To miejsce musi odwiedzić wiele razy każdy uczeń Hogwartu, tu bowiem można dostać wszystkie potrzebne podręczniki, zarówno nowe, jak i te z drugiej ręki. Można tu kupić nie tylko podręczniki, jest tu także wiele ciekawych lektur - począwszy od biografii wielkich czarodziejów do przepisów na niezwykłe potrawy.
Być może dziewczyna miała rację i sztuka pomaga radzić sobie ze złością, jednak wątpił, że w jego przypadku to by się sprawdziło - wymagało skupienia i cierpliwości, a tego zawsze mu brakowało, kiedy wzbierała w nim złość. Gdy się jej poddawał cały świat przestawał istnieć, był tylko on, jego ciało i niemiłosierny wysiłek, który odbierał oddech i sprawiał, że paliły go mięśnie. Dopiero po przekroczeniu pewnego progu, wtedy kiedy zaczynał odczuwać fizyczny ból osiągał spokój. - Będę bardziej uważał - odpowiedział, poniekąd składając rudowłosej obietnicę, której zamierzał dotrzymać. Może nie wyglądał na takiego, co weźmie sobie do serca deklarację wypowiedzianą do kogoś zupełnie obcego, ale pod tym względem chciał być lepszy od ojca. - Sztuka nie jest dla mnie - oznajmił w końcu - Ale dzięki za radę - dodał, posyłając w jej kierunku uroczy uśmiech. Był wdzięczny, że w pewien sposób chciała mu pomóc, jednak postanowił pozostać przy swoich metodach - skoro działały. Było mu głupio, że nie odgadł kim jest zielonka, ani nie pamięta jej imienia. Cass zapewne byłaby na niego wkurzona za taką zniewagę, której dopuścił się wobec jej przyjaciółki. Ale czy można było go winić? - Stephanie to bardzo ładne imię, ja jestem Liam -sam również się przestawił, wyciągając ku niej dłoń. Chciał dodać jeszcze "ale pewnie to już wiesz", ale zanim chociażby głos opuściła usta ugryzł się w język, uznając że byłoby to dość niegrzecznej z jego strony. Nie chciał wyjść na buca. Słowo "zmuszać" w odczuciu Liama brzmiało nieprzyjemnie, wprawiając, że ponownie na jego czole pojawiła się zmarszczka. W pierwszym odruchu chciał zapytać, co ma przez to na myśli, bo zwyczajnie nie rozumiał, niemniej czując, że może to być dość niekomfortowe postanowił zignorować ten niefortunny dobór słów, lekko się uśmiechając. - Gdybym nie chciał cię zaprosić, to bym tego nie zrobił, nie sądzisz? - zapytał, unosząc do góry lewą brew. Wydawało mu się to dość logicznym, chociaż może się mylił? Mimo, że miał siostrę i do tego bliźniaczkę wciąż nie potrafił pojąć dziewczyn oraz ich toku rozumowania. Były zbyt skomplikowane i pełne sprzeczności, często mówiąc jedno a myśląc drugie przez co jeszcze trudniej było je rozszyfrować. Podrapała się po głowie.
To było niezbyt przekonywujące z jej strony, że polecała metodę na pozbycie się stresu i agresji, której sama nie stosowała a w dodatku, której nawet nie potrzebowała. Jednak, wierzyła w sposoby, które sprawdzały się u większości. A, że naprawdę chciała pomóc chłopakowi i mu doradzić, przełamała się i powiedziała mu to bezpośrednio prosto w twarz. Co w jej przypadku nie było takie proste. Stroniła od dawania uwag czy reprymend innym. Ale tutaj była zmuszona do reakcji. W końcu zamiast niej mogło paść na kogoś innego. Jego obietnicę poprawy przyjęła z lekkim dystansem. Wierzyła w ludzi, to na pewno. Jednak, wiedziała, że nie tak łatwo zmienić swoje własne nawyki i tak po prostu się przestawić. Dlatego trzymała kciuki za to, że naprawdę postara się uważać, mając nadzieję, że mu się to uda, ale wiedziała, że będzie musiał włożyć w to bardzo wiele pracy, aby nie działać impulsywnie. - Miło mi - odparła machinalnie, wyciągając w jego kierunku dłoń, dość nieśmiało mu ją podając, aby uścisnąć jego własną. I grzeczności byłoby na tyle, po tym jak Gryfon zaproponował wspólne wypicie herbaty, bo oczywiście Steph musiała wypalić ze swoimi wątpliwościami i pseudo-domysłami, że przecież chłopak wcale nie chce tego czego mówi, że chce. Tak, kobieca, durna logika. Kto za tym nadąży. Zapewne, nawet sama Stephanie. - Ja... nie wiem. Nie proponujesz tego z grzeczności? - wypaliła dość spontanicznie i szczerze, bo dokładnie o tym przecież rozmyślała. Nie spodziewała się, że zapyta o to wprost, bo dopiero kiedy to powiedziała wydało jej się to zwyczajnie głupie. Westchnęła lekko i spojrzała na niego już z nieco mniej zmartwionym wyrazem twarzy. - Dobrze, jeśli nadal chcesz, to z przyjemnością wypiję z Tobą herbatę - powiedziała w końcu, brzmiąc nadal niezbyt pewnie siebie, ale na koniec posłała mu delikatny uśmiech, choć zdawała sobie sprawę z tego jak pokracznie wyszło jej to przyjęcie zaproszenia na tę herbatę.
Liam G. Walker
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : pieprzyk na lewej kości policzkowej, dość krzaczaste brwi, włosy w wiecznym nieładzie
Liam trochę bardziej sceptycznie podchodził do kwestii "jeśli coś działa na większość osób, to tobie też powinno pomóc". Jego zdaniem wywierało to na człowieku dziwnego rodzaju presję, bo co jeśli nie zadziała? Czy to oznaczało, że jest się gorszym a może przypadkiem beznadziejnym? Pokręcił głową do własnych myśli, nieco rozbawiony. Czasem wydawało mu się, że to właśnie on - przypadek beznadziejny, zwłaszcza jeśli spojrzeć na jego bliźniaczkę. Uścisnął dłoń dziewczyny, która była znaczenie mniejsza od jego własnej i bardziej delikatna, dlatego obszedł się z nią subtelniej niż gdy ściskał dłoń kumpla, lekko nią potrząsając. Oficjalnie się teraz znali i było to dość dziwnie a jednocześnie miłe uczucie, biorąc pod uwagę fakt, że przyjaciółki siostry najczęściej widzi tylko przelotem. Ciekawe, jak zareagowałaby na to sama Cass? Byłaby zła, a może wręcz przeciwnie, bo w końcu wykazał minimalne zainteresowanie jej znajomymi, a przecież prosiła go o to wielokrotnie. Mimo przeanalizowania tego na szybko w głowie nie mógł udzielić jednoznacznej odpowiedzi, bo dziewczyny nie koniecznie działały na zasadzie ogólnie pojętej logiki. Dowód tego miał przed sobą, kiedy wyrażając chęć napicia się wspólnie herbaty spotkał się z wątpliwościami ze strony Stephanie czy aby na pewno tego chce. Wywołało to u niego niemałe zdziwienie, niemniej widząc skrępowanie malujące się na twarzy rudowłosej, delikatnie się uśmiechnął nie chcąc pogłębiać jej zażenowania, a słysząc pytanie padające z jej różowych ust, zaśmiał się. - Myślałem, że moja siostra dzieli się z przyjaciółkami informacjami na mój temat - odpowiedział, bo wątpił, by przedstawiła go tak dobrym świetle, jako grzecznego chłopca. - Ale jeśli nie, to wiedz że nigdy nie robię czegoś wbrew sobie, bo wymaga tego wychowanie - dodał, aczkolwiek nie było to jednoznaczne z tym, że brakowało mu ogłady czy został źle wychowany. Po prostu gdyby nie chciał, to zakończyłby ich rozmowę na zwykłym "przepraszam". - W takim razie jesteśmy umówieni, z tym że chciałbym kupić te książki zanim wyjdziemy, bo ty chyba też jesteś zainteresowana tymi czasopismami - stwierdził, subtelnym ruchem głowy wskazując na rulon magazynów, który przytykała do piersi. - Interesujesz się modą? - zapytał, poznając jedno z kolorowych okładek.
Oficjalne poznanie brata Cass i to w dodatku w takich okolicznościach nie zrobiło na niej jakiegoś szczególnego wrażenia. Ich rozmowa, owszem skończyła się dobrze i Steph nie zamierzała rozpamiętywać sytuacji z tego dnia - w końcu chłopak przeprosił i obiecał poprawę - jednak jakoś niezbyt gładko przyszło jej zgodzić się na wypad na herbatę. I to nie dlatego, że miała coś do chłopaka - w żadnym razie! - po prostu zwyczajnie miała wątpliwości co do takiego spotkania z bratem przyjaciółki. Czy to odpowiednie? Co Cassie by na to powiedziała? Czy to coś oznacza? Może nie powinna? Miliony myśli od razu nawiedziły jej głowę, zupełnie niekontrolowanie. Chciała przerwać ten natłok, napędzany kolejnymi domysłami czy wątpliwościami, jednak najpierw musiała chyba pozbyć się tych kompleksów, które zaburzały jej zdrowe patrzenie na sytuacje. Popadała ze skrajności w skrajność. Ostatecznie jednak oznajmiła, że chętnie pójdzie z nim na herbatę, co spowodowało lekki ucisk w jej klatce piersiowej, a zaraz po tym usłyszała, że chłopak chce tylko jeszcze zapłacić za książki. Zarumieniła się lekko, gdy zapytał o gazety, trzymane przez nią nadal w dłoniach. - Tak... Trochę projektuję, troche szyję. I muszę się interesować, bo pracuję w sklepie odzieżowym - wyjaśniła pokrótce, chcąc rozwiać jego wszelkie wątpliwości. Skoro już rozmowa zeszła na jej temat... Bardzo tego nie lubiła, ale musiała się przełamywać. Chwilę później, ruszyli w stronę kasy, gdzie mieli zapłacić za swoje zakupy.
Liam G. Walker
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : pieprzyk na lewej kości policzkowej, dość krzaczaste brwi, włosy w wiecznym nieładzie
Takie spotkanie w odczuciu Liama nie było niczym ani szczególnym, ani tym bardziej złym. Być może Cass poddałaby to pewnej analizie, podobnie robiła teraz Stephanie, jednak niezależnie od tego, jakie wnioski pojawiały się w myślach, dla chłopaka było to po prostu wyjście na herbatę, chociaż poniekąd chciał w ten sposób zmazać z siebie część winy za przewinienia jakich się dopuścił, nawet jeśli były jedynie kwestią przypadku. Gdyby byli aktorami i grali w komedii romantycznej widzowie mogliby uznać to za przeznaczenie - ot, przewrotne fatum uparcie chciało, by ta dwójka zaczęła ze sobą rozmawiać, bo przecież od tak dawna się mijali nie wiedząc, że są sobie pisani. Na szczęście nie byli uwięzi w filmie, a rzeczywistość malowała się znacznie prościej. - Naprawdę? A którym? - zapytał, świadom, że powinien w końcu zaopatrzyć się w szatę wyjściową, a jeśli rudowłosa znała się na modzie mogła mu pomóc dobrać odpowiedni strój. Trochę jakby spadała mu jednak z nieba, bo dzięki temu nie będzie zmuszony biegać po sklepach czując czegoś co uzna, że jest okej. Mimo, że nie przykładał wielkiej wagi do swojego wyglądu, to jednak czasem lubił dobrze się prezentować. Oczywiście młody Walker nie byłby sobą, gdyby nie umknęło mu, że rozmowa na temat dziewczyny wywołuje u niej pewnego rodzaju skrępowanie, dlatego z uśmiechem na ustach zadał kolejne pytanie - Specjalizujesz się w konkretnym stylu? - zatrzymał się, będąc jako trzeci w kolejce, jednak gestem dłoni niczym prawdziwym dżentelmen pokazał Stefce by stanęła przed nim.
Też powinna uważać, że tego typu, zwyczajny wypad na herbatę kompletnie nic nie znaczył, oprócz chęci zrehabilitowania się chłopaka i może odrobinę chęci poznania dziewczyny. Powinna. Jednak jej myślenie rozpatrywało to w innych kategoriach i niestety, ale nie panowała nad tym. Kogokolwiek by ta sytuacja dotyczyła, zareagowałaby podobnie - zabezpieczająco dopytując się czy aby na pewno ta osoba nie czuje się zmuszona, aby w jakiś sposób być dla niej miłą. Musiała się upewnić, nawet jeśli wyszła na dziwaczke. Może przez krótką chwilę przemknęło jej przez myśl, że ich spotkanie w księgarni nie było przypadkowe. Ale zawsze doszukiwała się głębszego sensu tego typu wydarzeń. Jednak szybko jej przeszło, kiedy przypomniała sobie, że to brat Cass. Nie mogła snuć takich przypuszczeń... - Tu niedaleko, u Madame Malkin. - odparła dość cicho, jakby to była jakaś tajemnica. A przecież jeśli choć raz wstąpił do tego sklepu, musiał ją tam widzieć. Ale ponownie odezwała się w niej obawa przed mówieniem o sobie. A chłopak wydawał się, jakby specjalnie jeszcze drążył ten temat, widząc jej reakcję. Stanęli w kolejce, a kiedy ją przepuścił, róż na jej policzkach przybrał barwę delikatnego szkarłatu. Podziękowała cicho, ustawiając się przed nim, po czym usłyszała jego kolejne słowa. I kompletnie nie wiedziała co ma mu odpowiedzieć... - To znaczy... Lubię tworzyć użyteczne rzeczy. Typu ubrania na co dzień, w których można się pokazać. Praktyczne jak na przykład płaszcze, sukienki... - zaczęła dość konkretnie, opisując mu nad czym najczęściej pracuje. Nie widziała sensu projektowania czegoś co model lub modelka założy tylko na wybieg, aby to zaprezentować, a normalni, szarzy ludzie nigdy by tego na siebie nie założyli. - Ale w sklepie najwięcej zamówień jest na szaty wyjściowe oczywiście i okazjonalne stroje takie jak właśnie suknie czy garnitury. - dodała po chwili, zerkając na niego, a kiedy przyszła jej kolej przy ladzie, podała ekspedientce czasopisma, aby za chwilę za nie zapłacić.
Michael od zawsze lubił książki. Zdradzała to także jego przynależność do Pukwudgie czy Ravenclawu, ale też faktu, że podczas swoich kursów lub stażu przeważnie grzebał swym wzrokiem w różnego rodzaju książkach, które często poruszały motyw fauny lub flory, bo zresztą powiązane było to między innymi z dziedzinami, które skrupulatnie rozwijał lub zamierzał używać w swoim życiu myśląc o możliwościach w jaki sposób może je wykorzystać. Dlatego Esy i Floresy, jeśli nie mógł czegoś znaleźć w Dolinie, były dla niego najbliższym pomysłem gdzie bardziej ciekawe, niespotykane dotąd książki można było znaleźć i wejrzeć. Z przykrością usłyszał, że mężczyzna będący właścicielem owego sklepu został w ostatnim czasie pozbawiony kolekcjonerskich książek, zachęcających innych kolekcjonerów do prób targowania lub chociaż chęci zerknięcia. Dlatego pewnego dnia okazało się, że będąc na ulicy Pokątnej mógł spotkać kogoś, kto mówił o plotce związanej z tym, że ktoś mógłby być powiązany z całą tą sprawą. Jedyne co było wiadome to fakt, że mężczyzna posiadał na swojej ręce tatuaż z łapą. Łapą, która posiadała łypiące oko. Czyżby wychodziło na to, że Michael wdał się w małą intrygę wyrównywania rachunków? Iście fascynująca sprawa. Czemu nie przyjrzeć się temu bliżej, prawda? Prawda. Z tego powodu mężczyzna zdał sobie sprawę, że najlepiej było zorientować się pośród ludzi, którzy najczęściej mieli do czynienia z różnymi osobnikami lub mogli po prostu usłyszeć coś więcej. Oczywiście, że chodziło o osoby bezdomne. Kupując parę ciepłych napoi i bułek, którymi mógłby ich poczęstować - Michael postanowił ruszyć się czym prędzej w kierunku poszukiwań. Należało mieć na uwadze, że w pewnych zakamarkach używał zaklęcia Lumos, aby rozświetlić sobie drogę. Dzięki temu przynajmniej więcej widział. – Zgaś to cholerne światło! – Zdało się usłyszeć z jednego miejsca, gdy tylko świecił różdżką wokół. Jak się okazało - faktycznie ktoś żył pośród tych kartonów. Posiwiały mężczyzna ze szczeciną, który okazał się bezdomnym charłakiem, który żył na Pokątnej pośród bardziej… niezbyt ciekawych miejsc. Michael oczywiście dopiero po paru sekundach zakończył wszystko krótkim “Nox”. – Bardzo przepraszam. Szukam wskazówek czy ktoś wie coś więcej o ataku na Esy i Floresy. – Powiedział, zaczynając podchodzić bliżej. Chyba musiał zdać się na coś, czego nie robiło wielu normalnych czarodziejów względem bezdomnych, bo wyciągnął do niego rękę, starając się po prostu przywitać. Każdy człowiek miał w sobie godność, czasem po prostu skrzywioną, ale jakąś. Tej godności nie można było zabrać, więc Michaelowi pozostało okazać szacunek. Bez wyjątku i stanu majątkowego. Dlatego to faktycznie zdziwiło bezdomnego z którym nawiązał jakąś nić porozumienia zaraz po tym jak podgrzał różdżką lekko ciepławy, herbaciany napar, który miał zawędrować wraz z bułką z szynką i pomidorem. Dzięki temu można było nawiązać większą nić porozumienia, lecz pewna nieufność bezdomnego sprawiała, że trochę dłużej zajęło mu dowiedzenie się czegoś więcej na temat ambarasu związanego z książkami. Zostało mu powiedziane, że faktycznie pewne imiona i nazwiska były w tym powiązane, jednak bezdomny nie pamiętał ich dokładnie i parę z nich może nawet poprzekręcał. Ale nie przeszkodziło to Michaelowi, który zresztą domyślać się tylko mógł, że być może ktoś inny na Pokątnej lub Nokturnie mógł pomóc handlarzowi książkami - o ile takich znał. Dlatego rozdając resztę bułek i ciepłych napoi po innych bezdomnych, Michael wrócił dopiero za jakiś czas do właściciela i przekazał mu na notkach parę nowych nazwisk i poszlak. Dalej? Nie wiedział już co przyniesie mu dzień, więc samemu mógł się iść posilić.
[z.t]
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Benjamin przekroczył próg księgarni, otrzepując wróżkowy pył z połaci przejściowego płaszcza. Pogoda za oknem była coraz to lepsza, toteż miał całkiem dobry humor. Gdyby tylko Wielką Brytanię nie nawiedzała inwazja magicznego brokatu, byłby w jeszcze lepszym nastroju. Miał już tego tematu naprawdę dość, o niczym innym nie pisywali przecież w Proroku. Ale teraz był już po pracy, przynajmniej tak się wydawało, toteż poświęcił wolne popołudnie w towarzystwie tych, których ogromnie kocha. Książek. Przeszedł się po księgarni, nie bez dumy zerkając na półkę z kryminałami. Powieści o Carterze na niej widniały, może nie były zbyt wyeksponowane, ale zawsze. Zdusił jednak w zarodku chęć wzięcia jednego z egzemplarzy do ręki i poszedł dalej, w kierunku podręczników. Był tu w sumie z powodu swojej pisarskiej kariery, chcąc się doszkolić zarówno w materii stowarzyszenia wolnomularzy, jak i mugoli i ich świata. Ostatnia rozmowa z Christopherem uświadomiła mu, jak wiele jeszcze musi się nauczyć, ale był dobrej myśli. Trwały rozmowy z Oficyną, mające na celu ustalenie tego, czy zatrudnią mu konsultanta. Nie zamierzał jednak tracić czasu, toteż spóźnioną edukację postanowił rozpocząć na własną rękę. Przeglądał tomy na własną rękę, nie chcąc nawet pytać o pomoc. Przecież doskonale poradzi sobie sam. Przesuwał palcem po grzbiecie ksiąg, mrucząc ich tytuły na głos. W końcu znalazł coś interesującego o mugolach i otworzył książkę na spisie treści.
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
widziadłaE - tak scenariusz20. sąd ostatecznyCoś, a może ktoś?, się o ciebie ociera. Masz wrażenie, że po twoich włosach przesuwają się czyjeś palce, zupełnie, jakby ktoś próbował cię pogłaskać, jak psa. Masz chęć za tym podążyć, a może uciec? Niezależnie od tego, co zrobisz, słyszysz, jak ktoś cicho chichocząc, powtarza, że należysz do niego!
Nie powiedziałby, że miał mnóstwo wolnego czasu, ale zdecydowanie potrzebował odskoczni od pracy. Spotkania z innymi nie były złe, ale wciąż potrzebował czegoś, co mógł robić siedząc samemu w mieszkaniu - czytania. Zdołał jednak przeczytać wszystko, co miał w domu i być może byłby to wyczyn, gdyby miał naprawdę wiele książek, ale prawda była taka, że zwykle kupował jedną książkę i od razu ją czytał, czekając później na kolejne pozycje ulubionych autorów. Wiedział jednak, że jego ulubiony ilustrator zaczął pracę w tej branży pełną parą i tego dnia Larkin postanowił wybrać się do księgarni, aby poszukać innych książek ze znajomym stylem ilustracji. Z pewnością byłoby to przyjemniejsze wyjście, gdyby nie fakt, że przez całą drogę do księgarni miał wrażenie, że ktoś głaszcze go po włosach, co chwilę dotyka. Nie było to przyjemne i Swansea podejrzewał, że chodziło o halucynacje, o których pisali w Proroku, więc próbował to ignorować, ale to nie było wcale takie proste. Wszedł do Esów i Floresów, od razu rozglądając się za znajomymi ilustracjami. Dawno nie widział nowej pozycji od autorki kryminałów, którą naprawdę lubił, ale zakładał, że po prostu pracowała nad kolejną książką. Z tego powodu był zmuszony poszukać czegoś nowego. Skierował swoje kroki ku różnym kryminałom, zastanawiając się, czy Chris ilustrował jedynie wybrane pozycje, czy złapał pracę w jakimś wydawnictwie i działał dla wszystkich książek. Wyminął mężczyznę, który stał przy podręcznikach i podszedł do właściwej półki. Niemal od razu dostrzegł okładkę ze znajomym stylem, więc sięgnął po nią, aby zajrzeć również do wnętrza książki. Kiedy dostrzegł nazwisko ilustratora, uśmiechnął się lekko. Trafił. - Więc co ciekawego teraz mamy - powiedział sam do siebie, ręką próbując odgonić kogoś, kto znów głaskał go po włosach, kiedy przewracał kolejne kartki, zaczynając czytać wstęp. - Zapowiada się dobrze… To jest kolejna część? Gdzie są wcześniejsze - mamrotał pod nosem, spoglądając znów na półkę.
______________________
ti dedico il silenzio
tanto non comprendi le parole
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Nie zauważył go od razu, bo przecież był pochłonięty przeglądaniem książki. Benjamin drapał się po brodzie, zastanawiając się, w jaki sposób ma się do cholery w tym wszystkim odnaleźć. Pobieżna lektura nie zadowoliła go na tyle, by dzieło to przekonało go do zakupu. Westchnął, odkładając na pozycję na półkę i dopiero teraz rozejrzał się po księgarni. I wtedy dostrzegł mężczyznę na dziale kryminałów, którzy trzymał w dłoni jego najnowszą książkę. Ben przełknął ślinę, bo stał za daleko, by słyszeć co do siebie mówi. Zastanawiał się gorączkowo czy do niego podejść czy nie… czy to wierny czytelnik czy po prostu przeglądacz? Auster poprawił nieudolnie wyprasowaną koszulę, myśląc sobie, że jeśli dalej będzie się tak po prostu na niego gapił, to na pewno będzie podejrzane. Podszedł więc do nieznajomego na tyle szybko, by usłyszeć ostatnie wymamrotane przezeń zdanie. - To druga część – odpowiedział, łapiąc się na tym, że chyba trochę się rumieni. Sięgnął nieco wyżej, zdejmując inną pozycję z regału (a bardzo dobrze orientował się, gdzie jej szukać) i wyciągnął książkę zachęcająco w kierunku mężczyzny. - A to pierwsza. Z tego co wiem, trzecia jest dopiero w powijakach. Uśmiechnął się głupio, w grymasie tym kryjąc nieudolnie całą swoją nieśmiałość i podrapał się po głowie wolną ręką. Zastanawiał się przez chwilę, co powinien teraz powiedzieć, aż w końcu wpadł na to, że na początku znajomości ludzie zazwyczaj się przedstawiają. - Jestem Ben. Ben Auster. Jeśli ma pan jakieś pytania, to śmiało. Bardzo miło mi spotkać czytelnika lub prawie czytelnika. – Wzruszył ramionami, będąc totalnie bezradnym wobec ogromu uczuć, które w tej chwili zalały jego serce. Duma, strach, nieśmiałość, pycha… Na Merlina, jak się w tym wszystkim odnaleźć? Był tak cudownie nieświadomy, że to nie jego nazwisko, a personalia Christophera zachęciły go do sięgnięcia po tę pozycję.
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
Kolejny szept informujący, że rzekomo do kogoś należał, kolejny dotyk na włosach, jakby ktoś głaskał go, jak psa. Larkin próbował ignorować to uczucie, powtarzając sobie, że to tylko halucynacje, że zwyczajnie doświadcza tego, o czym pisano w Proroku Codziennym i nie powinien się tym nadto przejmować. Przeglądał książki, szukając kolejnej części książki, którą trzymał w dłoniach, kiedy usłyszał czyjś głos i odruchowo spojrzał w stronę mówiącego, unosząc nieco pytająco brwi. Spoglądając z boku na to, co w tej chwili się działo, mógłby wyciągnąć z tego motyw z różnych historii, gdzie do głównej bohaterki podchodził główny bohater i ściągał książki z wyższych półek, ale to znów nie było coś, co byłoby łatwe do oddania na rzeźbie, a jednak nie chciał wracać do malarstwa. Odrzucił więc od siebie wszystkie myśli skupiające się na estetyce sceny, na tym, jakie emocje można byłoby przełożyć na to, co w tej chwili się działo, gdyby nieco zmienić osoby, biorące w niej udział. Skupił się za to na sensie słów mężczyzny, uśmiechając się ledwie kącikami ust, gdy otrzymał pierwszą część serii. - Pierwsza… Dziękuję - powiedział cicho, od razu otwierając książkę, w poszukiwaniu właściwego nazwiska i uśmiechnął się, kiedy dostrzegł nazwisko Christophera. W takim razie zostawalo spojrzeć jeszcze na pierwsze strony książki, aby ocenić, czy warto próbować czytać i był gotów zrobić to od razu, gdyby nie fakt, że nieznajomy dalej do niego mówił. Po chwili do Swansea dotarło, że ten nie tylko przedstawił się, ale i zrobił to w taki sposób, jakby miał wiedzieć z kim rozmawia. W końcu umysł artysty zaskoczył na właściwe tory, porzucając rozmyślania o estetyce kolejnych ilustracji, skupiając się już w pełni na rozmówcy. - Prawie czytelnika - zapewnił mężczyznę, a jasne spojrzenie błysnęło rozbawieniem. - Larkin Swansea, znam ilustratora tych książek i byłem ciekaw, co nowego postanowił ozdobić własnymi małymi dziełami. Książki Wendy Pierce stały się moimi ulubionymi i zastanawiam się teraz, czy i ta seria zostanie długo na moich półkach - przyznał od razu, nie zamierzając udawać, że jest inaczej. - Skoro jest to seria, to rozumiem, że całość skupia się na Carterze… Przez to ciekawi mnie, czy jest to głównie kryminał, czy jednak obyczajowa seria z elementami kryminału? - zapytał, wpatrując się w drugiego mężczyznę. Nie krytykował, a jedynie pytał, aby wiedzieć, na co miał się nastawić. Zbyt często trafiał na serie, które tak naprawdę z kryminału miały tylko pozornie główną fabułę, choć w większości skupiały się na głównym bohaterze i jego życiowych problemach. Nie mógł powiedzieć, żeby były złe, ale czasem żałował, że nie było to nigdzie wyraźniej zaznaczone. Teraz za to miał możliwość dowiedzieć się z pierwszej ręki i ocenić, czy warto było tracić czas na lekturę, czy jedynie wystarczyłoby wysłać list do Christophera z gratulacjami.
______________________
ti dedico il silenzio
tanto non comprendi le parole
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Nie spodziewał się aż takiego zdziwienia, w sumie sam nie wiedział, czego tak właściwie oczekiwał. Widział uśmiech na twarzy nieznajomego, ale brak było zainteresowania w jego oczach, przynajmniej na początku. Zbiło go to z pantałyku, ale nie przestawał mówić – to była jedna z tych sytuacji, gdy jak już zaczął, to głupio było kończyć. Obserwował przy tym, jak jego książka sprawiła mężczyźnie ewidentną radość – otworzył ją gdzieś na początku i szczerzył się głupi do sera. A to ciekawe. Rozmówca, któremu nachalnie napatoczył się Benjamin, w końcu się przedstawił. Swansea, tak? Kojarzył to miano, to był chyba jeden z tych bucowatych czarodziejskich rodów, który zresztą od wielu długich lat zamieszkiwał jego rodzinne miasto. Pan redaktor nie był jednak jednym z tym, którzy oceniali książkę po okładce, choć miał jakieś dziwne wrażenie, że jego rozmówca robi dokładnie to. Szybko jednak uzyskał wyjaśnienia, ach, więc to wcale nie chodziło o niego! Znał Christophera, o jaki ten świat mały. Auster, ty skończony idioto – trzeba było siedzieć cicho. Jeśli wcześniej miał jakiekolwiek przejawy buńczucznej pewności siebie, teraz tak nagle to zatracił. Jego usta wciąż wykrzywione były w uprzejmym uśmiechu, ale stanowił on jedynie karykaturę tego, jak powinien wyglądać wyraz szczęścia. Mimo to, wpakował się już w tę rozmowę i głupio byłoby se wycofać. Zwłaszcza, jeśli panowie się znali. - Och, jaka miła niespodzianka! – odpowiedział Ben, splatając ręce na piersi. Starał się przy tym nie patrzeć w oczy Larkina, choć wątpił, że tamten nie zauważy jego nagłego zmieszania. Nie wiedząc, co powiedzieć jako następne – kim na słodką Morganę była Wendy Pierce? – kiwał głową, przysłuchując się jego słowom. W końcu rozbawiony mężczyzna zakończył swoją wypowiedź intonacją ku górze, co zazwyczaj oznaczało jedno. - Ciekawe pytanie – zauważył Ben, grając na czas. Nienawidził tego sformułowania, ale sam czasami używał go, gdy w pierwszej chwili nie wiedział, co należy powiedzieć. - Tak, Carter to rzecz jasna główny bohater. I owszem, dzieją się tam rzeczy niedotyczące bezpośrednio śledztwa. W sumie ludzkie tragedie to jedynie pretekst do poruszenia o wiele głębszej problematyki. – Chyba to co mówił miało sens, ale nie był tego pewien. Okropnie się zestresował i odnosił wrażenie, że na co dzień opanowany mistrz słowa plótł teraz trzy po trzy. - Nie pytania rzędu na czym polega zbrodnia i kogo czeka kara, a prawdziwe dylematy. Czym jest zło, a czym moralność i jak poznać, że ma się do czynienia z dobrym człowiekiem lub wprost przeciwnie, wilkiem w owczej skórze. Uśmiechnął się nieporadnie. Nie był pewien czy takiej odpowiedzi się spodziewał i nic nie mógł wyczytać póki co z jego miny. Ale w sumie przyznanie po raz pierwszy na głos, że seria o Carterze to coś więcej niż niedzielne czytadło sprawiło, że odzyskał nieco dobry humor. W jego źrenicach już nie malował się strach, bo co sobie pomyśli o nim znajomy Chrisa to nie koniec świata. W końcu mu się udało. Połączył niebo i ziemię, swoje ambicje z tym, co się dobrze ludziom czyta i… naprawdę chciał wierzyć, że trzeci tom nie będzie ostatnią książką, z której będzie w pełni zadowolony. - Wie pan… – razem z odzyskaniem pewności siebie, nadrobił również dystans, który zgubił gdzieś po drodze. - Proszę dać jej szansę. Na mój koszt – wyciągnął rękę, aby odebrać od niego pierwszy tom i w domyśle zaprowadzić go do kasy. Wiedział, że nie tak zarabia się na książkach, ale… w sumie, co mu tam.
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
Miła niespodzianka. Larkin wpatrywał się uważnie w mężczyznę, szukając w nim rzeczywiście oznak pozytywnych emocji. To, jak unikał jego spojrzenia było raczej podejrzane, czy wręcz jasno wskazujace na fakt, że nie był zadowolony z tego, co usłyszał. To z kolei było ciekawe dla rzeźbiarza, który mimowolnie próbował przełożyć podobną sytuację na siebie. Jak czułby się, gdyby ktoś przyszedł do Casy… Nie, to nie było dobre porównanie. Własciwie nie mógł postawić się na miejscu Austera, mając świadomość, że ich praca rządziła się innymi prawami. Co najwyżej mógłby wyobrazić sobie, że ktoś przyszedłby do niego z uwagi na wykorzystywany marmur z konkretnej kopalni. Byłoby to raczej dziwne, ale nie nieprzyjemne… Chyba. Zaraz jednak skupił się na odpowiedzi mężczyzny, na tym w jaki sposób opisywał swoją książkę i toczącą się w niej historię. Przez cały czas słuchania go, Larkin uśmiechał się lekko, będąc naprawdę zainteresowanym tematem. Nigdy nie myślał o pisaniu, czy tworzeniu czegokolwiek przy użyciu słów, ale lubił czytać, gdy miał wolną chwilę. Domyślał się, że jego pytanie nie było łatwe, ale ostatecznie z odpowiedzi mężczyzny wnioskował, że nie była to historia o sposobach parzenia herbaty, rodzajach kocy i poduszek, ubrana w kilka plam krwi. Brzmiała ciekawie, musiał to przyznać, ale nie była to zakończona seria… Nie był pewien, czy był gotów próbować swoich sił w zagłębianiu się w serii, jaka wciąż trwała. - Zgaduję, że odpowiedzi na podobne pytania nie są jednoznaczne, ale zmuszają czytelnika do refleksji? - powiedział, zaraz też kręcąc głową. - Dziękuję za propozycję, ale zapłacę sam. W końcu przyszedłem tu po książkę i zamierzam z nią wyjść, a pańska seria… Wydaje się interesująca. Zdecydowanie kupują mnie ilustracje, nie będę tego ukrywał, ale tematyka, jak i sposób, w jaki pan ją opisuje sprawia, że jestem gotów spróbować odnaleźć w niej coś, co poruszy moje poczucie estetyki - stwierdził unosząc na moment obie książki, po chwili kładąc jeden tom na drugi, wbijając spojrzenie w mężczyznę, zastanawiając się nad jednym. Pisarze byli w jakiś sposób artystami. Kształtowali słowa, frazy, tworząc z nich literackie obrazy i pomniki. Podobnie, jak on robił to przy użyciu dłut i kamienia, czy drewna. W takim wypadku z pewnością potrzebował inspiracji, muzy, natchnienia - czegoś, co pozwalało mu gnać na przód i starać się sięgać po więcej. Czy było tak naprawdę? - Mógłbym spytać, co sprawiło, że zaczął pan pisać? - zapytał swobodnie, opierając się lekko ramieniem o regał z książkami.
______________________
ti dedico il silenzio
tanto non comprendi le parole
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
- Ależ oczywiście. – No cóż, po prawdzie Ben nie mógł być tego pewien w stu procentach, jednak do tej pory nie słyszał, aby ktoś narzekał. Oczywiście taki miał zamysł, w myśl zasady, że nie ma głupich pytań, nie powinno być również idiotycznie prostych odpowiedzi, szczególnie w tak poważnych kwestiach. Benjamin kiwnął głową, słysząc jego uwagę i to, co szczególnie przykuło jego uwagę to fakt o odmiennym poczuciu estetyki. - Zgaduję, że na co dzień zajmuje się pan zgoła innym rodzajem sztuki? – Był autentycznie ciekawy, co to za znajomy, ale niegrzecznie byłoby wypytywać o to Christophera. Jeszcze w życiu nie spotkał osoby, która kupiłaby książkę przede wszystkim ze względu na ilustracje. Niemniej przyjął jego komplement, odnosząc wrażenie, że nie był wymuszony i uniósł ręce w geście kapitulacji. - Dobrze więc. – Jego zadowolenie sięgnęło zenitu, gdy tamten sięgnął zarówno po pierwszy, jak i drugi tom. I pewnie wtedy grzecznie poszedłby w swoją stronę, żegnając się z mężczyzną. Gdyby nie fakt, że ten wbił w niego spojrzenie, zupełnie, jakby nad czymś się zastanawia. Omiótł wzrokiem jego twarz, z niepewnym uśmiechem wymalowanym na twarzy, mając już pytanie na końcu nosa, ale Larkin go uprzedził. Hmm. Ciekawe pytanie. To zazwyczaj on zwykł zadawać je ludziom, w końcu taką miał pracę. Przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią, doskonale świadomy, że to szansa na to, aby albo się popisać albo zupełnie zbłaźnić. Słowa, jego narzędzie, potrafiły kreować, ale i tworzyć. W tym przypadku dobre wrażenie, ale mimo wszystko postanowił postawić na prawdę. - Problemy. Wie pan, pomimo z tego, że pochodzę z czarodziejskiej rodziny, miałem spore problemy z asymilacją w szkole. Nie radziłem sobie w połowie tak dobrze, jak oczekiwałem, więc zacząłem tworzyć światy, w których wszystko jest możliwe. Zacząłem od wierszy, ale wychodziło fatalnie, po dziś dzień więcej ich nienawidzę. Ale proza… to coś innego. Niektórzy mają problem z wydukaniem z siebie kilku zdań, a mnie nieustannie kończą się ryzy papieru. Można powiedzieć, że mam problem z laniem wody. Na szczęście w moim fachu, czy tym, czy tym drugim to mile widziana przywara.
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
Swansea uśmiechnął się lekko kącikiem, kiedy uzyskał potwierdzenie od mężczyzny co do tego, co próbował uzyskać w swoich książkach. Podejrzewał, że podobne zmuszanie do refleksji czytelników nie było tak naprawdę łatwe do uzyskania, jednak, gdy autor skupiał się na przedstawieniu dylematów moralnych i nie podawał odpowiedzi, o wiele chętniej próbowało się myśleć na podobne tematy. Zaraz też w jasnych oczach rzeźbiarza zabłyszczała pewność siebie, gdy został zapytany o własny rodzaj sztuki. Czy właściwie można było jakkolwiek porównywać ich dziedziny? Raczej nie, ale nie przejmował się tym w tej chwili. - Jestem rzeźbiarzem, jubilerem, twórcą sztuki użytkowej, jeśli mógłbym tak powiedzieć. Zapraszam kiedyś do sklepu na Tojadowej, Casa d’ispirazione, aby przekonać się, o czym dokładnie mówię - odpowiedział na jego pytanie, zaraz też wskazując na okładki książek. - Malarstwo także nie jest mi obce, choć dawno temu porzuciłem je na rzecz rzeźby - dodał, w ramach wyjaśnienia w ten nieco pokrętny sposób, skąd znał Christophera i dlaczego interesowały go ilustracje w książkach. Inna rzecz, że kupując te pozycje, które starszy mężczyzna ozdabiał swoimi dziełami, wierzył, że w jakiś sposób go wspiera, choć z pewnością nie dostawał takiej zapłaty za sprzedane książki, jak autor. Z tego powodu zamierzał kupić od razu obie części, wierząc, że mimo wszystko się nie zawiedzie. To, w jaki sposób Auster również opisał swoją historię mimo wszystko nakłaniał do przeczytania, więc nie tylko komplement nie był wymuszony, ale i całkowicie szczery. Tak jak następne pytanie i zainteresowanie w spojrzeniu rzeźbiarza. Czekał wyraźnie na odpowiedź pisarza, a gdy ten w końcu zaczął mówił, Larkin pokiwał lekko głową. Miał wrażenie, że najczęściej problemy skłaniały ludzi do wyboru właściwej dla siebie ścieżki, że to one najczęściej pokazywały, w czym było się dobrym i czym powinno się zajmować. Nie zawsze były to dobre pomysły. - Mogę zrozumieć problem z poezją - odparł, uśmiechając się z cieniem rozbawienia w spojrzeniu. - Mówi pan o drugim fachu, rozumiem więc, że bycie pisarzem to nie wszystko. Mogę spytać o drugi fach? - dopytał, zaintrygowany, zastanawiając się, czy może drugie zajęcie mężczyzny będzie dla niego nieco bardziej znajome. Nie mówiąc o tym, że ostatecznie pisarz potrzebował czasu na tworzenie, był więc ciekaw, czym jeszcze parał się mężczyzna, a dzięki czemu nie musiał martwić się o czas poświęcany na tworzenie kolejnych historii.
______________________
ti dedico il silenzio
tanto non comprendi le parole
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Benjamin analizował. Nie potrafił rozmawiać już z ludźmi w normalny sposób, patrzeć na nich bez ukrytych intencji, nie rozkładać najdrobniejszych nawet szczegółów na części pierwsze. Lub mówiąc precyzyjnie – czuć się komfortowo w takich rozmowach. Larkin był bardzo oszczędny w wyrazie, jego mimika nie wskazywała na wiele. Ot, tu się uśmiechnął, a tam wylęgła się buńczuczna iskra w jego oku. Typowy artysta, skwitował Auster, słuchając z uwagą jego słów. W tym, jak mówili ludzie też kryje się przecież tyle ciekawych rzeczy. - Sztuki użytkowej? – oczy pisarza błysnęły z ciekawości. Skoro on się już tak naprodukował na temat swoich książek, z wielką chęcią pociągnie go za język. - Fascynujące. Rzemiosło artystyczne jest, no cóż… szczególnym rodzajem rzemiosła, można by rzec. Nie tylko ładne, ale i praktyczne. A jakież drogocenne. – Starał się nie być złośliwy, ale chyba średnio mu wychodziło. Nie żeby on sam był Szekspirem, Benjamin niejednokrotnie przyznawał i przed sobą, że zwykł niegdyś (w sumie do nie tak dawna!) pisać głównie dobrze sprzedające się szmiry. Seria o Carterze wyłamała się z tego schematu, potrafiła połączyć niebo i ziemię, jego ambicję z tym, co się dobrze czyta. Poczuł chyba jednak, że jego słowa mogą zostać źle odebrane, toteż szybko postanowił się zreflektować. - Książki nie są praktycznie. Praktycznie książki to instrukcje obsługi, a ich nikt nie chce czytać. W większości nie są też wcale ładne. Na pewno nie takie ładne, jak pana dzieła. Z chęcią przejdę się na Tojadową, aby osobiście się o tym przekonać. – Uśmiechnął się do niego ślicznie, chcąc jakoś załagodzić to, jaki zdał się przed chwilą krytykancki. Ben miał swoje gorsze chwile, a gdy rozmawiał o sztuce, to był trochę wóz albo przewóz. Do niedawna sądził, że nie ma nic pomiędzy sztuką a rzemiosłem. A potem zdał sobie sprawę, że postrzeganie świata w czarnobiałym absolutach było aż nader dziecinne. W grudniu stuknęła mu już trzydziestka. Urzekło go jego rozbawienie i Ben pomyślał sobie, że całkiem przystojny z niego jegomość. Nie czuł jednak od niego tego vajbu, toteż szybko zgasił myśl w zarodku. Słysząc pytanie, roześmiał się na głos. No tak, trudno żeby ktoś kojarzył go akurat z tego. - W drugim też piszę, tylko tym razem do gazety. W sumie trudno określić mi, który z nich jest w tym momencie ważniejszy. I tu i tu szukam prawdy. Tylko że tam dla obywateli Wielkiej Brytanii, a tu… dla całego świata. To baaardzo ważne zadanie – powiedział, przeciągając jedno z ostatnich słów, jasno dając do zrozumienia, że odrobinę sobie z nim pogrywa. - Choć szczerze mówiąc, zaczynałem od felietonów. Mało to poważne, ale je kocham najbardziej.
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
Larkin przyglądał się mężczyźnie, kiedy ten zaczął komentować rzemiosło artystyczne i nie był pewien, na ile jego słowa miały brzmieć złośliwie, a na ile był to przypadek. Nie żeby nie był przyzwyczajony do podobnych przytyków w całej swojej karierze. Zwykle uderzały w niego z powodu nazwiska, gdy wszyscy zakłądali, że skoro był Swansea, wszystko musiał sprzedawać drożej. Tymczasem jego własna pracownia miała przybliżać sztukę, miała być rozwiązaniem dla osób, które chciały otaczać się pięknem, ale nie było ich stać na proponowane w galeriach dzieła. - Większość ceny jest zależna od materiałów, więc nie mogę zaprzeczyć, że sztuka użytkowa bywa kosztowna, ale wszystko zależy od zamawiającego - odparł uprzejmie, przekrzywiając lekko głowę, gdy Benjamin zaczął niejako tłumaczyć swoje słowa i musiał przyznać, że czuł się tym rozbawiony. Mimo wszystko nie spodziewał się, że będzie próbował nadrobic wrażenie, jakie mógł wywołać, ale też nie zamierzał się oburzać. Zapewnił, że będzie mu miło pokazać niekoniecznie kosztowne przedmioty, jakie ma w swojej pracowni, z lekkim uśmiechem w kąciku ust. Do tego czasu może nawet zdąży przerobić złotą mapę nieba na jakąś biżuterię, skoro zamawiający zdecydowanie zbyt długo zwlekali z odbiorem swojego naprawdę drogiego przedmiotu. - Innymi słowy za każdym razem jest pan w pracy, niezależnie od tego, jakie słowa wypływają spod pióra. Brzmi jak całkowity brak czasu na jakiekolwiek zainteresowania… Ale zdecydowanie nie powinienem się w tym temacie wypowiadać, skoro dla mnie rzeźbienie jest wszystkim od pasji po pracę - zauważył, po chwili cicho się śmiejąc. Nawet czytania nie mógł w pełni uznać za swoje hobby, skoro nie potrafił znaleźć wolnej chwili na to, aby siąść z książką na kanapie. - Jest możliwość znaleźć pana na wizbooku? Zakładam, że czasem może tam pojawić się jakiś wpis wart przeczytania - dopytał jeszcze, sięgając do kieszeni po swoją książeczkę, do której również nie zaglądał za często, ale wystarczająco, aby wiedzieć, co zmieniało się u jego znajomych, czy nawet rodziny. Kto wie, może Auster umieszczał tam swoje felietony?
- Luksusowo – skomentował pokrótce Ben z uprzejmym, choć dość dziwnym uśmiechem na twarzy. Pomyślał sobie od razu, ile taki rzemieślnik może zarabiać i czy na pewno nie obrał złej drogi w życiu. Owszem, pergaminy i atrament kosztowały nieporównywalnie mniej niż złoto i srebro. Ale i tantiemy były takie skromne… Usłyszawszy jego zapewnienie i on grzecznościowo odparł, że chętnie wpadnie do jego pracowni i to bynajmniej, by oglądać te mniej kosztowne przedmioty. W końcu w całej swojej pysze Auster zaczął otaczać się rzeczami niepotrzebnymi, ale za to jakimi pięknymi. Nie pogardziłby jakąś rzeźbą albo urodziwym okazem biżuterii. Nie żeby miał kogo rozpieszczać, ale podobała mu się myśl, że w razie czego będzie już przygotowany. - Można tak powiedzieć – zaśmiał się, tarmosząc swoje niesforne włosy. Tym razem to on spojrzał na niego z rozbawieniem. - Niektórzy mówią, że jak się coś kocha, to nigdy nie jest się w pracy. W pełni się z tym zgadzam i zdaję się, że nie tylko mnie to być może dotyczy – dodał, nie chcąc zakładać nic na pewno. Ale i tak wiele można było wywnioskować z pasji, która towarzyszyła Larkinowi, gdy opowiadał o swoim rzemiośle. Teraz było mu trochę głupio, że przez chwilę był taki złośliwy. Zdaje się jednak, że szybko zatarł złe wrażenie, choć oczywiście mogła być to również zasługa tego, że jego rozmówca nie zraża się byle pyskówką. - Tak, mam bardzo oryginalny pseudonim, „B.Auster”. Przyznaję się bez bicia, że przez pewien czas go zaniedbywałem, ale raz po raz staram się tam coś dodać. Fragmenty felietonów, ostatnio nawet dla zachęty wrzuciłem tam początek drugiej książki – uśmiechnął się promiennie, szczerze zadowolony z faktu, że zyskał obserwatora. Nic tak nie łechta twojego ego jak świadomość, że stajesz się w pewnym sensie coraz bardziej popularny. - Niestety wzywają mnie dalsze obowiązki, w sumie przyszedłem tu po coś konkretnego – powiedział po chwili, zerkając ponownie na półkę z książkami o mugolach. Uśmiechnął się przepraszająco i wyciągnął rękę w stronę Larkina. - To była niekłamana przyjemność pana poznać. Życzę miłej lektury, tudzież podziwiania kuntszu pana Walsha i mam nadzieję, że do rychłego zobaczenia.
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
Spojrzenie Larkina stało się uważniejsze, gdy próbował zrozumieć, czy mężczyzna w dalszym ciągu próbował mu dogryzać, czy był sceptycznie nastawiony do sztuki użytkowej, czy jednak jego własne nazwisko miało w tym wszystkim znaczenie. Nie mógł powiedzieć, żeby podobało mu się słuchanie zgryźliwości, nawet tak dobrze ukrytej, jak w tej chwili, widocznej jedynie w dziwnym uśmiechu, który mógł odnosić się do wszystkiego. Jednak podobne reakcje innych osób nigdy nie sprawiały, żeby Larkin wątpił w to, co robi, ani nie zajmowały jego myśli dłużej, niż było to konieczne, dokładnie tak, jak w tej chwili, gdy w dalszym ciągu z pasją opowiadał o tym, czym się zajmował i jak postrzegał sztukę użytkową we własnym wydaniu. Albo gdy skupił rozmowę na pisarzu, zastanawiając się nad tym, czym jest jego druga praca, a później mimowolnie zastanawiając się, czy styl pisarski mężczyzny był wyczuwalny w jego artykułach, czy zupełnie różnił się między jednym a drugim. Skłonił lekko głowę, na znak, że dokładnie tak samo było w jego przypadku - że nigdy nie był w pracy, skoro zajmował się tym, co w dalszym ciągu uwielbiał, choć uważał, że równie dobrze można było uznać, że był w niej przez cały czas. Dostrzegał jednak wiele pozytywów tego, że pracował w swojej małej galerii, maleńkim sklepie, choć jeszcze nie tak znanym, jakby chciał. - Mogę się domyślić, jak to jest prowadzić wizbooka przy natłoku pracy, mam podobnie. Pozwolę sobie obserwować, żeby być na bieżąco z wiadomościami o nowych pozycjach - powiedział prosto, od razu odnajdując w książeczce czarodzieja i rzucił odpowiednie zaklęcie z cieniem uśmiechu w kąciku ust. Uścisnął wyciągniętą w jego stronę dłoń i odwzajemnił uśmiech, może nieco szerzej niż wcześniej. Zdecydowanie miał nadzieję, że dwa tomy, które trzymał w swojej ręce, spodobają mu się na tyle, żeby był chętny sięgnąć po kontynuacje, gdy tylko Auster zakończy nad nimi prace. -Oczywiście, mnie również było miło poznać. Dam znać, jak mi się spodobały, gdy skończę czytać. Życzę powodzenia w pracy nad kolejną częścią - pożegnał się, po czym skierował do kasy, aby zapłacić za oba tomy, mając zamiar zabrać się za czytanie, gdy tylko dotrze do domu.
Nie powinna była tu przychodzić. Wychodząc z pracy dobrze o tym wiedziała, idąc wzdłuż magicznych witryn i sklepów, wciąż o tym wiedziała. Zatrzymując się na progu księgarni zapomniała na chwilę. W głowie zatliło się jej wspomnienie wyprzedaży miernych harlekinów, od których zaczęła się jej żałosna, miłosna kolekcja. Był to czwartej, siedemnasty grudnia. Przyszła odebrać zamówienie nowego wydania Oka Hipogryfa, w którym opisywali jego pracę badawczą. Morskie stworzenia. Tak daleko, tak głęboko. Wcisnęła wtedy między gazetę i książkę o odbudowie neuronów jeden, cienki tomik przygód Zniewolonej Inez. Cała kolekcja miała tomów trzydzieści trzy. I wszystkie trzydzieści trzy znajdowały się na półce w jej domu. Tak jak wszystkie wydania Oka Hipogryfa, w których wspominali o jego pracy. Nie pisała do niego listów, nie szukała z nim kontaktu. Nawet, kiedy przyjeżdżał i próbował się spotkać z rodziną, łatwo jej było znaleźć wymówkę, że była zajęta. Szpital to nie kawiarnia, tam jest zawsze za mało czasu na wszystko, a co dopiero na spotkania towarzyskie. Tak mu pisała. I wierzył. Chyba. Obciągnęła rękawy garsonki, stercząc na ulicy jak cieć i patrząc przez okno księgarni do środka. Chciała go tylko zobaczyć. Mogło go tu dzisiaj wcale nie być, ale jeden z autorów reportaży podróżniczych, z którym ich ojciec kiedyś odbył niesamowitą wyprawę, podpisywał tu dziś swoje nowe książki. Z jednej strony zawsze mogła mieć wymówkę, że szuka lektury dotyczącej swojego zawodu, księgarnie były dobrym miejscem, pełnym wymówek. Wymówki były jej potrzebne, bardzo ciężko jej się myślało i funkcjonowało w świecie, w którym nie miała odpowiednich wytłumaczeń na potencjalne wszystko. Mogło go nie być, mógł być, chciała go tylko zobaczyć. Wślizgnęła się do środka, pomiędzy ludzi, jak szczur do ścieku, sztywna, wyprostowana, tyłem ze wzrokiem odwróconym od gości tego małego wernisażu. Autor opowiadał coś, przyciągając do siebie uwagę, co wykorzystała, by się zaplątać między półki i pod pretekstem przeglądania tytułów, wzrokiem, nad ich grzbietami, przez szczelinkę na wylot przeczesywać twarze osób wewnątrz księgarni. Mogło go tu nie być. Mógł być. Chciałaby, żeby go nie było, poczuć się głupio i wyjść. Wrócić do swojej rutyny. Bezpiecznej. Chciałaby, żeby był, chociaż tylko na kilka minut. Zobaczyć, jak wygląda, czy jest zdrowy, jaki ma kolor skóry, czy nie ma cieni pod oczami. Lekarz tak wiele mógł wyczytać tylko z patrzenia na pacjenta. Szkoda, że z rodziną nie było tak łatwo.
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Wally nie miał w życiu zbyt wielu wyrzutów sumienia. Jego styl życia zakładał brak zobowiązań, brak powinności, a co za tym idzie - brak rozczarowań. Zawsze w ruchu, zawsze z dala od więzów i oczekiwań innych żył sam dla siebie. Być może w pewnym stopniu obwiniał się o poronienie Louise, o rozpad ich związku, o swój brak dojrzałości, jednak ta wina była przypuszczeniem, gdybaniem, czymś, na co być może jednak nie miał wpływu. Inaczej było z Birdy, jego małą siostrzyczką, która podobnie jak on nie pasowała do wizerunku rodziny Shercliffe'ów, ale z zupełnie innych powodów. Jeśli on był czarną owcą, to ona była najsłabszym szczenięciem z miotu - do tego stopnia odmiennym, że część rodzeństwa w ogóle nie chciała mieć z nią nic wspólnego. Sam nie wiedział, jak to się stało, że stali się sobie bliscy, mimo że różniło ich właściwie wszystko i dzieliło pięć lat. Kiedy dołączyła do niego w Hogwarcie, był już na szóstym roku i miał dość mocną pozycję towarzyską, dlatego natychmiast wziął Birdy pod swoje skrzydła i bronił ją przed złośliwościami rówieśników. Szczęśliwie oboje byli krukonami i mógł mieć ją na oku, chyba pierwszy raz w życiu czując się odpowiedzialny za swoje młodsze rodzeństwo. A potem ją zostawił, realizując swój plan wyrwania się z domu, ucieczki z dala od rodziców i tego wszystkiego, co podcinało mu skrzydła. Może gdyby się przemógł i został jeszcze te trzy lata na studiach w Hogwarcie, Birdy nie byłaby tak samotna. Może nauczyłby ją nieco lepiej funkcjonować wśród ludzi. Może, może, może... Była jego wyrzutem sumienia, jedyną osobą, wobec której czuł się winny. Początkowa ożywiona wymiana listów szybko zmieniła się w niemal oficjalne w tonie kartki okolicznościowe, a potem właściwie zamarła. Od czasu do czasu Wally pisał do siostry i wysyłał jej drobne upominki na gwiazdkę czy urodziny, ale prawie nie odpisywała, a on nie miał jej tego za złe, rozumiejąc, że ją zawiódł i to boleśniej niż inni, bo jako jednyny był z nią blisko. Rozumiał, dlaczego wykręcała się od spotkań, kiedy zdarzało mu się pojawić w Wielkiej Brytanii, a jednak sprawiało mu to przykrość i pogłębiało poczucie winy. Był z niej jednak dumny, wiedząc, że jest magipsychiatrą i że pomaga innym, wykorzystując swoją inność, by rozcinać węzły gordyjskie pojawiające się w cudzych umysłach. Miał nadzieję, że jest... dostatecznie szczęśliwa. Na tyle, na ile można być szczęśliwym w samotności, której, paradoksalnie, on również doświadczał, mimo że w innej formie. Pojawił się na tym spotkaniu, kierowany bardziej ciekawością niż sentymentem. Zabrakło miejsc siedzących, ale nie miał nic przeciwko temu, stojąc oparty o jeden z regałów, trochę z boku i z dala od reszty, słuchając w skupieniu opowieści starego McKaya, które mimo że niewątpliwie zajmujące, często naciągały pewne fakty. Nie miał ochoty się z nim spierać, ale czuł się nieco rozczarowany faktem, że porządna nauka nie zawsze szła w parze z interesującą narracją. Być może sprawił to jego instynkt doświadczonego podróżnika, a może zwierzęca część jego natury... dość, że poczuł na sobie czyjeś przenikliwe spojrzenie i odruchowo zwrócił się w tamtą stronę. Nie dojrzał nikogo, ale był dziwnie przekonany, że ktoś obserwuje go zza książek, wykorzystując prześwit między tomami a wyższą półką. Ta myśl wydała mu się bardziej intrygująca niż wynurzenia starego trapera, dlatego dyskretnie wycofał się ze swojego miejsca i ruszył w stronę regału, zza którego ktoś na niego patrzył.
Zauważenie go w zasadzie nie było trudne, był znacznie wyższy niż większość ludzi, więc chyba podświadomie omijała go wzrokiem tak długo, jak długo stał w bezruchu. Dopiero w momencie, w którym prowadzący wydarzenie zaczął się wynurzać na temat potencjalnej krzyżówki genetycznej niemagicznej mątwy z jakimś gatunkiem znikającego żółwia, opuścił rękę w geście bezsilności, co przywołało jej spojrzenie jak rozbłyskająca w ciemnościach latarnia. Twarz przecięła mu bardzo subtelna mina zniecierpliwienia, która byłaby w stanie rozpoznać i za tysiąc lat, skupiła się jednak na tym, że stał swobodnie, jego plecy nie garbiły się niezdrowym brakiem sił, skóra była świeża, nieco nawet opalona, włosy gęste jak zawsze. Kiery ruszył pomiędzy ludzi, obrysowała wzrokiem łuk mięśni jego ramion, ukrywających się pod materiałem lekkiej koszuli, zdradzających zdrowy tryb życia i wigor, ukryty w tym wysportowanym ciele. Dopiero kiedy zniknął między półkami, ocknęła się, że przecież zmierzał w tym kierunku. Nieroztropnie. Niebezpiecznie. Nie powinna była tu przychodzić. Wychodząc z pracy, dobrze o tym wiedziała. Rozejrzała się na boki, w poszukiwaniu jego rosłej postaci i mając nadzieję, że jak ten szczur wspomniany uda się jej również wyślizgnąć, spuściła wzrok na ziemię, chwytając pierwszą z brzegu książkę z półki i zaczęła kluczyć między regałami, by jak najdłuższą drogą udać się do kasy. To nie była ucieczka, przynajmniej nie w jej głowie. To był pośpiech spowodowany goniącymi obowiązkami, a nie strachem. Miała dużo na głowie i kaprys przyjścia tu był nierozsądnym pomysłem. Marnowanie czasu na rzeczy, które nie przynosiły wymiernych korzyści. Szła coraz szybciej, zakręcała niespodziewanie, jakby jej kroki odzwierciedlały gonitwę myśli, przeskakujących przez siebie w sposób tak bezładny, chaotyczny, że tylko ona umiała w tym bałaganie wyciągać wnioski. W nerwach dłonie spociły się jej do takiego stopnia, że lakierowana okładka książki wysunęła się, ciągnięta grawitacją. Wszystko zajęło ułamek chwili, spojrzenie zwrócone na upadającą okładkę, przedstawiającą broszkę z bursztynu, żuka o kulistym odwłoku, pełnym żywiczych drobinek, gwałtownie wciągnięte powietrze, zderzenie ze ścianą ludzkiego ciała, mięśni i kości, które pojawiły się znikąd. Wszystko na raz, za dużo na raz, zacisnęła powieki, szukając w głowie kotwicy dla swojej stabilności, żeby się nie rozpłakać tu na środku księgarni, przecież nic się nie stało, tylko upuściłaś książkę, głupia. Całkiem podświadomie, nie mając pojęcia, dała się objąć zapachowi wody kolońskiej, którą znała. Autystyczne umysły składały świat z dziwnych puzzli, zapamiętując miejsca, kształty, zapamiętując ludzi nie zawsze potwarzach czy imionach, a po tembrze głosu, rytmie kroków, zapachowi skóry. Jak wielki chaos nie dział się w jej głowie, kiedy na własne życzenie wystawiła się na konfrontację z nie tylko dawno niewidzianym bratem, ale i gęsto zapełnionym ludźmi lokalem, pełnym dźwięków i ruchu, nad którym nie było kontroli, to jej twarz pozostała kulturalnie powściągliwa. Podniosła na niego wzrok, cała taka stateczna, przesadnie wyprostowana: - Proszę, wybacz. - przeprosiła za to, że wpadła na niego jak błotoryj w sosnę i schyliła się, by podnieść upuszczony tom. Trendy magicznej biżuterii krajów nadbałtyckich. I po co jej to było?
Wally A. Shercliffe
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 197 cm
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Ruszył w stronę regału wiedziony ciekawością, która chyba była jego najbardziej charakterystyczną cechą i która napędzała jego bunt. Wobec rodziny, która próbowała wcisnąć go w ramy, ograniczyć, zamknąć w rezerwacie jak jedno z żyjących tam zwierząt; wobec społeczeństwa, które oczekiwało od niego statecznego życia - żony, gromadki dzieci, domku z ogródkiem i wiernym psidwakiem; wobec wszystkiego i wszystkich, którzy próbowali go zniewolić i ukrócić tę jego nieposkromioną ciekawość świata. Nikomu do tej pory się nie udało. Jeśli zupełnym przypadkiem ona stała się zwierzyną, on stał się łowcą, prowadzonym jakimś instynktem, który podpowiadał mu, w którą alejkę skręcić, żeby przeciąć jej drogę. Nie miał pojęcia, na kogo poluje - bawił się myślą, że może być to ktokolwiek: zdziwaczała staruszka pachnąca lawendą i naftaliną, pryszczata nastolatka, która czytała jego książki albo stary znajomy, który nie był pewien, czy Wally go pozna. Nie przyszło mu do głowy, że zza regału obserwuje go jego własna siostra, jego wyrzut sumienia, z którym nadal nie potrafił sobie poradzić, uznając, że Birdy po prostu nie chce go widzieć i że wykreśliła go ze swojego życia z całą stanowczością. Przeciął jej drogę niechcący, wypadając z innej alejki i zderzając się... z kimś. Z kimś, kto pędził w kierunku kasy zdecydowanie zbyt szybko, żeby można było przypuszczać, że po prostu bardzo, bardzo chce już przeczytać tę książkę. Książkę, która właśnie upadła na podłogę, sprawiając, że dziewczyna zgubiła rytm kroków, zwolniła, a niczego nieświadomy Wally wyskoczył na nią z bocznej alejki, doprowadzając do kolizji. Różnili się, a jednak istniały punkty wspólne. Tak jak Birdy zapamiętywała zapachy ze względu na odmienność swojemu umysłu, tak zwierzęca część Wally'ego wyostrzała mu zmysły - w tym powonienie - sprawiając, że w jednej chwili zrozumiał, na kogo wpadł. Pachniała tak jak zawsze - wiedział, że nie cierpiała zmian, że stałość była jej ostoją i że nie zmieniała perfum ani kosmetyków - ale wyczuwał też jakąś obcą, ostrą nutę przywodzącą na myśl szpital, która tylko potwierdziła, że tajemniczym obserwatorem była jego własna siostra. Jego gardło ścisnęło wzruszenie, któremu ostatnio dziwnie łatwo ulegał, ale odruchowo przytrzymał ją, nie pozwalając, by upadła. - Birdy... nie, to ty wybacz - powiedział ochryple, rozluźniając uścisk, kiedy upewnił się, że dziewczyna złapała równowagę po niespodziewanym zderzeniu. W tych kilku słowach kryło się coś więcej niż przeprosiny za ten głupi wypadek - prosił o wybaczenie za to, że był beznadziejnym starszym bratem, że ją zostawił i że pozwolił jej się oddalić. Że ją zawiódł, tak samo jak cała reszta ich popapranej rodziny. - Mogę cię przytulić? - zapytał cicho, kiedy już podniosła książkę i stanęła przed nim - wyprostowana, sztywna, beznadziejnie zagubiona. Mimo że przekroczyła trzydziestkę i niewątpliwie stała się atrakcyjną kobietą o oryginalnej urodzie, jego serce ścisnęło się boleśnie, bo w jej twarzy widział nadal samotną nastolatkę, która rozpaczliwie próbuje zrozumieć świat i ludzi, zdając sobie sprawę z własnej odmienności. Zawsze zawodzisz, Walter. Nie można na tobie polegać - pomyślał z poczuciem winy, czekając na jej decyzję, na przyzwolenie i wybaczenie, na które pewnie nie zasługiwał.
Przechyliła lekko głowę, zastanawiając się, czemu miałaby mu wybaczać, bo w obecnej sytuacji nie rozumiała, co miał na myśli. To ewidentnie ona na niego wpadła i to wcale bez pardonu. Podniosła uważne spojrzenie na jego twarz i bardziej niż zawsze kusiło ją sięgnięcie po zaklęcie penetrujące umysł. Rozumienie myśli było tak bardzo łatwiejsze, niż wysnuwanie wniosków z rozmowy, niż czytanie mimiki czy gestów rozmówcy. Myśli były nieuformowanym ciągiem, nieskażonym intencją i nauczyła się w zakresie swojego zawodu wyciągać z tego strumienia świadomości wnioski. Dużo większy problem miała z interpretacją intencji. Myśli o tym, że zniknął, funkcjonowały w jej głowie na stałe. Jak ptaki, dryfujące na ciepłych prądach pod sklepieniem czaszki, obecne, choć zupełnie już nieinwazyjne. Próby zrozumienia, dlaczego zniknął spełzły na niczym, bo jedyne wnioski, jakie umiała wyciągnąć, to własne błędy i problemy w samej sobie. W ich rodzinie. W nieudolności wyrażania swoich pragnień. Dawno temu pogodziła się z tym, że odszedł, bo nie poprosiła go, żeby został - takie to było proste. Nie poprosiła, by zabrał ją ze sobą. To było dawno temu, byli już dorosłymi dziećmi, choć dalej pachniał wilgotną ziemią i czymś świeżym, zielonym, to był większy, szerszy, głębszy w swojej postaci, niż kiedy widziała go po raz ostatni. Przełknęła ślinę, słysząc dziwną chrypę w jego głosie i próbując usilnie przypisać ją czemukolwiek, jakiemukolwiek pretekstowi ponad to, że było mu niekomfortowo w jej towarzystwie. Sama odchrząknęła, mając wrażenie, że zaczyna się jej udzielać, czymkolwiek to było. Może to wirus? Rozłożyła lekko wąskie ramiona i objęła go nieporadnie, tak, jak ufoludek niezaznajomiony z konstrukcją ludzkiego ciała, próbowałby użyć ramion do objęcia czegoś, drugiego człowieka. Była o niego o głowę niższą, dziwacznie obejmując go w pasie, nie wiedziała, co zrobić z trzymaną książką, gest tak prosty i pospolity, a jednak tak obcy. Kontakt fizyczny był dla niej bardzo trudnym aspektem życia codziennego i unikała go kiedy tylko mogła, nie chciała jednak, żeby myślał o niej, że jest jeszcze dziwniejsza niż była. A to przecież tylko przytulenie. Rodziny tak robią, prawda? Rodzeństwo tak robi cały czas, ludzie, którzy darzą się dobrymi emocjami. Nie umiała pozbyć się napięcia w ramionach, choć bardzo starała się spełnić jego prośbę o ten prosty gest w jak najbardziej prawidłowy sposób. Jak zawsze, nieważne z jakim trudem, ważne, by zrobić coś dobrze. - Dobrze wyglądasz. - powiedziała, podnosząc wzrok na powrót na jego twarz i nie były to puste słowa. Nie operowała za dobrze klasycznymi grzecznościami, zawsze mówiąc rzeczy odrobinę zbyt szczerze, słowami pozbawionymi zaokrąglonych krawędzi, które powinny tam być, by nie zaburzać ogólnie pojętych społecznych grzeczności. Przyglądała mu się przecież właśnie po to, by ocenić, czy miał się dobrze. Wyglądał dobrze. - Dobrze się czujesz? - dopytała, bo samopoczucie bardzo ciężko było wyczytać z czystych paznokci i wygodnych butów - Nie przyszedłeś tu posłuchać? - wskazała kciukiem wydarzenie, od którego teraz oddzielało ich kilka rzędów półek
Wally A. Shercliffe
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 197 cm
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Uciekł. Uciekł jak ostatni tchórz, dorabiając do tego ideologię, opowiadając o swoich ambicjach i marzeniach, które owszem, były ważne, ale nie ważniejsze od Birdy. A jednak zostawił ją zupełnie samą - kościstą nastolatkę o oczach, których większość dzieciaków się bała. Zostawił ją, bo nie mógł znieść ciągłej ingerencji rodziców w każdy aspekt jego życia; planów, które dotyczyły jego przyszłości, ale nie uwzględniały jego własnego zdania; ciągłego grymasu niezadowolenia, czającego się w kąciku ust matki i w brwiach ojca; zamknięcia na świat. Mógł się usprawiedliwiać sam przed sobą, mówiąc, że miał tylko siedemnaście lat i nie mógł wziąć na siebie odpowiedzialności za dwunastolatkę, ale prawda była taka, że czuł się za nią odpowiedzialny od chwili, kiedy ich matka wróciła z Munga i pięcioletni Wally spojrzał na nieładną twarzyczkę siostry. A teraz stał przed nią i mimo że widział, że sobie radziła, to nie czuł się dzięki temu lepiej. Zapomniał, jak z nią rozmawiać, zapomniał, jak nienaturalny i trudny jest dla niej dotyk. Próbował ją tego nauczyć jako dzieciak, mając nadzieję, że w którymś momencie przestanie zachowywać się jak przestraszone zwierzątko, ale nigdy mu się to nie udało - i wyglądało na to, że nic się nie zmieniło. Dlatego uścisnął ją serdecznie, ale krótko, zawierając w tym geście swoje uczucia, ale nie dręcząc jej niepotrzebnie. Była krucha i sztywna, a jej objęcia były nieporadne i pozbawione serdeczności, a mimo to Wally poczuł głębokie wzruszenie, mogąc ją przytulić. - Przepraszam, wiem, że to dla ciebie niekomfortowe. Po prostu bardzo się cieszę, że cię widzę, ptaszyno - powiedział miękko, nagle odnajdując właściwy język, ich język. Nie ten, którym posługiwał się na co dzień, pełen metafor i aluzji, ale prosty i szczery, który należał tylko do niego i Birdy. Odsunął się od niej o krok, ale jego oczy nadal patrzyły ciepło, choć uważnie. Podobnie jak siostra był dobrym obserwatorem. - Dzięki. Tak, nawet bardzo dobrze - odparł rzeczowo, a jego oczy błysnęły. To nie był moment, żeby opowiadać siostrze o Bridget, ale z całą pewnością ta znajomość była jedną z przyczyn jego dobrego samopoczucia. Choć prawdę mówiąc, Wally zwykle miewał się dobrze. - Tak, ale mam już dosyć. To nie jest rzetelna nauka - dużo jego stwierdzeń tylko ładnie brzmi, ale nie jest prawdą, a przynajmniej nie ma na to dowodów - wyjaśnił pokrótce. - A ty? Co tu robisz, Birdy? - zapytał, zerkając ze zdziwieniem na książkę o magicznej biżuterii w krajach nadbałtyckich. Okładka była niewątpliwie efektowna, ale jakoś nie mógł uwierzyć, że jego siostra kupiłaby coś takiego. A może przez te lata zmieniła się bardziej niż przypuszczał?
To było prawie dwadzieścia lat temu. Jasne, w jej głowie koncepcja czasu funkcjonowała w nieco inny sposób, pamiętała większość sytuacji i wydarzeń ze swojego życia odkąd jej świadomość ukształtowała się ponad srającego i płaczącego berbecia, wszystko stało się bezpłciowymi katalogami w pamięci, które mogła przeglądać, bezpiecznie zachowując wszelkie szczegóły w sejfie umysłu, ale jednocześnie właśnie przez ten absolutyzm wspomnień były one tez z czasem coraz bardziej bezpłciowe, bezemocjonalne, jak fakty spisane na stronach medycznych podręczników. Wspomnienia opisane skrupulatnie, acz prostymi słowami, komunikaty mające na celu zachować wszystko w pamięci takim, jakie było, bez ozdobników, kwiecistych opisów czy, najgorszych w tym wszystkim do zniesienia - emocji. Radziła sobie. Dorosła, skończyła szkołę, studia, skończyła kursy, staże, zaczęła pracę. Więcej nawet, zaczęła pomagać innym ludziom, borykającym się ze swoim w głowie chaosem, może nawet przychodziło jej to łatwiej, bo wiedziała, jak trudno jest znieść samego siebie, jak trudno się z samym sobą pracuje. Miała elegancką garsonkę w kolorze popielatego błękitu, zadbaną skórę, czyste paznokcie, falbankę koszuli pod szyją, zawiązaną na luźną kokardę spinała złota broszka ważki, leniwie poruszającej skrzydłami. Wyprostowana postawa daleka była od tej zgarbionej nastolatki, chowającej się po kątach szkolnych korytarzy, jąkającej się na konieczność odezwania do kogokolwiek spoza ścisłej rodziny. - To nic. Nie szkodzi. To dobre ćwiczenie. - może w modulacji jej głosu wciąż brakowało nut pełnych ekscytacji i radości, ale pośród rzeczy, których nigdy się nie nauczyła, to kłamanie, by nie sprawić komuś przykrości, więc jeśli nic nie szkodzi, to nic nie szkodzi - Ja też się cieszę. - wpatrywała się prosto w jego oczy, kto wie po co, dlaczego, szukając w nim tego samego chudego i wysokiego nastolatka. Jasne, że widziała go, jego zdjęcia, była na bieżąco, ale na żywo był znowu jak całkiem inny człowiek, do którego trzeba się znów przyzwyczaić. Wyciągnęła rękę po jego dłoń, którą podniosła wyżej, żeby obejrzeć jak małpa kolorowy kamień, mówiąc pod nosem coś, co brzmiało jak "interesujące". - Hm - kiwnęła głową. Nie znała się na tym, co opowiadał dzisiejszy gość specjalny- Wierzę, że lepiej się na tym znasz. - próbowała ubierać stwierdzenia w komplementy, ale wciąż wychodziło jej to koślawo. Miała na myśli, że uważała go za lepszego specjalistę od podróżnika, który dziś się wymądrzał i nie był to próżny komplement. W końcu czytała dosłownie wszystkie publikacje Waltera. Kolejne pytanie na chwilę zatrzymało ciąg jej logiki. Zaraz po nim spuściła wzrok na trzymaną książkę, dopiero teraz poświęcając jej więcej uwagi. - Przyszłam tu, bo założyłam, że tu będziesz. - podniosła wzrok na powrót prosto w kierunku jego oczu - Wiem, że jesteś od jakiegoś czasu w Anglii. Nie bywam w domu, więc. Hm. Chciałam zobaczyć, czy masz się dobrze. - rozejrzała się na boki, chcąc odłożyć książkę, bo po co jej książka o biżuterii z bursztynu, ale półka po prawej dotyczyła konstrukcji pojazdów latających, a po lewej materiałoznawstwa produkcji kociołków. Chyba by umarła, gdyby książkę o biżuterii położyła w dziale, który tak bardzo nie pasował do jej tytułu. - Chyba muszę ją kupić... - powiedziała cicho.