do jej życia odrobinę świeżości. Naprawdę miała na to nadzieję. Starsi ślizgoni w większości działali jej na nerwy. Nie mówiąc już o osobie, która przyprawiała ją o jedną wielką niechęć a na jej niefart, jakimś cudem w tym roku została kapitanem drużyny. Ale niech tam, nie o tym dziś, wróćmy do pokoju. Zaraz po przejściu przez drzwi Alexis zamknęła ja za sobą i szczęk zamka rozniósł się cichym echem po pokoju. Gdy skończyła jak oglądać pokój jej zielone tęczówki zatrzymały się na Salazarze. Widziała jego spojrzenie, dokładniejsze niż skaner, mierzące każdy centymetr jej ciała. Nie ruszyła się. A i lekki uśmieszek pozostał na ustach. Chwilę później stał już przed nią, jak każdy ślizgon mając osobistą przestrzeń zupełnie za nic. I tym razem się nie ruszyła. Zadarła tylko głowę do góry, by móc spojrzeć mu w twarz. Był wyższy, jeśli nie ogromny dla niej. Większy o głowę, i pół szyi to co najmniej. -Należy więc się cieszyć, że wraz z wiekiem nie przychodzi przewidywalność. Byłabym wtedy strasznie nudna. - odpowiedziała spokojnie, można nawet by powiedzieć, że lekko znudzonym głosem, obserwując jego jakże udaną sztukę aktorską. Mógł wiedzieć, nie mógł. Jego sprawa. Alexis nigdy nie kryła swojego spojrzenia i jeśli coś, albo ktoś ją interesowała patrzyła na to, albo i brała nawet, jeśli miała ochotę. A w ostatnich dniach Salazar zdecydowanie ją interesował, może aż za bardzo, kto wie. I choć było to ich pierwsze spotkanie sam na sam, zdecydowanie nie czuła się zawiedziona jego zachowaniem. Poczekała spokojnie w miejscu w którym była obserwując jego swobodny krok gdy zmierzał ku fotela, w którym w końcu zasiadł. Wtedy w końcu ruszyła, ale nie do fotela stojącego naprzeciwko i odgrodzonego od niego stolikiem. Nie, jej kroki kierowały się wprost do Salazara a zielone spojrzenie nie spuszczało go z oczu. Gdy dotarła już do niego. Stanęła za fotelem. Jej dłoń wykonała krótką wędrówkę od ramienia, po szyję a ona sama pochyliła się tak, że jej usta prawie dotykały jego ucha, a włosy z pewnością przez chwilę drażniły odkrytą skórę na szyi. -Dzisiaj wygrasz podwójnie. - odpowiedziała mu tylko i chwilę później zajmowała już miejsce na przeciwko niego. Buty zostawiła na podłodze, a nogi podciągnęła na fotel. Jej spojrzenie śmiało się leciutko. -Czego chcesz się nauczyć dzisiaj? Czaromowy? Dekoncentracji? Podmiany kart? A może coś innego chodzi ci pogłowie? - zapytała spokojnie. Zdecydowanie przydałoby się tutaj coś do picia. I nie, nie po to, by odurzyć przeciwnika. Miała po prostu cholerą ochotę na whisky.
/no okropnie maślane, ale jest, ps. możesz jakoś opisać tą naukę i pójdziemy dalej, chyba że chcesz rozgrywać tą naukę, to ją rozegramy, jak chcesz tam!
Obserwując ją z spod delikatnie przymrużonych powiek, przechylił nieznacznie na bok swą głowę, gdy ta ślizgońska niewiasta, ruszyła wyraźnie ku niemu, zamiast w stronę swojego fotela. Unosząc więc z rozbawieniem jeden kącik ust ku górze, podążył za jej powolnymi i płynnymi ruchami i westchnąwszy krótko, spojrzał przed siebie, gdy Sky miała na tyle bezczelności, że bezceremonialnie stanęła za jego fotelem. Domyślając się cóż za parę sekund nastąpił- przechylił jeszcze bardziej głowę na prawą stronę i już po chwili mógł poczuć jej gorący oddech tuż przy swoim uchu, jak i jej długie kosmyki włosów, które raz po raz, łaskotały go po wrażliwym karku oraz podstawie szyi. Dwuznaczny a zarazem obiecujący szept dziewczęcia, zabrzmiał mu ponownie w głowie, nadając sytuacji nieco perwersyjną barwę, a sam Salazar, uniósł nieco brodę, by móc z krzywym uśmieszkiem spojrzeć na swoją - dzisiejszego wieczoru, Sky. W tym samym czasie, również podniósł rękę nieco do góry i obłapiając pojedyncze, jasne pasmo jej włosów, okręcił sobie blond kosmyk na palcu wskazującym i nagle ze sporym wyczuciem, pociągnął dziewczę nieco niżej, by mogła z powodzeniem dosłyszeć i jego szept. - A może to Ty dzisiaj coś wygrasz, Sky? - szepnął znacząco niższym głosem i powolnym ruchem przesunął swoimi ciepłymi wargami po jej idealnej kości policzkowej i zniżając nieco głowę, zwilżył swoje wargi i nieśpiesznie wypuścił swój ciepły oddech na jej smukłą szyję - i z równą gwałtownością, wypuścił ze swych palców kosmyki jej włosów, jednocześnie opuszczając swoją głowę. Będąc władczym i dominującym, miało niekiedy swoją cenę. W końcu na dłuższą metę, takie częste zagrania, niekiedy pozostawały dość dziwne urazy. A dzisiaj chciał zamiany ról. Chciał poczuć te słodkie zniewolenie przez tą dziewczynę, jak i ujrzeć w jej zielonych oczach ogniki prowokacji oraz wyzwania. Był ślizgonem do cholery. Nie cierpiał kobiet oraz dziewczyn, które udawały istne dewotki. A Sky, och tak. Ona miała w sobie coś cholernie skomplikowanego, ale i zarazem przyciągającego spojrzenie. Bawiła się w myśliwego, przychodziła i odchodziła. Wzbudzała i potęgowała przyjemne doznania, by chwilę później najzwyczajniej w świecie odwrócić się na pięcie i niczym niezmącona - z pełną premedytacją usiąść przed drugim człowiekiem i spojrzeć na niego, tymi swoimi jasnymi ślepiami. Wyglądała jak anioł, niczym wcielenie niewinności, ale cała jej postawa, nieco ją zdradzała. Montmorency z lubością przyglądał się jej śmiejącym oczętom, wargom wyginającym się w krzywe typowe ślizgońskie uśmieszki, by chwilę później móc się oddać kontemplacji reszty jej ciała. Była malutka. Ale jakże zajebiście zgrabna i proporcjonalna. Rozpościerając się wygodnie w swoim fotelu, wyciągnął przed siebie długie nogi i krzyżując je w kostkach, rozciągnął się niczym rozleniwiony kot. Wydał przy tym z siebie coś na wpoły granicy mruczenia a niskiego warkotu, dobiegającego z głębi gardła i spoglądając na ślizgonkę przebiegle, strzelił od niechcenia smukłymi palcami. Pokój życzeń reagował w końcu na każdą zachciankę. Nie musiał nawet odwracać głowy w stronę małego stoliczka, by nie wiedzieć, że specjalnie dla Sky, zmaterializował się kryształ napełniony bursztynowym alkoholem i to zapewne o nie byle jakim roczniku. Sam zaś w końcu, raczył odpowiedzieć na jej wcześniejsze pytanie, ówcześnie sięgając po literatkę - i napełniając ją dla siebie, jak i nie dla takiej znowu niewinnej, ślizgonicy. - Twierdzisz więc, że nie umiem zdekoncentrować przeciwnika? Nie potrzebuję do tego uroku wili ani zdolności hipnotycznych. A czaromowa bywa dla mnie bardziej przydatna w innych aspektach życia, droga Sky. Chociaż nie powiem, że chętnie zobaczę pokaz twoich umiejętności. Bo jesteś zdolną studentką czyż nie? - wymruczał przeciągle swoją wypowiedź, kładąc odpowiedni nacisk na równie sugestywne słowa. Zakołysawszy nieznacznie kryształem, by móc w świetle świec, ocenić kolor whisky - po niedługim namyśle z powrotem spojrzał z nieprzeniknioną miną na jasnowłosą, starszą koleżankę. - Albo zademonstruj mi swoje inne talenty. O ile takowe posiadasz, Alexis Sky. - skwitował krótko wręcz przesadnie i wygiąwszy swe blade wargi w cyniczny uśmieszek, podniósł prowokująco brew do góry.
Alexis lubił kokietować. Lubiła się podobać. Lubiła, gdy spojrzenie mężczyzny mierzyło ją i wiedziała, że to spojrzenie nie będzie zawiedzione. Nie była skromna. Uważała skromność za głupotę. Owszem, czasem lepiej był ugryźć się w język i odpuścić w jakiejś sprawie, ale z pewnością nie po to, by udawać fałszywie skromną przed facetami. Znała swoją wartość. Znała swoje ciało. I nie zamierzała oblewać się rumieńcem na każdy lepszy komentarz. A do tego wszystkiego była sobą. Lubiła się bawić i sprawdzać granice. Myślała, że dzisiejszego wieczoru, to on będzie u steru, ale gdy młody ślizgon zwrócił w jej stronę głowę z uśmiechem w tym samym czasie oplatając na palec kosmyk jej jasnych włosów, dotarło do niej, że trafiła na równego sobie przeciwnika, choć młodego. Jej przemyślenia potwierdziły się, gdy Salazar pociągnął ja odrobinę w dół i odpowiedział na jej słowa. Była już właściwie pewna swoich myśli, gdy na policzku poczuła odrobinę szorstkie usta Salazara, a chwilę później była już całkowicie wolna. Lubiła dominować. Testować granice i możliwości, swoje, jak i wszystkich wokół. A jednocześnie, czasem przychodziła jej ochota na kompletne oddanie się. Nie było to jednak dzisiaj. Zdecydowanie nie. Myślała, że przejrzała choć trochę Salazara, ale każda spędzona z nim minuta wyprowadzała ją z tego przekonania. Zaskakiwał, był zmienny, ale nie chaotyczny i odnosiło się wrażenie, że doskonale wie, w jakim celu robi daną rzecz. Mieli trochę ze sobą wspólnego. Widziała jego spojrzenie. Dokładnie nadające każdy jej grymas, wygląd spojrzenia i kształt ciała. Każde wgłębienie i zagłębienie zostało dokładne zbadane przez jego tęczówki, a ona, zdradzały jej jedno - zajebiście mu się podobała. -Rozpieszczasz mnie. - powiedziała z lekką ledwie wyczuwalną ironią w głowie, łapiąc za szklankę z przytykają ją lekko do malinowych ust. Pociągnęła odrobinkę i od razu doceniła kunszt alkoholu. A przepływający przez gardło płyn, przyjemnie rozgrzał jej wnętrze. Uważnie słuchała jego wypowiedzi, zarówno jedno, jak i drugiej, trzymając szklankę wypełnioną trunkiem. Jej zielone oczęta nie spuszczały z niego spojrzenia, a prawa brew mimowolnie, w trakcie mówienia uniosła się do góry. Przygryzła lekko wargę i uśmiechnęła się. Nie krzywo, czy z grymasem. Po prostu uśmiechnęła się. Normalnie. Rozbawiał ją, jednocześnie trafiając w sedno, pozostało jednak jedno pytanie do zadania. -Skoro tak dobrze znasz się na karcianych sztuczkach, czemu się zgodziłeś? - zapytała, postanawiając na tę chwilę jego ostatnie zdanie zostawić bez odzewu. To ona wyznaczała reguły tej gry i nie zamierzała z tego rezygnować.
- Z nudów, Sky. A być może z czystej ciekawości. - odrzekł ze ślizgońską miną i parsknął krótkim śmiechem, na widok jej całkiem zabawnej miny. Po tych słowach, uśmiechnął się szerzej niemalże z czystą złośliwością i nie spuszczając zaciekawionego wręcz nieustępliwego spojrzenia z buzi tejże niewiasty, przesunął leniwie kciukiem po swej literatce i uśmiechając się w duchu, opuścił swoje spojrzenie i pociągnął spory łyk mocnego alkoholu. Połączenie ostrości i słodyczy napoju wyskokowego, odruchowo skojarzyło mu się z siedzącą naprzeciw niego dziewczyną i mimowolnie zachodził w głowę, jakież mu ona okaże swoje oblicze. Na pierwszy rzut oka wydawała się taka.. nieskazitelna. Nieskalana niczym ani nikim. Ale wystarczył mu, pierwszy jej sugestywny uśmieszek i te gorące spojrzenie, by móc zauważyć w jak wielkim był błędzie. Pochylając się nieco do przodu, oparł łokcie o swoje kolana i przymrużył jedno oko, jakby oceniając te dziewczę po raz kolejny. Lecz tymże razem, na sam początek posłał jej palące spojrzenie, zaglądając jej bezpośrednio w tęczówki i pozwalając sobie na kołtuński uśmieszek, oblizał lekko wargi pozbywając się tym samym, posmaku alkoholu. I wtem rozpoczął od nowa, wędrówkę swym przenikliwym spojrzeniem po jej idealnie krągłym tam gdzie trzeba, ciele. Wydał przy tym z siebie ciche tchnienie i na nowo powracając ślepiami na jej buźkę, uśmiechnął się nieznacznie. - Jesteś całkiem niezła, Sky. Ale wiedz, że w dalszym ciągu czekam na twe talenty. - skwitował bezpośrednio i ponownie się odgiął, by móc się zatopić w miękkim, aksamitnym fotelu. Bawiła go jej reakcja, na niego. Wyczytywał z niej emocje jak z otwartej księgi - lecz nie zamierzał nią dzisiaj manipulować. Ani wydawać przyjemnych rozkazów. Zgodził się na spotkanie z prostej przyczyny. Był najzwyczajniej w świecie ciekawy, jak się to wszystko potoczy. Wszakże, Sky była od niego starsza, toć i mogła sobie wyjść z pokoju po jego dość bezczelnych półsłówkach. Ale czy to zrobi? Nie był tego taki pewien. Lubił być zaskakiwany chociaż zajebiście trudno było mu zrobić prawdziwą niespodziankę. I to taką.. którą, by zapamiętał na długo. Jasne, że bywał chamski, wulgarny i całkiem ślizgonowaty. Ale czy jego imię nie mówiło samo za siebie, jaki on jest?
Nie można powiedzieć, że nie zajmowało jej dzisiejsze spotkanie. W jakiś sposób nawet już ujmowało. Salazar był powiewem świeżości, którego jej ostatnio brakowało. Ciągle te same twarze, gesty i zachowania, można by wręcz pomyśleć że użyto na niej magicznej klepsydry bez jej wiedzy i powtarza jeden i ten sam dzień. A Sky lubiła różnorodność. Lubiła inność I zdecydowanie przeszkadzała jej nijakość. Montmorency'ego zdecydowanie nie można było nazwać nijakim. Jak większość ślizgonów z daleko widoczna była w jego sposobie bycia pewność siebie, a może i pycha, którą wyniósł z domu, bądź też nauczył się w życiowej wspinaczce. Nieważne. Miał przyjemny śmiech. Nie drażnił jej uszu, tak jak większość odgłosów wydobywających się z ust jej kolegów z zielonego domu. Irytowali ją, śmiejąc się na siłę, bądź też na siłę próbując zabłysnąć dowcipem. Koniec końców wyglądali jak bardzo słaby komik ze stand up'u próbujący w jakikolwiek sposób rozśmieszyć otaczająca go publiczność. Żałosne. Spojrzenie ciemnych oczu Salazara znów ją znalazło. Nieskromnie można przecież stwierdzić, że była zdecydowanie najciekawszym obiektem tutaj. O swoje pierwsze miejsce mogła walczyć chyba tylko z Whisky. Wygraną miała w kieszeni. Nie śpieszył się, jego wzrok powoli ślizgał się po jej ciele, a ona pławiła się w tym spojrzeniu, niczym kotka, wygrzewająca się na słońcu. Jego odwaga i głupota, a może chwilami nietakt nawet mieszały się tworząc mieszankę wybuchową. Intrygując i zapraszając do zabawy. Mogła wyjść. Powinna wyjść. Powodzić go najpierw za nos, zanim zasłuży na cokolwiek z tego, co miała do zaoferowania. Ale po co? Lexi nie bawiły tego rodzaju gry. -Nie musimy stwierdzać oczywistych wniosków. - odpowiedziała mu, na jego komplement zakrawający normalnie o półki najlepszych dżentelmenów. Tak, to zdecydowanie było ironiczne stwierdzenie. Uniosła do góry dłonie i zebrała włosy na czubku głowy tylko po to, by za chwilę naciągnąć na nie gumkę, którą zawsze miała na nadgarstku. W ten oto, całkiem mugolski sposób powstał na jej głowie kok, który miał za zadanie sprawiać, by żadne nieproszone włosy nie spadały jej na twarz. - Nie czekaj. - jej wzrok powrócił do twarz Salazara, a spojrzenie mówiło to, czego nie wypowiedziały usta, a myśli. - Działaj
Wykrzywione, blade wargi w rozbawionym półuśmieszku, jak i totalnie, luzacka swoboda jego osoby niemalże rozłożonej na fotelu - mówiła sama za siebie. Panicz Salazar wykazał chociażby minimalne zainteresowanie, postawą ów buntowniczego dziewczęcia. Niby to takie łagodne się zdawało być na pierwszy rzut oka. Blondwłosa anielica o alabastrowej skórze i mieniących się oczach. Och, Montmorency był stuprocentowym, a nie zniewieściałym facetem i doceniał kobieco piękno. Doceniał także - prowadzoną przez tą niewinną niewiastę - grę. Sztuka zmysłowości i skrajnej niemalże niewykrywalnej manipulacji drugą osobą, jest trudna do osiągnięcia. I jeszcze trudniejsza do wyuczenia. Gdy w grę wchodzą subtelne gesty, odpowiednia aksamitność głosu i jeszcze odpowiedniejsze słowa - człowiek zazwyczaj zaczyna się gubić. Połączenie ze sobą tych wszystkich trzech składników jest tak kurewsko trudne, że Salazar niekiedy miał ochotę, bić pokłony samemu sobie za swą ślizgońską i perfekcyjną doskonałość. Był przebiegłą żmiją, to fakt. Stał się mistrzem intryg i manipulacji - i zawsze dostawał to, co sobie wymarzył. Jego bliźniaczka - chociaż niezła z niej laska - bywała zbyt uparta, głupia i złośliwa, by uzyskać TAKIE noty w tejże dziedzinie co on, Salazar. To młody Montmorency mógł wybierać w tysiącach - z kim się dzisiaj podzieli swoim arystokratycznym czasem, a nie ona. To do niego inni przychodzili. To on sprawiał, że inni za nim wodzili wzrokiem. Wzbudzał powszechną nienawiść, jak i pragnienie posiadania. Wszędzie i za każdym razem w ogniu krzyżowym innych spojrzeń. Tych z rodów czystokrwistych, które robiły do niego umizgi i zjebane, arystokratyczne podchody, aż po mieszańce i typowe, brudnokrwiste szlamy. Unosząc nieco wyżej swoją szklaną literatkę do góry, przymrużył swoje czarne tęczówki w kształcie migdałów i nie wahając się zbyt długo - z głośnym hukiem, upuścił ją na ciemny parkiet. Przekrzywiając leniwie głowę na bok, utkwił drapieżne wręcz magnetyczne spojrzenie w tejże istotce, która zechciała sobie z nim pogrywać i nim ktokolwiek, by zdążył chociażby mrugnąć to ujrzałby całkiem fascynujący widok. Naprężone mięśnie, zaciśnięte szczęki i czarne niczym smoła włosy chłopaka, swobodnie opadające na jego blade czoło. Silne, umięśnione ramiona i smukłe palce zaciśnięte kurczowo na poręczy fotela gdzie siedziała jego starsza koleżanka. Oto ślizgońska mość, raczyła się podnieść i równie wspaniałomyślnie postanowiła, uwięzić własnym ciałem swój cel. Utkwiwszy w zielonych oczach, swoje bezdenne i wręcz pioruńsko ciemne spojrzenie, pozwolił sobie na kołtuński uśmieszek i nie spuszczając z niej swojego spojrzenia, zwilżył niedbale swoje wargi. Musnąwszy nosem jej policzek, ogrzał jej aksamitną skórę swoim gorącym oddechem i dokładnie tym samym szlakiem podążyły jego rozchylone wargi. Niczym skrzydło motyla, ledwo-wyczuwalnie muśnięcie za muśnięciem, zakreślił jej pięknie zarysowaną linię szczęki i podrywając do góry głowę, gwałtownie przybliżył swe zwilżone wargi do ucha dziewczęcia. - Idę o zakład, że nawet gdyby od tego zależało twoje życie Sky.. to nie dałabyś rady mnie uwieść. Takaś niewinna. Delikatna. Krucha. Słodka. - zaczął jej szeptać dużo głębszym głosem wprost do ucha i unosząc jedną dłoń w stronę jej szyi, z cichym pomrukiem przesunął kciukiem po całej jej długości, jednocześnie łapiąc płatek ucha dziewczęcia, pomiędzy swoje ciepłe wargi. Drasnął go leciutko swym językiem i w pewnym momencie niemalże czule zarysowując swoimi paznokciami jej kark, z powrotem podniósł na nią swoje błyszczące ślepia i obdarzył jasnowłose dziewczę, nieprzeniknionym spojrzeniem. - I bez ognia. - wymruczał po chwili, gdy przybliżył swoje wargi do jej pełnych ust i wypuszczając na nie swoje ślizgońskie tchnienie, uśmiechnął się iście osobliwie. Działaj Sky.
Oboje siedzieli w swoich fotelach. Różniła ich poza, którą prezentowali. O ile Salazar siedział rozwalony w fotelu, o tyle Alexis siedziała w pozie pełnej zarówno gracji, jak i swobody. Plecy miała wyprostowane i dumne, jak zawsze nadające jej postaci wyniosłości. Jedna noga swobodnie zwisała z fotela wyzuta z obuwia. Drugą podwinięta na fotel obejmowała dłońmi. Wykazał nią zainteresowanie? Myślała, że było to oczywiste już w chwili, gdy zgodził się na to spotkanie. Może jednak jej ocena sytuacji była niewłaściwa. Zainteresował ją już w chwili, gdy jego ciemne spojrzenie zawiesiło się na niej na dłużej, którejś chwili w Pokoju Wspólnym. Nie dało się go nie poczuć. Było palące niczym rozgrzany węgiel. Właśnie dokładnie takie, jakie Alexis lubił. On zdecydowanie nie wyglądał jak anioł. Chyba, że upadły. Bardziej można mu było przypisać kłopoty, niż beztroskę. Na jego szczęście, lub też nie, własnie to pociągało Alexis najbardziej. Manipulacja? Tak, zdecydowanie znane było jej to zjawisko. Zwłaszcza, że sama powszechnie z niego korzystała. Odpowiednie słowa w połączeniu z gestem mogły zdziałać cuda. Piękna twarz i odpowiednia figura w większości przypadków, w które zaangażowani są mężczyźni pomagała. Zazwyczaj pozwalając jej osiągnąć zamierzony cel. Alexis nie zastanawiała się nad tym, komu podarować swój czas. W kilka sekund wiedziała, czy jest on jego warty czy nie. Nie używała wtedy zbędnych słów na tłumaczenia czy jakieś bajki. Po prostu wychodziła, zmieniała otoczenia. Tak samo prosto, jak zmienia się bluzkę przed lustrem. Szybko i bezboleśnie. Co zaś do całego wielkiego i jakże ważnego podziału na rodziny arystokratyczne i te pozostałe, jakoś nigdy nie zaprzątało jej to głowy. Nie znała matki, ojca zresztą też nie. Sama czystość krwi była dla niej zagadką, a nie raz i nie dwa powodem do kpin. Te jednak szybko znudziły się jakże zabawnym i wyczulonym na tym punkcie ślizgonom, gdyż nigdy nie udało im się osiągnąć celu, jakim z pewnością było wyprowadzenie jej z równowagi. W późniejszych latach docenili jej umiejętności, które znów sprawiły, że koleżanki z Domu zapałały do niej nienawiścią. Nie obchodziło jej to. Towarzystwo dziewczyn zdecydowanie za bardzo ją męczyło. Ze spokojem obserwowała rozbijająca się o posadzkę szklankę, ledwo tylko unosząc do góry brew. Chciał tym coś uzyskać? Nie wiedziała. Może po prostu wpadała. W co jednak szczerze wątpiła. Chwilę później był przed nią, blokując jej drogę ucieczki. Jakby jeszcze miała zamiar uciekać, z pewnością wywołałoby w niej to jakieś reakcji. W tym konkretnym momencie jednak siedziała po prostu wpatrując się w niego lekko zaciekawionym spojrzeniem. Ze spokojem oddawała jego spojrzenie i cieszyła ją możność bliższego zajrzenia w te, zdawałoby się, bezdenne spojówki. Był blisko, tak blisko, że dostrzegła by każdy pieg, czy też pieprzyk. I taki rodzaj bliskości Sky lubiła najbardziej. Śmiałość przemawiała przez niego. A może jednak to była głupota. Gdy jego usta poczeły wędrówkę, leciutką, ledwo wyczuwalną uniosła szklankę i wypiła z niej resztę trunku. Czuła goracy oddech i zauważyła, jak jej ciało powoli zaczyna przygotowywać się do dalszych działań. Nie przymknęła oczu. Nie musiała by w czasie jego lekkich pocałunków móc określić szortkość jego ust, czy też dłoni. Pozwalała mu działać. Była ciekawa. Cholernie ciekawa tego, co robił i do czego zmierzał. Grymas uśmiechu wstąpił na jej twarz gdy usłyszała jego słowa. Odchyliła lekko głowę do tyłu rozbawiona, jednocześnie specjalnie ukazując kuszące obojczyki. Gdy jego twarz zawisła przed jej dosłownie milimetry Sky nie przestraszyła się, czy też nie cofnęła twarzy wręcz przeciwnie, przygryzła leciutko górną wargę, a jej zielone spojrzenie spokojnie obserwowało jego twarz. -Już od jakiegoś czasu, - zaczęła, po czym uniosła prawą dłoń i ujęła jego podbródek kciukiem przebiegając po jego dolnej wardze i zostawiając na niej smugę alkoholu, w którym to wcześniej palec zamoczyła. Upuściła szklankę lekko, tak, że ta nie rozbiła się, a swoje dotarcie do ziemi oznajmiła stłumionym stuknięciem. -miotasz się w sieci. Zakończyła swobodnie swoją wypowiedź, po czym przyciągnęła go leciutko, wręcz delikatnie i z namaszczeniem possała jego dolną wargę zabierając z niej alkohol, który jeszcze przed chwilą tam był. Po skończonym zabiegu odsunęła sie od niego, nie opuszczając dłoni. Twój ruch, Montmorency