Miejsce to służy głównie do szlifowania swych literackich umiejętności, ewentualnie do prowadzenia ważnych rozmów na tematy związane z książkami. Zaplecze jest niewielkie, składa się z głównej klasy, gdzie spotykają się uczestnicy, oraz z drugiego pomieszczenia od dołu do góry wypełnionego najróżniejszymi książkami. Także tymi prawdziwie wiekowymi, z którymi styczność mają Ci, którzy kiedyś chcą zostać antykwariuszami.
Ostatnio zmieniony przez Effie Fontaine dnia Nie 17 Sie 2014 - 11:25, w całości zmieniany 2 razy
Dziennikarstwo to nie tylko wtykanie nosa w cudze sprawy, wywlekanie brudów znanych ludzi czy relacjonowanie zdarzeń z odległych zakątków świata. To powołanie, które wymaga prawdziwej pasji, dobrego pióra i umiejętności wyciągania z ludzi ich tajemnic.
Wymagania: • Dla absolwentów szkoły magicznej • Kurs płatny jednorazowo: 90G (zapłać) • Każda poprawa: 5G • Do podejścia należy posiadać min. 5pkt z Działalności Artystycznej Ukończenie kursu: • Po ukończeniu kursu po certyfikat zgłoś się w tym temacie. • Nagroda: +4pkt Działalność Artystyczna
CZĘŚĆ PIERWSZA: Tu nikt nie oczekuje od Ciebie wiedzy teoretycznej. W tej części musisz wykazać się umiejętnością pisania artykułu pod presją czasu, na zadany temat. Bez materiałów ani wcześniejszego przygotowania. Po prostu popisz się erudycją i dobrym piórem. Masz półtorej godziny i ani minuty więcej. Pierwsza kostka odpowiada za temat, druga opisuje, jak ci poszło.
Kostka Pierwsza:
1 - Przepychanka o wysokie stanowiska w Ministerstwie Magii 2 - Czego pragną emerytowani aurorzy? 3 - Magomedycyna – powołanie czy pewny chleb? 4 - Bezrobocie – brak posad czy zaradności? 5 - Konsekwencje rozkwitu czarnego rynku 6 - Alkoholizm wśród młodych czarodziejów
Druga kostka:
1 - początkowo nie mogłeś zebrać myśli, miałeś trudności z przyswojeniem tematu, więc naturalnym byłoby uczucie narastającej paniki, gdy nagle coś ci przyszło do głowy i pióro dosłownie migało w twojej dłoni. Egzaminatorzy byli pod wrażeniem twoich trafnych spostrzeżeń i nowatorskiego podejścia do tematu. Brawo! Możesz przejść do kolejnego etapu! 2, 3 - każde zdanie formowałeś z wyraźnym bólem i bez polotu, jakiego wymaga się od dziennikarza. Przykro to mówić, ale twój artykuł to koszmarny gniot. Spróbuj ponownie, uwzględniając w poście, że kolejna próba ma miejsce następnego dnia. (Nie musisz płacić za poprawę) 4 - hoho, rozpisałeś się! Mimo limitu czasowego napisałeś długi artykuł – skrzący się dowcipem, choć może nieco zbyt zjadliwy, ale przecież czytelnicy to lubią! Gratulacje! Możesz przejść do następnego etapu! 5, 6 - szło ci całkiem dobrze, ale po prostu nie starczyło ci czasu, a egzaminatorzy nie chcieli, lub też nie mogli, pójść ci na rękę i doliczyć kilku minut. Co gorsza twój artykuł był najeżony błędami, co z pewnością nie pomogło. Spróbuj ponownie, uwzględniając w poście, że kolejna próba ma miejsce następnego dnia. (Musisz zapłacić za poprawę)
CZĘŚĆ DRUGA Jeśli sądzisz, że samo dobre pióro wystarczy, by zostać dziennikarzem, to niestety się pomyliłeś. Musisz umieć zrobić zdjęcie w odpowiednim momencie, a potem ją wywołać! Niczym auror powinieneś być zawsze czujny, bo tematy często same się znajdują – o ile potrafisz się rozglądać! W tej części twoje zadanie polega na szybkim zrobieniu zdjęcia jakiemuś przechodniowi i wywołaniu go w obecności komisji.
Kostki:
1, 3 - uch, kompletna porażka. Nie radzisz sobie z wywołaniem zdjęcia tak, aby się ruszało; potrzebujesz pomocy! Rzuć kostką raz jeszcze, by zobaczyć jak ci poszło. Parzysty wynik - jeden z egzaminatorów dyskretnie ci podpowiada. Brawo, zdajesz! Nieparzysty wynik - to zagubione spojrzenie miało komuś pomóc? Niestety, musisz poprawić ten etap. (Nie musisz płacić za poprawę) 2 - no cóż, jako fotoreporter się nie sprawdzisz, ale na potrzeby mniej istotnych artykułów wystarczy. Kadrowanie nie jest Twoją mocną stroną, mimo to członkowie komisji przymykają oko i zdajesz! Gratulacje! 4, 6 - chyba po prostu brak Ci talentu, a może to niefortunny zbieg okoliczności? Sfotografowałeś... łydkę. Co prawda bardzo zgrabną, ale trudną do zidentyfikowania. Rusza się po wywołaniu, to fakt, ale nie pozwala Ci na zaliczenie tej części. Spróbuj ponownie, uwzględniając w poście, że kolejna próba ma miejsce następnego dnia. (Musisz zapłacić za poprawę) 5 - pełny profesjonalizm! Zdjęcie zrobione ukradkowo, ale z prawdziwym wyczuciem, dobrze skadrowane i świetnie wywołane. Egzaminatorzy wróżą Ci świetlaną przyszłość! Gratulacje! Zdałeś!
Ostatnio zmieniony przez Effie Fontaine dnia Pią 29 Sty 2016 - 14:57, w całości zmieniany 6 razy
Wydaje ci się, że antykwariusz po prostu siedzi wśród zakurzonych woluminów i czeka na kogoś, kogo zainteresują stare księgi pochodzące ze starożytnej Aleksandrii albo Grecji? Nic bardziej mylnego! Jeśli chcesz być prawdziwym specjalistą, a nie zwyczajnym handlarzem starzyzną, musisz umieć określić wartość, stan i pochodzenie danego egzemplarza, a także wiedzieć, jak o niego zadbać, by nie rozleciał się w palcach, kiedy go dotkniesz! Kolekcjonerzy i badacze są skłonni zapłacić ogromne pieniądze za unikatowe księgi czy woluminy, dlatego warto mieć dobrą renomę i znać się na rzeczy. Jeśli chcesz zdobyć odpowiednie kwalifikacje, musisz zdać wszystkie trzy etapy kursu.
Wymagania: • Dla absolwentów szkoły magicznej • Kurs płatny: 80G (zapłać) • Każda poprawa: 5G • Do podejścia należy posiadać min. 5pkt z Historii Magii Ukończenie kursu: • Po ukończeniu kursu po certyfikat zgłoś się w tym temacie. • Nagroda: +4pkt Historia Magii i Starożytne Runy
CZĘŚĆ TEORETYCZNA: Bibliografia cię przeraziła – cały stos ksiąg na temat rozpoznawania znaków alfabetu poszczególnych starożytnych języków, szacowania wieku, pochodzenia, autentyczności... Potworna ilość informacji, które musisz przyswoić, jeśli chcesz zaliczyć ten egzamin.
Kostki:
1 i 3 - Aramejski, hebrajski, pismo linearne A, B, pismo gotyckie... Wszystko zaczyna ci się mieszać, te robaczki wydają ci się tak podobne, przynajmniej niektóre z nich, a to, że nie znasz tych języków dodatkowo komplikuje sprawę. Nie potrafisz określić ram czasowych, nie wiesz, kiedy i na jakich terenach używano takiego pisma... Spróbuj ponownie, uwzględniając w poście, że kolejna próba ma miejsce następnego dnia. (Musisz zapłacić za poprawę) 2 - Nie masz najmniejszego kłopotu z rozpoznawaniem poszczególnych typów pisma, pamiętasz wszystkie sposoby rozpoznawania autentycznych aleksandryjskich woluminów i wiesz dokładnie, co należy wziąć pod uwagę przy wycenie średniowiecznej księgi. Gratulację, możesz przejść do części praktycznej. 4 - Niestety, trafiłeś na pytanie, którego tak bardzo nie chciałeś. Różnice między średniowiecznymi i renesansowymi księgami na temat zielarstwa. I tu łacina, i tam łacina, już nie pamiętasz, czym różniły się ryciny i oprawa tych ksiąg, nie wspominając o treści... Spróbuj ponownie, uwzględniając w poście, że kolejna próba ma miejsce następnego dnia. (Nie musisz płacić za poprawę) 5, 6 - Zafascynowały cię antyczne bestiariusze, pochodzące z najróżniejszych zakątków świata i jakoś ni stąd, ni zowąd wiedza zaczęła sama wchodzić ci do głowy. Na podstawie tych ksiąg nauczyłeś się różnych przydatnych rzeczy, jeśli chodzi o rozpoznawanie alfabetów, szacowanie wartości, a sposoby oceny autentyczności to dla ciebie drobnostka. Gratulację, możesz przejść do części praktycznej.
CZĘŚĆ PRAKTYCZNA: Musisz udowodnić, że potrafisz zastosować zdobytą wiedzę w praktyce. Jeśli Ci się nie uda, możesz podejść do egzaminu następnego dnia (rzucasz jeszcze raz dwiema kostkami). Rzuć dwiema kostkami. Pierwsza z nich odpowiada za księgę lub wolumin, jaki przyszło ci ocenić, druga zaś za twój wynik.
Pierwsza Kostka:
1 - Aleksandryjski wolumin na temat magii leczniczej - autentyczny 2 - Średniowieczny niemiecki tekst dotyczący właściwości madragory - autentyczny 3 - Włoski renesansowy traktat na temat gryfów - falsyfikat 4 - Późnośredniowieczna bizantyjska praca dotycząca zaklęć niewerbalnych - autentyczny 5 - Rzymski traktat na temat talizmanów - falsyfikat 6 - Siedemnastowieczna rumuńska księga z zakresu smokologii stosowanej - falsyfikat
Druga Kostka:
1 i 6 - Niestety, nie poszło ci najlepiej. Mimo że zdołałeś określić miejsce pochodzenia danej księgi czy woluminu oraz czas powstania, to kompletnie się pogubiłeś, gdy przyszło do oceny autentyczności, a co za tym idzie – twoja wycena nijak się miała do rzeczywistej wartości. Egzaminatorzy wydawali się naprawdę zawiedzeni. Spróbuj ponownie, uwzględniając w poście, że kolejna próba ma miejsce następnego dnia. (Musisz zapłacić za poprawę) 4 - Nie można powiedzieć, byś popisał się wiedzą – zeżarł cię stres i z tego wszystkiego pomyliłeś się w ocenie czasu powstania dzieła. Co gorsza nie potrafiłeś nawet w przybliżeniu określić tematyki, a co dopiero wartości...! Wygląda na to, że ten egzamin nie zakończy się sukcesem. Spróbuj ponownie, uwzględniając w poście, że kolejna próba ma miejsce następnego dnia. (Nie musisz płacić za poprawę) 2, 3 i 5- Komisja była pod wrażeniem twojej wiedzy – bez wahania podałeś wszystkie potrzebne informacje, dodatkowo uzasadniając swoją odpowiedź, fachowo badając księgi/woluminy pod kątem ich autentyczności, z niezwykłą precyzją określając miejsce i czas powstania. Zdajesz śpiewająco, możesz być z siebie naprawdę dumny. Teraz tylko ostatnia część egzaminu - konserwacja.
CZĘŚĆ KONSERWACYJNA KSIĄG I WOLUMINÓW To już ostatnia część egzaminu - zaliczenie jej wymaga nie tylko wiedzy, ale również wielkiej precyzji, gdyż każdy zły ruch może doprowadzić do zniszczenia bezcennego manuskryptu czy księgi wartej tysiące galeonów! Spokojnie, teraz poddasz konserwacji coś mniej kosztownego, mimo wszystko jednak uważaj! Rzuć jedną kostką.
Kostki:
1, 3, 4, 6 - Drżą ci ręce, ale ostrożnie, centymetr po centymetrze przesuwasz końcem różdżki po oderwanym grzbiecie książki, przywracając jej dawną świetność. Potem jeszcze kilka delikatnych dotknięć różdżką w miejscach, gdzie skóra, w którą oprawiono księgę, popękała i... tak! Zdałeś egzamin! Gratulacje! 2 - Nawet nie wiesz, co jest nie tak z tą księgą. W końcu patyna lat ma swój urok! Próbujesz wydobyć blask ze złoconych, tłoczonych na okładce liter, jednak idzie ci to wyjątkowo niezgrabnie - zacierasz litery, a potem przez nieuwagę sprawiasz, że stają się wypukłe zamiast wklęsłe. Niestety, tym razem ci się nie powiodło. Spróbuj ponownie, uwzględniając w poście, że kolejna próba ma miejsce następnego dnia. (Musisz zapłacić za poprawę) 5 - Marzysz, by mieć to już za sobą, ale niestety - dziś jeszcze nie będziesz mógł się cieszyć ze zwycięstwa. Sklejając za pomocą różdżki rozdartą stronę, zrobiłeś to tak niezręcznie, że przylepiłeś do niej własne palce. Nie możesz sobie z tym poradzić, w końcu ktoś z komisji lituje się nad tobą i uwalnia od księgi, jednak egzamin oblewasz. Spróbuj ponownie, uwzględniając w poście, że kolejna próba ma miejsce następnego dnia. (Nie musisz płacić za poprawę)
Zdobycie kwalifikacji czarodziejskiego antykwariusza nigdy nie było specjalnym marzeniem Sebastiana, jednakże nie widział żadnych przeszkód, aby takową umiejętność posiąść i mieć na nią dowód w postaci odpowiedniego dyplomu. W rodzinie nikt nie zajmował się takimi sprawami na poważnie, toteż spokojnie mógł wyznaczyć nową ścieżkę dla swojego rodzeństwa albo paru innych osób. Wszystko zależało od tego, jak bieg przybierze cała sprawa. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby właśnie jemu przypadło trzykrotne zajmowanie się księgami w językach, z którymi nigdy nie miał styczności. Zatem oczywistym stał się fakt, że dopiero antyczne bestiariusze przyniosły jakąkolwiek korzyść. Powoli zaczął rozpoznawać odpowiednie alfabety i całą związaną z nimi wiedzę, a dzięki temu z pewną łatwością poszedł dalej, odnosząc już same sukcesy. Badanie woluminu o magii leczniczej z czasu Aleksandryjskich było niezwykle porywającym zajęciem, szczególnie przy komisji, która nie miała absolutnie żadnych zastrzeżeń. Ocena wartości i autentyczności nie stanowiła problemu, tak samo jak rozpoznawanie starożytnych alfabetów, co Sebastian przyjął z ulgą, gdyż jego nauka języków w dalszym ciągu przynosiła pożądane skutki. Może nie do końca idealne, ale spokojnie mógł iść naprzód. Bez jakichkolwiek problemów, bowiem posługiwanie się różdżką opanował w naprawdę dobry sposób i odnowienie starego egzemplarza bezcennej księgi nie było trudne. Kilka płynnych ruchów, by grzbiet odzyskał swój dawny wdzięk, dwa dodatkowe - a oprawa wyglądała jak nowa, dopiero co oddana do użytku. Tak, to jednoznacznie dawało do zrozumienia, że zdał ostatni egzamin i mógł cieszyć się kolejnym dyplomem. Teraz tylko powiesić go na ścianę, czyż nie?
[zt] Etap I Kostki: 1,1,1,5! Etap II Kostki: 1,3 Etap III Kostki: 1
Nie wiedziała, skąd u niej ostatnio taki pęd do wiedzy. W szkole nigdy jej do tego nie ciągnęło, ale może to dlatego, że zbyt wiele uwagi zajmowała jej siostra. Teraz była wolna i mogła zająć się spełnianiem planu na życie. A plan był prosty - chciała rządzić Nokturnem i to z wiedzą, której nikt nie będzie mógł podważyć. Dlatego teraz miała przed sobą stosy ksiąg i zajęć praktycznych, przez które będzie musiała przebrnąć, żeby o kolejny kawałek zbliżyć się do celu. Nie obchodziło ją, ile czasu jej to zajmie. Grunt, żeby to zdać. Długo siedziała nad tymi wszystkimi księgami, ale wiedza wchodziła jej do głowy zaskakująco szybko. Dlatego etap teoretyczny zaliczyła od ręki, z satysfakcją patrząc, jak inni uczestnicy kursu oblewają kolejne podejścia. Wiedziała, że jest lepsza od nich i to był niepodważalny dowód. Etap praktyczny jednak nie wyszedł tak szybko i tak dobrze. Za pierwszym razem świetnie rozpoznała księgę bizantyjską, udało jej się nawet rozczytać fragment, dzięki któremu mogła się zorientować, że dokument dotyczy zaklęć niewerbalnych. Nie miała jednak pewności co do autentyczności. Mógł to być autentyk, ale równie dobrze mogła dostać całkiem zręczną kopię... Wahanie przypłaciła oblaniem. Całe szczęście, że drugie podejście poszło jej już idealnie. Rozpoznała średniowieczny manuskrypt bez zająknięcia i od razu stwierdziła, że to oryginał. Nikt nie byłby w stanie wykonać tak perfekcyjnej kopii. Konserwacja okazała się być dziedziną, z którą zupełnie nie miała po drodze. Niby nie brakowało jej precyzji ruchów, ale w tym przypadku chyba zaważył brak cierpliwości. Musiała aż cztery razy próbować, żeby wreszcie jej się udało. Ile się nazłościła, to jej, grunt, że upragniony dyplom wreszcie należał do niej. Teraz czas na kolejny. Tylko na co padnie wybór tym razem?
Etap I Kostki: 2 Etap II Kostki: 4;6 / 2;5 Etap II Kostki: 5 / 6 / 5 / 1
Praca w antykwariacie do prostych nie należała, ale jakoś trzeba było zarabiać na życie. Ba, wszystko było lepsze od stania pod latarnią i szukania towarzyszy życia. Odrobinę współczuł tym wszystkim nieszczęśnikom, ale przecież sami wybrali sobie taki, a nie inny, los. Nie uwzględniał tylko tych, którzy zostali do tego zmuszeni. Im umiał jakoś wybaczyć, choć byłby naprawdę mocnym hipokrytą, gdyby tak wszystkich przekreślał bez dwóch zdań. Sam nie był lepszy, skoro potrafił zastawić własny tyłek, żeby tylko zgarnąć sporą sumkę galeonów. Ale nie robił tego aż tak często, skoro posiadał stałą pracę z jedną z najlepszych szefowych pod słońcem. Niezły sarkazm, jak na jego standardy, choć musiał przyznać, że ta kobieta miała naprawdę niezły charakter. Nie to co poprzedni właściciel, udziałowiec, czy jak to tam inaczej nazwać. Nie wnikali w swoje interesy, dopóki antykwariat zarabiał pieniądze. Gdyby było inaczej, niechybnie zostałby wyrzucony na zbity pysk prosto pod nogi jakiegoś napalonego dziada. Na szczęście nic takiego jeszcze nie miało miejsca. W końcu robił ten przeklęty kurs na antykwariusza! Teoria, teoria, teoria. O wspaniała naiwności, gdyby Francisco nie uwielbiał czytać! Kochał przeróżnego rodzaju książki, bowiem karty robiły za wspaniałe zakładki – te o niskich wartościach w grze, rzecz jasna. Pozostałe były zbyt cenne, aby skończyły w tak cudowny sposób. Niemniej jednak Upwood, dzięki swoim małym pomocom, świetnie sobie radził z opanowywanie materiału, a w szczególności doskonale zapamiętywał te bestiariusze z późnego antyku. Dowiedział się wielu przydatnych rzeczy, ale najważniejsze okazało się rozpoznawanie alfabetów z tamtych czasów, takich jak greka czy starorzymski dialekt z Sycylii, o egipskich hieroglifach nie wspominając. Te śmieszne symbole mogły mieć dość ciekawe zastosowanie, gdyby wykorzystać je w czarach. Ale najpierw wypadałoby je przetłumaczyć i poznać ich zastosowanie w starożytności. Tak czy siak, Francisco z powodzeniem przeszedł do następnego etapu kursu. Aleksandryjski wolumin na temat magii leczniczej. Serio?! Akurat to przeklęte tomiszcze musiał sobie wylosować?! Ale to nic, komisja była pod wrażeniem, kiedy tylko zaczął swoją klasyczną perorę na temat księgi. Dziwił się sam sobie, że potrafił powiedzieć tak wiele na tak beznadziejnie trudny temat. Chociaż to dobrze, że potrafił zabawiać swoją publikę. Nic tak nie podnosiło na duchu, jak fakt, że ktoś słuchał twoich wywodów. No i okazało się to wspaniałym sposobem na kontynuowanie kursu w nieco bardziej fascynujący sposób – odnawianie starych dzieł. Francisco czuł delikatną obawę, że jego nadmierna energia zniszczy jakąś starą księgę. Jednak odczuł niebywałą ulgę, gdy wszystko potoczyło się dokładnie po jego myśli. Ani przez moment nie zawahał się, przeciągając końcem różdżki wzdłuż grzbietu książki. I odrobina cierpliwości opłaciła się, skoro otrzymał certyfikat uprawniający go do oficjalnego marudzenia na temat odnawiania dzieł z zamierzchłych czasów.
Przystąpienie do egzaminu końcowego kursu dziennikarskiego wcale nie było łatwe dla pana Levitta. Wylądował przy jakimś biurku z pustą kartką papieru i wylosowanym przez siebie tematem - "Czego pragną emerytowani aurorzy?". Dev z początku lekko się zastanowił, ale po chwili jednak doszedł do wniosku, że wie o czym pisać. Więc się rozpisał tak bardzo, że aż nie starczyło mu czasu, ani na dokończenie, ani na poprawienie ewentualnych błędów. Egzaminatorzy stwierdzili, że nie zaliczył i że ma przyjść następnego dnia... Zjawił się dzień później o tej samej porze, wszystko wyglądało tak samo, poza tematem, który pan Levitt sobie wylosował. "Przepychanka o wysokie stanowiska w Ministerstwie Magii". Skąd niby miał cokolwiek o tym wiedzieć? Mimo to spróbował, przyrównał to do typowej walki o stanowisko, jak to się dzieje w każdej pracy. Niestety, męczył się strasznie i z bólem formułował kolejne zdania. Efekt? Znowu odprawili go z kwitkiem i zaprosili na kolejny dzień... Trzecia próba. Tym razem francuz z pełnym optymizmem podszedł do egzaminu. W końcu musi się udać! Kiedy wylosował i wyczytał swój temat, uśmiechnął się nieznacznie. " Alkoholizm wśród młodych czarodziejów". Chyba sama komisja podsunęła mu to podsunęła, żeby ułatwić mu sprawę. Słowa przelewały mu się na papier tak gładko, jakby pisał o tym po raz setny. Napisał długi, skrzący się dowcipem, choć może nieco zbyt zjadliwy artykuł, ale przecież czytelnicy to lubią! W ten sposób udało mu się ukończyć ten etap i zyskać możliwość do podjęcia się części drugiej.
Część II
Kostka: 6 Poprawa: 6 Poprawa II: 2
Tego samego dnia, w którym w końcu udało mu się zdać pierwszą część, Dev przystąpił do części drugiej. Tym razem zadanie polegało na zrobieniu zdjęcia i szybkim wywołaniu go w obecności komisji! Więc praca dziennikarza nie tylko polega na siedzeniu w biurze i skrobaniu tekstów. Jest jeszcze coś do robienia w terenie. Dev bez żadnych uprzedzeń spróbował swoich sił, cyknął fotkę przechodniowi, a następnie starał się je wywołać. Dopiero, kiedy fotografia została wywołana zdał sobie sprawę, co on najlepszego narobił. Sfotografował czyjąś łydkę! Egzaminatorzy niezręcznie się uśmiechając znów podziękowali i kazali stawić się jutro. Kolejny dzień, kolejna próba. Może teraz wyjdzie? Dev już raz to robił i wiedział, jakiego błędu nie popełniać. Tak, teraz musi wyjść. Znów wziął aparat i znów zrobił zdjęcie przechodniowi, ale już wtedy wiedział, że coś było nie tak. Nie mylił się. Wyszło dosłownie tak, jak wczoraj. Prawie tak samo sfotografował inną osobę, uwydatniając jej łydkę na zdjęciu. Komisja pokręciła przecząco głową, a Levitt wiedział co to oznacza. - Tak, przyjdę. - stwierdził, zanim ktoś zdążył się odezwać, po czym wyszedł. Po całonocnych przemyśleniach, co robił źle, Dev czuł się już gotowy na podejście numer 3. Zdawał sobie sprawę, że im dłużej próbuje, tym większe ma szanse na powodzenie. To tak, jak z pierwszą częścią, wyszło za trzecim razem, więc teraz też musi się udać! Ze spokojem i cierpliwością obserwował przechodniów i nagle cyk! Fotografia zrobiona, teraz pozostało ją tylko wywołać. Chwila niepewności i jest. Nie do końca dobrze wykadrowane, jakość też nie była powalająca, no ale przynajmniej nie była to łydka, a co najmniej poprawnie wykonane zdjęcie. Komisja zdecydowała się przymknąć oko i zaliczyć mu tę część kursu. Nie wróżyli mu świetlanej przyszłości jako fotografa, ale na potrzeby mniej istotnych artykułów się sprawdzi. Najważniejsze, że zaliczył.
Farmazony. Całe życie podróżuje i pisze książki, ale żeby pracować w prasie musi ukończyć jakieś kursy. No ale jak trzeba, to trzeba. Nie podobało jej się to za bardzo i kiedy dostała temat westchnęła głęboko. Naprawdę? Taki durny? Lepiej było zostać w Brazylii i bawić się z… jak on miał na imię? Nie ważne. Czas pisać. Ku zdziwieniu Iris poszło jej o niebo lepiej niż myślała. Ten limit czasowy był dla niej mało ważny, a ona z minuty na minutę rozpisywała się coraz bardziej zapełniając pergaminy słowami, dowcipami i różnymi innymi rzeczami. Kiedy skończyła okazało się, że to był strzał w dziesiątkę i teraz mogła przejść do drugiego etapu. To było nudne.
Kolejny test był horrorem. Cierpliwość kobiety kończyła się już za piątym razem. Te zdjęcia w ogóle nie chciały wychodzić! Jakim cudem, powiedzcie mi? Ten aparat na pewno był popsuty. No ale cóż można poradzić? Kiedy egzaminator dostrzegł ją po raz kolejny, posłał jej uśmiech i życzył jej powodzenia, ta zaśmiała się głośno i wzięła sprzęt do ręki. W końcu się udało. Iris nie do końca była pewna, czy przepuścił ją z litości, czy dlatego, że miał jej dosyć, ale co się będzie przejmować? Ważne, że to zaliczyła! W końcu…
Kurs? Jaki kurs? Jakby nie mogli od razu jej zatrudnić... Ach, ci Anglicy. Zero zaufania. A Kira to porządna sztuka. Tylko dlaczego odczuwała stres, hm? Nieśmiało weszła do pomieszczenia i usiadła przy najbliższym stoliku. Cholera, cholera, cholera! Poprawiła nienaganny koczek i uśmiechnęła się blado do egzaminatorów. Co teraz?... Nie zastanawiała się długo, ponieważ otrzymała kawałek pergaminu, pióro, atrament i temat - Przepychanka o wysokie stanowiska w Ministerstwie Magii. A czy ona wygląda na taką, która zna się na polityce?! I na dodatek obcego państwa?! Dobra Kirsten, nie panikuj, spokojnie.. Zaczęła coś tam skrobać, mając nadzieję, że przyjmą ten gniot. Strasznie zależało jej na tej pracy! Po upływie czasu z duszą na ramieniu oddała swoje "arcydzieło", obserwując uważnie komisję. Czy przed chwilą jeden się uśmiechnął? Nie, to niemożliwe... Emocje sięgnęły zenitu, a wtedy... Zdała pierwszą część! Naprawdę! Wciąż będąc w lekkim szoku pozwoliła się zaprowadzić na drugie stanowisko.
Kostki: 1,1
Tutaj było o wiele gorzej. Aparatu nigdy nie miała w swoich ślicznych rączkach, a tu mowa o robieniu i wywoływaniu zdjęć! Pierwsza fotka wyszła... No właśnie - nie wyszła. Była rozmazana, a po wywołaniu nawet się nie ruszała. Przyjdzie jutro i poprawi! Zda to! Następnego dnia wyszło to jeszcze bardziej beznadziejnie niż ostatnio. Zdjątko było jeszcze mocniej rozmazane, nadal się nie ruszało. Mocno to dobiło młodą Czeszkę, ale po wypiciu dwóch butelek szkockiej whisky postanowiła spróbować jeszcze raz. Podobno do trzech razy sztuka. Wraz z aparatem zaczaiła się i pstryknęła zdjęcie pierwszemu przechodniowi jaki się napatoczył. Prędko wróciła do egzaminatorów, wywołała swoje dzieło i niedowierzała temu, co widzi. Piękne zdjęcie, na dodatek się ruszało! Co oznaczało jedno... Zdała cały kurs!
Lubiła pisać. Kochała to i traktowała to jako swoje hobby, więc nie było mowy o tym, by ta praca sprawiała jej trudności. Jakże wielkie było jej zdziwienie, kiedy dostała temat swojego pierwszego artykułu o alkoholizmie wśród młodych, i czuła się jak ameba. Temat był prosty i miała wiele pomysłów jak go podejść, jednak z każdą kolejną minutą siedziała niemal z płaczem w oczach wlepiając się w kawałek pergaminu. I na co jej to było? Mogła sobie swobodnie pisać książki i bajki dla dzieci jako niezależny pisarz, a tak urodziła w bólach jeden wielki gniot, którym potem prawie wyleciał przez okno.
PODEJŚCIE 2 KOSTKI: 4 i 6
Na drugi dzień ochłonęła i postanowiła spróbować ponownie. Temat o bezrobociu był średni, ale szybko pozbierała się do kupy i zaczęła pisać. Poniosła się fantazji i myślała, że tym razem się jej uda. Czas się kończył, a do jej głowy wciąż napływały myśli, które przelewała na papier. Jakże wielkie było jej zdziwienie, kiedy czas się skończył a jej zabrakło końcowego akapitu... niestety, komisja miała to w nosie. Z litości albo i przypływu dobroci zerknęli w jej wypociny, które z grubsza miały sens, ale zawierały sporo drobnych błędów.
PODEJŚCIE 3 KOSTKI: 4 i 6 (weirdo...)
Sytuacja taka jak wcześniej. Nie przemyślała tego, że ktoś litościwy da jej taki sam temat artykułu. I ta zabójcza pewność siebie wcale nie pomogła...
PODEJŚCIE 4 KOSTKI: 1 i 6
Z każdą kolejną próbą i kolejnym dniem zaczynała wpadać w depresję. Za każdym razem coś było nie tak. Tym razem sytuacja miała się podobnie do poprzednich dwóch podejść. Planowała spróbować ostatni raz, całkowicie wykraczając poza "do trzech razy sztuka". Zależało jej i przy okazji ten głupi kurs wjechał na jej ambicję.
PODEJŚCIE 5 KOSTKI: 6 i 4
Tym razem odczekała trochę dłużej niż dzień. Odpoczęła, zebrała myśli i dopiero wtedy ruszyła na ostatnie podejście do kursu. Temat, który już wcześniej miała spowodował, że niemal parsknęła egzaminatorom śmiechem prosto w twarze, a to wszystko dlatego, że dzień wcześniej trochę za dużo wypiła i przy okazji miała możliwość pooglądania sobie pijanych dzieciaków. Nic więc dziwnego, że resztki alkoholu we krwi poniosły ją i dzięki temu zdążyła przed czasem, rozpisała się i... przeszła do drugiego etapu. Nareszcie! Posyłając egzaminatorom równie ironiczny uśmieszek, co jej artykuł wyszła dumnie wyprostowana z sali.
ETAP II KOSTKA: 2
Fotografem może i nie była dobrym, ale nie chciała pracować jako reporter. To znaczy, nie pogardziłaby, gdyby kiedyś przez chwilę mogła pobiegać z aparatem po mieście i bezkarnie powtykać nos w nieswoje sprawy, ale na ten moment było jej obojętne. Zrobiła zdjęcie, zrobiła to co jej kazali, czegóż chcieć więcej? Miała wrażenie, że zdała tylko dlatego, że do pierwszej części podchodziła aż pięć razy. Ważne było tylko to, że zaliczyła kurs, co jeszcze do niej prawdopodobnie nie dotarło. Opuściła budynek z uniesioną wysoko głową. Pora opić małe zwycięstwo.
Elena Miała już dość mieszkania z rodzicami, dlatego postanowiła się usamodzielnić. W końcu skończyła studia i musiała zdecydować co będzie robiła dalej w życiu. Nie chciała prowadzić sklepy rodziców, więc postanowiła zatrudnić się gdzie indziej. i w końcu padło na antykwariat. Puki co żaden konkretny, ale kurs na pewno się przyda. Od ponad miesiąca siedziała pilnie nad księgami i uczyła się, by zdać go jak najlepiej. I w końcu dostała termin egzaminu. Mimo stoickiego spokoju na zewnątrz, w środku była kłębkiem nerwów. Na większość pytań odpowiedziała poprawnie. Niestety ostatnie dotyczyło ksiąg ze średniowiecza i renesansu. Trzeba było wymienić różnice. No troll by to zjadł, akurat tu miała problem. I co? I oczywiście oblała. Poprawkę miała na następny dzień. Oczywiście całą noc siedziała i zakuwała. Niespodziewanie w domowej bibliotece trafiła na antyczne bestiariusze. Stare księgi zafascynowały ją tak bardzo, że cała wiedza o nich weszła jej do głowy praktycznie sama. I wiecie co? Tym razem zdała śpiewająco!!
Część praktyczna przeszła gładko. Dostała do zidentyfikowania Późnośredniowieczną bizantyjską pracę dotyczącą zaklęć niewerbalnych. Już po minucie była w zupełności pewna, ze jest to autentyk. Dodatkowo była w stanie podać rok napisania pracy, miejsce wydania, a nawet autora i oczywiście cenę rynkową. No co tu dużo mówić. Oczywiście we wszystkim miała rację i zaliczyła od razu.
Przy ostatnim etapie egzaminu była spokojna i pewna siebie. niestety zbyt pewna siebie. Przez przypadek, podczas sklejania uszkodzonych stron przykleiła sobie rękę do książki. Co gorsza, nie potrafiła tego odkręcić i musiał jej pomóc ktoś z komisji. Do domu wróciła w okropnym nastroju i oczywiście zaczęła od razu ćwiczyć. Na drugi dzień przyszła na poprawkę. Tym razem była dużo ostrożniejsza i na całe szczęście udało się. Ukończyła w końcu kurs.
Odkrywając nieopisane tajemnice, trzeba było prowadzić jakieś notatki. Z czasem Edgar zamienił je na dłuższe i bardziej uporządkowane formy pisemne. „I widział, że były dobre”. Logicznym ciągiem dalszym było więc namnożenie tych zapisków. Wypadało również podzielić się ze światem swoimi odkryciami, a i zarobić uczciwe pieniądze też by się przydało. Rozesłał więc po kilku najbardziej wartościowych czasopismach wici, że chciałby nawiązać współprace, oczywiście załączając tekst swego autorstwa. Odpowiedź nadeszła z Islandii. Podobała im się jego propozycja, ale wymagali by ukńczył kurs dziennikarski. Żaden problem. Edgar nie miał najmniejszego problemu ze zdaniem pierwszego etapu egzaminu kończącego kurs. Temat, na który miał pod presją czasu napisać artykuł, był wybitnie głupi i nie rozumiał, kto chciałby go w ogóle czytać. Nie mniej jednak, kiedy już zaczął pisać, reszta przyszła sama i artykuł, mimo durnej tematyki był jego zdaniem całkiem dobry. Egzaminatorom zaś podobał się chyba jeszcze bardziej. Problemem okazał się drugi etap. Musiał przygotować fotoreportaż. Nigdy nie interesował się robieniem zdjęć. Miał doskonałą pamięć, nie musiał nic utrwalać celem zapamiętania, zaś fotografowanie ludzi z ukrycia wywoływało w nim wstręt. Chciał zostać dziennikarzem, żeby odkrywać prawdziwe oblicze świata. Uciekanie się w tym celu do podstępu było hipokryzją. Zdać jednak musiał, więc podjął się zadania. Z marnym skutkiem. Jeżeli już udało mu się zrobić pokazujące cokolwiek zdjęcie, nie udawało mu się wywołanie go. Albo odwrotnie. I tak raz za razem. Mimo to nie poddawał się i poprawiał egzamin do skutku. Udało mu się zdać za dziewiątym podejściem i to ledwo. Zdjęcie nie było idealne i bardzo możliwe, że egzaminatorzy przepuścili go z litości. Oczywiście go to nie satysfakcjonowało, ale nie miał najmniejszej ochoty, bawić się w to wszystko jeszcze raz. Teraz mógł w końcu pisać na wybrane przez siebie tematy i zamierzał udowodnić, że wcale nie potrzebował obrazków, żeby stworzyć ciekawy artykuł. Przynajmniej będzie miał pewność, że jego teksty czytane są przez ludzi, którzy potrafią już czytać.
Chcąc zarządzać radiem musiał zdobyć niezbędną wiedzę o tym jak pracuje w ogóle dziennikarz. W końcu to on będzie odpowiedzialny za to kogo przyjmuje do pracy, a pierwszych lepszych patałachów nie zamierzał zatrudniać. W tym celu zapisał się na kurs, który robił międzyczasie pomiędzy stażem - również dziennikarskim, a pracą w klubie Luna. Z trudem wytrzymywał całą gadaninę i tylko błagał w myślach, aż skończą, a on będzie mógł iść do domu, napić się i walnąć w kimę. W końcu też wyznaczono mu datę na pierwszy egzamin. Miał do napisania artykuł. Co prawda temat jaki mu się trafił był najgorszym z możliwych jakie mógł dostać. Bo serio, co on tak na prawdę wiedział o medycynie. Jednak jak widać jeśli ma się talent do pisania i ubierania tego w ładne słówka, oraz odpowiednią dawkę humoru. To ta praca jest dla ciebie idealna. Rozpisał się, ale komisja była zachwycona. Dlatego też wyznaczono mu termin kolejnej części egzaminu. Zresztą jeszcze tego samego dnia. Miał zrobić zdjęcie! Łatwiejszego zadania nie mógł dostać ktoś kto się wychował wręcz w mugolskim świecie. Robił ich przecież setki albo i tysiące. Z tego powodu podszedł to tego zadania zbyt swobodnie zapominając, że używa się tutaj innego sprzętu. Przez co nie dość, że zdjęcie było nieruchome, to jeszcze nie potrafił go wywołać. Przez co efekt był tragiczny. Nawet się nie dziwił jak mu wyznaczono termin na następny dzień. Będąc już w domu posprawdzał na internecie jak się używa danego sprzętu na którym będzie pracować. Przez co podchodząc kolejnego dnia do próby zrobił wszystko idealnie, niczym profesjonalista. Tym samym zakańczając kurs i zdobywając dyplom.
Kostki: Etap pierwszy - 3, 4 Etap drugi - 3 poprawa na 5
Dawno, dawno temu… chyba przed szesnastoma laty. Kostki: 3, 3, 3, 2 - teoria 6 i 6, 2 i 1, 2 i 2 - praktyka 6 - konserwacja
Bibliografia ją przeraziła! Szkoła, studia, w międzyczasie dwa rozwody i dwie bardzo energiczne córeczki, ale to zadanie wydało jej się najgorsze. Zupełnie nie miała czasu, by w przygotować się wystarczająco dobrze. Znowu nawiedzały ją niepokojące sny, a to na pewno nie pomagało. Potrzebowała chwili – dosłownie chwili spokoju, żeby się skupić i pojąć różnice między różnymi rodzajami pism. A czym się różni starożytna księga z Chin od nowożytnej? Gdy trzeciego dnia nic nie wskórała, postanowiła odpuścić, ale wtedy przypomniało się jej, jak Leo spoglądał na nią z politowaniem, gdy całkiem poważnie próbowała porozmawiać z nim o swych zawodowych aspiracjach. Wiedziała, że mimo rozstania wciąż trzyma rękę na pulsie, że interesuje się życiem jej i dzieci. Nie miał racji i nie mogła pozwolić mu się dalej mylić. Stanęła na głowie, by w zaledwie jedną noc zrozumieć wreszcie to, czego na pewno będzie potrzebować. Nie było możliwości rezygnacji. Jedna noc bez snu, bez odwracania uwagi, to… wcale nie było takie trudne. Rachel zdobyła już wystarczającą wiedzę. Była zdolna, zainteresowana tematem. Siedemnastowieczna rumuńska księga z zakresu smokologii stosowanej – łatwizna! Z tym że… kobieta naprawdę nie miała pewności, czy to aby na pewno autentyk. Trzeba było jednak coś odpowiedzieć na pytanie. Nie posłuchała przeczucia i zaprzeczyła, jakoby byłaby to tylko podpucha. Następnego dnia postąpiła zatem odwrotnie i znów mając wrażenie o nieautentyczności „srodniowiecznego” tekstu, tym razem nazwała go falsyfikatem. Komisja pokręciła w rozczarowaniu głowami. Widać, pokładali w Rachel sporo nadziei, skoro od momentu zdobycia umiejętności poprawnego rozróżniania pism szło jej to tak dobrze. Zabawne, że znów trafiła jej się praca jakiegoś niemieckojęzycznego badacza madragory. Tym razem stwierdziła jej autentyczność. Nareszcie się nie pomyliła w tej jednej drobnej, ale jakże ważnej rzeczy. Zostało jej tylko popisanie się rzemiosłem, co według niej nie było rzeczą prostą, na pewno nie po tylu poniesionych w tej sali porażkach, gdy życzliwa, lecz jednak krytyczna komisja patrzyła na jej drżące ręce. Im zabiegi szły do przodu coraz bardziej, pewność siebie rosła, choć również presja, że cała praca pójdzie zaraz na marne. Nie poszła. Podobnie jak lata nauki oraz interesowania się literaturą. Radość i ulga. Zdobyła odpowiednie kwalifikacje, by móc zapewnić córeczkom godne życie, a samej nie musieć działać w nieswojej branży. Wychodząc, czuła się, jakby mogła swoim certyfikatem podbić świat.
Kurs antykwariusza dla Lisy nie było niczym szczególnym. Po prostu jeden z kursów do których przystępuje. Jednak to był jej pierwszy kurs, ale była niemal pewna, że będzie ich więcej. Jej zdaniem podejmuje go naprawdę późno. Niektórzy do różnych kursów przystępowali za czasów studenckich, ale nie ona. On chciała wszystko dokładnie przemyśleć. Chciała być pewna, że to naprawdę to! Po co w innym wypadku byłby jej jakiś nic nie znaczący świstek papieru? Wpłaciła więc należną kwotę i przystąpiła do kursu. Najpierw była część teoretyczna. Stos ksiąg na temat rozpoznawania znaków alfabetu poszczególnych starożytnych języków, szacowania wieku, pochodzenia, autentyczności... To brzmi przerażająco, ale o dziwo dla niej takie nie było. Wystarczyło sie jedynie trochę do tego przyłożyć i zapamiętać. Nie miała żadnego problemu ze zdaniem tej części. Poszło jej naprawdę znakomicie! Z drugą częścią miała nieco problem. wszystko jej sie pomieszało, a egzaminatorzy byli naprawdę zdziwieni, ale za to za drugim razem już wiedziała co i jak, a egzaminatorzy byli pod wrażeniem jej wiedzy! Trafiła na rzymski traktat na temat talizmanów! Uważała, że to naprawdę proste chociaż była pewna, że tym razem na inne pytania też by odpowiedziała. Trzecia część ponoć była najtrudniejsza. Mogła wiele stracić! Mogła nawet coś zepsuć. Na szczęście z precyzją u niej zawsze było w porządku. Wyciągnęła różdżkę i zrobiła to co trzeba mimo lekkiego drżenia rąk ze stresu. Serce aż jej mocniej zabiło kiedy zdała ten egzamin!
Podejście do egzaminu antykwariusza wydawało mi się szczytem bezsensowności. Odkąd pamiętałem, kazano nam się patrzeć na wszystkie prace w sklepie dotyczące konserwacji starych zegarów, ich naprawiania, a nawet tworzenia. Miałem na ten temat całkiem niezłą wiedzę. Więc kiedy usłyszałem od starszego, że nie mogę pracować pod szyldem jego sklepu na zawsze bez tego durnego kursu, miałem wrażenie, że też poprzestawiały mu się klepki od tych podróży w czasie. Oczywiście przyszedłem tu buńczucznie pewny siebie, bo przecież, bogowie, mógłbym uczyć tych starych dziadków z antykwariatu, jak należy postępować z konserwacją starych obiektów. Szkopuł tkwił jednak w tym, że ów dziadki skupiały się nad pracą przy starych księgach - a o tym moje pojęcie było takie jak na wszystkich przedmiotach szkolnych - mgliste i odległe. Dlatego też, od razu pierwszego dnia zostałem sprowadzony odrobinę na ziemię. Rozpoznawanie języków wcale nie było moją mocną stroną, więc zbłaźniłem się dość szybko, a nawet kazano mi sobie pójść i wrócić dopiero następnego dnia. Schowałem więc do kieszeni swoją gigantyczną pewność siebie i na kolejne spotkania z zakurzonymi tomami przychodziłem i robiłem to co mi kazano. No, to zdecydowanie był jeden z moich lepszych pomysłów, bo nagle znów mi zaczęło iść fenomenalnie. Myślę, że byłem hitem, istną gwiazdą tego śmierdzącego wilgocią i księgami, pomieszczenia, gdy z naturalnym wdziękiem i wrodzonym darem przekraczałem kolejne progi tegoż testu, z łatwością konserwując stare tomy. W końcu kto miałby z palcem w tyłku, naprawiać nadgryzione przez ząb czasu księgi, jeśli nie ktoś, kogo nazwisko odnosiło się do czasu, przeszłości. Ach byłem niesamowity. Dlatego też swoje następne pięćdziesiąt lat życia miałem spędzić w zatęchłym sklepie pełnym psychodelicznie tykających zegarów. Istny król życia.
CZĘŚĆ TEORETYCZNA: 3, 2 CZĘŚĆ PRAKTYCZNA: 1, 2 CZĘŚĆ KONSERWACYJNA KSIĄG I WOLUMINÓW: 4
Theodore zdecydował się w końcu podjąć kurs na antykwariusza. Musiało to się zdarzyć wcześniej lub później, w końcu jego przyszłość łączyła się z jego rodzinnym sklepem Thìdley’ów. Nie narzekał na to jakoś specjalnie, trzeba było przyznać miało to w sobie coś takiego co bardzo go pociągało. Mimo, że wszystko co musiał tam zdać powinien mieć w małym palcu to się okropnie stresował. Nie był nawet pewien, czy to od nadmiaru kawy, czy stresu trzęsły mu się ręce. Kobieta, która widocznie miała go sprawdzać nawet się nie przywitała. Podała mu kilka starych ksiąg w kilku słowach każąc rozpoznać pismo i odczytać z jakiego okresu ono pochodzi. Wspaniale, teoria zawsze była najgorsza. W praktyce Theodore potrafił zrobić wszystko, ale teoria? Czysta wiedza bez uzasadnienia? Nie podobało mu się to. Nie podobał mu się też ostry wzrok egzaminatorki, która patrzyła na niego z pogardą. Oczywiste było to, że wszystko mu się poplątało i nie zdał nawet pierwszego etapu. Nie mógł się jednak poddać- zapisał się na kurs już kolejnego dnia. Niestety wizja w nocy podpowiedziała mu, że będzie tak samo, więc nawet nie fatygował się, by tam przyjść. Dopiero trzeciego dnia wyrzucił z siebie cały stres i mógł dostrzec jak fascynujące jest to co przed nim się znajduje. Nad odpowiedziami nie musiał się wtedy nawet zastanawiać. Był z siebie wtedy tak dumny, że prawie zapomniał, że musi zdać jeszcze dwa etapy. Jednak nie przejął się tym bardzo. Część praktyczna i część konserwacji poszła mu tak gładko jakby robił to już całe życie- co nie było takie dalekie prawdy. Był nawet przekonany, że „Średniowieczny niemiecki tekst dotyczący właściwości madragory” widział już gdzieś wcześniej. Komisja była pod wrażeniem bez wątpienia wydając mu certyfikat.
Kiedy dowiedziała się, że w Hogwarcie zwolniło się stanowisko biblioterki, od razu zapaliła się jej lampka. Była akurat w nieciekawym momencie swojego życia i szukała czegoś, co odciągnie jej uwagę i pozwoli sobie wszystko od nowa poukładać. Nie miała siły już na kolejną podróż i wiedziała, że nie ma sensu więcej uciekać. Musiała oczywiście nadrobić pewne zaległości i odbyć kurs na antykwariusza. Czy się stresowała? Ani trochę. Przyszła tu całkowicie odprężona i pewna siebie, nie miała wątpliwości, że ten kurs to nic takiego. Trzeba było go odbyć i tyle. Miała nadzieje, że nie dojdzie do żadnych popraw, Donna lubiła robić wszystko za pierwszym razem nienagannie. Część teoretyczna poszła jej naprawdę dobrze, od razu poczuła, że to naprawdę ją ciekawi. Nigdy nie sądziła, że praca bibliotekarki będzie dla niej ciekawa. Kiedyś by pewnie powiedziała, ze to zdecydowanie poniżej jej oczekiwań. Zmieniła jednak podejście i już przy rozpoczęciu kursu czuła pewną więź tym tematem. Część praktyczna również nie sprawiła jej większego problemu, mówiła płynnie i bez zająknięcia, widziała, że zaimponowała komisji co oczywiście odrobinę połechtało jej ego. Miała na tym egzaminie sporo szczęścia, trafiła na swój konik, więc nic złego nie mogło się stać. Oczywiście Donna mimo braku stresu i pewności siebie, do kursu podeszła poważnie i przygotowała się. Zawsze wolała być gotowa, żeby nikt przez przypadek nie doprowadził jej do stanu, w którym wstydziłaby się własnej niewiedzy. Nie lubiła okazywać słabości, szczególnie w takich ściśle profesjonalnych sytuacjach, kiedy ktoś wymagał od niej kompetencji. Pierwszy i drugi etap poszedł jej tak dobrze, że powoli pojawił się jakiś stres. Nie chciała tego zepsuć tym trzecim. Część konserwacyjna wymagała skupienia i spokoju. Donna naprawdę się wyciszyła i mimo pojawiającego się stresu, mocno skoncentrowała się na zadaniu. Trzymała różdżkę pewnie i wykonywała wszystko powoli. Na szczęście poszło jej świetnie. Zdała kurs co bardzo ją ucieszyło, miała nadzieje, że teraz nie będzie większego problemu ze zdobyciem pracy w Hogwarcie
Mam dziewiętnaście lat. Od miesięcy wiem, że chcę pisać, nie pozostaje mi nic innego jak kształcić się w tym kierunku. Ścieżka kariery dziennikarskiej wydaje się w tym momencie najlepszą opcją. Odpowiedni list do Holandii wystarcza by zorganizować odpowiednią sumę na kurs dziennikarski. Jestem zdziwiony, gdy część oparta typowo na pisaniu sprawia mi trudności. Mógłbym obwiniać za to magomedyczny temat, który bardzo mi nie pasuje, ale nie jestem tego typu człowiekiem. Początkowo mam problem z zebraniem myśli i z ogarnięciem tego tematu, wpadam w panikę, gubię się. Dopiero po pół godzinie wygrywam z gonitwą myśli, wpadam na pomysł i biorę pióro do ręki wiedząc, że muszę nabrać odpowiedniego tempa, by zdążyć. Nie skupiam się na wyniku, a na samym procesie tworzenia, z lekkością formułując kolejne słowa. Egzaminatorzy chwalą nie tylko styl, ale również mój stosunek do tematu przepuszczając mnie do następnego etapu. Oddycham z ulgą. Następne zadanie wydaje mi się lekko obrzydliwe. Nie lubię wnikać w prywatność innych, dlatego robienie zdjęć obcym ludziom jest dla mnie znacznie trudniejsze niż można by było przypuszczać. Mimo to jakimś cudem robię ładne zdjęcie i bez problemu je wywołuję. Komisja mi gratuluje. Ściskany w dłoni papierek napawa mnie dumą.
kurs na magicznego antykwariusza początek września 2017 r.
Casius niecierpliwie czekał na dzień w którym miał zacząć przygotowania do swojego kursu na antykwariusza. Co prawda nie był to szczyt jego marzeń, ale chciał już znaleźć pracę i mieć lepsze zarobki. W końcu wywar tojadowy swoje kosztował, a najtańszy nie był. Chciał się czymś zająć, bo zwyczajnie nudziło go ciągłe chodzenie po domu z kąta w kąt. Jednak musiał przyznać też to, że nigdy nie stresował się tak bardzo, jak w pierwszym dniu swojego kursu, gdy miał się tylko przygotować. Przecież czuł się obkuty jak koń z nowymi podkowami, a przeraziły go juz pierwsze zdania. Chyba zbyt długo nie miał styczności z historią... Wszystko, co wiedział zaczęło mu się mieszać. Pomieszał nie tylko alfabety, ale właściwie... No absolutnie wszystko, co było wymagane do zdania części teoretycznej. Nie potrafił nic, kompletnie nic. I się załamał, gdy usłyszał, że musi przyjść kolejnego dnia. Przez myśl przeszło mu nawet to, że nielegalne kursy, które nie są potwierdzone przez Ministerstwo Magii są jakieś... łatwiejsze. W końcu kurs na rzeczoznawcę artefaktów przeszedł bezbłędnie i mógł pokazać się z naprawdę najlepszej strony. Co prawda cała rozmowa z panem Bowmanem była jednym wielkim blefem i wyśmienitą grą aktorską, no ale... Przystąpił do kursu jeszcze raz. Tym razem jednak nie chciał się stresować i... Na szczęście mu się to udało. Okazało się, że ta część była tak naprawdę istną bułką z masłem, pestką. Rozpierała go duma... No... Przynajmniej do drugiego etapu kursu. Gdy do niego przystąpił, był dobrej myśli. Najpierw wylosował aleksandryjski wolumin o magii leczniczej, autentyk dodatkowo i był zadowolony. W końcu uczył się o tym. Jednak tak bardzo zeżarł go stres, że zaczął mówić nie na temat, nie potrafiąc określić nawet wartości przedmiotu. Musiał przystąpić do egzaminu po raz drugi. Co zestresowało go podwójnie, bo nie lubił, gdy mu się cos nie udawało i szło nie po jego myśli. Za drugim razem dostał siedemnastowieczną rumuńską księgę z zakresu smokologii stosowanej i tutaj popisał się jedynie wiedza o miejscu, w którym wolumin ten powstał. Wycena poszła mu nijak, a egzaminatorzy wydawali się bardzo zawiedzeni jego... brakami. Którego bolały Casiusa jak nóż, którym ktoś ugodził go prosto w serce. Jasna cholera. Gdy poszedł do tego etapu po raz trzeci, w ogóle nie robił sobie nadziei na zdanie. I może tak naprawdę właśnie to go uratowało, bo zdał śpiewająco, idealnie opisując późnośredniowieczną bizantyjską pracę dotyczącą zaklęć niewerbalnych. Może był to łut szczęścia, może faktyczna wiedza, a może to, że kochał zaklęcia i się nimi interesował. Nie wiedział. Ale był to jeden z tych nielicznych momentów, w których cieszył się po prostu jak dziecko. Do części praktycznej podszedł bez stresu, bo jak zauważył po wcześniejszych etapach, stres tylko mu niszczył plany. I mu się udało. Robił wszystko uważnie i delikatnie, aby nie naruszyć w żaden sposób księgi, która miał "naprawić". Na szczęście ręka mu się nie zachwiała, a pewność siebie go nie zgubiła i zdał. Miał kurs w garści i mógł już szukać w miarę fajnej pracy. Fajnej dla niego, choc dla kogoś innego zapewne nudnej jak flaki z olejem.
Kolejny dzień, kolejne artykuły, kolejne poprawki, bycie bóstwem dla samego siebie. Niemniej jednak, wraz z wzrostem zainteresowania ludzi wokół tego, co dotyczy głównie transmutacji, Twoje artykuły zdobyły na znacznej wartości; jakby nie było, nie mogłeś w żaden sposób na to szczegółowo wnikać. Najwidoczniej transmutacja na początku tego roku stawała się tematem numer jeden – w związku z czym rano otrzymałeś list. List, w którym było kolejne zaproszenie, lecz tym razem na drobny wywiad oraz recenzję własnych słów, dodanie do nich pewnych komenatrzy. Typowe, aczkolwiek również okazało się, że możesz przez to otrzymać znacznie większą zapłatę; pieniądze zaś, niezależnie od Twoich preferencji, zawsze znajdowały gdzieś, w bliższej lub dalszej przyszłości, niesforne zainteresowanie. Przygotowałeś się zatem na spotkanie z rzeczywistością; opuściłeś mieszkanie ulokowane na jednej z ulic w Londynie, wcześniej ubierając się stosownie do całokształtu wydarzenia. Mgiełka perfum, parę najpotrzebniejszych rzeczy, po prostu niezbędne minimum akceptowalne przez ludzi.
Rzuć kostką! 1, 2 - docierasz bez problemów na miejsce spotkania, gdzie zostajesz poczęstowany jakimś bliżej nieokreślonym napojem. Okazuje się, że jest to herbata z liści Raptuśnika, podana przez zupełną pomyłkę. O ile wywiad przeprowadziłeś w należytym porządku, o tyle jednak przez następny wątek będziesz zaskakująco pobudzony, a w skrajnych przypadkach pojawią się halucynacje. W tej jednak euforii szaleństwa znajduje się jeden, malutki plus - zyskujesz jeden punkt do Zielarstwa! Zgłoś się po niego w odpowiednim temacie! 3, 4 - kompletna bzdura – mimo iż otrzymałeś należyty list, mimo iż czekałeś, to okazało się, iż wywiad jest niczym innym jak żartem. Ciekawe jednak, kto go zrobił… tym bardziej, że było dość sporo możliwości, zważywszy na Twój drugi, wykonywany przez Ciebie zawód. Nie zmienia to faktu, iż stałeś dosłownie niczym idiota, mając nadzieję na to, iż cokolwiek się wydarzy; pani recepcjonistka uprzejmie oznajmiła Ci, że nie miało tutaj dojsć do żadnego spotkania. Z zepsutym humorem opuszczasz zatem miejscówkę. 5, 6 - wywiad poszedł jak najbardziej w porządku! Zostałeś poczęstowany jakimiś napojami; na szczęście była to najnormalniejsza w życiu kawa czarodziejska. Zadawane pytania nie stanowiły dla Ciebie żadnego problemu, w związku z czym mogłeś po krótszej chwili opuścić bez problemu pomieszczenie, by udać się we własną stronę. Następnego dnia miałeś się przekonać, czy aby na pewno wszystko zostało napisane i upublikowane prawidłowo… Rzuć kostką! Parzysta – całe szczęście, wszystko poszło po Twojej myśli! Żadne słowa nie zostały przekręcone, w wyniku czego artykuły napisane spod profesorkiej dłoni zyskują na znaczeniu. Otrzymujesz ostatecznie dodatkowe dwadzieścia galeonów – odnotuj zysk w odpowiednim temacie! Nieparzysta – niestety, myślałeś, że cokolwiek wypali? Otóż nie! Pani nieprzyjemnie poprzekręcała parę słów, przyczyniła się do pogorszenia jakości artykułu, tudzież odbytego wcześniej wywiadu – w związku z czym mniej wydawnictw zainteresowało się w tym miesiącu Twoimi artykułami. Tracisz dwadzieścia galeonów – odnotuj stratę w odpowiednim temacie!
Niezbyt przepadał za obowiązkiem wywiadów. Ostatnio zaznany, zwieńczył się nieuchronną klęską. Klęską, spowodowaną przez zwykłą, męską ułomność; był pospolicie słaby na urok kobiet. Pod warstwą idealnie spreparowanej maski poważnego aktorstwa, zgrywania się w roli jedynie nauczyciela, tkwiło rozległe bagno nawarstwiających się wad, jednej ulokowanej na drugiej. W jego umyśle, roztaczał władzę hedonizm, roztaczało nieustanne pragnienie doznania prymitywnej, lecz jakże obezwładniającej rozkoszy. Nic dziwnego, skoro niezwykle łatwo ulegał potomkiniom wili. Niedawny, felerny wywiad, okazał się zostać przeprowadzony przez właśnie jedną, włączoną w obręb owego niezwykłego gatunku. Zmysłowa, intrygująca, wyzwalała w nim rozmaite pierwiastki uczuć. Uległ, poddał się więc jej woli - wyjawiając zbyt dużo, nieco zbyt bardzo szczerze. Utracił, na dodatek pieniądze - zmuszony uregulować, ponadto za nią opłatę w ekskluzywnym lokalu; chociaż ów kwestia zaliczała się do ostatnich, zesłanych wówczas problemów. Żywił nadzieję, że teraz będzie inaczej. Zanurzył się w środku, osnutym wonią przenikliwego kurzu. Starszy mężczyzna, właściciel, obdarzył go krótkotrwałym wzrokiem. Usiadł; czekał. Poczęstowano jego napojem - najwyraźniej, była to jedna z ogromu wachlarzu herbat. Nie pytał konkretnie, stwierdzając, że nie ma to najmniejszego znaczenia; poświęcił się zadawanym pytaniom. Wszystko wydawało się przebiegać zgodnie, owocnie; trwał, pogrążony wśród błogiej nieświadomości. Nie wiedział, jeszcze - nie miał choć najmniejszego pojęcia, jak bardzo spożyta herbata zdoła na niego wpłynąć; jak intensywną okaże się lekcją, przypomnieniem w przypadku zajęć zielarstwa. Rzecz jasna, uczęszczając w szkole, ukochanej Trausnitz, niezbyt poświęcał się kwestiom magicznych roślin. Nie rozpoznał, wobec tego, aromatu roztaczanego przez liście Raptuśnika. Opuścił lokal (jeszcze) spokojny, zadowolony z przebiegu niezwykle owocnego spotkania. Niedługo później miał poznać, skąd, przytaczana roślina czerpała nadaną nazwę. Cholera jasna. Zapowiadał się, z niebywałą pewnością - dzień, wypełniony od nieszczęść.
Była niesamowicie zestresowana tym egzaminem. Po prostu bardzo jej zależało na pracy, a wiedziała, że to bezwzględny wymóg, gdzie nie chciałaby się zatrudnić. W dodatku, jeśli zgodnie z oczekiwaniami miałaby być w proroku, musiało jej pójść dobrze. Wyjątkowo dobrze. Ubrała białą koszulę i eleganckie spodnie w kratę i zjawiła się pod salą dziesięć minut przed czasem. Nie wiedziała, czy jej umiejętności są wystarczające. Może w ogóle nie powinna była próbować? Wyjątkowo mocno bała się części fotograficznej, bo na tym, prawdę mówiąc, niezbyt się znała. Wolałaby skupić się na pisaniu artykułów, bo aparatu póki co nawet nie miała i nie wiedziała, jak poszłoby jej w tej dziedzinie. Może i by się odnalazła, ale do tej pory nie miała większej praktyki. W końcu dotarła na pierwszą część. Stres dał o sobie znać, kiedy mieli zaczynać. Rozejrzała się po sali i zaczęła zastanawiać się, ile wokół niej jest osób sto razy bardziej utalentowanych i nadających się do tego zawodu. Czy była choć trochę taka jak oni? Nie zawsze była dostatecznie śmiała, wścibska, a już na pewno odporna. Lubiła pisać, ale czy to nie był trochę zbyt okrutny zawód? Wzięła głębszy wdech i zdała sobie sprawę, że czas skupić się na temacie. Przegryzła wargę i napisała pierwsze zdanie. A potem poszło już z górki. Zaczynała wpadać na coraz to nowsze pomysły i rozpisywała je w najciekawszy sposób, jaki potrafiła. Kiedy oddawała kartkę, była całkiem zadowolona ze swojego dzieła. Przy następnej części nie było już tak dobrze. Miała ogromny problem z wywołaniem zdjęć i ewidentnie nikt nie chciał jej w tym pomóc. Zrezygnowana w końcu musiała się poddać, a egzaminator oblał ją bez skrupułów.
Kiedy wróciła na poprawkę, była nastawiona pozytywnie. Obiecała sobie, że tym razem nie da się zagiąć na jakiejś głupocie i poradzi sobie z kilkoma zdjęciami. Tym razem komisja była trochę bardziej przychylna i chociaż jej zdjęcia były dalekie od ideału, uznali, że warto ją przepuścić. Miała nadzieje, że w pracy nadrobi na części pisanej. A kto wie, może z czasem załapie trochę i w kwestii zrobienia zdjęć? Potrzebowała aparatu, a najlepiej również nauczyciela.
Etap I: 1 i 1 Etap II: 1 --> 2
Caesar T. Fairwyn
Wiek : 27
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192 cm
C. szczególne : Brak dwóch palców, wysoki wzrost, skupiona twarz, zimne spojrzenie, wyraźna nieśmiałość wobec młodych dam.
Podczas swej długiej podróży zobaczył wiele. Zwiedził nieznane wcześniej tereny, poznał niezwykłe miejsca przepełnione magią, jakiej nigdy wcześniej nie czuł. Wywracał całe swoje życie do góry nogami, skrzętnie rozplanowaną konstelacje wydarzeń, które chciał wykonać od najmłodszych lat swego życia. Nigdy nie pomyślałby, że właśnie kurs antykwariusza, będzie jednym z niezbędnych. Praca ta nie wydawała się niebezpieczna czy ciekawa, ale Cezara przebywanie z niezwykłymi księgami niezwykle fascynowało. Wszystkie były inne, unikalne, wiele z nich zbezczeszczono złą, mroczną magią, w nieodpowiednich rękach były w stanie przysporzyć naprawdę strasznych problemów, a on, on chciał by te problemy nigdy nikogo nie dotknęły. Może ze względu na swoje doświadczenie do pierwszego etapu podszedł trochę pogardliwie. Przekonany o swej wiedzy i nieomylności, nie przygotował swej głowy zbyt dobrze, trochę zapominając o drobnej ułomności, zanikach pamięci, które dalej mu towarzyszyły, chociaż obecnie w zdecydowanie mniejszym stopniu. Czasem zapominał co miał zrobić, czy własnie jak w tym przypadku miewał problemy ze skupieniem. Literki zaczęły się mieszać, języki złączyły w spójną całość. W takim stanie niemożliwym było zaliczenie egzaminu teoretycznego. Musiał to powtórzyć, przygotować głowę do ciężkiego wysiłku. Wychodząc z testu był trochę zawiedziony, ale po tygodniu, w którego czasie przeczytał kilka bestiariuszy i niezwykle przyłożył do nauki zdał bez najmniejszego problemu. No cóż. Kolejne etapy okazały się być dużo łatwiejsze. Drugi, dotyczył niezwykle ciekawej książki, z której oryginałem miesiąc wcześniej miał do czynienia, a falsyfikat, który mu pod nos podsunięto okazał się nędzną podróbką tego wspaniałego dzieła. Bez problemu określi wiek fałszywki, dodając od siebie kilka ciekawostek dotyczących prawdziwej wersji, przy okazji wdając się z egzaminatorem w porywającą dyskusję. Nie myślał, że to będzie tak przyjemna rzecz to zaliczanie kolejnych punktów. Na końcu zmuszony był do naprawienia poniszczonej książki. Z należną woluminowi czcią delikatnie dotykał okładki (przez rękawiczki oczywiście), pomimo braku palców i drżenia rąk spowodowanego stresem doprowadził dzieło do stanu użyteczności, przy okazji zainteresował samym utworem, postanawiając, że i w swojej kolekcji musi go mieć. Komisja była zadowolona, on był zadowolony, wszyscy byli zadowoleni, a co najważniejsze prawie całkowicie mógł się oddać swojej nowej pracy.
cześć teoretyczna: 1, poprawa 6 część praktyczna: 5 i 5 część konserwacyjna: 3
Raffaello Swansea
Wiek : 33
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
C. szczególne : Lawendowo-waniliowy zapach, zadbane loki, dużo biżuterii
Porwał się na ten kurs chyba tylko po to, żeby wszystkich zaskoczyć. Bliscy Raffaello nie spodziewali się, że po całych latach spędzonych w rozjazdach, nagle postanowi przysiąść w jednym miejscu - i to w dodatku w bibliotece Hogwartu. Wolna posada jednak kusiła świeżego pisarza, który potrzebował właśnie odrobiny stabilności. Co mogło być lepszą wprawką, niżeli wymagany kurs na antykwariusza? Powtarzał sobie, że początek będzie najgorszy. W końcu potem już z górki! Zabrał się zatem z zapałem za naukę, przypominając rzeczy, nad którymi ostatnio pochylał się dobre kilka lat temu. Musiał jednak przyznać, że trafiły mu się całkiem ciekawe materiały. Bestiariusze z opisami, które przenosiły w zupełnie niezbadane miejsca... Raf nie dziwił się, ze poszło mu tak dobrze. Jak mógłby zawalić egzamin z czegoś tak przyjemnego? Problem pojawił się podczas bardziej praktycznej części. Puchonowi trafiła się siedemnastowieczna rumuńska księga z zakresu smokologii stosowanej, na czym nie znał się ani odrobinkę... I, oczywiście, musiał się przez to rozproszyć. Zafascynowany samą treścią, nie skoncentrował się wystarczająco na tym, co powinno go obchodzić najbardziej - czy dzieło jest autentyczne, czy też nie. Postanowił zaryzykować i postawić na prawdomówność prowadzących, ale to skazało go na porażkę. Księga była falsyfikatem i gdyby tylko Raffaello trochę się przyłożył... Następnego dnia przyszedł na poprawę z duszą na ramieniu. Teraz to już w ogóle nie wiedział czego się spodziewać, więc gdy w jego ręce wpadł rzymski traktat o talizmanach, doszukiwał się w nim czego tylko mógł. Odpowiadał na pytania bez wahania, stawiając mocną tezę - jest to falsyfikat. I zdał, a egzaminatorzy nie ukrywali podziwu co do umiejętności Swansea. Wystarczyło dać mu się nieco rozkręcić... Na konserwację wpadł z biegu, spóźniony po nieprzespanej nocy, pełnej wyczytywania teorii na wspomniany temat. Nie chciał zrobić na samym końcu żadnego głupiego błędu, więc działał ostrożnie i powoli. Od różdżki nagle wymagana była precyzja godna mugolskiego skalpela; wszystko poszło dokładnie tak, jak powinno. Raffaello z dumą mógł dołączyć dyplom ukończonego kursu do składanych do Hogwartu dokumentów.
Powrót na stare śmieci. Niesamowite - żyłam pośród wszystkich tych starych zegarów, nowoczesnych małych machin zamkniętych w metalowych tarczach, a wciąż tak wiele musiałam się nauczyć. Rupieć rupieciowi nierówny, a handel artefaktami wymagał ode mnie nie tylko biznesowej smykałki, lecz także wiedzy, w którą okazałam się być bardzo uboga. Zubożało wobec tego również moje konto bankowe, co nie było aż tak bolesne w obliczu czekającej mnie nocnej nauki. Podjęcie kursów okazało się być koniecznością, cóż więc mogłam zrobić wobec tak stawianych przede mną warunków? Jeśli myślałam o pchnięciu rodzinnego biznesu do przodu, musiałam pomyśleć też o tym. A wszystko było tak trudne... Czasu było mało, a mnie przytłaczały obowiązki oraz rodzinne perypetie. Skupienie ulatniało się w sekundzie, wiadomości wlatywały jednym uchem, a wylatywały drugim, w samej głowie nie goszcząc zbyt długo. Nic więc dziwnego, że pierwsze podejście okazało się beznadziejne. Patrzyłam na rodzaje pism, a moje myśli zasnuły się mgłą zapomnienia. Coś dzwoniło, lecz nie w tym kościele, w którym powinno. Oblałam tę część, z przykrością patrząc na negatywną ocenę wystawianą przez komisję. Zgłosiłam się na poprawkę już kolejnego dnia - czego wieczorem niezwykle żałowałam. Dlaczego nie ustaliłam bardziej odległego terminu? Gdybym miała więcej włosów na głowie, rwałabym je ze stresu ślęcząc nad materiałami. Coś jednak musiało zaskoczyć, bowiem gdy kolejnego ranka dostałam arkusz pytań, nie miałam żadnych wątpliwości co do odpowiedzi. Nagle wiedziałam wszystko i niemalże bezbłędnie wypełniłam test, rozpoznając typy pisma oraz opisując sposoby rozpoznawania i wyceny ksiąg. Komisja przepuściła mnie do kolejnej części kursu. Część praktyczna poszła mi zaskakująco dobrze, ale może była to zasługa pisma, które musiałam rozpoznać i ocenić pod względem wiarygodności. Nie przyglądając się długo potrafiłam rozpoznać, iż było ono falsyfikatem włoskiego renesansowego traktatu na temat gryfów. Opisawszy komisji, dlaczego własnie tak sądzę, otrzymałam pozytywną ocenę oraz dopuszczenie do ostatniej części polegającej na konserwacji ksiąg i woluminów. Chciałam mieć to wszystko już za sobą i niestety ta ochota została przeze mnie wyrażona w nieodpowiedni sposób - zamiast skupić się na zadaniu, wykonałam je niezwykle niezdarnie, przez co przypadkowo przykleiłam własne palce do naprawianego woluminu. Mając w zanadrzu kilka zaklęć próbowałam uwolnić się od opadłego tomiszcza - niestety bezskutecznie. I gdy już myślałam, że owo sklejenie będzie permanentne, mężczyzna zasiadający w komisji postanowił pomóc mi. Zawstydzona poprosiłam o możliwość poprawy następnego dnia i tym razem włożyłam całą energię w koncentrację na zadaniu. Drżącą dłonią przesuwałam koniec różdżki po oderwanym grzbiecie książki, by przywrócić jej dawną świetność. Rezultat był na tyle zadowalający, bym mogła zostać certyfikowanym antykwariuszem.