Ponure, ciemne miejsce, z którego niejednokrotnie nawołują tajemnicze, nieraz przerażające dźwięki. A jednak, nie brakuje ludzi gotowych dobrowolnie tam wejść. Otóż miejsce to zawsze gości klika dementorów. Znajdują się tam w celu bezpieczeństwa, by bronić mogły przy ewentualnym zagrożeniu, jednak mają też drugie zastosowanie. Niejednokrotnie dorośli czarodzieje przychodzą tu, by ów stworzenia wykorzystać do nauki wyczarowywania patronusa. Wszakże, nie każdy dorosły potrafi sobie z nimi poradzić.
Kurs - zaklecie Expecto Patronum
Do kursu przystąpić mogą dorośli znający już w pewnym stopniu Zaklęcia i Uroki, jak i Obronę Przed Czarną Magią. Kurs naucza zaklęcia Expecto Patronum. Jeśli pomyślnie zdasz kurs, sam wybierasz formę, jaką przybrał Twój patronus. Uwaga: Mając 20 pkt z Zaklęć i OPCM nie musisz zdawać kursu, przyjmujesz, że potrafisz wyczarować patronusa
WYMAGANIA:
• min. 15 pkt Zaklęcia i OPCM • Jeśli chcesz, aby nauka odbywała się, gdy byłeś uczniem lub studentem, zaznacz to w poście • kurs darmowy w każdym podejściu • punkty nie przysługują
Rzuć kością w temacie do losowania i uwzględnij swoje wyniki w pisanym poście:
1 - Bogin powoli wyłonił się z szafy i gdy tylko go ujrzałeś zupełnie zapomniałeś, że nie masz do czynienia z prawdziwym dementorem... Stanąłeś jak osłupiały, a stwór już zaczął szybować w twoim kierunku. Przerażanie malowało się na twojej twarzy i już dzielnie chciałeś unieść różdżkę, gdy jedyne na co się zebrałeś, to głośny krzyk i szybka ucieczka z tej klasy. Nie poszło Ci najlepiej, a serce dygocze Ci jak oszalałe. Może napij się eliksiru uspokajającego i zabierz się za ćwiczenie tego zaklęcia, gdy będzie czuć się nieco pewniej...? Albo, w ogóle to odpuść, nikt na pewno by nie chciał, żebyś przedwcześnie osiwiał!
2 - Wdech wydech, dementor nie jest prawdziwy! Świetnie, o tym już pamiętasz, teraz pozostało Ci tylko skupić się na cudownym wspomnieniu, gdy przed tobą unosi się przerażający potwór gotowy namiętnie Cię ucałować, by wessać twą duszę. Łatwizna! Gorączkowo wertujesz myśli, próbując myśleć o tym, jak miło niegdyś spędzałeś czas, cicho wypowiadasz zaklęcie, celujesz i... udało Ci się wyczarować jakąś marną białą wstęgę, która znika w przeciągu sekund. No... jeszcze trochę ćwiczeń i wstęga na pewno zamieni się w patronusa, z resztą kto wie, może w twoim przypadku przybierać ona będzie kształt małej glizdy, wówczas możesz śmiało stwierdzić, że jesteś bardzo blisko celu!
3 - Expecto patronum, patronum expecto, to nie jest prawdziwy dementor, miłe wspomnienie... Kiedy stajesz na wprost lewitującego potwora uświadamiasz sobie, że by opanować ten urok trzeba pamiętać o naprawdę wielu rzeczach jednocześnie. Masz w zanadrzu wybrane wspomnienie, powtarzasz sobie, że to tylko bogin i jedyne co Ci pozostaje to wypowiedzieć zaklęcie broniące. Ze zdenerwowania mamroczesz je niewyraźnie pod nosem. To nie był najlepszy pomysł! Najwyraźniej nie wypowiedziałeś zaklęcia prawidłowo, bowiem nagle z twojej różdżki strzeliło pasmo wściekle pomarańczowego światła uderzając w kilka szafek. Ze wszystkich zaczęły wyłaniać się boginy - dementorzy. Teraz to na pewno nic nie wyczarujesz! Przerażony uciekasz z klasy.
4 - Zaklęcie, bogin, wspomnienie - powtarzasz to niczym mantrę stojąc w gotowości, gdy dementor opuszcza szafę. W pierwszych chwilach stoisz patrząc na niego, jakby czekając, aż urok sam się rzuci. Niestety twoja różdżka nie zamierza przejąć inicjatywy. Robisz głęboki wdech i skupiasz się na wspomnieniu. Zajmuje Ci to może odrobinę za wiele czasu, bo już zaczynasz czuć zamykającą się rękę bogina na twoim przedramieniu, jednak w porę przypominasz sobie, że pora odeprzeć atak. Wykonujesz machnięcie różdżką... i tak! Udało Ci się! Co prawda twój patronus jest prawie przezroczysty i wisi przed tobą około dwóch sekund, ale przecież teraz będzie tylko lepiej! Już wiesz jaki kształt przybiera twój obrońca, teraz wielokrotnie doskonal to zaklęcie w samotności, najlepiej spróbuj sięgać po mocniejsze, dobre wspomnienie, to powinno zaradzić twoim problemom. Zdobywasz zdolność wyczarowania patronusa. Tutaj możesz uzyskać dyplom.
5- Wiesz wszystko na temat tego zaklęcia, a przynajmniej tak Ci się wydaje. Wiesz doskonale na czym się skupić, jaki ruch ręką wykonać, oraz jak poprawnie wypowiedzieć nazwę, wiesz nawet, które twoje wspomnienie jest wystarczająco silne. Teraz pozostaje to sprawdzić w praktyce! Bogin nadciąga, wahasz się tylko krótkie sekundy, zaraz wymierzając w niego odpowiednie zaklęcie. Wow! Twój patronus wygląda naprawdę nieźle! Jesteś tym tak bardzo podekscytowany, że omal nie podskakujesz. Niestety tracisz przy tym koncentrację i twój obrońca bezpowrotnie, zdecydowanie zbyt szybko, niknie. Jednak znasz drogę, wiesz co robić, by go wyczarować, miejmy tylko nadzieję, że równie dobrze pójdzie Ci w chwili prawdziwego zagrożenia. Zdobywasz umiejętność wyczarowania patronusa. Zgłoś się po dyplom tutaj
6 - Musisz być urodzonym mistrzem zaklęć. Ewentualnie na pewno poświęciłeś długie godziny doskonaląc rzucanie tego uroku. Gdy tylko bogin pojawił się na horyzoncie, od razu wiedziałeś jak go unieszkodliwić. Patronus, którego wyczarowałeś znakomicie przegonił dementora, ba, ten aż w popłochu uciekł ponownie do szafy. Ale co więcej, twój doskonale wyglądający obrońca, najwyraźniej wcale nie zamierza tak szybko zniknąć. Stoi sobie w najlepsze w klasie, pozwalając Ci się dokładnie mu przyjrzeć. Chcesz wysłać komuś wiadomość za jego pomocą? Na pewno to dla Ciebie zrobi! Czujesz się tak pewny, że masz świadomość, iż nawet w prawdziwym zagrożeniu, zdołałbyś to bez problemu powtórzyć. Chyba masz talent! Po dyplom zgłoś się tutaj.
Callisto Marquett
Dodatkowo : opiekun Slytherinu, legilimencja, oklumencja
Przyszła tutaj pewna swego. Kontrola emocji była tym, co wychodziło jej zawsze najlepiej. Wystarczyło tylko dodać do niej kilka słów i gest z różdżką w dłoni. Wiedziała, że jej się uda. W pomieszczeniu było ciemno i chłodno. Czuła dementorów przepływających w powietrzu tuż obok, gotowych wyssać z niej wszystkie dobre wspomnienia. Uśmiechnęła się ironicznie w półmroku. Miała ich bardzo niewiele. I nie czuła się ani trochę szczęśliwa. Co więc mogli jej zrobić? Przeszła kilka kroków z dumnie uniesioną głową, tak, jak zawsze ją uczono. Jeden z dementorów zbliżył się niebezpiecznie. Jego wątłe szaty unosiły się i opadał łagodnie. Callisto wycelowała w niego różdżką, przyglądając się jego ohydnej twarzy. Właściwie prawie jej nie miał, zupełnie, jakby założył maskę. Czy ona też taka była? Zgniła w środku, wysysająca szczęście z innych. Z piękną maską na twarzy kryjącą to wszystko. Skrzywiła się mimowolnie. - Expecto patronum! - zawołała dźwięcznie, wyciągając z głębi umysłu najlepsze wspomnienie, jakie miała. Głos zawibrował echem w dużej sali, gdy z różdżki wypłynęła srebrzysta smuga światła, kształtując się w coś, czego nie była w stanie dostrzec, oślepiona blaskiem. Nagle wszystko ucichło. Wokół Callisto zrobiło się cieplej i bezpieczniej. Dopiero wtedy go dostrzegła. Był piękny. Srebrzysty jednorożec. Tak niezwykły i elegancki. Zbliżył się do niej z gracją, jakiej niemal mu pozazdrościła. Wyciągnęła dłoń, chcąc dotknąć błyszczącego łba, ale zanim opuszek jej palca dotarł do celu, zwierzę zniknęło. Wyszła stamtąd osłupiała. Zdobyła to, po co tu przyszła, ale zdawało jej się, że dostała nawet dużo więcej.
William usiadł na ławce przed salą strachów. Ach, to tutaj jego znajomi z Londynu pewnie nauczyli się "najprzydatniejszego" zaklęcia w życiu. Sam jeszcze pamiętał jak jako młody chłopak chciał się przekonać, jakie zwierzę w nim siedzi. Nie chodziło o to, które bryka po alkoholu czy skacze przy większej ilości adrenaliny, a raczej o to magiczne. Skąpane w błękicie i bieli, wyglądające jak morska piana osadzona gdzieś na skraju plaży w Hiszpanii... Tak, widoku nie da się zapomnieć, ono swoim spokojem pochłania każda komórkę i już człowiek nie pamięta czy to on z niego wyszedł czy Atena w micie. A może wszyscy kiedyś byliśmy rybami, syrenami? Bez znaczenia. Ten melancholijny nastrój przerodził się w wspomnienie. Szkolne mury, ciężka praca zarówno w kuchni, jak i w sali zaklęć. Każde miejsce nadawało się by ćwiczyć przed egzaminami. Tym razem to zajęcia dodatkowe zawalały mu czas. Ostatni rok, wszyscy sądzili, ze uczy się z rysunku, w końcu właśnie w tym widział swoją przyszłość. Tym czasem co rusz pracował na wymówieniem jednego zaklęcia, delikatnym machnięciem nadgarstkiem i wspomnieniem, które miało dawać siłę większa niż wszystkie elektrownie atomowe razem wzięte. Ćwiczenia, ćwiczenia i jeszcze raz ćwiczenia. A gdy przyszedł juz moment egzaminu... Strach. Ogromny lęk, chęć ochrony, piękna mewa i pustka po utracie jedynej rzeczy, która mogła go wtedy uratować - świadomości. Choć z sali wyszedł później niż wszyscy, to zadowolony z siebie był jak nikt. Udało mu się, a to nie mały wyczyn!
Kiedy podchodziła do egzaminu, Astrid doskonale wiedziała, że nie musi tego wcale robić. Była dość dobra z zaklęć, by już dawno wyczarować zadowalający, półprzezroczysty i świetlisty kształt, chroniący ją przed tych ohydztwem, jakim byli dementorzy. Nawet jeśli pomagali trzymać złoczyńców w Azkabanie, wydawali jej się tak bardzo źli i mroczni, że nie potrafiła przekonać się do nich nawet wtedy, kiedy szef biura aurorów wykładał jej ich pożyteczność. Tak czy siak, znała doskonale formę swojego protektora. Nie mogła jednak oprzeć się chęci posiadania stosownego dyplomu, który - kiedy już uda jej się zdobyć własne lokum - z dumą zawiesi na ścianie. Devaux i tak spędzała w ministerstwie masę czasu. Nie było więc problemem dotarcie do odpowiedniej komnaty i poświęcenie kilku minut na ten dość nieprzyjemny test. Do sali strachów nie weszła dumnie, ale pewnie. Nie była do końca świadoma, że na wierzch wyłaziła znowu jej brawura, a nie wysokie umiejętności, ale może to i lepiej. Wyciągnęła różdżkę, szykując się na atak zakapturzonych potworów, a gdy jeden powoli zaczął sunąć w jej kierunku, uniosła drewienko i opierając się jego podłej mocy, przypomniała sobie najszczęśliwszy moment swojego nie tak znowu długiego życia, mówiąc jednocześnie: - Expecto patronum. Srebrna mgiełka wysączyła się z różdżki, formując się w błyszczącą, małą meduzę, unoszącą się nad ziemią. Błyskawicznie osaczyła dementora, przeganiając go w mrok. Było po wszystkim. Było, jak należy.
Regis ćwiczył długo do egzaminu z patronusa. Chciał spełnić oczekiwania rodziców, on sam nie uważał tej umiejętności za potrzebną mu. Zresztą po co? Jednak ćwiczył, ale nie wychodziło mu to za dobrze, chyba nie miał tak szczęśliwych wspomnień, żeby dobrze wyczarować patronusa. A jego rodzice jeszcze zachwalali Pottera, który uczył się w Hogwarcie kilka lat wcześniej. Nadszedł w końcu dzień egzaminu. Starał się skupić, ale gdy tylko bogin się pojawił, zamarł. Widział Cir, która spadła z miotły i się zabiła. Zaczął sobie powtarzać, że to tylko bogin, ale to nie dawało rezultatu. I już, już, bogin go prawie miał, kiedy rzucił zaklęcie Patronusa. Udało mu się! Co tam, że ledwo ledwo, ale udało się. Wyszedł szczęśliwy.
Od rana Coma lekko się denerwował. Cóż w tym dniu miał pokazać, że wie jak przegonić Dementora. Owszem Iridion wiele o tym czytał jednak nie odważył się uczyć samemu. W końcu jak by nie patrzeć było to zabronione. Jednak czytanie na ten temat już nie. Szybko zjadł śniadanie i popędził pod salę strachu. Był tak podekscytowany, że ciągle sprawdzał czy aby na pewno wziął wszystko czego potrzebował. W myślach wymieniał co powinien mieć i jak się zabrać do odganiania Dementora. Pamiętał to doskonale jednak wiedział, że czasem stres może zjeść najlepszego czarodzieja czy też specjalistę od zaklęć. Także dlatego był też lekko zdenerwowany i można powiedzieć, że lekko sparaliżowany. Cóż w końcu każdy, kto stawał przed przed istotą, która potrafiła zabrać wszystkie dobre i przyjemne wspomnienia mogła przerażać i mogła też paraliżować niektórych uczniów. Wreszcie przed salą pojawił się egzaminator i wpuścił Comę do środka. Stała tam tylko wielka szafa, w której co jakiś czas słychać było dziwne dźwięki. Cóż Iridion był odważny jednakże te odgłosy przyprawiły chłopaka o lekką gęsią skórkę. No ale nie trwało to długo. Wreszcie usłyszał głos egzaminatora mówiący o tym jak powinno się zabrać do zadania jakie przed nimi czekało. Po krótkiej lecz dość porywającej przemowie mężczyzna kazał ustawić się Comie przed szafą i gdy Iri to zrobił prowadzący egzamin kazał mu się przygotować. Muzyk stał i czekał na to co się stanie. Wyjął różdżkę i gdy potwierdził swoją gotowość egzaminator otworzył drzwi. Powoli zaczął z niej się wyłaniać czarny kształt istoty. Jednak Coma nie pozwolił mu się wyłonić do końca ze swojej kryjówki. Działał pewnie i szybko. - Expecto Patronum – krzyknął momentalnie przywołując swoje najweselsze, a zarazem najsilniejsze wspomnienie. Z różdżki mężczyzny zaczęła się najpierw wydobywać niebieska mgiełka, która po krótkim czasie zmaterializowała w patronusa. Przybrał on kształt jaguara. Iridion był z siebie dumny. Owszem chciał, by udało mu się to za pierwszym razem i tak się stało. Dementor ze strachu przed jaguarem zwiał do szafy, a patronus Iriego jeszcze przez kilka minut dumie prezentował się w sali strachu. Egzaminator pokiwał zadowolony głową i pozwolił Comie odetchnąć po czym powoli skierował się razem z mężczyzną do drzwi.
Sama nie wiedziała, czy to przez brak czasu, czy z powodu braku konieczności, nie opanowała wcześniej zaklęcia Patronusa. Zdała sobie jednak sprawę z tego, że musi nadrobić zaległości, toteż spędziła parę wieczorów nad wertowaniem różnych ksiąg traktujących o zaklęciach i urokach, żeby dobrze przygotować się przed swoją próbą. Wiedziała, że w przypadku tak trudnej magii, lepiej było wpierw skupić się na teorii, a dopiero potem sprawdzić się w praktyce. Któregoś dnia stwierdziła wreszcie, że o Patronusie przeczytała niemalże wszystko i że czas naprawdę nauczyć się rzucania tego zaklęcia. W tym celu udała się do tzw. Sali Strachów, ponurego i ciemnego miejsca, o którym niektórzy mówili, że jest nawiedzone. Skłamałaby mówiąc, że w ogóle nie obawia się tego, co tam zastanie, ale nie miała wyjścia. Żeby opanować czar Expecto Patronus musiała stanąć w obliczu zagrożenia. Dlatego niepewnie nacisnęła klamkę i wkradła się do środka pomieszczenia, rozglądając się wokół siebie. Od razu sięgnęła po swoją różdżkę; musiała być w końcu gotowa na wszystko. Po chwili miała wrażenie, jakby mroźne powietrze ogarnęło całe jej ciało, ale i to uczucie nie pozwoliło jej ruszyć nawet na krok. Dopiero czarna, zakapturzona postać, która pojawiła się tuż przed jej twarzą przyprawiła ją o nieprzyjemne dreszcze. "Wspomnienie" - jedno słowo rozbrzmiało w jej głowie, a dziewczę uniosło swoją świerkową broń do góry, celując w demetora. - Expecto Patronum - Krzyknęła, a z jej różdżki wypłynęła niezwykle jasna poświata. Elle nadal myślała zaś o swoim pierwszym, jazzowym występie przed publiką, w jednym pubie w Hogsmeade. Dostała wtedy wielkie brawa, a jeden z muzyków przyznał jej nawet, że ma zadatki na wielką gwiazdę. I chociaż niektórym to wspomnienie mogłoby wydawać się dość trywialne, dla panny Bennett znaczyło naprawdę wiele. Poza tym, że to był pierwszy raz, kiedy dziewczyna zdecydowała się zrealizować swoje marzenia, ten występ stanowił dla niej swego rodzaju symbol wyrwania się spod skrzydeł despotycznego ojca. Dopiero wtedy absolwentka Szkoły Magii i Czarodziejstwa poczuła, że żyje. Zatonęła w swoim wspomnieniu na dłuższą chwilę, zapominając niemal o bożym świecie. Opamiętała się dopiero wtedy, kiedy zobaczyła jak jej świetlisty Norweski Smok Kolczasty rozprawia się z przerażającą marą, a w dodatku po zwycięskim pojedynku, ukazuje jej się w pełnej krasie, jakby chciał przez to powiedzieć, że jest gotów wypełnić wszystkie jej polecenia. Dopiero, gdy dziewczyna nie odezwała się ani słowem, przefrunął przez pomieszczenie, kilkukrotnie pokazując jej różne akrobacje w powietrzu. Estelle nie spodziewała się nawet, że pójdzie jej aż tak dobrze. Okazało się, że wyczarowany przez nią patronus wręcz wypełnia książkową definicję, a dziewczyna była pewna, że w obliczu zagrożenia zaklęcie jej nie zawiedzie. Zakończyła więc tylko działanie czaru krótkim Finite, po czym opuścił pomieszczenie, wracając w dobrym humorze, do swojego mieszkania na Alei Amortencji.
Kostka:: 6 Patronus: Norweski Smok Kolczasty
Alexis Blackwood
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193 cm
C. szczególne : Liczne tatuaże na ciele, kolczyki, rozmaite naszyjniki, rockowy styl, intensywnie niebieskie oczy, gazelle legs, bardzo szczupły, acz nie anorektyczny.
Jeszcze za czasów szkolnych, Alexis pragnął nauczyć się Patronusa.. Czytał o nim bardzo dużo i uparł się, aby osiągnąć cel, niezależnie od wszystkiego, ani trudu, jaki będzie musiał w to włożyć.. Kiedy Blackwood coś sobie postanowi, robi wszystko, aby mu się udało; nigdy się nie poddaje, takie już zwyczajnie miał usposobienie.. Najgorsze było to, że nie posiadał zbyt wielu pozytywnych wspomnień, a to była podstawa ku temu, by czar ten się powiódł.. Ale mimo to postanowił spróbować, bo nic nie stawało przecież na przeszkodzie.. Po wielu przygotowaniach, udał się do tej konkretnej, tak zwanej "Sali Strachów" okrzykniętej niezwykle ponurą i z ogromną pewnością siebie stanął przed wielką szafą. Tuż obok poczynania młodego czarodzieja obserwował egzaminator. Wyjątkowo się nie stresował, ale może.. powinien był..? Wytężył zatem mózg, usiłując z całych sił przywołać jakieś najlepsze momenty swego życia.. Pomyślał o swoim bracie bliźniaku. Skierował odpowiednio różdżkę, i gdy wyłonił się Bogin, celował nią prosto w niego.. I to nie tak, że strach go obleciał, ani nic z tych rzeczy, gdyż Alex niewielu rzeczy się obawiał.. ale coś poszło nie tak, pomimo faktu, jak mocno starał się cokolwiek wskórać, żadne z jego wspomnień, nawet tych związanych z Chesterem, nie były na tyle silne, aby zaklęcie się powiodło, przez co stwór ruszył na niego i powalił go na ziemię, co go nie dość, że cholernie sfrustrowało, to wielce zirytowało. Zatem prowadzący egzamin musiał zainterweniować, przepędzić "Dementora", aby przypadkiem krzywdy chłopakowi nie zrobił.. To co potem usłyszał z jego ust, mocno go wkurwiło i dobiło. - Przykro mi panie Blackwood, ale nic z tego.. Może następnym razem. - tak właśnie brzmiały jego słowa i ze zrezygnowaniem chłopak musiał opuścić salę.. Po drodze nie obyło się od wiązanki przekleństw, która wyleciała z jego ust w pustą przestrzeń, a także od rozwalenia czegoś po drodze i wyżyciu się na czymś, a nawet kimś.. Jednak nie zamierzał odpuścić, obiecał, że tu wróci, kiedy będzie na to gotowy, więc musiał nazbierać więcej tych dobrych wspomnień.. Wiedział, że nie będzie to łatwe, ale nie spocznie, póki koniec końców nie nauczy się wyczarować Patronusa..
Kostka: 1
Tak jak zaprzysiągł, kilka lat później powrócił do tego samego miejsca, aby ponowić próbę wyczarowania Patronusa. Lecz i znowu dupa blada i niedopieczona.. Może i miał więcej dobrych wspomnień, teraz wymieszał te z bratem i momentem poznania Iridiona, dzięki któremu przecież w jego życiu zaczęło się wszystko coraz lepiej układać.. I za jego sprawą rzecz jasna jego charakter uległ nieznacznej zmianie, bo miał na niego ogromny wpływ, do tego zaczął być najważniejszą osobą w jego życiu.. więc co tym razem poszło do cholery nie tak? Nie miał zielonego, ani bladego pojęcia.. Aczkolwiek może źle wypowiedział zaklęcie, czy licho jedne wie, co innego i dlatego poniósł porażkę..? Bo zdecydowanie to nie był stres, nie w jego przypadku! A taki był już pewny, że się uda, bo miał czym manewrować i o czym przyjemnym myśleć, ale jak na złość nie chciało coś z nim współpracować.. Trudno, jak nie dzisiaj, to kiedy indziej, Alexis wierzył, że w końcu mu się powiedzie. Po prostu to czuł!
Kostka: 3
Gdy osiągnął niezły sukces, a jego zespół, który założył ze swoim najlepszym przyjacielem Iridionem wsławił się na cały świat i stał naprawdę popularny, już wiedział, że to będzie jego droga do sukcesu i to będzie coś na tyle silnego, by wyczarować tego przeklętego Patronusa.. Po raz trzeci i miał nadzieję ostatni, stanął przed tą pieprzoną szafą, i gdy wyleciał z niej Bogin w postaci Dementora, natychmiast pomyślał o swojej karierze, o całym swoim cudownym zespole Fallen Angels, o tym, kiedy pierwszy raz poczuł, że Coma jest dla niego kimś znacznie więcej, niż tylko kumplem, połączywszy te wspomnienia w swym umyśle, ryknął na cały regulator: - EXPECTO PATRONUM! - i bach, z jego różdżki nareszcie wyłoniła się jasna poświata, która przybrała postać lisa.. Blackwood ciężko dyszał, ale był z siebie niesamowicie dumny. Początkowo kompletnie nie zarejestrował, że tego dokonał, ale ostatecznie to do niego dotarło. Egzaminator kiwnął głową, a on w podskokach opuścił salę. I tym sposobem upartość Alexisa się opłaciła, gdyż pomimo przeszkód, dopiął swego! Wprawdzie zajęło mu to nieco dłużej, niż innym czarodziejom, ale to naprawdę było dla niego nie lada zadanie, zwłaszcza, że nie miał w życiu łatwo, przynajmniej na jego początku.. A teraz mógł się cieszyć z faktu, iż nauczył się tego zaklęcia i następnym razem skupi się jeszcze mocniej i tak dalej, by było ono trwalsze, potężniejsze, a zarazem wyrazistsze i tyle!
Scorpius już za młodych lat chciał zdać patronusa, ale kiedy był w Durmstrangu, nie miał ku temu okazji. Tamci ludzie woleli czarną magię, a patronus to zaklęcie, gdzie potrzebne jest szczęście, co stanowi znaczne przeciwieństwo do miłośników upadłego już Voldemorta czy Grindelwalda i czarnej magii. Później, gdy przyjechał na studia do Hogwartu, miał to w planach, ale ostatecznie wyszło na to, że nie podjął się kursu. Teraz, gdy wreszcie zebrał się w sobie, stwierdził, że chce się w końcu tego nauczyć. I nie były to tym razem co najwyżej plany, bo rzeczywiście wybrał się na kurs. Początkowo, samo stanięcie przed szafą i wyłonienie się z niej bogina w postaci dementora, wprawiło go w zaniepokojenie i zakłopotanie, przez co wyszedł z pomieszczenia, nawet nie próbując swoich sił. Sam dziwił się sobie, dlaczego tak się stało, zwłaszcza, że z reguły był raczej pewnym siebie i odważnym człowiekiem. Zapalił papierosa, zrelaksował się i momentalnie poczuł się znów pewnie, i uznał, że skoro jest już na miejscu, podejdzie do "egzaminu" po raz drugi. Tym razem trochę bardziej uwierzył w swoje siły. W myślach, powiedział sobie, że przecież zna ruch, formułkę i regułę, by zaklęcie zadziałało. Takie mówienie sobie, że się coś potrafi, znacząco go pokrzepiło. Gdy bogin nadciągał, przez pierwsze kilka sekund wahał się nad tym, czy da radę, aż rzucił zaklęcie. Z końca jego różdżki wyskoczyła niewyraźna mgiełka, która początkowo nic nie przypominała, aż ostatecznie uformowała się w wesołego psa. Jack Russell terrier niestety szybko zniknął, bo Scorpius przestał koncentrować się na zaklęciu. Rozentuzjazmowany wyszedł z sali i miał nadzieję, że w chwili zagrożenia, patronus nie zniknie tak szybko.
Stała przed zamkniętą szafą, wstrzymując oddech i mocno zaciskając dłoń na różdżce. Była zdenerwowana, podekscytowana i może nieco niepewna. Expecto Patronum to trudne zaklęcie i nie była pewna czy opanowała je dobrze. Nie czuła się mistrzem, nie była raczej materiałem na aurora, czy walecznego czarodzieja. O nie, lepiej odnajdywała się w szklarniach, nad kociołkiem czy raną czekającą na opatrzenie. Patronusa jednak umieć musiała, nie chciała czuć się tak okropnie bezbronna. Skupiła się na swoim dobrym wspomnieniu. Ona, mama, tata, wszyscy na kanapie przeglądają stary album z okresu, kiedy była jeszcze niemowlaczkiem i zaśmiewają się z ruchomych magicznych zdjęć. Cała ta scenka jednak zamarła jej przed oczami, kiedy z szafy wyleciał bogin. Rakel wstrzymała oddech wpatrując się w niego jakby sama była zaczarowana. Bogin był już naprawdę blisko kiedy dziewczyna przypomniała sobie, PO CO tu tak właściwie jest. Zamknęła oczy, wzięła głęboki oddech i ponownie przywołała swoją sielankową wizję. Lekko drgnęła czując chłodny dotyk na swoim ramieniu, który nieco ją też orzeźwił. Uniosła różdżkę i rzuciła zaklęcie, pewnym tonem, ale nie koniecznie skupiona na swoim wspomnieniu. Wypuściła wstrzymywane do tej pory powietrze na widok prawie przeźroczystego konia, który pojawił się tuż przed jej oczami, wykonał jeden sus i ponownie zniknął. Tak samo zresztą jak i bogin. Halevi przycisnęła mocno różdżkę do piersi, głęboko oddychając, teraz dopiero zdając sobie sprawę jak mocno była zdenerwowana. Uśmiechnęła się lekko pod nosem wychodząc z sali wiedząc, że jeszcze daleka droga przed nią do perfekcji, ale nie jest zaraz na takim szarym końcu.
kostka: 4 patronus: koń
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Zaklęcie patronusa było jednym z najsilniejszych zaklęć. Wymagało wiele skupienia, wiele siły wewnętrznej i wiele radosnych wspomnień. Otóż patronus był rodzajem tarczy ochronnej pomiędzy czarodziejem a dementorem. Dementor wyciągał z człowieka na światło dzienne wszystko to, co najgorsze, najgorsze wspomnienia, uczucia. A patronus powinien przed tym chronić. Beatrice uznała, że to już najwyższy czas, aby nauczyć się rzucać to zaklęcie. Kiedyś od kogoś słyszała, że to miejsce jest idealnym do nauki tego zaklęcia. Że jest tu dużo boginów, które są wręcz idealne do takich ćwiczeń. No i dobrze, Beatrice nie zamierzała eksperymentować przy prawdziwym dementorze. Weszła do pomieszczenia, w którym po kontach było porozstawianych wiele, różnych gratów. Widziała, że w jeden pojemnik wyraźnie się porusza. Wiedziała, co w nim znajdzie. Wycelowała różdżką, wyszeptała zaklęcie, a po chwili z pojemnika wyszedł "prawdziwy" dementor. Początkowo Beatrice zatkało. W kolejnej chwili jednak oprzytomniała. Wiedziała, jak brzmi zaklęcie, wiedziała co musi robić. Aby jej się udało, musiała tylko przywołać wyjątkowo silne, radosne wspomnienie. Myśl, myśl, myśl! zganiła samą siebie w myślach. W końcu trafiła na takie wspomnienie, które wydało jej się, że będzie idealne. Bo przecież, to wspomnienie dotyczyło momentu, gdy dowiedziała się od babci, że jest metamorgomagiem! Całe jej rozmyślania nie trwały dłużej niż kilka sekund. W tym czasie bogin-dementor zaczął zbliżać się do niej i wyciągać w jej kierunku swoją oślizgłą dłoń. -Expecto Patronum! - krzyknęła w jego kierunku. Z końca jej różdżki wystrzeliło coś na kształt bardzo świetlistej mgły, co delikatnie cofnęło pseudo dementora w tył. Ale już po sekundzie znów ruszył w jej kierunku, bo dziwna mgła zniknęła. Szybko wybrała inne, jej zdaniem szczęśliwsze wspomnienie. Już wiedziała, że na te chwile, które spędzała w domu rodzinnym raczej nie mogła liczyć. -Expecto Patronum!- krzyknęła silniej i wyraźniej, skupiając się na tym, aby rozpamiętywać ten wspaniały, pierwszy pocałunek, na początku trzeciego roku w hogwarcie. Wtedy to jeszcze nie wiedziała, że kiedyś zwiąże się z Maxem i że spędzi z nim tyle wspaniałych chwil. Po raz kolejny, dziwna mgła wystrzeliła z jej różdżki, która utrzymywała się kilka chwil dłużej niż poprzednim razem. Sytuacja powtórzyła się, efekt zaklęcia zniknął zdecydowanie zbyt szybko pozostawiając dziewczynę sam na sam ze swoim strachem. Dasz radę! próbowała jakoś dodać sobie otuchy w tym momencie. I właśnie wtedy do jej głowy dostało się wspomnienie, które od samego początku było gdzieś niedaleko, tylko dziewczyna musiała mocniej po nie wyciągnąć dłoń. Dotyczyło momentu, gdy po raz pierwszy udało jej się uwarzyć idealny eliksir. To, jaką euforię wtedy odczuwała, wróciło ze zdwojona siłą. Była pewna, że tym razem musi dać radę, że się uda. Po raz trzeci, wycelowała różdżką w stronę dementora i tym razem bez żadnego stresu czy niepokoju, powiedziała: -Expecto Patronum - delikatny uśmiech pojawił się przy tym na jej ustach. Tym razem to nie mgła, ale wielki, biały lew wyskoczył z jej różdżki. Żwawym krokiem ruszył w kierunku przeciwnika Belli i zaatakował go, skutecznie odganiając i zmuszając do powrotu do pudełka, w którym wcześniej bogin siedział. Potem podszedł do dziewczyny i spojrzał jej głęboko w oczy. Beatrice uśmiechnęła się szerzej do niego i pozwoliła sobie na to, aby jeszcze przez kilka chwil mu się przyglądać, zanim patronus całkowicie zniknął. Teraz miała pewność, że zawsze będzie miała przy sobie kogoś, kto na pewno ją ochroni.
Gdy weszła do klasy, poczuła przeraźliwe zimno i unoszący się w powietrzu zapach grozy. Uwinęła się szczelniej koszulą i mocno ścisnęła w ręce swoją różdżkę. Przybyła tu, aby przekonać się, czy jest w stanie wyczarować patronusa. Wiedziała dokładnie, co powinna robić. Próbowała odszukać w pamięci kilka szczęśliwych wspomnień, tak aby mieć je już w zanadrzu, gdy przyjdzie jej stanąć oko w oko ze śmiertelnym strachem. Grzebała w odmętach pamięci, jednak za nic w świecie nie była w stanie przywołać odpowiednich wspomnień... Chwile spędzone z tatą, kiedy była dzieckiem? Niestety, tę wizję za bardzo przyćmiewała świadomośc tego, co stało się później - śmierci matki, znalezienia przez ojca nowej partnerki... Zabawy z mamą, gdy była mała? To niestety było już prawie kompletnie przysłonięte rozpaczą, wywołaną przez śmierć tej najbliższej niegdyś Gwen osoby. Otrzymanie listu z Hogwartu? Nie, w tamtym momencie uzyskała przecież jeszcze jedną wiadomość - okrutne wieści o chorobie matki. Nie, zdecydowanie to nie pasowało. Przybycie do Hogwartu? No nie, przecież to rozłąka z bliskimi, strach, zagubienie... Ukończenie szkoły? Studiów? Nie, nic z tych rzeczy nie cieszyło jej wystarczająco. Cóż więc mogła począć...?
Zanim się obejrzała, już nastąpiła jej kolej, aby zmierzyć się oko w oko z potworem. Wyciągnęła różdżkę przed siebie i przypomniała sobie chwilę, kiedy to udałp jej się ukończyć kurs na asystenta uzdrowiciela oraz jednocześnie została przyjęta na staż. - Expecto Patronum! - krzyknęła Heather wprost na nadciągającego w jej stronę bogina-dementora. Wspomnienie to okazało się wystarczająco silne i, ku jej zdziwieniu, z końca jej różdżki wyskoczyła, a raczej bardziej wyleciała, srebrzysta zwierzęca postać. Jej patronus przybrał kształt nietoperza. Gwen tak się tym wszystkim podekscytowała, że monentalnie straciła koncentrację. Poskutkowało to jej kompletną dekoncentracją, w wyniku której zniknął jej magiczny obrońca. Na szczęście również potwora nie było ani widu, ani słychu. Dumna z siebie Gwen schowała różdżkę do kieszeni i wyszła z sali z nadzieją, że w sytuacji prawdziwego zagrożenia uda jej się choć trochę lepiej skupić na wyczarowanym patronusie.
Kostki: 5 Patronus: nietoperz
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Upadł nisko, wtapiając się w gęstą, mroczną maź, by następnie zniknąć, samotnie, uderzając plecami o twardy grunt czarnego jak śmierć oceanu. Takie uczucie opanowało jego ciało na samą myśl spotkania z dementorem. I może w jego przypadku nie odczuwał nagminnie strachu, to mimo wszystko spotkanie z tym stworzeniem jest na tyle niebezpieczne, iż skutki nieraz bywają tragiczne. Sala strachów właśnie posiadała w swoim środku parę tych niosących postrach i zniszczenie psychiczne stworzeń. Stworzeń, które mają ścigać uciekinierów z Azkabanu - dlaczego zatem znajdują się w tym miejscu? No tak. Są boginami - magicznymi nosicielami sytuacji, które wywołują u nas największe pokłady strachu. Niemniej jednak nabierają tak realistycznej formy, iż nieraz niezwykle trudno jest rozróżnić oryginał od kopii - podobne jak kropla wody, aczkolwiek różniące się niesionym zagrożeniem. Mimo wszystko umiejętności zjawy w tym przypadku są osłabione - teoretycznie może zabrać mu wspomnienia, te pozytywne, ale ze znacznie mniejszą siłą. Nie chciał, żeby zostały mu odebrane rzeczy, dzięki którym szedł dalej, nie zwracając uwagi na to, jak wiele przeciwności losu każe mu zawrócić, cofnąć się do punktu początkowego. Musiał wykonać krok naprzód, musiał sprawdzić samego siebie w obliczu zagrożenia. Świeży absolwent szkoły stanął spokojnie przed szafą, zastanawiając się nad tym, czy wystarczy tutaj tylko szczęście, czy może przyda się odrobina praktyki. Mógł być z siebie dumny, że przystępuje do takiego testu, jednak nie posiadał umiejętności przewidzenia tego, co się stanie w jednej chwili. Kończyny dolne na razie nie odmawiały posłuszeństwa, oddech był ustabilizowany, serce biło spokojnie, z niższym rytmem niż zazwyczaj. Matthew kiedyś słyszał, że jest ono wyznacznikiem skłonności do przemocy - im pompuje krew wolniej, tym osoba schyla się bardziej ku zadawaniu cierpienia. Jednak... czy to prawda? Przecież unikał wbijania noży w plecy jak tylko mógł. Wszystko w sumie zależy od reakcji organizmu na adrenalinę. A ta przyszła, ale nie odebrała mu rozumu. Słuchał, trenował ciężko, a przede wszystkim wiedział, że musi odnaleźć wspomnienie, które go najbardziej uszczęśliwia oraz powoduje ciepło na sercu. Przymknął na chwilę oczy, ścisnął mocniej różdżkę, by móc skupić się na wspomnieniach. Nie widział czerwieni spływającej po jego twarzy oraz kończynach, nie myślał o czymś złym. Zwyczajnie Alexander starał się odtrącić wszelkie złe myśli, by, niesione przez ocean, zatonęły w otchłani, jak on na początku. Może nie było do końca tak, że czas się zatrzymał, spoglądając w ich stronę, odliczywszy sekundy do bezpośredniego starcia, ale na pewno w jakiś sposób czuł, że zmieniła się jego percepcja. Raz spowolniła, potem zwiększyła obroty - stając się nieregularną jednostką wyznaczania chwil. Matthew pomyślał, prędzej czy później, o matce - o jej ciepłych dłoniach, niezwykłej urodzie, miłości oraz serdeczności. Nigdy na niego nie nakrzyczała, mimo że miała tyle okazji, nigdy nie podniosła na niego ręki, mimo że czasami mu się naprawdę należało za bycie, mówiąc bardzo brzydko, smarkaczem. Czuł, że ta jest obok niego, pomaga wycelować różdżkę w stronę bogina, chwyta delikatnie za ramię, by wesprzeć go w pokonaniu zjawy, nawet jeżeli była tylko mugolką - mugolką, która pokochała czarodzieja, a przede wszystkim starała się go zrozumieć. - Expecto Patronum. - wypowiedziawszy te słowa, z różdżki wydobyła się jasna smuga światła, pozwalając magii na to, by zaczęła działać właśnie w tym miejscu. Jasny błysk, a przede wszystkim sylwetka stworzenia, oświetliły ciemne pomieszczenie, pozwalając dostrzec każdą pajęczynę w każdym dostępnym kącie. Strażnik byłego ucznia Hogwartu został prawidłowo przywołany, stając zwarcie przed mężczyzną oraz podchodząc pewnym krokiem na czterech łapach do dementora. Jego kroki były spokojne, zrównoważone, a przede wszystkim lojalne, uszy postawione do góry, ogon swobodnie zaś kołysał się na boki. Po sylwetce psa było widać bez problemu, iż nie przeszywa go w żaden sposób ziarenko strachu, no ba, jest gotowy bronić tego, kto go wyczarował! Przyspieszył kroku, szczeknąwszy w stronę zjawy, która to miała złe intencje wobec Matthewa. Patronus nie miał zamiaru się cofać, no ba, w jednym momencie, przybliżywszy się do bogina, sierść nastroszyła się do góry, a z pyska zaczęły wystawać ostre kły, strasząc skutecznie stworzenie z powrotem do szafy. Alexander się tego w ogóle nie spodziewał, a przede wszystkim nie miał pojęcia, że jego strażnikiem będzie właśnie pies, który tuż po chwili zaczął wędrować wokół niego, pozwalając się przyjrzeć o wiele bliżej. Był to duży kundel, na wskroś przypominający swojego pobratymca, nieoswojonego przez ludzi wilka. Mimo wszystko pewne różnice dawały się we znaki, klasyfikując go bardziej na wilczura, który usiadł w miejscu wygodnie, czekając na dalszy przebieg zdarzeń, a mężczyzna, przybliżywszy swoją dłoń, zauważył chęć pieszczot ze strony Patronusa - szkoda tylko, że nie mógł go pogłaskać. z.t
C. szczególne : liczne cięte blizny na ciele oraz te przypominający kształtem przypalenia, szczególnie na brzuchu, na linii bikini, w wyższych partiach ud, które skrywa szczelnie pod bielizną i ubraniem, trzy tatuaże
Posiadanie umiejętności, które w jakiś sposób, chociażby tylko pozorny mogły zapewnić panience Whitemore bezpieczeństwo stało się dla niej swego rodzaju obsesją. Nic więc w tym dziwnego, że kiedy tylko nadarzyła się okazja postanowiła opanować zaklęcie Patronusa, niezależnie od tego czy kiedykolwiek się jej ono przyda. Sala strachów była dla brunetki wyzwaniem; ponure, ciemne miejsce, z którego, kiedy stanie się tuż przed drzwiami usłyszeć można tajemnicze dźwięki, mrożące krew w żyłach niejednemu śmiałkowi, lecz ona była inna. Zdeterminowana, przepełniona wolą walki oraz ogromną chęcią posiadania kontroli nad własnym życiem. Mimo, że minęły już cztery lata od tego dnia, kiedy to „rodzice” wystawili jej walizki za drzwi, jednocześnie zmuszając ją do opuszczenia miejsca, które nazywała domem ona nadal czuła się, jak mała bezbronna dziewczynką, chociaż była już dorosłą kobietą. Blizny na ciele wciąż przypominają jej, jak słaba była, wręcz bezbronna stając naprzeciw swojego oprawcy. Nie chciała po raz kolejny czuć się w podobny sposób, kiedy to z zaciśniętymi zębami poddawała się wszystkiemu, a łzy ciurkiem płynęły po jej policzkach. Była bardzo zdeterminowana, dlatego bez najmniejszego wahania w każdym swoim ruchu nacisnęła klamkę wchodząc do pomieszczenia, w którym aż roiło się od dementorów. Czuła różnice temperatur wywołaną ich obecnością, jaka panowała pomiędzy korytarzem a pomieszczeniem, którego prób przekroczyła. Poczuła na ciele gęsią skórkę, ale nawet to nie zmusiło jej do cofnięcia się. Chciała udowodnić coś sobie oraz światu, nawet jeśli szczęśliwych wspomnień nie miała zbyt wiele. Te z wczesnego dzieciństwa zamazane zostały przez lata krzywd, jakie przeżywała, lecz zaledwie półtorej roku temu, kiedy w jej życiu pojawiła się starsza pani… ten dzień był najszczęśliwszy ze wszystkich, jednocześnie odmieniając los Laili. Uniosła wysoko podbródek, zaciskając dłonie na drewnianej powierzchni różdżki, tak mocno, że długie paznokcie o migdałowatym kształcie wbiły się we wnętrze jej dłoni. Ani myślała uciec, czy chować się; doskonale znała zaklęcie, potrafiła wręcz w idealny sposób wykonać ruch ręki i nadgarstka, to była jej chwila prawdy. - Expecto Patronum! – wypowiedziała spokojnie, jednak głośno i z niezwykłą pewnością, kiedy tylko ostatnia litera opuściła jej usta, z końca różdżki wydobyła się jasna smuga światła. Powoli pomieszczenie rozświetlił jasny blask, a przed dziewczyną materializować zaczął się Patronus, stając między nią a dementorem. Początkowo kształtem nie przypominał niczego, lecz z każdą kolejną sekundą jasna mgła nabierała wyraźniejszych kontur, by w ciągu niecałej minuty objawić się jako fenek. Przegonił on niechcianego gościa, lecz nie znikł po chwili tak jak się tego spodziewała, wręcz przeciwnie, stał w miejscu zupełnie jakby chciał, by przyjrzała mu się lepiej, co też uczyniła. Był piękny, wyjątkowy, ponieważ mimo, iż przypominał tak dobrze znane zwierzę, to jednak miał pewien defekt – ucięte 1/3 prawego ucha. Był zupełnie taki jak ona, pozornie doskonały.
kostka: 6 Patronus: Fenek z uciętą 1/3 prawego ucha.
Lestat A. Wornighton II
Wiek : 47
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.82 m
C. szczególne : widoczny zarost; magiczne tatuaże: litery „S.L.R.S.” na lewym ramieniu, gwiazda na prawym i smok na lewej łydce.
Więcej czasu spędzał na miotle niż w książkach, chociaż z biegiem lat wydawałoby się, że to żart, kiedy opowiadał przy rodzinnych kolacjach, jak to zdobywał punkty dla swojego domu w Quidditchu. W szkole był dobrym uczniem, chociaż jak każdy miał swoje lepsze lub grosze dni, ale kto ich nie miał. Zaklęcia i Obrona przed Czarną magią nie należały do jego priorytetów edukacyjnych, chociaż rękę miał pewną, a magia naturalnie z pewną dozą lekkości przepływała przez jego młode ciało. Umiejętność wyczarowania patronusa była raczej zdolnością pozaprogramową. Nie każdy umiał, potrafił czy w sumie wymagało to wiele ćwiczeń, aby w końcu ujrzeć swojego duchowego opiekuna; nie dlatego też poświęcał czas na trening zaklęcia. Niby gdzie miałby zaatakować go istota w ciemnym płaszczu, która zazwyczaj strzegła murów Azkabanu? Nie miał jednak zamiaru zmarnować swoich zdolności magicznych. Zawsze lepiej mieć broń przed swoimi najgorszymi lękami. Teraz zapewne jego bogin przyjąłby formę martwych ciał bliskich; czarnych trumien, krypt, w których zostaliby pochowani; żona, dzieci. W tamtym czasie, kiedy jeszcze chodził do szkoły, jego lęki były zwyczajnie normalne, młode, jeszcze niezatrute latami spędzonego tu życia. Ujrzał, jak stwór zmienia się w dezaprobatę ojca. Nie chciał go zawieść, typowe, ale jakie realne. Dlatego postanowił, że nigdy nie dopuści do tego koszmaru. I nie dopuścił. Nawet teraz, trzymał mocno różdżkę, a jego usta ze stanowczym dźwiękiem układają się w dwa słowa Expecto Patronum. Pozytywne wspomnienie, jakie wtedy wydobył ze swojej głowy, było pierwszym uniesieniem, które doświadczył z pewną krukoną, kiedy mieli po naście lat. Wtedy jeszcze pamiętał zapach jej włosów. Niosły ze sobą jagodową woń, a usta, chociaż bezbarwne miały posmak truskawkowego błyszczyka. Ten szczęśliwy obraz zalał go falą dobrych uczuć i nagich młodych ciał. Ciężko w tej chwili o strach. Zniknął bezpowrotnie, kiedy z różdżki wystrzeliła niebieska poświata i wypełniła pomieszczenie, ukazując smoka.
Miała dość duże problemy z tym, aby odnaleźć wspomnienie, które byłoby wystarczająco radosne w jej mniemaniu, aby mogła wykorzystać go w ćwiczeniach zaklęcia Expecto Patronum. Z początku były to jakieś chwile ze wspólnie spędzonych wakacji, w gronie rodziny, jakieś pojedyncze skrawki pamięci z momentów, kiedy z Jonem rozrabiali, włamując się do gabinetów nauczycieli czy podkradając ze składzików przeróżne zioła. wtedy nie wiedziała, że to za mało, aby srebrzysta smuga mogła zamienić się w wyraźny kształt, który byłby w stanie odgrodzić ją skutecznie od dementora. Wiecznie bladła w towarzystwie czarnej zjawy, której nie mogła pokonać podczas ćwiczeń, choć był to tylko bogin. I tak za pierwszym razem, kiedy próbowała uformować patronusa, to zadanie przerosło ją zwyczajnie i uciekła z sali. Aż w końcu po wygranym meczu podczas rozgrywek ligowych, gdzie wiele miało przesądzić to spotkanie, przeżyła jedną z najszczęśliwszych dotychczasowych chwil, kiedy to zdobyła przeważające punkty, które pozwoliły im ostatecznie zwyciężyć. I właśnie mając w głowie to wspomnienie, tego dnia z różdżką skierowaną wprost w przerażające stworzenie wypowiedziała formułę zaklęcia Patronusa. Srebrny ryś pojawił się przed nią, skutecznie odpędzając bogina do szafy, z której wyszedł przed kilkoma chwilami. Była z siebie niesamowicie dumna i od tamtej pory tamte urywki z boiska na stadionie narodowym zawsze towarzyszyły jej podczas rzucania tego czaru.
|zt|
Nicolas O. Czajkowski
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.79 m
C. szczególne : Pieprzyki na lewej stronie twarzy, układające się w Gwiazdozbiór Kasjopei. Cichy, małomówny i poruszający się płynnie niczym wiązka energii zaklęcia, która przedziera się przez ramy fizyczności. Jego słowa choć nieczęste są wypowiedziane z akcentem słowiańskim. Tak bardzo nieznanym w tych stronach, a może? Nie często się uśmiecha, czy też krzyczy. Jego emocje są starannie schowane w głębokiej porcelanowej filiżance.
Czuje, jak strach naciska na moje płuca, wlewa się w moje serce, a ono przyspiesza. Słyszę uderzenia. Jedno mocniejsze od drugiego. Unoszę różdżkę do góry, a moja dłoń poddaje się niekontrolowanemu drżeniu. Opanowuje to. Zamykam w swoim uścisku i nie widać już po mnie żadnego wahania, ale kiedy wypowiadam słowa, brzmiące jak zaklęcie patronusa; okazuje się, że nie słychać nic, a moje usta tylko niemo poruszają się w chaotycznym tańcu. Przegrywam. Przegrywam walkę z własnymi lękami, mimo że mam świadomość o skrywającej się nieprawdzie — bo to, co dzieje się na moich oczach, tak naprawdę już dawno się wydarzyło. Tak myślę, że to teraz ujrzę. Kolejną śmierć. Śmierć brata. Utraciłem już siostrę. Jestem zdolny, ale zaklęcie patronusa długi czas mi nie wychodzi. Wina smutek, żal i obwinianie się, są przyczyną tego głębokiego rozdarcia, zasłaniającego szczęśliwe wydarzenia. Nie mogę przywołać uczucia ciepła i radości, ponieważ mrok wkradł się w moje myśli i wspomnienia — zatruł wszystko. Dopiero aspirując na nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią, jestem zdeterminowany, aby nauczyć się zaklęcia, którego nie jestem, w stanie nawet wypowiedzieć. Ona otwiera mi oczy. Jej brązowe włosy, które mienią się w słońcu. Usta w odcieniu bladych malin, przypominają mi nasze pierwsze spotkanie pełne niewyrażonych emocji. Przywołuje intensywne, radosne wspomnienie i wtedy dzieje się prawdziwa magia, bo mimo że bogin pokazuje mi jej śmierć, to tak bardzo ją kocham, że niweczę gorzkie uczucie spowodowane tym widokiem. Zastępuje strach nadzieją na lepsze życie. Wiązka zaklęcia rozbija ów mrok, a ja widzę ją w całej okazałości. Piękna i zdrowa, taka młoda... Rozpraszam się na moment, ale już wiem co robić. Wypowiadam zaklęcie z pewnością w głosie, różdżka wykonuje intuicyjny ruch. Bogin ugodzony tym szczęściem chowa się z powrotem, a ja wiem, że moje uczucia są na tyle silne i prawdziwe, aby odgonić każdą ciemność. Nawet jeśli moim obrońcom jest niewidzialny towarzysz śmierci — testral.
Nigdy nie potrafiła skoncentrować się na tyle, aby zaklęcie miało odpowiednio się uformować. Ćwiczyła wielokrotnie, bazowała na różnych wspomnieniach, przebierała w nich, dopasowywała, oceniała, analizowała. W końcu odnalazła złoty środek. Obraz, który mimowolnie wywoływał uśmiech. To sztuczny dementor, ma służyć nauce. Nie było to jej komikiem acz starała się. Zaczerpnęła kilka głębokich wdechów, ustawiła się naprzeciw wielkiej szafy i przyjęła odpowiednią pozycję - jedna stopa wysunięta do przodu (rzecz jasna ubrała dziś obcasy), magiczna ręką wyprostowana w łokciu, uniesiona na linii wzroku. Zacisnęła usta w bladą linię i wtedy usłyszała ten dźwięk. Dźwięk wyłaniającego się z wewnątrz lodowatego zła. Chłodne oczy Samanthy zasnuł strach, niewiele brakowało, a cofnęłaby się o krok. Zagapiła się, zdekoncentrowała przez wypełzającego dementora. Włos zjeżył się na jej karku, wybiła się z koncentracji i przez moment stała tak sparaliżowana, a mrok wypływający spod kaptura Koszmara obiecywał wieczne uczucie nieszczęścia. Nie. Coś ją tknęło, ocknęła się i wykorzystując ten moment opamiętania, zasłoniła myśli szczęśliwym obrazem. Z całej siły skoncentrowała się na tym uczuciu i jednocześnie wykonała pchnięcie różdżka, wzywając głośno swego patronusa. Nie był to popisowy numer. Jej wierzbowa różdżka wydusiła z siebie ledwie widoczny maleńki obłoczek, który zmusił dementora do cofnięcia się. Dostrzegła w tej mgiełce maleńkie skrzydełka małej ptaszyny, które oglądała w programach przyrodniczych. Zimorodek. Uśmiechnęła się, szczęśliwsza z powodu tej uroczej formy aniżeli z powodu wspomnienia. Odetchnęła z ulgą. - Fiu, fiu, mało brakowało.- mruknęła do siebie, obróciła się na pięcie, aby z wielką motywacją opuścić to miejsce. Ma przed sobą jeszcze wiele ćwiczeń, ale ciekawość została już zaspokojona. Zimorodek!
| zt
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Benjamin miał wątpliwą przyjemność zetknąć się niedawno z dementorami. Wysłany w ramach pracowych obowiązków do Azkabanu, był pod wrażeniem tego, jak paskudne i okropne wydawały się istoty, o których słyszał tak wiele. Przechadzając się ciemnymi korytarzami więzienia czarodziejów, odczuł jak wielkie są braki w jego edukacji. Postanowił poprawę. Dlatego właśnie wszedł do dosyć mrocznego pomieszczenia, w którym czuł się bardzo, ale to bardzo nieswojo.
Kiedy otworzyła się przed nim szafa z boginem, zastanawiał się, czy nie przybierze on formy płonącej książki. W tym momencie swojego życia bał się jednak czegoś innego, samego strachu i poczucia beznadziei. Przygotował zaklęcie, wypowiedział inkantację, ale nic to nie dało. To co się stało, przerosło jego najśmielsze oczekiwania. Dementor rzucił się w jego kierunku, a Ben poczuł jak strach odbiera mu rozum. Efekt tej pierwszej próby był taki, że schował różdżkę za pazuchę i w podskokach uciekł z pomieszczenia.
Wrócił tam kilka miesięcy później, z jeszcze mocniejszym postanowieniem poprawy. Bardzo mu się nie podobała perspektywa tego, że na świecie istnieje stworzenie, wobec którego był całkowicie bezbronny. Robił przez te kilkanaście dni coś, czego nie praktykował nawet w szkole. Uparcie ćwiczył. Dlatego gdy szafa znowu się otworzyła, tym razem był gotowy. Przywołał w myślach wszystkie te chwile, gdy naprawdę czuł się doceniany i kochany. Nie powiem, czy były to miłosne uniesienia i te lepsze chwile z Pat. A może pomyślał o pisaniu? Albo o dniu, gdy dostał od ojca wieczne, drogie pióro. W każdym razie to, co miał w głowie, okazało się na tyle silne, że zaklęcie się powiodło. Z jego berberysowej różdżki wydobyła się smuga światła, która po chwili zamieniła się w pieska rasy chow-chow. No cóż, nie spodziewał się tego. Widmowy piesek szczeknął bezgłośnie w kierunku dementora i przegnał go z powrotem do szafy. Gdy mu się to udało, usiadł na ziemi i spoglądał z ciekawością na swojego pana. Chyba mi się udało, pomyślał Benjamin, dumny jak paw i niepomny swojej początkowej porażki.
zt
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Thalia S. Heartling
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1,65m
C. szczególne : czarny tatuaż armband na prawym przedramieniu || zapach miodu, szpitala i kawy
Doskonale wiedziała, że zaklęcie patronusa było przydatne nie tylko przy spotkaniu z dementorami, ale i w szybkiej komunikacji, w nagłych wypadkach. Dlatego też już od jakiegoś czasu skupiała się na zaklęciach trochę bardziej i więcej niż wcześniej, kiedy jej głowę głównie zaprzątały zaklęcia lecznicze. Nie wiedziała czy jej się uda, choć była na tyle ambitna, że niekoniecznie dopuszczała do siebie myśl, że jej nie wyjdzie. Nie cierpiała porażek, stale podnosiła swoje kwalifikacje, zdobywała nową wiedzę, aż w końcu uznała, że przyszedł czas, by spróbować, żeby wykorzystać dotychczas zdobytą wiedzę. Pojawiła się na miejscu nieco zestresowana. Nie samym zaklęciem, nie boginem, a tym, że może jej się nie udać. Rzecz jasna dawno postanowiła, że o niepowodzeniu nikt się nie dowie, prócz niej samej i to jej wystarczało. Ustawiła się w odpowiedniej odległości i skinęła głową, na znak, że mogą zaczynać. Nie przepadała za dementorami, ale nigdy wcześniej nie spotkała się z żadnym twarzą w twarz, nawet jeśli był to jedynie bogin. Więc kiedy bardzo namacalny dementor stanął tuż przed nią, czuła jak włoski na rękach stają dęba, a rytm serca znacznie przyspiesza, gdy temperatura w pomieszczeniu spadła. Wycelowała różdżką i bardzo wyraźnie wypowiedziała słowa zaklęcia. Powtarzała je tyle razy, że przychodziły jej z łatwością, skupiona na każdym szczególe rzuciła zaklęcie, a niebieska poświata wypłynęła z końca jej różdżki. Powoli przybierała postać srebrzystego orła. Emocje ją zalały, byłą szczęśliwa, że wszystko po jej myśli, że udało jej się za pierwszym razem. To właśnie sprawiło, że straciła na sekundę skupienie, wystarczyło, by zwierzęca postać się rozproszyła, ale udało jej się i tylko to się liczyło.
|zt
______________________
In your hands, there's a touch that can heal
But in those same hands, is the power to kill
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
To może nie było zbyt rozsądne z jego strony, aby do tej pory nie nauczyć się patronusa, ale to też nie chodziło o to, że nie wiedział jak. Po prostu nie potrafił dobrać właściwego wspomnienia, aby patronus był naprawdę silny i żeby potrafił przegonić dementora. Jednak w ciągu minionego roku wiele rzeczy się zmieniło, on sam się zmienił i wiedział, że tak naprawdę nadeszła pora, aby w końcu mieć ten jeden kurs za sobą. Choćby po to, żeby wykorzystywać go jako sowę, do przenoszenia wiadomości, kiedy za daleko było do sowiarni, aby skorzystać z miejskiej sowy. Dotarł do podziemi Ministerstwa Magii, korzystając z okazji, gdy zostawiał w biurze szefa kolejne raporty dotyczące młodych smoków. Liczył na to, że mężczyzna sprawdzi je po powrocie z wyprawy, która miał nadzieję zakończy się powodzeniem, nie zaś śmiercią smoka, bądź wszystkich śmiałków. Stanął przed egzaminującym, witając się z nim krótko, po czym spojrzał na szafę. Tak naprawdę nie potrzebował powtórzeń co do tego, jak należy się zachować, ale wysłuchał egzaminatora, skinąwszy mu na koniec głową na znak, że wysłuchał i zrozumiał jego słowa. Obserwował drzwi szafy, jak się uchylają, a bogin w niej zamknięty przybiera postać dementora i próbuje go zaatakować. Expecto patronum wydobyło się spomiędzy ust Weia i po chwili srebrzysty kształt pojawił się wyraźnie między nim a dementorem, który sam wrócił do szafy. Patronus jednak nie zniknął, a okrążył salę, po czym zawisł tuż przed nim, pozwalając się obejrzeć, czekając na dalsze instrukcje. Miał kształt ważki, dużej blisko dwudziestocentymetrowej, ale wciąż ważka. Mały smok. Wei uśmiechnął się, odbierając potwierdzenie zdania kursu i opuścił Ministerstwo.