Klasa jest bardzo dobrze oświetlona. Z tyłu obok regałów znajduje się zaplecze, w którym magazynowane są zaczarowane manekiny - idealne do ćwiczeń uzdrawiających. Są bardzo cennym nabytkiem profesor Blanc oraz innych nauczycieli magii leczniczej. Są zamknięte na żelazny klucz.
Nie chciała zaczynać nowego roku od całej serii spóźnień, a jednak... była sobą. Wiedziała, że ma ogromne szanse na złamanie swojego postanowienia, z którym snuła się już od samej Wielkiej Uczty. Dlatego też dbała o nienaganne wyposażenie szkolnej torby, by chociaż tym nadrabiać za swoje niemożliwe do pełnego wyeliminowania roztargnienie; wcisnęła na samo dno nawet zapasowy sweter z herbem Hufflepuffu, nie chcąc na starcie doczekać się kar za luźniejsze podejście do szkolnego regulaminu. Dalej nie docierało do niej, że to ostatni rok. Nie mogła, nie chciała i nie zamierzała tego w pełni zaakceptować. Nie, kiedy czuła się tak dziwnie niepewnie, słuchając stukania stawianych na kamiennej posadzce obcasów. Bo chociaż wróciła z wakacji zadowolona, przepełniona nową energią i podekscytowana, to dalej nie była w stanie ukryć, że jej podejście do Hogwartu zmieniło się wraz z momentem, w którym drużyna quidditcha została przesunięta na drugi plan, nie angażując jej już jako kapitan. Bo może trochę, tylko trochę, bez tej charakterystycznej odznaki nie była pewna, kim tak właściwie jest dla tych wszystkich uczniów i studentów, których mijała z delikatnym uśmiechem drżącym na zabarwionych czerwienią ustach. - Hej, mogę? - Zagadnęła, pochylając się do ławki, zajętej przez rudowłosą nieznajomą. Serce zabiło Cher szybciej z wrażenia, nie będąc jeszcze pewną czym dokładnie się przejmuje. Spotkanie jej na zajęciach z magii leczniczej nie było normą, o ile nie wczepiała się akurat w bok Neirina; dodatkowo nie miała pojęcia kogo tak naprawdę zaczepia, ze szczerym zaskoczeniem opuszczając wzrok na żółto-czarny krawat dziewczyny. - Ja- my się chyba nie znamy? Przepraszam, jakaś zabiegana jestem, chyba jeszcze w głowie nie skończyłam wakacji - przyznała z nerwowym śmiechem, zaraz dodatkowo głupiejąc na widok postawionej na ławce karteczki, która została przyozdobiona jej własnym imieniem. Opadła na krzesło i zaczęła wyciągać z torby pierwsze lepsze przybory, bezmyślnie układając na ławce nie tylko zeszyt podpisany "Zaklęcia", ale też podręcznik miotlarski. - To... chyba nie mam już wyboru, więc... nie no, ale jestem stuprocentowo pewna, że skądś cię kojarzę...
Oczywiście, że nie zamierzał odpuścić pierwszych (ani żadnych) zajęć z Magii Leczniczej, bo wakacyjne przygody tylko utwierdziły go w przekonaniu że nigdy nie wiadomo, kiedy podczas zupełnie niewinnego spaceru będzie trzeba rzucić porządne Episkey albo wyczarować sobie nową kość w przedramieniu. Z pewnością było to bardziej przydatne niż umiejętność transmutowania chusteczki do nosa w trzydrzwiową szafę, o czym nie mówił na głos przy Fillinie, bo był taktownym człowiekiem i nie chciałby urazić jego pasji, no ale taka była prawda, co tu kryć. Poza chęcią doskonalenia tych życiowych umiejętności, był też mocno zaciekawiony nowym ekscentrycznym profesorem. - Powabu Perpetki to on nie ma, ale nadrabia charakterem - rzucił do Fillina, gdy w drodze do klasy zastanawiali się nad tym, jaki będzie nauczyciel, bo miał już z nim styczność na mało imponującym jeśli chodzi o frekwencję treningu gryfońskiej drużyny; w klasie nie było jeszcze zbyt wielu osób, więc bez problemu zajęli sobie jakąś luksusową ławkę z tyłu pomieszczenia, żeby móc w razie czego obgadywać profesora i opowiadać sobie dowcipy komentarze w zacisznym kącie.
C. szczególne : Mańkut, Rude włosy, centymetrowa blizna na udzie w kształcie smoka. Na policzkach i nosie ma piegi, które według rodzeństwa dodają mu uroku. Amulet Uroborosa zawsze na szyji +1 ONMS
-Na na na na na... - kiwał głową w rytm piosenki, którą nucił pod nosem. Wchodzenie po schodach wcale go nie zmęczyło ani nie znużyło. Był zbyt pochłonięty myślami na inny temat. Zdziwiony zatrzymał się przed wejściem do sali. Tak szybko udało mu się tutaj dotrzeć? Aż spojrzał z wrażenia na zegarek. Nie, zajęło mu to tyle co zwykle. Palcem wskazującym i środkowym wykonał gest jakby salutował. - Witam wszystkich - zwrócił się do pozostałych nim przeszedł na wolne miejsce położone bliżej przodu klasy, w środkowym rzędzie. Może nie był kujonem, lecz nie bał się siadania blisko nauczycieli. Rozsiadł się wygodnie, opuszczając trochę na krześle i wyciągając przed siebie długie nogi. Na ławkę zdążył wypakować potrzebne mu przedmioty do zajęć. A chwilowo ręce wsadził do kieszeni spodni i cierpliwie czekał na rozpoczęcie zajęć.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Jestem odrobinę podenerwowany, bo zostawiliśmy samego FUJa, który od kiedy wróciliśmy z Luizjany dziwnie się zachowuje i wydaje się odrobinę chorować. Dlatego też dość spięty idę na Magię Leczniczą, ale liczę też na to, że w jakiś czarodziejski sposób nauczę się nagle tego przedmiotu tak dobrze, że sam zaraz uzdrowię swojego podopiecznego. Nagle problemy wakacyjne w postaci unikania równoczesnego Laurel oraz Viks, wydają się być bardzo błahe. I faktycznie po raz pierwszy od dawna żałuję, że nie jestem dobry w tej medycznej dziedzinie, a nie swojej cudownej transmutacji. Która jest i tak zwykle bardzo przydatna, cokolwiek nie myślałby sobie Boyd. - Widziałem, że nie ma. Śmiesznie wygląda obok Perpety - stwierdzam myśląc o scenie podczas rozpoczęcia roku, chociaż moje myśli zajęte są trochę bardziej Fujkiem a nie ocenianiem nowego profesora. Mi tam w pełni wystarczyła Perpetua, przynajmniej lekko oceniała (szczególnie patrząc na moją ocenę z egzaminu).
Freja Nielsen
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 169cm
C. szczególne : śnieżnobiałe włosy; pojedyncze rzemyki na nadgarstkach
@Aslan Colton od rana srał koprem, że w końcu mury Hogwartu ujrzą jedyną prawilną lekcję, na której można dowiedzieć się czegoś ciekawego i potrzebnego do życia. Nie mogła skomentować tego inaczej niż poprzez ostentacyjne wywrócenie oczami; coraz bardziej się bała, że przez aslanową obecność jej źrenice w końcu utkną na wieki wieków gdzieś w górnych połaciach powieki. - Po co tam idziesz skoro wszystko już wiesz - podpuszczała go, wciskając jednocześnie do skórzanej torby ciężki podręcznik. Za Chiny ludowe by mu się nie przyznała, że pierwsze w tym roku zajęcia z Magii Leczniczej i ją napawały entuzjazmem oraz ciekawością co do ich przebiegu. Zwłaszcza że w planie widniało inne nazwisko niż to, które tak przyjemnie lekko zwykło układać się na języku. W drodze do sali dyskutowali zawzięcie o nowym prowadzącym; Frela doskonale widziała niepocieszoną minę aslaniątka, który zarzekał się, że jego ubolewanie wynika wyłącznie z nieograniczonej wiedzy, którą opanowała Perpetua. W duchu nie mogła się z nim nie zgodzić - posiadane przez nią wiadomości były perfekcyjnie posegregowane i równie przystępnie przekazywane do ich główek. To głównie z tego powodu nie wszczęła bezpodstawnej inby - może i język, rączki i nóżki ją do tego kusiły, ale wykłócanie się o profesor Whitehorn było idiotyczne nawet i dla niej.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Już od drzwi rzucił jej się w oczy Callahan (być może przez 2 metry wzrostu), któremu posłała zaniepokojone spojrzenie pełne złych przeczuć. Niby nie on jeden wiedział, że słabo radziła sobie z jakimikolwiek zaklęciami, ale to jego ostatnio prawie spotkała zagłada z ręki Davies. Kto tym razem miał się okazać zagrożony i jakie miały być tego konsekwencje? Trzymany w ustach liść niby wyciszał i uspokajał, ale nie mogła się pozbyć budującego się z tyłu głowy niepokoju. Jasne, chodzenie na wszystkie lekcje wiązało się z tym, że nie ze wszystkiego dało się być najlepszym, ale czy będąc tykającą, magiczną bombą powinna wybierać się również na te, na których wymagane było stosowanie zaklęć na innych? Oby otrzymali jakieś rekwizyty zamiast siebie nawzajem, żeby nie skończyło się próbą uduszenia bandażem, albo innym złamaniem kości za pomocą Episkey. Zwłaszcza, że już zdążyła niezbyt pozytywnie rozpocząć relacje z nauczycielem prowadzącym te zajęcia. Ah, Davies, w co Ty się pchasz?
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
W trakcie wyjazdu wakacyjnego wyszło jak duże ma braki w zakresie uzdrawiania, która to sztuka okazywała się naprawdę użyteczną dziedziną magii – szczególnie przy fakcie, że był sportowcem i kontuzje potrafiły być niemal na porządku dziennym, a dobrze byłoby umieć sobie poradzić z nimi samodzielnie – i wielokrotnie już obiecał sobie, że się z niej podciągnie. Z tego względu nie mógł, ba, nie powinien odpuszczać jakichkolwiek zajęć z magii leczniczej i to już na samym początku roku szkolnego, nawet jeśli wciąż nie do końca zdołał wdrożyć się w szkolną rzeczywistość. Zwykle potrzebował dłuższej chwili, żeby z trybu wakacyjnego przestawić się na tryb szkolny, a wraz z początkiem studiów doszły rozmaite inne czynniki, które mu tego wcale nie ułatwiały, więc to, że nie wyglądał specjalnie kwitnąco nie powinno być wcale zaskakujące. Szata, która sprawiała wrażenie jakby ktoś ją wyjął psidwakowi z gardła, choć to akurat było w przypadku Fitzgeralda dość typowe i w normalnych warunkach, podkrążone oczy jakby minionej nocy w ogóle nie spał (co wcale nie mijało się zbyt mocno z prawdą, bo zdołał urwać może z dwie godziny góra) uzupełnione o notoryczne ziewanie i wielki kubek mocnej kawy. Innymi słowy mówiąc – typowy student o poranku starter pack. Po wejściu do klasy i powstrzymaniu kolejnego ziewnięcia rudzielec nawet specjalnie nie rozglądał się po obecnych, ruszając od razu wzdłuż ławek, by następnie opaść na pierwsze lepsze wolne miejsce, którym okazało się być to w tej zajmowanej już przez Sinclaira. — Wyglądasz trochę jak zwłoki, Sinclair — zagaił kumpla jakże uprzejmie, unosząc przy tym odrobinę niemrawo kącik ust; nie to, żeby sam obecnie prezentował się wiele lepiej, a może nawet i gorzej wręcz. — Ciężka noc? Rzucił torbę na blat, uważając przy tym, żeby przypadkiem nie wylać ciemnego naparu bogów, z którym kubek również nań chwilowo odstawił, by następnie zacząć wygrzebywać ze środka niezbędne do zajęć szpargały typu pergamin czy pióro do pisania. Nawet nie zwrócił uwagi na to, że była na nim jakaś karteczka, na której w dodatku pojawiło się jego nazwisko w momencie, gdy tylko zajął miejsce.
Czy był ktoś w tym zamku bardziej podekscytowany niż cymbał Colton na wieść, że odbędzie się pierwsza w tym roku szkolnym lekcja magii leczniczej? Mocno wątpliwe. Od samego rana przebierał nogami, a jego ekscytacjom nie było końca, czego świadkiem była (pray for her) Freja. Tak jak ona zaciągnęła go na zielarstwo, tak on nie miał skrupułów targać jej z kruczej wieży na pierwsze piętro. - Idę popatrzeć jak się błaźnisz - odpyskował jej, nie mogąc już dłużej znieść tego, że od pierwszej minuty notorycznie przewracała oczami. Całą drogę dość jawnie okazywał swoje niezadowolenie, że w Hogwarcie pojawił się ktoś nowy od uzdrawiania. Swoją dotychczasową wiedzę w dużej mierze zawdzięczał Whitehorn i nie uważał, aby zmiana nauczyciela była czymś dobrym. Nie zamierzał jednak skreślać nowego profesora na wstępie. Może i dyrektor nieraz zachowywał się jak ktoś pozbawiony rozumu, ale zazwyczaj zatrudniał dobrych pedagogów. I oby tak było tym razem. Wszedł do sali, kiwnął w stronę znajomych twarzy i usiadł w ławce, z zaciekawieniem przyglądając się karteczce leżącej na blacie. - Jeśli znowu będzie jakaś kartkówka to nie ręczę za siebie - burknął, wskazując ręką na kawałek pergaminu tuż przed dziewczyną, podpisany jej imieniem i nazwiskiem. Prawda była taka, że raczej nie obawiał się żadnych testów teoretycznych ani praktycznych - był w miarę pewny swoich umiejętności i tylko wybitnie trudne przypadki* sprawiały mu problem.
Czyjś szczur zwyczajnie opierdolił jej podeszwy w butach, tak, że w jednym można było dojrzeć przez dziurę kolor jej skarpetki. Może by coś z tym zrobiła, ale obudziła się skrajnie spóźniona i gdy pośpiesznie wsuwała stopę w błękitne trampki, coś zaczęło piszczeć, ugryzło ją w piętę, a później spłoszone uciekło przez uchylone drzwi, trzęsąc swym tłuściutkim, nagim zadkiem. I dopiero gdy wypadła z dormitorium, dostrzegła co ten mały fetyszysta schodzonych butów uczynił.
Tak więc w pośpiechu (prawie zwalając się ze schodów) biegła na zajęcia z magii leczniczej, jednocześnie naciągając na siebie sweter z krukońskim emblematem, upychając w torbie podręczniki tak, by ta misterna budowla utrzymała się wewnątrz plecaka chociaż przez następne metry i próbując ogarnąć włosy na tyle, by ktoś nie pomylił jej ze zużytą miotłą. Powiedzieć, że Orka była podekscytowana, to jak nie powiedzieć nic. Nie tylko oficjalnie została studentką, ale też nie mogła się doczekać, by zobaczyć co Huxleya wymyślił na swoje pierwsze zajęcia. Nadal niezbyt mieściło się jej w tej rudej główce, że jej najbardziej-dojebany-na-świecie-wujek, został nauczycielem w Hogwarcie. I, że będzie musiała (powinna) do niego mówić Profesorze.
W końcu wpadła do odpowiedniej sali w miarę ukontentowana, że nie ma go jeszcze nigdzie na horyzoncie. Opadła pośladkami na krzesło w pierwszej-lepszej, wolnej ławce i osunęła się po oparciu, ledwo łapiąc oddech. - (burp, burp, burp) – wypowiedział jej żołądek, co można było przetłumaczyć na: no elo, ale śniadanie to byś zjadła raz na jakiś czas może, co? Westchnęła, nie chcąc wdawać się z nim w dyskusję. W końcu jak zwykle miał rację.
Tym razem nie spieszyła się jakoś szczególnie mocno. Uzdrawianie zdecydowanie nie było jej mocną stronę, nie czuła zatem potrzeby, by być tam pierwsza, już nie. Mimo wszystko zaczęła dostrzegać, że powinna skupić się na pewnych priorytetowych sprawach, a nie rozdrabniać się na tysiące małych rzeczy. Do jej głowy w końcu docierało, że gdy jest się dobrym we wszystkim, tak naprawdę nie jest się dobrym w niczym, skoro zaś tak, zamierzała w pełni skoncentrować się na tym, co najistotniejsze w tym roku szkolnym, nie zaniedbując jednak wcale pozostałych przedmiotów. Ostatecznie musiała skończyć ten rok z zadowalającymi stopniami, które pozwoliłyby jej ze spokojnym sercem udać się na studia, gdzie zamierzała skoncentrować się w pełni na czterech wybranych dziedzinach. Wcześniej oczywiście obiecywała sobie, że będzie nadal uczęszczała na wszystkie możliwe zajęcia, ale w końcu dotarło do niej, że nie ma to sensu, jeśli chciała coś osiągnąć, musiała zacząć zwężać swe horyzonty. Na razie jednak po prostu zjawiła się na zajęciach. Omiotła spojrzeniem zebranych, uśmiechnęła się lekko do Fillina, ale nie podchodziła do niego, a jedynie zajęła miejsce obok @Orla H. Williams, która na razie siedziała sama. Skinęła jej nieznacznie głową, a później wygładziła mankiety koszuli, jednocześnie sprawdzając, czy przypadkiem w okolicy nikt nie ma pomysłów na jakieś niezbyt mądre zabawy, koncentrując się w tym momencie głównie na winowajcach, których już znała, ale nic nie powiedziała, po prostu uznając, że będzie miała ich na oku, bo wolałaby nie brać udziału w kolejnej, żałosnej bójce, czy czymś podobnym. - Mam nadzieję, że to nie będą zajęcia ze składania kości, czy czegoś równie niepojętego - powiedziała, wzdychając cicho i zerkając na dziewczynę, do której się dosiadła, ale trudno było powiedzieć, żeby Victoria okazywała w tej chwili jakiekolwiek emocje, po prostu wyrażała swoje zdanie na temat zajęć, nic więcej.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Nikola Brandon
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : Dość niedbały wygląd, ubranie często połatane kolorowymi materiałami. Szeroki uśmiech z dołeczkami. Świeża blizna na prawej łydce.
Po wakacjach spędzonych w Luizjanie, a w szczególności po pamiętnej wyprawie na opuszczony okręt, z której ledwo uszedł z życiem, Niko doszedł do wniosku, że ze wszystkich przedmiotów, na które miał obowiązek uczęszczać, to właśnie zajęcia z magii leczniczej mogły okazać się najbardziej w życiu przydatne. Wszystkie bajeranckie zaklęcia, zdolność transmutowania jedną rzecz w drugą, znajomość zaawansowanych eliksirów...w sytuacji prawdziwego zagrożenia to uzdrawianie potrafi wyciągnąć z opresji, lub przynajmniej może kupić więcej czasu, tak cennego podczas walki. Doświadczenie tego na własnej skórze potrafi zmotywować do nauki nawet najbardziej oporne umysły. Z silnym postanowieniem, że w tym roku naprawdę przyłoży się i wyciągnie coś z zajęć, Nikola wszedł do klasy, podgwizdując pod nosem "God Save the Queen". Szeroki uśmiech towarzyszył mu od rana, udało mu się bowiem zdążyć na śniadanie, a Puchon z pełnym żołądkiem, to zadowolony Puchon. Dziarskim krokiem podszedł do jednej z pierwszych ławek, co już stanowiło ewenement w jego dotychczasowej edukacji, i zaczął przygotowywać się do lekcji, od czasu do czasu witając się z wchodzącymi do klasy uczniami.
/można się dosiadać :D
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Skoro marzył o profesji uzdrowiciela istot magicznych, to musiał wziąć sprawy w swoje łapska i zacząć działać. Zapowiadał się intensywny, pracowity rok, co nie napawało go zbytnim optymizmem. Wolał jednak zapierdol na zajęciach, niźli wizję marnej przyszłości bez pieniędzy i bez pracy. Dlatego wybrał się na lekcję Uzdrawiania, choć dopiero co zaczął się rok akademicki i tak duża frekwencja nie była w jego stylu. Od razu po wejściu do sali zauważył, że Puchoni przewyższali swoją liczebnością każdy inny Dom. Starał się jednak odszukać wzrokiem swoich gryfońskich ziomeczków, których witał wesołym uśmiechem. Zanim jednak wybrał miejsce dla siebie, to (bardziej lub mniej specjalnie) przeszedł obok @Flora J. Martell, by zamienić z nią choć słowo. Tym bardziej, że nie było w pobliżu Lenora. Już dość go miał na co dzień w Dormitorium, ugh! - Florka! Jak promiennie wyglądasz. Dobrze minęły Ci wakacje? Odpoczęłaś... mimo wszystko? - nie zdążył odwiedzić jej w Hiszpanii, choć rzeczywiście zastanawiał się, czy nie odbyć tam podróży. Cóż, czas pędził niemiłosiernie szybko, a w Luizjanie spędził jego znaczną część. Czy miała mu to za złe? Gdy tylko dziewczyna mu odpowiedziała (bądź nie), to uśmiechnął się do niej jeszcze raz (bo czemu by nie?), przeprosił i poszedł szukać swojego miejsca. Lada moment do sali miał wparować profesor, a on już sporo ujemnych punktów nałapał, zważywszy na to, że był to drugi tydzień zajęć... Podszedł więc do ławki, w której siedziała @Morgan A. Davies i... po prostu klapnął na miejsce obok. Ostatnie ławki były już (niestety) zajęte, co przyjął z głębokim westchnięciem. Zapewne wygodniej siedziałoby się tam, gdzie oczy nauczyciela już nie docierają i można sobie w spokoju chillować, a nawet drzemać. No ale jak się przychodzi na ostatnią chwilę, to tak się ma. - Dzień dobry, panno Davies. A może już... Swansea? - spojrzał na dziewczynę zaczepnie, unosząc brwi ku górze. I czekał na kąśliwą ripostę. Stęsknił się za tym. I za nią też.
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Nigdy nie interesowała się specjalnie magią leczniczą. Nauka zaklęć zwykle przychodziła jej z trudem, być może dlatego unikała używania ich na innych istotach. Podczas wakacji uświadomiła sobie jednak, że warto znać przynajmniej jakieś podstawy, a już w szczególności jeśli jest się kapitanem szkolnej drużyny quidditcha, który był bardzo kontuzjogennym sportem. Co jeśli podczas któregoś z treningów zdarzy się wypadek? Zadając sobie to pytanie, stwierdziła, że w tym roku musi podciągnąć się nieco z tej dziedziny magii, dlatego właśnie kierowała swoje kroki na lekcję uzdrawiania. Ah, była jeszcze jedna sprawa. Wujek Huxley. Dawno nic nie ucieszyło jej tak, jak wieść, że ulubiony wujek będzie uczył w tym roku w Hogwarcie. Williamsi powoli przejmowali tę szkołę i to już nie tylko jako uczniowie. Weszła do sali, uśmiechając się szeroko i ogólnie emanując ogromnym entuzjazmem, bo wręcz nie mogła się doczekać rozpoczęcia zajęć. Była prawie spóźniona, więc bez zbędnego zastanawiania się, usiadła na najbliższym wolnym miejscu i wyszczerzyła zęby w uśmiechu do @Nikola Brandon, którego zastała obok. - Hej! Jak tam początek dnia? Wszystko gra? - zagadnęła wesoło, wyciągając ze swojej torby wszystkie potrzebne rzeczy i wtedy dostrzegła leżąca przed nią kartkę, z jej własnym imieniem. - O nie, nie, nie... Nie wierzę, że zrobi kartkówkę na pierwszych zajęciach... - mruknęła bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego, ale nie miała więcej czasu na rozmyślanie, bo nie umknęło jej uwadze, że jedyny rudy Williams tuż przed nią znowu nie zjadł śniadania. Pokręciła z niedowierzaniem głową i sięgnęła do torby po pudełeczko z cynamonowymi ciasteczkami, które zgarnęła z kuchni Puchońskiej Komuny tuż przed wyjściem i w pierwszej kolejności poczestowała swojego Puchońskiego kolegę z ławki, a chwilę później nachyliła się do przodu, by szturchnąć w ramię @Orla H. Williams, a kiedy tylko ta się odwróciła, podsunęła jej pod nos pachnące przysmaki. - Ej, Orka! Bo zagłuszysz profesora tym bulgotem. - stwierdziła, nie kryjąc rozbawienia całą tą sytuacją. Przywitała się również z @Victoria Brandon, oczywiście jej również proponując ciasteczka, korzystając z tej niewielkiej ilości czasu, która im jeszcze została do rozpoczęcia lekcji.
Pandora J. Doux
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 161
C. szczególne : Piegi, wyraźne kości policzkowe, błędy językowe i silny akcent
Czerń na bieli. Pandora Jerina Doux. I nawet to zdawało jej się tak obce. Nie jej pismo, ani nie ten jej ciepłożółty kolor atramentu, bez typowego dla niej zdrobnienia i niepotrzebnie zdradzając drugie imię, które tylko przypominało jej o tym, że nikt nie potrafił poprawnie go wypowiedzieć. A jednak musnęła opuszkiem palca karteczkę czekającą na ławce, jakby tą czułą w swojej delikatności pieszczotą witała się z tym narzuconym jej rekwizytem. A więc niech będzie. - Pandora Jerina Doux - przedstawiła się z nieśmiało rozkwitającym uśmiechem i rozbawieniem kręcącym się w niebieskich oczach, tuż po tym, gdy przytaknęła dziewczynie na pytanie i wskazywała jej już swoją karteczkę z imieniem, ciekawsko zerkając na tę należącą do dziewczyny. Třešeň. I faktycznie ledwo jej umysł przetłumaczył to imię, a już poczuła przyjemny zapach kwiatów wiśni, dopiero po chwili dopuszczając do siebie jaśmin. - Ty mnie możesz nie znać. Ja byłam w Hogwarcie mało, bo tylko jeden semestr na wymianie z Souhvězdí i ja raczej poznawałam Kruki, ale... - przyznała, urywając z lekkim zmieszaniem poprawiając okulary, nie chcąc wspominać o tym, że jedyne po czym można było ją znać, był fakt, że była jego dziewczyną, a więc pokręciła tylko lekko głową, wprawiając rudawe kosmyki w ruch, zdecydowanie nie chcąc być jedną z tych dziewczyn. -Ale za to ja chyba Tobie kojarzę z meczu Quidditcha. Ty jesteś nasza Pani kapitan? - dopytała, opierając brodę o dłoń i posyłając swojej towarzyszce najżyczliwszy uśmiech, który mimowolnie trzymał się jej uparcie z samej radości, że ktoś interesujący sam do niej zagadał, nawet jeśli wynikało to z pomyłki przez zwabienie jej kolorem mundurka. - Ja byłam na kilku treningach Kruków, ale ja nigdy nie latałam na meczu - przyznała, podsuwajac bliżej środka ławki swój podręcznik z Magii Leczniczej, dopiero wtedy odrywając spojrzenie od nieco onieśmielającej Puchonki, by ciekawsko zerknąć na nowo przybyłych, chcąc jak najszybciej skojarzyć kto z kim się trzyma.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Tak się jakoś złożyło, że wypadło jej coś ważnego do załatwienia przed lekcją magii leczniczej. Nie podejrzewała jednak, że cała ta sprawa zajmie jej aż tyle czasu i nadszarpnie nerwy. W ogóle początek tego roku szkolnego dawał jej mocno w kość. Nagle wyskakiwało milion rzeczy, którymi powinna się zająć najlepiej już w tej chwili, a lekcje wcale nie były jakieś łatwe, jak to na rozpoczęcie nauki po dłuższej przerwie przystało, a nauczyciele od razu ruszyli z pełną mocą. Nic więc dziwnego, że ostatnimi dniami ciężko było ją gdziekolwiek dorwać i wyciągnąć na dłuższą rozmowę, bo po prostu biegała tam i z powrotem, nie pozostając w jednym miejscu dłużej niżby to było potrzebne. Owszem, wolała być w ruchu niż siedzieć bezczynnie na kanapie, ale potrzebowała odpoczynku, po prostu. Chwili dla siebie, w której mogłaby złapać oddech i zwyczajnie niczym się nie przejmować, tak jak podczas pobytu w Luizjanie. Choć niedawno wrócili to miała wrażenie, że minęło już co najmniej pół roku. A szkoła dopiero się rozpoczęła... Na łeb na szyję pędziła korytarzami, próbując jednocześnie sprawdzić, czy wszystko potrzebne ma w torbie, co oczywiście skończyło się wysypaniem całej jej zawartości. Chyba jeszcze nigdy nie udało jej się pozbierać rzeczy w tak ekspresowym tempie. Nie chciała się bowiem spóźnić na pierwszą lekcję uzdrawiania i to w dodatku z nowym nauczycielem, och, jak złe wrażenie musiałaby wtedy zrobić! W końcu jednak udało jej się dotrzeć na odpowiednie piętro i już prawie była przy drzwiach od klasy, kiedy poślizgnęła się na podłodze i z hukiem runęła na tyłek. Jęknęła i skrzywiła się z bólu, podnosząc się dopiero po dłuższej chwili. Co za idiota rozlał tu wodę i jej nie wytarł? Chyba że to akurat woźny postanowił zmyć podłogi, ale powinien postawić jakąś odpowiednią tabliczkę, która by o tym informowała, żeby uczniowie uniknęli takoch nieprzyjemnych sytuacji, jaka jej się właśnie przydarzyła. Czy cały świat się sprzymierzył przeciwko niej? Wtoczyła się do klasy z widocznym na twarzy grymasem bólu i od razu usiadła w pierwszej od drzwi ławce, nawet nie witając się ze znajomymi. Z ulgą przyjęła fakt, że nauczyciela jeszcze w klasie nie ma i postanowiła spożytkować ostatnie chwile na doprowadzenie się do względnego porządku - potargane włosy, niespokojny oddech i ręka trzymana na pośladku nie były tym, co chciałaby sobą reprezentować.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Najlepsze w byciu studentem było to, że nie musiał już tak naprawdę pierdolić się ze wszystkimi zajęciami. Mógł w końcu wziąć się do roboty i skoncentrować się w pełni na tym, co było przed nim, nad tymi konkretnymi zajęciami, jakie mu odpowiadały i nie miał powodów do tego, by latać na wszystko, na wszystkim się znać i dokładnie wszystkim się zajmować. W chuj doskonałe uczucie, tak samo jak to, że spokojnie mógł pojawiać się w zamku jedynie wtedy, kiedy było to konieczne, chociaż z drugiej strony z tego powodu omijało go pewnie całkiem sporo zabawy, ale nie zamierzał narzekać. Miał to, czego chciał, więc w gruncie rzeczy nie przeszkadzało mu to ani trochę. Był nawet, co tu dużo mówić, zadowolony z tego, dokąd udało mu się w końcu zawlec, nic zatem dziwnego, że na zajęciach zjawił się zadowolony. - Czyżbyś miała ciężką noc, Dżaga? - spytał, kiedy leniwie siadł w ławce obok @Aleksandra Krawczyk i odchylił się w tył. Mrugnął do dziewczyny zaczepnie, jakby chciał jej zapytać, kto też jest tym szczęśliwcem, który zajął jej umysł i ciało do tego stopnia, że teraz wyglądała jakby stoczyła nierówną walkę z tygrysami, a zaraz później uśmiechnął się do niej kącikiem ust. Ciekaw był, czy Ola się wkurzy, czy może jednak nie, czy postanowi nadawać z nim nadal na tych samych falach. Resztą zgromadzonych jakoś szczególnie się nie przejmował, tak samo jak tematem zajęć, na które ostatecznie postanowił się zwlec. Mogło to być dokładnie cokolwiek, był gotowy przyjąć absolutnie wszystko i na dokładkę nawet przez chwilę nie narzekać.
______________________
Never love
a wild thing
Orla H. Williams
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : Brokat, cekiny, frędzle i kolory. Hipiska, która jest królową parkietów wszelakich.
Zanurkowała pod ławkę, korzystając z tego, że oddech jej się unormował, a Huxleya nie było jeszcze w sali. Chodzenie z dziurą w podeszwie miało swoje plusy – na przykład to, że skarpetką mogła badać temperaturę posadzki, ale w ogólnym rozrachunku wypadało raczej blado, dlatego postanowiła naprawić szkody, zanim w swoim roztrzepaniu wybiegnie na Błonia. Wysunęła ze szkolnej szaty różdżkę, wycelowała ją w nadgryzioną gumę i rzuciła krótkie: - Reparo. Nie trwało to dłużej niż standardowe mrugnięcie, jak dziura scaliła się i zniknęła. Już chciała się wyłonić spod drewnianej ławki, ale czyjeś łydki pojawiły się tuż obok niej, na tyle niespodziewanie, że zaryła głową w blat. Wymruczała coś do siebie niezadowolona, wsuwając się niezdarnie na krzesło. Od razu poznała, kto się do niej dosiadł, a na usta wpłynął jej szeroki uśmiech – właściwie, uśmiechnęłaby się niezależnie od tego, kogo spotkałaby na miejscu obok. - O, Victoria! Cześć! Na kogo tak groźnie patrzysz? Rzuciła, po czym dodała szeptem, konspiracyjnie się do niej pochylając. Widać było, że ta obserwuje klasę jakby nieco spode łba, albo chociaż w małym napięciu. Nawet jeśli sama @Victoria Brandon nie znała młodej Williams, w drugą stronę zdecydowanie inaczej to działo. W końcu blondynka nie tylko była prefektem naczelnym, a tych znają wszyscy, ale przede wszystkim najbliższą kuzynką Zoe. A to co bliskie jest Zoe, bliskie było i Orli. Krukonka słysząc znajomy głos, odwróciła się do tylu, by zobaczyć swoją własną siostrę. Jak widać zaspana nie poznawała nawet, że siada przed swoją rodziną. - Nans zawsze na pogotowiu! Rzuciła uradowana, przyjmując śniadanie w postaci ciastek. Z wdzięcznością zacisnęła dłoń na dłoni @Nancy A. Williams, uprzednio ją łaskocząc, zanim puściła ją po kilku długich sekundach. Wepchnęła sobie cynamonową babeczkę w usta i nie czekając aż dokładnie ją pogryzie, przywitała się również z @Nikola Brandon, którego nie widziała od wakacji. Loki kręciły mu się jeszcze bardziej niż zwykle, zajmując prawie tyle samo miejsca, co cała jego głowa.
Levi O. R. Dare
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Ok. +5cm wzrostu przez eleganckie buty na obcasie; dołeczki w policzkach; dużo pierścionków; pomalowane paznokcie; tatuaże
Trochę się waham przy doborze zajęć, ale w końcu dochodzę do wniosku, że dopóki mam siłę, zapał i możliwości, to pójdę po prostu gdziekolwiek. Dlatego też nie tracę czasu na wylegiwanie się w łóżku, dość szybko doprowadzając się do porządku, by potem móc już w pełni gotowym na cały dzień studenckich wrażeń wtoczyć się do Wielkiej Sali. Tam napotykam problem, który uznaję za dużo poważniejszy niż jakikolwiek plan zajęć - muszę przemyśleć gdzie usiąść i co zjeść. I chociaż nie jest to już pierwszy dzień po powrocie w chłodne mury Hogwartu, to wcale nie czuję, by gdziekolwiek szczególnie mnie ciągnęło. Mam ochotę rozbić jakąś intrygującą ekipę, albo dosiąść się do skulonego na brzegu stołu samotnika, a w tym wszystkim jeszcze dodatkowo kusi mnie przejście się do innych domów, by trochę zmieszać narzucone przez Tiarę Przydziału kolory. Ale brak decyzyjności w moim wykonaniu nie kończy się zbyt dobrze, bo ostatecznie zbieram sobie słodkości na drogę. Wyciągam z kieszeni poszetkę, zakrywając zdobny monogram kilkoma ciastkami z marmoladą, słodkim rogalem makowym i lukrowaną drożdżówką. Kiedy docieram do klasy Magii Leczniczej, poza okruszkami zostały mi tylko trzy ciasteczka, a jedno i tak wciskam sobie do buzi. Dalej nie wiem, jaki dokładnie smak ma ta marmolada i powoli zaczynam podejrzewać skrzaty o używanie takiej magii, która zmienia go ze względu upodobanie odbiorcy... ale prawda jest taka, że kompletnie nie znam się na magicznym gotowaniu i mogę tylko wymyślać, a i z tego niewiele mam. Ledwo zwracam uwagę na jakieś drobne dziewczę (@Aleksandra Krawczyk), które zjawiskowo wywraca się na korytarzu; uśmiecham się tylko pod nosem, by zaraz z już większym zainteresowaniem dostrzec, że musi to być uczestniczka zajęć, na które zmierzam. Przystaję przy jej ławce i przysuwam do niej chusteczkę z rozłożonymi na niej ciasteczkami. - Niee, to wyglądało jak zaplanowana akcja... Zastępujesz na dzisiejszych zajęciach manekiny? - Dopytuję, podczepiając się do uwagi jej kolegi z ławki (@Maximilian Brewer). W gruncie rzeczy krzywdzenie się przed lekcją uzdrawiania brzmi całkiem sensownie, a ja jestem gotów zachwycić się oddaniem Puchonki. Ale domyślam się, że moje słowa i tak zabarwione są zbyt oczywistym żartem, więc by nie stać w przejściu, idę dalej. Nie szukam ofiary, a bardziej odpowiedniego miejsca. Stukot moich obcasów zatrzymuje się obok ciemnowłosej dziewczyny, przed którą widnieje karteczka z napisem @Violetta Strauss. - Jak stoisz z uzdrawianiem, Violetto? Bo nie wiem, czy próba przekupienia cię ciastkiem w celu uzyskania ewentualnej pomocy ma jakikolwiek sens... - Zagaduję, chociaż i tak częstuje ją słodyczą. Trzeba pozbyć się pozostałości śniadania przed nadejściem prowadzącego.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Szybki zaklęciem otwieram drzwi od klasy, przez co po raz kolejny ostatnimi czasy otwierają się odrobinę zbyt szybko i gwałtownie, więc niewielki huk przetacza się po klasie. - O, przepraszam - krzyczę kiedy wchodzę za dwoma, dużymi wózkami na których stoi bardzo duża ilość najróżniejszych eliksirów, które wytwarzały wokół charakterystyczny zapach. Ja szedłem za wózkami, sterując nimi różdżką. Dlatego też pewnie podążyły na początek sali, rozstawiając się jeszcze bardziej, kiedy ponownie macham różdżką w ich kierunku. Szybkim krokiem idę w ich kierunku, aż staję na środku sali i rozglądam się po niezbyt znajomych twarzach. Mam dziś na sobie czerwoną, zwykłą koszulę, wąskie czarne spodnie z których magicznie wylatują pojedyncze motyle kiedy się poruszam, ale szybko rozpływają się w powietrzu. - Huxley Butcher, w tym roku będę drugim nauczycielem Magii Leczniczej. Może wyglądem nie dorównuję waszej pani profesor, ale w całej reszcie jestem równym specem co ona… Nie jestem jej asystentem, wbrew temu co Perpetua rozpowiada! - orientuję się, że większość osób niezbyt przytomnie patrzy się na kartki i orientuję się, że prosty i oczywisty zwyczaj z Beaxbatones jest tutaj kompletnie nieznany. Łapię za kartkę Cassiana Beaumonta powiększam napis i zaginam zaklęciem papier tak, by kartka stała przed Cassianem. - Tylko o to mi chodziło, składamy karteczki jak dzieciaczki, nie będę mówił do was per ej ty. Tłumaczę i macham rękami, by pospieszyli się z tym prostym zadaniem, w międzyczasie tłumacząc co będziemy dziś robić. - W międzyczasie przypominam, że jeśli myślicie o Magii Leczniczej poważnie, siadajcie w bliższych ławkach. No dobra! Dziś wasze życie będzie w rękach pana Felinusa Lowella oraz Maximiliana Solberga. Panowie podejdźcie do mnie - mówię i macham energicznie dłonią na chłopców, którzy ostatnio sprawiali problemy dwóm znanym mi nauczycielkom. Wręczam każdemu po niewielkim stojaku na probówki, których zmieściło się tam całkiem sporo. - Rozdajcie wszystkim w klasie - mówię do dwójki uczniów, a potem przenoszę wzrok na resztę klasy. - Panowie właśnie raczą was dzisiejszym zadaniem na Magię Leczniczą. Każdy z was musi wypić eliksir, który jest… symulacją choroby. Osoba z waszej pary musi w pierwszym etapie określić jaką macie chorobę, a potem będzie was uzdrawiać… Dzięki temu, że jest symulacją nie musicie czekać aż się rozwinie, ani nic w tym stylu, automatycznie was atakuje. Nie przejmujcie się, eliksir będzie działał tylko godzinę… Chyba że was nikt nie uzdrowi na czas, ale oczywiście jak coś to tutaj jestem. Więc na zdrowie - mówię i podnoszę zapierścionkowane, długie palce, na które nachodziły tatuaże, by zachęcić wszystkich do wypicia. - To będą choroby weneryczne, więc ostrożnie oglądajcie swoją parę - oznajmiam dość poważnie, patrząc na miny uczniów, by sprawdzić kto uwierzył w moje słowa. Uśmiecham się po chwili szeroko i macham ręką. - Żartuję, weneryczne może na jakieś święta! Jest ich zaskakująco dużo w świecie magicznym... Będziemy musieli obskoczyć też te psychiczne i od zwierząt... No dobra, bo odbiegam do tematu, teraz macie choroby skórne, nie będziecie wyglądać atrakcyjnie, ale dzięki temu łatwe do zauważenia… w większości przypadków, symulacja działa inaczej na każdego, czasem aż za bardzo… Ale nie będzie miało na was żaden inny wpływ, tylko wygląd, żadnych innych symptomów. A właśnie! Jeśli będziecie wyglądać odrobinę zbyt... wstydliwie nieładnie, albo trudno będzie wam znaleźć chorobę mam dla was… - szybkim krokiem przemierzam salę i rozstawiam stawiam obok wszystkich gratów, które przywiozłem zasłony, wyglądające na szpitalne. - Bierzecie i się odgradzacie, magicznie oplotą wasze ławki jak coś! No dobra, obejrzycie się, powinno już być coś widać… Jak coś to ruszam na pomoc. A i jeśli nie czujecie się komfortowo z osobą z tej samej płci czy coś, to krzyczcie, to zmienimy pary. Patrzę na frekwencję i unoszę do góry brwi na widok przeważającej ilości Puchonów. Rozglądam się poszukiwaniu prefekta Gryfonów. Zerkam na Boyda Callahana z powątpiewaniem. - Słyszałem, że Callahan jest prefektem Gryffindoru, ale nikt przy zdrowych zmysłach by go panu nie dał, więc zakładam, że… pana żona jest prefektem - mówię chichocząc ze swojego żartu, kiedy mój wzrok pada na Olivię o tym samym nazwisku. Podchodzę prędko do dziewczyny. - A gdzie drugi prefekt? - pytam rozglądając się po sali w poszukiwaniu osoby. - Gryfoni coś się lenią, proszę motywować ich odpowiednio! - mówię z werwą i klepię dziewczynę po ramieniu, by ruszyć dalej wzdłuż ławek. Widzę wszystkich Williamsów z rodziny. Orlę zaczepiam klepnięciem po głowię, Nancy szturcham wesoło w ramię.
Etap I - Na co jestem chory?
Aby odkryć jaką macie chorobę musicie zebrać łącznie 10 punktów! Liczą się do tego: + Kostka partnera o symulacji + Kostka, którą wy rzucacie Dodatkowo: + jeden dodatkowy punkt za każde 10pkt w kuferku z magii leczniczej + jeden punkt jeśli napisaliście wcześniej, że wyciągnęliście podręcznik do Magii Leczniczej + jeden punkt jeśli wasz partner jest kimś wam dobrze znanym (czyt: mogliście go widzieć w mniejszej ilości ubrań) + jeden punkt jeśli Magia Lecznicza to przedmiot, z którego macie najwięcej punktów w kuferku + jeden punkt możecie otrzymać jeśli poprosicie Huxa o pomoc, możecie wtedy uznać, że dał wam jakąś podpowiedź
Uwaga, jeśli nie uda wam się uzbierać wystarczającej liczby punktów, nie przejmujcie się, nie umrzecie! :’) Stawiacie wtedy złą diagnozę, lub się poddajecie, w zależności od charakteru waszej postaci.
Rzucacie trzema kostkami k6. Pamiętajcie by w temacie do losowania wyraźnie pisać, która kostka jest do czego.
Pierwsza kostka k6 to jaką chorobę macie (pamiętajcie, że nie możecie mieć tej samej, osoba która losuje jako druga losuje tak długo dopóki nie wylosuje innego numerku). Nie liczy się ona do kodu końcowego.
Jaka choroba?:
1 - Groszopryszczka 2 - Albica zwyczajna (jeśli wylosujecie przy trzeciej kostce: 1,2,3) lub zieleniejąca (jeśli wylosujecie przy trzeciej kostce: 4,5,6) 3 - Comburet 4 - Plagrio 5 - Klątwa Serketa 6 - Smocza Ospa (odmiana na całym ciele, nie tylko twarzy)
Druga kostka k6 to wynik jak dobrze idzie wam rozpoznawanie choroby waszego partnera, którą rozpatrujecie sami. Prosta zasada, że 1 idzie wam katastrofalnie, a im wyższy numer tym lepiej idzie wam rozpoznawanie choroby i strasznie się gubicie w notatkach. Zaś przy 6 jesteście bardzo pewni tego co udało wam się ustalić.
Trzecia kostka k6 to symulator waszej choroby. Pamiętajcie, że wasz wynik bierze wasz partner, wy bierzecie tę kostkę od partnera.
Kostki na symulację:
Niektóre choroby, które możecie dostać atakują jedynie wybraną część ciała, więc nie traktujcie kostek zbyt dosłownie. Jeśli macie Alabicę to oczywiście nie rzucacie kostki dodatkowej nawet po wyrzuceniu 1-3. 1 - Czy aby na pewno wypiłeś eliksir? Wyglądasz całkowicie normalnie! Kiedy Hux to zauważa idzie po parawan, którym zasłania waszą ławkę, byś mógł lepiej przyjrzeć się swojej skórze. A kiedy go znajdujecie jest on ledwo widoczny… powodzenia 2 - Eliksir nie działa na Ciebie dobrze. Musisz podciągać nogawki czy rękawy, by znaleźć odrobinę choroby. Jest to bardzo niewielki placek, więc Twój partner nie może dużo z tego wyczytać. 3 - Kiedy znajdujesz ślad choroby okazuje się być całkiem spory, ale jeszcze nieszczególnie widoczny. Może z czasem będzie lepiej widać, póki co cieszmy się, że jest dość duże... 4 - Wygląda na to, że symulacja była dla Ciebie stworzona. Choroba nie pokrywa wyjątkowo obrzydliwie Twojego ciała, a jedynie przystępne miejsce, które łatwo obejrzeć bez zbędnych parawanów. Widać też dość wyraźnie jak wygląda, więc całkiem nieźle. 5 - Symulacja bardzo mocno na Ciebie działa, nie jesteś w tym pokryty jednak nawet na twarzy widać bardzo wyraźne ślady choroby. Nie jest to atrakcyjne, ale przynajmniej można dobrze się przyjrzeć chorobie! 6 - Jesteś bardzo nieodporny na symulację… Cokolwiek nie dostałeś działa na Ciebie wyjątkowo mocno… Jesteś niemalże pokryty w chorobie w każdym miejscu, co wygląda… dość obrzydliwie. Aż Hux proponuje wam osłonę wokół ławki, kiedy widzi jak wyglądasz. Uwaga! Jeśli wylosujecie tę kostkę w następnym wątku będziecie mieć nadal blizny po chorobie.
Gdzie jest choroba? Kostki dodatkowe dla tych co wylosowali 1,2,3:
Jeśli masz 1 musisz wylosować kostkę. Jeśli masz 2 lub 3 możesz rzucić kostką, lub sam ustalić gdzie znajduje się Twoja choroba. Ta kostka nie liczy się do końcowego wyniku. 1 - Plecy 2 - Brzuch 3 - Dekolt 4 - Noga 5 - Ramiona 6 - Stopa
<zg>Punkty w kuferku:</zg> wpisz <zg>Choroba:</zg> choroba oraz link do kostki <zg>Łączny wynik:</zg> [url=wpisz link]Druga kostka[/url] + [url=wpisz link do kostki partnera]Symulacja choroby Twojego partnera[/url] + punkty dodatkowe = wynik
Możecie jeszcze przychodzić, najlepiej w parze!
Na post macie czas do 14.09!
Ostatnio zmieniony przez Huxley Williams dnia Czw 10 Wrz 2020 - 21:47, w całości zmieniany 1 raz
Punkty w kuferku:6 Choroba:3 comburet Łączny wynik:4 + 2 + 1 bo proszę o pomoc = 7 (peszek)
- Na wszystkich - odparła z łagodnym uśmiechem. - W końcu teraz muszę wszystkich obserwować, żeby nie wydarzyło się nic... - zaczęła mówić dalej, ale właśnie wtedy drzwi uderzyły dość mocno i pojawił się ich nowy profesor, którego wysłuchała, ale musiała przyznać, że nie była zbyt zachwycona jego zachowaniem ani prezencją, coś w nim jej nie odpowiadało, chociaż nie była w stanie powiedzieć, co dokładnie. Tak samo pomysł z tym przeżywaniem choroby, doprawdy! To było co najmniej szalone, ale ostatecznie to nie ona decydowała tutaj, co ma się dziać, co ma robić, w końcu to były jego zajęcia, a jeśli uważał, że ze wszystkim można sobie poradzić, to pewnie wiedział, co mówi. Odetchnęła ciężko, ale przyjęła właściwą próbówkę, a potem spojrzała na swoją towarzyszkę i westchnęła naprawdę ciężko. - Gotowa? Najwyżej skończę w Skrzydle Szpitalnym - stwierdziła, po czym zamknęła oczy i przełknęła gorzki specyfik. Wcale jej się nie podobał i chyba nawet nie chciała wiedzieć tak do końca, co to właściwie robi, do czego prowadzi i jak się to skończy. Odetchnęła głęboko, patrząc uważnie na swoją towarzyszkę i próbując wyłapać pierwsze objawy, które wskazywałyby na to, z czym ma do czynienia. Nie znała się jednak za dobrze na chorobach, więc pozostawało jej jedynie wertowanie podręcznika, porównywanie tego, co widzi, z tym, co zostało opisane, ale musiała przyznać, że wcale nie było to łatwe. Miała kilka pomysłów, wydawało jej się nawet, że jej rozumowanie jest całkiem poprawne, ale tak naprawdę to ciągle trafiała jak kulą w płot. Poprosiła ostatecznie profesora o nieco wsparcia i ukierunkowania, bo naprawdę czuła się, jakby błądziła we mgle, ale wyglądało na to, że nawet z jego uwagami nie była w stanie osiągnąć właściwego pułapu wiedzy. - Merlinie, właśnie dlatego nie nadaję się na uzdrowiciela. Znalazłam już mnóstwo podstaw do różnych chorób - stwierdziła, całkowicie zażenowana, bo to było wręcz niemożliwe, żeby szło jej z tym ostatecznie aż tak źle. Może za dużo myślała? Szukała zbyt wielu odpowiedzi, kiedy ta właściwa była całkiem oczywista?
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Nie zaczął tego roku zbyt fortunnie – to znaczy nic złego się jeszcze nie wydarzyło, ale samo jego nastawienie momentami odbiegało od pozytywnego i nie miało wiele wspólnego z duchem walki, którego najwyraźniej wszyscy się po nim spodziewali. Choć humor nie opuszczał go na długo, miewał częste chwile zwątpienia w samego siebie i chyba nie potrafił tego ukryć tak dobrze, jak by sobie tego życzył. Nawet teraz, energicznie idąc u boku Larkina, mimo przylepionego do ust uśmiechu wydawał się trochę nieswój. — Następnym razem zaciągnę Cię ze sobą choćby siłą. — Zagroził mu, wyciągając rękę w stronę ciemnej czupryny i psując jej artystyczny nieład. A może po prostu dodał do niej odrobinę własnej sztuki? — Was. — Poprawił się szybko, bo przecież i Elaine nie było z nim w tym roku na wakacjach. Nigdy nie wyjeżdżali na tak długi czas i odległość bez siebie nawzajem... a i Larkin był stałym elementem jego wakacji. Z początku narzuconym, potem zupełnie chcianym i naturalnym. Trącił go ramieniem, a potem skręcił w odpowiednie drzwi, orientując się, że są już zupełnie spóźnieni. — Wszystko w Twoich rękach, LJ — po cichu ostrzegł go lojalnie, bo choć uzdrawianie nie raz by mu się przydało, to nigdy nie poświęcił mu tyle czasu i uwagi, co powinien. Jego umiejętności były mierne i z ich dwójki to właśnie Larkin był osobą, której bliżej było do specjalisty w tej dziedzinie. Bliżej... ale czy blisko? Potem już zamilkł, bo przecież tak czy inaczej niegrzecznie przerwał rozpoczętą lekcję. Zajęli miejsca gdzieś z tyłu, a Elio rozejrzał się, żeby sprawdzić, co zrobić ze swoją kartką. Potem napisał na niej swoje imię, wyciągnął na wierzch różdżkę, notatnik i pióro, i sięgnął po fiolkę. — Wenera na dobry początek roku? — przyjrzał się jej zawartości, unosząc ją nieco wyżej, do światła. Williams niby żartował... ale kto go tam wiedział.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Punkty w kuferku: 49 (+1 stale z tatuażu, + 5 stale z różdżki) Choroba:1 groszopryszczka - plecy Łączny wynik:3 + 3 + 6 (za kuferek i najwyższej punktowaną statystykę) = 12
Mógł sobie rozmawiać z Olą, ile tylko chciał i nabijać się, ile tylko chciał, oczywiście nie przekraczając pewnych granic, ale ostatecznie lekcja musiała się kiedyś zacząć, a on aż cicho gwizdnął pod nosem na to całe gówno, o którym pierdolił ich nowy profesor. Był w sumie całkiem zabawny, a Max nie miał nic przeciwko temu, żeby po prostu wypić ten eliksir i sprawdzić, co dokładnie się stanie. Zakołysał lekko buteleczką, kiedy została mu wręczona, a następnie mrugnął zaczepnie do Oli, jakby traktował to wszystko, jak najlepszą przygodę życia. Być może faktycznie coś w tym było, nie da się temu zaprzeczyć, w końcu ze Strauss w czasie wakacji łamali sobie dla testów kości i jakoś z tego spokojnie wyszli. - To chlup? - rzucił jeszcze do swojej towarzyszki, a później faktycznie zażył eliksir. Właściwie nie widział po sobie na razie żadnych konkretnych zmian, więc stwierdził, że być może jednak powinien się rozebrać, co skwitował rozbawionym zmarszczeniem nosa, a ostatecznie odwrócił się do Oli, żeby całkiem uważnie się jej przyjrzeć. W końcu powinien umieć ocenić to, co się z nią działo i dlaczego. Dość prędko wyłapał na jej ręce coś, co przypominało punktowe oparzenia. Nie było tego zbyt wiele, ale wyglądało dość znajomo i z tego co widział, było raczej bolesne. Nic zatem dziwnego, że dość prędko wpadł na to, z czym może mieć do czynienia. Co prawda choroba najwyraźniej nie zamierzała się jakoś mocno rozprzestrzeniać, ale to jeszcze nic nie znaczyło. Dla pewności porównał sobie to, co widział, z konkretną ilustracją w podręczniku, a później skinął lekko głową, dochodząc do wniosku, że objawy są nazbyt wyraźne, by można było je zignorować. - Comburet - stwierdził zatem.
______________________
Never love
a wild thing
Ignacy Mościcki
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 180cm
C. szczególne : Blizna na prawym policzku sięgająca do podbródka oraz oczy, które wyglądają jakby były lekko podbite
CHOROBA:1 - Groszopryszczka -> Brzuch ROZPOZNANIE CHOROBY PARTNERA:5 SYMULATOR CHOROBY:5 Symulacja bardzo mocno na Ciebie działa, nie jesteś w tym pokryty jednak nawet na twarzy widać bardzo wyraźne ślady choroby. Nie jest to atrakcyjne, ale przynajmniej można dobrze się przyjrzeć chorobie! ZLICZONE PUNKTY:3 (od Felka) + 5 (Ignacy) + 1 (podpowiedź od Huxleya) = 9/10
Ignacy zwrócił swe spojrzenie z lekkim zainteresowaniem w stronę drzwi, gdy te otworzyły się z hukiem. Co to dużo mówić, objawienie się nowego nauczyciela od magii leczniczej, zdecydowanie było co najmniej efektywne. Na pewno większość osób przebywających w klasie zwróciła na niego uwagi, a obraz ten jeszcze na długo pozostanie w ich głowach. Idąc w ślady reszty uczniów, Puchon zszedł z ławki Cassiana i usiadł przy pierwszym lepszym wolnym biurku. Zerknął z niezadowoleniem na wózki wypchane po brzegi eliksirami najróżniejszej maści. Czy wszystkie lekcje na początku roku musiały kręcić się wokół tego tematu? Najpierw zielarstwo, potem przygotowywanie napitków dla magicznych koni, a teraz jeszcze to. Jakby mało mu było własnych zmartwień, profesor Williams z każdym kolejnym słowem zdawał się tylko pogłębiać jego wątpliwości co do tego, czemu właściwie zjawił się na tych zajęciach. Symulatory choroby. Genialnie, po prostu genialnie. Kiedy nadeszła pora, aby wypić rozdawanie mikstury, stwierdził, że najlepiej będzie za bardzo się nad sobą nie roztkliwiać i szybko wypił duszkiem całą zawartość buteleczki. Skrzywił się. Najsmaczniejsze toto nie było. Po przygotowaniu sali do zajęć chłopak dołączył do @Felinus Faolán Lowell, z którym miał być w parze. Może to i dobrze? Nie miał jeszcze wyrobionej o nim opinii i na razie, jedyne co o nim wiedział, to fakt, że jako prefekt powinien mieć go na oko przez wydarzenia z rozpoczęcia roku szkolnego. – Może nie poginiemy tutaj dzisiaj masowo – skomentował, witając się z Puchonem. Starając się ignorować swój wygląd i symptomy wywołany przez symulację, starał się przypomnieć sobie zajęcia z magii leczniczej z zeszłego roku. Co nieco zostało mu w głowie, jednak nie na tyle, aby tak z miejsca odgadnąć chorobę, z którą musiał mierzyć się Felinus. Zmełł w ustach przekleństwo. Powinien się bardziej postarać. – Eh, wygląda znajomo, ale w stu procentach nie jestem w stanie powiedzieć, co to jest – stwierdził kwaśno. – Dobrze, że to tylko symulacja. Cóż, przyznanie się do porażki było swojego rodzaju odwagą, prawda? Szkoda tylko, że pomimo subtelnych wskazówek przekazanych mu przez nauczyciela nie był w stanie poprawnie odgadnąć choroby. A czuł, że był tak blisko! Miał to praktycznie na końcu języka i niemalże widział ją w głowie oczami wyobraźni!
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Punkty w kuferku: 10pkt Choroba:Plagrio Łączny wynik:6 + 3 +1 (widzieli się pół nago pływacy cwaniacy) + 1 (punkty kuferkowe) +6 (moja symulacja) = 11
Przywitał się po kolei z Cassianem, Florą i każdym, kto był na tyle uprzejmy by rzucić mu miły uśmiech, czy słowo. -Raczej zwiastun tego, że ktokolwiek nas dzisiaj uczy nie kojarzy naszych imion. - Wskazał na karteczkę, gryfona, na której od razu pojawiło się jego imię i nazwisko. Już miał ponownie zagadać Cassiana, gdy do klasy wszedł ich nowy nauczyciel. Max zawsze lubił Perpetuę i trochę żałował, że to nie ona będzie prowadzić zajęcia, ale nie miał zamiaru skreślać tego człowieka. Gdy usłyszał, że życie zgromadzonych jest w jego i Felka rękach, nie mógł powstrzymać się przed głośnym wybuchnięciem śmiechem. -No to macie przejebane. - Wyszeptał żartobliwie do @" Cassian H. Beaumont", po czym wstał bby razem z @Felinus Faolán Lowell porozdawać tajemnicze próbówki. -Znowu się spotykamy. - Uśmiechnął się do Felka i zapytał, czy puchon ma jakiekolwiek pojęcie, co może znajdować się w tych fiolkach. Bardzo szybko jednak wszystko zostało im wytłumaczone. Gdy Max usłyszał, że zaraz dostanie symulację jakiejś choroby od razu dostał flashback z egzaminu z eliksirów, kiedy to musiał uważać, żeby nie zarazić Beatrice groszopryszczką. - To co, do dna? - Uniósł swoją fiolkę w geście toastu w stronę swojego zajęciowego partnera i jednym haustem ją opróżnił. -Co za ohyda! - Faktycznie napój nie należał do najsmaczniejszych. Do tego wydawał się nie działać najlepiej. Max zaczął uważnie oglądać swoje dłonie i nogi, by znaleźć objawy choroby. Dopiero, gdy ściągnął koszulkę zauważył, że skóra na jego prawym boku ma blade przebarwienie. Nie miał problemów z obnażaniem się w klasie a poza tym Cassian milion razy widział go w takiej sytuacji, gdy razem trenowali pływanie. W każdym razie, gdy już znalazł swoją chorobę zabrał się za diagnozę kumpla. Uważnie obejrzał jego ciało i bardzo szybko znalazł charakterystyczne odleżyny. Ślad od razu zapalił Maxowi lampkę i ślizgon zaczął grzebać w notatkach poszukując nazwy choroby. -Czyżbyś ostatnio bawił się z sekretami? Bo jestem pewien, że właśnie dostałeś Klątwę Sekreta.Jeszcze tylko 3 magiczne choroby i dostaniesz Oblivitrę gratis. - Zażartował na końcu jednocześnie stawiając trafną, według siebie, diagnozę.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Ostatnio zmieniony przez Maximilian Felix Solberg dnia Pią 11 Wrz 2020 - 3:39, w całości zmieniany 1 raz
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Punkty w kuferku: 55 (+1 pkt stały - runa Algiz) Choroba:Smocza ospa Łączny wynik:4 + 5 + 5 (55 pkt w kuferku) + 1 (wiodąca statystyka) = 15
Spojrzał spokojnie, ściskając w dłoni kawałek papieru, by następnie, zgodnie z własnymi uwarunkowaniami, spojrzeć na nauczyciela, który miał ich uczyć. Nie zdołał mu się zbytnio przyglądnąć podczas uczty powitalnej, niemniej jednak, skoro rozpoznał dwóch awanturników, to zapewne musiał im się po prostu przyglądać wcześniej. Ciche westchnięcie, kiedy to spoglądał z należytą dozą uwagi na profesora, wydostało się z jego ust. Cyrkulacja powietrza, coś ważnego przy tak bladej skórze i wychudzonych kończynach, zwyczajne dotlenianie każdego z narządów. Przymknąwszy na chwilę oczy, następnie usłyszał swoje imię i nazwisko - nauczyciel ewidentnie od nich coś chciał. Wyprostowanie chudych nóg było zadaniem łatwym, tak samo przyjęcie od Williamsa odpowiedniej ilości próbówek, które to musiał rozdać wszystkim zebranym. — Patrz, Max, jesteśmy alfą i omegą. — początkiem i końcem. Zapoczątkują tortury, przyczynią się do uwolnienia dusz z ciał ludzkich, naczynia niepotrzebnego, pozbawionego wieczności, a przede wszystkim podatnego na jakiekolwiek urazy. Poniekąd go to bawiło, ale skoro Hux ich wybrał na takich, to niechaj przenoszą gen tortur i wszelkich nieszczęść tego świata, byleby sprawdzić wiedzę wszystkich zebranych. Na twarzy natomiast nadal była ta sama mina; niezmieniona. Jeżeli ktokolwiek w sali myślał o dobrym traktowaniu przez obsługę, to niechaj najlepiej wyjdzie - sam Felinus, ze względu na swoje wychudzenie, średnio nadaje się do reprezentowania czegokolwiek. Dołączywszy do Ignacego, przeklął na czarną falę pośrodku oceanu wszelkich prefektów. Mimowolnie spojrzał na partnera Maximiliana, który nie był jednak kimś działającym w imię prawa i zasad szkolnych. Szlag by to. — Raczej na spokojnie. — dodał naprędce, zastanawiając się nad tym, jak to wszystko będzie szło. Do przodu, a może do tyłu? Sam nie lubił dopuszczać do siebie innych, w szczególności po ostatnio odniesionych obrażeniach, dlatego musiał przygotować się psychicznie na badanie. Wsłuchując się w słowa nauczyciela, trochę go w środku skrzywiło na choroby weneryczne, aczkolwiek ostatecznie wiedział, że do tego ten się nie posunie; zbyt długo nie musiał ktokolwiek czekać, by Felinus bez większego pojękiwania wypił miksturę i zaczął czekać na dość widoczne w jego przypadku efekty. Może nie aż tak, aczkolwiek trudno przeoczyć przy badaniu ogólnym zmiany na skórze, prawda? A sam już wiedział, z czym na sobie ma do czynienia; pozostało liczyć na to, że sam Mościcki będzie w stanie wywróżyć coś przy tak bladej skórze i prawie beztłuszczowej budowie. — To nie jest trudna choroba - całkiem popularna. — mruknął cicho pod nosem, by następnie przejść do badania Ignacego. — Na szpitalu nie ma symulacji. Teoretycznie przy czymś takim powinniśmy mieć już odpowiednie odzienie ochronne, ale najwidoczniej nie byłoby w tym działaniu żadnego sensu. — na zewnątrz nie było aż tak widać symptomów, aczkolwiek nadal coś mu świtało w głowie. Musiał zagłębić się bardziej w stan fizyczny kolegi, dlatego poprosił go o odkrycie ramion oraz łydek, a, jeżeli byłoby to możliwe, to wraz z kolanami. Kiedy towarzysz lekcyjny zdawał się posiadać niewielkie ślady, mogące świadczyć o paru chorobach, Faolán zmarszczył brwi. — Muszę spojrzeć na górną część ciała. Pozwolisz? Mogę zakryć nas zasłoną. — zapytawszy się, poczekał na kolejne czynności Ignacego, ewentualnie przynosząc odpowiednie rzeczy, by następnie zauważyć jedną rzecz; jedną, prostą rzecz, która wywołała w jego głowie uczucie odniesionego zwycięstwa. Wystarczyło zerknięcie, nawet nie trwało ono dziesięciu sekund, a wszystkie informacje przeanalizował, pozwalając Mościckiemu na ubranie z powrotem koszulki - o ile zdążył ją w ogóle w pełni zdjąć. — Groszopryszczka. — wypowiedział miękko, opierając się o krzesełko i czekając tym samym na pozostałych. Może nie leczył bezpośrednio ludzi, ale wystarczająco się napatrzył, nawet jeżeli był tylko i wyłącznie sprzątaczem przez pewien okres czasu. — To wszystko będziemy leczyć eliksirami, które profesor przyniósł. — powiedział do niego, spoglądając jednocześnie na te wszystkie flakoniki i substancje, które wydzielały zapach wyjątkowo charakterystyczny. To było logiczne - bez powodu by ich nie przyniósł, prawda? Momentami naprawdę przypominały mu pracę na szpitalu; dość szybko jednak powrócił do rzeczywistości, a przejście do wspomnień w ogóle nie zostało jakoś zainicjowane bliżej nieokreślonymi ruchami ciała.
Cassian H. Beaumont
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170
C. szczególne : Średniej wielkości znamię w kształcie krzyża pod okiem; Silny, szkocki akcent
Przytaknął jedynie niemo przyjacielowi. W sumie wyglądało to na bardziej logiczne niż kolejna teoria spiskowa o kartkówce. Dzięki Merlinowi z resztą... Ta z zielarstwa na tę chwilę kompletnie mu wystarczy. Już miał ponownie odezwać się w kierunku Maxa kiedy drzwi do sali otworzyły się, a wykładowca wtaszczył ze sobą dwa potężnej wielkości wózki z fiolkami. Pierwszą myślą, jaka przyszła Cassianowi do głowy było to, że czeka ich dziś identyfikowanie leków i medykamentów... Jakże jeszcze bardzo miał się zdziwić.
Uniósł nieznacznie brwi, kiedy to Huxley uniósł jego kartkę, a napis, który się na niej pojawił został powiększony. Kartka momentalnie, tuż chwilę po zgięciu jej na wpół wróciła na swoje miejsce, tym razem jednak już dumnie prezentując osobę zasiadającą w ławce. Był pełen podziwu, że Solberg tak dobrze poradził sobie z określeniem przeznaczenia kartki. Mimo wszystko jednak postanowił tego nie komentować wsłuchując się w słowa nauczyciela. Z każdym kolejnym słowem był coraz bardziej i bardziej pod wrażeniem tego, czego miała dotyczyć dzisiejsza lekcja i delikatnie zaczynało rosnąć w nim podekscytowanie.
Nic więc dziwnego, że szybko sięgnął po pierwszą lepszą fiolkę z symulantem i niewiele myśląc potem momentalnie ją wypił. Na grymas niezadowolenia i odruch wymiotny nie trzeba było długo czekać, bowiem chwilę po tym jak mikstura znalazła się w przełyku te zaczęły występować. Eliksir okazał się działać dość niespodziewanie, bo chociaż Maxowi udało się zlokalizować zmianę skórną, to gryfon był święcie przekonany, że nie czuje absolutnie żadnej różnicy. Dopiero przeglądając się w pierwszym lepszym miejscu, w którym mniej więcej mógł zlokalizować swoje odbicie zorientował się, że na szyi zaczęła pojawiać się plama.
Inaczej sprawa miała się z samym ślizgonem, który z początku wydawać by się mogło kompletnie nie miał żadnych zmian większych. Dokładniej go przeglądając po wszystkich, ogólnodostępnych skrawkach jego ciała znalazł kilka przebarwień czy pieprzyków. Jedynie westchnął głośno nie będąc jednak pewnym czy znalazł to co powinien
Ślęczał i wpatrywał się w Maxa najdokładniej jak tylko mógł, ale czując narastającą frustrację finalnie zgłosił się do nauczyciela magii leczniczej. Huxley podchodząc do stolika wskazał jedynie niewielki, drobnych wręcz rozmiarów znak, przebarwienie wręcz, na którym musiał skupić się brunet.
Wszelkie notatki jakie miał latały teraz z lewa na prawo w poszukiwaniu podobnych symptomów do występujących do Maxa, ale zdawało się to na nic. Nie wiedział kompletnie co to może być i wszelkiej maści postukiwania kończyły się fiaskiem. Notował i opisywał to co uważał za wartościowe, ale nijak przekładało się na to, jaką diagnozę mógł wydać. Po kilkunastu żmudnych i zawstydzających próbach, uniósł jedynie ręce ku górze kompletnie dając sobie na wstrzymanie jakiekolwiek prorokowanie. Cieszył się natomiast szczęściem przyjaciela, któremu poszło zatrważająco dobrze. - No to co Max... Miejmy nadzieję, że śmierć nie będzie zbyt bolesna. - Zażartował kompletnie się poddając. Przerzucał się w swoich myślach odnośnie tego co to faktycznie może być, ale takich chorób miał około czterech, więc na nic było zgadywanie.