Budynek został wzniesiony wiele lat temu, gdy to w świecie magii zostały rozpowszechnione wszelkiej maści gazety, z których czarodzieje mogli dowiedzieć się najświeższych informacji. Wszyscy wiedzą czym jest Prorok Codzienny i każdy ma świadomość, że jest to ulubiona gazeta wszystkich osób, które są związane z magią. Ominęły Cię ważne wydarzenia? Spokojnie! Nic straconego! Pod budynkiem redakcji zawsze stoi dwóch uroczych chłopców - Emet i Jay, którzy za 1 sykla sprzedadzą Ci tą jakże interesującą gazetę.
Informacja dla prowadzących przedsiębiorstwa Już za 100g możesz wykupić reklamę dla swojego przedsiębiorstwa. Co ci to daje? W prężnie działającej firmie zwiększa obroty, a upadające przedsiębiorstwo może wynieść z dołku. dodatkowo gdy zakupisz reklamę, możesz się nie martwić o posty w lokacji w ciągu miesiąca. Nie czekaj, zgłoś się już teraz!
Staż etap I Co o mnie myśli szef: 5 Jak sobie radzę ze stażem: 1 Dźgnij owcę -->
Bardzo możliwe, że to doświadczenie wyniesione z poprzedniego stażu w pracy w NMT spowodowało, że już od pierwszego dnia wiedziałem jak podejść pewne osoby by mnie polubiły i darzyły wielką sympatią. Jak się okazało tryb pracy tutaj diametralnie się zmienił. Spokój i wręcz perfekcyjne podejście odeszło gdzieś na daleki tor, a ciągłe bieganie i stos papierów jaki się w redakcji przewalał każdego dnia. Powodowały, że codziennie wnętrze wyglądało jak wysypisko śmieci lub przy lepszych dniach jak skup makulatury. Wszędzie papier, wszechobecne stosy papieru. Aż cud, że w toalecie była srajtaśma, a nie gazety... Pewnie kiedyś już to próbowali i po tym jak zapchały się kible i wylało musieli powrócić do obecnej wersji. O dziwo Czarnkowski zgrał się z tym trybem życia i już po kilku dniach czuł się jak ryba w wodzie. Załatwiał rzeczy z którymi nie wyrabiali się staży wyjadacze przez co zyskał przychylność wręcz wszystkich najważniejszych osób w firmie.
Staż etap II Jaka przygoda mnie spotkała: 6 Jak się skończyła: Parzysta, 4 Złap nietoperka -->:nietoperek:
Kolejny tydzień minął aż za szybko i za spokojnie. Przynajmniej do dnia dzisiejszego. Kiedy to ruszyłem w teren razem z innym fotoreporterem do Ministerstwa Magii w celu zrobienia kilu zdjęć do artykułu. A temat wcale nie był pierwszy lepszy. Był związany z zanikającą magią i przemową jednego z urzędników. Na całe szczęście jestem wysoki, przez co miałem czystą linię do tego by zrobić idealne zdjęcia przemawiającemu. Co zresztą uznał sam fotoreporter, któremu towarzyszyłem. Tamten był wzrostu poniżej średniego i trochę grubszy, przez co zniknął niemal całkowicie w ogromnym tłumie. Po powrocie do redakcji i poinformowaniu przez kolegę z pracy szefostwa, że to ja mam najlepsze zdjęcia z tego spotkania zostałem poproszony o przedstawienie go w celu użycia do artykułu. Rozpierała mnie z tego powodu olbrzymia duma. Zacząłem szukać tego aparatu, lecz ku swojemu zdziwieniu, a także przerażeniu nie mogłem go nigdzie znaleźć. Przerzucałem prawie wszystkie dokumenty, a były tego całe sterty papierów. Sprawdziłem niemal każdy kąt, a kierownictwo coraz bardziej ponaglało mnie o pokazanie zdjęć. Nie mam pojęcia, czy to zwyczajna zazdrość innych pracowników, czy też dowcip jaki zrobili świeżemu praktykantowi. Ale w końcu się odnalazł. W dodatku w miejscu, które byłem pewny, że przeszukiwałem co najmniej kilka razy. W końcu oddałem zdjęcie i na całe szczęście było na tyle dobre, że złość na mnie z powodu ociągania się z tym poleceniem umknęła w jednej chwili. Kapusiem nie byłem, więc o całym zajściu nie pisnąłem nawet słówka, chcąc się usprawiedliwić. Zwłaszcza, że po wszystkim dostałem zaproszenie na wyjście do pobliskiego pubu z kolegami zaraz po pracy.
Koniec stażu w tym miejscu miał nadejść lada dzień. Cieszył się z tego powodu. To nie tak, że tutaj mu się nie podobało, lubił ten styl życia. Cały czas na nogach, cały czas w biegu. Świat pędził naprzód i jeśli nie chciałeś być nikim to musiałeś nad nim nadążyć, a nawet go wyprzedzić. Oczywiście, na koniec nie był traktowany ulgowo, przez co musiał dostarczyć okropnie ważne dokumenty dyrektorowi, lecz przez zamieszanie jakie znów tam panowało z powodu niewyrabiania się w czasie - nic nowego. Potknął się o coś i dokumenty wylądowały w wiadrze z wodą. Co ono tutaj robiło, nie miał pojęcia. Nie zastanawiając się dłużej chwycił za dokumenty by całkowicie nie zamokły. Ciężko nawet opisać to jak przełożony był wściekły, ale w końcu Czarnkowski był czarodziejem. Tak, to potwierdzone info, jest czarodziejem, a nie zwyczajnym mugolem. I nawet jeśli nieczęsto używa do czegoś różdżkę to właśnie ma ją przy sobie właśnie dla takich chwili jak ta. Przypomniał sobie zaklęcie i wysuszył nim wszelkie dokumenty. I w normalnym stanie oddał szefowi, znów mu się upiekło. Musiał być na prawdę w czepku urodzony, skoro już miał za sobą tyle staży i kursów i jak na razie wychodził z tego bez szwanku. Dzisiaj był ostatni dzień i po pożegnaniu się z wszystkimi i umówieniu na mega melanż z tego powodu na koniec poszedł się pożegnać z szefem. Tamten na koniec wręczył mu dodatkowe sto galeonów. Wyszedł stamtąd szczęśliwy i z dodatkową wiedzą na temat dziennikarstwa. Teraz mógł na spokojnie zająć się swoim radiem. Wiedział przynajmniej jak się za to zabrać.
Na staż trafiam dzięki łutowi szczęścia - jeden z moich profesorów przyjaźni się z redaktorem naczelnym Proroka i niby przypadkiem pokazuje mu moje teksty. Mimo tej protekcji odnoszę wrażenie, że mój szef niemal ostentacyjnie ignoruje moje istnienie, liczę jednak, że dobra ocena ze strony współpracowników dotrze również do niego, więc angażuje się w pracę. Początkowo angażuje się tylko w moje sprawy, ale później okazuje się, że idzie mi tak dobrze, że mogę zaoferować swoją pomoc starszym dziennikarzom. Początkowo jestem chłopcem na posyłki, ale z czasem widzę, że doceniają moją pomoc i nie tylko mnie chwalą, ale również powierzają mi trudniejsze zadania. Żeby tylko później było tak samo dobrze!
Im dalej w las tym lepiej radzę sobie ze stażem. Nie dość, ze wszyscy mnie lubią, to jeszcze udaje mi się ściągnąć na siebie uwagę szefa, który widzi jak doskonale mi idzie i bezustannie mnie chwali. Pewnego dnia, gdy kończę swoje zadania, a także te powierzone mi dodatkowo trzy godziny przed czasem i wszystkie są wykonane perfekcyjnie, szef jest tak zaskoczony i zadowolony, że wypuszcza mnie z pracy aż trzy godziny wcześniej. Od tego dnia dzięki temu jak szybko uwijam się z codziennymi zadaniami mogę codziennie wychodzić dwie godziny przed końcem pracy. Niby drobna rzecz a cieszy. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że później będzie tak samo dobrze.
Pod koniec stażu trafiam na wyjątkowo zły humor szefa - moi współpracownicy nie chcą powiedzieć o co chodzi, jednak udaje mi się podsłuchać ich rozmowę. Jeden z nich stłukł pamiątkę po babci czyli ulubiony wazon naszego szefa. Jako czarodziej czystej krwi, którego rodzina posiada całą maśe cennych kosztowności odziedziczonych po przodkach rozumiem jego gniew. Decyduję się zaryzykować i wstawiam do gabinetu szefa inny wazon, który dzięki iluzji wygląda jak poprzedni. Szef jest mi piekielnie wdzięczny i nagradza mnie dodatkowymi dwudziestoma galeonami premii. Nastepnego czyli ostatniego dnia stażu odbywamy rozmowę podczas której moja praca zostaje doceniona przez sto galeonową zapłatę. Jestem bardzo zadowolony!
Każdy kto znał nazwisko Daniela Bergmanna musiał wiedzieć, że jest to człowiek niebywale ambitny, konsekwentny, a miejscami nawet despotyczny – tak przynajmniej głosiły zasłyszane plotki, do których dotarła jedna z najbardziej wybitnych dziennikarek XXI wieku! Panna Olivia Delacroix’a, nader zdolna, piękna i inteligentna, która swą postawą potrafiła zniewolić każdego rozmówcę, a to głównie za sprawą legilimencji. Ta iluzoryczna nuta niepewności, pogwałcenia umysły pozwalała wydobywać najbardziej skryte myśli, lecz w przypadku tego konkretnego mężczyzny postanowiła trzymać emocje na wodzy, wszak nie uczynił jej nic złego, prawda? Czarujący uśmiech jak zawsze przyozdabiał lico profesora, zaś oczy błyszczały tą naturalną przekornością. Czy los mógł jednak być łaskawy dla Daniela Bergmanna? - Proszę, może pan mówić, choć uprzedzam… Poznam, gdy pan kłamie, a przecież obojgu nam zależy na wypromowaniu pańskich książek, podobnie jak pana, czyż nie? – powiedziała słodko, z dozą uwodzicielskiej nuty, lecz na tyle ciche, by wzbudzić w nim kotłującą ciekawość.
1,6 wyczuwasz delikatne napięcie, choć płyniesz pomiędzy kolejnymi pytaniami jakie padają w twoją stronę, nie czujesz nic nadzwyczajnego, pomimo że kilkukrotnie masz wrażenie, że kobieta coś przed tobą ukrywa; czy to możliwe? Spoglądasz na nią z zaciekawieniem, jak gdyby chcąc owinąć ją sobie wokół palca, by zrobiła wszystko czego zechcesz, ale przekorny los płata wam obojgu figla. Zapomnieliście o zakłóceniach? Wasze różdżki nie są kompatybilne, wręcz negatywnie oddziałują na siebie, a nagły poziom anomalii sprawia, że twoje drewniane przedłużenie dłoni zaczyna parzyć cię przez materiał ubrania – analogicznie to samo dzieje się z różdżką dziennikarki. Niespodziewanie wyrywają wam się z rąk i uderzają o siebie, przy czym ta należąca do kobiety łamie się w pół i zostają po niej drzazgi. Oczywiście, nie obwinia o to ciebie, jednak przesuwa termin wywiadu, jakby cały nastrój z niej uleciał. Składa nietypową propozycję umówienia się poza redakcją, gdzieś w restauracji i tylko od ciebie zależy czy taki układ ci odpowiada. (Do zdobycia będzie 1 punkt do dowolnej dziedziny, jedynie należy poinformować MG o przeprowadzenie ultra krótkiego wątku.) 2,3 wszystko idzie idealnie, wytworzyła się między wami niebywała chemia, a ty odczuwasz to ze zdwojoną siłą, kiedy kobieta cię perfidnie kokietuje. Opowiadasz jej o tym, co chce usłyszeć, pomimo że nie wykracza to poza sferę czysto formalną. Podkręcacie oboje tempo, raz po raz otwierasz się dostatecznie, by zaraz potem zasiać rąbka tajemnicy. Niemniej – artykuł ukazuje się trzy dni później, a ty możesz cieszyć się lubieżną sławą, która zapewne pozwoli ci dorobić do pensji kilka galeonów w miesiącu. Tym razem, jednorazowa premia za koszty wywiadu jaka trafia na twoje konto to aż 40 galeonów! Upomnij się po nie w odpowiednim temacie. 4,5 pech chciał, że kiedy już tkwiłeś w gabinecie dziennikarki, ktoś ogłosił alarm. Syreny zawyły, zaś sam postanowiłeś przeanalizować, co się tak naprawdę stało! Kiedy już schodzicie do atrium redakcji, dostrzegasz wielkiego hipogryfa, który nie wiedzieć skąd – znalazł się w centrum Londynu. Czyżby zagubił się jakiemuś hodowcy? A może komuś uciekł? Postanawiasz jednak pomóc kilku mężczyznom i od razu przechodzisz do subtelnego ataku, by tylko poddać zwierzę stonowanej iluzji. Pech chciał, że stworzenie staje na tylnych łapach i przednim lekko cię uszkadza – na szczęście, nie zraża cię i to działasz dalej. Kilka zaklęć połączonych z inkantacjami transmutacyjnymi pozwala ci uratować sytuację! Zyskujesz 1 punkt do transmutacji, po który należy upomnieć się w odpowiednim temacie. Po zamieszaniu wracacie do wywiadu, który ukazuje się dwa dni później.
Wywiad wpisany był nieodzownie w formę kariery pisarza - nawet pisarza w czysto naukowych sferach, wiążących się z nade wszystko upodobaną dziedziną. Z biegiem przemijających miesięcy, nieuchronnie zbijanych w lata - Daniel Bergmann, zdołał najzwyczajniej przywyknąć. Co więcej - czuł się o wiele bardziej sobą niż w trakcie ćwiczeń w Hogwarcie; pracę w obrębie szkoły traktował jako dodatek, jako motywujący element, jako zwieńczenie swego autorytetu. Był przede wszystkim uczonym - co wielokrotnie podkreślał w myślach, co zwykł symbolicznie zawierać w wypowiadanych zdaniach. Nie był typowym, znęcającym się pedagogiem - o powołaniu ukształtowania młodocianych umysłów, wyszukiwania ich ukrywanych talentów. To - czy zrobili cokolwiek z oferowaną wiedzą - spoczywało w ich dłoniach. Nie zmuszał. Nigdy; jedynie wyciągał wnioski. Spotkanie zapowiadało się mimo wszystko intrygująco - było ścieraniem się dwóch, identycznie nieustępliwych osobowości. Dostrzegał pewność, bijącą od pozornie serdecznego oblicza - kobieta była świadoma swych zalet, urokliwego wyglądu, który pragnął wciąż zwodzić - oczywiście, w kierunku jej przeogromnych korzyści. Nie znajdowali się tutaj dla przyjemności, nie rozmawiali w zwyczajnym, nieskrępowanym wydaniu - liczyło się każde słowo, słowo przeciwko słowu; kłamstwo? Oczywiście, nie będzie kłamać - zbył ją nieznacznym, chociaż subtelnym, przekonującym uśmiechem. Wdzięcznie odpowiadał na każde skierowane pytanie; nawet skomplikowane - wyślizgiwał się z godnym podziwu, wężowym nieomal sprytem. Wspaniale radził sobie z oferowanym wyzwaniem - chociaż, o zgrozo musiał zagościć dysonans. Anomalie magii znów przypomniały o sobie - w najgorszym, możliwym momencie ich różdżki przepełniły się dotąd nieokreśloną energią. Nie wiedział, dlaczego to miało miejsce - jednak niedługo później trzask drewna zwiastował koniec tej należącej do dziennikarki. Nie wydawała się całe szczęście sprowadzać większego zamieszania - oferowała zamiennie kolejne, bardziej kameralne ze spotkań. Zgodził się; nic więcej nie mógł już dla niej zrobić.
Zwykle pierwszego dnia pracy dopiero zapoznawało się z obowiązkami, które zresztą wykonywało się pod opieką i nadzorem bardziej doświadczonego redaktora. Zwykle nie oznaczało jednak „zawsze”, a że wielu pracowników redakcji nadal pozostawało jeszcze na swych wakacyjnych urlopach, nikt się specjalnie nie przejął tym, że panna Rowle w Proroku Codziennym stawia swoje pierwsze kroki. Młoda Ślizgonka została od razu rzucona na głęboką wodę, a jej zadaniem było przygotowanie listy dziesięciu pytań do wywiadu z rockowym wokalistą o pseudonimie Diego. Nikt nie przekazał dziewczynie żadnych informacji. Nie wiedziała ona o mężczyźnie, z którym będzie rozmawiała zupełnie nic; nikt także nie przedstawił jej żadnego konkretnego tematu wywiadu. Pozostawiono jej więc sporą swobodę, co miało oczywiście swoje plusy i minusy. Mogła się wykazać, ale jednocześnie popełnić jakąś straszną gafę lub zawrzeć w którymś z pytań jakąś wierutną bzdurę. Czy Emily uda się wybrnąć ze stającego przed nią wyzwania? Miała trochę szczęścia, bo jeden z redaktorów ulitował się nad nią i podzielił radą i doświadczeniem, „Jak ktoś postawi Cię przed taką sytuacją, zerknij chociaż na wizbooka. Może tam znajdziesz potrzebną Ci wiedzę”. Tylko czy sam profil będzie wystarczający? Niestety, do zdjęć panna Rowle nie miała żadnego dostępy, najwyraźniej były one wstawiane jako wpisy prywatne.
Podstawowe
Pełne imię:Martin Cross (Diego) Adres:Dolina Godryka Dom w szkole:Slytherin Zajęcie:wokalista Urodziny:16 października Zodiak:waga Różdżka:szpon hipogryfa, cis, 11 cali, sztywna Patronus:hipogryf
Ulubione
Lekcje:onms, numerologia, starożytne runy Zespół:Ain Eingarp, Fatalne Jędze, Czysta Krew, Enema, Led Snitch, Mephitis Książka:Przypominajka, Pięćdziesiąt masek śmierciożercy Przedstawienie:Batman, Requiem dla Bazyliszka, Zabójstwo w Dolinie Zdanie:Carpe diem.
Znajomi:
Sporządź listę dziesięciu pytań do wywiadu z Diego. W razie jakichkolwiek pytań czy wątpliwości, pisz do @Leonel Fleming.
Przed pierwszym dniem w pracy niemal chodziła po ścianach ze stresu. Nie wiedziała, czego w ogóle się spodziewać. Czy jest dość dobra? Teoretycznie była to praca asystenta, ale Prorok codzienny to była duża, powszechnie znana gazeta i wiedziała, że wszyscy inni asystenci nastawiają się w przyszłości na pracę dziennikarza. Musiała zrobić świetne wrażenie, żeby już teraz wyrabiać sobie opinie na przyszłość. W końcu ci sami ludzie mogli ją po skończeniu studiów rekrutować to prawdziwej, pełnowymiarowej pracy. Starała się, żeby nerwy nie przejęły nad nią kontroli. Wstała dużo wcześniej, bez pośpiechu zaparzyła kawę i wykonała delikatny, staranny makijaż. Chciała dodać nim sobie trochę powagi, jednocześnie zachowując jak najwięcej z naturalnego wyglądu. Na śniadanie już nie starczyło jej aż tyle czasu, więc chwyciła jedynie w rękę przygotowaną poprzedniego dnia kanapkę i niedługo później znajdowała się już w redakcji. Przełknęła ślinę zestresowana, ale weszła do środka i zgłosiła się we wskazane miejsce. Była pewna, że ten dzień spędzi na przysłowiowym parzeniu kawy. Właściwie, miała nieciekawe przeczucie, że tak będzie wyglądać jej praca przez większość czasu. Czekało ją jednak miłe zaskoczenie, kiedy dostała poważne i całkiem odpowiedzialne zadanie. Mogła choć trochę się wykazać. Z drugiej strony - mogła też pierwszego dnia kompletnie się ośmieszyć, a to w przypadku Emily było wielce prawdopodobne. Zgodnie z czyjąś wskazówką weszła na wizbooka wspomnianego muzyka, w poszukiwaniu jakichkolwiek informacji. Prawdę mówiąc po przejrzeniu tego profilu miała już mniej więcej wyobrażenie o rozmówcy, tylko nie wiedziała jak wiele ono jej daje. Bo o co mogła właściwie zapytać przy tak niewielkiej garstce informacji? Jedynie jakieś banały, a tym z pewnością nie wywołałaby dobrego wrażenia. Usiadła z pergaminem w dłoni i po chwili namysłu w końcu zaczęła wypisywać swoje pomysły. 1. W jakim wieku zainteresowałeś się muzyką, a w jakim wiedziałeś już, że to twój pomysł na życie? 2. Jakie jest twoje najszczęśliwsze wspomnienie z czasów szkolnych? 3. Jaki jest twój ulubiony muzyk? Czy jest osoba, w której towarzystwie szczególnie chciałbyś zaśpiewać? Jak tak, to kto? 4. Jak widzisz swoją karierę za 10 lat? Czy masz konkretne cele, do których dążysz? 5. Jakie miejsce na ziemi najbardziej chciałbyś zobaczyć? 6. Z jakiej piosenki jesteś najbardziej zadowolony? 7. Jaki był twój ulubiony szkolny przedmiot? 8. Czego w swojej karierze żałujesz? 9. Kim byś był, jakbyś nie mógł robić niczego związanego z muzyką? 10. Jakie masz rady dla początkujących muzyków?
Panna Rowle skorzystała ze wskazówki, zapoznając się z profilem słynnego muzyka, a na jego podstawie sporządziła listę dziesięciu pytań, nie stroniąc również od własnych, niezwiązanych z wizbookowym obliczem artysty pomysłów. Jak się okazało, po około kwadransie, do pomieszczenia wparował redaktor, który miał przeprowadzać ten nagły wywiad. Ślizgonka zdążyła więc na czas, a mężczyzna zaczął zapoznawać się z listą jej propozycji. Po chwili wziął do ręki pióro i coś wykreślał na pergaminie, ale z oddali Emily nie mogła być pewna co dokładnie. - Zmieniłem to ósme pytanie na „czy jest w twojej karierze coś, czego żałujesz?”. Wiesz, w końcu nie musi żałować niczego, więc nie powinnyśmy z góry niczego zakładać. Szczególnie, że niektórych rozmówców może to nawet urazić. – Przełożony stwierdził, że wytłumaczy swej nowej pracownicy, co nie do końca mu odpowiadało. Uśmiechał się przy tym do panny Rowle delikatnie, co świadczyło jedynie o tym, że wytykanie jej błędów zdecydowanie nie należało do jego głównych celów, a i nie czerpał z tego żadnej chorej przyjemności. Wyglądało na to, że Emily trafiła więc pod skrzydła doświadczonego, ale i wyrozumiałego redaktora. - Powiedzieli mi, że nie miałaś do czynienia z tym artystą, więc muszę przyznać, że jak na tak krótki czas to dobra robota. – Dodał zaraz, zwijając w rulon pergamin, który zaraz po tym schował do torby. – Oby tak dalej. Jeśli chcesz, możesz iść ze mną i uczestniczyć w tym wywiadzie. Na razie jako obserwator, ale myślę, że dzięki temu szybciej nauczysz się, w jaki sposób złapać kontakt z osobą, z którą przyszło Ci rozmawiać. – Wskazał gestem dłoni, by dziewczyna ruszyła za nim. Świeżo upieczona „pani redaktor” mogła zaś być usatysfakcjonowana ze swego dzisiejszego dnia pracy. Nie tylko zrobiła dobre pierwsze wrażenie na swym przełożony, ale i wiele pod jego skrzydłami się nauczyła.
Ładnie się napracowałaś podczas swojego zadania, więc w nagrodę możesz upomnieć się w odpowiednim temacie o dodatkowy 1 punkt z DA.
______________________
Coraline Harlow
Wiek : 32
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : niewielki, geometryczny tatuaż na ramieniu
CO SĄDZI O TOBIE TWÓJ SZEF?: kostka:6 5, 6 – Czyżbyś urodził się jako pupilek szefa? Jesteś traktowany odrobinkę lepiej niż inni, jednak uważaj! Podobno to nigdy nie trwa zbyt długo. Aktualnie dostajesz premię w wysokości piętnastu galeonów. Co więcej, szef za każdym razem gdy Cię widzi ma na twarzy szeroki uśmiech, a wśród pracowników krążą plotki, że chce zatrudnić kogoś na stałe. Może to właśnie Ty?
JAK RADZISZ SOBIE ZE STAŻEM?: kostka: 5 3, 5 – Jest dobrze, stabilnie, pewnie. Nie musisz się bać o to, że zostaniesz zwolniony, jednak gdybyś przyłożył się odrobinę bardziej, nic by się nie stało. Od czasu do czasu zdarza Ci się coś upuścić, ale nie jest to powód do docinek. Ze współpracownikami dogadujesz się całkiem dobrze, ale o zacieśnianiu więzi z pewnością nie będzie w Twoim przypadku mowy. Mimo wszystko – nie jest najgorzej.
Wydawało jej się, że początek stażu będzie wiązał się z koszmarem stykania się z nieprzyjemnym nieznanym i przynoszeniem kawy. Nic bardziej mylnego! Niespodziewanie okazało się, że nowy, tymczasowy szef Coraline zapałał do nią sympatią, co przełożyło się nie tylko na atmosferę w pracy, ale i na relacje dziewczyny z pozostałymi pracownikami działu. Nie zaprzyjaźniła się z nikim, ale za to ze wszystkimi była na w miarę serdecznej stopie znajomości. Przymykano oko na jej drobne spóźnienia a wszyscy zdają się udawać, że nie wiedzą o tym ile razy podchodziła do egzaminu dziennikarskiego. Nie ukrywała, że było jej to na rękę. Wciąż nie była jednak orłem, ani najlepszym ze stażystów. Plasowała się gdzieś w po środku przeciętnej grupy, która nie wyróżniała się niczym niezwykłym. Obiło jej się o uszy, że szef szukał kogoś, kogo będzie można zatrudnić w redakcji na stałe, jednak wiedziała, że pomimo chodów u niego, może mieć z tym problem. Drażniła ją praca w biurze i jej styl. Krążące w jadalni plotki, których i tak słuchała chcąc wiedzieć, co w redakcji piszczy. Zajmując się sprawami dość przyziemnymi, szczególnie na początku swojej przygody ze stażem lubiła wyobrażać sobie, że trafia na ważny temat. Taki, który ją wciągnie i sprawi, że jej kariera wystrzeli w górę, w magiczny sposób dodając jej talentu i polotu godnego najlepszych. Nie wiedziała jeszcze, że z czasem marzenia te staną się bardziej przyziemne. Póki co, różdżka w pracy służyła Coraline do wykonywania prostych zaklęć mających na celu przekładanie papierów i przygotowywania cudzych tekstów do druku. Pozwolono jej raz nawet, dzięki ingerencji szefa, zredagować rubryczkę towarzyską.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie był może największym fanem "Proroka Codziennego", ale czasem jakieś wydanie wpadło mu do ręki. Tak też było po powrocie z tej przeklętej Arabii. Nic wielkiego nie przykuwało jego uwagi w kwestii artykułów. Politycznie był neutralny, co do Hampsona nawet nie chciał się wypowiadać, a całe reszta to jakieś mało znaczące artykuły. Już miał zamykać gazetę, gdy jego uwagę przykuło pewne drobne ogłoszenie. Bez chwili zwłoki postanowił udać się do Londynu i odebrać to, co tam obiecywano. Przed redakcją "Proroka" pojawił się chwilę przed południem. Szczerze, nie miał zamiaru pytać ani wnikać skąd mają chochliczy pyłek. Sam przecież rozpierdalał te istoty bombardą nie tak dawno temu, bo nawet rok od inwazji na Hogwart tych stworzeń nie minął. Zabawa była wtedy przednia, choć sprzątanie flaków już nie aż tak przyjemne, jak ich rozbryzgiwanie po ścianach. W każdym razie już wtedy zastanawiał się, czy z tego, co po chochlikach zostaje, można by zrobić jakiś użytek, oprócz mazania się wzajemnie krwią po twarzy. Postanowił więc przekonać się o tym na własnej skórze. Po wejściu do budynku od razu skierował się do recepcji, by skierowano go tam, gdzie znaleźć się powinien. Siedząca za ladą młoda czarownica spojrzała na niego spode łba, gdy wskazał na ogłoszenie, w którego sprawie się tu pojawił i z wielką niechęcią w oczach wysłała patronusa, by po chwili wskazać Maxowi drogę na piętro. Chłopak podziękował i udał się pod wskazane drzwi, a tam przyjął go już starszy czarodziej o bystrym wzroku. Widocznie przestudiował aparycję chłopaka, pytając po co ten przyszedł. Solberg ponownie wskazał na ogłoszenie mówiąc, że chciał odebrać proszek z chochlików. Bez zbędnych zdań i pytań. Po prostu fakty i biznes, jaki go tu przywiał. Czarodziej wręczył mu flakonik wypełniony proszkiem, a Max dokładnie mu się przyjrzał, próbując porównać w myślach z tym, co sam miał okazję "stworzyć" podczas interakcji z chochlikami w zamku i jego okolicach. W końcu jednak uznał, że wygląda to legitnie, a że do tego nik nie wołał od niego pieniędzy, to uznał, że warto jest zaryzykować. Schował fiolkę do kieszeni, pożegnał się kulturalnie i wyszedł, mając w głowie zdecydowanie za wiele pomysłów, jakby ten składnik przetestować.
//zt
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Ogłoszenie z proroka Pył z chochlików kornwalijskich
W poprzednim numerze Proroka Codziennego prawda wyszła na jaw - a raczej to, dlaczego przez jakiś czas biuletyn w ogóle się nie okazywał. Zabarwione na niebiesko wydruki nie mogły zostać puszczone w świat składający się z Wielkiej Brytanii, więc nic dziwnego, że problem należało zażegnać. O chochlikach kornwalijskich wiedział aż za dużo - wcześniej przecież miał okazję z nimi obcować na co dzień, przy okazji łapiąc niuchacze, by następnie zanieść je profesorowi Swannowi. Jak się okazało, miało to swój pozytywny skutek - na palcu widniał pierścień Myrtle Snow w postaci wilczego sygnetu. Może tracił miejsce na własnych dłoniach, zdobiąc je tak, jakby przewalił swoją wypłatę w jednym ze sklepów jubilerskich, niemniej jednak nie przeszkadzało mu to na tyle, by miał problemy z normalnym funkcjonowaniem. Zamiast tego skupił się w pełni na tym, by móc uzyskać trochę proszku, który miał specyficzne właściwości. I, kto wie, może kiedyś się przyda? Redakcja Proroka Codziennego mogła nie znać jego twarzy, ale nazwisko - jak najbardziej skojarzyć. Może nie wysyłał nagminnie artykułów, a raz się zdarzyło, że nadesłał ten o Taylorze, niemniej jednak nawet to mogło poniekąd zadecydować o tym, czy jego noga postanie w obrębach budynku działalności magicznej prasy - jednej z najpopularniejszej, zresztą. Kroki cicho uzupełniały fasadę głosów, a gdy dotarł do lady i przedstawił to, po co przyszedł, kobieta skierowała go do odpowiedniego pomieszczenia, gdzie mógł ten składnik pozyskać. Jeszcze planów na niego nie miał, aczkolwiek nie stało to na przeszkodzie, by się jakoś zabezpieczyć na przyszłość, aniżeli pluć sobie w twarz za to, że nie chciał ruszyć własnego, leniwego tyłka. Gdy wszedł do pomieszczenia, które pachniało charakterystycznym tuszem drukarskim, nie zadawał zbędnych pytań. Wiedząc, że metod na unieszkodliwienie tych szkodników jest sporo, po prostu interesowało go zdobycie proszku, nic więcej. Zresztą, taka postawa bardzo spodobała się pracującym tutaj osobom, bo bez większych problemów, w niewielkiej, szklanej fiolce, aniżeli w sakiewce, składnik został mu wydany. Charakterystyczny, migoczący, pozwalający na osiągnięcie pewnych efektów; nie uśmiechnął się jednak. Zamiast tego grzecznie się pożegnał i podziękował za udostępnienie tego, by następnie wydostać się z murów redakcji, ażeby nie zwracać na siebie większej ilości uwagi.
[ zt ]
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Staż vol 1, rok 2014, początek jesieni kostka: 1, -20G
Benjamin Paul Auster stanął przed wysokim budynkiem. Był pięknie ozdobiony, ale mężczyzna doskonale wiedział, że pozory mylą. Nie wszystko złoto, co się świeci. Rzucił szybkie spojrzenie na dwóch młodzieniaszków, którzy sprzedawali gazety tuż przed wejściem. Odruchowo sięgnął do kieszeni, ale nie miał w nich nic. Było tak mniej więcej od czasu, gdy ojciec wyrzucił go z domu. Doprawdy nie wiedział, jak przeżył te trzy lata studiów. Duży udział w tym sukcesie mieli Seaverowie, którzy w najgorszych chwilach użyczyli mu kanapy. Ale co on musiał dla niej poświęcić. Wzdrygnął się na samą myśl o łyżwach i lodowisku. A potem uśmiechnął się na wspomnienie małej, niewinnej i pełen nadziei na życie dziewczynki. Otrząsnął się z tego chwilowego rozproszenia i przekroczył próg redakcji.
Pierwszy tydzień minął mu paskudnie. Wszystko jakby sprzysięgło się przeciwko niemu. Najpierw upuścił stos ilustracji, które musiał zbierać przez bite 15 minut, bo było ich 420 sztuk. Wtedy zaczęli go nazywać pan niezdara. Potem dostał do redakcji tekst, ale pióro mu się zepsuło i zaczęło robić na nim kleksy. To była chwila, od której otrzymał przydomek profesor kleks. A na samym końcu tego udanego pięciodzionka, Auster wywołał niewielki pożar w budynku. Skąd miał wiedzieć, że to małe mugolskie coś w co zawija się kanapki nie powinno być podgrzewane. W każdym razie, to było apogeum. Dobrze, że szybko to ugasił, ale ze względów bezpieczeństwa ewakuowano cały budynek, a za to wszystko potrącono mu z pensji 20 galeonów. Szef nie mógł patrzeć bardziej krzywym spojrzeniem, a współpracownicy wymyślili nawet piosenkę.
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Wypalił go końca papierosa i przyspieszył kroku. Wyglądał jak siedem nieszczęść i tak się właśnie czuł. Pomimo początkowych piromańskich wybryków, w końcu powierzono mu bardziej odpowiedzialne zadanie. Był wtorek rano, a redaktor naczelny właśnie zawołał go do swojego gabinetu. Gdy Benjamin do niego wszedł, przełożony umościł się wygodniej na fotelu i zapalił cygaro. - Auster. Siadaj. I skup się - warknął, bo podobnie jak całe biuro nie darzył go sympatią. - Betty nie przyszła dzisiaj do pracy. Weź to pudełko, są w nim czyste dzienniki, pióra i atrament. Dostarcz to pod ten adres - mężczyzna niedbale rzucił niewielką karteczkę na biurko. Nie istniały słowa opisujące, jak Ben nienawidził tego ch… - Masz dwa kwadranse żeby tu wrócić - rzucił, po czym wyprosił go z pomieszczenia. Maszerował dziarskim krokiem, klnąc siarczyście pod nosem. On był PISARZEM, a nie jakimś chłopcem na posyłki. Dziecko dostarczyłoby mu to pudełko. Przecież... I bam, wylądował jak długi a paczka wylądowała na ulicy i w ułamku sekundy została przejechana przez samochód. Ben poczuł, że traci grunt pod nogami. Wiedział, że jeśli nie wykona zadania nie ma co marzyć o swojej wyśnionej pracy. Szybko obmyślił więc plan B i wszedł do pierwszego sklepu, który znalazł. Zakupił to, co miał dostarczyć, ale przecież potwornie się przy tym spóźnił. Dlatego gdy wrócił do Proroka po czterdziestu minutach, zebrał niezłą burę. Choć musiał znieść upokorzenie, jakim było zebranie ochrzanu na środku redakcji, zwykle szumnej i pełnej rozmów, a w tamtym momencie zupełnie cichej, były jakieś pozytywy tej całej sytuacji. Przynajmniej go jeszcze nie wylali.
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
W końcu zaczyna mi się układać, pomyślał Ben ściągając płaszcz i wieszając go na wieszaku. Nie okłamywał samego siebie, wręcz przeciwnie. Prawie wcale nie nazywali go już podpalaczem, szef przestał wytykać mu ostatni błąd a on spełniał swoje zadania ze starannością i dokładnością. Redagował teksty, pisał notki prasowe, pomagał w uprzątnięciu archiwum. Ale jednak Auster czuł niedosyt. Chciał się jeszcze wyróżnić i wykazać. Okazja nadarzyła się sama. Okazało się, że kuguchar jego przełożonego uciekł z jego gabinetu. Redaktor naczelny, który z jakiegoś powodu obdarzał to stworzenie szczególnym afektem i postanowił, że ktokolwiek go odnajdzie odbierze pieniężną nagrodę w wysokości dwudziestu pięciu galeonów. Oczy Bena zabłysły niebezpiecznym błyskiem. Mężczyzna odszedł ze swojego biurka z mocnym postanowieniem, że to on okaże się wybawcą Maniusia. - Kici, kici, kici - wyglądał pewnie jak idiota, skradając się na palcach i nawołując niesforne zwierzę. Zajęło mu to cały dzień, zaniedbał przez to swoje obowiązki, ale w końcu. Udało mu się. Auster dostrzegł rudego kociaka na szczycie papierów w archiwum skrytych w piwnicy. Tylko jak się do niego dostać? Wziął krzesło na kółkach i podstawił je pod komodą. Dla zachowania bezpieczeństwa, umieścił na nim jeszcze kilka książek. Stanął, nie wywalił się i kiedy już prawie miał go w rękach, konstrukcja rozpadła się z hukiem. Kiedy się obudził, zobaczył przed sobą ślepia zagubionego kociaka. Bingo, pomyślał i wziął go w swoje ramiona. Nabił sobie przy tym guza, ale było warto, bo gdy oddawał go właścicielowi ten nie mógł być bardziej wniebowzięty. Powstrzymał dziką chęć pokazania faka swoim zazdrosnym współpracownikom. Posłał im jednak wyrachowane spojrzenie pełne satysfakcji.
Gdy przyszedł ostatni dzień jego stażu, został wezwany na dywanik. Przełknął ślinę, spodziewając się najgorszego, jednak od naczelnego dostał… woreczek z zawrotną ilością stu galenów. Auster podziękował i ściskając jego śliską, zimną rękę obiecał sobie, że kiedyś osobiście wykopie go z tego stołka i sam zajmie zasłużone mu miejsce. W końcu tyle wycierpiał...
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
Kiedy tylko przekroczyłeś próg redakcji, zdałeś sobie sprawę z tego, że coś się działo. Coś dużego, a przynajmniej tak ci się wydawało, bo twoi koledzy byli wyraźnie podekscytowani i nie umieli usiedzieć w miejscu. Panował tutaj większy, niż zazwyczaj, ruch, a twój przełożony sprawiał wrażenie mocno niezadowolonego. Nieustannie przygryzał palec wskazujący, jakby w ten sposób chciał odwrócić swoją uwagę od tego, co się działo, przestępował z nogi na nogę, zastanawiając się, co właściwie powinien w tej chwili zrobić. Sprawiał wrażenie, jakby kombinował, jak koń pod górę, aż w końcu zauważył cię i przywołał cię do siebie pospiesznie, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że nie można było wiecznie robić wszystkiego samodzielnie. Prawda? - Auster, potrzebuję wywiadu z tym szaleńcem Shercliffem. Nie chce nam nic powiedzieć o tej wyprawie na Avalon, ale jeśli piśnie słówko którejś z redaktorek Czarownicy, czy czegoś innego, jesteśmy ugotowani. Na gacie Merlina, znajdź coś, co będzie można było puścić na pierwszą stronę! Może Hawthorne się wygada albo Fairwyn, nie obchodzi mnie już, co znajdziesz, ale to ma być coś! - powiedział, nie zwracając uwagi na to, czy protestujesz, czy nie. To twoja ostatnia szansa na to, żeby zadać mu jakieś pytania, nim będziesz musiał zabrać się do działania i przygotować na to, co nadchodzi.
Auster westchnął ciężko, gdy tylko ujrzał rwetes panujący w głównym pomieszczeniu Proroka Codziennego. Powiesił marynarkę na oparciu swojego krzesła, przywitał się grzecznie z Sam (sekretarka szefa, jedyna osoba która go w tym przybytku tolerowała) i szybko poszedł do socjala po kawę. Przepracował w tym miejscu na tyle dużo czasu, by umieć rozpoznać, gdy coś się święci. A dzisiaj święciło się coś, czego bez kofeiny nie przeżyje. Kierował się do swojego biurka z kubkiem kawy, by podjąć przerwaną pracę nad rubryką towarzyską. Benjamin zerknął przelotnie na naczelnego, który wyglądał jakby z nerwów miał zjeść swój palec. Ten człowiek obrzydzał go od lat, ale dzisiaj nawet mu współczuł. Wyglądał, jakby miał twardy orzech do zgryzienia. Jak widać ta krótka chwila słabości wystarczyła, by przyciągnąć jego uwagę. Auster zdusił w sobie jęk, gdy usłyszał swoje nazwisko. Już myślał, że dostanie burę, ale wyszło jeszcze gorzej. Otrzymał bojowe zadanie. Gdy usłyszał nazwisko Shercliffe, serce mocniej zabiło mu w piersi. W pierwszej chwili oczywiście nie pomyślał o Vesperze, a Fredericku u którego żadnego wywiadu przeprowadzić by nie mógł. Prędzej znowu dostanie od niego po mordzie. Niemniej im więcej mówił jego przełożony, tym szybciej Ben ogarnął o co chodzi. Na Merlina, znowu te smoki? Dusząc w sobie przemożną chęć, by zapytać czemu ktokolwiek z organizatorów wyprawy na Avalon miałby plotkować z redaktorkami Czarownicy, kiwnął głową. Upił łyka gorącej kawy, aby upewnić się, że na pewno się obudził. Czyżby powierzono mu poważne zadanie? Jakkolwiek naczelnego nie lubił, teraz to był mu nawet wdzięczny. - Vesper Shercliffe albo Blaze Hawthorn. Ewentualnie Franklin Fairwyn, zrozumiane. - Auster wolał dogadać się co do szczegółów, aby nie popełnić żadnego błędu. Nie do końca wiedział jednak jedno. Jak się do cholery do nich dostanie. Złapanie ich na ministerialnym korytarzu raczej nie przyniesie zamierzonego skutku, bo przecież urzędasy zleją go jak każdego przed nim. O nie, musi podejść do tej sprawy sprytnie i w sposób przemyślany. - Czy nasi informatorzy wiedzą, gdzie zazwyczaj można ich spotkać? Oprócz Ministerstwa. O samej sprawie wiedział chyba na tyle, że spokojnie sobie poradzi. Krwiożerczy starożytny smok, tajemniczy Avalon i garstka śmiałków prowadzona przez szalonego fanatyka latających gadów. To się przecież samo napisze. Poza tym nie sądził aby jego szef posiadł w międzyczasie jakąś tajemną wiedzę na ten temat. Gdyby tak było, wiedziałby już o tym każdy czytelnik Proroka.
Mężczyzna łypnął na redaktora, jakby chciał go zapytać, czy aby na pewno wiedział, co tutaj robił, bo takie wypytywanie o to, z kim właściwie miał przeprowadzić te wywiady, nie było najmądrzejsze. Żeby nie ująć tego dosadniej, co również byłoby prawdopodobne, biorąc pod uwagę, jak obecnie prezentowała się redakcja Proroka. Zupełnie, jakby wybuchła w niej łajnobomba i nikt nie był w stanie tego powstrzymać. Ostatecznie jednak Benjamin doczekał się p0otwierdzającego skinienia głową, które zostało dodatkowo podkreślone nieco zirytowanym prychnięciem, gdy ośmielił się zadawać pytania. Widać było, po minie jego przełożonego, że odpowiedzi na te pytania musiał zdecydowanie zdobyć sam. - Nie mam na to czasu, porozmawiaj z nimi. Jeden siedzi w Mungu, więc na pewno go tam złapiesz na jakiejś smoczej kawie - stwierdził starszy mężczyzna i machnął ręką.
Możesz udać się do Ministerstwa Magii albo Szpitala Św. Munga i tam próbować szczęścia albo pozostać w redakcji i spróbować najpierw skontaktować się z informatorami Proroka Codziennego. Jeśli wybierzesz drugą opcję, rzuć kością k6 na to, czy udaje ci się złapać któregoś z nich, gdzie wynik parzysty to powodzenie, a nieparzysty to całkowita klapa.
Spostrzegł, jak na niego łypnął. Musiał go wziąć za debila, którego oczywiście z siebie zrobił. Ale no cóż, zestresował się i nic nie mógł poradzić na to, że paplał w tej sytuacji pierwsze co mu przychodziło na myśl. Bardzo rzadko wysyłano go w teren, bo był z znany ze swojej nieposkromionej ironii i braku cierpliwości. Tym bardziej zmartwiło go to, że powierzone mu zadanie należało do tych bardzo odpowiedzialnych. Skłamałby jednak, mówiąc, że na to nie liczył. Ileż można pisać w kółko o tym samym? Nie dopił kawy, złapał marynarkę i poszedł na drugie piętro. Od razu skontaktował z informatorami, którzy okazali się równie lotni i rozeznani co on. Z ciężkim westchnieniem skierował więc swe kroki na zewnątrz redakcji, rzucając jedynie krótki komentarz Sam na odchodne. - Życz mi połamania pióra - tak głupio nieświadomy tego, że powinno uważać się na to, co się mówi.
Tego dnia padało. A Marketa może na złość pogodzie (i chyba sobie), ruszyła do budynku redakcji pieszo, chcąc w drodze zamanifestować sobie powodzenie stażu, uspokoić nerwy i odpocząć już przed tym, co ją będzie czekać. Uparcie więc nie korzystała z żadnego środka komunikacji, do budynku docierając w mokrej kurtce, której nawet nie osuszyła dla większej immersji, a odwiesiwszy ją na wieszak, w małym, pokoiku, do którego ją oddelegowano, od razu zagadała siedzącą za biurkiem starą dziennikarę. - Ale pogoda co? - Rzuciła z uśmiechem, spotykając się jednak ze ścianą ze strony dziennikary, no bo kto zagaduje Brytyjczyka na temat poziomu opadów w Anglii. Tak, jakby nie wiedziała od urodzenia, że tu tylko leje i leje. No nic. Marketa chrząknęła i usiadła na krześle, zmieniając trzy razy pozycję, szukając tej najbardziej dziennikarskiej, dopóki nie zagadała kobiety znowu. - Co robisz? Może ci pomogę jakoś? A kawy może chcesz? Ja bym się napiła, to ci przyniosę. Rozejrzę się po redakcji co? Żeby wiedzieć co gdzie i jak. - Znowu się wyszczerzyła do kobiety, która chwilę milczała i w końcu westchnęła nad swoim pergaminem. - To idź. No to poszła. I tak jak zaczęła krążyć po korytarzach, tak jej minął cały dzień, ba, tydzień, bo o ile zdołała zapamiętać doskonale cały układ pomieszczenia gospodarczego i zaprzyjaźnić się z młodą dziewczyną z kantyny, tak inne obowiązki wykonywała jakoś... za szybko. I nie była to w tym przypadku kwestia pracowitości Markety, ale wagi tych obowiązków. Zrzucała to na lato, to taki okres urlopów a jednocześnie zapierdolu związanego z sezonem eventów, ale ona przecież by im wszystkim bardzo chętnie pomogła i choć rubryczkę napisała, chociaż nekrolog jakiś zredagować, cokolwiek, aby wziąć w ręce długopis. Tymczasem czuła się, jakby stać odbywała w administracji, a nie w redakcji, bo jej przypadły kontakty z kurierami, zamówienia papieru, umowy do odświeżenia z fotografem... a to też dlatego, że się chyba sama upominała. To też nauka, tak sobie powtarzała, nie dopuszczając do głowy myśli, że może być w jakiś sposób wykluczona, z winy własnej lub nie.