Wielka wierzba o potężnych konarach. Gdy ktoś podejdzie za blisko, próbuje uderzyć intruza, machając nimi gdzie popadnie. Podobno kryję się pod nią przejście do Wrzeszczącej Chaty jednak nikt ze znanych nam osób nie może tego potwierdzić, z prostej przyczyny - podejście do pnia wiąże się z ogromnym ryzykiem. Drzewo rośnie tu od czasów gdy jeszcze dziadkowie obecnych uczniów chodzili do Hogwartu.
Uwaga. By pisać w wątku rzuć obowiązkowo kostką! Wyjątkiem są prowadzone tu nieopodal lekcje bądź treningi.
Spoiler:
1, 2 - wierzba najwyraźniej “przysnęła” i dała Ci święty spokój, bowiem gdy zbliżasz się to jedynie szeleści. To nie znaczy, że Cię nie zaatakuje, jeśli ją zbudzisz. Lepiej zachowaj ciszę! 3, 4 - najwyraźniej stanąłeś o pół metra za blisko i naruszyłeś “prywatność” drzewa. Smagnęła Cię długim pnączem w dowolnym miejscu na Twoim ciele i pozostawiła tam czerwony i bolący ślad. Okład z wywaru ze szczuroszczeta z pewnością nie zaszkodzi. 5, 6 - zachowałeś odpowiednią odległość od agresywnego drzewa tylko sęk w tym, że nie dało się przewidzieć iż ona może postanowić zaatakować… korzeniami. Tuż pod Twoimi stopami ziemia się rozchyla i obrywasz wilgotnym od ziemi korzeniem przez co niefortunnie upadasz i skręcasz kostkę/nadgarstek. Odpowiednie zaklęcie medyczne załatwi sprawę ewentualnie wizyta w Skrzydle Szpitalnym.
Odetchnęła z ulgą, cieszyła się, że nie będzie musiała pokazywać swoich umiejętności, które są dość nikłe. Uśmiechnęła się radośnie, kiedy Cassandra wyjaśniła gdzie się znajdują. - Nareszcie ! Już się bałam, że tu razem zamarzniemy. - Ucieszyła się. - Nie czuje nóg.
Przeszli przez zaspy, które były jeszcze większe niż ostatnio i znaleźli się przy bijącej wierzbie. Dziewczyna nadal nie rozumiała, czemu chłopak został akurat z nią. - Przepraszam, nawet się nie przedstawiłam. Andrea Amore - powiedziała.
- Nie tylko Ty, Rolvsson - poszedł za jej przykładem. Zatrzymał się w bezpiecznej odległości, uważając na gałęzie drzewa. - Kiedyś dostałem gałęzią, jak byłem młodszy. Miałem chyba trzy pęknięte żebra, nic przyjemnego. Lepiej uważaj - pociągnął ją za skraj kurki. Według niego podeszła za blisko. - No, ale jak lubisz trochę pocierpieć nie będę Cię zatrzymywał.
- Miło mi - zaśmiała się. - Nie, nie chce ucierpieć przy starciu z tym drzewem. Kiedyś, jakaś gryfonka została gorąco przywitana przez naszą wierzbę. Chyba byłą nowa, wylądowała w Mungu, z pękniętą czaszką. Odsunęła się od drzewa. Przyjrzała mu sie. Było całkiem spokojne, co było rzeczą dziwną. - Wiesz, że można je unieruchomić? - zapytała, aby mieli o czym rozmawiać.
Opadł do tyłu na śnieg, mocząc przy tym kurtkę. Czapkę i rękawiczki zdążył założyć, ale nadal zmagał się z suwakiem zaciętym do połowy. - Tak, słyszałem o tym. - machnął ręką na drzewo. - Nie przeszkadza Ci, że ktoś może nas zobaczyć? Wiesz ślizgonka i puchon trochę... niecodzienny widok. - Zaczął się zastanawiać nad jej reakcją miał dwa przypuszczenia odnośnie tego jak może się zachować.
- Przyzwyczaiłam się - wzruszyła ramionami. - Ze mną już tak jest. Nie pierwszy raz rozmiawiam z puchonem - wyjaśniła. Nie zamierzała siadać na śniegu. Miała krótką kurtkę, więc jej spodnie byłyby całkowiecie przemoczone, a tego nie chciała. Założyła rekawiczki, które wyczuła w kieszeniach.
Zaśmiał się spoglądając na nią spod półprzymkniętych powiek. - Też rozmawiałem z niejednym ślizgonem... jakoś nigdy nie udało się nam wyjść poza złośliwości - udało mu się zasunąć kurtkę pod szyję. Suwak zaczął być posłuszny a jemu było to na rękę. - To chyba męczące, co?
- Ciężko jest się z nami dogadać - przyznała mu rację. Sama nie mogła się z nikim porozumieć. - Jeśli bardzo zależy Ci na opini innych, oceniających po domu, to tak, męczące. Jeśli jednak nie zalezy Ci na tym i wolisz tych, co poznają Cię dokładniej, zanim ocenią, to nie. Przeczesała dłonią włosy ze śniegu. Złapała jeden z płatków na dłoń. Ciekawe, czy to prawda, że każdy płatek ma inny kształt, pomimo tego że ma sześć ramion.
Potrząsnął głową, poprawiając czapkę. - Chodziło mi, że musi być męczące bycie złośliwym cały czas. - wyjaśnił. - Nie każdemu się to udaje - przypomniał sobie nieudolne próby złośliwości ze strony niektórych osób. - A Tobie zależy na dajmy na to mojej opinii?
- Po części. Polubisz mnie, będę szczęśliwa, ale jeśli nie, to Twój wybór. Nie zmienię tego, kim jestem. - Masz rację, bycie złośliwym jest męczące, ale tylko dla tych, którzy nie chcą tacy być. Jeśli jednak to lubisz, to nie. Można nawet trafić na krukonów, którzy wiecznie ironizują i są złośliwi - przypomniała sobie Viv. Tej dziewczyny nie polubi chyba nigdy.
Przewrócił oczami, po części spodziewał się tego co powiedziała. - Jakaś ukryta niechęć do krukonów? To niezdrowe. - Zaśmiał się. Wstał ze śniegu i stanął do niej tyłem, od razu zaczął wyjaśniać dlaczego tak zrobił. - Nie dosięgnę ręką na plecy, jak możesz osusz mi kurtkę przemiękła mi trochę. - czekając na jakiś jej ruch, spytał: - Między sobą też się kłócicie i w ogóle jak z innymi domami?
Roześmiała sie. Pokiwała głową, po czym zaczęła strzepywać chłopakowi śnieg z kurtki. - Nie powiedziałam, że nie lubię krukonów... wszystkich. Tylko niektórych. Teraz jej rękawiczki były całe, oblepione śniegiem. Klasnęła w dłonie, pozbywając się go. - Nie muszę lubić ślizgonów, bo są z mojego domu. Każdy ma swoich wrogów, nie ważne czy to puchon, krukon czy ślizgon. Akurat w Slytherinie nie mam przyjaciół.
Przestępował z nogi na nogę, chciał się rozgrzać. - A, dzięki - uśmiechnął się w jej kierunku. - Zaraz zamarznę, przejdźmy się. - Poczekał, nie był pewien czy ta propozycja przypadła jej do gustu. - To... dziwne. - jego mina musiała być wyjątkowo głupia, aby odciągnąć ją od swojej twarzy zaczął gestykulować mocniej niż do tej pory - Chyba przyznasz mi rację. Nie mieć do kogo się odezwać we własnych domu, gdzie chcąc nie chcąc przebywamy dużo czasu.
- Tak, też zaraz tu zamarznę - jak na zawałanie zatrzesła się z zimna. - Już Ci coś mówiłam na ten temat. Wszyscy uważają mnie za dziwną, więc wielkiej różnicy mi to nie robi. Zakręciło jej się w głowie, cofnęła się dwa kroki do tyłu. Dotknęła bolącej skroni. Zmrużyła oczy. Ból minał tak szybko, jak i nadszedł. - Gdzie proponujesz? Nie będziemy raczej chodzić dookoła wierzby...
- Wszyscy, wszyscy... a Ty? Nie czujesz się samotna siedząc w dormitorium czy pokoju wspólnym? - zrobił kilka kroków w kierunku jeziora. - Odpowiada Ci ten kierunek? Andrea, nic Ci nie jest? - przytrzymał ją lekko za łokieć, bał się, że zaraz upadnie. - Lepiej wróćmy do zamku.
- Człowiek jest się w stanie przyzwyczaić do wszystkiego, ale nie masz ochoty zmienić tego? - szedł obok niej, uważając na każdy jej najmniejszy krok czy ruch. Niby, w porządku, ale nie chciał jej zbierać ze śniegu. Zmieszany puścił jej łokieć... no bo ile można tak go trzymać?
- Przez sześć lat można się przyzwyczaić - odpowiedziała. Kiedy chłopak przytrzymał ją, opuściła dłoń. - Nie, nic mi nie jest. Już w porządku - potwierdziła swoje słowa usmiechem. - Tak - odpowiedziała krótko.
- Człowiek jest się w stanie przyzwyczaić do wszystkiego, ale nie masz ochoty zmienić tego? - szedł obok niej, uważając na każdy jej najmniejszy krok czy ruch. Niby, w porządku, ale nie chciał jej zbierać ze śniegu. Zmieszany puścił jej łokieć... no bo ile można tak go trzymać?
Mimo że szła pewnie, to czuła na sobie spojrzenie chłopaka, które obserwowało każdy jej ruch. Poczuła się niezręcznie. - Tego nie da się zmienić - odpowiedziała.
- Jak czegoś chcesz możesz to zmienić. Ale skoro uważasz, że się nie da tego zmienić… a może chcesz aby zostało tak jak jest? - pytanie padło w momencie, w którym uznał, że Andrea nie będzie upadać, mdleć ani nic z tych rzeczy. Dał sobie spokój ze śledzeniem każdego jej ruchu.
- Chcieć zawsze można - przytaknęła. - I nie, chciałabym, aby przestano osądzać mnie po kolorze szat. Tego tematu nie można było rozwiązać tak, aby oboje się ze sobą zgodzili. Dziewczyn amiąła inne zdanie niz on, więc szybko zakończyłą ten temat. - Ciągle mówimy o mnie. Może Ty coś powiesz o sobie? Jesteś z Angli? Czy z jakiegoś innego kraju?
- No właśnie mówię, że zawsze można. Ale czy chcesz coś to zmienić? - spytał świadom, że ciągnie temat który chciała zakończyć. - Czyżbyś chciała zmienić temat? - zaśmiał się - Boisz się, że przekonam Cię do swoich racji? Rozpostarł szeroko ręce, chciał rozprostować kości, coś chrupnęło mu w karku. Patrząc na Andreę zaczął odpowiadać na jej pytania: - Nie chcę Cię zanudzić. - powiedział szczerze - Tak, z Anglii chyba nigdy nie będzie mi dane pojechać gdzieś dalej. A Ty Anglia czy jakieś odległe strony?
- O co Ci chodzi? - spytała lekko zirytowana. - Tak, chcę to zmienić, ale tego NIE DA się zmienić - podkreśliła 'nie da'. - Jeśli chcesz dalej drążyć ten temat, to zmień innych - warknęła. Przewróciła oczami. Jednak żeby zaraz nie zniechęcić do siebie chłopaka, uśmiechnęła się przepraszająco. - Przepraszam, poniosło mnie - westchnęła głośno. - Nie zanudzisz, lubię słuchać, jak ktoś opowiada o sobie - powiedziała. - Dlaczego tak uważasz? Masz dopiero... e... jesteś uczniem, więc jeszcze dużo czasu przed Tobą. Urodziłam się we Włoszech - odpowiedziała. - Nadal tam mieszkam, ale uczę się tutaj, w Hogwarcie już szósty rok.
Z niemałą satysfakcją patrzył jak trochę ją poniosło. Podrapał się w nos chcąc jakoś zatuszować wyraz twarzy, nie było to trudne zasłaniając znaczną jej część. - No i po co się denerwujesz? Zastanawia mnie dlaczego tak uparcie twierdzisz, że nie da się tego zmienić. - Słowa wypłynęły z jego ust swobodnie, widać nie wziął do serca zirytowania ani warknięcia rozmówczyni. - Tak już się toczy mój los, zawsze jest jakieś ”coś” które uparcie przeszkadza mi w realizacji planów. Jesteś włoszką? - nie krył zdziwienia. - Powiedz coś po włosku, nigdy nie słyszałem tego języka.
Scarlett: Scarlett od dłuższego czasu nie opuszczała zamku. Chyba zniechęcała ją pogoda. Jednak w końcu trzeba było opuścić cztery ściany. Nogi same powiodły ją w okolice Wierzby Bijącej. Z lekkim uśmiechem obserwowała szalejące drzewo.
- A co w nim takiego ciekawego? Język jak język – wzruszyła ramionami. - Ciao. Il mio nome è Andrea Amore. - Smettere di parlare di essa, infine - powiedziała. - Ho abbastanza! - Io non sono pienamente un italiano. Mia madre è francese, quindi io sono metà e metà, e il fatto che vivo in Italia fin dalla nascita, poi con il lavoro di suo padre. In caso contrario, probabilmente mieszkałabym in Francia – dodała, znowu po włosku. - Po francusku też? -zapytała z niewinnym uśmieszkiem, wiedząc, że chłopak nie zrozumiał ani słowa.
- Zupełnie nie rozumiem dlaczego omijasz ten temat i zbywasz mnie z niczym. Spytałem, dlaczego tak uparcie twierdzisz, że nie da się tego zmienić? - powtórzył kolejny raz. Słuchał jej z zaciekawieniem, niemniej nie przypadł mu ten język do gustu. Był taki... dziwny. I.. sam nie wiedział co dokładnie mu przeszkadzało w nim. - Domyślam się, że na początku się przedstawiłaś, a później nie mam pojęcia co powiedziałaś. - spojrzał na nią - Coś pod koniec było z Francją, więc może mnie oświecisz.