Te pomieszczenie stworzone jest dla muzyki. Na ściany nałożone jest zaklęcie wyciszające, a w środku znajdzie się mnóstwo instrumentów - od małego srebrnego trójkąta po stary, ale nastrojony fortepian. To tutaj zazwyczaj organizowane są zajęcia z Działalności Artystycznej, jeśli tematyką jest właśnie muzyka. Raj dla każdego uzdolnionego muzycznie czarodzieja.
Przynajmniej już na starcie wiadomo, że Binnie jest tak "skromna" jak nasz Casper. Przynajmniej jedno drugiego nie będzie pouczało jak ma się zachowywać w towarzystwie. Państwo Zajebiści i nagle wszyscy klaszczą. No dobra. Owacje na stojąco, w końcu dziś jest dzień głębszego okazywania uczuć... Casper nie widział siebie w roli nauczyciela, o czym już zapewne wspomniałam wyżej. Od małego liczyły się dla niego "głupie" rzeczy, które jego ojciec zawsze negował. Niby po co Villiers miałby się kształcić na jakiegoś faceta, który będzie popylał w garniaku po Ministerstwie i otwierał drzwi jeszcze większym szychom, licząc na to, że kiedykolwiek zapamiętają jego imię... No po co? Co takiego niby w tym fascynującego? Casper marnował swoją szansę. Uczęszczał do elitarnej szkoły magii, a do tej pory nie zdobył świetnych oceń. Jego wiedza była dość nikła. Był burzliwy, agresywny i chamski. Nie istniała granica, której miałby się trzymać. To wszystko było zbyt żałosne, żeby było prawdziwe. Villiers naprawdę próbował kiedyś myśleć o przyszłości z krwi i kości. Ale w żaden sposób nie odnajdywał siebie w tej wizji "za dziesięć/piętnaście lat". Większość dziewczyn marzyła cicho o niewielkim domku, uroczym dziecku, dobrze płatnej pracy... No nieważne są szczegóły. Każdy miał jakiś swój wymarzony świat. A Casper chciał tylko imprezować, latać i tyle... Może przez to latanie doszedł do wniosku, że chciałby się tym zajmować na stałe. Quidditch'em... Dostał szansę, aby pójść gdzieś indziej na studia i rozwijać swoją pasję... Wtajemniczeni jednak wiedzą, że Casper został przytłoczony pewnymi wiadomościami i został... Został w tej elitarnej szkole po której kompletnie nie miał pojęcia kim ma być. Zatem byłby najgorszym nauczycielem na świecie, jeśli miałby komuś coś przekazywać. Na żadnej podstawie nie mógłby stanowić autorytetu. Nie miał w sobie nic porządnego co inni mogliby podziwiać... No chyba, że miałby uczyć sztuki picia bez kaca itp. Zawsze coś. -Ja Cię zaatakowałem, porwałem i uprowadziłem? Panno Ventura, nie uważa pani, że jeśli wszystko dzieje się za zgodą "OFIARY", to raczej nie można nazywać tego takimi słowami? - Spytał kąśliwie i zaraz zrobił kilka kroków w jej stronę aby siąść sobie obok niej. Bo niby kto miałby mu zabronić? Tyle legend o jej braciszku... Lecz w żadną nie wierzył. Wiedział po sobie jak to jest... Nie akceptował lesbijskich wyskoków Mins i je jawnie krytykował, lecz jedyne co mógł zrobić to... No cóż. Pójść na solówkę z tą Krukonką? Dziewczyn się nie bije. Po sytuacji w jego rodzinie wolał nie ryzykować z tym, że zostałoby to u niego stałym nawykiem. Nie. A zatem z Ozem byłoby podobnie... Może przyszedłby z łapami do Caspra, może powiedziałby parę ostrych słów... Lecz czy byłby tak lekkomyślny by rzucać się w wir wydarzeń tylko dzięki plotkom przekazywanym z rąk do rąk? - Hmmm... Czego mogłabyś mnie nauczyć? - Spytał jakby sam siebie pozwalając sobie zdjąć z niej gitarę i odstawić ją obok. Nieznacznie objął ją teraz ramieniem i wyszeptał jej do ucha: - No nie jestem pewien... Lecz jeśli zaczniemy od sztuki zwalania całej winy na mnie, możemy dojść do jakiś konkretniejszych wniosków... Jakieś ćwiczenia praktyczne? - Mruknął uśmiechając się cwaniacko.
Fałszywa skromność jest grzechem próżności i kłamstwa, a Binnie nie przepadała za kłamstwem, chyba że w dobrej wierze. Nie była też próżna i zapatrzona w siebie. Była świadoma swojej atrakcyjności i tego, że może się podobać. Umiała odpowiednio się ubrać i dobrać delikatny makijaż tak, by uatrakcyjnić swój wygląd jeszcze bardziej, jednocześnie nie dobiegając zbytnio od swoich gustów. Ale nie należała do dziewczyn które afiszowały się ze swoją urodą (po co, skoro i tak było ją widać?) i nie domagała się nieustannie komplementów, co i rusz narzekając na jakieś wyimaginowane wady swojej aparycji. To nie znaczy, że ich nie miała, bo było ich sporo jak chociażby mało kobieca sylwetka czy duże stopy, ale przecież nie będzie wybiegać przed szereg żeby się skarżyć na ten temat tylko po to, żeby jakiś zapatrzony w nią głupek wszystkiemu zaprzeczył, podnosząc jej samoocenę. - A kto powiedział, że wyraziłam zgodę na to wszystko? Może poprzez traumę jaką wywołało we mnie twoje pojawienie się, w mojej psychice miało miejsce zajścia syndromu sztokholmskiego, przez co wbrew powszechnej logice i rozumowaniu, zaczęłam odczuwać sympatię do mojego oprawcy i porywacza? Jeśli tak było, wychodzi na to, że nie tylko mnie uprowadziłeś i molestowałeś, ale dodatkowo zniszczyłeś psychikę. No, no, to już całkiem poważne zarzuty, panie Villiers. - zripostowała, butnie zadzierając brodę do góry i przyjmując sztywną, obronną postawę. Och, oczywiście, że to była tylko zabawa i droczenie się, ale Binnie wczuła się w swoją rolę do tego stopnia, że nie miała zamiaru odpuścić , zanim on nie skapituluje. Osioł, nie baba. Cóż, więź Dorotki i Oza była niesamowicie silna i ponieważ starszy brat był jedynym prawnym opiekunem dziewczyny, podejrzewam, że mógłby chcieć rozszarpać na strzępy każdego chłopaka o słabej reputacji, który mógłby chociażby spojrzeć na jego młodszą siostrę. Każde rodzeństwo jest inne a Oz i Binnie to nie Casper i Mini, którzy ewidentnie mieli zupełnie inny stosunek do siebie. Mała poprawka, Casper nie mógł zdjąć jej gitary, ponieważ Dorotka zrobiła to sama, co zaznaczyłam w moim poprzednim poście. Cwiczenia praktyczne? Ventura przygryzła wewnętrzną stronę policzka i zmarszczyła brwi, jak to zwykle miała w zwyczaju, kiedy nad czymś się usilnie zastanawiała. Och, och! Dopiero po chwili jej łepetynę rozjaśniły niecne zamiary Caspra! Stężała, mimowolnie odsuwając się od chłopaka. Na za dużo sobie pozwalał w miejscu, gdzie w każdej chwili ktoś mógł wejść i ich nakryć. Dorotka była na siebie szalenie zła przez to jak ostatnio pod wpływek alkoholu pozwoliła sobie zdjąć nogę z hamulca kontrolującego jej niewłaściwe zachowanie. Nie chciała być postrzegana jak pierwsza lepsza a Casper ewidentnie w tym momencie miał o niej takie zdanie. Głupia, głupia podatna na alkohol dziewucha! - Cóż, żeby cię czegokolwiek uczyć, najpierw muszę wiedzieć co umiesz do tej pory i jakie masz aspiracje życiowe. Po co wróciłeś na studia, czego chcesz się nauczyć i co robić w przyszłości? - spytała, tym samym wdzięcznie zmieniając temat i wracając z grząskiego gruntu na ten twardy i bezpieczny. Plecami oparła się o podłokietnik sofy, odwracając przodem do Villiersa - i tym samym uwalniając się z jego objęć - po czym podciągnęła lewą nogę do siebie, obejmując rękoma kolano. Manewr ciężki ze względu na poskrzypującą przy zginaniu skórę, w którą obleczona była jej noga, ale jakoś udało się go wykonać.
Casper, Casper, Casper... Przechodził przez piekło, więc był już uodporniony chyba na wszystko. Na ludzi też. Nie był typem człowieka, który potrafił się o coś starać. Za bardzo go to męczyło... Brak efektów tym bardziej... Nie umknęło jego uwadze, że Binnie udaje (albo i taka jest) niedostępną. Automatycznie wstał z zajmowanego miejsca, kiedy oswobodziła się z jego ramion. Przeszedł się po pomieszczeniu. Przerwa mogła dobiec za chwilę końca. W końcu ile czasu ludzie potrzebowali na to, aby zjeść obiad? Casper z trudem odnalazł w kieszeni wymiętolony plan zajęć... Miał teraz chyba mieć 'złożone zaklęcia', co go w miarę ucieszyło, bo akurat na te lekcje nie musiał się uczyć. Zawsze mu się udawało coś wyskrobać z głowy... Taki mądry Casper. Och rzeczywiście. Powinien chyba pomyśleć o tym co będzie robił po studiach. Miał pewien pomysł... Po tej całej sytuacji z matką, ojcem i Mini, miał ochotę wyjechać na wycieczkę dookoła świata. Zobaczyć jak najwięcej, wypocząć. Poczuć coś nowego, poza ciągłymi pretensjami. Tak bez plakietki pewnie jeździłoby mu się lepiej. Nigdy nie jeździł mugolskim samochodem i zachodził w głowę jakby to było, więc postanowił, że nad tym również popracuje. Wszak czas leciał i z życia trzeba było brać garściami, póki jeszcze mięśnie na to pozwalały. Bo gdy już będzie stary... Nie będzie nic. Poza oknem w którym będzie wypatrywał młodych pielęgniareczek. Ale z tych wszystkich wizji wyrwały go słowa Binnie. Nie skupił się na nich za bardzo. Zbyt znudzony tym, że pojął zasady gry i to znaczy, że żeby mieć bliższe relacje trzeba będzie się zaangażować. Lenistwo mu na to nie pozwoliło. Uśmiechnął się przelotnie. - Bla bla bla... - Przedrzeźniał ją przez kilka sekundek i potem zdecydował się zabrać głos: - Obiecuję się więcej nie narzucać. - No chyba, że przyniesie mu zaświadczenia od poszczególnych lekarzy i pisemko od brata, że mu czegoś tam nie przestawi. Wzruszył ramionami przyglądając się cymbałkom, w które uderzył palcami parokrotnie. - Chcę zostać astronautą i zapanować nad głodem na świecie. - Zakpił. No chyba nie liczyła na rozmowę o marzeniach? O marzeniach lepiej było nie rozmawiać, nie robić sobie nadziei, nie pożerać czasu... Wszystko na próżno.
Zacznijmy od tego, że poprzednie avatary były o wiele lepsze od tego, na którym Ash zwyczajnie nie prezentuje się w całej swojej seksownej okazałości. Chociaż z drugiej strony mina w stylu 'are you talkin' to me?' też nie jest najgorsza. To nie tak, że Binnie udawała niedostępną, czy też totalnie taka była. Nie była też jakoś szalenie cnotliwa, po prostu w przeciwieństwie do większości współczesnych dziewcząt wolała najpierw poznać chłopaka, nim wskoczyłaby mu do łóżka. A że jak do tej pory żaden nie okazał się na tyle wartościowy przy bliższym poznaniu i do żadnego nie poczuła nic więcej niż zwykłą sympatię, no cóż, to przecież nie znaczyło że jest oziębła czy coś? I fakt, alkohol trochę czasami w niej zbyt dużo swobody uwalniał, ale jak widać nawet pod wpływem dzielnie się trzymała z dala od łamania swoich reguł! Może mniej dzielnie niż zazwyczaj, bo ostatnio obcemu facetowi dobrowolnie wskoczyła półnaga do łóżka, ale zawsze jakoś. Swoją drogą, postawa Caspra nieco ją zawiodła. Jasne, słyszała już przeróżne rzeczy na jego temat i Sherisse ją usilnie przestrzegała, ale Dorotce wydawał się mimo wszystko inny, kiedy go poznała. Zwłaszcza, kiedy podczas ich ostatniego spotkania zdarzyło mu się mieć dżentelmeńskie odruchy, jak chociażby oddanie jej swojej kurtki, czy też grzeczne ułożenie się wraz z nią w łóżku i nic nie robienie. Cóż...Ventura nie była w stanie ukryć zawodu rysującego się na jej twarzy. Casper najwyraźniej nie miał zamiaru brać jej na poważnie i zwyczajnie zbył jej zainteresowanie, unikając odpowiedzi czy nawet poniekąd kpiąc. Dziewczę zacisnęło drobne piąstki, robiąc głęboki wdech, po czym - kiedy już się nieco opanowała - udało jej się zmusić do uśmiechu i spojrzeć na chłopaka. - Wiesz, - zaczęła, podnosząc się ze swojego miejsca - jeśli chciałeś się spotkać tylko po to żeby ze mnie drwić, albo jeśli liczyłeś, że się na ciebie rzucę jak jakaś napalona małolata, to byłeś w błędzie. - zakończyła urażonym tonem, ruszając do drzwi. Ani myślała przesiadywać z kimkolwiek, kto odnosiłby się do niej w ten sposób. Niezależnie od tego, co działo się w jego głowie czy też udręczonym sercu, niczym sobie nie zasłużyła na takie traktowanie i tym bardziej Dorotkę zabolało jego zachowanie, że zaczęła go lubić.
Warto zacząć od tego, że avatarki Kacperka nie są od tego, żeby miały się podobać, a przynajmniej nie tylko od tego! Villiers to był Villiers. Nie umiał się dostosować do oczekiwań. Właśnie to był podstawowy problem. Ona mogła się spodziewać, że będzie taki jak z opowieści... Eee jakiejśtamSher, której on nawet nie znał, ale to nic. Z pewnością ona go znała lepiej. Może Casper powinien od niej się dowiadywać co u niego słychać? Jednak gdyby wiedział skąd ludzie czerpią o nim informację to właśnie tą Shercośtam rozszarpałby rękoma, bo co ona niby może? Ale nie o tym. Nie o tym, nie dziś. Nie uprzedzajmy faktów. Wszak Casper nie zna żadnej Sher i może tylko polegać na kilku rzeczach... A że już nic go nie obchodziło to druga sprawa. Ze spokojem w oczach spojrzał na wstającą Binnie, która zacisnęła pięści i podążyła do drzwi. Który to już raz? Jeszcze powinna wspomnieć o tym, że to nie on traktuje ją niepoważnie tylko, że on zachowuje się jak dzieciak. Kiedy ludzie zrozumieją, że niektórzy nie chcą gadać o życiu, bo zwyczajnie nie mają nic do powiedzenia na ten temat? Wybujałe marzenia, historie? Dla kogo... Dla zrobienia sobie nadziei, która poleci byle gdzie z pierwszym podmuchem wiatru? Casper żył z dnia na dzień. Po śmierci matki zastanawiał się czy nie powinien poszukać sobie roboty na spłatę mieszkania. A miał się zastanawiać nad przyszłością? Dla kogo? Bo chyba nie dla siebie. Dla Mini? Mini powinna sama o siebie zadbać. Nie był jej niańką. Miał ją wsadzić do pociągu. A że nie był zdolny do miłości do siostry to druga sprawa. To chyba był ten moment, kiedy miał ją zatrzymać wzrokiem, kolanem, spojrzeniem, łokciem, słowem. A on się nie ruszył nawet o milimetr. No może po chwili gdy usłyszał skrzyp otwieranych drzwi obrócił się, co by nie było, że nie zrobiło to na nim wrażenia. Jakieś zrobiło. Ale nie spotkał się z nią po to, żeby się macać czy coś. Nie spotkał się też z nią po to by robiła mu za psychologa. Tych w Hogwarcie było jak psów. Wystarczy jeden pisk, a już ktoś do Ciebie biegł. Casper nie piszczał. Uniósł brwi do góry. - Jak chcesz... - Powiedział nonszalancko i założył dłonie na karku, a i spuścił wzrok na czubki swoich butów. Zakasłał. Powinien ćwiczyć? Quidditch? A może te zaklęcia? A może nic? Wszak życie zmienia ludzi. Westchnął i upadł na jedyny niezagracony fotel w pomieszczeniu. Musiał odpocząć. Treningi go wyczerpywały.
Marcela dawno tu nie było. Dawno też nie grał na gitarze ani nic z tych rzeczy. I nie widział się dawno z Mathilde. Trochę mu głupio było że napisał do niej dopiero jak jego związek przeżywał kryzys, no ale cóż. Widział ją ostatnio na treningu. Wyglądała na przybitą. Miał nadzieję że nie rozstała się z kapitanem ich drużyny. Co prawda nie uważał żeby jakoś super so siebie pasowali, ale mimo to dobrze by było jakby była szczęśliwa. No tego właśnie chciał. Na tym treningu głupio wyszło. Już wtedy miał do niej zagadać, ale chłopak w rozsypce, to nie myśli. Normalne. Teraz wiedział że mu pomoże. Że posłucha jego jęczenia jakim to jest nieudacznikiem. Potrzebował tego. No i od tego są przyjaciele. Oczywiście pojawił się przed czasem jak to miał w zwyczaju. Na tyle zależało mu na tym spotkaniu że BARDZO nie chciał się spóźnić. Ubrał sie ciepło, co by nie zmarznąć. Nawet założył stylowe okulary, bo ostatnio wzrok mu szwankował. Wiecie starość nie radość. A po za tym nerwy i te sprawy. Wszedł sobie do sali i znalazł wzrokiem jakaś gitarę. Naprawdę dawno nie grał Mathie wiedziała gdzie się z nim umówić. Ta srebrnowłosa Dunka roztaczała jakąś niezwykłą aurę. Marcel czuł się jakby był jej bratem. W sumie to super musiało być jej bratem. I jakby znali się od wieków. Wziął gitarę, nastroił ją i zaczął coś tam brzdękać. W sumie to czemu nigdy nie zagrał nic Isoldzie? Oh, jaki z ciebie gamoń Lyons! Czekał na przyjaciółkę grając co popadnie, czasem nawet pośpiewał. Taki z niego kreatywny chłopak.
Tak... Nikt nie uważał, żeby Mattie pasowała do Kaiego i odwrotnie. Zawsze był ktoś, kto potrafił wejść pomiędzy nich zupełnie nieświadomie. A łączyła ich pewna nić... Bezpieczeństwo, przedziwna namiętność, splątana w pragnienie bycia razem. Według Math nie było tam ani grama fałszywości, ani kłamstwa. Plątała się nawet obietnica tego, że będą razem na zawsze... Ale jak to bywa... Obiecanki cacanki, a naiwnej Dunce radość... Cóż... To wszystko było zbyt skomplikowane. Do opisu tego można użyć pięknych słów, ale gorzej z obrazem... Ten był cierpki, trafiający prosto w serce... Opadający gdzieś na dno. Ale Marcel miał rację... Dunka zasługiwała na szczęście, ale nie tylko ona. Czasem rozstanie było warunkiem tego, aby druga osoba napotkała na swój cel... Coś co ją zainspiruje. Jeśli Math nie była celem Kaiego, a on teraz by sobie kogoś znalazł... Może byłaby bliższa odzyskaniu normy? Świadoma, że ją porzucił, ale świadoma, że wreszcie odnalazł swój świat... Dobry świat. Ona zawsze doszukiwała się szczęścia. Zagubione nadzieja odnajdywała w gęstym lesie strachu. Sama się bała. Przeżywała wszystko na nowo. Wciąż tliła się w niej iskierka, że wszystko się ułoży. Pojawi się Kai. Powie, że to wszystko żart, że ją kocha, że chce ją nosić na rękach i odwrotnie... A ona by uwierzyła... Taka byłaby idealna wersja. Idealna wersja jej świata. Bo choć wielu uważało, że oni w żaden sposób do siebie nie pasują... To była tylko opinia. Ale nie to co czuli. Mattie gdy tylko otrzymała liścik od Marcela od razu odrzuciła miseczkę z płatkami... Postanowiła nawet porzucić luźny dresik, aby teraz zaprezentować się ładnie i nie wyglądać jak kupka nieszczęścia. Wszak pocieszenia nie miało polegać na: "popatrz na mnie, wyglądam tragiczniej", ale raczej na: "trzymaj się, wszystko będzie dobrze. Podam Ci rękę, nogę, a nawet skrzydła i razem sobie poradzimy". Razem - Mattie tęskniła za nimi wszystkimi. Za ich uśmiechami, wspólnymi ogniskami na plaży do późna... To było wspomnieniami. Ona postanowiła już dawno zostać w Anglii, ale jednak tęskniła. Wszędzie zostawiała cząstkę siebie. W tęczowej sukience pojawiła się w progu pokoju muzycznego dzierżąc w dłoni papierową torebeczkę z bułeczkami, które z pewnością miały pyszne nadzienie! Uśmiechnęła się szeroko na widok Marcela i podbiegła do niego, aby zaraz krzyknąć: - Akuku! - Zaśmiała się przylegając do chłopaka tak, aby wytulić go za wszystkie czasy. Wszyscy dziś potrzebowali miłości. Niezależnie od tego jak bardzo próbowali temu zaprzeczać. - Mam bułeczki i wielką ochotę na wspólne koncertowanie. Ja pianino, ty gitara i smutne piosenki o miłości ze szczęśliwym zakończenieem. - Zarządziła gdy tylko już go puściła i zdołała odłożyć torbę gdzieś na bok.
Może nie tyle co uważał że do siebie nie pasowali. Źle się wyraziłam. Nikt po prostu nie łączył ich w parę dopóki nie zaczęli ze sobą być. Byli właściwie swoimi przeciwieństwami. Ale Marcel cieszył się ze szczęścia przyjaciółki. Obserwował, czy nie dzieje nic złego, bo troskliwy z niego chłopiec. Ale z całego, swojego słonecznego serduszka życzył jej szczęścia. Nie oceniał, bo wystarczyło żeby spojrzał na swój własny związek. Przecież tak świetnie z Isoldą do siebie pasowali i w ogóle. Zgrzyt, za zgrzytem. Tak to już w miłości bywa. Nie ma w niej żadnych norm i standardów. Czasem sie kończy i trzeba się z tym pogodzić. Marcel czuł że jego miłość powoli dobiega końca. Nie uczucie, tylko związek. On chciał z swoją Gryfonką spędzić resztę życia, ale nie miał zamiaru jej zmuszać do tego samego. Będzie mu smutno, ale jak ktoś kiedyś powiedział "You know nothing, Jon Snow". Marcel czuł się właśnie tak. Nic nie wiedział. Powoli nic nie chciał wiedzieć. Ostatnio coraz częściej zastanawiał się czy aby przeprowadzka do Anglii to najlepszy pomysł. Było tu zimno, nie było morza, padał śnieg i sama minusy. Jedynym superlatywem była Isolde. Ale jeżeli miało jej zaraz nie być (tak, Marcel to pesymista) nie zamierzał tu zostać. Wróciłby do Red Rock, dalej grał w Ognistych Krabach i o wszystkim starał się zapomnieć. Tak było by najlepiej. Jednak czy potrafiły tu zostawić tych wszystkich ludzi. Mathie, i innych przyjaciół. Wielu z nich podobała się Anglia. Lyons potrafiłby wygrać z smutnymi wspomnieniami? Nie sadzę. Gdy Villadsen pojawiła sie w tej tęczowej sukience, Marcel od razu sie rozchmurzył. Poczuł sie prawie jak w Red Rock. Przytulił ją z chęcią. Ładnie pachniała. Przez Qudditcha byli właściwie jak rodzina.: -Cześć Mathie- jego słoneczne nastawienie wróciło. Potrzebował tego spotkania. Tych bułeczek, jej uśmiechu. Wszystko będzie super. Na pewno.: -Koncertowanie? Siadaj do pianina! Zaraz coś wymyślimy. Mogę nawet pośpiewać- powiedział zadowolony. Chwycił w zęby bułkę. Jak dobrze mieć przyjaciół.
Nie ma co chyba dalej tracić czas nad rozwikływaniem zagadki co do tego, czemu Kai i Mattie się rozstali, albo czemu coś innego... Po co to wszystko? Dokładnie nie wiadomo. Zbyt szybko posypały się uczucia... Może tak to się miało wobec Marcela i Isoldy? Zbyt szybko się zaangażowali i oto teraz Marcel ponosił konsekwencje za nich oboje? Wszak to właśnie jego Mathilde miała okazję oglądać jako tego zmartwionego, zdołowanego... Skrzywdzonego. Głównie to zadecydowało o tym, że jej serduszko na nowo wypełnił ból, współczucie i empatia. Ale na twarzy wykwitł uśmiech godny jej ulubionych kwiatów - lilii. Uniosła główkę do góry, kiedy ten poczęstował się bułeczką, a ona kręciła się wokoło, aby dostrzec wszystko w tym pomieszczeniu. Już dawno miała tu zajrzeć, ale dopiero teraz nadarzyła się okazja... Nie chciała być tu sama, cieszyła się, że jest z nią Marcel. Że mogą sobie pomóc oboje. Mathilde wreszcie pacnęła przy pianinie przyglądając się klawiszom, które tak bardzo uwielbiała wciskać. Budziły one wdzięk... Jakby była czterolatką przebiegła po nich dłońmi, a potem zachłysnęła się powietrzem nieco przestraszona. To że grała na pianinie wiedziała cała szkoła, lecz nie wszyscy orientowali się z jakich pobudek. Wszak naukę na tym instrumencie zaczęła zaraz po śmierci siostry, której to było marzenie, ale zawsze brakowało jej cierpliwości... Mathilde nie zabrakło. Zrealizowała czyjeś marzenie, zapaliła czyjąś gwiazdkę. A teraz ta gwiazdka próbowała się na niej mścić. - Co się stało Marcel? Czemu jesteś smutny? Czy to oby nie jest niesprawiedliwie, że nasza kochana paczka się rozsypuje na części... I jej miłości też? - Wyrzuciła z siebie przypatrując się pianinie. Nie spojrzała mu w oczy. Szmaragdowe oczęta zaszły jakby mgiełką i pustka, która w nich zagrała, mogłaby być porównywalna to bezkresu wód oceanu... Nie kończąca się opowieść... - Marc? Co się stało? Np. z Tobą, u Ciebie... Opowiedz mi. - Poprosiła odwracając się na moment w jego stronę, aby złapać ten kontakt wzrokowy. Dopiero potem wróciła do ukochanych klawiszy, które chciała nazwać imionami typu: Aria, Olimpia... Byłyby wyjątkowe... Każdy piękny, każdy skrywający inny dźwięk... Mathilde odchrząknęła przejeżdżając palcem po krawędzi sukienki, której rąbek złapała między palce. Ten świat, był bardzo smutny...
Marcel zawsze chciał mieć rodzeństwo. Nie miał co na nie liczyć, skoro sam był przypadkiem. Błędem. Może właśnie dlatego chciał mieć rodzeństwo? Żeby ktoś go naprawdę kochał. Ostatnimi czasy bardzo często myślał o swoich rodzicach. Jakie uczucia do niech żywił? Czy to przez nich jego związek właściwie został rozwiązany? Przez to że go nie wychowali, nie pokazali jak należy żyć, kochać? Obwiniał ich. Chyba dlatego że nie do końca chciał obwiniać siebie za to że mu nie wychodzi. Wracając do rodzeństwa. Potrzeba matką wynalazków. Marcel więc wynalazł sobie rodzeństwo. Przyjaciół. Tak, oni też go ranili. No ale to nic. Miał namiastkę miłości, akceptacji i inne takie bzdetki. Może dlatego zawsze było ich tak wielu. Bo Marcel dużej ilości tej miłości potrzebował. Chłopak bardzo lubił jak Math grała na pianinie. Robiła to z niesamowitym wdziękiem. Wyglądała wtedy jak nie z tego świata. Jej jasne, włosy, piękne dłonie. Marcel lubił z nią koncertować. Nigdy nie dali prawdziwego koncertu, ale zawsze tak nazywali swoje wspólne granie. Miał ją za przyjaciółkę, mimo to nie znał wszystkich jej sekretów. Nawet nie wiedział na czym do końca ich znajomość. Wiedział jednak, że jeżeli za bardzo chce coś pogłębić, tak jak na przykład znajomość z Isoldą, to to sie psuło. Dlatego wolał zostawić jego znajomość z Mathie na takim etapie na jakim się chwilowo zatrzymało. Co będzie dalej to zobaczymy. Nowo Zelandczyk już szukał w swojej zaczarowanej zaklęciem zmniejszająco-zwiększającym kieszeni nut, gdy z ust Dunki padło pytanie. Pytanie którego bał się. Chyba dlatego że nie umiał na nie jednoznacznie odpowiedzieć. Zawiesił się nad gitarą, zaraz jednak poprawiając okulary które zjechały mu na czubek nosa.: -Mathie ja... Tracę grunt pod nogami. Tracę Isoldę. Ja... ja chyba nie jestem dla niej. Nie jestem wystarczająco dobry. Za wysokie progi na moje nogi... Wiem że nie jest szczęśliwa. I to mnie przytłacza...- westchnął i cicho zagrał fragment jakiejś piosenki. Nie ważne jakiej.: -Taka jest chyba kolej rzeczy. Robimy sie w końcu dorośli. Jeszcze trochę i przestaniemy być Ognistymi Krabami z Red Rock, tylko staniemy się Marcelem Yacobem Lyonsem, czy Mathildą Olivią Villadsen. Przestaniemy być ekipą. Ale to chyba nie znaczy że mamy przestać się przyjaźnić. Taka kolej rzeczy. Rodzimy się, umieramy. Zakochujemy i zostajemy zranieni. Tak ktoś wymyślił ten cholerny świat...- jak mądrze mu sie powiedziało. Czemu przy Isodzie nie potrafił być tak elokwentny?
Każdy odczuwał świat nieco inaczej. Choć operowaliśmy tymi samymi zmysłami, to jednak jakby wszystko było inaczej. To trudne, nienormalne... To jak powiedzieć, że niebo jest niebieskie, ale jednak zielone. Chore. Błędy ludzkości. Ale właśnie dzięki temu, że wszystko widzimy inaczej, wiąże nas inna historia, to jesteśmy tak spojeni ze sobą. Zachodzą po między nami reakcje, których Mathilde nigdy nie potrafiła rozłożyć na czynniki pierwsze. Zawsze było coś innego. Coś, co komplikowało całą sytuację. Cóż... Najwidoczniej ten mały matyldkowy świat zamknięty w kuferku zamierzał być odrobinę bardziej skomplikowany. Kim Mattie była dla Marcela? A może kim chciałaby być? Na pewno widziała w nim przyjaciela. Jednego z niewielu, który jej nie krytykował, a przynajmniej nie robił tego otwarcie. Niewielu ludzi było gotowych na takie poświęcenie. Może nie miał rodzeństwa, ale potrafił zachować się jak brat. Jak Feliks i Gilbert... Nie tylko po śmierci Veronique, ale też cały czas. Uśmiechała się do Marcela. Czuła, że tu jest i podobało się jej to, że nie usycha w samotności. Że może do kogoś mówić, dzielić się tym co widzi... A raczej w jaki sposób. Wszak własnie na tym polegały rozmowy - na wymianie spostrzeżeń. Dziewczyna zbystrzała. Nie działo się dobrze. Marcel bał się miłości. Zupełnie jak ona. Mathilde nie potrafiła teraz go złapać za dłoń, aby powiedzieć: "spokojnie, uczucia się ustabilizują". Gdyż sama jeszcze nie odkryła istoty emocji... Wiedziała tylko tyle, że wszystko dzieje się po coś... Przesunęła dłonią po śliskim materiale sukienki, który w tym momencie wydawał się odrobinę sztywny... Jakby wszystko było niewygodne... Jakby chciała wyjść z siebie. Bo tylko wtedy byłaby na tyle wolna, by spełnić marzenie o lataniu... O skrzydłach, o które pytał ją Raphael. Mogłaby... A jednocześnie bałaby się tego wszystkiego zostawić. Uśmiechnęła się do niego słabo odrywając się od pianina, od smutku, który "zdobił" jej oczęta. Westchnęła przenosząc wzrok na kolejne instrumenty w pomieszczeniu... To było smutne. Wszystko. - Nie chcę być Mathilde Villadsen. - Szepnęła cicho kompletnie zapominając o swoim drugim imieniu. Na swój sposób pod ciepłą posadką ścigającej w ognistych i jeszcze projektantki i kochanej córeczki, miała jeszcze złudzenie bezpieczeństwa. Już teraz się okazało, że musi radzić sobie sama, ale fakt, że jednak mogłaby na kogoś liczyć... Jakoś ją uspokajał. Uśmiechnęła się smutno. - Widzisz Marcel? To zupełnie nie tak! Wszystko nie tak! - Zaczęła mówić odrobinę żywiej wciskając w niego swoje szmaragdowe oczęta. - Musisz o nią walczyć Marcel. Jeśli byliście ze sobą to coś musiało między wami być! Zrozum to! Patrz. Isolda to chyba jest taka... Poukładana dziewczyna, nie? Myślę po prostu, że chochliki wyniosły jej półkulę mózgową czy coś, ale ona zrozumie swój błąd. W przeciwnym razie nie dostanie zaproszenia na popołudniową herbatkę w niedzielę! Serio mówię! Zjemy ją. - Zaproponowała zastanawiając się czy gdyby mieszkała gdzies daleko, to byłaby w stanie być kanibalem... Z jednej strony okropne, z drugiej też. Zatem porzuciła tą myśl. - Tym bardziej Marcel, że Ty jesteś Marcel. Nie jesteśmy ognistymi krabami od przyjazdu do Hogwartu. Zauważyłeś to? Chodzimy sobie po zamku, Ty masz dziewczynę z Hogwartu.. Kai i ja... Po prostu się posypało... Nie jesteśmy już takową drużyną... Jesteśmy poszczególnymi zawodnikami. I tego się boję. Od początku byłeś Marcelem, a ja Mathildą. Po prostu nie chcemy tego zaakceptować. Ale chyba trzeba dać sobie szansę w nowej rzeczywistości. - Teraz czuła się jak jej ojciec, który mówił duńskim czarodziejom, że trzeba zaciskać pasa bo kryzys i czarodziejskie podatki wzrosną o milion galeonów. Tak. Życie zmieniło pana Villadsena. - Czy Marcel widzisz to co mówię? To brzydko... Ale Hogwart nas chyba nie lubi, wiesz? Ale jesteś kochany. Isolda to zrozumie... - Powtórzyła cicho wstawiając zamiast "Isoldy"... "Kai"... Choć nie była pewna czy ma prawo na to liczyć.
Życie. Muzyka. Samotność. Niby to wszystko szło na równi, jednak cały czas wszystko się zmieniało. Cały czas coś ulegało nieodwracalnej metamorfozie, o której Penelopa nawet nie chciała myśleć. Mając wszystko, będąc najszczęśliwszą osobą na świecie, nagle stajesz się nic nie wartym wspomnieniem. Osobą, która kompletnie nic nie znaczy w magicznym świecie. Osobą, która nie może odnaleźć szczęścia. Kimś kto jest bezużyteczny. Tak, zabawne że właśnie tak się czuła, przecież jeszcze te zasrane trzy miesiące temu była taka pozytywnie nastawiona do każdego dnia, który przynosił jej coraz to większe niespodzianki, ale teraz? Teraz była tylko zwykłą nastolatką, na pierwszym roku studiów, za co się zajebiście nienawidziła. Była zwykłym uczniakiem, którego nikt nie ogarniał w świecie tych super magicznych, czysto krwistych wypacykowanych pind i luzackich gogusiów. Nie, żeby u mugoli tego nie było. Ba, było i to nawet w większej ilości niż w świecie magii, no ale było to wszystko takie jakieś inne. Bardziej normalne. Dlatego też w poszukiwaniu normalności, samotności i inspiracji rozeznała się po szkole, i dowiedziała się, a zbyt długo to nie trwało, że jest w Hogwarcie coś takiego jak sala muzyczna. Ba, tylko usłyszała o tym, od razu tam podreptała. W końcu kto normalny siedzi w Sali muzycznej dla samego siedzenia? Nie, nie było takich osób. Przecież to by było dziwne, co nie? Tak tkwić pośród instrumentów, o których nie ma się żadnego pojęcia. Nieco zabawne. Jednak Gaskartch czuła, że tego wieczora może się coś wydarzyć. Czuła, że przez jej ciało przepływają prądy, które sprawiają, że po prostu chce tam iść. Że czuje iż warto, no bo… Może to nowa piosenka, która będzie hitem? Piosenka, którą będzie mogła wysłać przyjaciółce sową, a ta się tak zajawi, że zrobi wszystko by wyrwać Penelopę z tej zakichanej szkoły. No bo, przecież przyjaciół się powinno ratować, nie? Gdy już była w środku, nie mogła wyjść z podziwu. Instrumenty były genialne. Gitary, fortepian… Ach! Idealne miejsce dla kogoś kto w ostatnim czasie miał cholernego pecha do chwili ciszy, spokoju i samotności. Jednak tu było wręcz bosko, perfekcyjnie, idealnie. Tu było wszystko czego pragnęła. Ściągnęła torbę z ramienia, czystym przypadkiem z rzucając z głowy czapkę, ale to nic. Weźmie ją potem, podobnie jak ten śmieszny materiałowy worek, niby to hipsterski w świecie mugoli, a w świecie czarodziejskim? Cóż, nie mało to znaczenia. W każdym razie, w ręce mała tylko ołówek i zeszyt, w którym zazwyczaj tkwiąc przy fortepianie wypisywała kolejne nuty, składające się na coś fajnego. Jednak przy pierwszym uderzeniu w białe klawisze, usłyszała ten cholernie rozstrojony instrument, który katował jej małe uszka. Ach, nein, pas bon! Gorzej niż walczący francuscy żołnierze to brzmiało, a żeby tak było, to naprawdę powinno się nieco bardziej wysilić. Fortepianowi wystarczyły dwa naciśnięcia klawiszy, by zabić w niej potrzebę tworzenia. Jedyną nadzieję mała jeszcze w gitarze, która czasami była czymś lepszym niż tylko durnym instrumentem, dzięki któremu faceci mogli wyrywać tępe laski, bądź te, które lecą na wszystko co się rusza… Tak, zdecydowanie Epiphone FT7G bardziej z nią współpracował niż fortepian, a dźwięki z niej jakie się wydobywały były idealne pod jakąś durną i ckliwą piosenkę, czyż nie? I was just a face you never notice, Now I'm just trying to be honest, With myself, with you, with the world. You might think that I'm a fool, For falling over you. So tell me what I can do to prove to you, That it's not so hard to do? -Co się ze mną dzieje… - Mruknęła pod nosem, gdy z jej ust po raz kolejny wydobyły się jakieś frajerskie zdania, które w ogóle nie miały sensu. Owszem, miały, gdyby nie fakt, że Penelopa nie miała komu takich rzeczy śpiewać. Mimo, że tekst w jakiś tam sposób jej się podobał, tak w tej chwili… Nie zapisywała tego. W zeszycie ujęła tylko pierwszy trzy chwyty gitarowe, a potem? Potem już samo poleciało.
Czemu to zawsze jest tak, że jak człowiek chce samemu pospać sobie spokojnie za piekielnie roztrojonym fortepianem, to zawsze znajdzie się taka jedna osoba, która jeszcze nie przekonała się na własne uczy, że to diabelnie zły pomysł? No na prawdę... Spodziewałby się tego po jakimś pierwszaku, ale nie tej całkiem normalnie wyglądającej dziewczynie. Może ona tu nowa? W końcu przyjezdni wyskakiwali wszędzie jak grzyby po deszczu. Nie wiedzieli gdzie co jest, zawsze zadawali tonę pytań, udawali, że się uczą (w końcu żaden nauczyciel z innej szkoły nie był łaskawy zawlec swojego tyłeczka do Hogwartu). Gdyby nie Sherisse, pewnie miałby o nich na prawdę kiepską opinię. Choć w sumie już jej nie ma... Jak wszystkich. Ostatnio coraz więcej ludzi wyjeżdżało, normalnie jak Polacy za pracą w Wielkiej Brytanii. Nie mógł mieć nikomu temu za złe, jednak gdzieś w środku go to dręczyło. Wiadomo wpierw Sheri, potem Taitiane, by jeszcze nie tak dawno dowiedzieć się o wyjeździe Soph. W tym wszystkim brakowałoby tylko, gdyby jego młodsza siostrzyczka nagle sobie przypomniała, ze Philippe żyje i chciała się z nim widzieć, o zgrozo. Ewentualnie Celie mogłaby go odwiedzić w szkole, tez byłoby przykro. On jednak nie chciał popadać w podobny natłok myśli, tak więc spał często, dużo czytał oraz znowu zaczął jarać. Ktoś mógłby powiedzieć, że wrócił do swojego trybu życia sprzed wakacji... I miałby racje. Wtedy też nie przejmował się niczym, a przynajmniej nie mówił o tym na głos. Leżał gdzie popadnie, czytał stertami, bo trzeba było zalepić bezsensowną dziurę w czasie. To, że przy okazji czytanie sprawiało mu przyjemność, też można by podciągnąć. W tym przypadku wrócił jednak do korzeni swojego myślenia, czyli Platona. W końcu wszystkie przypisy kulturalne czy filozoficzne właśnie do niego wracają, a świat opiera się w większości na systemach społecznych, które on opisał. Oczywiście w większości, bo duża część cywilizowanych państw preferuje demokracje, a co ważniejsze żadne państwo nie wyznaje teorii jakoby filozofowie mieli największy potencjał do sprawowania władzy. Cóż się jednak dziwić, skoro jedynym znanym nam przykładem władzy 'filozofa' u władzy był Marek Aurelisz, który jak wszyscy dobrze wiemy nie miał władzy absolutnej, a raczej jej namiastkę. Z resztą współczesna polityka nie cofa się aż do tak dawnych przykładów. Wolą wielbić Churchill'a czy Roosevelt'a, których wady chowają gdzieś głęboko w kieszeń (w końcu Churchill był alkoholikiem, a Roosevelt'em manipulował Stalin). No cóż, każdy ma jakiś sposób na ogłupienie się. Pociesze cię tylko jedną wieścią: najprawdopodobniej współczesne pokolenie szybciej będzie kojarzyć twarz Ludwika XIV z butelek Żywiec Zdrój niż któregoś z tych posranych polityków. Wróćmy jednak do tej dziwnej sytuacji, gdy ktoś postanowił popsuć mu drzemkę graniem na fortepianie. Oczywiście w dodatku ten ktoś nie mógł odpuścić i dorwał się do gitary. Litości jak można powiedzieć, ze z Epiphone'a FT7G dźwięki nadawały się pod durną piosenkę! W końcu na tym modelu grał Hendrix w latach 1960-70. Te modele chodzą w świecie mugoli do wysokich cenach, a sama gitara przytoczonego muzyka w 2001 roku została sprzedana za 77 tysięcy dolarów! - Ja też nie wiem - Powiedział, wychodząc zaspany zza instrumentu. Taki tam suprice na dziś!
Ona nie przywiązywała wagi do instrumentów. Nie przywiązywała wagi do rzeczy materialnych odkąd jej ukochany Stratocaster został wrednie zniszczony przez kochaną, i jakże cudowna szwabska matka, która jej chyba nienawidziła za fakt… Połowicznie francuskiej krwi. Zresztą pieprzyć sukę, z którą i tak nigdy się nie wygra. No właściwie to przytłoczony tatuś też raczej nie potrafił wykazać się znaczącą odwagą i obalić mity na temat francuskiej walki o niepodległość. Ale zaraz, zaraz… Niby nie ta bajka, ale jakie to było podobne do siebie. Nigdy nie zrozumie dlaczego ojciec nie postawił na swoim, i nie olał swojej żony. Ale fakt, na dobre to wyszło, bo przecież nie byłoby tej cudownej istotki, jaką była mała, drobna, muzyczna i tak uroczo śliczna Penelopka. Oj, tam… Takie dowartościowanie się. I zanim zdążyła zagrać kolejne dźwięki, do jej zaspanego umysłu dotarł głos. Ten głos. Znaczy nieznany głos, ale… Hipnotyczny. Potrząsnęła głową. To już tak było z muzykami. Gdy coś poczują, wiedzą, że to jest to. A to co poczuła Penelopa trwało raptem kilka chwil, ale tak.. Czuła to czego nie czuła przez ostatnie kilka tygodni. Czuła coś więcej niż tylko potrzebę rozkazania mu mówienia czegoś jeszcze. Odwróciła się mimowolnie na pięcie modląc się do Merlina o to by nie był to żaden przystojniak Hogwarcki, jednak Merlin ją wyśmiał i odpowiedział, że jest frajerką. SZLAG! Wywróciła oczami, gdy tylko zrozumiała, że ten koleś jest naprawdę niezły, nawet taki zaspany i w ogóle, szkoda tylko, że Penelopa miała jedną wadę w kontaktach damsko-męskich. Tak, szkoda, że nikt nie miał pojęcia o tym, że przy pierwszym spotkaniu, Gaskartch się fenomenalnie rozgadywała, zwłaszcza gdy facet nie okazywał się Australijczykiem. Fuj! Ci to są obrzydliwi! I nie, że przez zasadę, bo ona z Kanady, po prostu są tacy… Ślamazarni i niemrawi, dokładnie tak samo jak na boisku. -Pe… - Jęknęła cicho, próbując zebrać się w sobie, jednak po chwili gdy w sumie zdała sobie sprawę, że wygląda jak totalny debil, który wybałusza oczy, i robi tępawą minę, w stylu „I don’t know what i’m doin’…” -Penelopa, w sensie ja jestem Penelopa. Wiesz, to chyba nawet logiczne, jestem dziewczyną. To byłoby głupie gdyby facet się nazywał Penelopa. Haha! W ogóle to by było nieco żałosne, ale tak rodzice mocno mnie nie kochają, raczej wiesz… Taka tradycja, że pierwsze dziecko po prostu dostaje durne imię, a w połączeniu z durnym nazwiskiem, daje absurdalne rozwiązanie. I nie gadam dlatego, że się stresuje tylko po prostu tak mam. Wiesz czasami tak jest. Więc tak jak mówiłam.. Penelopa jestem. – Wyszczerzyła białe ząbki, a zielonkawe oczka rozbłysły tą tajemniczą iskierką. Zaraz potem wyciągnęła w stronę chłopaka dłoń, ot tak żeby się przywitać, bo to takie nieładne być niekulturalnym, a skoro on nie potrafił jako pierwszy wyciągnąć ręki, no to ona musiała wykonać ten pierwszy, jakże znaczący krok, prawda? No właśnie, też tak myślę. Zdecydowanie tak myślę. Philippe chyba po prostu jeszcze nie zdał sprawy ze swojego marnego położenia, w końcu nie trafił na kolejną panienkę, która jest mrukiem, a na naprawdę potężny… Bardzo potężny wulkan pozytywnej energii. - Właściwie to też przepraszam, ale nie spodziewałam się Ciebie tutaj… A raczej nikogo nie spodziewałam się w Sali muzycznej. No ogólnie rzecz biorąc to raczej uczniaki z Twojej szkoły zajmują się bardziej cielesnymi instrumentami niż chociażby gitarami od samego Washburna. – Puściła mu oczko, bo chociaż w tym momencie miała świadomość, że jest inteligentniejsza w dziesięciu procentach od tego nieznajomego kolesia, który zapewne nie miał pojęcia o czym ona do niego gada.
Philippe też nie przywiązywał wagi do instrumentów, bo w sumie na żadnym nie grał. On potrafił tylko tańczyć, ale za to jak... Był obłędny, o czym wiedziała każda, którą choć raz poprowadził na parkiecie. Zdarzało się to jednak rzadko, bo gardził ta umiejętnością jak prawię każda wyniesioną z jego przeklętego domu. W dodatku taniec nie był nigdy rzeczą, której on chciał się nauczyć. Był to wymysł jego despotycznej matki, której nienawidził tak samo jak Francji w której mieszkała. Kiedyś wszystko kręciło się wokół tego chorego świata, teraz jednak mógł iść własną ścieżką stworzoną przez los, który jak wiadomo nikomu nie sprzyjał. tak więc wspomnienie o gitarze bardziej było wewnętrznym krzykiem autora. Tak samo ból na wieść o rozbitej gitarze... Strata, pęknięte serce, złamana dusza. Muzyka ma to coś... Co niektórym daje chęć tańczenia, a innym jej tworzenia. Jak to się mówi: jedni lubią ogórki inni ogrodnika córki. Mogę ci naprawdę pogratulować głębokiego opisu reakcji Pen na głos Philipa. Tu jednak muszę zaznaczyć, ze w sumie to on nic wielkiego nie czuł trochę to dlatego, że jeszcze był zaspany i niezdolny przez to do jakiejś większej analizy czegokolwiek, z drugiej lekko zjarany, a z tej trzecie w naszym wymiarze nie istniejącej, ale równolegle na pewno tak po prostu jeszcze tęsknił za cieniem tego, co było, a czego teraz nie ma. Teraz, bo zawsze jakimś cudem mogło się okazać, ze Soph wróci do szkoły, Taitiane napisze, że wszystko w porządku i może wracać i taki happy end... On jednak się nie oszukiwał, nie wierzył w szczęśliwie zakończenia. Prosto to stwierdzić np.: po książkach jakie czytał. Dokładnie gatunku, czyli dialogach, które kończą się tylko jakimś pytaniem czy wolnym stwierdzeniem, ale żadnych większych uczuć nie oddają. Oczywiście nie oznacza to, ze on jest bez uczuciowy. To raczej wskazówka, ze nie jest ich ciekaw, wraca do tego co wcześniej, a o czym już pisałam, więc temat zamknięty. Co do jego kontaktów damsko-męskich... Raczej nie miał z nimi problemu. Pisało do niego sporo kobiet, można by śmiało rzec, że więcej niż mężczyzn. On jednak nie widział w nich potencjalnego obiektu do przelecenia. Były ludźmi, takimi zwykłymi. W dużej mierze nic nie znaczącymi, w końcu on miał problem z rozróżnianiem osób, tak samo jak z kolorami. Z góry więc pozdrawiam Pen i jej siostrę bliźniaczkę, bo nie sądzę by Philippe szybko to ogarną. Nawet w całej swojej spostrzegawczości każdy musi mieć jakiś mankament. Trafiłaś w samo jego sedno. - Philippe - Spojrzał na dziewczynę wyciągającą dłoń, ale zamiast nią ścisnąć, po prostu ja ucałował. Takie tam staroświeckie, ale efektowne, a gracją i na pewno bardziej kulturalne niż ona się tego spodziewała. Oczywiście na swój sposób musiało być to komiczne, ale to drobny szczegół. - Tak, to ma nawet sens. Choć kto wie, czasy tak się zmieniają, że za dziesięć lat już chłopczyk Penelopa będzie pewnie śmigał po tej sali - Nie wnikał skąd taki słowociag u niej. Nie była pierwszą osobą, która tak się zachowywała. Choć te dziewczyny z kanady to chyba tak wszystkie mają... Kay w końcu ciamajda i gaduła niezmierna. I w tym miejscu pragnę zauważyć, że Philippe tolerował przyjezdnych przez dziewczynę z Australii, a nie Kanady, więc proszę mi tu na Australię nie wrzucać. Wiem, że z badań społecznych wynika, ze seks na pierwszej randce najchętniej uprawiają Australijki, ale bez przesady! W tej szkole królowały w tej branży imprezowicze z Kanady. Życie zmienia ludzi. - Nie tylko z mojej. Z resztą to co, kto z kim robi to na prawdę nie ma znaczenia. Jak dla mnie mogą nawet teraz latać nago po korytarzach. - Powiedział nie specjalnie przejęty. Tak jak podejrzewał przyjezdna. Grunt, że przynajmniej od razu nie rzuciła mu się na szyje, czy nie zaczęła wzywać pogotowia. Oni wszyscy mieli jakieś dziwne zwyczaje - Skoro jednak zakładasz, ze z mojej, to kiedy przyjechałaś? Większość już nawykła do dziwnych scen tu praktykowanych. - Tak zapytał, by czasem "nie dać jej powodu do paplania". Przynajmniej nie będzie go to wiele kosztować, coś w tym jest.
Muzyka ma to coś. Muzyka ma to coś. Muzyka ma to coś. Nie, kurwa, muzyka nie ma tego czegoś. Muzyka żyje. Wypełnia. Tętni. Zmusza do łez, uczuć, emocji, zmusza do wszystkiego. Do tego samego, do czego zmusza człowiek. A czyż nie tak było na przykład, chociażby z Lorrainem? W jednym tygodniu stracił swoją dziewczyną, a chwilę później siostra mu wyjechała. Wystarczy tylko posłuchać jakiś emocjonalnych instrumentalii, ewentualnie gdyby ją poprosił, mogłaby nieco otworzyć mu oczka. Chociaż nie potrafiłaby się sama otworzyć przed kimś kogo nie zna. Muzyka, którą tworzyła na fortepianie była raczej dla niej, dla nikogo obcego. Dla nikogo przed kim nie chce się obdzierać z własnych uczuć i myśli. Z niczego co sprawia, że jej życie mogłoby się diametralnie zmienić. Chociaż, to już się działo. Philippe nie miał pojęcia, że stoi przed znaną artystką, nie miał pojęcia, że stoi przed kimś kto podbił serca mugoli. Zresztą tak było nawet lepiej. Całkiem znośnie. I gdyby tylko oboje zdawali sobie sprawę jak bardzo nienawidzą tego samego państwa. Jak bardzo mają żal do apodyktycznych matek, pewnie zaczęliby się śmiać, że jako obcy ludzie mają ze sobą tyle wspólnego. W końcu kto by pomyślał, że niemal czysto krwisty czarodziej, z czysto krwistą czarownicą, ze świata mugoli – są tak… Identyczni. No prawie jak dwie krople wody, jak Penelopa i ta druga, tylko, że żadna nie miała pojęcia, że mają lustrzane odbicie. -Wiesz… Właściwie to te imiona ogólnie są zabawne. Np., taka Hope, albo Love, albo Faith… No jak można? To nieco żałosne… Chociaż może to kwestia tego, że jestem niestety tradycjonalistką. – Mruknęła do siebie, wzruszając przy tym teatralnie ramionami i robiąc coś na kształt minki w podkówkę. Och, jaki mruk. Do tego taki ponury. Ciekawe czy coś było z nim nie tak, czy po prostu był w Slytherinie, i pewnie już obmyśla plan jak ją zavadować. Po za tym, sorry – helloł. Miała starcie z pewnym Australijczykiem i nie wspomina go jakoś szczególnie dobrze, zwłaszcza, że na wstępie przyczepił się do jej gry w Qudditcha, a to było żałosne, i bardzo raniące. Tak, to bardzo ugodziło w jej małą, drobną osóbkę! Po za tym skoro te Kanadyjki tak wskakiwały wszystkim do łóżka, to ja przepraszam bardzo, ale Penelopa o niczym takim nie słyszała! -Niedawno, rodzice mnie mało kochają. Wiesz, szkaluję ich znaczące i dobre nazwisko, bla bla bla bla bla… Srututu majtki z drutu. Pozbycie się dziecka wysyłając je do najdalszej szkoły magii, wiesz Londyn od Kanady to nie tak znowu rzut beretem. – Właściwie to coś by mu zaproponowała, no i na pewno nie byłoby to granie na gitarze, ale przecież nie mogła mu też zaproponować, że poprawi mu humor, skoro nie wiadomym było jakie ma zamiary. Teraz to wyglądał jakby miał zamiar ja udusić, że przerwała mu drzemkę, a może po prostu był tak przećpany? Kto go tam wiedział. -Słuchaj, to skoro niby ten Hogwart jest taki dziwny, to może mnie oprowadzisz. Mało tu jeszcze ogarniam. No, a Ty wyglądasz na taką super pomocną istotkę, ale obiecuję się zrewanżować, wiesz? – Wyszczerzyła znów ząbki, i zaczęła sobie przytakiwać, że ten pomysł był na tyle kapitalny, że przecież nie mógł odmówić. No, teoretycznie. W sumie to przecież Ollie Cyrus była przyzwyczajona do tego, że nikt nigdy jej nie odmawiał.
Philipe nie wiedział, bo całkowicie go to nie obchodziło. Żył sobie w małym świecie swoich mysli, gdzie tm pogrążony, niczym kropla w kałuży i nie dostrzegał twórców muzyki, pseudo pisarzy, sławnych sportowców czy innego cholerstwa. Dla niego ważniejsi byli jego bliscy, których już prawie nie miał. On nie kojarzył wiele osób, w końcu nie było mu to do niczego potrzebne. Nie szukał bratnie duszy, sądził, że ona trafi an niego sama. Los kierował całym jego życiem, on już nie raz się przekonał, że nie warto mu stawać na drodze. On i tak zwycięża, w przechytrzaniu innych ma więcej doświadczenia niż każda osoba na tym marnym świecie. Można by podejrzewać, że los znajduje się w świecie bytów idealnych, ze tak na prawdę nie jest ani dobry ani zły, a jedyne co go cechuje to pewna losowość, którą my tu odczuwamy, a sprecyzować jej do końca nie potrafimy. Dlatego też nie warto rozważać nad otwieraniem oczu Lorrain'owi, bo w jego przypadku to nic nie da. Gdy się coś widzi, a tego nie rozumie czy nie czuje to i tak nic nie daje. Po co w końcu ślepemu wzrok, gdy w głowie ma tylko obrazy stworzone przez samego siebie, więc nie poznaje tego, co jest wokół? Nic nie zmieniało z niej to, że była sławna. W jego systemie wartości sława była chyba najbardziej pomijana. Ludzie podziwiają kogoś za coś, czego sami nie są w stanie osiągnąć. On jednak jedyne granice jakie widział, to te czysto wynikające z przypadku. jeśli ktokolwiek wyznawał inne to znaczy, że albo nie wierzył w siebie, albo nie miał chęci. Człowiek w końcu dostał nieograniczone możliwości. Umysł jest czymś pięknym, twórczym, a inne umiejętności pozwalają nam tylko wydobywać to z siebie. On już dawno nie korzystał z piękna swojego rozumu. On tylko czytał i myślał i tak w nieskończoność. Typowy Philippe chciałby się rzec. Nie byłoby nawet opcji, by oboje sobie zdawali z tego sprawy, bo Phil z niewieloma osobami rozmawia na temat swojej rodziny. Najczęściej są to ludzie, którzy poznali chociaż jej część i dlatego nie da się uniknąć tego niewygodnego tematu. W końcu nie ma się czym chwalić, matka nie jest ministrem magii, ojciec aurorem czy czymś innym. Wszystko wygląda prawie normalnie... a prawie w tym przypadku robi wielką różnice. - Na szczęście istnieje coś takiego jak możliwość zmiany imienia za odpowiednią argumentacji, albo i nawet bez tego, zależy w jakim państwie - Czemu wszystkie moje postacie są podciągane pod kanon ślizgona? No na prawdę człowiek nie może mieć raz gorszego humoru? Z resztą sama wiesz, że jego myśli z wiedzy, nie z podłości się biorą. Wiec nawet jeśli tak myśli, to może lepiej by mu tego nie mówiła, bo jeszcze się słabo zrobi... I co wtedy? Jedna jaskółka wiosny nie czyni! Założę się (nie, to wcale nie przez to, że czytam kp wszystkich jak szalona), że w Australii jest więcej delikatnych, artystycznych dusz niż w tej całej kanadzie, przy której z Pen podejściem pewnie się szybko nie odnajdzie. I pewnie też dlatego nie słyszała o takie Madison... O której swoją drogą Philippe też nie słyszał, ale to tylko kwestia jego globalnej ignorancji na świat plotek i news'ów. - I tak kiedyś mistrzostwa się skończą i wrócisz do domu. Raczej ku temu bliżej niż dalej, w końcu to wszystko dzieje się od kwietnia. - No owszem, może nie był najradośniejszą osobą pod słońcem, ale nic nie mogę teraz na to poradzić. Musi swoje minąć, zanim wróci mu dobry humor. - Tutaj za wiele do oglądania nie ma, sale lekcyjne, dormitoria, parę pomieszczeń taki na spędzenie nudnego wieczoru typu to. - Zaczął bardzo zwyczajnie, w sumie to nie było od niego czuć jakiegoś negatywnego podejścia do tego pomysłu. Szkoda tylko, że oprowadzanie kogoś, gdzieś łączyło się z chodzeniem. On wolałby znów się zdrzemnąć.- Jednak jeśli potrzebujesz mogę ci z grubsza pokazać co gdzie jest. Nie ręczę jednak za moją pamięć do numerów sal, nigdy ich nie potrzebowałem - Dokończył wypowiedź, zdając sobie sprawę, że w sumie to się obudził i znowu zacznie się wszystko robić bezsensowne, jeśli czymś nie zajmie mózgu. Może jednak spacer po szkole nie jest głupim pomysłem?
Natomiast nie miała małego świata myśli. Ten świat był ogromny, potężny i niezrównoważony. Od trasy do trasy, od koncertu do koncertu, od muzyki do muzyki, od piosenki do piosenki. Od wszystkiego c obyło abstrakcyjnie piękne aż po coś co dawało ukojenie. Muzyka, fenomenalna muzyka. Zabijająca. Niszcząca, a zarazem dająca takiego powera jakiego nie potrafiła uzyskać chociażby wysiadując na durnych zajęciach z obrony przed czarną magią. Ona musiała żyć tym co dawało jej największą radość. Musiała w pełni oddawać się muzyce, która rozrywała każdy fragmencik jej drobnego ciała. Musiała tkwić w tym co tak bardzo kochała, a przecież właśnie to czyniło ją szczęśliwą. Granie dla ludzi, tworzenie dla ludzi, czasem dla samej siebie, ale… Dla samej siebie tworzyła tylko instrumentale, tak cholernie smutne, melancholijne i emocjonalne, które potrafiły z radosnej dziewczyny, wulkany energii zrobić strzępek człowieka. Nic nie wartego śmiecia, który rozmyśla jak to beznadziejnie mieć starych, którzy ograniczają. Nie wspierają, nie dają tego co potrzebuje każdy małolat. Nie potrafią dać tego co jest tak zajebiście ważne we wszystkim. W życiu, w pasjach… Dlatego w tym momencie, teraz kiedy rozmawiali w jej głowie rozbrzmiewała melodia z najbardziej „dramatycznego”, sentymentalnego i jakiegoś poruszającego filmu… Tak, Amelia to jeden z lepszych filmów, które obejrzała za czasu „zwyczajnego życia”, ale przecież teraz musiała grać na czas. Musiała odpuścić, nie mogąc się otworzyć, zaufać, zrozumieć, poddać się wszystkiemu co było absurdalnie nienormalne. A rodzina? Cóż, z nią się tylko dobrze na zdjęciach wygląda. Bynajmniej nie w życiu. Jej perfekcyjni rodzice nie pasowali do idealnego świata, który po prostu wycinał plebs jakim byli mugole. Sam fakt, że Penelopa się wykruszyła z idealnego obrazu perfekcyjnej córki, był dla nich ciosem, bo kto normalny zrozumie takie podejście dziewczyny do ludzi „gorszych”? No właśnie, tym mugole dla starych Gaskartch. Nic nie wartymi śmieciami, których najlepiej jest wyrzucić ze świata magii. Absurdalnego świata magii, do którego nie pasowała także Penelopa. -Nie, no bez przesady. Nie chcę zmieniać imienia, znaczy teoretycznie mam dwa, ale to, które mam w tym momencie jest lepsze. Bardziej zwyczajne. – Uśmiechnęła się pod nosem, tak jakby po prostu nie chciała, by chłopak patrzył w jej oczy. Tak, w tym momencie musiała kłamać. Wiedziała, że on nie ma pojęcia o drugim obliczu. Wiedziała, że nawet nie brnie w temat, a może wlaśnie teraz mogła się przed kimś otworzyć? Mogła komuś zaufać? Mogła być dla kogoś idealna, pomimo tego co robi na co dzień? Pomimo tego, że występuje przed publiką, a potem jak to zajebiste tabloidy piszą „idzie się pieprzyć do łazienki w jednym z Londyńskich klubów”. Nie, ona nigdy tego nie robiła. No, ale przecież tak działają brukowce. Pijarowcy muszą mieć temat do tego by ich gazety funkcjonowały jako tako, a kto nie będzie idealnym obiektem szyderstw, jak nie małolata, co? -Wiesz, tylko, że ja nie chcę wracać do domu. Muszę nieco bardziej się przykładać niż chociażby taki Ty… Muszę się starać, muszę próbować, muszę myśleć, muszę się uczyć… Bylebym mogła złożyć podanie i po prostu tu zostać. Jeśli to wszystko się skończy, będę musiała wrócić do Kanady, czego kompletnie nie chcę. Będę musiała spojrzeć matce w oczy i powiedzieć, że przegrałam i że ona zawsze miała rację. Będę musiała zrobić coś więcej niż tylko durna nauka w River… Będę musiała sama przed sobą przyznać, że jestem beznadziejna, a coś czemu poświęcam tyle czasu, nigdy nie da mi tego co daje bycie czysto krwistym beznadziejnym czarodziejem… - Kilka zdań, które kompletnie do siebie nie pasowały. W sekundzie, gdy tylko pomyślała o powrocie do domu, umarło w niej to co jest pozytywne, zabawne. Wszystko. Wszystko co tylko napawało ją wewnętrzną siłą. -Słuchaj, ewentualnie… Coś Ci pokażę. Możemy olać tą zakichaną szkołę i tu zostać. Dawno tego nie robiłam, ale… Lubię to, wiesz? Lubię to robić. – Och, tak. To brzmiało dwuznacznie. To miało brzmieć tak jak zabrzmiało, ale… Przecież wszystko zostawi Philipowi, niech chłopak się domyśla. W końcu nie można rozbijać tego obrazu o Kanadyjkach, co nie?
I po co jej to wszystko jest? Przecież nie daje jej to szczęścia, a przynajmniej na tyle mało, ze teraz siedzi w pokoju muzycznym i opowiada historie swojego życia pierwszemu napotkanemu chłopakowi. Powinna się cieszyć, ze trafiła na takiego Phila, bo zawsze mogło być gorzej. Nie wszyscy z takim spokojem tolerują paplaninę nieznanych ludzi. Powiedziałabym nawet, że większość tego nie znosi, a osobą które tak robią życzą wszystkiego najgorszego. Z resztą gdyby to jej życie od koncertu do koncertu miało sens, to pewnie teraz nie siedziałaby tu sama, tylko z lożą fanów. Załóżmy, ze dobrze się stało, że Philippe jest ignorantem społecznym. Dodatkowo powiem ci, że jeśli to co mówisz jest prawdę, to ona powinna być najszczęśliwszą osobą na świecie, a swoich rodziców mieć naprawdę w głębokim poważaniu. W końcu to tłumy dawały jej szczęście, nie rodziny. Jak czasem dobrze słyszeć, ze ktoś wie co mu daje szczęście. Taki Philippe teraz tego nie wiedział. Z jednej strony czytał, leżał i spał, z drugiej mógłby coś zrobić ze swoim życiem. W końcu kiedyś tam rozpoczął małe zmiany, które teraz szły na marne. To wszystko sprawiało, że z jednej strony czuł się błogo wyzwolony, nie miał w końcu na sobie kajdan uczuć, z drugiej jednak wolał to, co było wcześniej. Nawet jeśli jego świat ograniczał się do w porywach 4 osób, to jednak ciągle był to jego świat. Opanowany, znany, spokojny. Teraz jednak rozmawiał z jakąś dziewczyną. Nie bał się, ze zachwieje jego spokój. On raczej dostrzegał w niej coś świeżego. Nie chciał, by to w niego weszło. Nie chciał zacząć szukać nieodnalezionego. To nie było w jego typie, jeszcze by zaczął się zmieniać w innym kierunku, poznawać nowe ścieżki. "Lepiej chyba pójść choćby kawałek dobrą drogą, niż zajść daleko, lecz źle" - Powtarzał sobie w duchu słowa Platona. To wtedy miałoby sens. Po prostu wybrał złą drogę. To, co miał wcześniej choć na pozór było niczym, leżało na dobrej ścieżce. Gdy obrał wyższy cel, zstąpił w inną aleje losu, to jak widać źle się skończyło. Nie powinien tego powtarzać. - Teoretycznie to większość osób w szkole ma dwa imiona. Jedno ze chrztu, idiotycznego nawyku niemagicznych do wpajania od maleńkości bredni. - Philippe całkowicie nie zrozumiał jej wypowiedzi, jakoby prowadziła dwa życia. On zawsze obierał co do innych najprostszy tok rozumowania. W końcu nie wyobrażał sobie nawet jak można by coś takiego pogodzić. Ewentualnie znieść, przecież musiało być to na swój sposób irytujące. Do mugoli nawet sowy nie można wysłać, bo już robią tragedie, a ministerstwo chcę cię spalić, za to, że ujawniasz im kawałek prawdy o życiu. Ciekawe dlaczego mugoli nie ukrywają przede czarodziejami. Taki tam mind fuck. - Wyluzuj. Na pewno jak złożysz podanie, to Gareth cie przyjmie. To dobry człowiek - Powiedział, nie wiedząc w sumie co w niego wstąpiło. W końcu Gareth był strasznie dziwny. Z jednej strony dobre serce z drugiej nie potrafił upilnować nikogo i niczego w tej szkole. Czy ona o tym wie? Raczej nie, w końcu dziaduszek nie pojawiał się za często. Siedział zamknięty w tym swoim gabinecie popijając herbatę. Typowy urzędnik. - Nie wyobrażaj sobie za wiele. - Tak, jak prosto się domyślić nie miał Phil czystych myśli i stwierdził, ze na pewno dziewczyna chce się kochać na pudle od fortepianu. nigdy nie próbował, ale jeśli już to na pewno nie miałby tego robić z dziewczyną poznaną pięć minut temu. Usiadł na podłodze, jak gdyby miał zaraz z miejsca położyć się spać i udać, ze nigdy jej nie widział na oczy. Troche nie miły jest, ja wiem, no ale co z tym zrobić. Jemu wszystko przypominało jego bliskich, a robienie TEGO akurat jedną osobę... Wiec się trochę przykro zrobiło. Takie czasy, nikt nie ma za grosz wyczucia taktu.
No właśnie, Penelopa była szczęśliwa. Szczęśliwa gdy mogła grać, gdy mogła tworzyć, gdy dawano jej taką szansę. W końcu nie każdy ma talent do pisania muzyki, pisania tekstów, pisania czegoś co daje innym frajdę, a przecież było tyle osób, które chciały jej słuchać czyż nie? Zabawne, tylko, że tym razem Gaskartch wcale nie chciała by ktokolwiek ją słuchał. Nie chciała niczego co mogło być dla niej niestosowne, i wymuszać niepotrzebne emocje, prawda? Lepiej było gdyby w tym momencie zniknęła z życia Lorraina. Ale nie. Nie zniknie! Ona lubiła pomagać innym! Cholernie lubiła pomagać i wracać ludziom wiarę w świat i w życie. No w końcu przecież tak było ciekawiej. No bo jeśli ona kiedyś będzie w rozsypce, to może ktoś właśnie jej pomoże? Tak, to byłoby wręcz cudowne! Wbiła wzrok w chłopaka, który naprawdę w tej chwili wyglądał tragicznie. Jakby był w totalnej rozsypce. Jakby był w czymś co go wypalało od środka. Ciekawe, czy tylko kot mu umarł czy stało się coś jeszcze? No w sumie może dostał z czegoś trolla, kto go tam wiedział. Nie wyglądał w każdym razie najlepiej, a może to też kwestia drzemki? Właściwie to Penelopa też nie wyglądała rewelacyjnie, zwłaszcza kiedy non stop… Cóż. Kiedy non stop się obijała, spała i lawirowała pomiędzy Hogwartem, a zespołem. -Wiesz, może i maja dwa imiona, ale nie są tak super jak moje… - Parsknęła śmiechem, po czym delikatnie szturchnęła w ramię. W końcu lubiła się przechwalać nieco bardziej niż tylko ot tak, a w tym momencie to po prostu robiła. Po co? Dlaczego? A no tylko i wyłącznie dlatego, żeby to wszystko jakoś funkcjonowało. Żeby jakoś to było, bo przecież musiało jakoś to być, a jakby było zwyczajnie to nie byłoby ciekawie. I tak zdaję sobie sprawę z beznadziejnego tekstu, ale przynajmniej obie zdajemy sobie sprawę, że coś jest mega żałosne. -Może i mnie przyjmie, tylko wiesz… Zostałabym tutaj, ale co z tego skoro, wiesz… Moi starzy zaczęliby ingerować we wszystko co mnie otacza. Ostatnio też tak było i skończyłam w Hogwarcie. To żałosne, ale właśnie tak było, a tego po raz kolejny już nie chcę, wiesz? – Jej głos był przesiąknięty smutkiem. Jej w głowie było coś więcej niż tylko żal, i poczucie tęsknoty, natomiast nieporozumienie jakie wyszło z tego co wcześniej powiedziało sprawiło, że poczuła się nieco sfrustrowana. O co mu właściwie chodziło? -A nie! Ja nie chcę uprawiać seksu! Pas bon, vous êtes un pervers! – Wybuchła śmiechem nie mogąc się opanować, że on naprawdę wziął ją za pierwszą lepszą. No jak tak mógł?! Przecież ona nigdy na żywo nie widziała penisa… To znaczy owszem na zdjęciach jak najbardziej, bo tam czasem się zdarzyło, że z mugolkami przeglądała takie perwersyjne zdjęcia, ale jakie to miało znaczenie? Żadne! -Chciałam Ci zagrać na gitarze, żebyś ocenił pewien kawałek.
Dlaczego miałby szukać pomocy? W całej jego rozsypce i cierpieniu może znaleźć wiedze na wagę złota. Człowiek doświadczając może nauczyć się więcej niż z niejednej książki, a przecież jak sam Platon twierdził tylko ludzie mądrzy są czegoś warci. To im przyjdzie zapanować nad tym światem, gdy ogarnie go samo destrukcja. To już się dzieje. Właśnie przez takie osoby jak Penelope, które nie doceniają piękna wiedzy i poznania, wolą za to śpiewać i robić miliard rzeczy, za którymi pociągną za sobą rzesze ludzi, nie zdając sobie sprawę z potencjału jaki to w sobie ma. Teraz sobie wyobraź, że jeden traumatyczny tekst, jeden zły utwór może zniszczyć jej życie. Co gorsza, może też zniszczyć życie jej fanów... Tylu ludzi przynajmniej na jakiś czas straci część siebie przez jakąś nastolatkę. Czy ona myślała nad tym wchodząc w tę branżę? Nie sądzę. Dobra, ale dosyć owijania wełny w bawełnę, bo ani to śmieszne ani sensowne. Zwłaszcza, ze tu Penelopka zaczyna coś podejrzewać, a przecież nie chcemy tego. To mogłoby ją zdruzgotać. A jeśli umrze? Philip się przecież nie zna na leczeniu, od tego jest Jossie. Ooo nie odpukać w puste! Karin nadstaw głowę, no już! (tak, jak zawsze serdecznie pozdrawiam Karin Cortez). Uf! na szczęście nie podejrzewa go o nic poważnego. Trolla to mógłby mieć z każdego przedmiotu, gdyby wszystko było jak te parę tygodni wcześniej. No ok, nie był fanem stania w miejscu, w niepewności, ale z drugiej strony lepsze to niż nic. Znaczy on tak tego jeszcze nie widzi, ale może kiedyś? - Ah ta skromność niczym Karol III de Burbon-Montpensier. - Powiedział, zaczynając zdanie wystarczająco głośno, by nie miała problemu z usłyszeniem, kończąc prawie szeptem długie nazwisko (stworzone jak to przystało na beznadziejny system francuski z linii rodu, a dopiero później prawowitej nazwy). Tak więc jak widzisz Phila za bardzo nie ujął humorek przyjezdnej, a jego mina raczej wstąpiła na tryb "zaraz spale ci dom, zabije kota, a rybkami nakarmię asfalt jeśli nie skończysz się śmiać". Urok niczym cała jego rodzina, taki nieprzyjemny akcent na rozpoczęcie znajomości. Cieszyć możemy się jedynie, ze nie jest willą, bo jeszcze by się Penelopka wystraszyła. Później... no powiedzmy, że nie za bardzo szło mu prowadzenie konwersacji. W sumie to miał teraz takie życie rodem z piosenki "Last Christmas". Opowieść o nieszczęśliwej miłości i te sprawy. Generalnie to te święta były mu teraz potrzebne jak ladacznicy różaniec. Na pewno przeżyje je niczym żyd okupacje. TYLE SZCZĘŚCIA! - Chwila... Co? Już się poddajesz?Aaaa nie pardonner, masz mnie za zboczeńca. Mów wprost, na prawdę będzie prościej - Ona to ma wyczucie taktu! Jeszcze niech powie, że na drugie imię ma Sophie lub Celie, to na pewno nie spartoli mu humoru! Przecież on tak bardzo kochał Francję, uwielbiał zwłaszcza politykę i wojskowość... Pod rządami niemieckimi rzecz jasna. Z resztą to taki rodzinny kraj! Wszyscy tam się kochają i wcale nie są przepełnieni jakimś globalnym absurdem czyli poczuciem wyższości. WCALE. - To graj, skoro i tak mnie już obudziłaś - Powiedział, po czym bardzo kulturalnie położył się na ziemi, twarz przykrywają książką, o!
Och, Philippe był straszną marudą. Naprawdę sprawa z Tatianą i Sophie go bolała, ale coś trzeba z tym zrobić. Nie mógł się przecież załamywać bo jakaś ślizgoneczka go olała. Nie była go warta i tyle, po za tym… Jeśli był tak leniwy jak teraz, to naprawdę lepiej by było gdyby dać mu jakiś proszek „dopalacz” czy coś. Po prostu trzeba wszystko było zacząć jeszcze raz. Jeszcze raz nauczyć się życia. Tego by niczym się nie przejmować. Dlaczego by się przejmować? Wszystko było przypadkiem losu, a los bywał przewrotny. No teraz patrzcie – taka Tatiana nagle znika, znika Sophie, pojawia się Penelopa i całe życie staje się inne, piękniejsze i lepsze. Nie, to nie skromność. Po prostu ona żyła na full, tak jakby jutro miało się skończyć. Gdyby miała pewność, że do jej starych nie dojdzie, że uciekła z Hogu to byłaby teraz w drodze, chociażby do Japonii. Nie ważne gdzie. Byłaby z dala od zasad i reguł, których tak nienawidziła, a on? Chodzące siedem nieszczęść. Szkoda tylko w sumie, że to właśnie natrafił na pannicę Gaskartch. W końcu z nią wszystko było przewrotne. -Wiesz co… Mam lepszy pomysł.. – Uśmiechnęła się zadziornie, po czym podeszła do niego, o dziwo na czworaka, tak. Wysiłek był jej obcy, więc po co się podnosić i wstawać na raptem pięć sekund, skoro na kolanach też można podejść. Właściwie to w stosunku do niego była maleństwem, no on był dość wysoki, a on? Taka mała! -Słuchaj… Mnie możesz tu tkwić, wiem. Jestem nadpobudliwa, zdaje sobie z tego sprawę, ale tak jest lepiej. No wiesz… Nie przejmuje się niczym, nie myślę o niczym… Po prostu żyję. – Jej głos był naprawdę przepełniony dziką nutą radości i czegoś bardziej niezidentyfikowanego. Och, ja już wiem, że Penelopa wzięła sobie za punkt honoru by mu jakkolwiek poprawić humor i zrobić coś dzięki czemu się uśmiechnie. Szkoda taka przystojniaka. Podobnie szkoda tego, że nie miała pojęcia iż nienawidził francuskiego. Ona go tam kochała! Taki seksowny język! Tak zajebiście seksowny, rozkoszny i w ogóle erotyczny. Takie na przykład Vouz-voulez de moi? Tak, pewnie kiedyś go o to spyta. -Och, tam nie jojcz! Po prostu pomyślałeś o seksie, a ja jestem na tyle święta, że nawet po piątym spotkaniu nie ląduje z facetem w łóżku. Ja właściwie nigdzie nie ląduje, no bo wiesz… To taka straszna siara. Pomyśl. Poznajesz kogoś, podoba Ci się, iskrzy, idziecie do łóżka, a on ucieka. Nieco żałosne. Takie wiesz, podpisanie cyrografu na bycie kolejną i albo będziesz wierna, albo Cię zniszczę. Nein. Nie dla mnie to! – Tak, kolejny potok słów, który kompletnie nie miał sensu. Nie, ona się nie stresowała, ona po prostu miała specyficzne podejście do wszystko, aczkolwiek to co powiedziała w tym momencie nie do końca było prawdą. Przecież mogła wszystko. Skoro on już zaczął temat seksu, to znaczy było coś na rzeczy, dodatkowo… Może i miał na coś ochotę, nie? W końcu życie w celibacie było pewnie uciążliwe. Jak dobrze, że ona jeszcze nie musiała się tego zmagać! Popatrzmy na wątek obok… Taka C. Ona to w ogóle by się ruchała z każdym, a rucha się z największym ruchaczem szkoły. Oj tam, szkoda mi jej. Taka biedna. Taka nieszczęśliwa. Tak bardzo będzie zdychać, ale nie ważne. -Słuchaj… - Uśmiechnęła się i przełożyła gitarę przez kolano, by móc coś zagrać. On i tak pewnie nie zrozumie, ale teraz jakakolwiek jej piosenka nie pasowała do sytuacji. W końcu mogła zaśpiewać wszystko i dać mu nieco więcej powera niż wykrzesałaby z siebie w swoich romantycznych i miłosnych piosnkach. Tak, żałosne! Obecnie nic jej nie inspirowało, po za tym co oglądała u siebie w mieszkaniu, a że miała mugolskie podejście mimo krwi, mimo, że miała zajawkę na mugolskie bajki i filmy, to „Król Lew” – był podstawą w jej życiu. W końcu kto nie lubi Simby? To jeden z najbardziej pozytywnych zwierzaków i gdyby tylko ludzie skończyli się wszystkim przejmować. Gdyby ludzie jej uwierzyli i zaufali. Gdyby zaufali sobie, to wszystko było prostsze, podobnie jak dźwięki, które wypływały spod jej palców. Hakuna matata, jak cudownie to brzmi. Hakuna matata, to nie byle bziik! I Już się nie martw, aż do końca twych dni! Naucz się tych dwóch, radosnych słów. Hakuna matata… -No, na pewno to znasz! Każdy to zna! Wiesz! To najlepsza mugolska bajka ever! Daj spokój, na pewno widziałeś! – Mruknęła nieco z przekąsem, ale nadal z szerokim uśmiechem. Wyglądał jakby spadła z księżyca, ale jeśli właśnie tak było, to w tym momencie go wyciągnie do swojego mieszkania, byleby mu pokazać bajkę, która była tak absurdalnie pozytywna. -A no i Hakuna Matata znaczy nie martw się. Nie ma znaczenia co się wydarzyło panie Philippie, ważne, że trzeba iść do przodu. Tak miało być! Zaufaj mi, wiem co mówię. Żadnych zakazów, obowiązków. Zacznij żyć!
On nie chciał się uczyć żyć. To, ze los jest przewroty, wszystko się zmienia, to wiedział od zawsze. Różnica jednak w podejściu wygląda tak, ze on musi wszystko przemyśleć. Był, jest i będzie taki. W końcu wszystko co kochał polegało właśnie na ,myśleniu. Bez tego ani rusz. Nie powstałoby nic głębokiego, a w swej prostocie pięknego czy mądrego. On tylko robił ot, co słuszne. Nie chciał żyć an full, bo takie życie nie jest jego warte. W nim drzemało coś wznioślejszego. Może owszem, nie pojmował tego z takim snobizmem z jakim ja to teraz pisze, ale gdzieś nie świadomie to krążyło. Myśli są czymś więcej niż zlepkiem słów. To tworzywo z którego można ulepić wszystko, emocje, uczucie, gest czy moc. Moc tak wielką, a zarazem małą, że dla większości po prostu nieosiągalną. Zaprzeczysz? - Bzdura. Uczucie potrafi być piękne, nie usnute żadnymi zakazami czy zobowiązaniami. W końcu gdy dwoje ludzi coś zaczyna, maja przed sobą pustą kartkę, na której to, co się znajdzie zależy tylko od nich - Powiedział zamyślony, przepełniony swoją myślą niczym wstrząśnięta cola pianą. Uważaj, bo jak wybuchnie stanie się nieprzyjemnie,a ty pewnie zrobisz się mokra hehs. Z resztą problem Penelopki z celibatem brzmi niczym z rozmów w toku. "Czy dziewice to gatunek na wymarciu?" i te sprawy. No na prawdę Drzyzga byłaby w niebo wzięta mogąc z nią przeprowadzić o tym wywiadzik. Ewentualnie zaradziła by na jej problem, w końcu ma od 'tego' swoich ludzi... PRoszę mi ne robić z Philipe ignoranta! Ja rozumiem czarodzieje, czarodziejami, ale przypomnę żył w zwyczajnym domu wśród mugoli. Tak więc zdarzyło mu się obejrzeć coś w telewizji, aż takim dzikusem nie był! Disney za to swego czasu był na tyle popularny, że gdyby choć nie kojarzył takich hitów jak "Hakuna matata" to byłoby mi za niego wstyd. ok, może słów nie znał czy coś, ale na pewno kojarzył. - Raczej słyszałem. Coś tam się o uszy obiło kiedyś. - Na prawdę nie wiedział co ma o tym myśleć. To wydawało mu się po prostu dziwne. Zwłaszcza, że nie gustował w muzyce, ani w jej przesłaniach. Pod tym względem był jeszcze w starożytności. Jednak dopóki nie jest w epoce kamienia łupanego, to nie masz się co martwić, że Pen dostanie od niego z czegoś w łeb. - A może ja po prostu jestem takim spokojnym człowiekiem? - Nie rozumiał czemu oceniała go, choć nic o nim nie wiedziała. Zwłaszcza, ze on się pogodził z tym, ze tak miało być. On raczej zastanawiał się dlaczego tak wyszło. Prowadził jakąś analizę przyczynowo-skutkową typową dla osób jego pokroju. Gdyby tylko było ich więcej, wiedziałaby o co mu chodzi, a tak to uczepiła się go niczym kleszcz końskiego zada i ciśnie jakimiś tekstami z dupy.
A powinien. Myślenie nie kolidowało z życiem. Zwłaszcza, że mógł żyć, normalnie – bez żadnych spin, bez niczego. Mógł funkcjonować. Wszystko mogło się wydarzyć, po co więc się ograniczać? Po co myśleć, że coś się mogło wydarzyć skoro nie było takiej świadomości? A teraz co – teraz siedziała z nim, śpiewała dla niego i wszystko szło jakoś powoli do przodu. Ale on za dużo zaczął myśleć, chciał analizować. Po co? Niech odpuści. Niech da się ponieść, to życie jakieś będzie. W miarę normalne, jeszcze się zobaczy co może przynieść los, kolejny dzień. A może pójdą się napić? Może zajarają razem trawkę? Może wydarzy się coś czego się nie spodziewają? Tak! Porwie go na swój koncert, oznajmi, że jest zajebiście sławna, a potem co? On ją oleje, a tak jak nie pozna prawdy, będzie mogła udawać kogoś kim nie jest na tyle długo by nikt jej nie pytał o to dlaczego to zrobiła. Niech Philippe pomyśli tak… Chociaż nie miał ku temu argumentów. Nie mógł w ogóle tak myśleć, zwłaszcza, że nie wiedział tego, ale gdyby wiedział to… Dostał szanse, której nie dostało zbyt wielu. Mało tego mógł spędzić z nią czas. Mógł się z nią bawić, mógł wariować, mógł skończyć w łóżku. Mógł wszystko. Niech złapie dzień. Niech da się ponieść kilku chwilom, tak bardzo ulotnym i nie do powtórzenia. Na ten moment przecież Gaskartch była kimś obcym dla niego, a mimo to wielu dałoby się pokroić by być na jego miejscu. Choć może to nieco zalatuje taką pustką z jej strony. Może powinna wierzyć w to, że ludzie będą chcieli także żyć z nią nie tylko ze względu na sławe i pieniądze? Ale w tym momencie to raczej było absurdalne. Wielu wybierało drogę, w której cenili Penelopę za talent, a za co będzie ją cenił Philippe? -Nie wiem, nieznajomy. Nigdy nie byłam zakochana. Nie wiem czym jest miłość. – Uśmiechnęła się nieco przekornie, bo właściwie bolało ją to, że życie stawało się takie niepokojąco dziwne. Musiała teraz pokazać mu siebie, swoje tajemnice, wszystko czego nie znał z jej perspektywy. Jednak nie chodziło o to, że dziewczyna się tym chwaliła, czy tam chciała to zmienić. Jeśli będzie odpowiedni czas, to pewnie się to zmieni. -Słuchaj! Zróbmy tak… Spędzisz ze mną dwa dni. Szalone dwa dni, a ja wrócę uśmiech na Twojej twarzy. Może dostaniesz list, że wygrałeś super nagrodę, albo teleportujemy się do perfekcyjnego miejsca, w którym będziemy mogli udawać kogoś kim nie jesteśmy. Może ktoś do Ciebie napisze, a Tobie wróci humor. Nie ważne! Zaryzykuj, dlaczego by nie, co? – Głos Penelopy był przesiąknięty czymś pozytywnym, czymś od dawna nieznanym Philippowi. Cierpiał, zdaje sobie z tego sprawę. Mam tego pełną świadomość. To było oczywiste, aż zanadto. Jednak po co teraz mącić w głowie komuś kto jest nadzwyczaj samotny i potrzebuje czegoś więcej niż tylko rozmyślania o Platonie. Życie. Życie łap garściami Lorrain, a nie tylko myśl i analizuj. Zabaw się. Przez te dwa dni. Daj jej szansę na coś co może być głupie. Przecież nie mało znaczenia to, że cokolwiek się zmieni. Nic nie miało znaczenia. To tylko życie. Cudowne życie, które mogło się zmienić. Daj mu szansę, bo dlaczego by nie? Jeśli będzie żałować to wróci do swojej codzienności, a ona potraktuje to jako niesamowitą przygodę, którą będzie wspominać z uśmiechem na ustach. -Zaryzykuj Philippie! Nie masz nic do stracenia.
Dobra. To na pewno był jakiś kiepski żart czy coś. Nie rozumiała listów Olivera, nie mniej jednak postanowiła się z nim spotkać, skoro chciał się bawić w takie gierki. Bo nie oszukujmy się, ale nie za bardzo się odzywał od ich ostatniego spotkania w Kanadzie. Nagle sobie o niej przypomniał, wysłał pierścionek, plastikowe kwiaty... Nie była przekonana do tego wszystkiego, ale i tak zamierzała zerwać ze Stone'm, który nie poświęcał jej wystarczająco dużo uwagi. Cóż, Scarlett nie należała do kobiet, które można mieć przez chwilę, a potem je odłożyć i zapomnieć. Przynajmniej jeżeli obie strony zgadzały się na związek. Nawet ten taki otwarty, gdzie każdy mógł w międzyczasie spotykać się z innymi. Są jednak jakieś zasady i granice, których nie powinno się przekraczać mimo wszystko. A ona nie godziła się na to, aby ktoś miał ją tak bezczelnie olewać. Powinien być na jej skinienie, szczególnie w momencie, kiedy sama wręcz się do niego pchała! Wyglądała jak zwykle idealnie, ale nie jakoś odświętnie. Przygotowywała się wiele czasu do tego spotkania, choć sądziła, że Watson wyjawi jej cały niecny plan. Ewentualnie powie, że to miało na celu zwabienie jej i ogólnie chce ją tylko przelecieć. Spoko. Nic nowego w sumie. MAJTKI TO PRZEŻYTEK, I TAK TRZEBA JE CIĄGLE ZDEJMOWAĆ. Z takimi myślami przekroczyła próg muzycznego pokoju. Usiadła na jakimś fotelu czy czymś tam i chwyciła do ręki gitarę akustyczną. Chwilę próbowała ją dostroić, a potem... potem zaczęła grać jakąś smutną melodię, którą pamiętała jeszcze z dzieciństwa. Nie chciała wracać do niego myślami, ale jakoś tak wyszło...
Oliver natomiast nadal nie wiedział dlaczego się do niej nie odzywał przez tak długi czas. Pewnie dlatego, że jego siostry miały sporo kłopotów, a on sam gubił się pomiędzy terapiami, których ostatnio sporo ominął i to budziło jego lęk. Bo nie znosił wrzasków obcych ludzi, które i tak nic nie wnosiły, nie wspominawszy już o wzroku pełnym pogardy. W końcu jednak, kiedy już uporał się ze swoją panią psycholog ona spytała go dlaczego ciągle mówi o Juno, skoro wcześniej gdy była jakoś szczególnie nie zajmowała jego myśli. Oliver miał przez to spory problem by udzielić właściwej odpowiedzi, bo bezmyślne "kocham ją" trafiło na listę wyrażeń, których kobieta zabroniła mu używać ze względu na ich ogromną wagę i na brak rozumienia tego przez Watsona. Zatem opowiadał on jej znów, że Juno była w porządku, że była kumplem, z którym często się pieprzył i to było fajne. Kobieta wtedy zmarszczyła brwi i poprosiła Olivera, aby umówił się z kimś, kto nigdy nie był dla niego kumplem, ale był dla niego ważny... To właśnie wtedy powstał list do Scarlett, a jego treść była dość oryginalna ze względu na to, że powstawał przy siostrze Felicie, którą w tym samym dniu odwiózł do domu. I tak oto teraz szedł w stylizacji wybranej przez dziesięciolatkę, która składała się z czerwonych skarpet i marynarki w podobnym kolorze, jak i czarnych spodni, pantofli i koszuli zapiętej aż pod szyję ze śmieszną muchą w grochy. Ponadto na jego głowie znajdował się kapelusik, a w ręku trzymał kwiaty. Co prawda nieco sobie żartował tym strojem, ale przecież wszyscy wiedzieli, że Watson ma sporo poczucie humoru, więc na pewno nikt nie brał go na poważnie. Tak czy owak bardzo zasmucił go fakt, że Scarlett już tu była. Chociażby ze względu na to, że zamierzał artystycznie usiąść przy fortepianie, kwiaty rozłożyć na nim i wygrywać takty spokojnej melodii. Co prawda nie umiał grać na fortepianie, ale zapisał sobie na kartce zaklęcie, które powodowało, że instrument sam miał wygrywać jakąś ckliwą balladę... Cały misterny plan uj strzelił, bo przecież nie będzie przy niej czarował czytając formułki z pomiętej kartki! Podszedł jednak do niej i pocałowawszy ją w dłoń uśmiechnął się szeroko wręczając jej prawdziwe róże! (Aż trzy!) - Witaj Scarlett... Wybacz me spóźnienie, acz zatrzymały mnie korki spowodowane chmarą Twoich fanów na ruchomych schodach. Nawiasem mówiąc trzeba z nimi zrobić porządek, bo są straszliwie rozbestwieni. - Zażartował i przyglądał się jej przez dłuższą chwilę. Wydawała się być czarująca jak zawsze!