Nowy sezon Brytyjskiej Ligi Quidditcha zbliżał się wielkimi krokami, a to oznaczało dla Julki jedno — totalny chaos. Codzienne życie stało się wirującym szaleństwem treningów, obowiązków i niespodziewanych wizyt w Mungu, jak ta ostatnia, gdy tłuczek rozwalił jej bark. Każda godzina spędzona w szpitalu ciągnęła się w nieskończoność, ale gdy tylko wróciła do gry, rzuciła się w wir treningów z podwójną energią, jakby próbując nadrobić każdy stracony dzień. W tym wszystkim próbowała jeszcze znaleźć chwilę dla Bena, dla rodziny, i choć trochę dla siebie — co ostatnio było coraz trudniejsze.
Najbardziej brakowało jej bliźniaków jej brata, Seamusa i Alfie'ego, którzy wyraźnie cierpieli na brak swojej ulubionej ciotki. Jeszcze niedawno spędzili razem dwa tygodnie wakacji, a teraz mogła tylko wysłać im krótki tekst na Wizzengerze raz na kilka dni. Wiedziała, że musi coś zrobić, żeby jakoś wynagrodzić im tę nagłą nieobecność.
I wtedy wpadła na pomysł. Nic nie poprawia humoru jak słodycze Honeycottów! Te magiczne łakocie od lat były ulubieńcami młodych czarodziejów, a Julka wiedziała, że kilka z nich potrafi zdziałać cuda. Bez wahania ruszyła do sklepu i zaczęła wypełniać torbę: miętowe wesołki, które wywołują niekontrolowane wybuchy śmiechu, błystki, świecące żelki na imprezy, i sezonową czekoladę "Ugryź mnie w..!", której smak co roku był inny i zawsze zaskakujący. Na dokładkę wrzuciła jeszcze zaczarowane eklery, które zmieniały smak w zależności od nastroju jedzącego — idealne na humorzaste dni bliźniaków.
Zapłaciła za wszystko i już miała wychodzić, gdy jej uwagę przykuł intensywny, kuszący zapach, unoszący się w powietrzu. Zatrzymała się na chwilę, wciągnęła głęboki oddech, zamykając oczy z rozkoszy.
— Co tak pięknie pachnie? Steki? — zapytała, pół żartem, pół serio, a kasjerka, stojąca za ladą, uśmiechnęła się szeroko.
— Tak, steki z naszej kuchni. Mamy nie tylko słodycze, ale i potrawy oraz desery, które warto spróbować — odpowiedziała z dumą.
— Ciekawy model biznesowy, nie ma co— mruknęła Dżuls, rozbawiona. Poprosiła o kartę menu i zanurzyła się w jednym z głębokich foteli, które stały w kącie. Fotel otulił ją miękko, a z każdym oddechem czuła, jak napięcie opuszcza jej ciało. Oczy wędrowały po stronach menu, a myśli o Quidditchu, obowiązkach i planach treningowych rozmywały się w szumie kawiarni.
Przyjrzała się kilku pozycjom: „Zupa dyniowa” — gęsta, aromatyczna, z pieczonej dyni i przypraw, serwowana z chrupiącym chlebem z miodem. „Stek z rozmarynem” — soczysty kawałek mięsa z wywerny smoka lub wołowiny, marynowany w ziołach i grillowany do perfekcji. A może „Bubol na kamieniu” — filet z bubola w musującym sosie z alg. Każda z tych potraw zdawała się obiecywać chwilę zapomnienia.
Przeglądając menu, zupełnie zapomniała o całym świecie, o obowiązkach i presji, o wszystkim, co ostatnio ją przytłaczało. Może właśnie tego potrzebowała — małej chwili dla siebie, małego oddechu w tym szaleństwie. Pozwolić sobie na przerwę, na moment słodkiej beztroski, na łyk herbaty czy kęs pysznego mięsiwa, który sprawi, że życie, choć na chwilę stanie się prostsze i bardziej smakowite. Tylko na co się zdecydować, skoro ochotę miała na wszystko?
@Gwen Honeycott