W Hogwarckich lochach chłodne, kamienne ściany nie są niczym dziwnym. Ale czy to możliwe aby były aż tak lodowate? Błądząc dłonią po ścianie da się natrafić na miejsce bardziej zimne niż reszta. Znajduje się ono na wysokości klamki, która rzeczywiście tam jest. Ujawnia się natychmiast po stuknięciu różdżką w chłodny punkt. Zaraz po dotknięciu klamki ma się wrażenie okropnego zimna, które powoli obejmuje całe ciało. Przechodząc przez próg wchodzi się do Lodowej Komnaty. Jak sama nazwa wskazuje - wszystko tam jest oblodzone. Najbardziej charakterystycznym elementem są rzeźby. Lew, kruk, wąż i borsuk, symbolizujące cztery domy Hogwartu. Wielkością można porównać je do niedźwiedzi. Śliska posadzka jest idealnym lodowiskiem, co ciągnie za sobą upadki odwiedzających to miejsce. Niewielu jednak wie o istnieniu komnaty, tłumów nigdy tam nie ma. Śmiało można przynieść łyżwy, posadzka jest idealna do jazdy. Pomieszczenie rozświetlają świece o niebieskim płomieniu, osadzone w ozdobnych, choć starych, żyrandolach. Błękitne światło odbija się od lodu i stwarza miłą atmosferę, mimo chłodu panującego w komnacie. Po męczącej rozrywce na ślizgawce można odpocząć pod ścianą, gdzie są nieduże, twarde siedzenia.
UWAGA: Aby wejść obowiązkowo należy rzucić kostką w pierwszym poście. Nieparzysta – udaje Ci się wejść, parzysta – niestety nie udaje Ci się wejść. Jeśli już raz odkryjesz lokację możesz odwiedzać ją bez ponownego rzucania kością. Zezwala się zdradzić lokalizację tematu dwóm osobom towarzyszącym.
Nie umiała, a nawet nie chciała dostosowywać się do rozmówcy. Prawda jest taka, że nigdy nie musiała tego robić, bo nigdy nie spotkała się z problem związanym z komunikacją. Dogadywała się z każdym, za co mogła być wdzięczna swojemu urokowi osobistemu, nietuzinkowemu humorowi i innym cechom. Była zwierzęciem może nie stadnym, ale na pewno takim, które odnajduje się w grupie. Przyciągała ich i równie silnie mogła od siebie odtrącić. Przekraczanie granic to sposób na przetrwanie. Nie akceptowała żadnych ograniczeń, dlatego nie było sytuacji, w powiedziałaby sobie dość. Nigdy również niczego nie żałowała, wiedząc, że to mogłoby jedynie pogrążyć ją w jakieś żałości. Gdy raz przyczepi się do niej jakaś negatywna myśl, czy energia... Nie odpuści tak łatwo, będzie prześladowała Lu do końca, aż na końcu całkowicie ją pochłonie. Będzie to trwało kilka dni i szczere współczucia dla tych, którzy będą tego świadkiem. O, nie mogła narzekać na widoki, ani na rozchodzące się po jej ciele ciepło. Wraz z ruchami, tak kilka warstw ubrań sprawiały, że robiło jej się coraz cieplej. Mógł pożegnać się ze swetrem, nie dość, że był całkiem przyzwoity, to jeszcze rozchodził się wokół dziewczyny przyjemny męski zapach. Miała do niego słabość i nie miała problemu, aby się do tego przyznać. -Oo, widzę, że się rozkręcasz.-Zaśmiała się, nie mając nic przeciwko bezpośredniości czy bezczelności. Sama taka była, kompletnie nie zwracając uwagi na to, czy faktycznie powinna w tym momencie użyć konkretnie dobranych słów. Poza tym fajnie było odkrywać drugie oblicza ludzi. W końcu każdy miał ich tyle, że trudno je zliczyć czy pokazać wszystkie. Wyprostowała się lekko i spojrzała na niego, jakby mówił do dziecka. Ona i panikowanie? Nawet z otwartą raną w boku, nie panikowała. To nie typ dziewczyny, jednak pozwoliła mu mówić dalej, bo w końcu chciała się dowiedzieć co zrobić, aby nie upaść i sobie czegoś nie złamać. Nie miała czasu ani siły, aby leżeć w Skrzydle i czekać aż kości się jej zrosną. Powiodła wzrokiem za swoją dłonią, która w tym momencie wylądowała na jego pasie. Podniosła lekko głowę i spojrzała na niego, lekko się uśmiechając.-Wiesz, wystarczyło powiedzieć... Nie musiałeś mnie zapraszać na lodowisko śmierci.-Powiedziała, tym razem spoglądając na lód, a raczej na swoje nogi. Ruszyli, dlatego najpierw chciała zobaczyć, jak to wyglądało. Wraz z jego słowami, jej nogi zaczęły ruszać się w odpowiednim rytmie. Lekko ugięte kolana, najpierw prawa, później lekkie odepchnięcie się od lodu i lewa. Nie było tak źle, chociaż przez dłuższy moment skupiała się jedynie na swoim nogach i na tym, aby nadać wszystkiemu jeden spójny rytm, taki, który dopasowywał się do jadącego obok chłopaka.-Nie jest to takie skomplikowane... Trochę jak rolki. Wiesz, co to rolki?-Zerknęła na niego kątem oka, jeszcze niegotowa na to, aby w pełni obrócić głowę w jego stronę. Dzięki Merlinowi, że był obok, zapewne wyglądałaby o wiele ślamazarnie, gdyby sama jechała, machając rękoma jak nienormalna.
Odnajdywanie się w świecie, nawet jeśli fałszywie, to była zacna cecha. Rasmus oczywiście nie musiał tego robić. Był taki jak zawsze - można powiedzieć, że tajemniczo zmienny. Choć posiadał zbiór swoich typowych cech, tak często mogło się to zmienić w coś innego, ale zachowywał je zawsze. Czyli pracowity i intrygujący krukon. Albo bystry i małomówny krukon. Albo jeszcze innego rodzaju krukon. Taki, któremu chciało się poznawać ludzi nawet jeśli byli według niego najgorsi. Każdego mógł nie znosić. Nawet tego dobrego i pogodnego, a i tego złego i nieprzyjemnego. Wszystko zależało od... jego zainteresowania charakterem danej osoby. I faktycznie, Rasmusa w dziewczynie zaintrygował charakter. Dlatego "sprowokował" to spotkanie. Jednak nie po to, aby ranić ją czy... robić inne złe rzeczy. Ale po prostu poznać. Męski zapach? Cóż, Rasmus wiadomo, że chciał ładnie pachnieć. Był to jednak lekki zapach jego perfum, ale za to gorzki, prowokujący do dalszego zatracenia się w wyobraźnię odczuć. Jemu samemu przypominający mroźne noce Estonii, jej mogło przypominać zupełnie co innego. Przywiązany był do swojego kraju, ale nawet w Hogwarcie znalazł coś co sprawiało, że nie tęsknił aż tak bardzo. Może ludzi lub... obiekty do traktowania artystycznego. Bo tak, Rasmus potrafił często traktować ludzi artystycznie, ale... nie mówił dokładnie nigdy dlaczego, bo nie wiedział. Sam nie znał odpowiedzi na to pytanie. — To tylko czyste, odważne stwierdzenie. I właściwe. Nie chcę, aby stało się coś, bo wyciągnąłem cię na lodowisko. — Powiedział z lekkim uśmiechem na ustach, ale nie prowokująco. Raczej z faktem, że ma sytuację na lodzie pod kontrolą i jeśli będzie trzeba - złapie ją w odpowiednim momencie. Sam jednak czuł presję, że może niechcący coś schrzanić samym faktem, że mogła nie wiem jakiegoś doświadczenia z łyżwami. Dlatego służył pomocą. Pozwolił sobie jechać powoli, pozwalać najpierw "podstawowe" kroki, aby Lucia mogła złapać rytm jeżdżenia. Jeśli się wiedziało jak zacząć i poruszać... potem było już tylko zdecydowanie łatwiej. Na jej kolejne stwierdzenie, Rasmus jedynie parsknął. — Powiedzieć? A niby o czym? A, teraz po prostu dowiaduje się, czy dobrze mi idzie. A na podryw nie licz. Słaby jestem w nim. — Powiedział otwarcie z pewnością siebie. Tak, Rasmus uważał, że szło mu źle w podrywie. A wszystko co robił to tylko odgrywanie odpowiedniej roli. Jego teksty byłyby ciężkie do zniesienia. Chociaż też nie wiadomo. Nikt nie narzekał. Trzymał jej dłonie na pasie, a sam jeździł do tyłu z twarzą skierowaną do niej. Trasę już kojarzył. Skomplikowana nie była, a służyła przecież rekreacji. To widoki były tutaj ładne, a Rasmus doceniał to co piękne. Jeżdżąc z nią oczywiście miał na uwadze asekurację, ale mógłby przysiąść, że miał ochotę przyśpieszyć. Zobaczyć jak zareaguje. Może za niedługo. Póki co jednak zdobył się tylko na odpowiedź. — Nie wiem... Czy to coś w stylu kółek u łyżw? Mało artystyczne.
Nie należała do osób, które po bliższym spotkaniu zyskują. Uaktywniały się jej najpodlejsze cechy... Psuła takich chłopców, jakim był Rasmus. Wiedziała, że był człowiekiem nieinteresującym się zewnętrznymi cechami, a tym, co w człowieku siedzi. Nie była interesująca, jak zdejmie się to wszystko, co ją otaczało. Była zmienna, paskudna, powiedziałaby, że zniszczona na tak wiele sposobów, że już nie wiedziała, co było prawdziwe. I niszczenie takich istot jak on, było czymś, czym istota taka jak ona, się żywiła. Zapach? Jakikolwiek by nie był, używałaby go jako narkotyku... Chyba niewiele wiedział o kobietach, one zwyczajnie lubiły intensywność i odmienność męskich perfum. Czasem nawet nie chodziło o sam zapach, czy perfumy, chodziło o otoczkę męskości wokół siebie. Lubiła siłę, która się z nim równała... To takie małe szczegóły, a miały dla niej duże znaczenie. Nie, nie chodziło o to, że pomimo swojej jawnej niezależności chciałaby, aby jakiś facet wparował do jej życia z buciorami. Uśmiechnęła się.-Tylko takie akceptuje. Spokojnie. Kilka upadków nikogo nie zabiło, poza tym, jak mam się nauczyć, jak nie na błędach?-Z bliznami, czy wypadkami było tak, że człowiek wyciąga z tego jakąś naukę. Czy dotyczyło to Lucii? Za dzieciaka chyba nikt nie uczy się na błędach, popełniając cały czas te same zbrodnie. Jak wtedy kiedy stanowczo zakazano jej wspinać się wraz z kolegami z podwórka, co się stało? Spadła. I co zrobiła jeszcze dwadzieścia milionów razy? Wspięła się na to cholerne drzewo. Faktycznie, jazda nie była taka skomplikowana... Nawet para, która ulatywała spomiędzy jej ust, przestała jej przeszkadzać, jakby ciało samo zaczęło przystosowywać się do panującej tu temperatury. Nigdy nie polubi zimnych klimatów, jednak było to całkiem przyjemne.-Dobrze, że ja jestem w tym całkiem niezła. Odwalę za Ciebie całą robotę.-Zaśmiała się i puściła w jego kierunku perskie oczko. Kiedy poczuła na się na tyle pewnie, przesunęła dłonie z jego pasa na dłonie, aby operować większym polem. Gdy jechał tak blisko, obawiała się, że w niego wjedzie. Raczej nikt nie chciałby mieć wbitych ostrzy w ciało, prawda? \ Zagryzła lekko wargę, powstrzymując szeroki uśmiech.-Poczekaj, jeździsz na łyżwach, a nie wiesz, co to rolki?-Nieznacznie uniosła brwi, na moment zapominając o równowadze, niemal wjeżdżając na swoje własne nogi. -Cholera...-Przekleństwo uleciało spomiędzy jej ust. Klatka piersiowa unosiła się pospiesznie, jakby zmarnowała na powrót do równowagi sporo energii. Spojrzała na chłopaka.-Jeżdżenie na rolkach to sztuka sama w sobie, wiesz ile rzeczy można zrobić? Wątpliwe, aby można było to zrobić na lodzie... Zjazdy z góry, triki na rampach.-Jej uśmiech się poszerzył. To była jedna z głównych rozrywek dzieciaków, z którymi się wychowywała. Chociaż wciśnięcie się w obcisły strój, pełny makijaż i cudownie prezentujące się układy, były czymś, co zdecydowanie wygrywało, jeżeli chodzi o jazdę na łyżwach. Lucia była za wysoka, nikt raczej nie podniósłby jej z taką łatwością, przy okazji próbując utrzymać się na lodzie i jeszcze świetnie przy tym wyglądać.
Bycie zniszczonym nie było wielkim problemem dla Rasmusa. Ba, śmiało powiedziałby, że nawet najbardziej "spierdolone" dzieło można naprawić jeśli się odpowiednio ciało. Czy faktycznie jednak chciał ją naprawiać, może sam chciał poczuć się zniszczony? Jeszcze raz, aby wstać jeszcze bardziej silniejszym niż poprzednio. Ostatnio jedynie stonował się, nie miał takiej samej werwy jak... wtedy. Jego pasja zaczęła pochłaniać więcej jego czasu, a wrodzony pracoholizm tylko się pogłębiać. Przynajmniej nie nienawidził mugoli tak jak jego przodkowie. Nigdy nie interesował się o kobietach w sposób inny niż artystyczny. Ciągoty seksualne także były z tym związane. Bo nie miał w nadziei chęci trzymania się kogoś, kto wyjątkowo nie pasował mu, tworzyć więzi. Nie chciał everymanów w swoim życiu. A ona mogła zdecydowanie zauważyć, że faktycznie bardziej starał się trzymać się swojego postanowienia o braku doświadczenia z wieloma kobietami, więc i nawet tej mieszanki "feromonów" nie mógł opanować. A może nie chciał. O upadku nie komentował, już nie musiał... Widząc jej perskie oczko skierowane we własną stronę, Rasmus uśmiechnął się kącikami ust. Nie przeszkadzało mu nawet to, że jechała tak blisko niego. Nadal był bardziej doświadczony w łyżwach, a prowadząc ją za dłonie mógł się jej przyglądać. — Sądzisz, że jestem tak łatwy? Nie prosto mnie zaciągnąć... — Odpowiedział kolejny raz "bezczelnie", lecz otwarcie w jej stronę, mając nadal w głowie fakt, że zerkał tylko na jej twarz. Nigdzie indziej. Twarz była najważniejsza. Reszta to tylko dodatek. Chwycił więc jej dłonie delikatnie, jednak na tyle stanowczo, aby Lucia nie musiała czuć się niepewnie o jej stałość na nogach. Prowadził ją za sobą. — No tak, nie wiem co to rolki. Ale nie martw się, nieśpieszno mi do nich. Rodzina i tak mi zakazywała wszystkiego co mugolskie. Więc jestem bardziej czarodziejski. — Parsknął na swoje własne słowa. Kiedy prawie co stracić równowagi, Rasmus momentalnie złapał ją jedną ręką w talii, aby ta mogła spokojnie pozwolić sobie na ponowne złapanie balansu. — Trzymasz się?
Chętnie poznałaby tę część jego osobowości. Jego artystyczne zamiłowania, może właśnie w szczególności te, które przejawiają moc naprawczą. Nie dla siebie, bo całkowicie nie potrzebowała ratunku. Pomimo zniszczenia, jakie siała nie tylko w swojej własnej głowie, właśnie to w sobie najbardziej ceniła. Unikatowość. Zaskakujące jest to, że największą obelgą dla niej byłoby przyrównanie do wszystkich innych. Do masy, której nie znosiła, chociaż czy nie była osobą, która świetnie odnajdywała się wśród tłumu? Może nawet by bez niego nie istniała, pomimo tego, że tak naprawdę niczego dla nich nie robi. Czy zapach nie pobudzał zmysłów? Nie miało to żadnego związku z artyzmem? Nie znała się, nie powinna się więc wypowiadać... Jednak nie sądził, że ludzkie ciało samo w sobie jest przejawem sztuki? Każde wgłębienie, plamka, znak szczególny. Kolejne indywidualności, unikatowe zdobycze, których nie sposób zliczyć. Może jednak miała w sobie trochę artystki, co? Oczywiście, że mu nie przeszkadzało! Gdy nie widziało się oczami wyobraźni ostrzy wbitych w głowę, łatwo tak jechać koło drugiej osoby. I chociaż Lucia nie obawiała się widoki krwi i możliwości końca swojego życia, nie chciała skracać go Rasmusowi. Odchyliła lekko głowę do tyłu i przymykając powieki, zaśmiała się głośno. Zagryzła leko wargę i spojrzała na niego wymownie.-Zaciągnąć? Co siedzi Ci w głowie, co?-Uwielbiała się przekomarzać, nie miała również nic przeciwko złym interpretacją. Czy widziała chłopaka jako potencjalną ofiarę swoich zalotów? Nie odmawiała dobrej zabawy, a w tym momencie właśnie tak się czuła. Jakby coś ciężkiego i nieprzyjemnego w końcu spełzło z jej ramion i pozwoliło jej pooddychać. Od miesięcy tego nie czuła... I czy wykorzysta ten fakt w ich dalszym spotkaniu? Uśmiechnęła się lekko.-Gdybym chciała, nawet byś się nie zorientował, że wpadłeś w moje sidła.Uniosła brwi. Jeżeli Ritcher coś sobie postanowi, dostaje to... To tyczyło się wszystkiego, czego tylko dotykała. Na moment zerknęła na swoje nogi, dumna z tego, jak gładko szło jej odpychanie się od lodu. Faktycznie, było całkiem podobnie do rolek, chociaż podłoże wcale nie wyglądało tak przyjemnie. Tak, o wiele bardziej wolała spotkać się z asfaltem niżeli z lodem. Kiedy ją chwycił, uniosła lekko podbródek, aby móc na niego spojrzeć. Uśmiechnęła się szerzej.-Teraz tak.-Powiedziała spokojnie. O dziwo, nie czuła się nieswojo z myślą, że obecność drugiej istoty dodaje jej otuchy.-Tak? W takim razie rodzina na pewno nie byłaby zadowolona, gdyby wiedziała, z kim w tym momencie przebywasz i tak bezceremonialnie obejmujesz.-Przekrzywiła głowę w bok, odpychając się mocniej od lodu. Nie miała nic przeciwko uprzedzeniom innych czarodziei. Mieli prawo do własnych przekonań, czy upodobań. Czy sama nie była podobna do nich?-Jestem dosyć mugolska, chociaż mam w sobie tylko połowę tej krwi.-Tak przynajmniej podejrzewała. Kiedyś myślała, że jest zwykłym wynaturzeniem i zaakceptowała to. Dopiero kiedy odnalazła listy i zdjęcia... Wtedy zdała sobie sprawę, że pozbawiono ją możliwości poznania swojej drugiej natury. A tego nie mogła znieść. Zakazów.
Och, niech będzie przeklęty ten lub ta, która chce wejść w świat artyzmu Rasmusa Vahera. Świata, który jest tak samo barwny w jasne barwy, a i mroczne otchłanie spisane ręką wyobraźni mugolskiego pisarza o nazwisku Lovecraft. Cała esencja tego wszystkiego doszła do niego niespodziewane w czasie życia. A wpływało na to wiele. Choćby jego "błękitne życie" czy małe, niestaranne błędy prowadzące do większych katastrof. Na samo wspomnienie, że ktoś mógłby być unikatowy wywołuje u siebie delikatny, wewnętrzny pstryczek inwencji twórczej. Chęć uchwycenia tej unikatowości w jakiś sposób. Biżuterią lub szybkim, nieutalentowanym szkicem. Był raczej rzemieślnikiem, acz o artystycznej duszy. Starał się więc tę sztukę zdobywać. Ależ oczywiście. Bardzo dobrze sądził, że ludzkie ciało jest sztuką samą w sobie. Sztuką natury, która kształtuje każdego człowieka na swój sposób. Na każdy gust. A nawet turpizm, czyli kult brzydoty, mógłby znaleźć powodzenie wśród grupek. I nie wiadomo, czy nagle ktoś bliski twojej rodzinie, której nie zazdrościsz urody, stanie się adorowana. Życie jest przewrotne. Życie jest cholernie trudnym teatrem sztuki. Rasmusowi daleko było tylko do tego, aby to dostrzec. Chciał trzymać swoje życie prostym torem. Robić swoje, mieć za co żyć. I rozwijać się artystycznie. Aż tyle. Rasmus bardzo dobrze wiedział, albo może domyślał się, że dziewczynie nie jest nic straszne. Nie ma... żadnego wielkiego problemu z delikatnym pobrudzeniem sobie rąk ku własnej ucieszy. Tej uszczypliwości względem innej osoby, drapiącej pieszczoty. A mimo to nie czuł, że mogłaby go złamać jeszcze bardziej. Był już wystarczająco złamany, że pozostawało mu cieszyć się i powolutku napierać dalej, nie dając sobie czasu na zastopowanie. Nazywa to po prostu pracoholizmem. Bo tak to wygląda. Widząc jej zaciągnięcie wargi, a potem lekki odchył głowy, uniósł brew. Na same słowa parsknął. — Mi? Nic. Raczej nic. Nie zastanawiałem się. Tylko jestem szczery. Dobitnie, mu kallis. — Zaakcentował ostatnie dwa słowa w swoim estońskim akcencie, który notabene był miły dla ucha. Sam ten język zresztą taki był. A co do rozładowywania emocji - jeśli ktoś faktycznie poczuł się lepiej po tym co robił Rasmus to nie wiedział czy uznać to za dobrą oznakę czy może bardziej zachętę do czynienia więcej ilości rzeczy, aby taki stan rzeczy utrzymać. Słuchał uważnie jej kolejnych słów, aby zaraz skomentować je z przekomarzaniem. — Dałbym Ci tydzień, abyś to sprawiła. Ale wątpię, aby ci się udało. — Rzucił, niby to z kąśliwością, niby z wyzwaniem. Zaraz jednak na jego twarzy pojawił się ponownie niezmącony humorem czy nastawieniem uśmiech. Trzymał ją na tyle blisko, aby nie mogła sobie czegoś zrobić, nawet upaść. Kwestia rodziny zawsze była sporna, Vaher o tym dobrze wiedział. Ale nikt nie mówił, że ich oczy sięgały dosłownie wszędzie. Dopóki nie robił zbyt mocno odstępujących od normy rzeczy - był dla nich powietrzem. Reszta jego rodzeństwa stała się w Estonii oczkiem w głowie rodziców. On... może sobie radzić już sam. — Już bardziej od mugoli nie lubią goblinów. Stara draka, sam ich też nie lubię. Chcą tylko nas oszukiwać. A mugole... Niech sobie będą, dopóki nie nadeptują mi na odcisk. — Powiedział, nadal poruszając się tyłem. Co jakiś czas obserwował tylko czy nie najedzie na coś i wszystko popsuje. Jego dłoń skuliła się na jej talii. Patrzył jej teraz w oczy. Ta zapewne w niego z uśmiechem. Postanowił coś sprawdzić, ot tak. Czy po prostu to mu się uda. Jazda na łyżwach trochę się zwolniła. Rasmus jechał teraz z nią powoli, ciągle zerkając w jej oczy, ale jakąś zaczął zbliżać się bliżej twarzą. Lucia mogła teraz zdecydowanie poczuć mocniej jego perfumy, nie tylko z jego odzienia, które jej dał. Zaraz jednak rozluźnił uścisk, kiedy przyciągnął ją do siebie. Pozwolił sobie na to, aby przekroczyć jej przestrzeń. Jeszcze bardziej osobiście. Usta złapały jej górną wargę, aby lekko przygnieść i cofnąć się o centymetr. Teraz pozwalając sobie zdecydowanie na złożenie pocałunku na ustach. Chyba był zbyt bezczelny. Jeśli dostanie w pysk - faktycznie źle postanowił. Ale jeśli miał dobre przeczucie - nie będzie to złe. Dziwny był Vaher, aby to zrobić. Zbyt.
Niech więc będzie przeklęta, bo bardzo ją ten świat zainteresował. Był zupełnie inny od tego, w którym sama przebywała. Fascynujący i pociągający... Uwielbiała przebywać wśród sztuki, chociaż w większości były to zwyczajnie piękne rzeczy. Rzeczy, osoby, wszystko, co wywoływało zachwyt w jej mniemaniu. A skoro dla każdego to co innego, to nawet brzydota wydawała się na swój sposób wyjątkowa. Prowadzić życie prostym torem? Jakie to uczucie? Czy mu się udało? Nie potrafiłaby tak. Już w tym momencie utrudniała sobie życie, nie dlatego, że faktycznie widziała w tym przeszkody, czy coś, czego nie chciała czy nie potrzebowała. Nie potrafiła chodzić na skróty, nie potrafiła również ruszyć normalnym tempem, przez prostą i nieskomplikowaną ścieżkę. Może faktycznie pragnęła problemów, jakichś przeszkód, które dałyby jej możliwość normalnego... Funkcjonowania? -Mu kallis?-Te słowa zabrzmiały raczej koślawie w ustach rodowej Niemki... Szczególnie że jej dosyć ostry akcent uwydatniał się bardziej, kiedy próbowała spróbować innego języka. Nie przeszkadzało jej to. Lubiła swój lekko zachrypnięty głos, szczególnie kiedy używała właśnie swojego rodzimego języka. Uśmiechnęła się lekko.-Przyznaj się, jak wiele dziewczyn daje się porwać na te smutne spojrzenie i miękki, uwodzicielski język.-Zaśmiała się pod nosem. Faktycznie, pierwsze co wielokrotnie przychodziło jej na myśl, kiedy go widziała, był jego smutny wyraz twarzy. Smutny, bądź zadumany, jakby znajdował się gdzieś daleko... Było to bardziej prawdopodobne. Uniosła niedowierzająco brwi. Nawet jeżeli zwyczajnie się przekomarzali. Nie wiedział jeszcze, ale Lucia lubowała się w wyznawaniach, a ten w tym momencie właśnie takowe rzucił. Wydęła lekko wargi.-Lepiej tego ze mną nie próbuj. Przyjmę wyzwanie... I biedaku już współczuje ci tego, co po Tobie zostanie.-Jej uśmiech nie był już tak niewinnie uroczy, jak poprzednio. Potrafiła zaleźć za skórę, ba, potrafiła bawić się nie tylko swoimi własnymi granicami, ale i innych. Bawiła się przy tym jeszcze bardziej, czerpiąc przyjemność z efektów ciężkiej pracy. Nieistotne jak tragiczne w skutkach mogłyby być. Na szczęście Ritcher nie miała tego problemu. Nigdy nie martwiła się o oczy, które mogły obserwować każdy jej ruch. Dawno temu nauczyła się radzić sobie we wszystkim sama, chociaż do tej pory czerpała korzyści z tego, czego została nauczona jeszcze jako dziecko. Dlaczego był dla nich powietrzem? To historia na pewno warta wysłuchania.-No goblinem to na pewno nie jestem...-Zaśmiała się lekko i spojrzała na niego.-Jak biedny mugol mógłby nadepnąć Ci na odcisk, nie wyglądasz na kogoś, kto szybko się irytuje.-Kolejna rzecz, którą chciałaby sprawdzić. Nie znosiła pozorów, tego, jak mogą zniszczyć cały obraz drugiego człowieka. Starała się nie osądzać, nawet jeżeli była to zwykła kwestia dotycząca cudzej osobowości. Proces, w którym odkrywała nowe to warstwy, przekształcenia obrazu człowieka... I tak właśnie go widziała, jak obraz, który ma na sobie wiele warstw, jedna ciekawsza od drugiej. Owszem, uśmiechała się do niego w momencie, w którym się do niej zbliżył. Czy wiedziała, co zamierzał jeszcze przed samym zainicjowaniem pocałunku? Zbyt wiele razy to widziała, aby nie rozpoznać charakterystycznego wyrazu twarzy tej drugiej osoby. I chociaż jechali i zapewne było to ekstremalnie niebezpieczne, bo była laikiem w łyżwiarstwie i mogła wyrządzić im jedynie krzywdę, to jeszcze bardziej ekscytujące to było. Pozwoliła mu wierzyć, że przeszedł przez jej niewidzialną granicę przestrzeni osobistej. Nie posiadała jej, dlatego nigdy nie miała problemu ze zbyt intensywną ludzką obecnością... Wręcz jej łaknęła. Jej dłonie automatycznie znalazły się na jego klatce piersiowej, chcąc utrzymać większą stabilność. Uśmiechnęła się lekko, kiedy się od niej odsunął, chociaż nie powiedziałaby, że właśnie dlatego, iż znajdował się teraz odrobinę dalej.-I naprawdę dajesz mi tydzień?-Zaśmiała się i delikatnie palcami dotknęła jego brody.-Przyspieszamy.-Powiedziała z jeszcze szerszym uśmiechem. Pozwoliła sobie na wyswobodzenie się z jego objęć, chociaż z przykrością stwierdziła, że było w nich o wiele cieplej, niż kiedy sama postanowiła pośmigać po lodzie. Pochyliła się troszkę bardziej, jeszcze nieprzyzwyczajona do tego, że nie posiadała swojego wsparcia. Jedno mocniejsze odbicie, drugie i znowu, lewa, prawa... Była z siebie bardzo zadowolona, czując jak, ponownie zaczyna się rozgrzewać.
Rasmus Vaher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 181,5 cm
C. szczególne : Wyczuwalny estoński akcent, czasem nieodmienianie w angielskim, blizny na lewej dłoni po zdjęciu klątwy.
Świat był całkowicie rozbity na wiele wymiarów. Nie mówimy tutaj o wymiarach jak na przykład alternatywne. Ale raczej na postrzeganie go w różny sposób. Gdyby musiała faktycznie poznać jego wszelkie zakamarki. Czy pozwoliłby krukonce zostać przeklętą jego wyobraźnią? Chyba byłby samolubny, albo uznał, że jest jeszcze niegotowa na odkrycie tego koca i znalezienie odpowiedzi na nurtujące ją pytania na temat jego osoby. Tak. To jeszcze nie było to. Chociaż jeśli dłużej z nim pobędzie - może skusi ją do tego. Estoński język tak dziwnie brzmiał w jej ustach. Z tym zachrypnięciem i naleciałością niemieckiego akcentu. Jak miał inaczej zareagować jak jedynie parsknąć na to. Cicho, na tyle, aby jedynie było to ledwie wypuszczeniem powietrza z nosa. I czy faktycznie każda cicho marzyła, aby swoim smutnym wzrokiem zerknął na nią? To byłoby dziwne. A z drugiej strony zastanawiało go czy ktoś faktycznie go zauważał. Dopóki sam się nie pojawił. Przed ich oczami, w ich życiu. Czy wchodził buciorami czy nagle pojawiał się jak widmo. Nie wiedział. Albo nie kojarzył. — Jedna. — Odpowiedział. Dość zagadkowo, gdyż domyślić się mogła zaledwie tylko tego, że być może chodziło o nią. W głębi duszy kryło się jednak za tym coś innego. Nadal istniejący w jego sercu cierń, którego nie potrafił się pozbyć. Ale często po prostu myślał o różnych rzeczach. Jedna z nich miała także miejsce i teraz. Ponownie powróciła kwestia mugolska. To nie było tak, że Vaher ich nienawidził czy mówił o ich eksterminacji. Bardziej chodziło mu o fakt, że nie potrzebuje mugoli w swoim życiu, dlatego nie zamierza jakoś wystarczająco ich krzywdzić czy prowokować. Pozwala im żyć tak jak każdej innej istocie, która żyje i dzieli z nim powietrze. Dopiero to wszystko się ukazuje, kiedy faktycznie jakiś mugol stara się wyjątkowo wyprowadzić go z równowagi i pozbawić opcjonalnej ochronnej tarczy. Wtedy może się zdenerwować i sprowadzić go na ziemię. Ale w jaki sposób? Nie zastanawiał się. Może dorobić świński ogon i ryj? Być może. — Bo nie irytuję się. Nie mam po co. Nie mam powodów. Złość mi szkodzi. Zdecydowanie. —Odpowiedział ponownie krótko, acz pamiętał, aby kiedyś opowiedzieć jej o tym więcej. O pocałunku powiedział tyle - był przyjemny. I nie oberwał w pysk za jakąkolwiek chęć przełamania jej strefy osobistej. Bo jak zostało to stwierdzone - nie posiada jej. Chyba można powiedzieć o tym samym u Rasmusa, który przyglądał się teraz oddalającej się od niego dziewczyny. Zrobił powolny piruet na łyżwach, odwracając się w jej kierunku. Patrząc jak sobie radzi. Czy tydzień był wystarczający, aby rozpalić w sobie uczucia do innej osoby? Możliwe. Ale Rasmus musiał to przetestować. Tydzień był tylko zaczepką. — Tydzień wystarczy, aby powiedzieć, że można spróbować dłużej. — Po czym zajechał od niej od tyłu, łapiąc dłońmi w pasie, dość ostrożnie. Przejechał nimi na jej brzuch. Usta na chwilę ukrył we włosach, aby zaraz powiedzieć do jej ucha. — Ale czy tyle wytrzymasz bez nich na sobie, mu kallis? — Odpowiedział ponownie po estońsku w końcówce.
Czy faktycznie chciała go poznać? Czy miała nurtujące ją pytania, które dotyczyły jego osoby i dziwnych upodobać? To zapewne się okaże, kiedy przyjdzie jej przebywać z nim dłużej. Nie wiedziała, czy wszystkie o tym marzyły, czy się na to nabierały. Zwyczajnie uważała, że takie wrażenie dawał... Wyraz jego twarzy, układ oczu, ust... Dawał takie smutne wrażenie, jakby cały czas go coś trapiło. Nie mówiła, że faktycznie tak było. Nie kontrolujemy tego, jak faktycznie wyglądamy, gdy przyjdzie do sytuacji, w której nie czujemy się obserwowani. Jak wyglądamy w swojej prywatnej przestrzeni? Na osobności? Zaśmiała się.-Nie wiem, czy jesteś tak pewny siebie i bezczelny...-Mruknęła cicho.-Czy faktycznie któraś na to poszła.-Dodała spokojnie, patrząc na niego z delikatnym po wątpieniem. Czu sugerowała, że nie jest jedną z tych, której tak łatwo zaimponować? Wystarczyło dobrze to odegrać.-Nie mniej jednak... Bezczelność jest pociągająca.-Owszem, o ile ktoś posługiwał się nią w dobrym smaku. Nie miała nic przeciwko jego pewności, czy tym z jaką łatwością nawiązywał z nią kontakt. Nic nie było tutaj skomplikowane, co jej odpowiadało. Na razie. Oh, to czy miał coś przeciwko mugolom, czy nie, kompletnie nie zawracało jej ślicznej główki. Jeżeli faktycznie miałby coś, przeciwko uciąłby kontakt w momencie, w którym oznajmiła, że pochodziła właśnie z takiej rodziny. Jej ojciec był mugolem pełną gębą, próbując wręcz wybić z niej magiczne zdolności. Jednak nigdy nie wstydziła się tego, skąd pochodziła... Kwestia czystości krwi była dla niej najmniej istotną sprawą. -Nie mów dwa razy... Uwielbiam doprowadzać ludzi do szaleństwa... Możesz spytać...-Jednak zaraz zamilkła, jakby jej język jednak mógł być zbyt rozwiązły. Uśmiechnęła się lekko, niemrawo, jakby to, w jakiś sposób to powiedziała, kompletnie jej nie odpowiadał. Czemu miałby oberwać za coś, co w żaden sposób jej nie ubliżało? Wręcz przeciwnie, schlebiało jak cholera i jeszcze jej się spodobało. Niewinni pocałunek, który dał o sobie znak na dole kręgosłupa. Mogli przetestować, cokolwiek tylko chciał. Wiedziała, że tydzień był wystarczający, a nawet zbyteczny... Czasem wystarczyło kilka godzin, aby obudzić w człowieku to, co czasem siedziało głęboko ukryte. Kiedy miała odpowiedzieć, poczuła na swojej talii dłonie. Odwróciła lekko głowę i spojrzała na Rasmusa. Czy tak uparcie nie chciał, aby upadła? Wyprostowała się lekko, a swoje własne dłonie ułożyła na jego, lekko je ściskając. Uśmiechnęła się lekko, do siebie, odwracając głowę, aby nie mógł tego zauważyć. Zdecydowanie zaczynała podobać jej się ta jazda na łyżwach. W mugolskiej szkole grała w hokeja i był on, chociaż na zwykłym podłożeniu, bardzo ekscytujący. Ten prawdziwy, odbywał się właśnie na lodzie. Kiedy uznała, że faktycznie jazda była podobna do jazdy na rolkach... Rozszerzyła lekko nogi i odwróciła się, mocno chwytając ramiona chłopaka, aby się go przytrzymać. Była pewna tego, że jej nie upuści i utrzyma równowagę za ich dwoje... Miała nadzieję i szczerze w to wierzyła.-Raczej nie, Ras.-Powiedziała cicho i zarzuciła swoje ramiona na jego szyję. Uśmiechnęła się delikatnie, nie czując już wiatru we włosach. Czy znajdowała się pod jego urokiem? Być może... Nie przeszkadzało jej to. Nie wiązała z nim swojej przyszłości, ani nie nazywała ich wspólnych dzieci... Nie popadajmy w paranoję.
Rasmus Vaher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 181,5 cm
C. szczególne : Wyczuwalny estoński akcent, czasem nieodmienianie w angielskim, blizny na lewej dłoni po zdjęciu klątwy.
To wszystko było maską. Całe życie jest maskami. Niełatwo jest wyłamać się z maski. Maską było nawet to, że ktoś tej maski nie miał. Maska, maska, maska. I jeszcze raz to słowo - maska. Ale czy kiedykolwiek zapytano go jak faktycznie się czuje? A raczej co właśnie ukrywa pod swoją "magiczną kopułką", podszeptującą mu wiele rzeczy, które jego usta nigdy nie wypowiedzią. Bo nikt nie pytał. Dlaczego więc teraz miał odpowiadać na wiele rzeczy, jeśli ktoś nie skieruje do niego odpowiedniego pytania. Kusił? Być może. Ale czy faktycznie musi to robić? Może jest na tyle interesujący sam w sobie charakterem, że nie musi interesować innych. No, może jedynie doprowadzać to do nieprzyjemnych sytuacji jak... brak tematu do rozmów czy... jak kontynuować rozmowę. Nawet podrywać za dobrze nie umiał, tak sądził. — Nawet nie wiem czy to co właśnie mówię nie jest właśnie moim... nael do trumny. Po prostu ryzykuję. I najwyżej tłumaczę się później... albo nie muszę. — I powiedział to otwarcie, mówiąc wprost, że sam nie wie czy to pewność siebie czy bycie po prostu ciekawskim, eksperymentującym z ludźmi durniem. Trochę empiryzmu wkradało się do jego relacji z ludźmi. Ale empiryzm też przecież był w sztuką w filozofii. Gdyby tylko wszystko dało się testować przez tę doktrynę. Jego życie byłoby łatwiejsze. Czy przeszkadzało mu jej bycie mugolem? A czy właśnie gdyby przeszkadzało to czy przebywałby z nią w jednym pomieszczeniu, jeździł na łyżwach i trzymał na jej ciele swoje dłonie? Niektórzy mówią, że Ci szlachetnej krwi od dotyku mugola dostają wysypki i bąbli na twarzy. Wysypki nie czuł, a jego twarz nadal była smutna i nieozdobiona bąblami, skoro Lucia nadal była z nim i nie wykrzywiła się w obrzydzeniu. Chociaż... może jest jakąś skrytą fanką turpizmu? Kto wie. O jej słowa na temat spytania, Rasmus jedynie przymrużył na chwilę oczy. — Nie spytam. Nie muszę znać odpowiedzi. — Jakby miała go w czymś zbawić. Przeszłość była przeszłością. Czasem bolesną jak diabli i odbijającą się rysami na naszej podświadomości i duszy, ale jednak przeszłością. Trzeba było skupić się na teraźniejszośći i przyszłości. Lepić z gliny nowe wspomnienia i możliwości. Sam musiał przyznać, że sprawdzenie swoich ust na niej było dla niego czymś nowym. Nikt się nie obruszył, że zrobił to tak nagle. I to na pierwszym spotkaniu, tak sam na sam. Że nie poczuł w sobie zalążka motyli w brzuchu, które przechodziłyby wokół jego całego ciała. Czy myśli o tym, że teraz jego serce będzie biło tylko dla niej. To wszystko było wybrakowane. Jedynie myślał o smaku. Że były przyjemne w smaku. I że z chęcią by to powtórzył. Tak dla pewności, stu procentowej pewności, że faktycznie taki smak posiadały. Byli wokół siebie dość luźni nastawieni. Rasmus mógł powiedzieć, że nawet zbyt luźno. Łatwo było mu obserwować wszystko. Ją, jej mimikę i zmiany na twarzy, jej ciepło ciała czuć swoimi dłońmi. Kto by pomyślał, że jego dłonie będą tak często przez nią dotykane. Albo i nawet zaczepiane, aby przytrzymywał ją dłużej. Kiedy postanowiła trochę bardziej rozszerzyć nogi, Rasmus złapał ją w talii nie pozwalając sobie na to, aby mogła się potłuc. Czy się troszczył? Hmm, bardziej asekurował. Wiedząc, że dostawał tylko więcej korzystnych sytuacji, Estończykowi nie pozostawało nic więcej niż wypuścić jego myśli raz jeszcze w czynach, czując dłonie na karku. I zrobił to niespodziewanie. Nie było wzroków, dłuższego przyglądania się. Nie było nawet ostrzegawczego parsknięcia z jego strony. Tak jadąc, jeno dotknęli ostrożnie ściany, gdzie w asekuracji Vahera nawet nie poczuła Ritcher jakkolwiek poczucia uderzenia z przeszkodą. Zassał jej dolną wargę raz jeszcze, dosłownie na sekundę, aby zaraz ją puścić. Ale nie pozostał na tym. Przeszedł ręką w górę na jej szyję, aby ciepłem dłoni ocieplić ją w mroźnym klimacie komnaty. Wtedy pogłębił pocałunek, starając się ich synchronizować. Zajęło mu to dłuższą chwilę, zanim "nie odlepił" ust. — To dobrze. Znaczy, że moje myśli nie kłamią. Jesteś interesująca. — Charakterem, warto było dodać.
Kto jej nie miał, kogo tak naprawdę interesowało to, kim byliśmy... Te wszystkie rzeczy traciły na swojej wartości. Nie musisz kogoś znać, aby coś o nim powiedzieć. Mówisz, nawet jeżeli nic o kimś nie wiesz. Niewiedza, wiedza, to wszystko miało swoje wady i zalety... Czy po otrzymaniu wszystkich istotnych dla siebie informacji, nie tracimy swojego zainteresowania drugą istotą? Zależy. Wszystko zależy od wielu czynników, tak samo, jak maska, tak nasze postępowanie. Osobowość, poglądy, zainteresowania, pragnienia, moment. Za dużo zastanawiania się, za mało działania. Uśmiechnęła się szeroko.-Wszystko, co powiesz, może zostać użyte przeciwko Tobie.-Powiedziała, chociaż nie zamierzała niczego wykorzystywać. To czy ryzykował, rozmawiając z nią i próbując, sprawdzając... Jedynie sprawiał, że stawało się to bardziej interesujące. -Z niczego nie musisz się tłumaczyć, chyba że tego chcesz.-Spojrzała na niego, delikatnie unosząc brwi. Lucia nie musiała znać powodów, nie interesowało ją to, a po drugie, każdy miał prawo do swoich myśli. Bardzo wiele ludzi pociąga to, co powinno być dla nich zakazane. Ile razy okazywało się, że dzieciaki trzymane właśnie w rodzinie fanatyków, którzy nienawiść do mugoli przedkładają nad inne wartości, mieszali się z czarodziejami nieczystej krwi. Mezalians był czymś naturalnym, częstym w świecie czarodziei i mugoli. Mieszanie się ras było naturalne, dzięki temu zwierzęta i ludzie przetrwali. Czy na tym nie polegała sztuka? Artyzm? Na przeciwieństwach, które tak człowieka pociągają... Ile to utworów zostało stworzonych, za postawę biorąc sprzeciwy, nienawiść, mezalianse. Jakakolwiek nienawiść, jakiekolwiek zniknięcie z życia Luci, nawet na nie nie wpłynie. Uśmiechnęła się jedynie, kiedy powiedział, że nie musi pytać. W rzeczywistości nawet nie chodziło o to, że chciała, aby cokolwiek w tej sprawie komentował. Czy była za to wdzięczna? Nie. Czy odpowiedziałaby szczerze, gdyby zadał jej pytanie? Tak. I owszem, to teraźniejszość miała największe znaczenie. To, co działo się tu i teraz. I właśnie na tym się skupiała. Na jego dłoniach na jej ciele, które czuła z intensywnością pomimo warstw na sobie założonych. Czy chciała się ich pozbyć, aby móc poczuć go tak, jak powinna? Akceptowała wyłącznie dotyk nagiej skóry, jakby dopiero wtedy mogła naprawdę poznać drugiego człowieka. Tak jak smak cudzych ust, również był bezpośrednim dotknięciem się dwóch faktur. Poczułaby się niemal urażona, gdyby tak w tym momencie myślał. Nie chciała, aby jego serce biło tylko dla niej, bo wiedziała, że jej nigdy nie zabije. Wiedziała, że myśli nie będą błądziły jedynie wokół jego osoby, a może przez jedną kilkusetną wokół miękkości jego warg. Uciekała od niego specjalnie? Zwiększenie dystansu między ich ciałami miało swój konkretny cel? Czy chciała, aby w ten sposób próbował sięgnąć po nią dalej i dalej? Najwidoczniej nie, skoro sama zainicjowała kolejne zbliżenie. Zaśmiała się z lekkością, odchylając głowę do tyłu i przez moment obserwując sufit. Mogłaby rozłożyć ramiona i lekko przechylić się do tyłu, co faktycznie zrobiła, o czym zdała sobie sprawę dopiero w momencie, w którym poczuła opór na wyciągniętych ramionach. Spojrzała na niego w momencie, w którym się zatrzymali. Wyprostowała się i niespodziewanie poczuła jego oddech na swojej skórze. Uśmiechnęła się między jednym a drugim pocałunkiem, które z każdą sekundą stawały się zachłanniejsze. Jej ciało przeszedł dreszcz, sprawiając, że jej uśmiech jedynie się poszerzał, a oddech stawał się płytszy. Rasmus się odsunął, a ona jeszcze przez moment smakowała zębami swoje usta. Dopiero wtedy otworzyła oczy i na niego spojrzała. -A Ty z każdą sekundą bardziej pociągający.-Powiedziała całkowicie szczerze, uśmiechając się szeroko i ciężar ciała opierając na chłopaku.-Czy mam obawiać się innych dziewczyn, które tutaj zabierasz?-Oczywiście nie miało to żadnego znaczenia. To, czy jakąś tutaj zabrał, czy chciał ją wykorzystać, czy faktycznie coś mogło jej zagrozić. Zwyczajnie zażartowała. Odwróciła się za siebie i przez moment obserwowała lód.-Czy pozwolisz mi zrobić jedno kółko? I tym razem bez oszukiwania i wspierania mnie gdzieś z boku.-Powiedziała i przeniosła spojrzenie na chłopaka. Była już dużą dziewczynką, na pewno sobie poradzi.
Rasmus Vaher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 181,5 cm
C. szczególne : Wyczuwalny estoński akcent, czasem nieodmienianie w angielskim, blizny na lewej dłoni po zdjęciu klątwy.
Znajdą się na świecie wścibskie mordy, wyszukującego wszystkich niemiłych faktów na temat człowieka, na temat jego maski. Aby obnażyć, zburzyć, pozbawić ich wewnętrznej prywatności. Tak bardzo jak to było możliwe. Najbardziej irytująca rzecz - kiedy ktoś na siłę chce nas poznać, zamiast dać odpowiednią ilość czasu. W przypadku Rasmusa - nieskończenie wiele. Na nieskończenie wiele niespodziewanych okazji. Jak ten list, który spontanicznie do niej napisał. A teraz... teraz byli razem w komnacie skutej lodem, jeżdżąc na łyżwach. Szybko się to przerodziło w całkiem przyjemną i ciepłą na te miejsce rozmowę. Którą Rasmus chciał nadal kontynuować. — Właśnie, jeśli chcę. To jest właśnie w tym najlepsze. Nie muszę, a mogę. I dlatego to jest takie fajne. — W tych krótkich zdaniach podsumował to, że cenił sobie niezależność. Nie bycie pod niczyim wpływem. Chyba, że sam chciał się do tego doprowadzić. Polegał na swoich instynktach, wiedział kiedy powiedzieć stop. Zakazane? Czy Rasmusa pociągało zakazane? Być może, czasem. Ulegał tej iluzji, że wszystko może. A potem okrutnie spada na ziemię czując ciężar własnych czynów. Których skutki potem ciągną się kolejnymi dniami, być może latami. Pewnych spraw skutki właśnie teraz dłużyły się i nadal trwały. Ciekawe kiedy się skończą. Mezalianse, ułuda miłości i przeciwieństwa. To byłoby świetne podkreślenie tego wszystkiego. Tego szlacheckiego bajzlu w którym udział brał Vaher. Ale teraz tego nie było. Teraz byli tylko oni oboje. I ich rozmowa. Myśli. Czymże były myśli o smaku ust, kiedy oprócz tego jawiła się mu persona interesująca. Dzieło okryte piegami, smukłą sylwetką. Grecka Afrodyta, która być może jest lekko... popsuta. Jak każdy człowiek. Każdy jest zepsuty na swój sposób, lecz odpowiedniego narzędzia do naprawy niełatwo znaleźć i załatać wszelkie dziury, błędy czy usiłować się na poprawki. Co miał powiedzieć? Lubił eksperymentować z ludźmi, dopóki nie robił im krzywdy. W jakimś celu. Sam nie do końca wiedział czasem w jakim. Ale jednak musiał go znaleźć. Wzajemne migrowanie w wadze, promieniowanie wzajemnym ciepłem i fakt, że stykali się tak blisko. Nie wiedział czemu za drugim razem posmakował ust. Upewniał się o ich smaku? Może o tym jaka będzie reakcja Lucii na ponowny jej dotyk. Po tej chwili wiedział jedynie, że nie miała z tym problemu. To było ciekawe, interesujące. Ale nie chciał ponownie tego testować. To byłoby męczące - powtarzać to i powtarzać. — Niby czemu? Jeszcze wielu rzeczy nie zrobiłem. — Zainteresował się pytając o bycie pociągającym. Jakoś... nie widział tego, aby faktycznie mógłby taki być. Dlatego czym prędzej chciał poznać jej opinię, rozszerzoną. A wtedy pozwolił jej wymknąć się ze swoich ramion, pozwolić jej "fruwać" po lodowisku własnych tempem. Włożył dłonie do kieszeni, zaczął powoli kręcić kółka wokół lodowiska, obserwując to co robi Lucia. Obserwował, tylko obserwował. I jeździł.
Co mogą zrobić komuś, kto nie posiada żadnej maski? Nie chodzi o to, że niczego nie ukrywa. Zwyczajnie jest dokładnie takim człowiekiem, jakim się przedstawia innym. Nie ma nic złego w tym, że dokładnie akceptujemy siebie i to, kim jesteśmy. Do takiego stopnia, że nie ma nawet powodu, dla którego ktoś siłą musiałby wyrywać z nas prawdę. W powolnym, bolesnym procesie odrywać to, co przyczepiliśmy na nasze twarze. Bardzo szanowała spontaniczność, bo zwyczajnie sama się nią kierowała... Chociaż jest to źle ujęte. Lucia charakteryzowała się tym, że w taki sposób działała. Spontanicznie, niekiedy lekkomyślnie, nieprzewidywanie. Jest jej z tym cudownie. Lucia nie chciała powiedzieć stop, nie akceptowała ograniczeń... Nawet jeżeli sama miałaby je sobie nałożyć. Po prostu. W momencie, w którym ktoś chciałby ją zatrzymać, nakierować, zapewne zrobiłaby piękny odwrót, w kierunku przeciwnym do danej osoby... Wystawiła środkowy palec i maszerowała dalej, w podskokach, nucąc cichutko pod noskiem.-Nie zamierzam Cię przepytywać... -Chyba że będzie to miało trochę zabawniejszy wydźwięk. Czy kiedykolwiek brała udział w mezaliansie? Owszem. Była owocem czegoś podobnego, chociaż ta historia nie miała melodramatycznego, czy romantycznego wydźwięku. To jednak niejedyna sytuacja, w której brała udział, a która zahaczała o niepoprawność. Mogłaby spokojnie rzec, że sama była dosyć niepoprawna. Nie miała nic przeciwko bliskości drugiego człowieka. Jeżeli miałaby być szczera, łaknęła tego kontaktu. Czy dlatego, że potrzebowała tego równie mocno, jak oddychania? Nie posuwałabym się tak daleko. Zwyczajnie zaspakajała pragnienie, które pojawiło się nagle, samolubnie, bo nie musiała skradać tak wielu pocałunków. Nie widziała oporów z drugiej strony, dlaczego więc tego nie wykorzystać? Uśmiechnęła się szeroko, delikatnie się od niego odpychając.-I mam nadzieję, że zrobisz.-Powiedziała nieco głośniej, z racji tego, że już odjeżdżała. Podjechała do lodowych prostokątów i zrzuciła z siebie odzienie, które wcześniej dał jej Rasmus. W tym momencie naprawdę tego nie potrzebowała, a powiedziałaby nawet, że delikatnie ograniczało to jej ruchy. Poprawiła luźny sweterek i odbiła się od lodu, aby móc przyspieszyć trochę jazdę. Bardzo chciała czegoś spróbować... Robiła tak, jeżdżąc na rolkach, dlatego pomyślała, że to wcale nie takie trudno na łyżwach. Rozszerzyła lekko nogi, ugięła kolana i zwolniła, aby zrobić kółko do środka. Łyżwy były rozchylone, a ramiona uniosła, aby nabrać równowagi. Zadowolona odbiła się ponownie od podłożona i przyspieszyła. Lewa, prawa, lewa, prawa.-Ras... Patrz.-Zawołała i podniosła lekko dłoń do góry. Spróbowała zrobić manewr z obrotem jeszcze raz, chociaż tym razem zachwiała się lekko. Jednak nie wywaliła się, za co cicho dziękowała swoim ukrytym koordynacyjnym umiejętnością. Zaśmiała się cicho, coraz mocniej oddając się tej rozrywce. Jak się okazało, było o wiele fajniej, niż się spodziewała.-Dobra! Nie wyszło jak chciałam, ale liczą się chęci.-Mruknęła, kompletnie nie zniechęcona tym jednym potknięciem.
Rasmus obserwował ją z daleka jak jeździła po lodzie na łyżwach. Można powiedzieć, że to co robiła na lodzie było czystym tańćem, który Rasmus obserwował z lekkim uśmieszkiem. Miło mu było, że tak spontaniczny list jaki do niej wysłał okazał się strzałem w dziesiątkę i mogli spędzić ten przyjemny czas razem. Jednak wiedział też, że im dłużej tu będą spędzać to być może przyjdzie nauczyciel, który wlepi im punkty. Może i byli studentami, ale regulamin szkolny też mówił coś o niepotrzebnym wymykaniu się z dormitoriów. A widok Voralberga, który musiałby ich stąd wyciągać i mówić o tym, że przez nich znowu Krukoni zostali zawiedzeni. Póki co jednak postanowił, że ich mały wypad zakończy się już niedługo. Emocji starczyło mu na długi czas. Estończyk dołączył do dziewczyny, jeżdżąc wraz z nią po całej długości lodowiska, ale kiedy oboje byli już zmęczeni, postanowili spokojnie pójść sobie z tego miejsca. Zwolnić je dla innych.
z.t x2
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Jakiś czas już, stał tu razem z Ceinwedd, macał dłonią ścianę, z jakiegoś powodu. Nie chciał powiedzieć jakiego. Wolał zrobić rzeczy po swojemu i zaskoczyć puchonkę tajemną komnatą, której... nie mógł znaleźć. Słyszał, że tu jest. Wiedział. Na którymś z obchodów złapał tu dwójkę uczniów, mówiących o tajnym przejściu. Jakimś chłodnym punkcie na ścianie. Ragnarsson chłód odczuwał nieco inaczej niż mieszkańcy Hogwartu. Cała szkoła we Stavefjord składała się z lodowej bryły. Panowały tam temperatury porównywalne do nieogrzewanych lochów w Hogwarcie. Część uczniów musiała swoje odchorować, ale w końcu się do tego przyzwyczajała. To była przyczyna, dla której Gunnar nie mógł wyczuć różnicy zimna pod palcami, nieważne jak długo nimi wodził po ścianie. Ostatecznie westchnął otwarcie, podpierając się na ręce i przymknął oczy, mimo wszystko jeszcze nie rozważając odwrotu. — Pożyczę twoją dłoń, Ceinwedd. Na pomysł wpadł szybko. Chwycił jej palce w swoje. Wyjątkowo w tym momencie wychłodzone, choć nie wadziło mu to w żaden sposób. Ułożył dłoń na jej i przyłożył jej opuszki do lodu, przesuwając je powoli wzdłuż lśniącej drobinkami zmrożonej wody powierzchni. — Powiedz mi, jak wyczujesz zimniejszy punkt. Chcąc nie chcąc, stanął za nią. Jej wzrost okazał się niezastąpioną pomocą, ponieważ nie stanowił dla niego żadnej bariery. Dalej widział dokładnie ścieżkę, jaką wodził jej palcami po ścianie. Z początku prowadził jej dłoń, aż przestał. Zdał się na nią? Zdawałoby się, gdyby akurat nie obejmował spojrzeniem profilu jej twarzy i łuku szyi. Z wyraźnym lekceważeniem do celu w jakim ich tu przyprowadził.
Prawdę mówiąc, nigdy nie pomyślałby, że nadejdzie ten dzień, gdy postanowi spróbować wykorzystać rodzinę dziewczyny, która zdołała zawrócić mu w jakimś stopniu w głowie. Nigdy nie podejrzewał się o takie zagrywki, a jednak czekał w pobliżu Pokoju Wspólnego Puchonów, aby w końcu złapać jednego z nich, prosząc, aby zawołał dla niego Elizabeth Brandon. Z pewnością byłoby prościej zgadać się na wizbooku, ale na to jedno zwyczajnie nie wpadł. Właściwie nie wiedział, czy dziewczyna zgodzi się z nim urwać gdzieś, gdzie teoretycznie mógłby zaprosić jej siostrę, ale naprawdę chciał poznać Liz. Chciał sprawdzić, czy tylko jedna panna Brandon ma wyrobione o nim zdanie, czy może wszystkie jakieś mają. Wiedział, że Zoe go lubiła i nie miała za łajdaka. Wydawało mu się, że nawet Patty patrzyła na niego raczej z sympatią, ale do tej pory nie nadarzyła się okazja do poznania bliżej najmłodszej z sióstr. - Hej Liz - odezwał się, gdy tylko dostrzegł dziewczynę, od razu zachęcając, aby poszła za nim w dalsze części podziemi zamku. - Tak się zastanawiam, jak dobrze znasz zamek? Byłaś już na tutejszym lodowisku? Pomyślałem, że jeśli potrafisz jeździć na łyżwach, moglibyśmy się tam wybrać - zaproponował, prowadząc dziewczynę dalej. Uśmiechał się przy tym lekko, samym kącikiem ust, nie mając przy sobie nic prócz różdżki, ale od czego była transmutacja? - Mam jako łapówkę czekoladowe żaby - dodał, sięgając do kieszeni swetra, aby wyjąć z niej pudełko i pomachać nim przed najmłodszą Brandon. Było coś, o co jeszcze chciał dziewczynę zapytać, ale postanowił zostawić to na nieco późniejszą chwilę - jakim cudem ktoś z Brandonów trafił do Hufflepuffu. Myślał, że wszyscy zawsze przynależą do Krukonów, a tu taka niespodzianka go czekała, gdy tylko nieco bardziej zainteresował się tą rodziną. Przystanął w końcu przy odpowiednim miejscu, czekając na wyraźny sygnał, że dziewczyna chce, bądź nie, wejść z nim do Lodowej Komnaty i na chwilę zapomnieć o wszystkim zwyczajnie bawiąc się na lodzie.
Siedziała sobie jak gdyby nigdy nic w pokoju wspólnym Puchonów, pochłonięta akurat tak ciekawym zajęciem zwanym potocznie plotkowaniem, kiedy ni stąd, ni zowąd ktoś do niej podszedł, informując o osobniku czekającym przy wejściu. To, że była zdezorientowana to mało powiedziane. Nie wiedziała, kto to może być i czego może chcieć, ale cóż mogła zrobić? Poszła do tajemniczego ktosia i... już nie wróciła do środka. W każdym razie nie od razu. - Heeej - przywitała się, przeciągając samogłoski i ze zmarszczonymi brwiami patrząc na Larkina. Nie była zła ani nic w tym stylu, po prostu nie znała celu w jakim przyszedł się z nią spotkać, bo nie ma się co oszukiwać - do tej pory raczej nie latali po korytarzach jak kumple. Wiedziała jednak, że to nie może być nie złego, więc bez żadnych "ale" poszła za nim, kiedy ruszył z miejsca. - Na lodowisku? W zamku? Ale ty wiesz że mamy prawie lato, prawda? - rzuciła, posyłając mu nieco sceptyczne spojrzenie, ale zaraz na jej twarz wstąpił szeroki uśmiech i entuzjazm. - Ja cię kręcę, i czemu ja się dowiaduję o tym dopiero teraz? Oczywiście, że umiem jeździć i koniecznie musimy tam iść! - powiedziała z zapałem. Doprawdy, że też nigdy nawet słowa o takim miejscu w szkole nie usłyszała. Przecież to brzmiało jak idealny pomysł na spędzenie wolnego czasu. - Czekaj, a skąd weźmiemy łyżwy? - spytała o coś po raz kolejny w przeciągu ostatnich kilku minut. Zupełnie nic nie robiła sobie z tego, że póki co zasypywała biednego chłopaka masą pytań, pewnie przy okazji trochę go tym dezorientując. Jeśli chciał bliżej zapoznać się z rodziną Brandonów, to musiał się przyzwyczajać. - Och, no błagam, nie musisz mnie niczym przekupywać. Mnie raczej nie trzeba długo namawiać do takich rzeczy. Ale wiesz, żabami to nigdy nie pogardzę - uśmiechnęła się do Larkina, dalej za nim podążając i już nie mogąc się doczekać, aż znajdą się w środku. - Zawsze wiedziałam, że ktoś w końcu mnie uprowadzi. Taka piękna, taka mądra, taka młoda - westchnęła teatralnie i przyłożyła sobie dłoń do serca. Stali przed ścianą, za którą podobno miała skrywać się lodowa sala. Co prawda żadnego zimna na razie nie czuła, ale to nie było wcale tak dziwne, bo przecież inaczej już wszyscy by się dowiedzieli o tym pomieszczeniu. Odwróciła się do chłopaka. - Otwieraj, szefie.
Wiedział, że jego chęć spotkania się z Puchonką będzie dziwna i właściwie nie mógł się jej dziwić. Z drugiej strony, kiedy zastanawiał się, z kim iść na to lodowisko Elizabeth i Zoe były pierwszymi, o których myślał. Odpowiednio szalone, rozgadane, wesołe. Zdawały się promienieć na wiele sposobów, poprawiając humor, kiedy nie miało się go najlepszego, a dokładnie tak było z Larkinem. Nie miał jednak ochoty o tym rozmawiać, a zamiast tego szukał sposobu, żeby zwyczajnie przestać myśleć. Tak po prostu. Ilość pytań dziewczyny w tym pomagała, wprawiając Swansea w coraz lepszy nastrój, aż jego włosy zaczęły nieznacznie się rozjaśniać, pasmami przechodząc w jasny, wesoły, blond. - Od którego pytania mam zacząć? – spytał retorycznie, kiedy zbliżyli się w końcu do wejścia. - I uważaj z tym, komu dajesz się porwać. Za chwilę mnie zabraknie w Hogwarcie i co jeśli nie trafisz na tak bezinteresownego porywacza? Choć przynajmniej będziesz wiedziała, gdzie go wrzucić, aby zamarzł – dodał, spoglądając na dziewczynę z uniesionymi nieznacznie brwiami, jakby pytał ją, co o tym sądzi. Położył palec na ustach, mrugnąwszy do niej zaczepnie, kiedy kazała mu otwierać. Rozejrzał się po korytarzu, sprawdzając, czy ktokolwiek tędy także przechodzi. Liczył na to, że komnata będzie pusta i nikt nie będzie im przeszkadzał w zabawie. Nie miał nastroju na przebywanie w tłumie. Nim ktokolwiek zdołałby ich zobaczyć, machnął różdżką przed kamienną ścianą, a ta ukazała im drzwi, za którymi wszystko pokryte było lodem. To, co jednak było przyjemne w tej komnacie to fakt, że choć lodowa, nie sprawiała, że chciało się od razu brać gorącą czekoladę. Było chłodno, ale nie nieprzyjemnie, a przynajmniej tak czuł się Swansea, kiedy wpuszczał Liz przodem, upewniając się raz jeszcze, że nikt za nimi nie idzie. - Domyślam się, że nie każdy ma przy sobie łyżwy, ale od czego jest transmutacja? Znalazłem to miejsce zupełnym przypadkiem i nie miałem okazji jeszcze go wypróbować. – powiedział, podchodząc do jednego z foteli. Wyjął dwa pudełka z czekoladowymi żabami i położył je na lodowym stole, siadając w końcu, aby unieść swoją stopę. Spokojnie, prostymi zaklęciami zaczął zmieniać podeszwę swoich butów, tworząc z nich łyżwy. Wydłużył także cholewki, aby lepiej trzymały kostkę. Wstał, chcąc sprawdzić, czy wszystko jest z nimi w porządku, więc odjechał kawałek, wykonując powolny obrót, po czym wrócił przed Elizabeth. - Dają radę, więc usiądź i pozwól, że i tobie poprawię buty. Specjalne życzenia? Zrobić je w kwiatki? - zaproponował, kucając przed Puchonką, wyciągając w jej stronę dłoń, chcąc aby zwyczajnie wystawiła przed siebie nogę. Nie przestawał też uśmiechać się kącikiem ust, zadowolony, że udało mu się wyciągnąć ją na lodowisko, na wspólną zabawę, co może było nieco dziwne, ale miał nadzieję, że Brandon nie będzie mu mieć tego za złe.
Stety lub niestety Elizabeth należała do grona tych osób, przy których nie trzeba było się jakoś specjalnie gimnastykować, aby je na coś namówić. W jej przypadku zwykle powodowane to było ciekawością, bo przecież raz się żyje, prawda? Lubiła doświadczać różnych rzeczy i się tego nie bała, zdając sobie jednocześnie sprawę z ewentualnych konsekwencji. W każdym razie raczej mając to na uwadze. Dlatego też na wspomnienie o lodowisku zareagowała tak entuzjastycznie, bo po pierwsze jazda na łyżwach dawała naprawdę ogrom frajdy, a po drugie mogła pokazać chłopakowi, kto tu jest mistrzem! - A wszystko jedno, możesz sobie wybrać. Chyba że nie chcesz i mam to zrobić za ciebie? - odparła pytaniem na pytanie i wyszczerzyła się do Larkina. Tak, celowo dorzuciła jeszcze jedno do tej puli, która i tak już była pokaźna, ale musiała, aż samo się prosiło. - Hm, jeśli trafię na kogoś mniej przyjaznego, to ewidentnie będę miała problem. W takim razie muszę chyba poszukać sobie ochrony, bo skoro już raz mnie porwano, to pewnie tylko czekać, aż ktoś znowu spróbuje. Ale fakt, mam dobre miejsce do trzymania ciał ofiar, dzięki - powiedziała z wciąż utrzymującym się na twarzy szerokim uśmiechem. Skoro jeszcze nie weszli do lodowej komnaty, a ona już bawiła się tak dobrze, to co dopiero miało czekać na nią tam w środku. Wywróciła oczami na jego gest, posłusznie jednak starając się nie odezwać i nie narobić hałasu, bo domyślała się, że to miejsce dalej miało pozostać tajemnicą, tak jak to było do tej pory. Tajemnicą, którą poznała! Jak zaczarowana wpatrywała się w pomieszczenie, które odsłoniła kamienna ściana. Nazwa nie kłamała - rzeczywiście wszystko było tam oblodzone. Odruchowo objęła się ramionami, wchodząc do środka i powoli oswajając z niższą temperaturą. - No patrz, to masz teraz idealną kompankę! - skomentowała z zadowoleniem i obserwowała jego dalsze poczynania. - Jak na tym siądę to później wstanę czy mój tyłek przyklei się do tego fotela na amen? - spytała, dość sceptycznie patrząc jak Larkin usadawia się na jednym z lodowych mebli. Nie chciała niepotrzebnie ryzykować, tym bardziej że sytuacja byłaby co najmniej niezręczna. Przyglądała się, jak zmieniał swoje buty w łyżwy, a następnie wstał i kawałek przejechał. - Właśnie miałam pytać, czy umiesz jeździć, ale wnioskuję, że tak. Dobrze, staruszku, mniejsze ryzyko zaliczenia widowiskowej gleby. Nie jestem zbyt dobra w magii leczniczej - powiedziała i ostrożnie przycupnęła na fotelu. Cóż, chłopak wstał bez problemu, więc ostatecznie jej chyba też nie groziło przymarznięcie. Otworzyła szerzej oczy na wzmiankę o życzeniach i kwiatkach. - A umiesz jednorożce? - spojrzała na niego z nadzieją, ale i iskierkami rozbawienia widocznymi w oczach. Jak już proponował, to mogła skorzystać.
- Staruszku? Mam cię traktować jak małolatę za to hasło? - spytał, siląc się na groźny ton, jednocześnie dodając sobie trochę zmarszczek przy pomocy metamofromagii, sprawiając również że włosy na chwilę mu posiwiały. Przez chwilę wyglądał jak własny dziadek, jeśli nie patrzyło się na resztę ciała, której nie zmieniał. Szybko jednak wrócił do zwykłego wyglądu, zerkając pospiesznie na zdjęcie w medaliku, jakby jedynie chciał schować go za koszulkę. W końcu zabrał się za przerabianie butów Elizabeth na łyżwy. Póki tworzył samą łyżwę, nie było problemu, ale kiedy przyszło do przerabiania samego buta i dodawania wzorów, zatrzymał się. - Jednorożce? A ile ty dziecko masz lat? - spytał z rozbawieniem w głosie, aby po chwili kontynuować przerabianie butów, dodając na nie odpowiednie wzory. Łatwiej było z kwiatami czy geometrycznymi tworami, ale po chwili na zewnętrznej części pojawiła się głowa jednorożca. Zdecydowanie nie było to arcydzieło, zdecydowanie lepsze wyszłoby, gdyby miał szkicować, ale bez dwóch zdań był to jednorożec. - Może taki być? Jeśli nie, to sama sobie poprawiaj, a teraz druga noga - zapytał, od razu zastrzegając, że reklamacji nie przyjmuje, po czym zaczął przerabiać drugi but, aby wkrótce mogli razem stanąć na lodowej tafli. Prawdę mówiąc, Larkin nie był wybitnym łyżwiarzem, o czym wiedział, ale też nie przewracał się przy byle zakręcie. Nie potrafił jednak niczego, co mogłoby zakrawać o artystyczne figury — piruety, skoki, czy inne szpagaty nie były w jego asortymencie. Lubił jednak jazdę na łyżwach, lubił także obcowanie z lodem, choć nie próbował jeszcze tworzyć lodowej rzeźby. - Ta komnata pasowałaby do twojej siostry, ale jeśli jej ją pokażesz, nie mów, że o tym mówiłem - zauważył, uśmiechając się lekko, po czym podjechał po stolika, aby podać jedno pudełko czekoladowych żab Liz, drugą otwierając dla siebie. - Albo nie pokazuj jej i będziesz mieć miejsce tylko dla siebie, co może być przydatne, skoro masz przed sobą jeszcze parę lat… Właśnie, zamierzasz podejmować studia, czy po podstawowej przerwa na jakiś czas? Jeśli to pytanie brzmi jak typowe dla starców tematy, to nie odpowiadaj, mamy się tu zwyczajnie dobrze bawić - zapytał, orientując się szybko, że temat studiów mógł nie być dla niej przyjemny i ostatnie czego chciał, to brzmieć jakby rzeczywiście należał do grona starców.
- Oho, czyżbym uraziła męską dumę? - roześmiała się, wcale się tym wszystkim nie przejmując. Gołym okiem było widać, że nie była osobą, która ubliżałaby innym z czystym sumieniem. Jeśli już padały z jej ust słowa takie jak ten "staruszek", to oczywiście miało to charakter czysto żartobliwy i wiedziała, że Larkin jest tego świadomy. Dobrze, że wiele osób miało poczucie humoru. - Pewnie tylko mi zazdrościsz, bo sam chciałbyś być znów taki młody - zaśmiała się, kiedy za pomocą magii zmienił swój wygląd, dodając sobie lat. Swoją drogą ciekawe, jak to było być metamorfomagiem. Ze wszystkich oklumencji, legilimencji i innych takich, to wydawało jej się najciekawsze. Los jednak poskąpił jej umiejętności z dziedziny transmutacji i choć w szkole sobie radziła, to raczej nic ponad to. - A ile ty dziecko masz lat - spapugowała, przedrzeźniając go. - Żeby lubić jednorożce nie trzeba być dzieckiem. Na to nigdy nie jest się za dużym! - odparła dumnie, obserwując, jak na jej łyżwie powoli pojawia się upragniony obrazek. Zaproponowane przez Larkina kwiatki wcale nie były złe i prawie się na nie zdecydowała, ale doznała olśnienia i już po prostu nie mogła odpuścić tego jednorożca. Zbyt mocno przemawiał on do jej wyobraźni. - Może być, nie jestem aż taka zła, żeby kazać ci to popr- Ej! - przerwała w połowie słowa, kiedy z opóźnieniem dotarło do niej to co powiedział. - A gdyby był naprawdę paskudny to też byś go tak zostawił? On też ma uczucia. - Spojrzała na niego urażona, posłusznie podając mu jednak drugą nogę, a już po nieco dłuższej chwili podnosząc się z fotela. Z zadowoleniem stwierdziła przy tym, że mimo swoich wcześniejszych obaw, nie przymarzła do lodowego siedziska. - A wiesz, że też o tym pomyślałam jak tu weszliśmy? I pewnie, nie powiem jej, ale dlaczego akurat mi pokazałeś komnatę zamiast Vic, skoro jak sam powiedziałeś bardziej pasuje właśnie do niej? - zapytała, szczerze ciekawa jego wytłumaczenia. Jak przystało na lojalnego szpiega z krainy deszczowców miała potem opowiedzieć siostrze o wyjściu, ale nie musiała przecież wyjawiać wszystkiego słowo w słowo. Z krótkim „dziękuję” wzięła od chłopaka pudełko z czekoladową żabą i roześmiała się, słysząc ostatnie zdanie. - Nie no, co ty, to żaden temat tabu ani nic takiego. Od razu pójdę na studia, nie widzę sensu brać przerwy, bo to tylko wybije mnie z trybu nauki, a i tak nie miałabym w tym czasie co ze sobą zrobić. Może po ukończeniu studiów nie pójdę od razu do pracy, ale do tego czasu mam jeszcze kilka lat. A ty? - odbiła piłeczkę, dopiero po krótkiej chwili się orientując, że nie doprecyzowała. - Masz już jakąś ciekawą posadę do objęcia po skończeniu szkoły? I też jeśli nie chcesz czy coś to nie musisz odpowiadać - dodała, zdając sobie sprawę z tego, że dla niektórych może być to drażliwy temat. W końcu, z tego co słyszała, w ostatniej klasie słyszało się pytania odnośnie przyszłości na każdym kroku i domyślała się, że człowiek najnormalniej w świecie mógł już mieć tego dość. - O, akurat tej jeszcze nie miałam - skomentowała kartę wyciągniętą po otwarciu pudełka z czekoladową żabą, która postanowiła skorzystać z okazji i wyskoczyć ze swojego więzienia. - Ej, a ty wracaj! - zawołała za nią, odruchowo chcąc zrobić szybki krok w przód, żeby złapać uciekiniera. Zapomniała przy tym, że ma łyżwy i stoi na lodzie, wobec czego błyskawicznie leżała plackiem na ziemi. - Ugh, niech żyje działanie przed myśleniem - jęknęła, palcami przytrzymując żabę, sprawczynię tego całego zamieszania.
Zdecydowanie daleko było do tego, aby rzeczywiście go uraziła swoimi słowami, co było widać po tym, jak na swój sposób zaczął się wygłupiać. Czuł się znów swobodnie, o dziwo nie martwiąc się tym, że Liz mogła go oceniać. O dziwo, nawet nie przejmował się tym, że ją wyciągnął z pokoju wspólnego, gdzie z pewnością spędzała czas ze swoimi znajomymi. Czuł się tak po prostu dobrze, bez ciągłego zastanawiania się, czy za chwilę nie zostanie oskarżony o coś, o czym nawet nie pomyślał, albo czy nie zrobi jakiegoś nieodpowiedniego ruchu. Przy tej siostrze Brandon było mu łatwiej po prostu dobrze się bawić, rozmawiać tak jak z ich starszą siostrą. - A lubisz tylko jednorożce, czy pegazy także? Ja wolałbym jednak pegazy i… choć pewnie wielu uznałoby to za dziwne, albo brzydkie, nie pogardziłbym butami z wizerunkiem testrali. Dla mnie są piękne - odpowiedział, kończąc tworzyć jednorożce na jej butach. Rzeczywiście, nie było się nigdy zbyt starym, aby lubić jednorożce, szczególnie gdy interesowało się choć trochę opieką nad magicznymi stworzeniami. Niewiele później śmiał się pod nosem, gdy widział oburzenie na twarzy Puchonki, ponieważ pozwolił sobie obrazić swój własny rysunek. Kusiło zapytać ją, czy już zdołała nazwać te jednorożce, ale zachował te słowa dla siebie, nie chcąc mimo wszystko zbytnio jej drażnić. Jakkolwiek nie czuł się dobrze w jej towarzystwie, była z rodu Brandon i z pewnością również miała swoje granice, których przekroczyć nie chciał, a kto wie, czy jednorożce nie stanowiły jednej z nich? Zaraz też przeklął w myślach, gdy mimowolnie wspomniał Victorię i oczywiście ten temat musiała podchwycić Elizabeth. Wyraźnie zastanawiał się chwilę, co powinien powiedzieć, jak powinien wybrnąć z tego tematu. - Nazywałem ją przez długi czas Lodową Księżniczką, ale… Wydaje mi się, że nadała temu innego znaczenia i nie chciałbym tego pogorszyć, zabierając ją tutaj. Choć z chęcią po prostu spędziłbym z nią tak czas, tylko no… Zwykle nasze rozmowy kończą się sprzeczką, czy nieporozumieniem, więc… Jeśli chcesz, to sama ją tutaj zabierz. Mnie i tak za chwilę nie będzie już w Hogwarcie - odpowiedział szczerze, uznając, że nie zyska nic, jeśli będzie kłamać, a i nie mówił niczego, co byłoby jakąś tajemnicą. Miał jedynie nadzieję, że mimo wszystko Puchonka nie zamierza mówić swojej siostrze z kim była w tej komnacie. Otwarł swoje pudełko z czekoladową żabą, ostrożnie je wpierw uchylając, aby włożyć do środka dwa palce i złapać nimi żabę, nim ta postanowi uciec. Włożył ją do ust, słuchając odpowiedzi Liz, uśmiechając się lekko, ciekaw, na których przedmiotach chciała się skupić w przyszłości. - Zostanę przy rzeźbieniu, ale chciałbym znaleźć jakąś stałą pracę… Robiąc wciąż coś artystycznego, co wymagałoby ode mnie tego samego, co rzeźbiarstwo - odpowiedział, nie widząc powodu do tego, żeby nie odpowiadać, choć pominął fakt, że pracował jako jubiler. Wciąż jeszcze nie potrafił przełamać myśli, że będąc członkiem rodu Swansea, powinien być w pełni artystą, zamiast zwykłym pracownikiem, choć jednocześnie Elijah otwarł herbaciarnię. Widać LJ potrzebował jeszcze czasu na przełamanie swoich myśli. Spojrzał na kartę z czekoladowej żaby, dostrzegając, kogo przedstawia, aby zaraz drgnąć, zatrzymując się w miejscu. Jego oczom ukazał się całkiem zabawny widok, jakim była próba gonienia żaby, będąc na łyżwach. Z pewnością nie powinien tak się śmiać, jak to robił, ale nie mógł nic poradzić na to, że Liz wyglądała zwyczajnie zabawnie. Podjechał do niej, gdy leżała na lodzie, wyciągając ku niej dłoń, aby pomóc wstać. - Najważniejsze, że cel został osiągnięty — złapać uciekiniera - powiedział, próbując nie śmiać się, choć włosy i ich wesoły, jasny blond, zdradzały rozbawienie studenta.
Przekrzywiła głowę i zmierzyła go spojrzeniem od stop do głów. - Koniara, jak nic - oceniła, potrząsając w zadumie blond czupryną. - Jednorożce, pegazy, testrale… czemu dziwne? Według mnie są naprawdę interesujące, nawet sam ich wygląd, chociaż ja widziałam je jedynie na obrazkach. W każdym razie oryginalny wybór, a to się ceni - uśmiechnęła się, rzeczywiście tak myśląc. Do tej pory nie spotkała chyba nikogo, kto uznałby testrale za piękne. Dla wielu osób były brzydkie i ciężko było się temu dziwić, może właśnie dzięki temu wybór chłopaka był tak intrygujący, rzucał na niego jakieś inne światło. - Hm, nie będę ci dawać złotych rad typu zrób to i to, bo mimo że jestem siostrą Vicks i dobrze ją znam, to jednak nie poczuwam się aż na tyle, żeby to robić - zaczęła wolno, jakby nad każdym kolejnym słowem się zastanawiała, nie chcąc się zapędzić. To był śliski grunt. - Ale może jest po prostu zawstydzona i przyjmuje pozycję obronną, dlatego tak wychodzi? Nie wiem, nie chcę się mieszać w wasze sprawy, ale gdyby nie chciała z tobą przebywać, to by tego nie robiła. No i w sumie sporo się zmieniła, co na bank zauważyłeś, więc może też jeszcze szuka tej nowej siebie. A z tym lodowiskiem… moim zdaniem pomysł jest dobry. Jeśli chcesz, to mogę ją podpytać, oczywiście nie wspominając że chcesz ją tam zabrać, ale no. I o panie, te twoje ostatnie słowa zabrzmiały tak smutno - wyrzuciła z siebie potok słów, mówiąc jednak wyraźnie i nie w tempie godnym maratończyka, po czym westchnęła - może dlatego, że zmęczyła ją trochę ta paplanina, a może dlatego, że faktycznie ostatnie słowa wypowiedziane przez Larkina miały smutny wydźwięk. Nie była z nim w jakichś nie wiadomo jak bliskich relacjach, ale mimo wszystko znali się i aktualnie naprawdę super spędzała z nim czas, więc sama ta perspektywa, że od września go tu nie zobaczy była co najmniej dziwna. Tego akurat nie potrafiła sobie wyobrazić, a wyobraźnię miała bardzo dobrą. - Och, więc nie chcesz iść tak stricte w rzeźbiarstwo? - spytała szczerze zainteresowana i trochę zdziwiona. Nie wiedziała, co mądrego mogłaby jeszcze powiedzieć na ten temat mimo chęci, bo zwyczajnie nie posiadała zbytnio wiedzy o różnych artystycznych zajęciach. Spodziewała się jednak, że chłopak dalej będzie zajmować się rzeźbami. Chyba że akurat ona nie zrozumiała i coś pokręciła. Czekoladowa żaba już nie pierwszy raz okazała się sprytniejsza od osoby otwierającej pudełko, ale tym razem nie udało jej się uciec, chociaż Elizabeth przypłaciła to upadkiem. Dosyć bolesnym upadkiem, swoją drogą, ale kto by się tam tym teraz przejmował. Słyszała śmiech Larkina i jej usta po chwili też rozciągnęły się w uśmiechu, bo z perspektywy chłopaka cała akcja musiała wyglądać komicznie. - Nie miała szans, nie ze mną takie numery - odparła hardo, chwytając dłoń chłopaka i ze śmiechem się unosząc. Upewniła się jeszcze, że żaba nie wywinie już żadnej sztuczki (poprzez skonsumowanie jej) i z powrotem skierowała spojrzenie na chłopaka. - To co, może w końcu zrobimy przynajmniej kilka rundek dookoła? I leniwie zaczęła sunąć po lodzie.
Oryginalny wybór… Jeszcze przez chwilę, z lekkim uśmiechem na twarzy, zastanawiał się nad jej słowami. Czy była taka możliwość, że przez to, że były nietypowe, on pałał do nich miłością? A może rzeczywiście dostrzegał w nich coś więcej niż pozorną brzydotę. Pegazy śmierci, jak lubił je nazywać, były nie mniej urodziwe od pozostałych gatunków, choć rzeczywiście mogły również przerażać. Im dłużej o tym myślał, tym więcej wspólnego widział między testralami a Victorią, czego nie mógł jednak powiedzieć na głos. Nigdy. Przenigdy. Chyba że nagle zapałałby chęcią zerwania zupełnie znajomości z Krukonką, co raczej było niemożliwe. Spojrzał nagle zaskoczony na Liz, zastanawiając się, co sprawiło, że chciała mu pomóc. Inaczej nie mógł spojrzeć na jej słowa, jak właśnie na pomoc w poprawieniu jego relacji z Victorią, co było właściwie urocze. Uśmiechnął się ciepło do dziewczyny, kręcąc lekko głową. - Pozycja obronna… Nawet jeśli, to i tak nie ma powodów do wstydu. Naprawdę nie wiem, jak miałbym w inny sposób pokazać jej, że nie musi się niczym przejmować, ale to już moje zmartwienie. Jest zbyt ciekawą osobą, żebym ot tak zrezygnował. Jeśli chodzi o lodowisko… Możesz podpytać. Może tobie uda się dowiedzieć, co tak naprawdę o mnie myśli, choć… Choć chyba wiem - powiedział w końcu, spoglądając na Puchonkę z ukosa, zastanawiając się, czy naprawdę była gotowa porozmawiać na taki temat ze swoją siostrą. Mimowolnie zaczął też się zastanawiać, czy skoro on słyszał podobną propozycję, Victoria również musiała mierzyć się z podobnymi rozmowami z siostrą, czy jedynie z niego próbowano wyciągnąć odpowiedzi. - I nie przejmuj się. Jeśli będziesz chciała się spotkać, to będę w Dolinie ciągle, więc wystarczy wysłać mi siwe i wszystko się zorganizuje - dodał, uśmiechając się na moment szeroko. Musiał jednak przyznać przed samym sobą, że koniec nauki był i dla niego dziwnie słodko-gorzki. Cieszył się, że będzie mógł skupić się na pracy i ewentualnej nauce tego, co naprawdę lubił. Jednak z drugiej strony właśnie kończył się jakiś etap i nie mógł powiedzieć, żeby był gotów na kolejny, żeby wiedział, czym chciał się zająć. Uśmiechnął się nieznacznie, z lekkim zakłopotaniem, dostrzegalnym w jego spojrzeniu, kiedy tylko usłyszał zdumienie w głosie Liz. - Nie chcę rzucać rzeźbiarstwa, ale chcę jakby czegoś więcej. Trudno to wyjaśnić, więc zwyczajnie uznajmy, że wciąż jeszcze szukam swojej dziedziny sztuki - odpowiedział szczerze, jednak z jego tonu dało się wyczuć, że nie chciał w tej chwili o tym rozmawiać. Nie czuł się jeszcze gotów do opowiadania o swoich wątpliwościach, gdy sam ich jeszcze nie ubrał w słowa. Kiedy tylko Liz pokazała, że jest gotowa jeździć po komnacie, LJ nie czekał dłużej, ruszając od razu za nią. Nie potrafił opisać tej zwykłej, prostej radości, jaką czuł, niemal płynąć w powietrzu. Nigdy nie myślał, że to próbować jazdy figurowej, czy czegoś podobnego, przez co nie potrafił robić wyczynowych piruetów, na której w tym momencie miał niesamowitą ochotę. Zamiast tego zrównał się z Liz, żeby nagle odwrócić się i jechać tyłem w tym samym kierunku. Mrugnął do niej zaczepnie, po czym przyspieszył, dając się porwać radości, zabawie.
Sama nie widziała nic dziwnego w swoich słowach, w których rzeczywiście, jak by nie patrzeć, zaoferowała swoją pomoc. Oczywiście, że nie znała szczegółów jeśli chodziło o relację Victorii i Larkina, ale skoro mogła choć w minimalnym stopniu pchnąć ją w dobrą stronę, to dlaczego nie? Tym bardziej że wiedziała, że główni zainteresowani nie będą mieć nic przeciwko. - Tak jest, kapitanie! - odparła żywo i zasalutowała, jakby tym samym chciała podkreślić, że może na nią liczyć w tej kwestii i jak tylko nadarzy się stosowna okazja, to podpyta. Zrobiło jej się ciepło na sercu, bo widać było, że chłopakowi zależy na Victorii i to wszystko było takie... Czuła po prostu, że nie może dopuścić do tego, aby jakimś niefortunnym przypadkiem ich drogi się rozeszły i wiedziała że jest pewna osoba, która nawet sto procent myśli tak samo. Jednocześnie śmieszyło ją, że - z własnej woli! - stała się jakoby powiernikiem między tą dwójką. Swansea w końcu miał coś obiecane, a była pewna, że Vicks poprosi o raport ze spotkania. Ta cała sytuacja była wręcz komiczna, ale też doskonale pokazywała, że im na sobie zależy. No chyba że ktoś był ślepy i nie umiał dodać dwa do dwóch. - Hm, nie powiem, że rozumiem, bo bym skłamała, ale w takim razie trzymam kciuki, żebyś ją odnalazł - powiedziała, zawahawszy się chwilę po jego odpowiedzi. Musiała zastanowić się nad jego słowami, ale może jeszcze nie dorosła aż na tyle, żeby to zrozumieć. W każdym razie intencje miała jak najlepsze i naprawdę wierzyła, że LJ w końcu znajdzie tą swoją dziedzinę sztuki, jakakolwiek by ona nie była. Nie kontynuowała też tematu, bo wiedziała, że najwyraźniej nie chciał o tym mówić. A ona nie miała zamiaru naciskać. Kiedy zaczęli jechać, czas zdawał się płynąć szybciej. Skupiona na tej czynności z opóźnieniem zarejestrowała, jak się do niej odwrócił i zaczął jechać tyłem, a następnie... przyspieszył i zostawił ją tym samym w tyle. A na to przecież nie mogła pozwolić! Odezwał się w niej duch rywalizacji i mocniej odepchnęła się łyżwą od lodu, zamierzając dogonić i prześcignąć chłopaka. - Co powiesz na kubek gorącej czekolady jak już wyjdziemy? - spytała nieco zadyszana, kiedy już udało jej się z nim zrównać. Porzuciła na razie myśli o wypruciu naprzód. - Skrzaty w kuchni przyrządzają je znakomicie, wiem z doświadczenia, a po takim zimnie przyda się coś na rozgrzanie - dodała. Wbrew pozorom w komnacie nie było aż tak zimno, jak można się było tego spodziewać plus nie stali w miejscu, ale gorąca czekolada zawsze była dobrym pomysłem. Poza tym łyżwy zawsze kojarzyły jej się z tym napojem i zimą, świętami, a myśl o tym, że aktualnie był czerwiec napawała ją dodatkową radością i rozbawieniem.
Pokręcił głową z cieniem rozbawienia, gdy widział zachowanie młodszej Brandon, czując mimowolnie cień nadziei. Zwykłe spotykał się z Victorią zupełnie przypadkiem, wpadając na nią w trakcie własnego spaceru, albo spotykając na jakiejś imprezie. Będąc przekonanym, że dziewczyna nie palą do niego sympatią, nie wychodził z inicjatywą zaproszenia jej gdziekolwiek, co być może było błędem. Niestety tego nie wiedział i z pewnością miał jeszcze długo się nie dowiedzieć. Mimo to, propozycja i reakcja Liz była miła i nie zamierzał rezygnować z jej niewielkiej pomocy w tym względzie. - Dzięki, z pewnością się przyda - odparł, skłoniwszy lekko głowę. Wiedział, że nie będzie mu łatwo znaleźć to coś pośród wszystkich zawodów, a nie chciał także byle czego. Już teraz pracował jako jubiler, o czym niewielu wiedziało i miał wrażenie, że to jest dobra droga. Nie był jednak przekonany do posiadania szefa ponad sobą, z kolei wykupowanie jubilera było szalonym pomysłem. Potrzebował z kimś o tym pomóc, ale jak na złość, nie za bardzo wiedział z kim. Być może po prostu nie chodziło o dylemat, czy być jubilerem czy rzeźbiarzem. Może chodziło jedynie o wyrwanie się spod czyjejkolwiek kontroli. Wystawiając w rodzinnej galerii musiał wpierw otrzymać aprobatę dziadka, szczęśliwie omijając konieczność akceptacji przez ojca. Będąc jubilerem u Huxleya, musiał robić wszystko tak, jak tego chcieli klienci i szef, niewiele mając pola do popisu dla własnej wyobraźni. Być może to było tym, co zaczęło mu przeszkadzać? Jednak jeżdżenie na łyżwach nie było odpowiednim zajęciem do rozmyślań o przyszłości. Widząc, że Liz próbuje go dogonić, nieznacznie zwolnił. Mimo wszystko komnata miała swoje ograniczenia i nie chciał doprowadzić przypadkiem do wypadku, gdyby go iść się, wpadliby na ścianę. Zaraz też uniósł lekko brwi, mimo wszystko zaskoczony propozycją Puchonki - miło zaskoczony. - Chętnie. Co prawda picie gorącej czekolady w czerwcu jest dziwne, ale po łyżwach nadaje się idealnie. Przyznaj, często zaglądasz do kuchni? Podobno nie ma Puchona, który tego nie robi - zapytał nieco zaczepnie, jednak wyraźnie nie miał nic przeciw jej propozycji. Wręcz był gotów od razu iść, czując, że mimo wszystko wysiłek, jaki wkładał w jeżdżenie, zasługiwał na nagrodę w postaci odrobiny pitnej słodyczy.