Osoby: Daenerys Nymira Anderson, Antoine Bonnet. Miejsce rozgrywki: Mieszkanie Bonneta, ul. Tojadowa 23/36 Rok rozgrywki: 2014 Okoliczności: Trzy miesiące przed Ostateczną Bitwą. Podwójny agent Argenów dopiero zaczyna swoją pracę. Bonnet jest w Lunarnych, DNA w Argenach, ale nie mają o tym pojęcia. Jeszcze.. Właśnie Antoine ma wręczyć jej klucze do mieszkania no i małą niespodziankę. Co to będzie, co to będzie?
Daenerys Nymira Anderson.. Bez wątpienia kobieta, która zawróciła mu w głowie. Jak nikt wcześniej. Czy była to miłość do końca życia, nie miał pojęcia, ale z pewnością wiedział, że łatwo jej nie puści. Z resztą, to co dzisiaj zaplanował dla niej było.. dostatecznym potwierdzeniem tych słów. A co zaplanował? Ano wszystko w swoim czasie. Jedno mógł powiedzieć na pewno – tego dnia DNA zamieszka razem z nim. Bo i czemu nie? No właśnie, przecież to nikomu nie szkodzi. Zwłaszcza, że przecież on sam jakoś nie bardzo czuł się dobrze w tym miejscu. Znaczy, czuł się dobrze, ale skoro mogła zamieszkać razem z nim, to dlaczego nie iść w tym kierunku? No właśnie. A z tego tylko korzyści będą oboje wyciągać. Po pierwsze – będą się mieli bliżej. Po drugie – będą się mieli cały czas. Po trzecie – to pozytywnie, bo inaczej chyba nie mogło, wpłynie na ich znajomość. Skąd u niego taki entuzjazm? Dobre pytanie, ale to chyba ten czas. Czas na miłość. Czas na osoby najważniejsze na świecie i w ogóle. Chyba wpadł po uszy w tą całą miłość, coś mi się wydaje, lecz trudno. Narzekać nie miał zamiaru. Przynajmniej na to, bo chyba powodów do radości było więcej niż do smutku, nie? Usłyszał pukanie do drzwi, akurat kiedy kończył gotować obiad. Dobrze, dobrze. Ten jeden raz się nie spóźniła, ba nawet przyszła wcześniej. Coś się stało? Serio, lekko był zmartwiony otwierając drzwi Puchonce. Dodać trzeba, iż miał na sobie jakże męski różowy fartuszek kuchenny, co by się nie pobrudzić, a przecież o to w kuchni było prościej niż ktokolwiek sądził przecież. – Czeeeść! – powiedział, ściskając ją i całując czule na powitanie. – Rozgość się! Ja tym samym wyjmę pieczeń. – rzucił , znikając w kuchni. Szczęśliwie, nie musiał jej niczego pokazywać. Była tutaj już tyle czasu w tak krótkim przedziale czasowym, że spokojnie wiedziała co i jak. Tymczasem obiad był prawie gotowy. Jeszcze tylko w ładny sposób udekorować talerze, ale to pikuś. I jest! Pięknie, smacznie, estetycznie. Antoine ruszył w stronę saloniku, wszystko zostawił na uprzątniętym stole, po czym czekając aż usiądzie, zajął miejsce na wprost niej. – Wiesz, nie zaprosiłem Cię tu bez przyczyny.. – podjął nagle temat po chwili rozmowy. Takiej dłuższej. Oj tak, trzeba było przyznać, ze naprawdę miała na niego pozytywny wpływ. Stawał się chłopak coraz bardziej otwarty na ludzi. Przynajmniej na nią, ale fakt, iż nie ograniczał się do zdawkowych informacji, to chyba dobrze, co?
Dany się spóźniała. Spóźniała się zawsze i wszędzie, chyba , że chodziło o coś ważnego. A takim w jej mniemaniu był list od Bonneta. Który podawał zdawkowe informacje takie jak godzina i fakt, że ma być u niego. Przestraszyła się wtedy. No bo jak miała inaczej zareagować na fakt, który brzmiał mniej więcej 20, u mnie Bardziej to brzmiało jak jakiś ciemny przekręt niż zaproszenie na randkę. Dlatego też prawie godzinę wcześniej była już w Hogsmaede. Kto by pomyślał, że Dany potrafi być taka punktualna. Kroki do miejsca zamieszkania Bonneta zaniosły ją wcześniej, niż o wyznaczonej godzinie. Zapukała, przestępując z rozdrażnieniem z nogi na nogę. Była blada ze zmartwienia. Ale kiedy zobaczyła Bonneta w różowym fartuszku jej chęć zabicia go, za narobienie jej strachu przysłoniło rozbawienie. Zanim zdążyła go opieprzyć, czy zrobić cokolwiek innego wylądowała w jego ramionach.Tak silnych i przynoszących jej taką ulgę, ża automatycznie zapominała o każdym problemie. Może nie był wielki. Może nie miał siły jak tur. Ale był jej. A jego ramiona sprawiły, że czuła się bezpieczniej niż w jakimś bunkrze. Nie zmieniło to jednak faktu, że od czasu kiedy dostała sowę chodziła jak chora, zastanawiając się o co chodzi. A chodziło o to, że Bonnet postanowił zrobić dla niej obiad.I to nie tak, że tego nie doceniała. Ale jego wiadomość mogłaby zawierać więcej choć o jedno słowo, niż godzinę i miejsce. Pokręciła lekko głową wchodząc do mieszkania, które znała już na prawie na pamięć. Jeśli dalej będzie juą przyprawiał o takie palpitacje serca, sama mu jedną, albo dwie zaserwuje. Gdyby wiedziała, że chodzi o kolacje, wzięłaby z sobą winą. Wiedziała jednak, że jej piękkny jest ubezpieczony. Dlatego też gdy on ruszył do kuchni ona ruszyła do miejsca w którym trzymał wina. Zgarnęła też dwa kieliszki i zanim Antoine wyłonił się z kuchni(którą ona odwiedziła na sekund kilka by zwędzić korkociąg i dać swojemu mężczyźnie całusa w policzek) otworzyła wino, które zabrała razem z kieliszkami do saloniku do którego poprowadził ją Bonnet i zapach przygotowanej potrawy. -Chcesz zginąć, za napędzenie mi stracha?-zapytała jednocześnie będąc poważną i żartując. Uniosła kieliszek upijając z niego odrobinę wina nie spuszczając jednak wzrok z swojego wybranka. Ktoś mógłby powiedzieć, a nawet przysiąc, że właśnie tym spojrzeniem czaruje się mężczyzn.
No, ale zostawmy te spóźnienia. Co z tego? Boże, po prostu miała masę innych rzeczy na głowie, albo zwyczajnie myślała o czymś innym. Czy to było takie złe? Oczywiście, że tak. Przynajmniej dla takich ludzi jak Bonnet. Tylko, że.. jeśli nie można zmienić świata żadnymi znanymi sobie sposobami, na ogół trzeba go zaakceptować. Takie właśnie kroki podjął z Daenerys. Poza tym.. racja była niepunktualna, ale było to coś w rodzaju jej znaku firmowego. Swoistej cechy, powtarzalnej tak często, że nie można było wyobrazić sobie tej osoby bez niej. Oczywiście w tym pozytywnym sensie, a nie tak jak na przykład w jego przypadku – Antoine nie będący w żaden sposób ironiczny, sarkastyczny to tak bardzo inna rzecz, a jeśli się uśmiecha kiedy indziej, niż kiedy ma racje i w ogóle, to porządek świata został zapewne odwrócony.. Kiedy otworzył jej drzwi, zobaczył ją i dotarło do niego, że może ona się trochę postresowała jego wiadomością, poczuł niemałą satysfakcje. Zatem martwiła się.. a skoro tak było, to znaczy, że jej zależało. Dobrze, bardzo dobrze.. Wręcz fantastycznie. Tylko utwierdzała go w swoich założeniach. Jednakże dziwnie bardziej od tego faktu,że serio była przejęta ucieszył go fakt, że potrafi jednym listem wzbudzić takie napięcie. Zasadniczo granie na czyichś emocjach nie było specjalnie trudne, pod warunkiem, że wiedziało się gdzie uderzyć. Oj tak, znajomość słabych punktów swego przeciwnika, to zawsze cenna informacja, prawda? Nie inaczej. Jeśli w ogóle DNA mógł traktować w kategoriach przeciwnika. Słodka niewiedza. Tymczasem Antoine wpadł do salonu, sprawdził czy aby wszystko na pewno jest gotowe – i tak. Było. Znaczy się. Jedzenie. Tego jednego punktu ich spotkania póki co zabrakło, ale wszystko w swoim czasie, tak? Tak. No wiec, gdy za pomocą Leviosy na talerze trafił posiłek, Antoine pochylił się nad swą ukochaną, by odwdzięczyć się jakoś za tego buziaka w kuchni. Akurat słyszał jej słowa. Chciała jego śmierci? Ciekawe. Bo akurat by go zabiła.. – Chcesz mnie zabić? – rzucił cicho wprost do jej ucha, po czym pocałował w policzek. – Wiesz, myślałem, że jestem Ci dość bliską osobą, no i coś do mnie czujesz.. I ten. No… normalni ludzie, nawet nie normalni, nie chcą śmierci bliskich osób? – powiedział spokojnie, a w jego głowie przemknęła myśl o ojcu. Oj tak. To wydarzenie będzie piękne. I nie.. nie przejmował się, bo nie Pierre Bonnet nie był bliskim mu człowiekiem. Za to ona tak. – Chociaż w sumie.. Lepiej zginąć z twojej ręki, niż czyjeś innej. Bądź, co bądź to Ty jesteś mi bliska.. – dodał, po czym pocałował czule dziewczynę, by kilkanaście sekund później zająć miejsce za stołem.
No fakt, spóźnianie się było jakby jej wizytówką. Jednak większość osób wiedziała, że nie robi tego specjalnie. Przecież starała się. Naprawdę. Nie raz nawet zaczynała się szykować godzinę wcześniej, ale wtedy wredne minuty jej jakoś tak strasznie szybko uciekały, więc koniec końców jak zwykle była spóźniona. Nie których to irytowało. Większość nawet. Ale do tego trzeba było się po prostu przyzwyczaić i umawiać się z nią na godzinę, a samemu zjawiać się co najmniej pięć minut później i w taki oto sposób problem był zażegnany. I tak! Przestraszyła się, jakże mogło być inaczej jak dostała taki krótki list. Godzina i miejsce? To nigdy nie zapowiadało nic dobrego. Nic więc dziwnego, że strasznie się zdziwiła, gdy na miejscu zobaczyła Antka całego i zdrowego w dodatku gotującego jeszcze. Normalnie jednocześnie miała chęć go wyściskać jak i mu porządnie w głowę pieprznąć za napędzenie jej stracha. -Nie straszy się tak ludzi Bonnet. Wiesz jak się martwiłam od czasu dostania Twojej wiadomości? - fuknęła lekko na niego, gdy już zasiadł po drugiej stronie stołu. No bo przecież od zmysłów odchodziła do tej dwudziestej gdy w końcu zjawiła się pod jego drzwiami. - Obiad to ja ledwie ruszyłam. Poskarżyła się jeszcze i nie mogąc dłużej wytrzymać złapała za widelec, bowiem potrawa, która już znalazła się na talerzach pachniała zachęcająco. Nie miała więc zamiaru zwlekać dłużej z jej jedzeniem, skoro Antek był cały. Trochę nieuprzejmie, ale miała nadzieję, że zrozumie.
Przestraszyła się? Jeśli tak, to dobrze. Bardzo dobrze. Tak szczerze mówiąc, to ten efekt chciał uzyskać. Był straszny, nie? chyba tak. No, ale cóż, taki już był, a pewnych rzeczy w swoim charakterze nie można zmienić. Nie tak łatwo. Ale aby je zmienić, potrzebne są chęci, a tych zwykle brakuje. Tak było właśnie z tym klasycznym dla niego, zdaniem niektórych, budowaniem napięcia, grania na ludzkich emocjach, celem uzyskania własnych korzyści. Jakich? To już tylko on jeden wiedział. Najczęściej jednak w ten sposób robił to, co tak bardzo lubił, wręcz kochał – sprawdzał różne rzeczy. Głównie, prawie zawsze, podejście do jego słów, egzekwowanie jego rozkazów, prośb, czy poleceń. A poza tym.. podobno kobietę trzeba sobie wychować.. Nie, żeby on chciał. Nic z tych rzeczy. DNA była akurat taką osobą, której nie chciał zmieniać pod żadnym względem. Bo i po co? A poza tym, zapewne gdyby cos mu się w niej wybitnie nie podobało, pewnie nie byłby z nią, bez uprzedniego zniwelowania tego czegoś. Tak się nie stało. Pomijam fakt, że osoby, które kochał przyjmował w całości. Takimi jakimi były. Bez retuszu, czy światłocienia. - Skoro nie ruszyłaś obiadu, nie krępuj się. – powiedział spokojnie, z lekkim uśmiechem, siadając naprzeciw niej. Widząc, jak Daenerys zabrała się za jedzenie, poszedł jej przykładem. On sam co prawda nie narzekał na apetyt tego wieczoru, bo przecież nie o wspólny posiłek tu chodziło. Przynajmniej nie tylko. Spożywali zatem oboje, rozmawiając na zupełnie prozaiczne tematy – wydarzeniach bieżącego dnia, ostatnich rzeczach w szkole (te ostatnie jakoś nieszczególnie go interesowały). Rozmawiali, śmiali się, jedli, popijali wino, aż w końcu całą tę sielankę przerwał Ślizgon, który ponownie wziął kielich, upił łyk alkoholu, po czym przyglądał się swojemu gościowi. Dwa, albo trzy razy wziął głęboki oddech, na tyle cicho, aby niczego nie usłyszała, po czym przeszedł do sedna sprawy. – W sumie masz racje. Nie straszy się tak ludzi.. – zaczął nagle ni stąd, ni zowąd. – Ale taki był mój cel.. Chciałem, abyś jak najszybciej się tutaj znalazła. – wyznał bez żadnego żalu, ani krzty przeprosin w głosie. Bo i przepraszać nie miał zamiaru. I na tym skończył temat, powracając do posiłku. Po co miał mówić o wszystkim od razu? Wtedy nie byłby Bonnetem. Nie byłby sobą.
Kochała Antka. Tak jej się wydawało. Ale co ona mogła wiedzieć o miłości, jak sama nadal czuła się jak jeden wielki gówniarz. Nie wyobrażała sobie jednak, że miałoby mu się coś złego stać. Więc tak, przestraszył ją! Przestraszył ją i to strasznie na śmierć aż prawie. Tak, że gdyby się nie opamiętała, to pewnie w samej wielkiej bo XXL męskiej koszulce by wybiegła do niego. Na szczęście wróciła się i ubrała jak normalny człowiek i dopiero wtedy poganała jak na złamanie karku do niego. Ale zostawmy już to strasznie teraz może. Dany zaburczało w brzuchu więc bez większych oporów wzięła się za jedzenie. Jadła tak, że jej się aż uszy trzęsły normalnie. W między czasie rozmawiając z Antkiem i mu opowiadając o róznych rzeczach które jej się przytrafiły od ich ostatniego spotkania. Które nie było znów tak dawno. Ale jej to się przecież zawsze coś ciekawego lub szalonego działo w życiu. -W sumie masz racje. Nie straszy się tak ludzi.Ale taki był mój cel.. Chciałem, abyś jak najszybciej się tutaj znalazła.-wyznał w pewnym momencie tych błachych pogawędek jej mężczyna, a ona spojrzała na niego z uniesioną brwią. Znów chciał ją straszyć czymć, czy co? Drugi raz się nie nabierze. Trzeba było powiedzieć, że masz jajo smoka, byłabym jeszcze szybciej - powiedziała celując w niego widelcem i czekając na dalsze ego szłowa, które nie nadchodziły. - No mówże w końcu przystojniaku Ponagliła go, wsadzając sobie do ust coś co miała akurat nadziane na widelec, którym w niego mierzyła. Obdarzyła go też uśmiechem, pełnym prawie dziecięcej niecierpliwości i ciekawości