Czarujące miejsce prawda? Zdecydowanie sprzyja głębszej refleksji w samotności albo poważnym rozmowom we dwoje. Ze względu na zimno ławeczka nieszczególnie nadaje się do siedzenia, ale nie zmienia to faktu, że przyjemnie się tu schronić. Wszystko wydaje się tak nienaturalnie spokojne, że niemal oczekujesz, że z wody wyłoni się jakieś niebezpieczne stworzenie. Ale to tylko złudzenie... Chyba.
Na tym terenie nie działa teleportacja, a skupienie magii może wywołać nieprzewidziane skutki w rzucaniu zaklęć!
Dziewczyna długo czekała na pomoc w pociągu, aż w końcu pojawił się ktoś, kto był na tyle miły, by ją uratować. Nadal czuła jak jej głowa pulsowała od bólu, ale teraz przynajmniej mogła się ruszać. Chyba jednak miała połamane żebra, ale to już nie jest ważne. Przeszukała cały pociąg, a później okolice pociągu, ale nigdzie go nie było. Szła więc przed siebie niesamowicie zmartwiona i widocznie przestraszona. Nie wiedziała co ma ze sobą zrobić, co ma zrobić ze wszystkim. Chciała go zobaczyć, tak bardzo chciała go zobaczyć. Nim się spostrzegła dotarła nad jezioro, przy którym stała ławeczka. Wpatrywała się zaskoczona w ten krajobraz i znieruchomiała. Dopiero teraz kiedy cała sytuacja się uspokoiła poczuła chłód. Mimo wszystko byli na Syberii. Poprawiła rękawiczki i otuliła się bardziej kurtką narzucając na głowę kaptur. Było bardzo zimno, a jej czapka była gdzieś w pociągu skąpana w jej krwi. Nicole potrząsnęła głowę żeby wyrzuć z głowy obraz, którego nie chciała widzieć. Chciała pomóc ludziom w pociągu, ale nie mogła, po prostu nie potrafiła. Wpatrywała się jak cierpią, jak ktoś krwawi, ktoś był nieprzytomny, ale nie mogła nic zrobić. Przegryzła wargę, a jej spojrzenie stało się puste i zimne niczym lód, który otaczał ją na każdym kroku. Prychnęła pod nosem niezadowolona. - Jak zwykle jestem bezużyteczna… Nawet nie mogła mu pomóc. Diego… gdzie jesteś?
Gdzie jestem? Tutaj kochanie. Idę bardzo powoli, bo każdy ruch prawą nogą sprawia mi ogromny ból. Nie mogę na niej w pełni stanąć. Powinienem teraz leżeć i odpoczywać, a nawet jeśli nie o broń boże nigdzie nie wychodzić. Jednak chłodzona śniegiem noga boli zdecydowanie mniej, a poza tym nie mogę już wytrzymać w pociągu. Boje się, że stanie się coś strasznego. Po tym, jak zostałem zdjęty ze śruby wbitej głęboko w moją łydkę, a z ręki wyjęto spore odłamki szkła zostałem obwinięty bandażem. Przesiąkał stale krwią, miałem sobie go zmieniać jak najczęściej. Już dawno zmarnowałem cały zapas materiału i przestałem się tym przejmować. Najważniejsze było dla mnie schłodzenie rany. Chcę poczuć zimno na swojej skórze. Mam ochotę się położyć wręcz na ziemi. Lecz nadal idę. Boję się, że zemdleje. Chcę dotrzeć do jakiego spokojnego miejsca. Widzę z daleka jakąś postać, ale tylko chwilkę. Mam mroczki przed oczami. Muszę usiąść. Padam bez słowa na jakąś ławkę i głęboko wzdycham zamykając oczy. Nie mogę złapać oddechu. Potrzebuję dłuższej chwili, by się uspokoić. Spoglądam na tą osobę, którą wcześniej już dostrzegłem. - Bamboszek... Jak się czujesz? - Pytam jak gdyby ze mną było wszystko w porządku. Chciałbym się teleportować do domu. Szkoda, że tu się nie da. Zresztą nie zostawiłbym mojej słodkiej siostruni. Bardzo się o nią martwiłem przez ten cały czas. Dobrze, że tu jest. Nie wytrzymałbym musząc jej jeszcze szukać.
Dziewczyna położyła dłoń na czubku głowy, jeszcze czuła jak kleją się od krwi. Była bardzo poszkodowana, ale jakoś zapomniała o tym wszystkim tylko po to, by go znaleźć. Czasami jej wydawało się, że jest piekielnie żałosna, ale nie mogła inaczej, tak już żyła, w cieniu, bez najmniejszych nadziei na cokolwiek. Gdy puchonka usłyszała, że ktoś się za nią zbliża odwróciła się jak oparzona i obdarzyła chłopaka tym przeraźliwie zimnym i można powiedzieć, że trochę oschłym, pozbawionym uczuć spojrzeniem. Jakby była całkowicie inną osobą. Jednak gdy dotarł do niej fakt, że przed nią siedzi jej braciszek, gdy usłyszała jego głos natychmiast się odmieniła. Wróciło jej dawne, pełne uczucia spojrzenie, które teraz było wypełnione lekką melancholią. Wpatrywała się w niego zszokowana. Tak długo go szukała, a on po prostu sam do niej przyszedł. Uśmiechnęła się delikatnie i usiadła obok niego czując jak w jej oczach pojawiły się łzy. - Tak się cieszę… że nic ci nie jest – wyszeptała ocierając policzki i powstrzymując się od płaczu. Nic teraz nie pomoże. Wzięła kilka oddechów i spojrzała na niego z uśmiechem. - Szukałam Cię… wszędzie… ale tak jakoś… to ty mnie znalazłeś, jak zawsze. Nicole wlepiła spojrzenie w zamarzniętą taflę wody. Naprawdę się przeraziła, bała się, że stała mu się największa krzywda… bała się, że już go nie będzie mogła zobaczyć. Westchnęła pod nosem. To uczucie było nie do zniesienia.
Cieszę się, że zabrałem z przedziału cieplejsze ciuchy. Rosja, to jednak jest prawdziwa kraina lodu. Wiatr był niezwykle dokuczliwy i tylko skórzana krótka w jakikolwiek sposób chroniła mnie przed przewianiem. Miała wysoki kołnierz za którym starałem się kryć twarz jak najbardziej się dało. Pewnie miałbym wielce czerwone policzki od ostrego chłodu, ale mając lekką anemię spowodowaną sporym ubytkiem krwi obecnie wydawałem się wręcz trupo blady. Mało mnie to interesowało, bo wiedziałem, że i tak jestem przystojny. Poza tym, co za różnica na ten moment? Miałem zdecydowanie ważniejsze problemy. Nie widziałem jej spojrzenia. W tamtej chwili właściwie niewiele widziałem. Nawet to, co do mnie mówiła wydawało się głuchymi tonami jakby za mgłą. Potrzebowałem chwili by ogarnąć każde ze słów. Jeszcze dłużej zajęło mi zmuszenie się do uśmiechu. Nie lubię być tak żałosny i bezbronny, ale chyba każdemu może się czasem zdarzyć, prawda? Dbam o wszystkich na około, raz w życiu mógłby ktoś zadbać o mnie. - Tak, nic nie jest – Odpowiedziałem za nią jak echo (jakoś kiepsko kłamię, jestem w tym żałosny jak już zdarzy się wyjątkowo, że próbuję) puszczając jej jednocześnie oczko. Martwić jej nie będę. Lepiej poszukam w kieszeni różdżki i zrobię coś mądrzejszego. Wprawdzie ostrzegano nas, żeby tu ni używać magii, ale czy wiele szkody może spowodować zaklęcie leczące? Nie sądzę. Potrzebuję dłuższej chwili, by złapać ją w zmarznięte przez brak rękawiczek ( o tej części garderoby już nie pomyślałem) palce. - Asinta mulaf – Wyszeptałem kierując koniec magicznego kijka w niby obojętną stronę, a tak naprawdę w nogę. Uważam, że Nicole nie jest zbyt pilną uczennicą, więc wątpię czy skojarzy akurat to zaklęcie. W każdym razie po moim ciele na dłuższy moment rozpłynie się błoga ulga. Tylko na tym mi teraz zależało, potem pomyślę nad ponownym wybraniem się do pociągu i oczywiście przedziały pielęgniarki. Było tam sporo osób. Miała ważniejsze rzeczy do roboty niż po raz kolejny opatrywanie mi rany. Ona też zapewne wolała nie kombinować ze skomplikowanych zaklęć w tym dziwnym otoczeniu. - Pysiu, zawsze Cię znajdę. Byłem w twoim przedziale, ale już dawno mi gdzieś zniknęłaś – To mówiąc uniosłem rękę i zarzuciłem jej na ramiona przytulając moją małą siostrzyczkę do siebie – Mam nadzieję, że u ciebie awaria zrobiła mniejsze szkody. Mieliśmy w przedziale powybijane szyby i odpadające od ścian łóżka, okropieństwo. Podobno tylko przedział śniadaniowy pozostał w miarę bezpieczny.
Jak oni się o siebie martwią. On nie chce jej kłopotać, a ona nie chce go kłopotać. Przecież nie powie mu, że miała rozbitą głowę, potłuczone żebra, przez które ledwo się ruszała, a poza tym była cała poobijana, traciła świadomość z czasem w przedziale. Gdyby w porę nie pojawił się profesor, to zapewne by zamarzła leżąc na ziemi i śpiąc z wykończenia. Teraz pamięta wyraźnie, kiedy przymknęła oczy widziała wszystko w głowie, te obrazy latały z niesamowitą szybkością nakreślając jej to co się stało.
Przerażona głośnymi dźwiękami usiadła na łóżko i skuliła się zasłaniając uszy i pozwalając, by jedynym dźwiękiem jaki mogła słyszeć były dzwoneczki, jednak chwilę później poczuła jak wszystko się przemieszcza, a ona uderzyła o ścianę, a łóżko, na którym siedziała uderzyło ją w klatkę piersiową. Wraz z meblem zjechała po ścianie i wpatrywała się zszokowana w otoczenie. Była sama, nie mogła wydusić z siebie żadnego dźwięku, nie mogła błagać o pomoc, nie mogła zrobić nic, tylko powiedziała jedno słowo: „Diego”. To jedno słowo i później inne myśli pozwoliły jej wyjść trudem spod łóżka. Do teraz nie była świadoma jak to zrobiła. Doczołgała się na środek przedziału i nie czuła już bólu. Wszystko, każda kończyna, każdy ruch, pulsacyjny ból głowy, to wszystko doszło do krytycznego momentu, w którym nie czuła już nic, po prostu pustkę, która zaprzątała jej głowę i nie pozwalała jej myśleć o niczym, z wyjątkiem o nich. Pamięta jak wyciągnęła dłoń w stronę roztrzaskanych drzwi przytrzaśniętych przez łóżko i jak w myślach błagała Boga, żeby on, Alfred, Piątek i wiele innych osób przetrwało, żeby nie cierpiały. Później obok niej pojawił się chłopczyk, który kulejąc na jedną nogę podbiegł do puchonki i chciał jej pomóc w jakikolwiek sposób. Wiedziała, że nie da rady, wiedziała, że nie zna zaklęcia i przez to czuje się potwornie, czuje się bezużyteczny. Jeden uśmiech i zapewnienie wystarczyło, by wysłać go do innych, by wysłać go po pomoc, ale nie wrócił. Po jej czole spływała ciepła ciecz, która z czasem zaczęła zlepiać jej włosy i muskała jej policzek swoją obrzydliwą lepkością. Czuła jak robi się jej zimno i jak traci świadomość. Chwila słabości zawładnęła nią i pozwoliła usnąć w najważniejszym momencie. Później ciemność… nie wiedziała ile leżała, nie wiedziała ile czasu minęło. Poczuła jak ktoś wyrzuca ją z ciemności i woła z powrotem do świata żywych. Profesor, później ślizgon, kilka zaklęć, dzięki którym poczuła się odrobinę lepiej. Ślizgon zaopiekował się nią, zaprowadził do pielęgniarki. Ból wrócił, a wraz z nim rozmyślenia i głębokie zmęczenie, sen.
Nicole przyłożyła rękę do głowy czując jak pulsacyjny ból doprowadza ją do szału. Teraz wszystko wydaje się być takie nierealne, jakby w ogóle nie miało miejsca. Dłonią dotknęła miejsca, które zostało dzięki lekarce zasklepione. Jednak nie miała czasu się umyć dokładnie, przejeżdżając po włosach czuła obrzydliwą, posklejana krew. Ona sprawiała, że to co się stało nie było ulotnym wspomnienie, a wracało do niej cały czas. Była sama… najbardziej się tego bała, że zostanie sama i nikt jej nie odnajdzie. Chciało jej się płakać, ale nie mogła, ta samotność ją przerosła. Trochę czasu zajęło jej wrócenie do rzeczywistości. To zaklęcie ją wybiło z tego potwornego transu. Luna spojrzała na Diego zdezorientowana. - Chyba jednak nie nic, skoro używasz tego zaklęcia – powiedziała z widocznymi pretensjami. Dzisiaj słyszała to zaklęcie nie jeden raz. Na początku zastosowane na niej, później na kilku innych osobach. Wiedziała co to zaklęcie. Może gdyby wykonał je przed wypadkiem nie byłaby świadoma, ale teraz byłaby totalną hipokrytką gdyby to zignorowała. - Boli? – zapytała z troską opuszając dłoń na kolana. Czuła jak jej klatka piersiowa nadal boli. Nie tak mocno jak wcześniej, jednak nadal czuła ucisk. A może to nie było spowodowane wypadkiem, a natłokiem myśli? Słysząc jego pytanie odwróciła się od niego i wlepiła swoje różnobarwne tęczówki w jezioro. Wraz z tym ruchem głowy można było usłyszeć charakterystyczny dźwięk, dźwięk dzwoneczków. - Byłam sama… – wyszeptała, a gdy poczuła jego dłoń delikatnie podskoczyła. Trochę zabolało – wszystkie łóżka się poprzewracały, jedno wyrwało się ze ściany, a ja… – nie chciała mu opisywać tego co się stało, nie chciała go za bardzo martwić – nie wiem ile czasu minęło, aż ktoś przyszedł… byłam chyba w zbyt dużym szoku – powiedziała z lekkim uśmiechem. Nie wspomniała o żadnej z ran, jedynie o szoku, który również miał miejsce. - Przepraszam, że nie mogłam przyjść Ci pomóc… – wydukała widocznie zmartwiona. Tak bardzo chciała mu pomóc, ale sama nie mogła się ruszyć. Czemu życie psota takie figle?
Widziałem po niej, że jednak coś było nie tak. Oboje siebie okłamaliśmy, to było obrzydliwe. Piekł mnie cały język. Wiedziałem, że długo nie wytrzymam z udawaniem. Powiem szczerze, że miałem nawet nadzieję, że zauważy. Miałbym wtedy dwie opcje – brnąć dalej w oszustwo, lub wyznać jej wszystko po kolei. Pierwsza z nich jest niemożliwa. Jest niemal w całości sprzeczna z moim charakterem, moim sposobem życia. Poza tym zobaczyłem resztki zaschniętej krwi na jej rękach. Uśmiechnąłem się delikatnie chcąc jakby dodać otuchy sobie... I jednocześnie jej. - Od początku przykładam śnieg, to najbardziej pomaga. Spróbuj – zasugerowałem schylając się (nie uginając nogi w kolanie na wszelki wypadek) i podnosząc z ziemi trochę puchu. Ugniotłem go w rękach po czym przyłożyłem powstałą kulkę do miejsca, za które dziewczyna wcześniej się trzymała. Przez chwilę znajdywaliśmy się jeszcze bliżej siebie niż wcześniej, ale to dobrze. Tak będzie zdecydowanie cieplej. - Jesteś jednak mądrzejsza niż mi się zdawało – Wybacz, wrócił twój Diego. Czasem naprawdę nie wpadnę na to, że coś co mówię tak gładko mogłoby człowieka urazić. Zazwyczaj też się nie przejmuję, choć w jej wypadku było inaczej. Nigdy nie chciałem, by się na mnie obrażała. Przepraszanie jej co chwila nie stanowiło dla mnie ujmy na męskiej dumie. - Szczerze mówiąc? Boli jak cholera. Nadziałem się na jakąś śrubę, a w ramie wbiło mi się szkło. Na szczęście nie uszkodziło nerwów, więc trochę magii, gdy zacznie w pełni działać i nic mi nie będzie – Opowiedziałem jej moją historię. W tej chwili jej wydawała się dużo straszniejsza, dlatego mocno przytuliłem dziewczynę do siebie pamiętając jednak, że mogła się poobijać więc mimo wszystko pilnowałem się. Nie będę jej wyjątkowo dzisiaj miażdżył. - Od pomagania, to ty masz mnie – Zakomenderowałem jej stanowczym tonem, który nie zna odmowy. Ja jestem większy, silniejszy, odporniejszy. Westchnąłem i spojrzałem w stronę zamarzniętej tafli jeziora. Później zabiorę ją w jakiejś cieplejsze miejsce. Teraz? Muszę korzystać jeszcze z chłodu jednocześnie na niego marudząc.
Czy taki rodzaj kłamstwa można podliczyć pod kategorię oszustwa? Ona nie powiedziała, że z nią wszystko w porządku, nie powiedziała, że nie ucierpiała, po prostu nie wspomniała o tym. Nie chciała martwić kolejnej osoby. A jeżeli się zapyta to mu powie… to jej brat… nie będzie go okłamywać. Brat… – to jedno słowo dudniło w jej głowie i nie pozwalało trzeźwo myśleć. Dlaczego ostatnio tak ją to zaprzątało? Dlaczego ja to tak męczyło? Nie powinno przecież być takie intensywne. Może po prostu powoli rozumie to, co tak bardzo wypierała, rozumie to, czego tak bardzo się bała. - Jest mi wystarczająco zimno… – nie skończyła. Wbrew jej protestom, chłopak wziął ulepił śnieżkę i przybliżył się do niej, przykładając puch do jej głowy. Na jej twarzy natychmiast pojawił się delikatny rumieniec, a ona wpatrywała się w niego z dołu. Jej Diego? A co było w nim złego? Miał wady i zalety jak każdy człowiek, miał uczucia jak człowiek, troszczył się o nią… mówił jej wredne rzeczy, by po chwili przytulić. Co w nim było nie tak? Dziewczyna uśmiechnęła się sama do siebie. - Nie znasz mnie tak dobrze jakby Ci się wydawało, jeszcze nie raz Cię zaskoczę – powiedziała półszeptem nie odrywając od niego swoich różnobarwnych tęczówek. Mogłaby zostać w takiej pozycji wiecznie, nie chciała się ruszać, nie chciała nawet mrugać, czy oddychać, ale coś w niej pękło. Opuściła wzrok i złapała śnieżkę mamrocząc pod nosem: „Dziękuję”. Nie odsunęła się od niego, ale też nie przybliżyła. Dlaczego tak się zachowała? Nie wiedziała, coś w niej… pękło. To co powiedział uderzyło w nią z dużą siłą. Spojrzała na niego zmartwiona. Najważniejsze było dla niej, że żył, ale nie chciałaby zbytnio cierpiał. Kiedy ją przytulił pozwoliła mu na ten ruch, mimo bólu w niektórych obrębach klatki piersiowej. Nie drgnęła. Czuła się jak szmaciana lalka, która ma napis na czole: „Rób ze mną co chcesz, nie zgodzę się na wszystko, ale nie zaprzeczę niczemu”. Westchnęła niezadowolona ze swoich myśli i swojego zachowania. Całe szczęście, że zrobiła to po jego wypowiedzi o pomaganiu, dzięki temu mógł to powiązać właśnie z tym. - A ty od czego masz mnie, skoro nie od pomagania? – była bardzo ciekawa jego odpowiedzi. Dlatego też znowu wlepiła w niego swoje intensywne spojrzenie i świdrowała go do samej duszy, żeby wydobyć z niej prawdę.
To doskonale widać, że Nicole się we mnie kocha. Gdyby nie fakt, że jestem po prostu idiotą, to dawno bym to już wiedział. Mimo wszystko jednak stale odrzucam tą myśl i nie powalam, by do mnie dotarła. Nie chcę stracić tego, co jest między nami. Ta relacja jest czysta i niewinna. Nie mam przed dziewczyną tajemnic, nie szukam sposoby żeby jej pocałować, a jeśli już to zrobię to zawsze jest to takie zwyczajne. Takie urocze i przyjacielskie, nigdy romantyczne i namiętne. Poza tym jedno jest pewne – jeśli dopuszczę ją głębiej, to ją zranię. I zrobię to bezwzględnie i boleśnie, więc po co? Tak jest dobrze, wręcz idealnie. Zimno nie zimno, ale siniaka lepiej nie mieć. Dlatego też kompletnie jej nie posłuchałem, tylko zająłem się opieką nad puchonką. Faktem jest, że często mnie zaskakiwała. Najbardziej chyba ten jeden raz, gdy widziałem ją stanowczą i poważną. Sytuacja przejawia mi się w głowie mgliście, ale wtedy moje zdanie o niej obróciło się o 180 stopni. Nadal uważam, że to słodkie dziecko. Jednak od wtedy widzę, że nie ma pięciu lat. Tylko jakieś trzynaście, a to już coś! Podziwiam, gdy przestaje się buntować jak dziecko, a zastępuje to logicznym kłóceniem się o swoje. Lubię ją wtedy obserwować i nigdy się nie wcinam. Potem jednak psuje wszystko żywo gestykulując, gadając o bizonach i wsadzając ludziom palce w oko. - Od zabawy lalkami? - Wyszczerzyłem się po czym pstryknąłem ją lekko w czoło. Chyba nie spodziewała się, że powiem coś wielce poważnego. Od czego ją miałem? Jest moją przyjaciółką, której mogę wszystko powiedzieć. Bardzo ją kocham.
Dziewczyna nie ukrywała swoich uczuć. Bardziej ich nie rozumiała i nie chciała ich dopuścić do głosu. Miała złe przeczucia związane z tymi emocjami, dlatego tak bardzo je tłamsiła. Nie chciała by to stało się realne, wolała pozostać na takim etapie, na jakim są teraz. To było najlepsze rozwiązanie dla nich. Przynajmniej w takim układzie nikt nie będzie cierpiał… wróć… a jednak ona cierpiała. Ale lepsze to niż ta przyszłość, która mogła nastąpić. Jej zmiany były bardzo specyficzne, ponieważ odkrywały całkowicie inną osobowość ukrytą za maską dziecka. Pokazywały KOBIETĘ, tak kobietę, która wie czego chce i potrafi bronić swoich racji w bardzo inteligentny sposób. Nie była tylko bezmyślnym bachorem, który opycha się słodyczami i bawi zabawkami, była też bardzo rozsądną i dojrzałą osobą, ale trzeba było tylko w to uwierzyć i odnaleźć w niej tą część. - Wiesz dobrze, że mnie do tego nie potrzebujesz… twoje lalki… to twoja specjalność – wydukała naburmuszona. Ona miała swoją kolekcję 68 zabawek, a on pewnie kiedyś dostał na urodziny jakąś dmuchaną lalę, no chyba, że mówił o jego licznych kochankach. I ona nie miała zamiaru zajmować się jego zabawkami. - Ja mam swoje zabawki i na tym poprzestańmy.
Kobietę... Tak bym tego jednak nie nazwał. Raczej dziecko wchodzące w wiek licealny. Wybacz, ale nigdy nie widziałem w Nicole kobiety. Po prostu ona się do tego nie nadaje. Już całe życie zostanie słodziutką księżniczką. No, chyba że w końcu zacznie walczyć o to, czego chce. Chodzić na imprezy, napić się. Może wtedy zauważę, że ma piersi? O ile oczywiście nie przystopuje prędzej jej buntu hasłami pt. „Masz 13 lat! Nie będziesz chodzić na imprezy! Nie zgadzam się”. W końcu starszy brat musi pilnować swojego małego Bamboszka zawsze i wszędzie. Mój słodki, bezmyślny bachorek. - Ha ha ha. Bardzo zabawne – To mówiąc wystawiłem w jej stronę język i lekko pogilgotałem pod podbródkiem. Potem ponownie przytuliłem mocno do siebie. Wyjaśnijmy sobie coś, guma zdecydowanie mnie nie kręci. Mimo wszystko wolę dotyk miękkiej, prawdziwej skóry. Zapach podnieconego ciała. Ciepło ciężkiego i szybkiego oddechu... Kurcze, po co ja sobie to wyobrażam? To nie jest dobry pomysł, bo w obecnym stanie nie bardzo jestem w stanie się aż tak ruszać. A poruszałbym się, oj poruszał... Przemilczmy to, bo mi stanie. No tak, jeszcze moja szczerość musi ją w tym uświadomić. - Tak tak, poprzestańmy, bo sobie wyobrażę i się podniecę. A jesteś tu tylko ty, więc... - Charakterystycznymi ruch brewkami wyjaśnił już wszystko i pozostawił zero wątpliwości.
No I tutaj powstawała ta wielka ściana, z którą nie mogli nic zrobić. Która tylko powstrzymywała ich przed krokiem, którego i tak nie chcieli zrobić. Może dlatego było tak dobrze między nimi? Może to ona przesadzała? Czasami była przekonana, że to jej wina, a czasami wiedziała, że coś jest nie tak i kończyło się na tym, że znowu nie wiedziała co się dzieje. Kiedy chłopak ją przytulił poczuła się nieswojo. Nie dość, że traktuje ją jak dziecko, to jak pluszaka. Robi z nią co chce, kiedy chce i jak chce, a ona nawet nie protestuje. Ale doszła do wniosku, że jej to nie przeszkadza. Nie brzmi to tak źle jak wygląda. Nie chce szukać dziury w całym. Nie powinna tego robić, bo tylko pogarsza swój humor. Nic się nie zmienia, tylko jej nastawienie. A kiedy zmienia się jej nastawienie, traci przyjaciół i dlatego właśnie czuje się czasami samotna. Tylko i wyłącznie z własnej winy. Gdyby dziewczyna słyszała jego myśli… o jezu nie wytrzymałaby i uciekła zawstydzona! Skąd to wiem? Bo jak chłopak wypowiedział tych kilka słów, to Nicole spłonęła. Jej twarz zrobiła się niesamowicie czerwona, a ona wpatrywała się w niego oszołomiona. Ale na tym nie skończyła. Odchrząknęła i stara się uspokoić. - O… o… o to mi właśnie chodzi – głos jej zadrżał. Bardzo trudno jej było zachować powagę w tym momencie. W momencie kiedy całe ciało drżało ze stresu – to jest wysokopoziomowa tortura, którą wymyśliłam. Posłała mu uśmiech i odwróciła się do niego tyłem. - Cieszę, że nic Ci nie jest, a teraz idę poszukać innych osób - powiedziała i odbiegła jak najszybciej zakłopotana. Była świadoma, że im dłużej tutaj zostanie, tym więcej głupot może zrobić.