Ojciec Clary nie żył. Od ponad trzech tygodni. Dowiedziawszy się, że to prawda, od swojej zmartwionej sąsiadki w Bristolu, gryfonka przeszła spokojnie parę kroków przed domem, a później zwymiotowała do rosnących w ogródku proślin, niegdyś należących do ojca, teraz uschniętych i zaniedbanych. Nie miała nawet jak otworzyć domu, wszystko było pozamykane, a sąsiadka, wciąż z niepokojem spoglądająca zza płotu, uniemożliwiała Hepburn użycie magii. Najgorsze było to, że kiedy dostała list o rzekomej śmierci ojca, uznała go za niesmaczny żart Scarlett ewentualnie Beatrice czy innej wywłoki. Nie miała pojęcia, że kiedy targała go w złości, jej ojciec właśnie był chowany na cmenatrzu w Bristolu jedynie w obecności koleżanek i kolegów z pracy. Jak się okazało - ojciec umarł na zwykły, mugolski zawał, a Clary nie było obok, aby mu pomóc. Nie było jej nawet aby go pożegnać, chociażby symbolicznie i niewiedza wcale jej tutaj nie usprawiedliwiała. Czemu chociaż do niego nie napisała? Ba, przecież teleportacja do domu zajęłaby jej parę pieprzonych sekund. S E K U N D. Wrzucanie sobie, że mogła z nim być, że mogła bardziej doceniać jego starania polepszenia ich kontaktu, że mogła mu poświęcać więcej uwagi były już teraz bezsensowne. Czy musiała wydarzyć się taka tragedia, aby Hepburn wreszcie to zrozumiała? Moment histerii już przeszedł, teraz snuła się od pokoju do pokoju, pociągając nosem. W szafkach nie było żadnego alkoholu, a Clara nie miała siły, aby wyjść do sklepu. Nie chciała zostawać na noc w Bristolu, chociaż sąsiadka oferowała jej nocleg u siebie. Hepburn wiedziała, że nie wróci tam, nie wróci za żadne skarby. Jakby to miasto stało się symbolem śmierci jej ojca. Śmierci, którą co prawda nieświadomie, zlekceważyła. Znów zaszlochała i chociaż nie poleciały żadne łzy, był to widok doprawdy rozdzierajacy. Nie widziała sensu w żadnym działaniu, siedziała po ciemku na chybotliwym krześle w kuchni, co rusz wycierając nos rękawem za dużego swetra, wpatrując się w ścianę, wsłuchując się w zegar. W przypływie największej rozpaczy, kiedy czuła, że traci kontrolę nad swoim rozsądkiem, napisała do Jupitera. Chociaż wcale nie powinna tego robić, jej zniknięcie, domniemana śmierć nie powinna go obejść. Nie na tyle, żeby chociaż sprawdził czy Clara faktycznie jeszcze żyje. Hepburn na to nie zasługiwała. - Nie zasługuję. - powiedziała do siebie, po czym znowu zaniosła się bezgłośnym szlochem. Była przepełniona uczuciem rozpaczu, bólu po stracie, strachu i osamotnienia. Została sama. Tak jak jej ojciec, kiedy umierał.
Nie rozumiał. Nie miał pojęcia, co się stało, że po tej kłótni Clara do niego napisała. Wiedział jednak, że musiało to być coś naprawdę poważnego. Znał ją niemalże od zawsze, zdawał sobie sprawę, że jak coś sobie postanowi to nic nie będzie w stanie odwieść ją od tego pomysłu. Dlatego kiedy po tym, jak usłyszał, że Hepburn zniknie z jego życia, nie spodziewał się prób kontaktu z jej strony. Raczej sam postanowił się kiedyś do niej przejść, jak już się uspokoi. On, nie ona. Otrzymanie od niej listu to co go kompletnie zaskoczyło i przybiło, bo już sama treść była dosyć wstrząsająca, choćby z tego względu, że nie miał pojęcia o co chodzi. Zobaczywszy jeszcze rozmazany tusz i mokre (zapewne od łez) plamy dopełniły jakże dramatycznego widoku. Przeszło mu przez myśl, że może dziewczyna jest pijana, a te krople pochodzą od alkoholu, ale wtedy zdecydowanie by coś wyczuł, w końcu wszyscy wiemy jak śmierdzi etanol. Nie było więc innego wyjścia jak szybko się ubrać i teleportować się do jej mieszkania. Magia zapewne wiele ułatwiała, dzięki czemu mógł być u niej już w kilka sekund po otrzymaniu wiadomości. W środku było ciemno, dlatego obawiał się najgorszego. Lecz gdy usłyszał ten okropny szloch, czuł, jak uczucie strachu, troski i przejęcia rozdziera mu serce i paraliżuje ciało. Stał tak chwilę w bezruchu, choć jeśli Clara zachowywała minimum czujności to wiedziała już, że ktoś jest w domu, bo przecież trzasku teleportacji nie da się pomylić z żadnym innym, a tym bardziej go nie usłyszeć. Podejrzewał jednak, ze gryfonka była na tyle rozbita, że nie zawracała sobie głowy jakimś hałasem. Szedł więc ostrożnie w stronę dobiegającego głosu, aż wreszcie natrafił na ciemną sylwetkę na krześle. Jak mogła myśleć, że do niej nie przyjdzie? Nieważne, jak mocno by go zraniła, nigdy nie przestałaby być dla niego kimś ważnym. Nawet jedną z najważniejszych osób. Mimo, iż przez te kilka miesięcy starał się żyć normalnie, to nie potrafił o niej zupełnie zapomnieć. Martwił się czy w ogóle żyje. Jasne, z biegiem czasu rzeczywistość pochłaniała jego obawy, ale nie oznaczało to, że się nie ucieszył na wieść, że żyje i wróciła. Po prostu to było za mało w stosunku do nagromadzonego gniewu i żalu. Podeszedł do niej ostrożnie, aby następnie przykucnąć przy krześle i objąć ją ramionami, układając głowę gdzieś w okolicach jej brzucha. - Co się stało? - szepnął, niemalże bezgłośnie, tak w razie gdyby nie chciała o tym mówić. Był gotów spełnić każde jej życzenie. Zważywszy na to, ze zapewne sytuacja między nimi nie pomagała jej w tym, co ją teraz trapiło. Bo był pewien, że nie rozpacza tak po ich kłótni. Musiało zdarzyć się coś naprawdę złego, ale nie podejrzewał nawet co. Jedyne, co wiedział to to, że co by się nie działo, nie zostawi jej dziś samej.
Jupiter dobrze znał Clarę. W rzeczy samej, gdyby nie wynikła taka sytuacja, raczej mógłby się nie spodziewać listu od Hepburn. Nawet kiedy emocje już z niej opadły, unosiła się przede wszystkim dumą i honorem, które absolutnie nie pozwalały jej na jakąś zmianę decyzji czy wyciągnięcie ręki, zwłaszcza po ostatniej kłótni i jej dramatycznym odejściu. Dopóki Leighton by się nie zreflektował, ona uważała, że ich znajomości nie ma sensu dłużej kontynuować, nawet jeżeli tęskniła za przyjacielem niemiłosiernie. Był moment w którym wrzucała sobie nawet, że tak zakończyła ich dyskusję, ale nie potrafiła się przemóc i przyznać się przed Jupiterem do błędu. Ba, do błędu to nie potrafiła przyznać się przed sobą samą. Dlatego w kompletnej rozpaczy i rozsypce, łaknąc pomocy, wsparcia i czyichś ramion, napisała do Leightona. Jego nie mogła stracić, popełniając te same błędy co przy ojcu. Nie mogła. Usłyszała trzask teleportacji, ale nawet nie podniosła głowy. Założyła, że to Marvel albo Zuza, nie spodziewała się, że Jupek odpowie na jej list, a co dopiero, że zrobi to tak szybko. Dopiero gdy Jupiter wszedł do ciemnej kuchni, dziewczyna podniosła głowę. - Przyszedłeś. - wychlipała zaskoczona, a kiedy zapytał co się stało, przyklęknął przy niej i objął, Clara rozpłakała się na nowo, parę razy zapowietrzając się i próbując załapać powietrze. Trochę to trwało, zanim uspokoiła się na tyle względnie, aby móc nakreślić Jupiterowi sytuację. Ich obecna relacja zeszła na dalszy plan, było tak, jakby nic złego między nimi się nie wydarzyło. Clara zawsze mogła na niego liczyć, ta świadomość była mimo wszystko nieco pocieszająca. - Mój ojciec nie żyje. - wyszeptała w końcu, kręcąc głową i pociągając nosem. Spojrzała na chłopaka opuchniętymi oczyma. - Od trzech tygodni, Jupiter. Od trzech tygodni. Nie żyje. A ja o tym nie wiedziałam. Myślałam, że to żart. I nawet tego nie sprawdziłam. - jej głos stawał się głośniejszy i coraz bardziej zachrypnięty. W końcu nie mogła mówić dalej, bo wstrząsnęła nią kolejna fala szlochu. Taka mała gryfonka, tak dużo łez.
Smutki gonią smutki. Nie można się od nich odciąć. Całe życie jest zaminowane dramatami, a my zawsze na którymś staniemy. Nie wiemy tylko jak i kiedy. W zasadzie Jupiter odkąd poznał Clarę przeczuwał, że z tą kobietą czeka go wybuchowe życie. W wielu kwestiach byli aż nazbyt do siebie podobni i to absolutnie niczego nie ułatwiało. Ani wspólnego życia, ani osobnego. Miał ochotę zabić każdego, przez którego miała zły humor, a tymczasem... tymczasem to musiałby popełnić samobójstwo. Ech, cóż za dramat. Najgorsze jednak w tym wszystkim było to, że Hepburn cierpiała, a on nie potrafił jej pomóc. Nie potrafił wskrzesić jej ojca, nie potrafił przywrócić uśmiechu na jej twarzy. Chciał ukarać za to cały świat, ale tego też nie potrafił. Kucał więc nieruchomo przy gryfonce, zastanawiając się nad sensem swego jestestwa, nad tym, czy powinien w ogóle tutaj przychodzić. Jasne, nie chciał jej krzywdy, lecz ta się już zadziała, zostawiając głębokie bruzdy. - Przyszedłbym nawet, gdybyś powiedziała, że mnie nienawidzisz i nie chcesz więcej widzieć, a ja bym się o twoich problemach jakoś cudem dowiedział - odpowiedział na jej zaskoczenie. Oprócz nich nie było już nic. Tylko ciemność i cisza pośród kuchennych mebli. I szloch gryfonki odbijający się od ścian, drażniący uszy. I wstrząs i burza i smutek i bezradność. Najgorsze rodzeństwo świata. - Nie możesz się obwiniać. Często dostajemy jakieś listy od głupich dowcipnisiów. On na pewno nie chciałby, abyś się zadręczała... - mówił dalej, głaszcząć jej nogę. Chciał ją jakoś uspokoć, ale wiedział, że o nie będzie proste zadanie. - Może zrobię ci kakao? Uspokaja - spytał, unosząc głowę, ale i tak w tej ciemności niewiele widział. Chciał się po prostu na coś przydać... choć z tym również będzie problem.
Clara przymknęła na chwilę oczy, opanowując szloch. Na chwilę obecną jednak czuła się zbyt rozbita, aby podjąć chociażby taką życiową decyzję jak wstanie z krzesła. Obecność Jupitera była jednak naprawdę krzepiąca, siedzenie samemu w takich chwilach może tylko dodatkowo dobić. I sprawić, iż do głowy przychodzą niezbyt rozsądne pomysły, zmącone rozpaczą i poczuciem winy. To dopiero jest zabójcza mieszanka! Zwłaszcza u takiej osoby, której działania zwykle pokierowane są emocjami i wpływem chwili. - Dziękuję. - wychrypiała, obejmując (chyba tylko głowę) Jupitera klęczącego przy niej. Siedziała tak przez chwilę bez ruchu, pozwalając aby jej łzy wolno skapywały na włosy chłopaka. Chciała powiedzieć coś odnośnie ich ostatniej kłótni, może nawet przeprosić... ale nie potrafiła. Nie myślała teraz na tyle jasno, aby stwierdzić, iż Jup mógłby wziąć to za skruchę podyktowaną jedynie obecną sytuacją, po prostu... dobrze jej było, kiedy Leighton siedział obok, głaszcząc jej nogę i uspokajając. Nie chciała tego zaburzać, łaknęła pocieszenia. Bez żadnych komplikacji i zawiłości, bo jedyne na czym naprawdę mogła się teraz skupić był ból po stracie i poczucie beznadziejności. - Byłam okropną córką. - wyznała. Na pewno trochę przesadzała, ale wzorowym dzieckiem to faktycznie nigdy nie była. - Mój ojciec nigdy o nic mnie nie obwiniał. Miałam normalne życie z kochającym tatą i tego nie zauważyłam. Zachowywałam się jakby traktował mnie jak kryminalistkę, a tymczasem to ja obarczałam go za wszystko. - wychlipała, hamując następny napad szlochu. Przypomniało się jej, gdy w te wakacje ojciec, na jej urodziny, chcąc zrobić jej niespodziankę, zabrał ją do knajpki w której, kiedy Clara była młodsza i znacznie mniej oporna na ojcowską miłość, tak często bywali. Co prawda okazało się, że knajpka została zamkniętą dobrych parę lat temu, ale liczyły się chęci. To wspomnienie wywołało w Clarze następny, na szczęście już dość krótki napad szlochu. - Tak, proszę, gdybyś mógł. - wychrypiała odnośnie kakao, uspokajając się względnie. Ciekawe na jak długo.
Niby wiele razy był w takiej sytuacji, kiedy powinien pocieszyć bliską mu osobę, bo sało się coś strasznego. Nie raz widział łzy swoich sióstr i dawał im swoje ramię, aby miały się gdzie wypłakać. Tak samo zresztą było z wszelaką maścią przyjaciółek, bo jednak wiadomo, chłopaki nie płaczą. Zresztą, byłoby to co najmniej dziwne, gdyby jeden drugiemu szlochał w tors... dlatego jego kontakty w tym sensie ograniczały się do kobiet, a on zazwyczaj dawał się w ten sposób wykorzystywać, bo po prostu lubił pomagać, jak na gryfona przystało. Dlatego nie odczuwał szczegolnego dyskomfortu, kiedy Clara tak sobie płakała, choć oczywiście czuł ból, że nie potrafi jej w żaden sposób ulżyć z tych cierpień. Gdyby mógł ściągnąłby je z niej i sam udźwignął, bo jakoś sobie zawsze dawał radę z takimi zawirowaniami, ale niestety było to niemożliwe. Każdy musiał nieść swój krzyż i bagaż doświadczeń, bo nikt za nikogo życia przeżyć nie może. Do takich smutnych wniosków niestety doszedł, opierając głowę na jej brzuchu i próbując obmyśleć jakiś błyskotliwy plan. Może powinni gdzieś uciec? Tylko na chwilę, może dwie? Nie wiedział, czy zmiana otoczenia wpływa korzystnie na człowieka, ponieważ całe życie spędził albo w Londynie, albo w Hogwarcie, ewentualnie Hogsmeade. Czasem jedynie gdzieś tam wyjeżdżał z rodziną na wakacje, albo na te szkolne, ale to się zdarzało naprawdę rzadko. W końcu jak by nie patrzeć, było dużo mord do wykarmienia, a tak mało pieniędzy. Nie przejmował się tym, iż jego głowa powoli zamienia się w morką papkę niczym po wyjściu spod prysznica, bo najważniejsza była osóbka, która straciła kogoś bliskiego. Leighton nie miał pojęcia, jakby zareagował na śmierć któregokolwiek z rodziców, o rodzeństwie nie wspominając. Chyba to byłaby pierwsza, tak ogromna rzecz, która by go rozbiła na milion części, bez możliwości ich ponownego sklejenia. Zazwyczaj jeśli coś przeżywał, to tylko w sobie, starając się tego nie udostępniać publicznie, ale w tym przypadku mogłoby już nie być tak dobrze. Słuchał tego, co mówiła. Wiedział, że to trudne, przykre i w ogóle nie do zniesienia. - Wiesz... rodzice zdają sobie sprawę, że dzieci przeżywają różne okresy buntu i robią różne, lepsze bądź gorsze rzeczy, lecz wiedzą, że je kochają. I jestem przekonany, że twój ojciec zdawał sobie z tego sprawę, szczególnie, że sam był rozbity z powodu śmierci swojej żony, tak samo jak ty. Może przeżywaliście to inaczej, ale jednak to samo. Więc nie powinnaś się tak zamartwiać - powiedział na jej słowa, wpatrując się w gryfonkę. Potem zaś wstał i powędrował najpierw do włącznika źródła światła, a potem do kuchenki, by tam zająć się zagotowywaniem mleka. - Nieskromnie powiem, że robię najlepsze kakao świata, bo mnóstwo ich już zaparzyłem pocieszając siostry - dodał po chwili, chcąc nieco może rozluźnić atmosferę dramatu, jaki się rozgrywał w biednym sercu Clary.
Oh, no a Clara to sobie lubiła czasem porozpaczać, ot tak, dla zasady, oczywiście z powodów o wiele mniej istotnych i poważnych niż ten który obecnie psychicznie naprawdę ją wykańczał. Wszakże usiąść na takiej ławeczce u boku Mii, porozmyślać i popłakać razem, oh! Do tej pory było to lekarstwo na większość smutków - Ursulis jednak wyjechała, a obecnych smutków nijak nie dałoby się zamazać pokrzepiającą rozmową na tej wiekopomnej, wielowątkowej ławeczce. Nawet ona była w tej sytuacji bezradna. Nie wiem czy ucieczka również by coś dała - skoro poprzednio średnio się udała, wątpię, że teraz dla odmiany mogłaby zadziałać jako lekarstwo. No, przynajmniej nie w najbliższym czasie. Być może kiedy Clara już trochę pogodzi się ze stratą to zmiana środowiska, chociażby chwilowa, nieco jej pomoże w nabraniu dystansu i uciszeniu bólu. Teraz jednak nie miała ochoty ruszać się z krzesła, a co dopiero mówiąc o Hogsmeade. Jednego była teraz pewna - za żadne skarby świata nie chciała wrócić do Bristolu. Nie miała sił aby pozałatwiać to wszystko; czy musi teraz sprzedać dom? uregulować jakieś rachunki? co się stanie z oszczędnościami ojca? O takich pytaniach nawet nie myślała, ale kiedy wreszcie ochłonie na tyle, aby spojrzeć ze strony praktycznej, na pewno nie poradzi sobie sama. Miałaby znowu wejść do tego domu? Nawet gdyby tylko po to, aby wziąć swoje rzeczy... Chyba za dużo wspomnień. Wbrew pozorom nie tych złych, wręcz przeciwnie. Teraz Hepburn z całkowitą jasnością widziała, iż niemalże wszystkie jej wspomnienia są pozytywne, przepełnione troską, miłością i onieśmieleniem we wzajemnych kontaktach, z jej strony także niestety chęcią negacji i buntu. I z tego powodu, tych bezsensownych potyczek, jak się okazuje, z samą sobą, Clara traktowała Bristol jako swoją osobistą porażkę do której nie potrafiła powrócić. Było na to zbyt wcześnie. O ile "zbyt wcześnie" nie równało się "zawsze". - Mam nadzieję, że to wiedział. I ile dla mnie znaczył, chociaż chyba nigdy mu tego nie powiedziałam. Tak bardzo go doceniałam, mimo wszystko. Bo mimo wszystko był twardym człowiekiem, wiesz? A ja tego nigdy nie dostrzegłam. Nie potrafiłam. - wychlipała, serwując Jupiterowi następną porcję użalania się nad sobą. Musiała się jednak przed nim wygadać, potrzebowała, aby zaprzeczył jej słowom. Nie odpowiedziała na jego słowa o kakao, jednak nie z powodu, iż nie zgadzała się, że Leighton robi je najlepiej na świecie, nienie. Zamyśliła się przez chwilę, a później, co zapewne wprawia teraz wszystkich w osłupienie (bo wstała z krzesła heh), podeszła do chłopaka i zwyczajnie się do niego przytuliła, oplatając mu ręce w pasie. Potrzebowała jego bliskości i chociażby chwilowego poczucia bezpieczeństwa, które wraz z wiadomością o śmierci ojca zostało jej odebrane. Wtuliła twarz w jego tors, wzdychając. Było jej lżej, kiedy czuła ciepło bijące od ciała chłopaka. Jego ramiona wokół niej, bicie jego serca - to uspokajało. Względnie, ale uspokajało.