Restauracja „Amica” jest jedną z tych niewielu restauracji, które od wielu lat cieszą się pozytywną opinią wśród czarodziejskiej społeczności i nic nie zapowiada tego, aby w najbliższej przyszłości miało się to zmienić. Jej pierwszy właściciel nie potrafił należycie nią zarządzać, dlatego sukces jaki osiągnęła jest tym bardziej spektakularny i zasłużony, co przekłada się na to, że wielu młodych ludzi chce brać udział w kursy organizowane przez głównego kucharza i barmana pracujących w „Amice”. Kto wie, może następnym kursantem będziesz właśnie Ty?
Dostępny asortyment:
Napoje: ■ Werbena cytrynowa ■ Wywar z jabłka z dodatkiem księżycowej rosy ■ Syrop z czarnego bzu
Przystawki: ■ Ogórek zielony z nasionami mandragory i kwiatami fenduli, wypełniony musem z węgorza ■ Chips z ziemniaka z kroplami żelu z Ognistej Whiskey ■ Chlebek ze scillią syberyjską i palonym sianem ■ Słodka bułeczka z walerianą, podana z masłem i z wędzoną solą
Zupy: ■ Zupa z rukwii wodnej ■ Krem ze Skaczących Muchomorów ■ Frużelina z kwaśnych czarnych porzeczek z nutką szałwii lekarskiej ■ Zupa z granitą z tykwobulwy
Dania główne: ■ Placki z ziaren amarantusa ■ Królik z liśćmi asfodelusa i lawendy ■ Troć z porzeczką i płatkami hibiskusa ■ Nerki smocze i bób w emulsji z aloesu i trybuli ■ Sałatka z granitą ze smoczego owocu
Desery: ■ Lody pokrzywowe z amarantusem ■ Kwiat nasturcji z jagodami z jemioły ■ Mus z liści raptuśnika, ze stewią i miętą ■ Kremowe lody z pudrem lawendowym
Zestaw Szefa Kuchni: ■ Tajemniczy zestaw obiadowy (przystawka, zupa, danie główne) z deserem o jeszcze bardziej tajemniczych składnikach
Jak byłam mała, bardzo chciałam być księżniczką, aktorką albo ogólnie artystką, ale z racji tego, że wyrosłam, moje marzenia obrały nieco inny kierunek. Może nie wyglądam na taką, lecz żywię wielki podziw dla barmanów i gdzieś na szóstym roku zapragnęłam zostać jednym z nich. Niestety miałam przed sobą naprawdę długą drogę, ponieważ moja pamięć nie pozwalała mi w tamtym momencie na udział w kursie. Odkładałam pieniądze przez dobre dwa lata i dodatkowo dużo ćwiczyłam, a gdy w końcu dostałam się, nie mogłam się nacieszyć całą tą sytuacją! Z całego tego podekscytowania podczas pierwszego przygotowania drinka źle odmierzyłam proporcje i napój wyglądał, jakby się rozwadniał. No cudownie… Do tego mistrzowi nie podobało się w ogóle to, co zrobiłam. Drink miał być przezroczysty, a z jakiegoś powodu zrobił się pomarańczowy… No po prostu tragedia. Zostałam zgromiona wzrokiem i kazano mi postarać się lepiej następnego dnia. Na nieszczęście za drugim razem znów coś poszło nie tak. Moje mojito wyglądało jak herbata, a ja zupełnie nie wiedziałam, dlaczego? Pewnie znów o czymś zapomniałam i skarciłam się w myślach, że będę musiała ponownie podchodzić do próby. Miałam jednak bardzo dużego pecha, jeśli chodziło o mistrza. W pewnej chwili myślałam, że się po prostu uwziął, bo co chwila odsyłał mnie, że mu nie smakuje i że jest beznadziejnie. Na szczęście kolejna próba była udana i drink nie zmieniał kolorów i miał odpowiednio dobrane proporcje składników.
W drugim etapie okazało się, że musimy używać też różdżki! Przyznam, że byłam bardzo podekscytowana tym faktem, wprost nie mogłam się doczekać ćwiczeń. Sam drink nie był skomplikowany, jego przyrządzenie nie sprawiło mi problemu, natomiast chwilę zatrzymałam się na rzucaniu czarów. Iris ignis nie chciało się utrzymać na powierzchni płynu, co kwitowałam cichymi przekleństwami i niespokojnymi spojrzeniami w stronę mistrza. Miał chyba jednak jakiś lepszy dzień, ponieważ pozwolił mi próbę powtórzyć i kiedy skupiłam się wystarczająco mocno, wszystko się udało, a ja sama mogłam przejść do kolejnego zadania, które dotyczyła przygotowywania innych rodzajów drinków. Po wcześniejszym ćwiczeniu z zaklęciami byłam maksymalnie skupiona. Pouczono nas, jakie konsekwencje mogą mieć źle dobrane składniki i jak ważną rolę odgrywa skupienie w pracy barmana. Na szczęście wszystko szło mi dobrze i udało mi się zaliczyć również ten etap.
Gdy przyszło do trzeciego etapu, zaczęłam się mocniej stresować. Pracowaliśmy pod dużą presją, a mistrz dodatkowo mnie piłował ze względu na moje kłopoty z pamięcią, które ujawniały się bardzo dobrze na poprzednich ćwiczeniach. Starałam się zachować spokój podczas przygotowania drinków i chyba tylko determinacja, którą miałam w sobie, skłoniła mnie do tego poświęcenia i mój drink wyszedł perfekcyjnie! Chyba po raz pierwszy słyszałam prawdziwą pochwałę z ust mistrza i odetchnęłam z ulgą. Szkoda, że dzień dziecka trwał tak krótko. Już następnego dnia stałam przy barze i patrzyłam na mój drink, który wyglądał tragicznie. Musiałam zrobić jakiś błąd po drodze i nie do końca wiedziałam, w którym miejscu, ponieważ uwagi mistrza wpadły jednym uchem, a wyleciały następnym, nie zostawiając po sobie śladu wewnątrz głowy. Myślałam intensywnie i powtórzyłam próbę, ale nie udało się i musiałam wrócić do mieszkania z kolejnym zawodem na koncie. Postanowiłam jednak nie poddawać się, wszak byłam już przy samej mecie i tak niewiele mi zostało do otrzymania upragnionego certyfikatu! Douczyłam się i kolejnego dnia od razu przeszłam do rzeczy. Poszło mi niemal idealnie, ponieważ mistrz i tak znalazł jakąś rzecz, do której mógł się przyczepić, ale ogólnie powiedział, że jest okej. JEST OKEJ! Tego dnia wyszłam z Amici z certyfikatem i najszerszym uśmiechem na twarzy, jaki mogłam zrobić.
kostki: (uwaga, bo dużo xDD mam nadzieję, że dobrze to rzucałam błagam, nie każcie mi tego powtarzać... cz. 1 kursu barmana kostka 1: 3 kostka 2: 3 -> 1 (nieudane) kostka 2 vol.2: 5 -> 5 (nieudane) kostka 2 vol. 3: 2 (yassss) cz. 2 kursu barmana kostka 1: 2 - >2 (udane) kostka 2: 5 -> 4 (udana) cz. 3 kursu barmana kostka 1: 3 kostka 2 vol.1 : 3 -> 1 (nope) kostka 2 vol.2: 4 (YAAASSS)
Stark boleśnie odczuł brak kieszonkowego, które obcięli mu rodzice. Powiedzieli, że może jednocześnie studiować oraz pracować. To kształtuje młody charakter. W dodatku pierwsza praca pozwoli mu na lepsze gospodarowanie pieniędzmi. Dostał ostatni zastrzyk gotówki i od tamtej pory miał radzić sobie sam. Tak naprawdę to nie był za bardzo zadowolony, że został zmuszony do pojęcia pracy dorywczej, ale skoro mus to mus. Rodzice wcale nie żartowali z tym obcięciem kieszonkowego. Przeglądając wszystkie oferty pracy, każdy wymagał skończonej szkoły magicznej i kursu. Wreszcie po różnych bólach udał się do restauracji „Amica” (oczywiście po wcześniejszym ustaleniu terminów), by odbyć kurs Magicznego Barmana. Miał nadzieję, że uda mu się przejść cały kurs w ciągu jednego dnia i nie będzie musiał bulić miliona galeonów. Mistrz był nieco nie w sosie. Mimo wszystko ani razu nie powiedział Starkowi, że jest głupi. Najpierw uczyli się przygotować Mojito. Niby był to prosty drink, a jak przyszło co do czego – dodał za dużo mięty i lodu. Mistrz wywrócił oczami i zapisał coś sobie w swoim kajeciku. Tony poczuł kilka kropelek potu zbierające się na czole. No nie… Jak on niczego nie wymyśli zaraz i będzie zmuszony wrócić tutaj następnego dnia, to sam rzuci na siebie Avadę (oczywiście by mu nie wyszła, ale to inna bajka). Skupił się jeszcze bardziej, pragnąc uratować drink. Na górze osadziła się dziwna niebieska otoczka. Nie wiedział, czy tak miało być, ale wpatrywał się w mistrza jak w wyrocznię. - Naprawdę dobry drink, panie Stark. – Obdarzył go uśmiechem, a kamień spadł z serca Tony’ego. Po kwadransie przerwy kursanci powrócili do restauracji, by przystąpić do drugiego etapu. Mistrz barmański opowiadał im, że nie będzie to aż tak łatwy poziom, jak poprzednio. Stark wolał się nie załamywać. Wciąż miał nadzieję, że wszystko uda mu się zdać za pierwszym razem. Niektórzy już zdążyli przecież wylecieć… Tony podwinął rękawy do góry i zabrał się za przygotowywanie Kosmicznego Drinka, którego przemianował na Komicznego Drinka. Przez chwilę obserwował rudą dziewczynę obok, odmierzającą składniki. Nie wydawało mu się, by robiła to prawidłowo, choć przeżył chwilę zwątpienia. Zaczął odmierzać składniki, dodając nieco więcej fudżimane, niż zażyczył sobie tego mistrz. Kiedy Stark oddawał mu szklaneczkę, był pewien, że nie przyczepi się do niczego. Wypiął dumnie pierś do przodu, kiedy mężczyzna uznał, że był to naprawdę dobry drink i zaprasza go do trzeciego etapu. Niestety z nim musiała pożegnać się rudowłosa niewiasta… Kolejna przerwa upłynęła naprawdę szybko. Tony zdążył zrobić kilka głębokich wydechów oraz zjeść drugie śniadanie. Tym razem mistrz wymyślił sobie, że będą przygotowywać Magiczne Urojenia (czymkolwiek to nie było). Tony’emu niestety na samym początku podwinęła się noga. Za szybko wszystko chciał zrobić i nie skupił się dobrze na zadaniu. Pomylił proporcje składników i w dodatku temperatury. Widząc, jak bardzo jest kiepsko, wyrzucił wszystko do kosza i rozpoczął od początku odmierzanie. Teraz było o wiele lepiej i koszmar eliksirowy wcale go nie dopadł. Kiedy oddawał swojego drinka mistrzowi, bał się, że go nie zaakceptuje. Prawie zamknął oczy, gdy zobaczył, że magiczny dym zmienia kolor. Tak nie powinno być. Mistrz jednak kiwnął głową, uznając go. Radości nie było końca. Starkowi ulżyło. Wyściskał mistrza, odebrał od niego dyplom i wyleciał z restauracji, jakby ktoś go poparzył kawą. W taki sposób Tony zrobił kurs barmana, chociaż z eliksirami zawsze miał na bakier. Ciekawe, czy w przyszłości kogoś otruje?
Nic jeszcze nie wskazywało na to, że Tony powróci na studia. Przeglądając ogłoszenia w „Proroku Codziennym”, znalazł ogłoszenie o stażu gastronomicznym. Uśmiechnął się na samo wspomnienie restauracji „Amica”, zdał tam kurs na Magicznego Barmana. Zanim jednak zdecydował się, by go odbyć, zapytał siostrę o opinię. Virginia nie do końca wierzyła, że Stark naprawdę chciał iść tą drogą, ale nie widziała żadnych przeciwskazań. Zawsze trochę pieniędzy zarobi, prawda? W dodatku będzie miał do czynienia z magicznymi ludźmi. Od jakiegoś czasu imał się tylko mugolskich prac dorywczych… Tony podjął się więc stażu w restauracji „Amica”, gdzie doskonalił swoje barmańskie umiejętności. W gotowaniu szło mu nieco gorzej, ale za to nadrabiał uśmiechem podczas obsługi klientów. Opiekunem jego stażu był ten sam mistrz, który uczył go robienia drinków. Mężczyzna przymykał oko na wszystkie niedoskonałości. Cóż… Często zdarzało się tak, że talerz z zupą, zamiast lądować na stoliku, lądował na kolanach gościa. Nie jeden raz musiał suszyć za pomocą różdżki szatę jegomościa. Jego relacje ze współpracownikami były dość napięte. Już pierwszego dnia przylepili mu łatkę „Pan niezdara” i nie mogli się nadziwić, że szef go akceptuje i lubi. Jeszcze w większą furię wpadli, kiedy dowiedzieli się, że Stark otrzymał piętnaście galeonów premii! Za co? Za rozbite talerze?! Za wybuch kociołka z zupą pomidorową…? Nie mieściło się im to w głowie. Stark próbował każdemu schodzić z drogi, ale przecież miał staż w restauracji. Niestety, chcąc nie chcąc musiał mieć z nimi kontakt. Robił więc minę do złej gry, a gdy ktoś chciał mu coś złego zrobić, chował się za plecami szefa. Cóż… Przez pierwszy tydzień czuł się jak w przedszkolu.
Nic nie wskazywało na to, że ktokolwiek odpuści Starkowi podczas stażu. Współpracownicy patrzyli na niego bykiem, wciąż nazywając go Panem Niezdarą. Parę razy nawet podstawili mu nogę, a potem śmiali się okrutnie, jak upadł z zupą. Powoli ich żarty zaczynały działać na nerwy Tony’emu, ale wciąż zaciskał zęby i niczego nie mówił. Gdy wracał do domu, był całkowicie zmęczony. Nie miał ochoty w ogóle już tam wracać, chociaż nigdy nie poskarżył się siostrze. Opowiadał jej, że wszystko jest w porządku i nieźle dogaduje się z innymi. Dobrze, że mugolaczka nie mogła przyjść do magicznej restauracji. Przynajmniej w taki sposób nie wiedziała, jaka jest prawda i jak sobie jej brat naprawdę (nie)radzi. Za długo nie był pupilem szefa. Może ten na początku go lubił, dał nawet dodatek motywacyjny, ale kiedy współpracownicy zaczęli się na niego skarżyć, zaczął coraz baczniej przyglądać się nowemu pracownikowi. Doszli do takiego momentu, że trzeciego dnia powiedzieli mu, że się obija. Mężczyzna początkowo nie wierzył w te doniesienia, ale kiedy zobaczył Tony’ego siedzącego i pijącego herbatę w pokoju socjalnym (miał wtedy przerwę), zdenerwował się tak bardzo, że kazał mu pracować w nadgodzinach… w dodatku bez dodatkowej zapłaty. Stark początkowo próbował się o to wykłócać, ale wiedział, że i tak jest na przegranej pozycji. Musiał sobie to darować, bo i tak nie wygra. Do domu przychodził więc coraz bardziej zmęczony. Nienawidził swojego miejsca pracy i zaczął nawet żałować, dlaczego wciąż nie ima się mugolskich prac dorywczych. Co mu to wszystko szkodziło? Przecież całkiem dobrze roznosiło się listy…
[Zt]
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Decyzja o zmianie kariery ze sprzedawcy (i tragarza...) w Miodowym Królestwie podyktowana była nie tylko chęcią spróbowania sił w czymś, co zawsze go kręciło - w grę wchodziły również zmiany w personelu obecnego lokalu, przez które zaczynał czuć się coraz bardziej zbędny. Ostatecznie bez większego problemu zrezygnował, kierując się błyskawicznie na poszukiwania kursu, w którym mógłby podszkolić swoje umiejętności z dziedziny miksologii. Szczerze liczył na to, że zakłócenia magiczne nie wpłyną na jego działania... Oczywiście, za bardzo skoncentrował się na tym, że przecież doskonale zna mojito - pierwszy drink nie wyszedł mu nawet w połowie tak dobrze, jak na to liczył. Początkowo wyglądał, jakby się rozwadniał, a Leo nie miał pojęcia jak go uratować i chyba wszystko zepsuł, pozwalając aby lód się rozpuścił jeszcze bardziej. Efekt końcowy był wyjątkowo słaby i chłopak z zażenowaniem musiał przyznać, że nie da się tego w ogóle nazwać drinkiem. Poważnie, mógłby już prędzej zaserwować komuś kranówkę. Gryfon otrzymał szansę ponowienia próby i tym razem był skupiony jak nigdy. Chyba mógł już zaliczyć mojito do drinków, które robić umiał. Zdecydowanie mniej podobała mu się wizja robienia Kosmicznego Drinka, do którego było potrzebne więcej magii - różdżka odmówiła mu posłuszeństwa już tyle razy, że niemalże wstydził się ją w ogóle wziąć do ręki. Nie byłby oczywiście sobą, gdyby nie spróbował! Nieszczególnie pewny co do składników zaczął trochę improwizować, szukając odpowiedniego smaku i proporcji. Może i na końcu ogień przybrał nieco inną barwę, ale w gruncie rzeczy mentor wyglądał na zadowolonego i docenił oryginalność napoju Leonardo, co samo w sobie było ogromnym zaszczytem. Magiczne Urojenia to drink spędzający sen z powiek wielu barmanów - ilość możliwych niepowodzeń przerastała ludzkie oczekiwania. Leo nigdy nie był najlepszy w uciszaniu swoich emocji, a teraz po prostu się ekscytował i denerwował. Wcześniej wcale nie szło mu jakoś szczególnie dobrze i liczył na to, że jeśli zakończenie mu się powiedzie, to nie wyjdzie na to, że cały czas się tylko prześlizguje. Koniec końców odrobina stresu poskutkowała idealnymi przygotowaniami i Leo nie mógł nie zauważyć, że chyba wykonał tę część zadania najlepiej. Z większą dozą optymistycznego podejścia zabrał się za samo robienie drinka... I oczywiście to nie banalne podgrzanie było jego największą zmorą, bo po drodze coś jeszcze poszło źle i kolory się pomieszały. Najbardziej niepokojący był ten czarny dymek! Vin-Eurico zaczął po prostu kombinować, dodając parę składników, mieszając dokładniej i walcząc całkiem wytrwale, aż osiągnął upragniony efekt. Restaurację opuścił wyjątkowo dumny, z certyfikatem w torbie i pewnością, że tak, właśnie to go kręci!
/zt
Pierwsza część: 3, 5 - później 6, parzysta, przechodzę dalej! Druga część: 3, 3! Trzecia część: 3, 2 - później 6
Nicholas nie potrafił odmówić sobie zaproszenia uzdrowicielki gdziekolwiek. Wybór padł na restaurację, bo liczył, że jej dobra renoma wpłynie na odbiór zaproszenia przez kobietę pozytywnie. Nie przeliczył się, co wynikało z jej liściku. Chyba targały nią sprzeczne emocje bo wyraźnie widział dociskany do pergaminu koniec pióra, który rozszerzając się boleśnie kreślił litery miejscami znacznie grubsze, niż standardowo. Postanowił zrobić dobre wrażenie, a ponieważ miał, mimo tego co sądziła Diana, troszkę kultury - włożył błękitną koszulę i granatowe spodnie, wieńcząc strój brązowym płaszczem i kasztanowym kapeluszem. Sądził, że ten element garderoby bardzo mu pasuje, wyróżniając wśród tłumu i dodając powagi. Nie, żeby czegoś mu brakowało, po prostu lubił nakrycia głowy. Czekał na mającą się zjawić (na co liczył) kobietę przed lokalem, w kiepskim guście byłoby zajmowanie miejsca przed jej przybyciem, choć oczywiście nie zapomniał o rezerwacji stolika na uboczu. Za plecami trzymał bukiet tulipanów, choć początkowo zamierzał obdarować ją różami. Poświęciwszy jednak czas (no dobrze, to było 5 minut, ale i tak się starał, okej?) na lekturę dotyczącą symboliki kwiatów wybrał tulipany oznaczające czułość. Miłość z którą kojarzą się róże mogłaby ją spłoszyć, choć tak czy inaczej - chciał rozpocząć od miłego gestu.
Prawda jest taka, że nigdy by nie przypuszczała, że jeszcze kiedykolwiek będzie miała okazję spotkać tego młodego człowieka. Jakie więc było jej zdziwienie, kiedy pewnego dnia, po przybyciu do szpitala, zobaczyła list, zaadresowany do niej, od nieznanej zupełnie osoby. Zdziwienie rosło z każdą kolejną przeczytaną literą, aby osiągnąć apogeum w momencie doczytania o zaproszeniu do restauracji. Przez głowę przeleciały jej setki myśli jednocześnie, a każda jeszcze bardziej nieprawdopodobna niż poprzednia. Tyle że żadnej nie dopuszczała do siebie bliżej niżby wypadało. Może jednak źle oceniła tego chłopaka? Może jednak nie był taki, jak każdy mężczyzna w jego wieku? Interesował się czymś innym i bardziej ludzkim? Ciężko było to określić po tej, o zgrozo!, rozmowie w Mungu. Pewnie to właśnie zawyrokowało o tym, że Diana mimo wszystko postanowiła odpowiedzieć na jego list. A dodatkowo, zgodzić się na spotkanie. Pewnie chciała ocenić to wszystko osobiście. Sprawdzić ile racji miały jej rozmyślania. Jesteś głupia. Naprawdę głupia Diano. zawyrokowała Iva, kręcąc głową z niedowierzaniem. Zamknij się Iva. Nie wiedziała, jaka to restauracja, ale też nie zamierzała zrywać z tej okazji ze swoim drescodem (o ile tak można było nazwać jej styl ubioru). Pewnie dlatego właśnie zarzuciła na siebie luźny, biały T-shirt, czarny luźny sweter. Na wszystko założyła skórzaną kurtkę, zdecydowanie zbyt mocno nabijaną ćwiekami, a na nogi przywdziała ulubione, ciężkie buty, sugerujące, że mogła dopiero co zsiąść z motocyklu. Wyglądała cholernie niekobieco, ale cholernie jak Diana. Nie zamierzała rezygnować ze swojej zbroi. Do ostatniej chwili rozważała, czy powinna zjawić się w tej restauracji. Ostatecznie, zwyciężyła w niej ciekawość i kilka minut po wyznaczonej godzinie, była już w Hogsmade. Zauważyła go z daleka. Wyglądał o wiele korzystniej, gdy był dobrze ubrany, a nie owinięty ciasno bandażami. Gdy szła w jego kierunku, jej twarz nie zdradzała żadnych emocji. Bo i nie było czego. Diana sama nie wiedziała, co czuła w tym momencie, więc napięty wyraz twarzy i wykrzywione w lekko pogardliwym uśmiechu usta, były czymś naturalnym. -Do końca nie wierzyłam, że Cię tutaj spotkam, panie Finley - rzuciła prosto z mostu, jak to miała w zwyczaju, bez zbędnego owijania w bawełnę. Po co miałaby się kryć z własnymi myślami?
Jakżeby śmiał wystawić kobietę umówiwszy się na spotkanie! Choć Diana była niewiele starsza od niego, nie potrafił w myślach nazywać ją dziewczyną, wyrosła już z tego określenia i być może dlatego nie był w stanie pozbyć się wspomnienia z pobytu w Mungu. Obcował mimo wszystko głównie z przedstawicielkami będącymi w jego wieku, a bardzo często młodszymi i czuł podekscytowanie, do którego nie bardzo chciał się przed sobą przyznać. Stał jednak spokojnie, wysoki, wyprostowany, leniwym wzrokiem obejmując otoczenie niepewny z której strony przybędzie partnerka wieczoru. Zauważył ją z daleka i od pierwszej chwili nie miał wątpliwości, że to właśnie Diana. Przeczuwał, że nosi się w taki sposób choć przecież w szpitalu miał zaledwie próbkę jej ubioru. Uśmiechnął się pod nosem, nie znosił rutyny i sztywnego trzymania się reguł, toteż ten element charakteru kobiety naprawdę mu się podobał - najwyraźniej też nie przejmowała się konwenansami. Na jej kpiące słowa odpowiedział uśmiechem i wyciągnął zza pleców bukiet - Cieszę się, że przyszłaś - rzekł wręczając jej naręcze i pochyliwszy się pocałował ją w policzek, drażniąc go zarostem - Ja z kolei nie wątpiłem, że odpowiesz na zaproszenie - dodał nieco bezczelnie, ale rozbrajający uśmiech odbierał wypowiedzi butnego tonu. - Zapraszam - dodał otwierając drzwi i przepuszczając uzdrowicielkę przodem. Po wejściu do restauracji kelner wiedział, dokąd ich prowadzić i już po chwili Nicholas pomagał kobiecie zdjąć kurtkę, a odwiesiwszy ją na wieszak wysunął dla niej krzesło. Tak, zdecydowanie dziś był nienachalny i szarmancki. Finley cenił to miejsce za profesjonalną i dyskretną obsługę, wszystko był dopracowane, niczego nie brakowało, a gdyby zająć się rozmową - łatwo było nie zauważyć sunących pomiędzy stołami kelnerów. Mężczyzna podał im karty i zniknął, pozwalając zastanowić się nad wyborem dań.
Po prostu musiała przyznać sama przed sobą, że zgodziła się na to spotkanie tylko i wyłącznie zważywszy na fakt, że chłopak ją zaintrygował. Miał w sobie coś takiego, dzięki czemu nie zlewał się z tłumem, który mijała każdego dnia. Był inny. Bardziej uparty, bardziej zachłanny? Tego nie mogła być pewna, ale sądziła że i tak właśnie z nim jest. Pewna była natomiast tego, że jakimś stopniu imponował jej swoją umiejętnością nie poddawania się. Każdy normalny, po takiej "rozmowie" czy też po takim kontakcie, jakiego on doznał z jej strony, dawno by się poddał. A w tym wypadku jej wypracowany system ochronny po prostu nie działał. Chłopak stopniowo, pyłek po pyłku, rozłupywał mur, którym się otoczyła. Nie był jak każdy. Gdy ktoś napotykał TAKĄ barierę, szybko się poddawał. On uparcie czekał i rozłupywał to, czym się do tej pory otoczyła. Łiii!zapiszczała radośnie Iva, widząc szok na twarzy, wywołany kwiatami, na jakie postawił Nicholas. Jej mina musiała być, delikatnie mówiąc, komiczna zważywszy na reakcję siostry. Romantyk Ci się trafił! Nie możesz tego zaprzepaścić, bo ZAPRZEDAM TWOJĄ DUSZĘ DIABŁU! D jednak nie odpowiedziała na to tylko przyjęła delikatny pocałunek w polik, nie do końca wiedząc jak się zachować i wzięła od mężczyzny kwiaty. Zaskakiwał, zdecydowanie. Wprawił ją swoimi gestami w niemałe zakłopotanie. Ale co mogła na to poradzić? -Dziękuję za kwiaty. - burknęła tylko cicho pod nosem, a wolną dłonią potargała i tak zmierzwione już włosy. Ruszyła w kierunku restauracji i zgrabnie wślizgnęła się przodem przed Finleyem do środka. Ruszyła za kelnerem, który dokładnie wiedział, gdzie ich usadowić. Kiedy położyła kwiaty na stole i chciała zdjąć swoją skórę, chłopak ponownie ją zaskoczył pomagając jej przy tak prozaicznej czynności. Iva, możesz mi kurwa wyjaśnić, co tu się dzieje?! przemknęło jej przez myśl. Reakcja siostry była taka, że zaczęła śmiać się wniebogłosy. Trafiła Ci się normalna, regularna randka z chłopakiem młodszym o 5 lat! Nie wiadomo, czy na wskutek słów siostry, czy jego postępowania, na twarzy Diany wykwitł delikatny rumieniec, którego nie umiała okiełznać. Usiadła na jednym z wolnym krzeseł i machinalnie podwinęła rękawy swetra ponad łokcie. Tym samym, chłopakowi ukazały się jej liczne tatuaże, przykrywające jeszcze liczniejsze blizny na jej przedramionach. Ale dzięki tym malunkom nie rzucały się już tak bardzo w oczy, jak dawniej. Była ciekawa, czy zwróci na to większą uwagę, ale nie zamierzała zachęcać go do poruszania tego tematu. Zamiast tego, spojrzała mu prosto w oczy, nieprzyjemnie ściągając swoje brwi. Szukała w jego źrenicach kłamstwa, obłudy i chęci wykorzystania. Jeszcze tego nie dostrzegała, ale miała dziwne wrażenie, że to tylko kwestia czasu. -No to może zacznijmy od tak standardowych pytań, jak czym się zajmujesz Nicholasie? - rzuciła, niby zupełnie luźnym tonem. Ale wcale się tak nie czuła. Dla niej, ta sytuacja była absurdalna. To spotkanie było absurdalne. A największym absurdem było to, że w ogóle się na to wszystko zgodziła.
Cierpliwości, a raczej dociekliwości w dążeniu do wyznaczonych celów nie dało się Gryfonowi odmówić. Raz złapany w sidła pożądania nie potrafił się z nich wyplątać inaczej niż tylko dopinając swego. Bariery sprawiały, że cel stawał się jeszcze bardziej atrakcyjny, skłaniały go do podjęcia większych wysiłków. Rzadko rezygnował i rzadko summa summarum musiał rezygnować. Im jednak większy opór mu stawiano, tym bardziej pragnął spełnić swoje zamiary. Nie miał pojęcia co dzieje się we wnętrzu kobiety, ale jej powierzchowność nie zdawała się reagować entuzjastycznie. Miał jednak przeczucie, graniczące z pewnością, że uda mu się skruszyć ten lód, samo pojawienie się Diany uznał za duży krok, bowiem mimo wyartykułowanej pewności dotyczącej jej obecności jego wcześniejsze myśli naznaczone były dużym niepokojem. - Cała przyjemność po mojej stronie - odparł miękkim głosem, uśmiechem starając się rozszerzyć uśmiech który zamajaczył na twarzy kobiety gdy otrzymała bukiet. Po wejściu do środka i zajęciu miejsc czujnemu oku Finleya nie umknęły tatuaże i ukryte dzięki nim blizny, nie uznał jednak za słuszne pytania o przyczynę ich powstania, której mógł się częściowo domyślić w wymiarze fizycznym, a co je spowodowało - nie miał pojęcia i chyba nie chciał mieć. Podobał mu się niepokorny wizerunek, ciało pokryte wymyślnymi tatuażami - sam posiadał ich kilka, choć był pewien, że tego na pośladku nie miała okazji zobaczyć. Okej, był jej pacjentem, ale okazji pokazania się w... pełnej krasie nie było i zważywszy na to, że próbowała go okaleczyć - może to i dobrze. Może nadrobią te drobne braki. Na myśl o tym przez jego twarz przebiegł szelmowski uśmiech, który kobieta najpewniej mogła odebrać jako reakcję na jej pytanie. - Praca, studia, nudne życie - westchnął ciężko, ale drgające kąciki ust zdradzały rzeczywisty nastrój - Co konkretnie chciałabyś wiedzieć? - puścił jej oko z prośbą o sprecyzowanie pytania i spoglądając w kartę dań - wypadałoby coś zamówić. - Mają tu świetne zupy - poddał jej uwadze tę część karty - Z resztą wszystko jest tu całkiem smaczne - dodał zastanawiając się na co ma aktualnie ochotę. Prawdopodobnie zaczną od przystawki, ale wolałby być już zdecydowany na kolejne danie. Nie znał nawyków żywieniowych Diany, toteż niczego więcej jej nie proponował pewien, że potrafi podejmować decyzje, była w końcu zdecydowaną, dorosłą osobą.
Ten jego uśmieszek spowodował, że w jej głowie powstała jeszcze większa plątanina myśli niż dotychczas. Może się z niej naśmiewał? Może myślał, że jest jakaś dziwna? Teoretycznie, nie obchodziło ją to, bo nie interesowało jej zdanie innych ludzi na jej własny temat. W praktyce natomiast, nienawidziła tak jawnego okazywania degustacji jej osobą. Nic dziwnego, że w jej umyśle pojawiła się chęć "odparcia ataku", najlepiej za pomocą wymierzenia ciosu. Nie mogła wiedzieć, że chłopak od tak, po prostu, się uśmiechnął, na wspomnienie własnych myśli. No bo, przecież ludzie tak nie robią! Coś ty, Diana! Każdy chce tylko Ci dogryźć i uprzykrzyć życie. -Tak, zupa z rukwii wodnej wygląda ciekawie. - powiedziała, spokojnie spoglądając w kartę dań, na chwilę ignorując jego wcześniejszą prośbę sprecyzowania swojego pytania. Tak naprawdę, zamierzała odpowiedzieć, tylko potrzebowała na to chwili, aby dokładnie ułożyć sobie wszystko w głowie. Bo może jednak nie miała racji, myliła się co do swoich zamierzeń? -Jak rozumiem, stosunkowo często tutaj bywasz. - powiedziała, znów na niego spoglądając, z dużą dozą ironii w głosie. Swoją wypowiedzią sugerowała to, że zapewne nie jest pierwszą kobietą w stosunku do której postępuje w taki sposób. Pewnie była jedną z wielu i za każdym razem będzie. -Tak naprawdę, to przede wszystkim chciałabym wiedzieć, o co Ci chodzi i dlaczego właśnie mnie sobie obrałeś za cel. - wypaliła, prosto z mostu, porzucając wszystkie konwenanse i ewentualną kulturę, czy normy. W tym momencie była cholernie podobna do samej siebie. Można by powiedzieć, że w końcu do tego doszło. Atakowała, aby się bronić, bez względu na to, czy robiła to w słusznej sprawie, czy nie do końca. Jedyne, co w tym momencie chciała, to sprecyzowania wszystkiego od razu, bez zbędnego owijania w bawełnę. Pewnie dlatego właśnie zareagowała w taki sposób. Odłożyła kartę dań na bok i spojrzała na chłopaka oceniając, srogo oceniając. Nie należała do wyrozumiałych.
Jak trudno zrozumieć kobietę... Choć Nicholas lubował się w ich towarzystwie, podświadomie czuł, że nigdy żadnej w pełni nie zrozumiał. Zbyt skomplikowane mechanizmy rządzące umysłami piękniejszej części świata były zbyt trudne do ogarnięcia nawet dla jego, co by nie powiedzieć, błyskotliwego umysłu. Podziw, szacunek, pożądanie, zainteresowanie - oto, czym pałał w stosunku do kobiet, a zrozumieć nie potrafił mimo prób, dlatego zwyczajnie ich zaniechał. Nie czuł jednak zdziwienia spotykając się z niewytłumaczalnymi reakcjami. Uniósł wzrok i brwi w zdziwieniu, tę insynuację zrozumiał jasno - Nie tak znowu często, zawsze gdy rodzice wpadają w odwiedziny chodzimy tutaj - wytłumaczył z ciepłym uśmiechem, nie był prymitywem myślącym jedynie o zaliczaniu panienek, zdarzały mu się inne zajęcia. Obraz Nicka w gronie rodziców mógł być dziwny, ale być może dodawał trochę ludzkiej twarzy? Nie musiał oszukiwać Diany, prawdę powiedziawszy była pierwszą dziewczyną, której zaproponował wyjście do restauracji, zazwyczaj stawiał jednak na puby i kluby, ewentualnie kameralne spotkania w jego kawalerce. Jej słowa zbiły go z tropu, lecz nie na tyle by dał to po sobie poznać. Znów go zaskoczyła i mimo, że wcale nie postawiła w komfortowej sytuacji to każde odejście od tego, co pospolite i znane odbierał pozytywnie. Pozytywnie, pozytywnie, ale teraz coś odpowiedz człowieku. Gdyby miał powiedzieć całkiem szczerze, musiałby odkryć się z tym, o co go posądza, intrygowała go bardzo i chciałby poznać jaka jest przy bliskim zbliżeniu. Bardzo bliskim, znacznie bliższym niż to, które ukróciła w szpitalu. - Już Ci o tym mówiłem - puścił jej oko przypominając sobie poprzednie spotkanie, przy którym rzeczywiście wyjawił jej przyczynę swojego zachowania. Ona nie trzymała się reguł i nie wpisywała się w żadne normy, postanowił więc zaryzykować i powtórzyć to, o czym wspominał - Podobasz mi się, intrygujesz mnie i pociągasz, nie potrafiłem zapomnieć o spotkaniu w szpitalu, dlatego Cię zaprosiłem i chciałbym poznać bliżej - zakończył znacząco, a jak sobie to Diana zinterpretuje - jej rzecz. Te słowa z pewnością nie należały do standardowych wypowiadanych na pierwszej... randce (nazwijmy to spotkanie roboczo), wypłynął w nieznane pozwalając sobie na nadmierną szczerość. Wytrzymał świdrujące spojrzenie błękitnych oczu kobiety i chwilę mierzyli się wzrokiem, jakby to był swego rodzaju pojedynek, żadne nie chciało ustąpić. Pojawienie się kelnera przerwało i rozluźniło sytuację, Finley oczywiście bez wahania oddał towarzyszce pierwszeństwo w złożeniu zamówienia, by gdy ona zdecydowała się na nie zamówić swoje - Dla mnie zupa z granitą i troć - powiedział rzeczowo, dodając - A na początek dla nas chips z ziemniaka z kroplami żelu z Ognistej Whiskey i chlebek ze scillią syberyjską i palonym sianem - zawyrokował licząc, że któraś z przystawek będzie odpowiadała pannie Hazel - I butelkę czerwonego wina - zakończył, po czym kelner oddalił się skinąwszy głową.
Kobiecy umysł znacznie różnił się od umysłu przeciętnego mężczyzny. Diana lubiła żartować, najczęściej w stosunku do Bergmanna, że są tak prości jak konstrukcja cepa. Nie myśleli tak wielo szablonowo i wielowątkowo jak kobiety. Nie rozpatrywali wszystkich za i przeciw. Bardziej kierowali się chęcią działania niż uczuciami. Przekonała się o tym nie raz. Miało to swoje dobre i złe strony. Na pewno o wiele szybciej podejmowali decyzje niż kobiety i w niektórych sytuacjach radzili sobie znacznie lepiej. W innych zaś byli nieporadni, niemal jak małe dzieci. Musiała przyznać, że nie takiej odpowiedzi się spodziewała i nie takiej reakcji. Jego uniesione brwi postawiły przed nią pytanie, czy aby przypadkiem nie myliła się co do tego jegomościa? Może nie powinna od razu traktować tą samą miarą, co wszystkich chodzących facetów po świecie? Może powinna zmienić delikatnie swoje nastawienie, względem jego i jego ewentualnych planów względem jej? -Rozumiem, że masz dobre stosunki z rodzicami. - ni to zapytała, ni to stwierdziła oczywisty fakt. Chciała jakoś załagodzić swoje negatywne nastawienie i spróbować się poprawić w jego oczach. Iva przyklasnęła dla jej bardziej obiecującego zachowania. Też już miała niekiedy dość zachowania jej siostry. Gra pomiędzy nimi toczyła się w najlepsze, chociaż Nicholas mógłby być jej nawet nieświadom. Każde słowo było rozpatrywane i oceniane, a to było czymś, nad czym D nie umiała zapanować, chociaż usilnie się starała. Już po prostu tak miała. Jego uśmiech działał w taki sposób, że Diana mimo wszystko była skłonna uwierzyć w to, co do niej mówił. Lub inaczej: spróbować uwierzyć, bo sama nie wiedziała, jakie będą tego efekty. -Chciałbyś poznać mnie bliżej. - powiedziała cicho, jakby sama do siebie i jakby przez chwilę zapomniała, że on w ogóle tutaj jest. Czy to było możliwe? Że ktoś od tak, po prostu chciał ją poznać? Czy powinna spróbować czegoś tak dziwnego, jak poznawanie ludzi? Chyba powinna. Bo co jej pozostało? Iva i śmierć razem z nią, jeśli czegoś w swoim życiu nie zmieni... -Mam dziwne wrażenie, że prędzej czy później, jeszcze pożałujesz tej decyzji. - powiedziała, tym razem już na niego ponownie patrząc. Pozwoliła sobie również na coś w rodzaju dziwnego, nie do końca pewnego uśmiechu. Zostawiała mu możliwość. Mógł jeszcze uciec, bądź spróbować wycofać się z tego wszystkiego, co mówił. Mógł w tym momencie wyjść a ona nieszczególnie by się zdziwiła. Oczekiwała jego reakcji. Kiedy kelner podszedł do ich stolika, oderwała wzrok od Finley'a i spojrzała na drugiego mężczyznę. -Dla mnie poproszę zupę z rukwii wodnej - powiedziała, oddając przy tym kartę dań z powrotem kelnerowi do ręki. Zdziwiła się słysząc jakie rzeczy jeszcze zamawia Nicholas, ale w żaden sposób tego nie komentowała. Jednak od jednego komentarza powstrzymać się nie mogła. -Zamierzasz mnie, czy siebie upić? - przy tych słowach uśmiechnęła się nieco ironicznie, ale tylko na tyle, aby było widać wyraźnie, że żartowała.
Choć Nicholas nie lubił szufladkować (okej, sam to robił, hipokryta) ludzi, to generalizując można było dokonać podziału i zdaniem Finleya - każdy zdroworozsądkowo myślący człowiek uznałby kobiety za mocniejszą płeć. Nie ze względu na siłę fizyczną, ale na wytrzymałość psychiczną, umiejętność zapanowania nad swoimi żądzami (chyba, że nie targały nimi aż tak mocno) i pragnieniami, zdolność do poświęceń. O ile w sytuacjach skrajnych Gryfon wiedział, że potrafiłby sobie poradzić, zdecydować szybko i dobrze, to miał świadomość, że przy długotrwałym obciążeniu mógłby złamać się szybciej niż niejedna kobieta. Oczywiście świadomość ta siedziała gdzieś z tyłu głowy nie dając o sobie znać - przecież przenigdy nie przyznałby się do słabości! Ocieplenie na twarzy świadczyło, że wyznanie o rodzicach faktycznie zmieniło jej podejście i obronno-atakliwą taktykę. Fajnie, przyznał fakt, ale przecież nie będą dyskutować o jego rodzicach! - Całkiem niezłe - potwierdził tylko, po co mówić więcej. Rozmawiał z nimi czasem, wracał w rodzinne strony i zapraszał do siebie od czasu do czasu, to chyba naturalne? Cóż, poznać bliżej w jego wypowiedzi miało dwojakie znaczenie - poznać, czyli odkryć tajemnicę, dojść do tego, co właściwie go zaintrygowało, ale również poznać bliżej, co w jego oczach miało mieć charakter hmm... fizyczny. Oczywiście nie powie tego teraz, gdy pełna podejrzeń Diana siedzi i szuka w najmniejszych jego ruchach podstępu, z resztą tego typu insynuacje bardziej nachalne niż ta, którą już uczynił byłyby nie na miejscu przy pierwszym spotkaniu. Oczywiście nie uknuł podstępu z zaproszeniem, kwiatami i szarmanckim zaproszeniem tylko po to by wreszcie zaprosić ją i do swojego łóżka, ale z tyłu głowy majaczył taki pomysł. Dziś przede wszystkim chciał ocieplić swój wizerunek w jej oczach i dowiedzieć się więcej o tajemniczej uzdrowicielce. - Dlaczego miałbym żałować? - zapytał szczerze zdziwiony i zaintrygowany. Nie miała o sobie najlepszego zdania, to zauważył już wcześniej, ale ewidentnie próbowała go zniechęcić już nie tylko dla zasady, ale jakby czując się dziwnie z faktem, że komuś się podoba. Oplótł spojrzeniem jej tatuaże i blizny - Mają dla Ciebie jakieś szczególne znaczenie? - zagaił luźno, mając oczywiście na myśli tatuaże, nie znaki po cięciach. Po chwili kelner wrócił z przystawkami, a Nicholas pytającym spojrzeniem dał Dianie do zrozumienia, że powinna wybrać to, co bardziej jej odpowiada. Jeśli uzna że jest na diecie, albo w ogóle nie smakuje jej żadna z opcji - trudno, będzie musiał to przełknąć, żywił jednak nadzieję, że przynajmniej spróbuje. Zawsze mogą podzielić się po połowie. - Upić? - uniósł brew ze wzrokiem tak niewinnym, jakby nie miał pojęcia o czym mówi kobieta - To tylko na trawienie - dodał znów puszczając jej oko, a jakby na potwierdzenie tych słów - przybył kelner z butelką dobrego rocznika i rozlał napełniając kieliszki w 1/3.
Tylko głupi nie przyznałby się do popierania stwierdzenia, że kobiety są silne. Nie fizycznie, bo w tym przypadku nie miały szans z mężczyznami, ale mowa tutaj o sile psychicznej. O tym, z jakimi trudnościami potrafiły a wręcz musiały sobie radzić, a mężczyźni by im nie podołali. Diana zdawała sobie w pełni sprawę z tej przewagi swojej płci nad płcią przeciwną, ale to nie był pogląd, z którym obnosiłaby się wszem i wobec. Dla niej to było czymś naturalnym i nie rozumiała tego, jak można by było mieć odmienne zdanie w tej kwestii. Po prostu było to dla niej niepojęte. Jeśli chodzi zaś o jego stosunek do relacji z rodziną, gdyby tylko D miała na ten temat jakiekolwiek pojęcie, z pewnością by mu tego zazdrościła. Sama nigdy nie czuła się tak, jakby mogła ze swoją matką na każdy temat porozmawiać. Bo tak nie było. Chociaż ta, dwoiła się i troiła, aby zapewnić swoim córką wszystko, co niezbędne, to nie zapewniała im najważniejszego: uczucia. Dlatego właśnie bliźniaczki nigdy nie miały tego, co najważniejsze: domu pełnego miłości i ciepła, co dla niektórych jest czymś wręcz oczywistym i standardowym wyposażeniem każdej rodziny. Zawahała się, nim odpowiedziała na jego pytanie. Wzrok uciekł, byle dalej od tego mężczyzny, ale na tyle blisko, aby nie sądził, że go całkowicie ignoruje. Po prostu zastanawiała się, w jaki sposób odpowiedzieć, aby od razu nie zrazić go do siebie a jednocześnie nie mówić całej prawdy. - Bo każdy żałuje. - odpowiedziała, rozbrajająco szczerze, wpatrzona w swoje dłonie ułożone na blacie stołu. Na szczęście ten ich dzielił i dawał jej pewne poczucie komfortu. Komfortu, który mówił, że jeszcze nie jest całkowicie wystawiona na jego pastwę i że wciąż się broni. Bo mimo wszystko nie umiała wyzbyć się instynktu, który nakazywał jej całkowitą czujność. Przyjrzała się bliżej swoim ręką, kiedy zapytał, niewątpliwie, o tatuaże ją zdobiące. Czy miały dla niej znaczenie? Cholerne. Nigdy nie zrobiła sobie dziary bez konkretnego powodu, celu. Każdy kolejny malunek był skrupulatnie przemyślany, zaplanowany i nierzadko zaprojektowany przez nią samą. Każda litera czy linia była postawiona właśnie w taki sposób nie bez przyczyny. Zresztą, wszystko, co robiła Diana nie działo się bez przyczyny. -Tak, mają znaczenie. Nawet dosyć duże. - nieśmiało podwinęła lewy rękaw tak, aby oczom chłopaka ukazała się duża dziara przedstawiająca serce, przekłute mieczem. Dosyć oklepany motyw, ale nie bez powodu ona się na niego zdecydowała. -Ten na przykład jest dedykowany mojej siostrze. - to był chyba jeden z pierwszych razów, kiedy sama przed sobą przyznała się do tego. Czuła, jak Iva wzrusza się na dźwięk tych słów, ale nie reagowała. -O tatuażach mogłabym mówić naprawdę bardzo długo. - dodała po chwili, znów opuszczając rękaw na odpowiednią jej zdaniem wysokość. Po chwili pojawił się kelner przynosząc przystawki. Diana przez dłuższą chwilę przyglądała się im i zachęcona wzrokiem Nicholasa wybrała jedną z nich. Nie przepadała za alkoholem po prostu, dlatego postawiła na chlebek, który przyciągnęła bliżej siebie. -Sądzisz, że uwierzę w taki stęk bzdur? - zapytała, unosząc jedną z brwi. Jak zwykle w takich sytuacjach, objawiła się wręcz brutalna szczerość kobiety. Ale na to nie mogła już nic poradzić.
Nicholas nie mógł powiedzieć, że relacje w jego rodzinie były wyjątkowe. Ot, zwykły dom, niczego im nie brakowało, ale też nikt się z nimi nie cackał. Ojciec nauczył wielu rzeczy, ale często był nieobecny. Delegacje, jak mówiła i chciała wierzyć matka, z czasem Lucas i Nick zauważyli, że to przykrywka, a matka nie chce wierzyć w niewierność męża. Z resztą nie licząc drobnych "skoków w bok" byli dobrym małżeństwem, partnerskim, dogadywali się we wszystkim i mieli wspólne pasje, nawet teraz, po prawie 30 latach razem potrafili siedzieć do nocy żywo nad czymś dyskutując. To było fajne, fajne było patrzenie na nich. Ale czy jakąś wielką miłość okazywali dzieciom? Zauważył zmianę w jej zachowaniu gdy mówiła o tym, że będzie żałował. Spuszczony wzrok, ściszony głos, niepewność malująca się w każdym, najdrobniejszym geście - nietrudno było rozgryźć, że peszy ją ta sytuacja i jest niewygodna, ale powód tego stanu rzeczy pozostawał niewyjaśniony - I tu Cię mam - klasnął w dłonie z szelmowskim uśmiechem, trochę szczerze, trochę by rozładować sytuację - A więc masz już przygody za sobą - dodał poważniejąc, wchodząc na śliskie tematy nie powinien przesadzać z wesołkowatością, bo wiedział po jak kruchym lodzie stąpa - Nie wystraszyłaś mnie za bardzo - dodał dając Dianie do zrozumienia, że pomimo jej usilnych starań wciąż nie jest zniechęcony i zamierza próbować. Uśmiechnął się triumfalnie widząc, że trafił na dobry temat. Większość ludzi tatuowała się nie bez przyczyny, rzadko spotykał się z tym, że ktoś po prostu zrobił dziarę w przypływie nagłej chęci jej posiadania. A za każdym pokrytym fragmentem ciała zwykle kryła się jakaś historia - Siostry? - zapytał delikatnie zdziwiony, bo serce przebite strzałą kojarzyło mu się raczej z nieszczęśliwą, niespełnioną miłością bardziej niż z relacjami w rodzeństwie. Gdyby znał historię Diany zapewne nie wchodziłby na ten grząski grunt. Nie był pewien czy chce znać jej historię i trudne doświadczenia. - Chętnie bym posłuchał, dużo ich masz? - posłał jej miły uśmiech i choć nie mogła o tym wiedzieć - wyobrażał sobie trochę pozostałe fragmenty ciała kobiety, które były pokryte tatuażami, a teraz schowane pod odzieżą. Tamtym równie chętnie by się przyjrzał, bardzo dokładnie. - Uwierzysz czy nie - Twoja rzecz - wzruszył ramionami niby od niechcenia, zaraz potem roześmiał się na głos i sięgnął po kieliszek by gestem zaprosić uzdrowicielkę do stuknięcia się w niemym toaście. Jednocześnie sięgnął po chipsa, w zalewie z Ognistej smakował wybornie.
Żebyś tylko wiedział, jak wiele przygód, przeszło jej przez myśl, ale nie powiedziała tego na głos. Ona miała cholernie dużo za sobą. Ktoś mógłby powiedzieć, że zdecydowanie zbyt dużo jak na tak młodą osobę. Bo nie w tym wieku powinno się rozstawać z siostrą, nie w tym wieku powinno się być zdanym tylko na samego siebie i mieć świadomość, że nikt, prócz Ciebie samego, jest w stanie Ci pomóc. Diana miała zbyt wiele niekoniecznie przyjemnych sytuacji za sobą. Ale nie mówiła o tym. Zamiast tego, postanowiła uśmiechnąć się, trochę pewniej w kierunku Nicholasa. Patrzyła na niego pewna, że nie zrozumiałby tego, przez co przeszła w swoim życiu. A nie potrzebowała sztucznego, bądź wymuszonego współczucia w jej kierunku wymierzonego. Nauczyła się żyć ze swoją przeszłością. -Nie chcę Cię wystraszyć. Po prostu ostrzegam, że nie jestem łatwą osobą w pożyciu. I raczej nie najlepiej jak do tej pory kończyły się próby nawiązania bliższych relacji ze mną. - tyle mogła powiedzieć. No bo po co było wspominać o tym, że po śmierci Ivy odcięła się od wszystkich, wliczając w to swoją własną matkę? To raczej nie interesowało Nicholasa. A już z pewnością nie na takim etapie znajomości. Temat tatuaży z jednej strony jej odpowiadał a z drugiej nie chciała go poruszać. Był to temat specyficzny dla niej. Nie do końca komfortowy, ale coś powiedzieć mimo wszystko zamierzała. -Tak, siostry. Moja siostra, bliźniaczka, zmarła kiedy miałyśmy 15 lat. - tyle w tym temacie. Miała tylko nadzieję, że nie zacznie ciągnąć ją za język, bo mogłoby to się skończyć dosyć nieprzyjemnie. A jak na razie było w porządku i nie chciała tego psuć. -Mam ich znacznie więcej niż jesteś w stanie teraz zauważyć. - odpowiedziała, uśmiechając się przy tym w zagadkowy sposób. Dopiero wtedy przypomniała sobie o fakcie, że na jego ciele, podczas pobytu w Mungu, również była w stanie zauważyć kilka dziar. - A ty masz jakieś ciekawe, prócz tych, które widziałam w Mungu? - nie było to w jej stylu, aby zagajać jakoś rozmowę, ale w tym momencie czuła się dobrze i miała ochotę to robić. Spróbowała kęs wybranego dania i musiała przyznać, że było naprawdę dobre. Rzadko kiedy jadała w restauracjach. Nie lubiła tłoku, który w nich panował i tych wszystkich spojrzeń, które często na nią rzucano. Wolała unikać takich miejsc i często gotowała w domu, bądź zamawiała jedzenie na wynos w jakichś mugolskich miejscach. Ale w tym momencie, zastanawiała się, czy aby nie powinna zacząć nadrabiać zaległości w tej dziedzinie. - Oczywiście, że moja rzecz. Tak samo, jak nie możesz mi zabronić snucia własnych teorii. - Ale mimo swojej wypowiedzi, również podniosła kieliszek z winem, aby upić niewiele z jego zawartości. Istniało małe prawdopodobieństwo, że nawet najbardziej wyśmienite wino przypadnie jej do gustu, dlatego i to jej nie zasmakowało. Odstawiła kieliszek na blat, przyglądając się chłopakowi z zainteresowaniem. -Wiesz, intryguje mnie fakt, że nawet najbardziej oschła odmowa z mojej strony Cię nie odstrasza. Dlaczego tak jest? - zapytała, może zbyt bezpośrednio, ale nie lubiła owijać w bawełnę.
Zapewne miała dużo za sobą, to dało się wyczytać z całej jej osoby. Inaczej zachowują się osoby z natury skryte, wycofane i nieśmiałe, a inaczej osoby, które boją się do siebie dopuścić kogokolwiek, przepełnione lękiem że znów zostaną skrzywdzone, lub chłodną obojętnością, bo przecież nic ich już w życiu nie czeka. Diana nie należała do pierwszej grupy, nie była zahukaną dziewczynką, a ukształtowaną trudnym losem kobietą. - Każdego tak zniechęcasz? - mrugnął wesoło na kolejne słowa panny Hazel mające zniechęcić młodzieńca do jej osoby. Oj, trudna sprawa z nią, może skoro tak uporczywie go o tym przekonuje faktycznie powinien brać nogi za pas? Ciekawiła go, powolutku, kawałek po kawałku rozgryzał ją i uczył się przewidywać reakcje, jednocześnie wykazując się dużą ostrożnością w mimice i mowie ciała, bo każdy niewinny gest Diana gotowa była uznać za atak. - Przykro mi - rzekł ze szczerym smutkiem w oczach i zakończył temat. Nie chciał drążyć, nie wiedział i nie chciał wiedzieć więcej. Ogarnęło go współczucie, bo nie wyobrażał sobie straty rodzeństwa, a bliźniaki podobno przeżywają wszystko co związane ze swoją urodzeniową parą intensywniej. Nie zamierzał jednak zadawać dodatkowych pytań, bo nie jest terapeutą, a przecież i tak jej nie pomoże. Opowieści na pewno byłyby dla niej bolesne a czy sprawiły że poczułaby się lepiej? Wątpliwe. Z resztą Nicholas patrzył też troszkę egoistycznie - po ciężkich rozmowach trudno przejść w luźną rozmowę i flirt. Choć flirt z obecną towarzyszką był raczej nietypowy. I trudny, jak na razie. - Chętnie bym je obejrzał - wypalił całkiem szczerze, w końcu grali w otwarte karty. Nie zabrzmiało to nawet ani sprośnie, ani nachalnie, szczególnie gdy po tych słowach na jego ustach ponownie zakwitł łobuzerski uśmiech - A ja pokazałbym swoje - dodał unosząc brew i mrugając prawym okiem dla rozluźnienia propozycji. Kończył przegryzać przystawkę, gdy kelner przyniósł ich dania. Zrobił łyk wina - znacznie lepsze niż pospolite "stołowe" w podrzędnych knajpach, ale zdarzało mu się smakować lepszych - Smacznego - powiedział biorąc łyżkę w dłoń i przyglądając się to swojej, to Diany zupie. Tej, którą wybrał jeszcze nie jadł i ciekaw był czy smak go zaskoczy. Czoło Finleya zmarszczyło się w zdziwieniu słysząc ponownie słowa kobiety. Teatralnie przewrócił oczami - Oj, widzę że chyba lubisz tego słuchać - wyszczerzył się i kontynuował - Złotko, mnie trudno zniechęcić, a Ty bardzo mnie pociągasz - wykonał ruch brwiami - Nie wybaczyłbym sobie gdybym nie spróbował stopić lodu Twego serca - zakończył poetycko oczekując na jej reakcję.
-Nie, nie każdego. Zazwyczaj wszyscy sami znacznie wcześniej się poddają, niż ty w tym momencie.- pozwoliła sobie na lekki, ironiczny uśmiech w tym momencie. Nie kłamała, gdy to mówiła. Każdy poddawał się po kolejnej z rzędu odmowie z jej strony. Tylko tutaj trafił jej się cięższy przypadek, który nawet po radykalnych metodach nie chciał się poddać i odpuścić. Z jednej strony, na pewno schlebiało to Hazel. Rzadko kiedy trafiał się ktoś taki. Z drugiej strony zaczynało irytować i sprawiać, że miała go cholernie dość. Ciekawe, które uczucie zwycięży jako pierwsze. -Niepotrzebnie, to było dawno temu. - odpowiedziała, na jego współczucie. Ale pomimo, że to zdarzenie miało miejsce wiele lat temu, dziura w jej sercu, po stracie siostry, nigdy się nie zagoiła. Bo i nie mogła. Była cały czas świeżą raną przez ciągłą obecność Ivy przy Dianie. Po prostu nie chcę, abyś cierpiała po moim ponownym odejściu. szepnęła jej prosto do ucha Iva. Jedna jej brew powędrowała znacznie wyżej niż druga, kiedy usłyszała kolejne jego słowa. Ironiczny uśmiech nie zszedł z jej twarzy a tylko mocniej się ukazał. Podobało jej się, że w końcu powoli zaczynał mówić otwarcie o co mu chodzi. Bo cała ta otoczka romantyzmu była zupełnie nie w jej stylu i nie odpowiadała jej. Tak, przynajmniej dokładnie wiedziała, czego oczekiwać i jak się zachowywać. I wiedziała w tym momencie już, że może pozostać sobą. Zimną, złośliwą Dianą Hazel, która nie objawia swojego wnętrza nikomu. -Nie każdy ma do tego okazję, więc musisz to traktować jako wyjątkowe wydarzenie. - zakpiła z niego mocno już rozluźniona. Zaczynała rozumieć o co w tej zabawie chodzi i odpowiednio się do niej dostosowywać. Pomiędzy kolejnymi wypowiedziami delektowała się jedzeniem, które kelner dostarczył do ich stolika. Znikało ono w zaskakująco szybkim tempie, co zdziwiło samą D. Bo zazwyczaj jadała niewiele i nigdy z takim apetytem jak teraz. Uśmiech wykwitł na jej twarzy, kiedy kelner przyniósł kolejne zamówione dania. -Dziękuję i wzajemnie - zdążyła tylko powiedzieć nim dorwała się do zupy z rukwii. Smakowała jeszcze lepiej niż przystawka, którą dopiero co skończyła. Przymknęła oczy rozkoszując się jej smakiem, ale otworzyła je, gdy usłyszała odpowiedź Nicholasa na zadane przez nią pytanie. -To widzę, że jesteś cholernym masochistą, Nicholasie. Jakiś fetysz, który zmusza Cię do takiego upokarzania swojej osoby i znoszenia takich charakterów jak mój? - dodała po chwili, nie żałując przy tym krzywego uśmiechu w jego kierunku.
- Mam więc wrażenie, że spotykałaś się z ciotami - skomentował niezbyt elegancko - Ich strata - dodał wzruszając ramionami, bo choć Diana nadal startowała z pozycji "najlepszą obroną jest atak" to dostrzegał subtelne zmiany w jej zachowaniu, które pozwalały jego nadziei rozbudzać się na nowo. Nicholas musiał być dla niej irytujący, skoro dotychczas znacznie wcześniej kandydaci zostawali odprawiani z kwitkiem, lub sami się z nim odprawiali. Finley choć mógł wydawać się bezuczuciowym samcem pragnącym jedynie spełniać swoje żądze miał uczucia i wiedział, że takich rzeczy się nie zapomina i nigdy się z nimi nie godzi. Był wewnętrznie empatyczny i nie ranił z premedytacją, choć można go było o to podejrzewać. Posłał Dianie pokrzepiający uśmiech i o nic więcej związanego z rodziną nie pytał. Wyczuł, że żadne z nich teraz nie ma ochoty na taką rozmowę i rozdrapywanie starych ran. Słowa kobiety wywołały szeroki uśmiech na twarzy Gryfona. Nie każdy ma do tego okazję, więc musisz to traktować jako wyjątkowe wydarzenie... zaraz zaraz, to jasno postawiona sprawa - chciałaby pokazać mu co tam ukrywa. Ponownie puścił jej oko, co z resztą często robił - Ależ oczywiście, to będzie dla mnie zaszczyt - odparł taksując ją wzrokiem i popijając niewielki łyk wina. Kończył właśnie jeść zupę, a drugie danie cierpliwie czekało. Ponieważ Diana nic nie zamówiła, postanowił zaproponować jej podział gdy skończy rukwię. - Wcale nie czuję się upokorzony - odparł dosyć poważnie i zgodnie z prawdą. Doprawdy cierpliwa jest w przekonywaniu go do zaniechania prób - A o fetyszach może na razie nie będę wspominał - dodał z iście łobuzerskim uśmiechem, nie spuszczając wzroku z towarzyszki. - Chcesz spróbować? - spytał przekroiwszy troć, a ich oczom ukazało się czyste, białe i delikatne mięso. Czerwone wino idealnie komponowało się smakowo i choć Nicholas zauważył, że kobieta raczej nie gustuje w wybranym przez niego alkoholu, to byłby skłonny pomyśleć, że w połączeniu z rybą może jej zasmakować. - Powiedziałbym, że Ty masz więcej cierpliwości ode mnie bo bez przerwy próbujesz mnie przekonać żebym dał sobie spokój. Z drugiej strony nie odtrącasz mnie tak, bym mógł to rozumieć jako całkowity brak zainteresowania moją skromną osobą, czyli wcale nie chcesz żebym się odczepił, a zwyczajnie boisz się do kogoś zbliżyć - zdiagnozował patrząc prosto w jej oczy, wyczuwał, że całkiem trafnie, ale i odważnie. Musiał liczyć się z tym, że Diana wstanie i wyjdzie obrażona, bo chłopak zagrał w otwarte karty, może zbyt mocno otwarte.
Czy należało w tym momencie wspomnieć o fakcie, że Diana od znacznie zbyt długiego czasu z nikim się nie spotykała? Tak naprawdę, jej ostatnia "randka" miała miejsce jeszcze przed śmiercią Ivy. Po tym zdarzeniu nie zamierzała nawet próbować ofiarować komukolwiek swojego zniszczonego do cna serca. Każdego, ewentualnego zalotnika, szybko odprawiała z kwitkiem i nie przejmowała się faktem, że w końcu zostanie całkowicie sama, jak palec. Bo przecież coś takiego i tak już miało miejsce, była dobrze zaznajomiona z uczuciem odcięcia od ludzi. Owszem, zdarzały jej się różnego typu romanse, ale nigdy nie były zobowiązujące, zawsze w odpowiednim momencie potrafiła się wycofać i uniknąć ewentualnego angażowania uczuciowego. -Tak, możesz mieć rację. - powiedziała tylko, wcale niezgodnie z prawdą, ale tego Nicholas nie mógł już wiedzieć. Bo nie zamierzała się tym faktem chwalić. Wywróciła tylko oczyma, kiedy zarejestrowała kolejny uśmiech na jego ustach. Powiedz coś człowiekowi a ten zawsze przeinaczy to na swoje, przeszło jej przez myśl. Jak myślisz, ile wytrzyma? rzuciła w kierunku Ivy, która od dłuższego czasu siedziała podejrzanie cicho w zakamarkach jej jaźni. Wiesz, wydaje się być zawziętym zawodnikiem. Myślę, że po trzecim tego typu spotkaniu w końcu się podda i już więcej nie odezwie. Na jej ustach mimowolnie pojawił się uśmiech o którym Nicholas mógł sądzić, że to reakcja na jego słowa. A to było tylko zgodzenie się ze słowami siostry. Chyba lepiej dla niego, że nie mógł wiedzieć, co się dzieje teraz w głowie uzdrowicielki. Jadła dalej, niekiedy przerywając na odpowiadanie jego pytaniom, bądź aby dorzucić coś od siebie. Wieczór był zaskakująco przyjemny i spokojny. Nie taki do jakich przywykła kobieta. Taka miła dosyć odmiana ją spotkała. -Dziękuję, ale nie mam ochoty. Nie jadam tak dużo. - odpowiedziała na jego propozycję spróbowania ryby. Jak do tej pory już pochłonęła sporo, a co dopiero jakby miała jeszcze ryby skosztować? Słuchała go z zainteresowaniem, delikatnie przechylając głowę na prawe ramię. Jedna z jej brwi uniosła się wyżej, a na ustach pojawił się nieprzyjemny uśmiech z którego niewiele można było wyczytać. Kto by pomyślał, że tak trafnie Cię rozszyfruje? Nabijała się Iva. Nie, nie zamierzała wstać i wyjść. To by było mocno nie w jej stylu. Takie unikanie pokazałoby mu, że ma względem jej osoby rację, a tego by sobie nie darowała. -Nie, mój drogi. - uśmiechnęła się jeszcze szpetniej. -Po prostu interesują mnie przypadki beznadziejne, takie jak Twój. Lubię oceniać takich cwaniaczków jak ty, którzy myślą, że nie ma niczego, z czym by sobie nie poradzili. I sprowadzać na ziemię, bądź wręcz bezczelnie rozgniatać ich ego obcasem na bruku. - zrobiła krótką pauzę i upiła trochę wina. - Bo jeśli jeszcze nie zauważyłeś, to Cię uświadomię: życie nie jest kolorowe i usłane różami. Nie zawsze będzie tak jak chcesz.
Kobieta ominęła niekorzystną dla siebie prawdę - i dobrze. Jeden powiedziałby, że to oszukiwanie się nawzajem, że szczerość się liczy, ale Nicholas był kontent. Oczywiście nie miał świadomości, że dziewczyna nie jest z nim w pełni szczera, ale nawet tego nie wymagał. Kłam, proszę kłam, nie chcę znać Twoich wad, niewiele przyjdzie nam z odkrywania prawd, ideału wciąż na tym świecie brak, więc żyjmy dalej tym o czym marzy każdy z nas - zanucił w głowie [wiem wiem to nie angielska piosenka]. Ciekawe tylko, czy marzą o tym samym? Finley nie sprowadzał wszystkiego do chuci, ale na pewno kierowała nim przy podejmowaniu wielu decyzji. Nie był świadom tego, co dzieje się w umyśle towarzyszki, ale gdyby był - zapewne kłóciłby się z Ivą. Oczywiście nie utrzymywał, że na pewno uwiedzie kobietę, ale miał to w planach. Podobała mu się. Nicholas nigdy nie spotykał się z dziewczynami, które mu się nie podobały; przeciwnie - zawsze był przekonany, że to prawdziwe i trwałe uczucie, ale po nocy, lub kilku nocach uczucie gdzieś wyparowywało, bynajmniej nie dlatego że partnerki zawodziły. Dlatego Gryfon nikomu niczego nie obiecywał. Miłował urodziwe dziewoje, zdarzało się, że łamał im serca... ale nie czynił tego z premedytacją. Z reguły był szlachetnym młodzieńcem, ale stety niestety - jego zauroczenia bywały chwilowe i nie mógł temu zaradzić. Niewiasty, jak na złość, nie potrafiły tego zrozumieć co prowadziło czasem do nieporozumień. Nie odpowiedział, nie chciała - żaden problem, on przecież zje. Zwilżył wargi winem i kontynuował posiłek, w chwili gdy w talerzu Diany zostały ostatnie krople zupy, Nicholas prawie kończył rybę. Potrafił pochłonąć spore ilości jedzenia, dlatego by móc cieszyć się idealnie wyrzeźbionym ciałem musiał wkładać dużo pracy w trening. Aha, no i nie miał skłonności do tycia. - Ego zdeptane, świadomość okrucieństwa świata większa, ale dlaczego jak jest taka możliwość nie moglibyśmy sprawić, by było przyjemnie? Zgodzisz się chyba ze mną, że choć nie na wszystko mamy wpływ, to to, na co jakiś mamy warto wykorzystywać na swoją korzyść - szepnął, a potem schylił się niespodziewanie, bez sentymentalnego spoglądania w oczy i czułego pocierania nosa o nos musnął wargami jej usta. Nie czuł się skrępowany, ale jednocześnie nie działał gwałtownie i porywczo. Nicholas Finley całował dokładnie tak, jak powinien doświadczony amant-zawodowiec. Teraz tym bardziej mógł liczyć się z oburzeniem i opuszczeniem restauracji przez Dianę, ale liczył, że sprawy przyjmą wręcz odwrotny obrót. Kto nie ryzykuje - nie zyskuje. Gryfon postawił wszystko na jedną kartę decydując się na ten bezczelny, ale jak przyznał sam przed sobą - wart ryzyka krok.
Nie wiedziała, czy uwierzył w jej słowa, czy raczej postanowił po prostu na nie nie odpowiadać. Nie mniej, cisza była przecież takim efektem, którego pożądała w związku ze swoją wypowiedzią. Gdyby nie chciała utrzeć mu nosa, bądź skutecznie uciszyć, raczej by czegoś takiego uniknęła. Coś na kształt satysfakcji pojawiło się w związku z tym na jej twarzy. Nie mogła sobie odmówić tego lekkiego, trochę złośliwego uśmiechu, który wyraźnie mówił, że wygrała tą rozgrywkę i ukrywać tego nie zamierzała. Nie należała w końcu do najmilszych na świecie osób więc nie było sensu, aby teraz udawała, że jest inaczej. Pewnie dlatego właśnie przez jakiś czas jedli w zupełnej ciszy. Dla kogoś przyglądającemu się temu wszystkiemu z boku, musiało się to wydawać irracjonalne. Dla niej samej również takim było. Nie potrafiła wyjaśnić zawiłości tego wieczoru. Jedyne, czego była pewna, to to, że pragnęła, aby jak najszybciej stąd wyjść i nigdy więcej Nicholasa na oczy nie widzieć. Dlatego zaskoczyły ją słowa, które od niego usłyszała. Uniosła jedną brew ku górze. Ale nie zdążyła nic powiedzieć, bądź jakkolwiek zareagować. Bo jego usta nagle zaatakowały jej własne. Szeroko otwarte oczy przymknęły się i zupełnie nieświadomie, zaczęła również go całować. Co ty kurwa robisz?! krzyknęła po jakiejś sekundzie Iva i dopiero wtedy do Diany dotarło to, co wyczyniała. Czym prędzej odsunęła się od chłopaka, a na jej licu zagościł wyraz zimnej nienawiści i wściekłości. -Ty idioto... - wyszeptała tylko, świadoma, że dokładnie usłyszy jej słowa. Wstała, złapała kurtkę i uderzyła go prosto w twarz. Nieprzyjemny plask rozniósł się echem po pomieszczeniu, zwracając uwagę wszystkich wokół nich. Miała to w dupie. Po prostu ruszyła do wyjścia nie oglądając się za siebie. Dopiero w momencie, gdy drzwi za jej plecami się zamknęły, wyciągnęła z kurtki papierosa i szybko odpaliła. Ręce się jej lekko trzęsły, gdy to robiła, ale każdy kolejny buch pozwalał opanować skołatane nerwy. Które nasuwały jej myśli, że właściwie to czemu tak się zachowywała? Nie, Diana, nie możesz tego zrobić. Diana, błagam nie rób tego. Diana, nie! Ale Diana jej nie słuchała. Nie zważając na fakt, że ma odpalonego papierosa w dłoni, wróciła do środka i podeszła do stolika, przy którym wciąż siedział Nicholas. Ponownie czuła na sobie wzrok innych gości restauracji, ale nie zwracała na to uwagi. Zamiast tego, złapała chłopaka mocno za koszulkę i przyciągnęła do siebie. Łapczywie, zachłannie wpiła się w jego usta tym samym sprawiając, że część dymu papierosowego przedostała się prosto do jego ust. -Chodź - powiedziała spokojnym i opanowanym tonem, po czym pociągnęła go za sobą w stronę wyjścia, pozwalając mu tylko złapać po drodze za odzienie i rzucić kilka monet na blat, aby zapłacić.
/Zt. x2
Tom Falk
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 164
C. szczególne : Czy to, że jest niskim kurduplem nie wystarsza?! Na nadgarstku ma bliznę po oparzeniu!
Tom od jakiegoś czasu pracował jako barman. Wcześniej pracował gdzie indziej, ale za każdym razem pracował jako barman. Lubił tą pracę. Była całkiem przyjemna. Tutejsza jego praca nakazywała zachować eleganckość oraz wysoką kulturę osobistą której mu nie brakowało. Ze swoją matką zastępczą nie utrzymywał obecnie żadnego kontaktu, starał się utrzymywać sam, a więc żeby zarobki były nieco większe (zwłaszcza, że w tym roku kończył szkołę) postanowił zrobić kurs barmański. Dziwne, że wcześniej tego nie zrobił. Kiedy odłożył trochę pieniędzy nie czekał długo tylko zapisał się na cały kurs. Wychodziło taniej niż miałby robić to po jakichś etapach! Był gotowy na całość! Mistrz był osobą wysoko wyedukowanym. Od razu zyskał w jego oczach szacunek. Nie dość, że tyle potrafił to jeszcze wył wyrozumiały. Mojito. To był jego pierwszy drink który miał przygotować. Przynajmniej oceniany przez innych. Trudno się nie denerwować. Oczywiście musiał użyć za dużo mięty i lodu! Jego drink się dosłownie rozwadniał! Nie mógł na to patrzeć. Już lepiej szło kiedy wykonywał to kiedy nikt go nie obserwował. Na szczęście udało mu się. Ponoć jego drink był odpowiednio rozwodniony z odpowiednią domieszką mięty! Czyż to nie było wspaniałe? Bardzo się cieszył z tego, że mu się udało. Ale to nie był koniec. Nadszedł etap drugi kursu. Użycie magii. Zazwyczaj nie sprawiało mu to problemu. Nigdy nie wysadził nic w powietrze. Ale tym razem było inaczej. Za mało się skupił za pierwszym razem i mu nie wyszło. Jednak za drugim razem przyjął to z należna powagą. Przecież to nie była żadna zabawa. Mimo zdenerwowania udało mu się. Kolor przybrał odpowiedni wszystko było w porządku. A to oznaczało, że mógł przystąpić do następnego etapu. Ostatniego. Tym razem miało być trudniej, ale nie zrażał się. Tyle razy wykonywał drinki! Warto mieć ten certyfikat! Z początku myliły mu się proporcje drinków, potem zbyt bardzo nagrzał kieliszek, ale wszystko mu się udało i zdał za pierwszym razem. Musiał tylko sobie przypomnieć słowa mistrza. Odetchnął z ulgą kiedy to miał już za sobą.
Jak wiadomo w młodzieńczym wieku każdy dodatkowy zastrzyk gotówki jest niezwykle cenny. Praca w klubie nie była jedyną możliwością na zarobienie pieniędzy przez @Nessa M. Lanceley; dzięki muzycznym zdolnościom przechodzącym w rodzie Lanceley z pokolenia na pokolenie, Ślizgonka mogła spróbować swoich sił w dorywczej pracy. Akurat w jej ręce wpadło ogłoszenie poszukujące pianisty na oficjalną rodzinną uroczystość w cieszącą się dobrą sławą restauracji "Amica". Wielkim marnotrawstwem byłoby przepuszczenie takiej okazji...
1 - powinnaś może bardziej pilnować czasu; do restauracji wbiegasz prawie spóźniona. W drzwiach zderzasz się z kelnerem, który nieszczęśliwie akurat miał w rękach zastawę stołową, która gruchnęła o ziemię. To niestety nie ujdzie Ci na sucho. Musisz zapłacić za szkodę - dorzuć kostkę. Jej pięciokrotność to suma, którą musisz zapłacić. Coś może być w przesądzie, że szkło tłucze się na szczęście, bo całą resztę imprezy prezentujesz się nienagannie. Dostajesz obietnicę, że w razie potrzeby na pewno zostaniesz polecona ich znajomym.
2 - coś Cię podkusiło, aby przyjść do restauracji trochę wcześniej i sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Pianino stało w rogu sali, potężne i dumne, zupełnie nie zdradzając swojej małej wady. Instrument nie był używany dłuższy czas i gdy na próbę do niego zasiadasz, od razu wychwytujesz wszystkie złe dźwięki, które wydaje. Pianino było zwyczajnie na szybko strojone po kilku latach nieużywania, a Ty nie masz już czasu, aby to naprawić. Dorzuć kostkę. Parzysta - nie masz wielkiego wyboru - goście zaczynają się schodzić i musisz zacząć grać. Bardzo się starasz omijać dźwięki, które się rozjeżdżają, ale perfekcyjna gra w takich warunkach jest awykonalna. Po zaledwie dwóch utworach Twój koncert zostaje nazwany "paskudnym rzępoleniem", a Ty jesteś poproszona o przerwanie występu. Dobrej rekomendacji na pewno nie dostaniesz... Nieparzysta - to trudna decyzja, ale sama stwierdzasz, że nie możesz w takiej sytuacji nic zagrać. Informujesz o tym organizatorkę spotkania, którą bardzo to martwi. W tym wypadku szczerość popłaca, bo gdy informacja obiega najbliższe grono, okazuje się, że jeden z pracowników posiada skrzypce. Nie jest to może to, czego oczekiwano, ale przynajmniej ratujesz skórę. W ramach podziękowania poza pensją otrzymujesz zapakowane Kanarkowe Kremówki.
3,4 - uroczystość trwa w najlepsze; goście są w świetnych nastrojach, Ty bez presji podrywasz im przyjemne, ale niezbyt dominujące utwory, a ponadto za darmo otrzymujesz specjały restauracji. Szkoda jedynie, że nie masz się do kogo odezwać... Do czasu. W pewnym momencie podchodzi do Ciebie dosyć młodo wyglądający mężczyzna i Cię zagaduje. Dorzuć kostkę. 1,2 - młodzieniec jest bardzo sympatyczny, ale niestety tak samo niezdarny. Przypadkiem zalewa Twoje ubranie i klawisze lepkim napojem. Ogromnej plamy nie sposób jest sprać, a jej słodki zapach sprawi, że przez całą drogę powrotną będą obsiadać Cię owady. 3,4 - młody mężczyzna przynosi Ci napój. Nie masz pojęcia, że zaprawiony jest on niewielką ilością eliksiru Gregory'ego, który sprawia, że nieznajomy nagle nabiera dla Ciebie rysów najbliższego przyjaciela. Robisz sobie przerwę i dajesz wciągnąć w dyskusję na temat eliksirów, z których mężczyzna ewidentnie ma ogromną wiedzę. Dostajesz 1 pkt z eliksirów. 5,6 - nie da się ukryć, że wpadłaś mężczyźnie w oko. Zabiega on o Twoją uwagę i jest nawet ciekawym rozmówcą, ale Ty musisz pamiętać, że nie jesteś w tym miejscu dla flirtów. Studzisz zapał nieznajomego, ale on i tak na odchodne prezentuje Ci magiczny kalendarzyk, mówiąc, że jeśli się zdecydujesz, to w każdy z tych dni będzie dla Ciebie wolny.
5,6 - w międzyczasie dowiadujesz się, że powodem spotkania są setne urodziny jednej czarownicy. Sądziłaś, że będzie to spokojna impreza rodzinna, której będziesz akompaniować stonowanymi, poważnymi utworami? Nic z tych rzeczy! Po kilku minutach dostajesz prośbę o kawałki do tańca, a stoły przepełnione jedzeniem szybko schodzą na drugi plan. Wśród tańczących przoduje sama jubilatka! Zdecydowanie sprostałaś oczekiwaniom i za sprawienie radości starszej pani, otrzymujesz premię. Dorzuć kostkę. Jej ośmiokrotność to suma, którą otrzymujesz.
Miała szczęście. Nie mogła przejść obojętnie obok ogłoszenia, z którego treści wynikało, że jedna z restauracji poszukuje muzyka. Ruda z uśmiechem wysłała zgłoszenie, a na odpowiedź wcale nie przyszło jej długo czekać. Nie chciała żerować na własnym nazwisku i hojności rodziców, więc ciężko i systematycznie pracowała, aby poza wypłatą z Oasis, móc sobie dorobić jako muzyk coś ekstra. Ciągle więc musiała poprawiać swoje kwalifikacje, ćwiczyć i wysyłać zgłoszenia, dokształcać się. Nadszedł dzień występu. Lanceleyówna przygotowała się, przywdziała elegancką, czerwoną sukienkę i szpilki, burzę rudych włosów zaplotła w kłos, po czym udała się na miejsce. Knajpka miała bardzo ciepły, domowy klimat. Było pełno ludzi, stoliki uginały się od pysznego, pięknie pachnącego jedzenia. Po zatwierdzeniu formalności, ślizgonka udała się do instrumentu i rozpoczęła granie, sięgając po najbardziej wyszukane utwory mugolskich kompozytorów. Specjalnie wybrała nieznany grunt, aby gości wprawić w zachwyt i pobudzić ich wyobraźnię. Muzyka tworzona przez osoby niemagiczne była przepiękna i głęboka, grało się ją bardzo dobrze. Nie czuła presji ani stresu, była pewna tego, co robi i wierzyła w swoje umiejętności. Dodatkową zachętą były rzucane przez ludzi komplementy, które wpadały jej jednym uchem, wywołując cień uśmiechu na pomalowanych czerwoną szminką ustach. Nie wiedziała, ile czasu upłynęło jej na samotnym graniu, kiedy to podszedł jeden z gości. Mężczyzna zarefował jej napój, a Ness podziękowała i chwyciła od niego szklankę, gasząc powstałe pragnienie. Była tak zaabsorbowana graniem, że nawet nie zauważyła, że robi się głodna i chce się jej pić! Pomimo wszystko w lokalu było jednak gorąco, tłum ludzi i ciepłe posiłki robiły swoje. Odstawiła szklankę na tacę jednej z krążących dookoła kelnerek, po czym wróciła do koncertu. Po kolejnych trzech utworach wstała, ukłoniła się i podziękowała. Korzystając z gościnności lokalu, udała się do jednego ze stolików, gdzie czekał na nią posiłek. Pyszna zupa krem z pomidorów rozpływała się w ustach, a rolada z indyka była doskonale przyprawiona i wypełniona po brzegi cieknącym, roztopionym serem. Pałaszowała z apetytem, kiedy to przysiadł się do niej ten sam człowiek, który wcześniej dał jej drink — a przynajmniej tak sądziła, po barwię jego głosu. Jednak gdy tylko orzechowe ślepia podniosły się do góry, dostrzegła twarz jednego ze swoich najbliższych przyjaciół. Zaskoczona daje się złapać w sidła, zagłębia się z nim w rozmowę, która dziwnym trafem zeszła na temat eliksirów. Trzeba przyznać, że miał ogromną wiedzę i w bardzo ciekawy sposób przedstawiał ją dziewczynie. Nie miała pojęcia, ile czasu spędzili na dyskusji odnośnie do bezoaru czy innych składników, a także ich przetwarzania w celu użycia do konkretnych eliksirów. Po zjedzonym deserze pożegnali się, a ślizgonka podziękowała organizatorom i poleciła się na przyszłość. Miała nadzieję, że dobre wrażenie i tak udany koncert, nagrodzony gromkimi oklaskami, zaowocuje szansą na kolejny występ w ich restauracji. Zależało jej na rozwoju kariery muzycznej, chociaż starała się jeszcze żadnej ze swych pasji nie wysuwać na pierwszy plan. Gdy tylko uregulowali rachunek, chwilę porozmawiali, dziewczyna wyszła z lokalu i teleportowała się prosto do Doliny Godryka!