Bardzo stare miejsce, na terenie którego można obejrzeć wiele niespecjalnie dobrze zachowanych budowli. Manufaktura nie jest jednak kolejnym miejscem, z którym można wiązać jedną z miejskich legend, a stanowi zwyczajny relikt przeszłości, tak intrygujący dla czarodziejów, którzy nigdy nie mieli styczności z mechanizmami, którymi posługują się mugole.
Na tym terenie nie działa teleportacja, a skupienie magii może wywołać nieprzewidziane skutki w rzucaniu zaklęć!
Opuszczając przedział rozkolejonego pociągu jeszcze przed całkowitą katastrofą, która uwiązałaby go w jednym miejscu z panną Lestrange, udał się w przypadkowym kierunku, mijając wiele miejscówek, zanim postanowił zatrzymać się przy jednej z nich. Nie spodziewałby się, ze miejsce tak nudne, całkiem p prostu przyznajmy sobie szczerze, mugolskie, może kogoś zainteresować. Dlatego przysiadł na nużącej go maszynerii, przymykając oczy i oparł się wygodnie o niewygodne rurki, prawdopodobnie w głowie układając sobie jakiś plan na bardzo nieciekawe zagrywki. W tym momencie myślał o Safonie. O jej dziwnym spaczeniu do mężczyzn. Miała piętnaście lat i jko terytorialny brat czasami wolałby, żeby jako piętnastolatka się nie zachowywała, ale jak na przykładną piętnastkę przystało, trzymała się z dala od facetów. Prócz niego, oczywiście. On był jej bratem. Jemu było wolno. Nie zastanawiał się jednak długo nad tą kwestią, słysząc skrzypienie śniegu pod czyimiś stopami, leniwie uniósł powieki lustrując wzrokiem otoczenie. Już z daleka wyłapał jej sylwetkę, ku swojemu niezadowoleniu od razu rozpoznając w kształcie jej talii i bioder pannę Lestrange. Jakkolwiek nie chciałby nie pamiętać tej sylwetki, pamiętał dokładnie. Rozsiadł się wygodniej w miejscu, instynktownie wyciągając nieswoją, a jej różdżkę z kieszeni, bawiąc się nią w dłoni, kiedy dziewczyna zbliżała się do konstrukcji maszyn, pewnie jeszcze nieświadoma jego obecności, jako, ze sam widział ją zza zasłony stalowych kratek. — Szukasz czegoś, Lestrange? Może mnie? — otaksował ją spojrzeniem, bezczelnie przewracając w palcach jej różdżkę i nie mógł nie zauważyć oczywistej rzeczy. — Znowu sami. Ty naprawdę jesteś masochistką… Sirith… — znów wypowiedział jej imię w ten najgorszy z możliwych sposobów. Wyuzdany. Jakby była jego osobistą zabawką.
I w końcu nadszedł ten dzień. Miało się wszystko odbyć bez zbędnych fajerwerków oraz bez zbędnych emocji - chociaż miarowo podsycana złość, spowodowana kradzieżą jej własności, niepokoiła młodą Lestrange coraz bardziej. Nie zamierzała jednak być sprawczynią tego - by Greengrass mógł nacieszyć swoje oczy, jej nieoczekiwanym wybuchem. I chociaż sama lubiła prowokacje różnego typu, dzisiaj miała w zamiarze zagrać iście po ślizgońsku. Dostrzegając moment w którym, jasnowłosy się ulotnił z pociągu - postanowiła za nim podążyć. Porzucając swoją białą szatę, odziała się w aksamitną czerń i przenikając niczym duch, przez rozwalony korytarz kolei transsyberyjskiej, sprawnie się prześlizgnęła i umykając przed ostrzałem spojrzeń innych rannych osób, zwinnie wylądowała na sypkim śniegu. Skórzane spodnie i niegdyś śnieżnobiała koszula, aktualnie utytłana jej własną krwią, skryta pod czarną, rozpiętą peleryną z obszernym kapturem - niemalże dodawała jej drapieżności i tegoż slytherińskiego uroku. Tak samo, jak niedbale rozpuszczone, kruczoczarne włosy, okalające jej bladą twarz i błyszczące, niezdrowym blaskiem oczy. W pełnej krasie ukazując światu prawie, że niewidoczną siateczkę cięć na smukłej szyi - jak i znaczącej jej przedramiona, rozciągnęła swe pełne wargi w niemal rozbawionym uśmieszku. Podążając z typową dla siebie miękkością, wsunęła dłonie do tylnej kieszeni spodni i bez chwili wahania, w dalszym ciągu śledziła, starszego od siebie ślizgona. Gdy zaprowadził ją do jakiejś manufaktury starych i zapewne już nie działających kolei, prychnęła z pogardą pod nosem. Jakim cudem za każdym razem, musiał łazić w miejsca trudno dostępne oraz w te odludnione? Pochylając głowę przed sypiącym się z nieba śniegiem, zwolniła z rozmysłem swój krok i wyciągając swą smukłą dłoń z kieszeni, od niechcenia przeciągnęła opuszkami palców po jednej z zakurzonych maszynerii i dopiero, gdy dobiegł ją nawołujący głos, przygryzła dolną wargę i zadzierając z powrotem głowę, utkwiła swe pociemniałe oczy w jego bezczelnych tęczówkach. Swobodnym krokiem zaczynając się do niego przybliżać, mimowolnie zjechała swymi ślepiami do SWOJEJ własności, która się właśnie stała przedmiotem zabawki w jego rękach i tylko siłą woli powstrzymała się od warczenia. Nakazując sobie wewnętrzny spokój, zacisnęła lekko swe wargi i nie spuszczając z niego swojego iście niezadowolonego spojrzenia, stanęła tuż przed nim zagradzając mu tym samym drogę ucieczki i wyciągnęła powoli dłoń po swoją różdżkę jednocześnie pochylając się nad nim, by móc z bliska spojrzeć mu w oczy z pełną satysfakcją. W końcu każdy ma swoje słabości, prawda? - Z skąd ta pewność, że sami? - spytała się Greengrassa domyślnie i pozwalając sobie na kołtuński uśmieszek, utkwiła na moment tęczówki w swojej własnej różdżce. Zwilżając nieznacznie swoje wargi, pozwoliła sobie na to, by błysnęło w jej oczętach ostrzeżenie - gdy na nowo spojrzała prosto w twarz Arcellusa i skrzywiła lekko swe wargi, kiedy ponownie nazwał ją po imieniu. - Co chcesz w zamian? Krótko, szybko i bezboleśnie. Oczywiście.
Nie sprawiał wrażenie, jakby brał pod uwagę możliwość pozostawienia go w zatrzasku. Poprawił dłoń na kolanie, prostując się lekko i zadarł głowę do góry, wpatrując się w nią w tym świetle stalowymi tęczówkami oczu, bardzo wyraźnie odznaczającymi się na tle zimnej ziemi. Wzrok ten, typowo Ślizgoński, grał ważny akcent w jego pozie. Stanowił zarówno groźbę, zagrożenie, ostrzeżenie, odstraszenie, jak i też game innych, czarniejszych niż te emocji. Oczy miał spowite mrokiem, bo za każdym razem, kiedy na nią ptrzył budziła w nim najgorsze reakcje. Poprawił oparcie jednej stopy, spuszczając ją lekką na niższą rurkę maszynerii, w przelocie zerkając na jej wyciągniętą dłoń. Szczęki miał zaciśnięte, z niewiadomej przyczyny. Zbliżył dłoń z jej różdżką do jej i zręcznie przekręcił ją w palcach, chowając przedmiot chwilę potem dynamicznym ruchem do przedniej kieszeni rozchełstanej peleryny. Wyraźnie Greengrass czuł się bardzo dobrze w tym chłodnym otoczeniu, ta Amo, jak bardzo dobrze działał na niego klimat mroźnych lochów i nie potrafił zrozumieć dlaczego dormitoria Slytherinu utrzymane były w innej temperaturze niż pozostała część piwnic i lochów. Złapał dziewczynę silnie, wcale nie bezboleśnie za dłoń, zaciskając kciuk na wnętrzu ręki, w miejscu, w którym istniał jeszcze bardzo niewielki zarys nacięcia zagojonego przez te kilka miesięcy. Przeciągnął po nim palcem, zaciskając go na jej skórze. — Nie mam ochoty na gry, Lestrange — rzucił pragmatycznym szeptem w zniżonym tonie, całkowicie ignorując jej zagrywki. Każda forma dotyku jej ciała była dobra. Przyciągnął ją do siebie, kładąc dłonie na jej biodrach, lokując ją sobie między udami i uniósł głowę do góry, wpatrując się w jej tęczówki. Przechylił głowę na bok, patrząc na nią trochę jak na obiekt rozrywki, kiedy wydawało jej się, że kontrolowała sytuację. Chociaż mogła się bardzo łatwo wyswobodzić z jego uścisku, wcale tego nie polecał. Greengrass przyzwyczajony był dostawać co chciał, a choć ona nie był skłonna mu niczego ułatwiać, nie tylko sama jedna znała jego słabości. — To nie będzie takie proste. Nie będziesz wiedzieć, co chcę w zamian. Patrzył w jej oczy, podjudzony tym, z jaką łatwością robiła dokładnie to samo. Nie podejrzewał, żeby jakikolwiek jej gest, jakim rozniecała jego wściekłość był świadomy. To był Greengrass. Nie zakładał, żeby ktoś mógł przejrzeć go tak wnikliwie jak Sirith, jak on wnikliwie przeglądał ją. I kurewsko nie podobało mu się co widział i co jeszcze chciał zobaczyć.
- Denerwujesz się, Greengrass. Czyżbyś się obawiał, że sprawiedliwość w końcu cię dosięgnie? W sumie to całkiem zabawne, by było. - szepnęła do niego swym aksamitnym głosem i na przekór sytuacji, wykrzywiła wargi w paskudny i ewidentnie ślizgoński uśmieszek, niemalże się upajając tym, że dzisiaj to on pierwszy się zezłościł na jej widok. Z lubością przesunęła swymi pociemniałymi tęczówkami po jego uwydatnionej i zaciśniętej szczęce i pałających niezdrowym blaskiem oczach, tym samym oceniając w myślach jego stopień wściekłości. Bo jakby ktoś nie wiedział, to na świecie istnieje kilka typów wkurzonych ludzi - trochę wkurzony, średnio wkurzony, bardzo wkurzony i wkurwiony Greengrass. A ten, z całą pewnością reprezentował w pełnej chwale ostatnią swoją grupę. Rozjuszony, momentalnie skierował jej własność (różdżkę) w stronę swojej kieszeni i niemalże z parą kipiącą z jego uszu i nosa, zrobił to, czego nie powinien robić. Nim jednak zdołał zaprezentować pełen pokaz swoich nabuzowanych umiejętności, to Lestrange zanim się spostrzegła - ponownie jak kilka miesięcy temu na Nokturnie, została do niego boleśnie przyciągnięta i malowniczo uwięziona. Nic nie mogła poradzić na fakt, iż przeszedł ją dziwaczny dreszcz wzdłuż kręgosłupa, gdy ślizgon z pełną premedytacją przesunął paznokciem po jej niedawnej ranie, którą zadała sama sobie (masochistka, aha) - ale bez obaw! Jemu podobnego sznyta zrobiła i dlatego, uśmiechnęła się do siebie półgębkiem, gdy jej badawcze spojrzenie omiotło jego dłoń, którą aktualnie zdobiła dość brzydka blizna - pamiątka po niej samej. Na samo wspomnienie o swojej ówczesnej pewności siebie i wręcz wyzywającej pozy jaką mu wtenczas zaprezentowała, poczuła jak zalewa ją fala.. gorąca? Wstydu? Fascynacji? Przy Greengrassie zawsze odczuwała ambiwalentne odczucia. Z jednej strony z chęcią, by mu sprzedała porządną truciznę, a z drugiej wolała go mieć przy sobie bardzo blisko. Był typem kombinatora i co gorsza - tak łatwo nie zapominał tych wszelkich zniewag, jakie młodziutka Sirith, zdążyła już wygłosić pod jego adresem. Swoją wojowniczowością, wrodzoną przekorą i zdobytym sprytem, raz za razem starała mu się utrzeć nosa. Niekiedy specjalnie go prowokowała do potyczek słownych, które kończyły się w przeróżnych sceneriach. Był dla niej, nie do okiełznania, a jego nieprzewidywalność stawała się dla niej coraz bardziej zrozumiała i z czasem, nauczyła się w pewnym stopniu nią operować. Po ostatnim spotkaniu zrozumiała, że chociaż z pewnością ma jakieś symptomy psychicznego człowieka, bywa na swój sposób intrygujący. Emanujący władzą, pewnością siebie i siłą. Pozbawiony swoistego ciepła, a więc i zimnokrwisty, zawsze w kółeczku puszczalskich zdzir z ich zacnego domu Slytherina. I do tego szukający towarzystwa pół-szlamy? Przebiegły więc z niego sukinkot, ale czy przebieglejszy od niej samej? Zmrużywszy nieznacznie powieki, nie ruszyła się z miejsca, chociaż dziwnym i niewytłumaczalnym trafem, zrobiło jej się dziwnie gorąco, gdy Arcellus trzymał swoje dłonie na jej biodrach. Spoglądając mu bez krzty strachu prosto w oczy, przygryzła z namysłem dolną wargę i po chwili opuściła swe spojrzenie, tylko po to, by móc ogarnąć swoimi tęczówkami kieszeń w której zniknęła jej różdżka. Bezproblemowo, ani też bez żadnego zawahania, oparła swoje zimne dłonie na jego torsie i smukłym palcem przesunęła po jego koszuli - oczywiście, wzdłuż kieszeni, gdzie tkwiła jej własność. Nie wiedząc, czy samym tym gestem go jeszcze bardziej rozzłości czy też bardziej zaskoczy, ponownie spojrzała z ciut bezczelnym uśmieszkiem w jego twarz i znienacka stuknęła go opuszkiem palca tuż nad sercem. - Więc pokaż mi co chcesz w zamian. Chociaż na moje oko, to ty po prostu czerpiesz dziką satysfakcję z tego, że zmuszasz mnie, bym zaczęła cię prosić o swoją własną różdżkę, Greengrass.
Przechylił głowę na bok, trzymając ją w dalszym ciągu w swoich rękach. Jego zachowania zależały w dużym stopniu od jego nastawienia. Od samego jej wejścia, pamiętając ostatnią ich konfrontację był pewien, że kolejna skończy się tak samo frustrująco jak poprzednia. Teraz jednak patrzył na nią, dostrzegając w jej oczach abstrakcyjną pewność siebie i pewnego rodzaju przekonanie o jej wyższości. Była głupia, jeśli wydawało jej się, że miała nad nim jakąkolwiek kontrolę. Poznała jak dotąd tylko część z jego masek, nie dotarła jeszcze do tej najbardziej niepokojącej natury. Ze wszystkich osób, jakie znał w Hogwarcie, udało jej się wywołać w nim szerokie spektrum reakcji, ale jeszcze zdecydowanie zbyt wąskie, żeby mogła uznać, że rozpoznała wszystkie jego reakcje. — Sprawiedliwość jest dla głupich. — mruknął znużony, nie czuł się nastraszony jej stwierdzeniem, ani szczególnie nie poczuwał się w swoim życiu do ponoszenia jakichkolwiek konsekwencji swoich czynów. Nad wszystkim sprawował bardzo dobrą kontrolę. — Co bardziej ogarnięci wiedzą, że sprawiedliwość zależy tylko od nich samych. Obserwował ją uważnie kiedy opierała dłoń na jego torsie dokładnie na kieszeni jego koszuli. Odpięta kurtka w tym momencie działała mu na niekorzyść. Zmrużył nieznacznie powieki, jednym ruchem dłoni zdejmując jej rękę ze swojej piersi. Złapał ją wcale nie delikatnie za przegub, odciągając jej dłoń od siebie i już chwilę potem sięgnął dłonią do jej różdżki. Oddał jej ją zupełnie bez oporów. Nie było do tego lepszych okoliczności niż Syberia, gdzie ten kawałek drewna okazywał się zupełnie bezwartościowy. Niespodziewanie wstał z miejsca, a różnica ich wzrostów diametralnie się zmieniła, zważywszy też na fakt, że w przeciwieństwie do niej, siedział na lekkim podwyższeniu. Patrzył na nią z góry, z zimnym wyrachowaniem. — Jeszcze nawet nie zaczęłaś prosić, Lestrange. Ale to się zmieni. I wyminął ją, nie zagłębiając się w szczegóły tego, co była mu winna. Musiała wiedzieć, że miał ją teraz w garści. Nieważne, czy wydawało jej się, że mogła się nie zastosować do ich umowy. Nie sądził, żeby chciała ją łamać. Mimo wszystko należała w Hogwarcie do domu Salazara. To był dostateczny dowód na to, że powinna dotrzymać zawartych umów. Duma nie pozwoliłaby jej zadziałać inaczej. Zignorował jednak przybliżanie jej kwestii tego, na co się zgodziła. Postanowił przytrzymać ją w niepewności, oddalając się w swoją stronę. Do zobaczenia w piekle, Siri.