To mieszkanie nie należy do największych. W zasadzie można powiedzieć, że jest bardzo malutkie. Przede wszystkim panuje tu prostota i ład. Nie ma ani kolorowych zasłon ani ścian. Biel i kolory brązu są dominujące. Mieszkanie jest w pełni magiczne. Znajduje się w nim wiele książek, oczywiście poukładanych tematycznie na regałach. Właśnie tuż przy tych półkach znajdują się dwa fotele, które są najwygodniejsze na całym świecie. Same wysuwają podnóżek, gdy czują, że osoba, która na nich siada, jest niesamowicie zmęczona. Ponadto w kuchni Zachariasz wyjątkowo zaczarował kubki. Każda wyjątkowa dla niego osoba posiada swój własny egzemplarz. Na przykład Freya otrzymała specjalną szklankę do whisky z wizerunkiem pegaza, która przylatuje do wyciągniętej dłoni bez używania zaklęcia Accio. Oczywiste jest to, że Zachariasz kupił to mieszkanie, gdy dobrze rozwijał się interes i chciał odpocząć od swojej żony. W efekcie czego mieszka tu więcej niż w rodzinnym domu.
Pokój I
Znajduje się na antresoli tuż nad pokojem II. Nie ma w nim nic więcej oprócz dwuosobowego łóżka, które notabene znika w ścianie, gdy tylko się z niego wyjdzie, oraz biurka. Na nim znajduje się tysiące popisanych pergaminów z umowami. Zachariasz każdego wieczora przegląda je i segreguje do odpowiednich teczek, które następnego dnia zanosi do "Antykwariatu". Na antresolę zostały wbudowane drzwi, otwierające się tylko na odcisk dłoni Zachariasza. W ten sposób mężczyzna pilnuje swoich interesów. Wierzył w to, że każdy z branży chciałby wykraść mu trochę klientów, więc w ten sposób mógł się tylko zabezpieczyć. Biurko jest antykiem sprowadzonym z Francji i to była pierwsza duża sprawa Smirnova. Nieopodal biurka znajduje się regał z książkami oraz dwa fotele.
Pokój II
To pomieszczenie zostało dopiero teraz zamknięte, bo kilka dni temu jeszcze łączyło się z kuchnią. Zachariasz postarał się, aby było przytulne i miło się w nim spało. Na ścianach wiele godzin malował pegazy. Oczywiście za pomocą zaklęć, więc gdy tylko na nie się spoglądało, wyglądały jakby galopowały. Szerokie łóżko pokryte fioletową narzutą również chowało się w ścianie, gdy tylko się je opuściło. Zachariasz oczywiście mocno dbał o naukę Vacheron, więc zamieścił również regał na książki oraz biurko, na którym mogła piórem pisać swoje notatki i przemyślenia, zmazując je kiedy miała tylko ochotę. Tuż przy drzwiach farbą jak do tablic pokrył spory obszar, aby mogła prowadzić swoje własne notatki i uczyć się starożytnych run. Nie zapomniał również o garderobie, która miała postać małego prostokątnego kufra, otwierającego się za pomocą lekkiego pociągnięcia za sznurki. Wówczas cały pokój zamieniał się w małą garderobę i Freya nie będzie na pewno narzekała na za mało miejsca!
Ostatnio zmieniony przez Zachariasz Smirnov dnia Nie 31 Sie 2014 - 10:05, w całości zmieniany 1 raz
Archibald Blythe
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
Do Zachariasza Archibald nie miał wcale daleko (dokładniej dzieliło ich osiem mieszkań...), ale zupełnie różne prace były wystarczającym powodem do tego, aby przyjaciele nie mogli się spotkać. Koniec wakacji Blythe spędził z siostrami w Hereford, nie chcąc sprowadzać ich do swojego ciasnego mieszkania w Hogsmeade. Spowodowane było to bardziej egoistycznymi pobudkami - zbyt cenił sobie przestrzeń osobistą, aby skazywać się na użyczenie sypialni siostrom i pomieszkiwać w gabinecie. Do tego w większym domu miał fortepian, na którym mógł grać do woli, utwierdzając się tylko w przekonaniu, że czas zmienić lokum z magicznej wioski na większe. Może nieuchronnie zaczynał się starzeć, nawet jeśli zupełnie tego nie odczuwał, albo zwyczajnie zbyt ulegał sentymentom, ale potrzebował tego instrumentu. Przywiązał się do dźwięku poszczególnych klawiszy, w których wystukiwał wyuczone melodie i najróżniejsze improwizacje. W ciągu roku bardzo mu tego brakowało. Teraz jednak, niosąc ze swojego mieszkania trunek na dzisiejszy wieczór, przemierzał kolejne stopnie schodów, zastanawiając się nad pewną kwestią. Zadzwonił do drzwi, chcąc przywołać Smirnova do wejścia. Ognista whisky nie mogła czekać wiecznie, a Archibald musiał przyznać, że ciekawiły go kontakty przyjaciela z byłą panią prefekt.
Zachariasz otrzymując od sowy odpowiedzieć w środku nocy, niechętnie się zerwał z łóżka. Gdyby mieszkał sam, pewnie by ją pogonił, ale nie chciał, aby stukanie dziobem o okno obudziło Freyę. "Masz czas, żeby posprzątać", przeczytał kilka razy i prychnął pod nosem. Nie po to Archibald był przyjacielem, aby sprzątał za każdym razem. Przecież go znał. Nie doprowadzi mieszkania do takiego stanu, żeby nie można było przejść. Narzucił na siebie bluzę ze Znikaczami i przeczesał trochę włosy. Uznał, że niepotrzebne mu są spodnie, skoro bokserki pełnią tę funkcje. Rzucił zaklęcie sprzątające na swój pokój, a następnie zszedł z antresoli. Drzwi do pokoju Frei były zamknięte. Sam nie wiedział jakby zareagowała, gdyby właśnie teraz zapukał i zakomunikował, że przychodzi pan Blythe i zapewne schleją się jak świnie, więc cokolwiek zobaczy i usłyszy, niech puści mimo uszu. Na drzwiach do pokoju Frejki było oczywiście napisane jej imię, więc Archibald nieźle się zdziwi. Ucieszył się, że kuchnia jest posprzątana, a w salonie jedyne co nie pasowało, to dwa kubki po kawie, którą pił rano z Frejką. Zaniósł je do kuchni, prędko umył za pomocą magii. Korzystając jeszcze z wolnej chwili, umył zęby i właśnie wtedy, kiedy miał wypluwać wodę, usłyszał dzwonek. Przeklął cicho, wybiegając z łazienki. Rzucił na pokój Frejki kilka zaklęć wyciszających. Nie chciał, aby się obudziła, a co więcej, aby była świadkiem, jak się zachowuje dwóch kawalerów, kiedy znajdą wreszcie czas dla siebie. Otworzył drzwi, nie pytając nawet kto to. - Serwus - odpowiedział, uśmiechając się jak głupi, poklepał przyjaciela po plecach, a potem prędko odebrał od niego ognistą - Hehs, dobry rocznik, wiedziałem, że to nie będzie czysta pogawędka - dodał po chwili, wpuszczając go do środka. Poczekał aż zdejmę buty czy tam jakiś sweterek, zabrał dwie szklanki do whiskey i kierował Archibalda do swojego pokoju na antresoli. Nie miał przed przyjacielem żadnych tajemnic, podobnie również jak przed Freja, więc gdy znaleźli się na górze i zamknął drzwi, spojrzał na Archibalda, tłumacząc wszystko. - Freya cierpi na bardzo rzadką chorobę, potrzebuje ciągłej opieki, a nie oddam tego przypadku w żadne ręce, więc jesteśmy współlokatorami, wiesz to ta przyjezdna, Sfinks, moja wtyczka do Hogwartu - zaśmiał się, zdradzając tym samym, skąd tyle wie, co się dzieje w szkole. Jak na magomedyka przystało, nie mógł powiedzieć, na czym polega choroba Vacheron, ale słyszał o przypadku na lekcji pana Blythe, więc miał nadzieję, że kumpel albo połączył fakty albo nie będzie pytał. Postawił szklaneczki z whisky na stoliku, czując już lekkie parastezje prawej ręki i poddał butelkę Blythe'owi. - Przyniosłeś, to rozlewasz - rzucił, ustawiając nową zasadę. Zachariasz wiedział, że gdyby sam nalewał alkoholu, to więcej znalazłoby się na jego biurku niż w szklance. Automatycznie zebrał papiery i dokumenty na jedną kupkę, wrzucając ją na regał z książkami. Na antyczne biurko narzucił fiolę, która miała zabezpieczyć przez brutalnym działaniem alkoholu.
Archibald Blythe
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
Archibald miał specyficzne poczucie humoru, które mieściło w sobie zarówno wysyłanie sów w środku nocy (z dwóch pięter wyżej, bo to przecież najlepszy sposób na porozumiewanie się z przyjacielem-sąsiadem), jak i żarty w stylu tego o sprzątaniu. Absolutnie nie śmieszne, a jednak potrafiły poprawić mu humor równie dobrze, co sugerowanie Magyar, że powinni skończyć w łóżku. Może odrobinę mniej, ale dało się je zaliczyć do podobnych kategorii. W pewnym sensie. Swoją drogą, Blythe schlany jak świnia musiałby być ciekawym widokiem. Zachariasz pewnie znał go na tyle, aby wiedzieć, że w sprawie alkoholu potrafił się pilnować i ciężko było wyciągnąć z jego życia momenty, w których rzeczywiście miałby się czegoś pod tym względem wstydzić. Zupełnie wystarczał mu wstyd za rodziców, którzy umiaru nie znali. I małe piekło z narkotyków, w które sam zdążył wpaść. Więcej piekieł nie przewidywał. (nie ma to jak niepoprawiona historia w karcie) - Innych nie kupuję - skomentował z typowym dla siebie uśmieszkiem, przechodząc przez próg. Nie miał okazji odwiedzić przyjaciela w tym mieszkaniu, więc rozejrzał się od wejścia, zanim jeszcze zdjął buty (sweterków niestety nie nosił). Imię na drzwiach rzeczywiście zwróciło jego uwagę; z miejsca zaczął się zastanawiać, czy to rzeczywiście uczestniczka Sfinksa wiła tu sobie gniazdko. Zmarszczył skonsternowany brwi, ale nie przestał się uśmiechać. Nawet nie zdążył zapytać, ale tym lepiej. - A więc to o takich stałych pacjentach mówiłeś - odpowiedział, mając zamiar rozsiąść się wygodnie w fotelu, ale dostał najważniejsze zadanie wieczoru, więc zmienił kierunek i przejął butelkę. - Nowe zasady? - rzucił, już rozlewając alkohol do szklanek. Podał Smirnovowi jedną, a sam oparł się o biurko. - Freya cierpi na rzadką chorobę, a co z Isolde? - zaczął temat, nie bawiąc się w zbędne wstępy. Nie miał tego w zwyczaju. - Masz bardzo dobrą wtyczkę z Hogwartu, ale to chyba nie ona zapoznała cię z moją byłą panią prefekt, hm? Opowiadaj, ciekawi mnie wasza relacja - podsunął, zdając sobie sprawę, że potem będzie musiał poopowiadać trochę o prawie-swojej-kobiecie. Coś za coś.
Każdy z nich miał w sobie coś wyjątkowego, co przytrzymywało tę przyjaźń. Spoglądając na to czym się zajmowali, już stanowili dla siebie przeciwieństwa. Gdyby Archibald chciał zaimponować Ministerstwu i wrócić tam do pracy, w pięć sekund mógłby wydać Zachariasza. A oni mimo wszystko trzymali się razem, nawet jeśli Zachariasz sprzedawał jego uczennicom nielegalne eliksiry. Sam również nie zorientował się, odkąd się tu wprowadził, że mieszka tak blisko Archibalda. Co to? Następne piętro? Zachariasz wracał bardzo późno i nie zrywał się z samego rana. Nie miał takich obowiązków jak Blythe. Umawiał się z klientami, gdy zapadał zmrok, a Freya szykowała się do spania. To naprawdę zagadkowe, że ani razu się nie zorientowali, że mieszkają blisko siebie i dlaczego tak szybko przychodzą odpowiedzi na listy. Sowy muszą uważać ich za strasznie leniwych ludzi. Zachariasz pewnie nie raz, spadł ze schodów, broniąc resztek w butelce od whisky. Sam mógł skończyć połamany, ale nie szkło. Wielki Blythe, idealny znawca wszystkich trunków świata, jestem pewny, że i tak nie kupiłeś, a zabrałeś uczniom – rzucił żarcikiem, kierując ich w stronę antresoli. Nałożył palec na usta, aby niecierpliwy przyjaciel poczekał z pytaniami aż znajdą się w pokoju Zachariasza. Wywróciła oczami na wzmiankę o stałych pacjentach. Mógł gadać sobie, co chciał. Freya była wyjątkowa, a w dodatku dorosła, mogła mieszkać z kim chcę i otrzymywać darmowe porady od uzdrowiciela. Musiał rozwikłać zagadkę jej choroby. Skoro ze swoją nie dawał sobie rady... Strzepnął rękę Archibalda z biurka. - Stary, tyle razy ci mówiłem – jęknął, ale przypomniał sobie, że za każdym razem jak się tu znajdowali, to byli już naprawdę pijany. W końcu to tu miał zapasy alkoholu, a nie w kuchni. To biurko pewnie należało do Napoleona, w każdym razie było bardziej cenne niż życie ich dwóch razem wziętych. Zachariasz przejął szklankę od przyjaciela, a następnie usiadł w fotelu. - Widzę, że nie zdążysz mnie już upić, a zaczynasz z grubej rury... - szepnął, pocierając dłonią o kilkudniowy zarost – Mówiłem Ci, znamy się z Isolde od ponad dziesięciu lat, jest córką jednej z najważniejszych osób w Szpitalu Świętego Munga, więc akurat to czy się znamy czy nie, nie powinno budzić żadnych rewelacji. Świetnie znasz się z twoja była panią prefekt – rzekł surowo. Brawo, Zachariaszu, ledwo wróciłeś od swojej dziewczyny, u której byłeś na noc, a teraz zarzekasz się, że to wszystko to zwykłą znajomość. Próbował znaleźć jakiekolwiek słowa w głowie. Z bardzo marnym skutkiem. Duszkiem wypił całą szklaneczkę whisky, krzywiąc się od jej smaku. Za dużo alkoholu na raz. - Jesteśmy razem, Twoja kolej – wystawił rękę z naczyniem, aby Archibald mu dolał. A wszystko to powiedział tak szybko, że przyjaciel mógł go nie zrozumieć. Nie pamiętał, czy kiedykolwiek przekazywał Blythe takie informacje. Pierwszy i ostatni raz, jak musiał wziąć ślub, a potem była głucha cisza. Nie spowiadał mu się, z kim sypiał, bo to był tylko seks, a o Isoldzie myślał poważnie. - Słyszałeś o tych nowych wyścigach? Chyba na testralach, będzie to zabawnie wyglądać dla kogoś, kto nigdy nie widział czyjeś śmierci, nie uważasz? - próbował zmienić temat w bardzo nieudolny sposób, bo ani Archibalda ani Zachariasza nie powinny zaskakiwać jakieś durne wyścigi, przecież w życiu tyle już widzieli.
Archibald Blythe
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
Właśnie - gdyby chciał zaimponować Ministerstwu, a nie chciał wcale. Zachariasza nie wydałby za żadne skarby, po pierwsze ze względu na zaufanie, jakim go darzył (a osoby, które Archibald darzył zaufaniem można było wyliczyć na palcach jednej ręki!), po drugie przez fakt, że nie właził z butami w czyjeś życie - nawet jeśli coś wiedział, pozostawiał kwestię przemytnictwa sumieniu Smirnova. Nie lubił wzbogacać się na wrabianiu ludzi, niezależnie od tego, czy byli dla niego ważni, obojętni, czy chociażby wrodzy. Własne doświadczenie nauczyło go, że najwięcej problemów pojawiało się wtedy, gdy ktoś maczał palce w nie swoim życiu, dlatego unikał wpływania na życie innych, ograniczając również dostęp do swojego. Niewielka ilość przyjaciół była dla niego jedynie zaletą; nie czuł zobowiązań, nie był "na zawołanie", nie musiał żyć problemami bliskich. Koniec końców, na brak towarzystwa nie narzekał. A do Ministerstwa było mu bardzo nie po drodze. Nawet Hogwart był mniej ograniczającym miejscem pracy niż sztywne, urzędnicze stanowiska. Tu nie musiał gonić za ideami, które kompletnie do niego nie pasowały, a przyświecały większości. Co nie zmienia faktu, że posada nauczyciela miała tak wiele wad, że nie czuł się w swojej roli tak dobrze, jak powinien. O, swoje życie Archibald cenił zdecydowanie bardziej niż biurko, ale odsunął się, wywracając oczami. Rozsiadł się wygodnie w fotelu obok tego cennego mebla, żeby mieć możliwość swobodnego rozlewania trunku bez wstawania co chwilę jak rasowy debil. Uniósł szklankę, obserwując złocisty alkohol, jednak zaraz przeniósł spojrzenie na Zachariasza, upijając trochę ognistej. Słuchał go, a komentarz na temat jego znajomości z Isolde zaowocował uśmieszkiem na twarzy profesora. - Przeszkadza ci nasza znajomość? - zapytał, w typowy dla siebie sposób pochylając głowę i unosząc brwi. Smirnov znał go na tyle dobrze, aby wiedzieć, że w takich chwilach jego specyficzne poczucie humoru znajdowało ujście. Archibald nie zamierzał zbytnio ingerować w jego sprawy; nawet jeśli Isolde była wychowanką domu, nad którym sprawował opiekę (naprawdę nie wiedział, jak do tego doszło), była dorosła i sama decydowała o tym, z kim się spotyka. Życie poza szkołą było jej prywatnym, więc mógł tylko gratulować, że potrafiła rozdzielić Hogwart i romanse. Wiedział, że jest rozsądna i solidna, bo dała mu na to wystarczająco dużo dowodów. Ich kontakty nie przeszkadzały mu więc w najmniejszym stopniu, oboje byli dorośli, oboje wiedzieli, a przynajmniej powinni wiedzieć, że związki ciągną ze sobą odpowiedzialność. Zdecydowanie. Zaśmiał się do swoich myśli, kręcąc głową z politowaniem i przykładając palce do czoła. Takie myślenie nie mieściło się w ramach jego kopniętej normalności. Wypił jeszcze trochę whisky, po czym zerknął na przyjaciela. - Tak szybko? Nauczycielka. Nie jesteśmy razem - powiedział, dopijając za chwilę resztę alkoholu, po czym sięgnął po butelkę i uzupełnił braki. Szklanki od razu zrobiły się jakieś weselsze. - Wyścigach? Nie. Szczególnie zabawnie dla uczestników - stwierdził, szybko kończąc temat. Na testralu nie widział ani siebie, ani Zachariasza. - Isolde wie o Frei? O Zoi? - zapytał, znów unosząc brwi. - Wiesz że nie lubię się wtrącać, ale przykro byłoby, gdyby została skrzywdzona - przestrzegł, wciąż nie mogąc określić, jak wygląda ich relacja. Wiedział tylko, że Smirnov nie wiązał się na stałe, nie licząc Zoi, która oczywiście nie kwalifikowała się pod normy.
To właśnie były główne powody, dlaczego przyjaźń Archibalda i Zachariasza była tak silna. Tyle ich łączyło, a jednocześnie oddzielało. Mimo wszystko potrafili się dogadać. Może i Blythe nie widział tego, ale dla Smirnova była to jedyna normalna relacja, jakiej kiedykolwiek doświadczył. Zwykle musiał ukrywać kim jest naprawdę, czym się zajmuje i że ma żonę. Mógłby mu powiedzieć o wszystkim, nie zostać ocenionym. Chociaż podobno przyjaźń między różnymi narodowościami nie istnieje, stanowili wyjątek od tej reguły. Rosjanin doskonale się dogadywał i odnajdywał w brytyjskim klimacie. Rzadko kiedy pytał się Blythe o zdanie. Byli obydwaj dorośli i zwykle opijali albo przykre albo radosne rzeczy. Zaśmiał się z tego mało udanego żartu. - Nie, często ją wykorzystuje - dodał sarkastycznie. Ostatnio przecież groził Isolde szlabanem, który mógłby dać Archibald za to lenistwo i zrezygnowanie z funkcji prefekta Gryffindoru. Przyjaciel nie patrzył na pracę Zachariasza tak jak on sam. Wiele z tych przedmiotów, które przeszmuglował, kosztowały go prawie życie. Większość z nich została ze Smirnovem na zawsze w postaci blizn, ale to biurko było dla niego naprawdę bardzo ważne. Gdy Blythe od niego odszedł, poczuł ulgę i mógł się wyluzować w tym fotelu, pijąc wspaniałą whisky. - Która? - spytał rzeczowo. - Opowiadaj - miał ochotę jeszcze nazwać go frajerem, że nie są razem, ale sam czekał na Isolde dziesięć lat i byłby hipokrytą. Pokiwał głową, widząc jak solidnie Archibald dolewa im alkoholu. Tak, właśnie tego potrzebował. Spić się jak świnia, znów poczuć studenckie czasy, że żyje i będzie miał paskudnego kaca. Nie wracał już do wyścigów ani innych spraw, którymi się zajmowało teraz Ministerstwo Magii. Oby nie byli jak najdalej Śmiertelnego Nokturnu i nie doczepili się Smirnova. Wypuścił ciężko powietrze. - Oczywiście, że wie o Frejce - odpowiedział od razu, ale przy drugim imieniu chwilę się zatrzymał. Nie wiedział, jak ma przekazać tak ciężką decyzję Archibaldowi. Znów upił alkoholu, jeszcze raz wypuszczając ciężko powietrze. Pokręcił następnie głową, wlepiając spojrzenie w przyjaciela. - Nie wiem, co jest z Zoyą, od miesiąca nie otrzymałem potwierdzenia, że odebrała sowę z papierami rozwodowymi. Czy wypada mi powiedzieć, że jakby nie żyła, to byłoby mi to bardzo na rękę? - spytał. Od razu było widać, że Ognista Whisky rozwiązała mu język. Nie powiedział wcześniej przyjacielowi o rozwodzie, bo w ogóle ich rodzina nie mogła tego zrobić. Jednak Zachariasz czuł się głęboko nieszczęśliwy. Wiele lat czekał na dzień, w którym Zoya powie mu, że jest w ciąży, a on wtedy będzie mógł wyrzucić kobietę za zdradę z domu. To wszystko było zbyt skomplikowane. Wisiały nad nim ciemne chmury, a Zachariasz nie miał siły. - Nie, z Isolde to coś poważnego, wiem, że to pewnie brzmi śmieszne z moich ust, ale mówię ci, to ona...
Archibald Blythe
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
Narodowość nie miała dla Archibalda dużego znaczenia. Jeśli był w stanie dogadać się z człowiekiem, nie zwracał uwagi na jego pochodzenie, czystość krwi (jakby nie patrzeć - sam był mieszańcem) czy inne czynniki. Ważniejsza była satysfakcjonująca pogawędka albo coś, co wybijało osobę spośród tłumu, przez co nie stawała się zwykła i nudna. A Arch lubił wiedzieć dużo, nawet nie dla zyskania przewagi, ale dla samego siebie. Obraz człowieka stawał się kompletny dopiero po obserwacji i przeprowadzonych rozmowach. Zachariasza jednak nie traktował jak innych - przyjaciela analizie nie poddawał. Przynajmniej nie tak szczegółowej. - Schlebia mi to - zwieńczył kąśliwie, uraczając przyjaciela kolejnym uśmieszkiem - Nie wnikam w jakich sytuacjach - dodał ironicznie. Niespecjalnie miał ochotę opowiadać o Magyar. Uzewnętrznianie się nie było jego najmocniejszą stroną; nie przejmował się tym, co inni mają do powiedzenia na jego własny temat, niekoniecznie interesowały go określenia, jakimi był opisywany, więc nie można było powiedzieć o tym, że wstydził się swoich przemyśleń albo emocji, jakkolwiek sprzeczne czy absurdalne by nie były. Zazwyczaj nie lubił wyciągać takich spraw przez wzgląd na to, że bardzo łatwo było zachwiać ich urok. Operowanie słowami było trudną sztuką. Zdarzało się, że słowa stawały się zbyt wielkie w porównaniu do odczuć i zaczynał tworzyć się problem. Zresztą Blythe sam nie wiedział, na czym dokładnie opiera się jego relacja z Iriną. Wkradała się czasem niespodziewanie do jego myśli, ale nie siała tam wcale zamętu. Gdyby Zachariasz zasugerował, że jest frajerem, bo nie jest z Magyar, Arch pewnie skwitowałby to uśmiechem i rzucił uwagę na miarę tych rzędu "słabo mnie znasz". Wciąż nie widział siebie w związku, choć Węgierka niewątpliwie na niego wpływała. Nie lubił tego wrażenia, ale nie walczył z nim. Może dlatego, że odpowiadała jego upodobaniom. - Irina Magyar - rzucił krótko, zatrzymując się od razu. Musiał się zastanowić, ale do żadnych wniosków nie doszedł. - Zmienia się w przeciągu paru sekund - uznał w końcu, biorąc pod uwagę jej niebywałą odporność na jego seksualne zagrywki, połączone z sugestywnymi komentarzami, które na skali świadomości wahały się od zera do maksimum. - Czyli ci ufa - stwierdził, na wieść o tym, że Isolde wie o Frei. - Pewnie nie wypada - rzucił beznamiętnie, przesuwając rękę ze szklanką, przez co whisky zakręciła się w szklance. Zachariasz siedział przed człowiekiem, który wyjątkowo rzadko przejmował się tym, czy coś wypada, czy niekoniecznie.- I pewnie nie ma tak dobrze - uznał, zgadzając się, że jej śmierć byłaby mu na rękę. Upił trochę ognistej. - Może trzeba jej jakoś pomóc w ich odbiorze. - Rzeczywiście, dosyć nietypowo - potwierdził, unosząc brwi, zaskoczony wyznaniem. - Ale skoro tak twierdzisz, wierzę. Nie przeszkadza jej to, że mieszkasz z Freyą? Wie o bezpłodności? - zapytał bezpośrednio, kończąc kolejną szklankę whisky. Podejrzanie szybko im to szło.
W obliczu obecnej sytuacji politycznej Zachariasz powinien odciąć się od Blythe, bo był on reprezentantem złego Zachodu. Jednak w tej dwójce nie liczyło się, co się dzieje w ich krajach i czy wódka jest schłodzona. Na szczęście żadne z nich nie leciało po taniości. Delektowali się wspaniałym smakiem whisky. Nie patrzył na to, jaką krew ma Archibald, czy ma szlacheckie korzenie i z jakiego domu pochodzi. Jak widać na załączonym obrazku Puchon potrafi świetnie dogadywać się ze Ślizgonem. - Nie ma ci co schlebiać, straszę tobą dzieci – zaśmiał się, przypominając sobie, jak wkurzała go uczennica, która w dodatku była Gryfonką. Gdy krótko powiedział, żeby go nie denerwowała, bo jak się Blythe dowie to jej z dupy powyrywa, to nagle zaczęła być grzeczna i słuchać rad uzdrowiciela. Wielokrotnie przekazywał znakomitą wieść o możliwym szlabanie. - Irina Magyar, brzmi... zagranicznie. - skomentował, bo nic nie wiedział o tej osobie. Powtórzył imię i nazwisko tylko dlatego, aby je zapamiętać i wypytać o nią Isolde. Kolejna zaleta związku ze studentką! Przewidywał, że Archiblad dużo nie opowie o swoich związku. Wzruszył ramionami, obracając szklaneczkę w dłoni. Patrzył uważnie na przyjaciela i zastanawiał się, dlaczego do jasnej anielki nie nauczył się od Romka hipnozy. Mógłby teraz pstryknąć palcami i wszystko z niego wyciągnąć. - Pij, bo jeszcze nie jesteś za wylewny – rzucił kąśliwie, rozsiadając się wygodnie. Gdzieś tam w środku oczywiście chciał, aby Archi się z kimś związał. Pragnął śmiać się z czyjeś głupoty, nie tylko swojej. Mógłby stanąć w Ministerstwie Magii jako świadek, potwierdzając, że ta dwójka kocha się najmocniej na świecie. A następnego dnia powiedziałby mu, że małżeństwo to najgłupsza rzecz, na jaką się zdobył. Teraz rozwód był w toku, a jego żona postanowiła chyba zwiedzić cały świat oprócz małego budyneczku Ministerstwa Magii, dając mu upragnioną wolność. Życie było do tego stopnia zaskakujące, że Zachariasz zastanawiał się, kiedy Zoya go zaskoczy, prosząc o znaczną część majątku. Na szczęście przed ślubem w Rosji podpisali odpowiednią intercyzę, którą w dodatku profesor Blythe potwierdził swoim podpisem jako świadek. - A nie powinna? - spytał uszczypliwie – Oczywiście, że jej przeszkadza, ale muszę się zająć Freyą i Isolde to rozumie. Nie ukrywam, Vacheron jest śliczna, ale to pacjentka, a tu są jasne zasady – dopowiedział od razu. Freya była niezwykła, bo przez ich wielogodzinne rozmowy poznała go jak mało ludzi. Stała się prawdziwą przyjaciółką, przechowywała jego mroczne sekrety i nie bała się ich. Zachariasz miał wrażenie, że akceptuje go w całości, nawet z psychiczną żoną, niemiłymi skutkami klątw i burzliwym charakterem. - Cóż, drogi przyjacielu, właśnie dlatego pijemy tu razem, bo to właśnie Ty musisz ją zdjąć. Nieźle poszło ci wcześniej, spróbuj i ze mną. - rzucił, a widząc pustą szklaneczkę przyjaciela od razu sięgnął po butelkę. Tym razem dłoń się nie trzęsła, a on mógł elegancko nalać alkohol – Proszę. - dodał, a Blythe już powinien zauważyć, że to sprawa niecierpiąca zwłoki, bo Zachariasz nigdy nie wymawiał magicznych słów. To było dla niego bardzo ważne, nawet jeśli skończy w szpitalu, musiał zdjąć tę klątwę.
Archibald Blythe
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
Arch był zbyt bogaty, żeby lecieć po taniości. Whisky w towarzystwie Zachariasza zawsze smakowało jakoś inaczej, a Blythe wolał zwracać uwagę na ten fakt, niż na narodowość, która nie robiła żadnej różnicy. Za to smak alkoholu i dobre towarzystwo - owszem. A do Ślizgonów nigdy nic nie miał. Nawet kiedy próbowali go gnębić. Słabo im to wychodziło, zważając na to, że był słabym Puchonem. - Czyli schlebiasz. To poniekąd podnosi mój autorytet - uznał, jak zwykle na swoją korzyść. - Nigdy nie wydawało mi się, żebym był przesadnie przerażający, ale skoro to działa... - dodał, bawiąc się chwilę szklanką, zanim wypił kolejny łyk. Smirnov wydawał się dzisiaj bardzo ciekawski! - Owszem, Węgierka - odpowiedział, ograniczając się rzecz jasna do odpowiedzi tylko na przedstawione zagadnienie, zamiast rozwinąć temat. O ile o ludziach mieszczących się pomiędzy kręgami skrajnych emocji potrafił opowiadać długo, nieraz bardzo trafnie analizując podłoża ich zachować, o tyle nie lubił rozwlekać się na temat tych, którzy w jego życiu zdążyli uplasować się na miejscu wyższym niż "obojętne". A, jakby nie patrzeć, hipnoza wcale nie była tu potrzebna. Tak samo jak hektolitry alkoholu. - Wylewny? - zapytał, szczerze rozbawiony, co uwidoczniło się gdzieś w kącikach oczu i ust. - Po prostu nie umiesz zadawać pytań - stwierdził, równocześnie uznając, że jeśli zapyta, odpowie mu. I tyle, cała filozofia dnia dzisiejszego. Bo innego dnia mógł być wylewny. A jeszcze innego uznać, że po prostu pytania zignoruje. - Uważaj, żeby pewnego dnia nie zaczęło jej to przeszkadzać bardziej - powiedział, bardziej rzucając uwagę, niż przestrzegając Zachariasza, bo swój rozum miał. Wysłuchał prośby, patrząc na przyjaciela nieco podejrzliwie. Nie zgodził się od razu. - Czyli wie, czy chcesz się tego pozbyć, zanim się dowie? - zapytał, nie dostawszy odpowiedzi na wcześniejsze pytanie. - Musiałbym o tym poczytać. Zakładam że masz jakieś książki, papiery, cokolwiek. To, że skończy się na eksperymentowaniu na żywca, wiesz na pewno - założył, przerywając na chwilę. - Z ciekawości. Dlaczego? Można bez tego żyć - stwierdził, jak zwykle szczerze i nieskrępowanie, zgodnie z tym, co siedziało w jego głowie. Zakładał kilka wersji, z czego kilka było absurdalnych. Szczególnie ta, w której Zachariasz odkrywa powołanie do bycia ojcem. Na równi z nią widział go z Isolde podczas rozplanowywania pokoju dziecięcego. Totalna abstrakcja.
Smakowała inaczej, bo gdy kończyła się ta droga, na którą obydwoje mogli sobie pewnie pozwolić zaledwie raz w miesiącu, to zaczynali pić jakieś rosyjskie wódki oraz nalewki, co o dziwo dla ich dwójki kończyło się niespecjalnie dobrze. Wciąż jeszcze nie nauczyli się, że etap mieszania alkoholu powinien się zakończyć chociażby na pierwszym roku studiów. Głupi, naiwni, męscy mężczyźni. - Raczej jego brak, źle trafiłeś, mam z twoją siostrą lekcje, wszystko mi mówi - odparł pół żartem, pół serio. Nie chciał, aby Blythe sprawdzał jego sposoby nauczania, ale gdyby się dowiedział, pewnie właśnie teraz obiłby mu twarzyczkę. Niebezpieczne klątwy, zioła, rytuały runiczne, to nawet podchodziłoby pod kastrację, do której ostatnio był tak chętny Aleksander Brendan. Oczywiście Archibald był najlepszym nauczycielem w Hogwarcie i chyba nie było ucznia, który go nie lubił. Zachariasz raczej kwestionował jego nacisk na biedne siostry Blythe, które ani nie były głupie ani mało sprytne. Doskonale sobie radziłby! - To znaczy brak wylewności, stary, nie będę ciągnąć cię za język, duży jesteś i po prostu mi opowiedz o niej, poważnie czy tylko ją stukasz? - spytał bezpośrednio, co chyba było charakterystyczną cechą wszystkich Rosjan. A w dodatku ta whisky! Gdyby spróbował chodzić, chwiałby się pewnie na boki już jak najgorszy pijak. Dobrze, że Freya mieszkała na dole i nie mogła słyszeć tej dwójki. Prychnął, uderzając dłonią o kolano. - Do kurwy nędzy Blythe, to ty masz doświadczenie w przesłuchiwaniu ludzi w imieniu ministerstwa, to rozmowa kumpli a nie zabawa: zadaj mi odpowiednie pytanie, to powiem ci wszystko, a jak nie to się jeb na ryj - warknął. Ależ się ten puchon zrobił bezczelny! Aż miał ochotę mu przywalić. Co to za gadanie i uciekanie od tematu? Zachariasz wszystko mu wyśpiewał o Isolde, a ten zamiast się przyznać, bawił się w kotka i myszkę. Już chciał naprawdę powiedzieć, że ma się jebać, kiedy temat zszedł na klątwę. Smirnov wyraźnie się ożywił, zapominając o tej całej Węgierce. I tak się dowie prawdy, jak nie od Archibalda, to od Utopii. Jeszcze może mu przecież dodać kilka kropel Veritaserum! - Nie wie, muszę się pozbyć zanim się dowie - wywrócił oczami jakby to nie było oczywiste. Czy prosiłby wówczas przyjaciela o pomoc w wyciszonym pomieszczeniu z drogą whisky? To wszystko było, aby go przekupić! - Mam wszystko już spakowane dla ciebie, nieważne czy na żywca, na pewno pójdzie ci to z łatwością, sam nie będę potrafił zadać sobie bólu - wzruszył ramionami i nachylił się do Archibalda z butelką whisky. Tym razem ręka mu się nie trzęsła, więc elegancko dolał alkoholu. - Chcę żyć jak normalny człowiek, co w tym złego? - spytał niemrawo. Co to znaczy, że można żyć bez dzieci? Od zawsze chciał je mieć, ale przeklęte studenckie życie skazało go na bezpłodność. Ależ zabawnie to brzmi. Mógł sprawdzać wierność swoich partnerek, bo na pewno nie mógłby ich zapłodnić. Sowa zaczęła pukać namolnie dziobem do okna. Zachariasz bardzo chwiejnym krokiem podszedł i wpuścił ją do środka. Chciał nawet dać smakołyk, ale te z ministerstwa magii nie były tak przekupne. Wyszkolili je, aby nic nie brały od obcych, bo łatwo zwierzę otruć. Zaskrzeczała głośno, machając skrzydłami gwałtownie, kiedy podawał smakołyk. Właśnie po tym rozpoznał, że to sowa z samego ministerstwa. - To może jednak nie żyje? - spytał z rozbawieniem, rozwijając rolkę pergaminu - Ach, nie, to tylko rozwód, Blythe, mam rozwód - dodał z niedowierzaniem, a po chwilę krzyknął z radości. W ten sposób wydziedziczył się z rodziny Smirnov, ale to go wcale nie obchodziło. - Teraz mamy dopiero, co świętować!