To gniazdko trójki muszkieterów. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Jeśli jesteś mile widziany w ich progach, to mogą Cię zapewnić, że trzeźwy nie wyjdziesz. Głodu niestety często nie zaspokoją. Puste szafki wyganiają do sklepu... Pełny śmietnik do kontenerów. Czemu żadne jeszcze nie ruszyło tyłka?
Kuchnia
Zdecydowanie z tym pomieszczeniem mieli najwięcej problemu zaraz po wprowadzeniu się do mieszkania. Był podzielony z salonem na dwa, cienką ścianką, a więc w sumie żadne z pomieszczeń nie spełniało swoich funkcji. Nie kto inny jak Charlie, wpadła na pomysł skasowania tego zbędnego elementu. Po wielu kłótniach z właścicielem udało im się uczynić kuchnie większą. Postawili nawet stół. Gdzieś pod ścianą jeszcze skrywa się kanapa. Na zakupy chodzi ten kto pierwszy się zdenerwuje, że lodówka jest wciąż pusta...
Lazienka
Nie wiadomo które z nich wybierało zasłonkę do prysznica i czy było wtedy chociaż trzeźwe. To niewielkie pomieszczenie zostało całkiem mądrze zagospodarowane. Charlie wciąż zabrania Chloe i Jupiterowi wstawiania czegokolwiek do łazienki w nadziei, że pod ścianą zmieści się wanna. Na darmo tłumaczą jej, że to nieprawda i żeby przestała marzyć.
Sypialnia Charlie
Znajduje się tu niewielkie łóżko, które zajmuje miejsce pod oknem. Z prawej strony blisko drzwi jest komoda, w której Charlie trzyma wszystko schowane zaklęciem zmniejszającym. Gdzieś po środku tkwi w ścianie umieszczona rura do ćwiczeń, ale znika jeśli trzeba. Jedno zaklęcie i nie ma, co? Jest tu jeszcze sprzęt do muzyki i płyty, które Castillo podkrada czasem z nudów. Wygodne miejsce przy drugim oknie czasem wystarczy na posiadówki z Chloe i Jupiterem. Lubią przecież przebywać w sypialni Charlie, którą czasem żartobliwie oskarżają o skradnięcie najlepszego pokoju.
Sypialnia Chloe
Wchodząc do tego pomieszczenia nie można oderwać wzroku od podłogi. To znaczy, można, o ile wbite w stopę szkoło, poślizgnięcie się na starym liście czy wstąpienie w popielniczkę nie jest problemem. Połamanie walających się wokół łóżka płyt gramofonowych grozi śmiercią, tak samo jak otworzenie pufy z kolejną ich porcją wymieszaną ze zdjęciami rozkosznej, białowłosej niemal dziewczynki. Wzdłuż ogromnego lustra znajduje się drążek, jak na prawdziwej sali baletowej, służący Chloe do rozciągania i demonstrowania kolekcji ubrań - pochowanych w kufrach lub zawieszonych na wieszakach.
Sypialnia Jupitera
Przytulny, choć niezbyt czysty pokój to domena Jupitera! Znajdą się tu kufry zabezpieczone zaklęciami (jedno z niewielu, jakie zna heheheh) gramofon, płyty i ogromne lustro.
Brzęk tłuczonego szkła. Cichy jęk bezsilności. Unoszący się aż po sufit dym papierosowy. Huk, zwiastujący coś leżącego na wyjątkowo czystej podłodze. Kilka przekleństw. Kroki. Zdecydowane Chłoszczyść zakończone westchnieniem. Chloe otworzyła okno, żeby wywietrzyć zapach absyntu i fajek i spojrzała na swoje odbicie w nim. Wyglądała kurewsko źle i wcale nie była to wina wypitego alkoholu czy zrezygnowanego stoczenia się z łóżka. To była wina listu, który teraz leżał porwany w i tak przepełnionym już śmietniku. Podeszła do stojącej na drugim końcu pokoju popielniczki, żeby zgasić papierosa i usiąść obok niej, przyglądając się bezmyślnie pomalowanym na neonowy, zielony kolor paznokciom u dłoni i stóp. Czarne dresowe spodenki pewnie już pokazywały połowę jej tyłka, nie wspominając o odsłaniającej pępek białej koszulce, którą Marshall miała na sobie po raz pierwszy od roku. Wciąż była za luźna w cyckach, ale w tej chwili nie jej figura była ważna. W kolorowej pufie były jej zdjęcia. Zdjęcia małej Embrosie. Na ścianie wciąż była niewielka plama po alkoholu, którego resztki musiały się na nią rozlać w czasie rozbicia butelki. Dlaczego ją widziała? W końcu było tak kurewsko ciemno. Płacz nie przychodził. Pomysł na odpowiedź dla matki też nie. Była dopiero połowa miesiąca, a kasa na Rosie już się skończyła. Do Chloe z każdym kolejnym tygodniem coraz bardziej docierało, że te pieniądze nie są przeznaczane na właściwy cel. Pewnie na kolejne Biblie do domowej biblioteczki, albo nowe zasłonki w kuchni, albo na wsparcie dla jakichś organizacji charytatywnych. Albo na farbę do pokoiku jej córki, bo zielony, który Marshall sama kładła na ścianach nie podobał się Jessice. To wszystko było popierdolone, zbyt ciężkie na jej siły, dobijające, demotywujące, wkurwiające. Cały czas coś szło nie tak. Powinna domagać się rachunków. Jakiegokolwiek potwierdzenia tego, że Embrosie serio żywi się samymi pieniędzmi, śpi na nich, sika na nie i się nimi bawi, bo to wcale nie jej babcia wyrzuca je za okno i patrzy, jak powoli spadają do wyciągniętych w górę rąk przechodniów. Z niesamowicie głośnym kurwa na ustach wstała i kopnięciem otworzyła drzwi, by ruszyć do kuchni, gdzie usiadła przy stole, podciągając nogi na krzesło i układając brodę na kolanach. Było ciemno, a ona kiedyś bała się ciemności. Poprosiła wtedy ojca, żeby przez tydzień nie używali w domu światła. Matka okropnie się burzyła, ale w końcu zrobili to, a Chloe już po trzech dniach chodziła nocą między pokojami, radośnie nucąc. Mogłaby uznać, że tak samo jest teraz, ale nie było ojca. I nie było zbyt wielu powodów do radości.
Bała się, że i tym razem sobie nie poradzi, że wyjdzie w ciemną ulicę ściskając kurtkę w dłoni i nie mając gdzie iść postawi kilka kroków przed siebie nim zatrzyma się za rogiem, by wybuchnąć krzykiem godnym wariata. To było za dużo. Groźba odebrania jej wszystkiego, gdy była świadoma, że jest w stanie to zrobić. Był człowiekiem nastawionym na zysk. Na to by wykorzystywać ludzi. Nie na darmo przecież nosił tak "wyjątkowe" imię. Och Wy wszyscy Merlinowie i Morgany pierdzielone, czy nie Prince był waszym synem? Dziełem szatana ze wszystkich diabłów najgorszego? Nosił może i przystojną twarz, ale skąpaną w złu, którego Charlie nie potrafiła pokonać. Już raz sprowadził ją do parteru, do dna. Bo chyba tam w pojęciu Armstronga znajdował się parter dla tych, którzy nie mieli bogatych ojców i poduszki wypchanej galeonami w papierkach. Jak dobrze, że posiadała inny rodzaj waluty, i właśnie jeden z jej najdroższych baknotów zabierał ją z Luny. Nienawidziła uczucia teleportacji, ale pozwoliła by to poniosło ją nieco wyżej, ścisnęło w rurę i wyrzuciła w progu mieszkania, które zajmowali we trójkę od jakiegoś czasu. Chwiejąc się na nogach opuściła ramiona Jupitera opierając się o ścianę. Głos uwiązł jej w gardle. Chciała mu powiedzieć, że jest głodna, że jednocześnie potrzebuje się napić, posłuchać dobrej muzyki, że potrzebują wyjechać, znaleźć Chloe, spakować się szybko, ogarnąć tanie bilety i oddać klucze do mieszkania, że potrzebują siebie... A potem doszło do niej, że żadna z tych kwestii nie jest tak bardzo istotna, bo chodzi tylko o nią. To ją ktoś chce znów zniszczyć, i nie powinna zabierać ze sobą ich w miejsce, którego lokalizacji sama jeszcze nie znała. W końcu zamknęła na chwilę oczy. - Chloe? - Wyrzuciła w nadziei, że przyjaciółka wynurzy się ze swojej sypialni, a sama pociągnęła Jupitera do kuchni otwierając jedną z szafek w poszukiwania jedzenia. Nie znalazwszy jednak nic tam ciekawego, to przyciągnęła do siebie szklankę, którą wypełniła sokiem i opróżniła do dna. - Czy masz pojęcie, że nasz nowy przełożony to pierdolec Prince, ten sam który wychujał mnie na eliminacjach, teraz przyszedł wyzwać od dziwek, upokorzyć i obiecać, że mnie wypierdoli? - Mówiła ignorując fakt, że miała nie przeklinać, że Jupiter może zaraz wyciągnie słoiczek do którego będzie musiała wrzucić jeden galeon za każdy wulgaryzm. Mimo to nie potrafiła zerkając w stronę drzwi w nadziei, że jednak przyjdzie Marshall, bo nie chciała powtarzać tego ponownie. I wolała, żeby byli tu teraz oboje. - Ja nie mam pojęcia Jup, ale to jest porąbane. Co to wszystko ma znaczyć? Ja wiedziałam, że to syn Olivera Armstronga, ale nie sądziłam, że przyjdzie tu... Tym bardziej, że dostał się do prestiżowej szkoły i miał szansę wybić się w strony gdzie ja nigdy nawet nie byłam... A jest tu. Nie chcę mówić, że wrócił tu żeby mnie zniszczyć czy coś, bo to śmieszne... Bo ja dla niego to i tak takie zero... Ale dotykał mnie i mówił... A ja nie mogę mu nic zrobić, bo... Pracuję tam, tak? A mam ochotę go zajebać. - Wyrzuciła z siebie przyglądając się teraz swojej ulubionej planecie. W końcu zauważyła też Krukonkę nieświadomie wyciągając ręce w jej stronę i odsuwając się na krzesełku, żeby ta usiadła jej na kolanach. Przecież nic się nie zmieniło. Doszedł dodatkowy pierdolec, who cares?
Gdyby teleportacja nie trwała tak nieznośnie krótko, zapewne namyśliłby się co do stanu Charlie. I tak się martwił, ale możliwe, że gdyby ta czynność trwała jednak dłużej, mógłby zacząć rwać sobie włosy z głowy i popadać w czarną rozpacz nad tym, co się dzieje, a on o niczym nie wiedział. Błądził po omacku w odmętach umysłu, próbując zinterpretować jej zachowanie, zaczepić się o jakiś dobry, wystający najlepiej na milion metrów punkt, którego bez przeszkód można się chwycić i nie puszać. Niestety, nic takiego nie nadchodziło, a nim zdążył mrugnąć oczami w celu przeładowania zawartości umysłu, byli już na miejscu. W ciemnym, tak bardzo własnym mieszkaniu, które przeżywało jeden z niewielu momentów w swym życiu - jestestwo w ciszy. Przynajmniej dopóki nie rozdarł jej głos Castillo, kiedy ramiona Jupitera zostały bezsprzecznie opuszczone. Poszedł za nią, a dojrzawszy sylwetkę Chloe, podskoczył delikatnie w miejscu, czując, jak jego serce zaczyna szybciej bić. - Ja pierdolę - mruknął, przejeżdżając dłonią po twarzy w nadziei, że zaraz się uspokoi, a świat nagle zrobi się piękny i kolorowy jak ich pedalska zasłonka w łazience. Niestety, mijały długie sekundy i nadal nie usłyszał trzasku pioruna zwiastującego zmiany, koniecznie na lepsze. Westchnął więc słuchając gryfonki, z której słowa wychodziły jak kolejne dzieci z macicy jego matki, ale w przeciwieństwie do jego rodzeństwa, były po prostu tak beznadziejne, że w głowie kopał już grób Armstronga. Spokojnie, krwawa jatka jeszcze nastąpi. - Ja pierdolę - powiedział tymczasem, niczym zacięta płyta w gramofonie i tym razem przetarł twarz obiema rękoma, oczywiście dla wzmocnienia efektu. Tylko mnożenie przez zero wciąż wychodzi zero. Smutna to historia matematyczna. A jeszcze smutniejsze były fakty, które działały Leightonowi na nerwy. - Przypierdolę mu jutro albo wtedy, kiedy się zjawi, nauczy się w końcu kurwa kultury - odparł bardzo kulturalnie, powoli planując jak to dokładnie zrobi. Może to był trochę zbyt prostacki sposób, ale nie zamierzał się tym przejmować. Przecież ten skurwysyn nie będzie mu Charlie obrażał, no ej. - Potem możemy go zabić i zakopać w jakimś lesie - kontynuował, jak gdyby nigdy nic. Spoko, codziennie przecież kogoś we trójkę mordują, nie powinny być zdziwione, mhm. - Chociaż nie wyglądacie na zachwycone tym pomysłem. No nic, ewentualnie można go wyruchać pałką od quidditcha, aby uciekł i więcej nie wrócił, ale istnieje szansa, że mu się spodoba - kontynuował swój elokwentny wywód. - Dlatego spoko, mogę sam go zajebać, a wy mi dacie alibi. Chyba tak będzie ok? - ględził dalej. Niby niesamowicie poważny, ale po prostu starał się nie wybuchać gniewiem, bo nie mają pieniędzy na kolejne rozpierdolone w gryfońskiej złości meble. - Sorry, nie ogarniam. Trzeba się go po prostu pozbyć, skoro miał tupet tu przychodzić. I gówno mnie obchodzi czyim jest synem czy czego właścicielem. Niech żre gruz, najlepiej od spodu, świat nie będzie płakał - zakończył, opierając się plecami o blat kuchenny i mocno zacisnął na nim dłonie. Był zły, był zmęczony, wyprany z jakiegokolwiek dobrego pomyślunku. Po prostu na myśl o tym chuju opadało mu wszystko. - Chloe, skarbie, a co tam u ciebie? - zreflektował się w końcu, że przeżywają tego fiuta, kiedy powinna interesować ich Marshall, a nie jakiś bogaty pojebus.
Kurewsko piękny dzień, znaczy się, wieczór, czyż nie? Księżyc świeci, ale go nie widać, bo chmury nie opuszczają go nawet na krok, jak wierni przyjaciele. Jacyś rozbawieni i schlani ludzie wracają z imprezy, słodko zataczając się, wpadając na każdy słup i śmietnik. Jakiś bachor piętro wyżej rozkosznie drze swoją małą mordę, boleśnie przypominając Chloe o Rosie. No tak, a do domu wrócili Charlie i Jupiter, najszczęśliwszy na świecie, promieniujący radością. Wiecie, co w tej historii nie pasuje? Wszystko. A najbardziej to ostatnie zdanie. Nie spodziewała się ich tak wcześnie w domu, więc przestraszyła się, gdy wchodząc do kuchni dostrzegła dwie sylwetki. Szybko jednak opanowała się, siadając na kolanach Gryfonki i przysłuchując się rozmowie. Układała wszystko powoli w swojej głowie, bawiąc się brązowym kosmykiem i na chwilę odstawiając myśl o Amnesii na dalszy plan. Prince? Zawsze miała go gdzieś. Może nie uważała za najbardziej honorowego bogacza na świecie, ale jej osobiście nic nie zrobił. Zasadniczo kojarzyła go głównie z opowieści Charlie, w których na pewno nie był księciem na białym jednorożcu, rozdającym pieniądze i przynoszącym tęczę. Dobra, nie owijajmy w bawełnę - po cichu uważała go za gnoja. Ale syn szefa i te sprawy, lepiej nie podawać listy pasujących do niego epitetów podniesionym głosem. Swoimi myślami na ten temat dzieliła się tylko w mieszkaniu, gdzie kurwa uszy żadnego Armstronga nie miały zasięgu. Chwała Merlinowi za to. I że niby on? Przełożonym? Dobry dowcip, ale to kurwa nie jest kwiecień, a Marshall prawie padła na zawał. Jej brwi zmarszczyły się ponownie, gdy zdała sobie sprawę z tego, że Charlie jednak mówi poważnie. Nawet nie zauważyła, kiedy oparła głowę na dłoni. Może jednak ją wkręcają? Ale w końcu nigdy nie zrobili jej w chuja, a już na pewno nie kpili z niej w ten sposób. Że niby wyjebać Castillo z pracy? Może zatrudnić więcej grubych i niedorobionych dziwek, od patrzenia na które wszystkim ściska się żołądek? Gdyby Chloe tam wtedy była, Armstrong miałby w ustach ziemię zamiast drogiego drinka i widziałby ciemność zamiast ciał napalonych na niego jego kasę lasek. Nie zwracałaby uwagi na możliwość straty pracy... Co jej w ogóle chodziło po głowie? - No kurwa - wycedziła w końcu, schodząc z kolan Charlie i siadając na stole, zaciskając mocno palce na swoich kolanach. - Ktoś powinien mu wpierdolić. Kurwa, podpalić mu mieszkanie z nim w środku. Nie wiem. Ale jest przemądrzałym dupkiem i powinien zdać sobie z tego sprawę, bo już nie chodzi do przedszkola i powinien mu nie tylko fiut urosnąć, ale to pierdolnięte coś, co ma w głowie też - dodała, zaciskając wargi. Że też nikt wcześniej nie zaprowadził tego dzieciaka za rączkę na cmentarz i nie pokazał, jak kończą tacy ludzie jak on - w zapomnianym grobie, nieopłakiwani przez nikogo. Ale nie, on pewnie od małego uczestniczył w interesie ojca, bo oboje mieli chyba smykałkę do robienia z siebie panów świata. Prince Armstrong zawsze jej zwisał i powiewał, jak biała flaga, której nigdy jeszcze nie wywiesiła. Do tej pory oczywiście, bo teraz ta trzepotała na wietrze, obwieszczając niemalże radośnie, że wszystko postanowiło się spierdolić na raz. Na dźwięk skierowanego w swoją stronę pytania podniosła głową, mrugając kilkakrotnie, jakby budząc się z transu. - Matka znowu wyrzuciła pieniądze w błoto... Znaczy się, wydała na małą, jak to mówi. Tym razem szybciej niż zazwyczaj. Chyba będę ją dzielić na jakieś racje tygodniowe - machnęła ręką, jakby usiłując wytłumaczyć, że to nic wielkiego. Ale gdzieś w środku właśnie owijała swoje serce taśmą izolacyjną, żeby nie rozpadło się zbyt wcześnie. Wiedziała, że musi to przeżyć. I popchnąć do przodu innych. Nie łamiąc przy tym kolejnych części ciała.
Wszyscy mieli jakieś problemy. Egoistyczna Charlie przestała poświęcać teraz czas na świat Chloe. Czy dziewczę już ją za to przestało kochać? Za nagłe doglądanie tylko swoich spraw? Kiedy ostatni raz na serio spytała Jupitera oto jak się miewa, czy ma kogoś na oku, czy nie chce wyskoczyć porobić coś na mieście bez tła tańca, erotyzmu, sugerowania seksu z kimkolwiek za drzewem... Kiedy. Czy praca w Lunie zdeterminowała to jakim człowiekiem była? Nie mówiła teraz zbyt wiele rejestrując swój domniemany błąd, jednak nie nazywała go głośno. Nie mogła ogarnąć dlaczego znów się wszystko wali i gruzy zasypują jej niewielki świat. Czy związek tańcowy z Amrstrongiem nie był epizodem w jej życiu, który powinien wreszcie się skończyć? Dlaczego w jej głowie zrodził się teraz plan uwodzenia go, sprawiania żeby wariował w jej towarzystwie nim zdąży rozchylić usta. Czy rzeczywiście chciała zagrać w jego oczach ofiarę, która będzie wymagała opieki, uwagi? No cóż, z pewnością nie chciała w nim szukać na razie wroga ze względu też na to, ze praca jej odpowiadała. Jednak... Ta zabawa mogła być również interesująca. Nie mówiąc wciąż nic zacisnęła pięści, gdy Chloe zeszła jej z kolan, by opowiedzieć część swojej historii... Ona wciąż krążyła wokół Prince'a, którego twarz wyostrzyła się w dotąd zamazanych wspomnieniach i poczęła krążyć na najwyższym poziomie podświadomości. Niezauważalnie wzruszając ramionami pomyślała, jak o wiele lepszy byłby świat gdyby na swojej drodze od razu spotkała Leighton'a czy Marshall. A może wtedy by nawet nie pogadali? Nie wierzyła w to. Wszak przeznaczenia i relacji międzyludzkich nie da się oszukać. Podniosła się nagle z krzesełka przechodząc się po kuchni i otwierając skrzynię podobną do mugolskiej lodówki, aby wyciągnąć z niej colę, którą postawiła na półce obok butelki whiskey. Napełniła kolejno trzy szklaneczki potrzebną dawką alkoholu i zalała napojem, po czym postawiła naczynia na stole podsuwając każde w kierunku przyjaciela. W końcu przeszła się jeszcze zaglądać do szafki z jedzeniem. - Noszfuck. Znowu wszystko zżerliście. - Jęknęła zrzucając buty ze stóp niedbale gdzieś pod ścianę, w końcu przesunęła spojrzeniem na tę dwójkę i postanowiła odnieść się do tego, co powiedziała Krukonka. Zresztą czy to nie dziwne, ze ktoś tak niebieski, tak mądry, przystawał z takimi degeneratami i nie zdającymi pulpetami? Przyjaciele... To jedno słowo wiele wyjaśnia. Może Armstrong powinien takich słów poznać więcej, może wtedy miałby szansę na bycie człowiekiem. A może już nim był? - Japierdole Chloe, to chore. Myślę, że faktycznie powinnaś zobaczyć małą, zeby wysyłać jej kupione już ubranka i jakieś potrzebne produkty. Nie jesteś dojną krową. Tak nie zachowuje się matka, tylko pojebana dziwka. Tyle w temacie. - Rzuciła krótko, bo denerwował ją temat tego degenerata i osła w postaci mugolki. W każdym razie naprawdę miała ochotę wybuchnąć znów płaczem, ale dziwny chłód serca rozpłynął się chyba obok naczyń wieńcowych i dzięki temu mogła zachować jeszcze twarz... Chwilę powagi.
Każdy miał jakieś problemy. Na szczęście do Jupitera powoli dochodziło, że jego problemy są jakimś małym gównem w oceanie gówna. I tak naprawdę to on głównie stwarza te problemy. Bo jakby nie patrzeć, ale taką powracającą Beę mógłby po prostu omijać szerokim łukiem. Ale nie. Nie potrafił się odgrodzić grubą kreską, rzucić niewerbalne WYPIERDALAJ, zapomnieć. Lecz to nie mogło być takie proste, przecież musiał kotłować w sobie sprzeczne emocje. Inaczej nie byłby sobą. Dobrze, że jeszcze nie marudził na wszystko i wszystkich i nie rozpowiadał o tym dookoła. Z Clarą zresztą miało się podobnie. Na Merlina, jakie to wszystko byłoby prostsze, gdyby nikt i nic mu nie mieszało w głowie, a on mógł żyć sobie jak król (hehe, ukryty przekaz) ze swoimi najlepszymi ziomeczkami w ich szalonym mieszkanku. Żeby żadna z nich nie musiała pracować w Lunie pod dyktando tego psychopaty, który niby był teraz właścicielem klubu. Nojapierdolękurwamać. Chciałoby się rzecz, bo on w przeciwieństwie do tych oto panien nie zobowiązał się do nieprzeklinania. Jednak sytuacja była na tyle wyjątkowa, że nie sięgał po przekleństwowy słoiczek i nie wymachiwał im nim przed nosami z dziką satysfakcją. W zasadzie gdyby nawet zdecydowały się na zabicie tego frajera, to Leighton był przekonany, że żaden sędzia ich nie skaże, bo to przecież działanie w afekcie. Pokiwał z wolna na słowa Chloe, bo się z nimi zgadzał, ale Charlie jakoś niespecjalnie pałała tymi samymi odczuciami, bo porzuciła temat na rzecz szukania jedzenia. Przecież on był mężczyzną, musiał więc jeść najwięcej, a co za tym idzie? Tak, to on kurwa wszystko zeżarł i o. To znaczy, na pewno nie sam, jednak nie zamierzał tego komentować. Wzruszył ramionami uśmiechając się niewinnie, bo jednak wolał analizować to, co mówiła krukonka. On by już dawno zabrał tego dzieciaka tutaj, mając gdzieś, że nie mieszka sam. Lecz łatwo było mu tak myśleć, bo to była tylko jebana teoria, pozostająca w sferze jego wyobraźeń. Cóż się jednak dziwić - on nie znał uczucia ciąży i nigdy nie pozna. Wie tylko, jak się kimś opiekować, bo miał często całe rodzeństwo na głowie, ale to były już duże dzieci. Niewymagające uczenia czytania, chodzenia i innych frapujących rzeczy. Trudno się więc dziwić, że jego podejście było zbyt proste, żeby nie powiedzieć prostackie. I kto jak kto, ale on zdawał sobie sprawę z codziennego ryku takich brzdący, w domu miał ich na pęczki. Więc jeśli o niego chodzi - wyjebane. Ale no właśnie, była jeszcze kwestia trzeciej osoby, nie wspominając o wydatkach, choćby na taką niańkę, bo nikt jednak z dzieckiem nie mógłby siedzieć non stop. - Zgadzam się - potwierdził. - Może powinnaś sama kupować jej rzeczy i wysyłać... choć po twojej matce spodziewam się nawet ich wyprzedania - westchnął, drapiąc się po karku. To była dość patowa sytuacja i żadne z rozwiązań nie wydawało się być tym odpowiednim. - Sądzę w każdym razie, że we trójkę sobie poradzimy - dodał naprędce, spoglądając na Castillo, jakby szukał u niej aprobaty, poparcia, czegokolwiek. Trzeba było coś przedsięwziąć, najlepiej jak najszybciej.
Każdy ma jakieś problemy i na pewno w samym Londynie znalazłoby się kilku takich, którzy mieli większe od całej tej trójki razem wziętej. Ale wszyscy dobrze wiemy, jak to jest - nie ma co chwalić się swoim cierpieniem. Można przyjąć je na klatę i ulżyć w nim innym, lub po prostu zadręczać się nim, rozpaczać, pić, a później rozpaczać jeszcze więcej. Pijmy, ale niczego nie roztrząsajmy - ta myśl przyświecała Chloe, gdy sięgała po podsuniętą jej przez Charlie szklaneczkę. Tu absynt, tu whisky... Może zakończymy ten wieczór toastem z mleka? Jest w ogóle w lodówce? Dlaczego Marshall jeszcze nie zostawiła tego wszystkiego w cholerę? Dlaczego nie odcięła się od Charlie, od szkoły, od pracy, od matki, od Caspra, od własnego dziecka? Dlaczego nie spakowała swoich rzeczy i gdzieś nie wyjechała? Nie wiem, chociażby do Ameryki? Mogłaby zostawić cały ból w tyle. Za rok czy dwa w ogóle by o nim zapomniała. Znalazłaby sobie kogoś do mieszkania, zatrudniła w jakimś sklepie czy czymkolwiek innym, podbijała ulice takiego Los Angeles czy Chicago, usunęła z siebie tą zbyt wrażliwą część. To wszystko wbrew wszelkim pozorom byłoby proste. Proste, gdyby tylko udało jej się uciec przed odpowiedzialnością. Ale nie mogła tego zrobić. Nie mogła zostawić ludzi i miejsc, które dały jej szansę. Wykształciła w sobie chujowy mechanizm, niepozwalający na zobojętnienie. Po prostu za każdym razem, gdy chciała kogoś lub coś porzucić cały jej umysł i serce zaczynały palić się na czerwono. To nie była zwykła lampka ostrzegająca przed niebezpieczeństwem. To cały jej organizm bał się bólu, który zawsze pozostawał po stracie lub odrzuceniu. Wiedziała, że zrezygnowanie chociażby z przechowywania zdjęć Rosie rozpierdoliłoby ją równie mocno jak śmierć ojca. Była przywiązana. Przywiązana do tego wszystkiego, co ją otaczało. Do każdej głupiej rysy na drążku do ćwiczeń i smugi na lustrze. Do każdej dziurki na ulubionych jeansach, które nosiła w ciąży i do tej pory ich nie wyrzuciła, chociaż już na nią nie pasowały. Sentymentalność - to, czego Chloe nie można było odmówić. - Ja prawie tylko piję - uniosła lewą rękę w obronnym geście, gdyż prawą, w której trzymała szklankę przysuwała właśnie do ust. Jej żołądek nieprzyjemnie skręcał się od samego zapachu alkoholu. Zdecydowanie liczba pochłoniętych przez nią tego dnia procentów przekroczyła normę, ale ona i tak dzielnie sączyła whisky, jak gdyby nigdy nic się nie stało. Życzcie jej powodzenia w przespaniu tej nocy spokojnie. Przyda się. - Chcę pojechać na trochę do Liverpoolu. Nie wiem, na dzień albo dwa. Zająć się trochę małą i ogarnąć, co i jak. Zrobić matce w domu rozpierdol - zatrzymała się na chwilę, odstawiając szklankę na stół. - Ale nie jestem pewna, czy to dobry pomysł. Ostatnio wszystkie moje pomysły są chujowe. - Tak, a zwłaszcza ten z wypiciem połowy butelki absyntu. Chloe, mówię ci, wkrótce skończysz na jakiejś izbie wytrzeźwień.