Osoby: Vill Finn Lind, Shenae D'Angelo, wszyscy inni, którzy zechcą przedświątecznej gry Miejsce rozgrywki: Hogwart/Hogsmeade Rok rozgrywki: 2013/14 Okoliczności: pierwsze spotkanie Linda z D'Angelo, przedświąteczne zagryzki D'Angelo, szał zakupów - w jej przypadku, bożonarodzeniowa gorączka zdobywania sojuszników; dla Villara koszmar minionych świąt; święta, święta, święta
Wsparta plecami o ścianę przed klasą zaklęć, wpatrywała się w mur przed sobą. Stała w bezruchu z jedną ręką przytrzymującą ciężką torbę na ramieniu. W drugiej spoczywała różdżka. Dziewczyna widocznie ćwiczyła jakieś zaklęcie, poruszając nadgarstkiem. Powtarzała czynności z ostatnich zajęć, próbując przypomnieć sobie ich przebieg. Ruch jej dłoni, choć zdecydowanie należał do pewnych, pozbawiony był lekkości i płynności. Wykonywała go zbyt raptownie. Być może dlatego, że myśli tak naprawdę uciekały jej na inny tor. W momencie, w którym jednak uczniowie zaczęli wychodzić z Sali, mogła przestać udawać skupienie. Jednym ruchem zręcznie wsunęła różdżkę pod rękaw szaty i splotła obie ręce na piersi, wpatrując się z lekkim znużeniem w uczniów opuszczających klasę. Jeden, drugi, następny, kolejny… nie przyglądała im się zbyt uważnie. Szukała konkretnej, jednej jednostki. Z lekkim zażenowaniem pogodziła się z faktem, że chłopak jako jeden z ostatnich opuścił salę. Ale sposób w jaki go powitała, wskazywał, że nie to jedno miała mu do zarzucenia. - Villar Finn Lind – rzuciła zimno, niezbitym tonem, jakby znała go od zawsze, choć jego imię poznała dopiero wczoraj, kiedy właściwie po raz pierwszy zaczęła się interesować jego osobą. - Co powiedziałbyś na… - tutaj urwała, poprawiając pasek torby na ramieniu i nie biorąc pod uwagę kierunku marszu chłopaka, przepchnęła go na jedną stronę korytarza, a zaraz potem na schody, prowadzące w stronę Wieży Krukonów. - Mógłbyś? Wbrew formie tych słów, to wcale nie było żadne pytanie, bo dziewczyna nie czekała na żadną odpowiedź, powiesiła mu swoją torbę na ramieniu, zatrzymując się razem z nim i spróbowała z niej coś wyciągnąć, teraz, kiedy ją podtrzymywał (póki podtrzymywał?). - … wspólne wyjście do Hogsmeade? – zakończyła w końcu, wyciągając ze swojej torby poszukiwany przez nią arkusz papieru i wręczyła mu go do ręki. Na małym świstku napisana była tylko krótka notka z datą, godziną i miejscem spotkania. - Znam co najmniej dwa powody, dla których powinniśmy się tam spotkać. Propozycja wyjścia do wioski najwyraźniej też nie była pytaniem. Odebrała od niego torbę, wieszając ją na powrót na ramieniu i utkwiła w nim spojrzenie, mimo braku pytania, oczekując odpowiedzi.
Dzisiejsza lekcja nie była jakoś szczególnie interesująca, pozwolił więc swoim myślom odpłynąć w stronę zbliżających się świąt - pierwszych, w które być może nie usiądzie przy jednym stole z ukochaną babcią. Z klasy wyszedł niemal ostatni, nie mając ochoty przepychać się w tłumie rówieśników. Prawdę powiedziawszy teraz miał ochotę wsiąść na miotłę i polatać, by wyrzucić z siebie frustrację. W tej szkole do tej pory było tak samo nudno jak w starej, co nie sprzyjało pozytywnemu myśleniu. Wychodząc z klasy usłyszał jak ktoś woła go po imieniu. - Shenae D'Angelo. - Skinął jej uprzejmie głową, po czym wyminął, kierując się w stronę dormitorium po miotłę. Przez chwilę przemknęło mu przez myśl pytanie, dlaczego czarnowłosa dziewczyna w ogóle się do niego odezwała - do tej pory nie utrzymywali poza zajęciami praktycznie żadnych stosunków, a i podczas lekcji nie pracowała z nim w jednym zespole. Nagle poczuł, jak dziewczyna uwiesza się na jego ramieniu i ciągnie w kierunku Wieży. Zdziwiony uniósł jedną brew, jednak pozwolił się prowadzić, ciekawy do czego zmierza ta sytuacja. Przystanął jednak, kiedy dziewczyna bezceremonialnie powiesiła mu na ramieniu swoją torbę, zaczynając w niej grzebać. Mógłby nawet pokusić się o stwierdzenie, że jest ona niegrzeczna, tak sobie nim rozporządzać, jednak zainteresowała go swoją bezpośredniością. - Hogsmeade? - powiedział w końcu, przyglądając się karteczce w swojej dłoni. - Ciekaw jestem tych powodów, kontynuuj. - Przeniósł wzrok na dziewczynę, poprawiając sobie na ramieniu jej torbę. W gruncie rzeczy nie była ciężka, mógł ją przez chwilę potrzymać, jeśli wiąże się to z odpowiedzią na pytanie. Co jak co, ale zaintrygowała go ta sytuacja.
Kojarzył ją. To dobrze. Po tak krótkim okresie nauki w Howarcie, ona nie byłaby pewna czy zapamiętałaby każdą, nieistotną twarz. Nie żeby sama była nieistotna, miała na ten temat odmienną opinię, ale na jego miejscu prawdopodobnie nie zwróciłaby na innych szczególnej uwagi. On przywitał ją nawet uprzejmie, czym tylko udowodnił jej, że nie mogła go z nikim pomylić. Mało jeszcze pozostało w tej szkole osób, które zachowywały wobec niej grzeczność. Przejmując od niego swoją torbę, patrzyła mu prosto w oczy, uśmiechając się trochę ironicznie, albo ukrywając zawód nad jego mało entuzjastyczną reakcją, albo wręcz przeciwnie – zainteresowanie. Trudno było powiedzieć. - Powiedziałam, że znam dwa powody, dla których warto się spotkać, ale nie pamiętam, żebym wspomniała, że chcę się nimi z Tobą teraz podzielić. Wskazała głową na kartkę, poprawiając, podobnie jak on wcześniej, pasek torby na ramieniu. - Będziesz? Wygląda na to, że nie masz szczególnego wyboru. Wszystkiego dowiesz się na miejscu. Oparła się ramieniem o zaokrągloną ścianę, wchodząc jeden stopień do góry, żeby zrównać z nim poziom. Z tej pozycji patrzyła na niego nawet lekko z góry. - Jesteś tu nowy, więc może jeszcze nie wiesz, ale pytam tylko przez grzeczność, czego nie robię zbyt często. Więc? Nutka w jej tonie wskazywała na lekkie zniecierpliwienie, ponaglała, choć wcale nie dawała mu dużo czasu na odpowiedź. Splotła ręce na piersi, nie spuszczając z niego zdecydowanego, nieco chłodno prezentującego się spojrzenia błękitnych oczu. Widocznie nie miała problemu z natarczywym przewiercaniem dopiero co poznanych ludzi na wskroś. Naturalny odruch, którego nie naprawiała, albo po prostu nie próbowała naprawiać.
Odwzajemnił jej spojrzenie prawie siłą hamując się przed podobnym ironicznym uniesieniem kącików ust. Zastanawiał się, czy dziewczyna chciała go do czegoś sprowokować. Słyszał o niej w Pokoju Wspólnym kilka rzeczy, jednak jak do tej pory nie miał możliwości porozmawiania, nie mógł być więc tego pewien. - Myślę, że jednak mam wybór, dopóki nie rzucisz na mnie Imperiusa. A nawet wtedy nie byłoby ci łatwo - odpowiedział spokojnym głosem, krzyżując ręce na piersi i opierając się o ścianę; ta rozmowa zaczynała niemal go bawić. Raz jeszcze zerknął na notkę w dłoni. Na czas możliwego spotkania nie miał żadnych konkretnych planów, zastanawiał się jednak, czy ma ochotę trwonić swój czas z tą dziewczyną. Niby okazała się trochę mniej nudna od zdecydowanej większości ludzi, jakich poznał, jednak... Cóż, może uda mu się nakłonić ją, żeby wyjawiła swoje powody. - Czyli mam rozumieć, że to jakiś przywilej? Panna Shenae nie tylko się do mnie odezwała, ale również zapytała o coś? - Uśmiechnął się jednak w końcu ironicznie, wsuwając pergamin do kieszeni szaty. - Nie wiem jeszcze, co będę wtedy robił. Nie lubię niepotrzebnie marnować czasu. - Zaczął się zastanawiać, jak długo ona może tak intensywnie wpatrywać się w niego. Sam nie miał z tym problemów, mógł przez dowolny czas odwzajemniać jej spojrzenie, jednak była pierwszą osobą, która zachowywała się względem niego tak apodyktycznie. Więc? Po co miałbym spotkać się z tobą w Hogsmeade?
Zrzuciła torbę z ramienia na ziemię, bo jednak zapowiadało się na ciut dłuższe dywagacje niż się spodziewała, a torba może wydawała się lekka, kiedy niosło się ją na ramieniu przez kilka chwil, ale nie przez cały dzień. Podciągnęła jedną nogę do góry, opierając ją na ścianie, nie tracąc rezonu, chociaż chłopak starał się jej wejść na ambicje. - Oj, kotku. Zawodzisz mnie. Nie potrzebuję Imperiusa, a zwykle i tak dostaję to czego chcę, nie uciekając się do tak żałosnych metod. Siła argumentu, szczęście, umiejętność manipulacji? Nie wiem, co jest tego przyczyną. Lubię wierzyć, ze mój wrodzony urok osobisty. Nawet nie próbowała oszukiwać chłopaka, że takowy posiadała. Nie zmieniła spojrzenia, które wcale nie złagodniało w czasie ich rozmowy, a jeszcze bardziej się zaostrzyło. Przynajmniej do momentu, dopóki nie palnął drugiej części swojej wypowiedzi. Zaśmiała się po niej krótko, w trochę wymuszony sposób, dla osiągnięcia zadowalającego ją efektu. A kiedy ta szopka zaczęła ją nudzić, zaczesała odruchem włosy do tyłu, odpychając się od ściany i podeszła bliżej w stronę chłopaka. - D’Angelo, nie Shenae – poprawiła go już z większą powagą, na wstępie, nim przeszła do rzeczy – Nie zrozumieliśmy się. To nie było pytanie. Ani prośba. Ja nie proszę. Rzucam propozycją. Chodźmy do Hogsmeade. Nazywaj to jak chcesz. Dla mnie to spotkanie dwóch poważnych ludzi. Idź, nie idź, Twoja decyzja. Tylko już nie trzymaj napięcia. W pewnym momencie to się zaczyna robić nudne. Znów poprawiła torbę na ramieniu, którą musiała zawiesić na nim, odkąd odsunęła się od ściany. W końcu przerzuciła z niego spojrzenie za jego ramię, z powrotem zaczesując włosy i przytrzymała rękę na karku, powracając wzrokiem znów na niego, widocznie już znużona. - Na mnie się nie marnuje czasu. Przyjdź, a zobaczymy czy miałam rację. Chwilę milczała, czekając na jego reakcję. Był uparty. Kolejny raz zadał jej to samo pytanie, zdając się analizować wszystkie za i przeciw ich spotkania w Hogsmeade. Czemu miałby się z nią spotkać? Pochyliła się nad jego uchem, rzucając krótko. - Bo jesteś zainteresowany. I wyminęła go, odwracając się jeszcze na chwilę do niego przodem, mimo wszystko kierując się po schodach w górę. - Możemy tak stać i udawać cały dzień. Ja – że wcale mnie nie rusza, czy przyjdziesz, czy nie, choć wolałabym żebyś przyszedł, a ty, że Cię to nie zachęca – a zachęca. Albo, po prostu się już rozejdziemy. Widzimy się w Hogsmeade. Mam jeszcze stertę zadań do odrobienia. Do piątku, Lind. Po swoich ostatnich słowach w końcu odwróciła się przodem do stopni pnących się w górę wieży i faktycznie, skierowała się w stronę Pokoju Wspólnego Krukonów. Ceniła sobie swój czas, który mogła spędzić nad nadrobieniem zaległości w nauce, chociażby.
Prychnął, słysząc, jak nazwała go kotkiem. Co jak co, ale nikt to tej pory nawet nie pomyślał o nim w ten sposób - i całe szczęście. Ta dziewczyna była tak... irytująco apodyktyczna! A przez to stawała się mniej nudna i mogła dostarczyć Villowi pewnej rozrywki. Dlaczego miałby się jej dobrowolnie pozbawiać? - Argumenty? Żadnych nie usłyszałem. Szczęście, być może. Manipulacja? Powodzenia - patrzył na nią z półuśmiechem, cały czas zachowując fasadę całkowitego niewzruszenia, choć zaczynał być coraz bardziej zaintrygowany, czego ona może od niego chcieć. - D'Angelo w takim razie, niech będzie. - Wzruszył ramionami nadal nie ruszając się z miejsca. - Och, i nie utrzymuję napięcia. Staram się jedynie zrozumieć, czego możesz ode mnie chcieć. Westchnął lekko, podsumowując, co udało się mu o niej dowiedzieć w ciągu zaledwie kilku minut. Wysokie poczucie własnej wartości, wiara we własne siły, głębokie przeświadczenie, że inni będą tańczyć, jak im zagra. Apodyktyczna, niecierpliwa i chłodna. Nie tak bardzo opanowana, na jaką chciałaby uchodzić. Najwyraźniej przez cały czas próbuje pamiętać o tym, by utrzymywać pozę, za jaką się skryła. Ale jest niesamowicie uparta, więc udaje jej się to. - Cóż, nie mogę powiedzieć, że nie jestem. - Przyznał jej rację zgodnie z prawdą; a raczej nie zaprzeczył. - Do zobaczenia... następnym razem. - Dodał jeszcze patrząc, jak odchodzi. Sam nie wiedział jeszcze, czy ma ochotę pojawić się w piątek. Do Hogsmeade i tak się wybierze, przez wyjazdem na święta musi kupić kilka upominków, jednak czy się z nią spotka? Całkiem możliwe. Odbił się od ściany i ruszył śladem D'Angelo, żeby wreszcie złapać miotłę i odprężyć się, latając.
Nie lubiła Trzech Mioteł, z prostej przyczyny – tłumy uczniów jakie się tam przewijały nie były dostosowane do jej uszu i zasobów cierpliwości. Nic dziwnego, że wybierała możliwie jak najmniej uczęszczane bary. Tak jak ten. Rozłożyła się na miękkiej kanapie, próbując ignorować typowy, czarodziejski przepych w wystroju. Rozłożyła przed sobą plansze z różnymi szkicami, kartki z notatkami i jeden podręcznik, wypchany dodatkowymi notkami. A jako, że właściciel nie chciał jej sprzedać trunku, zadowoliła się gorącą czekoladą. Grzejąc nią ręce. Dopiero po kilku minutach spędzonych w pomieszczeniu, zdjęła szalik, odkładając go na bok, dostrzegła oczekiwaną przez siebie sylwetkę w drzwiach. Obserwowała go w milczeniu, zastanawiając się czy podejdzie do jej stolika. Wpatrywała się w niego intensywnie, ale nic więcej z tym nie zrobiła. Po prostu – czekała. Nie rzucając się w oczy, a przynajmniej nie z rozmysłem. Tak czy inaczej ubrana w pastelowe kolory z mocno kontrastującymi z jej ubiorem czarnymi włosami opadającymi jej kaskadą na ramię, wyróżniała się wśród, głównie starszych, mieszkańców Hogsmeade. Żeby nie wyróżniać się aż tak mocno, siadła płytko na kanapie, splatając ręce na piersi, podążając wzrokiem za chłopakiem. Podejdzie, czy uda, że jej nie widział?
Spokojna, zimowa aura Hogsmeade działała na niego uspokajająco. Nawet wszędzie kręcący się uczniowie nie mogli zniszczyć tego kruchego spokoju, jaki zdołał wypracować przed powrotem do domu. Niestety, tym razem miało być jeszcze gorzej niż zwykle. Poza wiecznie nieobecnym ojcem przy stole zabraknie też babci, która nie mogła się do nich wyrwać - w Dolinie dość mocno zachorowało kilku ludzi i musiała się nimi opiekować prawie bez przerwy. Zimny wiatr próbował wedrzeć się pod poły płaszcza i wysoko postawiony kołnierz, skierował się więc w stronę najbliższego pubu. Całkiem przypadkowo okazało się, iż jest to miejsce, w jakim miał spotkać się z Shenae D'Angelo. Zmarzł jednak, a poza tym ciekawy był tego, czego od niego chciała, postanowił więc choć na chwilę pojawić się w środku. Siedziała, oczywiście, na jednej z wygodnie wyglądających kanap i otoczyła się mnóstwem papierów i jakimiś książkami. Widać już na niego czekała, choć pewnie nie chciała się do tego przyznać. Sam postanowił najpierw zamówić sobie coś ciepłego do picia, zanim ruszy w jej stronę. Po krótkiej wymianie zdań z barmanem zamówił herbatę jaśminową. - Shenae. - podszedł do niej wreszcie, celowo przy powitaniu używając jej imienia. Zdjął płaszcz i szalik, zostając w czarnej koszuli i spodniach, po czym rozsiadł się wygodnie na drugiej kanapie, patrząc w ciszy na dziewczynę. W końcu to ona chciała się z nim spotkać, niech więc teraz się produkuje.
Przewróciła oczami, kiedy podszedł do baru, ignorując ją na ten moment. Coś zamawiał, więc pokręciła lekko ze zrezygnowaniem głową i pochyliła się nad swoimi notatkami, skupiając się na nich przez dłuższy moment. Dopiero kiedy w końcu dotarł do jej stolika, uniosła na niego spojrzenie, przytrzymując gorący kubek w dłoniach, który służył jej chyba bardziej jako termofor niż napój do picia. W momencie, w którym ją przywitał, zacisnęła smukłe palce na trzymanym naczyniu, ściągając lekko usta. Wyraźnie było widać, że nie podoba jej się zwracanie się do niej pełnym imieniem. Nie poprawiła go jednak, świadoma faktu, że upominanie się może przynieść odwrotny skutek do zamierzonego. - Cześć byłoby równie dobrym sposobem na zaczęcie rozmowy – zauważyła wstając ze swojego miejsca i przeszła się wokół stolika, zatrzymując się po stronie chłopaka. Najpierw oparła się jednym biodrem o stolik, rzucając przed chłopakiem grafik, na którym oparła dłoń, przytrzymując kartkę na razie tylną stroną przyciśniętą do blatu. - Słyszałam, że latasz na miotle. – zaczęła, dopiero teraz obracając papier górą do nich, wskazując palcem na jego nazwisko w składzie drużyny. - Jesteś w drużynie. Tu jest Twój grafik, harmonogram prywatnych treningów ze mną, albo z kimkolwiek z drużyny, jak wolisz. Po feriach mamy pierwszy trening. Nie spóźnij się. Splotła ręce na piersi opierając się teraz całkiem pośladkami o stolik za sobą, przysiadając na nim lekko. W tej pozycji mogła swobodnie patrzeć na niego z góry, siedząc prawie naprzeciwko niego. - W tym momencie ludzie zazwyczaj dziękują mi za taką szansę.
Spojrzał na nią spokojnie, z lekko kpiącym uśmieszkiem. - Cześć? - Odpowiedział, gdy, podeszła do niego. Jej zachowanie stawało się już nie interesujące, a irytujące. Po raz kolejny wkraczała w jego przestrzeń osobistą, naruszając ją bez wyraźnego powodu, co zaczynało męczyć chłopaka. - Latam. Lubię latać. - Przytaknął, odsuwając się lekko, by lepiej widzieć dziewczynę. - Dlaczego myślisz, że chciałbym w ogóle grać? Tłok na ziemi jest wystarczający, w powietrzu lubię być sam. Drużyna Quidditcha! Też coś! Villar lubił latać i robił to nieźle, jednak naprawdę nie wiedział, czy nadawałby się do drużyny. Nie był typem społecznika i zdecydowanie nie miał ochoty się zmieniać. Z czystej ciekawości jednak wziął do ręki harmonogram treningów i przeglądając go. W sumie nie musiałby rezygnować ze swoich przyzwyczajeń, a treningi osobiste zamiast takich z całym zespołem mógłby jeszcze znieść. Ewentualnie. - Gdybym był zainteresowany, mógłbym dziękować. W tym momencie otrzymał swoje zamówienie i zaplótł długie palce dokoła gorącego kubka. Delikatny zapach jaśminu uniósł się w powietrzu, przez co uśmiechnął się odrobinę i zmrużył oczy. - Och, niech ci już będzie. Dziękuję. I pojawię się na pierwszym treningu, jednak nie licz, że na pewno zostanę. - Machnął na nią dłonią. - Usiądziesz teraz normalnie, Shenae, czy dalej będziesz nade mną zwisać? - spytał jeszcze znudzonym tonem. Może, jeśli wystarczająco ją zirytuje, to D'Angelo da mu trochę spokoju? Zimny błysk w jej oczach pokazywał, że jest zawzięta i nie przyjmie odmowy, jednak sam nie był do końca przekonany, czy chce grać. Nie przekreślał jednak takiej możliwości, dlatego zgodził się przyjść na trening, spróbować.
Zanim się odezwała, wysłuchała do końca jego. Siedziała w tej samej pozycji od początku jego wypowiedzi do samego jej finiszu, ze splecionymi na piersi rękoma, spojrzeniem, nad którego wyrazem nie panowała. Każdy wiedział, ze nie powinien czuć się wyjątkowo, kiedy D’Angelo patrzyła na niego zimnym spojrzeniem, była to ta, tak charakterystyczna część, jej sposoby bycia, że niekiedy stawała się nawet znakiem rozpoznawczym. - I będziesz sam – potwierdziła jego słowa, zaczesując włosy za ucho. W tym samym momencie kiedy on jeszcze kontynuował swój krótki wywód, ona przechyliła się do tyłu, sięgając po jakieś kolejne kartki. Mimo wszystko słuchała go uważnie. - Jak widzisz, potrzebujemy obrońcy. To nie jest jakaś szczególnie wymagająca od Ciebie kontaktu z drużyną rola. Wystarczy, ze będziesz miał nas na oku i łapał kafle. Trening i tak przeprowadzę Ci na wszystkie pozycje, żebyś mógł wniknąć w rozumowanie każdego gracza na boisku. Jeśli to będzie Ci mało, możesz się zgłosić do innych członków zespołu o pomoc. Ja jestem Ścigającą. Po krótce przedstawiła mu osoby zajmujące wszystkie pozycje w drużynie i dodała jeszcze kilka informacji o ludziach, których chętnie chciałaby jeszcze zrekrutować, w tym jego, podając mu jego własny, krótki życiorys. A przynajmniej te zupełnie nieistotne fakty z jego życia, które jej się na jego temat udało zdobyć. Zamilkła w momencie, w którym w końcu łaskawie zgodził się dać drużynie szansę. - Świetnie – skwitowała – bo widzisz, nie musisz mnie nawet lubić. Nie chodzi o mnie, a o drużynę. Brakuje nam obrońcy, więc jeśli miałbyś szybko opuścić boisku z mojego, a nie z ich powodu, pomyśl nad tym jeszcze dwa razy. Wzięła kartki ze stolika w ręce, układając je w równy stosik na udzie i uniosła na niego wzrok, trochę krytyczny, kiedy zarzucił jej, że nad nim wisi. - Nie mogę, Lind. Nie myśl sobie, że czerpię przyjemność z przytłaczania Cię swoją bliską obecnością. Muszę Ci coś pokazać. Zarzuciła włosy na jedno ramię, kładąc bezpośrednio przed nim plan boiska z rozrysowanymi na nim kilkoma liniami różnych kolorów, magicznie poruszającymi się po planszy. Pochyliła się nad tymi stosami kartek, więc pewnie i nad jego ramieniem, wskazując na poszczególne punkty na kartce. - To są nasze taktyki z zeszłych lat. Tu masz wykreślone wszystkie błędy, jakie popełnialiśmy. Te słupki… I tutaj dała mu krótką tyradę skrócającą mniej więcej cały zeszły sezon. - Teraz nie gramy, ze względu na rozgrywki Juniorów, ale chcę nas podnieść w tym roku. Następny rok jest moim ostatnim, warto się przyłożyć do tego już teraz. Na chwilę urwała, wpatrując się w parujący napój, obok, którego opierała się ręką. - Jaśmin, huh? – mruknęła bardziej do siebie niż do niego i potrząsnęła lekko głową prostując się i odsuwając od niego dając mu trochę więcej prywatnej przestrzeni. - Co mam zrobić, żebyś nie podchodził do tego z tak dużym dystansem, Lind? Oparła się na biodrze, wpatrując się w niego z uwagą. Prawdopodobnie powinna dać mu po prostu czas, ale widocznie wolny czas nie był jej mocną stroną. Sama sobie nie dawała nawet chwili wytchnienia, więc nic dziwnego, że z tą samą niecierpliwością podchodziła też do innych.
Spoglądał na nią spokojnie, popijając herbatę i śledząc wzrokiem wszystko, co podsuwała mu pod nos. Niechętnie musiał to przyznać, ale imponowała mu jej wiedza i samozaparcie, nawet jeśli chodziło o coś tak trywialnego, jak Quidditch. Lubił słuchać osób, które mówią o czymś z prawdziwą pasją i zaangażowaniem, tak samo jak on, kiedy miał obok wiernego słuchacza. - No tak, obrońca. Raczej niezbędny, by móc rozgrywać mecze. - Skinął głową i przysunął się, by móc dokładniej zanalizować wszystkie rysunki i wykresy. - Och, nie bój się. Jestem Krukonem. Doskonale zrozumiem, co masz mi do przekazania. Był pod niewielkim wrażeniem tego, jak dobrze znała wszystkich członków drużyny. Nawet o nim potrafiła co nieco powiedzieć. To nic, że nie były to żadne znaczące fakty, jednak musiała spędzić trochę czasu, żeby je poznać. - Nie myśl, że wszystko tutaj kręci się dokoła ciebie. - Machnął na nią ręką; jeśli miałby opuścić boisko, to na pewno nie z powodu jednej osoby, nie ważne, jak irytująca by była. - Jak chcesz, chociaż zawsze możesz usiąść obok. - Wzruszył ramionami, jednak przesunął się na tyle, by dziewczyna, jeśli zechce, mogła zająć miejsce na tej samej kanapie. Niekłamane zainteresowanie Shenae sportem spowodowało, że i w nim pojawiła się pewna iskierka, podsycana krótką historią działań drużyny i jego rzadkimi, acz trafnymi pytaniami. - Nie lubisz jaśminu? Jedna z najlepszych, moim zdaniem. - Spojrzał jej w oczy, przysuwając kubek do ust i upijając kilka małych łyków. Roześmiał się na jej ostatnią uwagę. On w końcu zawsze taki był, do nowych rzeczy nie potrafił podchodzić inaczej, niż właśnie z dystansem. Jednak jeśli ktoś potrafi go do czegoś zapalić, to... - Opowiadaj dalej. I usiądź normalnie, kobieto! - Rozparł się wygodnie w swoim rogu kanapy. - Powiedz mi jeszcze, co jeśli nie będę nadawał się na obrońcę? Nie znasz moich możliwości, nie widziałaś mnie latającego. Nie, żebym od razu zakładał coś takiego, ale jeśli? Rozumiem, że ten rok jest dla ciebie bardzo ważny, dlatego myślę, że powinnaś wybrać najlepszą osobę. Jego herbata skończyła się, więc machnął ręką na barmana, by przygotował drugą porcję. Naprawdę uwielbiał jaśminową herbatę i nie obchodziło go, co na ten temat ma do powiedzenia D'Angelo.
Przechyliła głowę na bok, kiedy wtrącił się w jej monolog. Właściwie nie wymagała od niego żeby się teraz odzywał. Była jak profesor na uczelni, gadała do siebie, nie przejmując się tym czy ktoś ją słucha czy mówiła tylko do siebie. Jak każdy wykładowca, czasami zbyt ufnie założyła, że wszyscy powinni w grobowej ciszy chłonąć jej słowa jak gąbka i zapisywać je sobie w pamięci, w module w mózgu opisanym w języku szesnastkowym tytułem: „Mądrości D’Angelo”. Każdy powinien mieć w umyśle zaprogramowaną przegródkę tylko na taką wiedzę. Nic więc dziwnego, że patrzyła na chłopaka w tym momencie z nutą sceptycyzmu, nieprzyzwyczajona do tego, że ktoś mógłby zadawać jej teraz pytania. Mimo wszystko nie skomentowała tego w żaden złośliwy sposób, wyprostowała się na chwilę, chrząkając lekko po jego wypowiedzi, wyraźnie nie zgadzając się z jego opinią. - Lubię wierzyć, ze nie kolor krawata świadczy o inteligencji. Tą pozwól, że sama zweryfikuję. Mimo wszystko musiała przyznać, że wyglądał jakby załapał wszystko za pierwszym razem. Cały jej wywód na temat Quidditcha i graczy. Nie przeszła jednak jeszcze do analizy przeciwnych drużyn, ale na to przyjdzie jeszcze czas. Nie mogła go zawalić natłokiem informacji przy pierwszym spotkaniu. Vill nie musiał wiedzieć, że D’Angelo była głęboko zakorzenionym teoretykiem. Zmuszenie ludzi do słuchania jej czasem okazywało się skuteczniejsze niż zmotywowanie ich do przyjścia na treningi. A propo… to gadanie trochę wysuszyło jej gardło, musiała pochylić się nad stolikiem, żeby sięgnąć po swoją gorącą czekoladę. Jak się okazało, poza zasięgiem jej rąk. Nic dziwnego, ze w ruch poszła różdżka: - Vingardium Leviosa – wykorzystała proste zaklęcie z poziomu pierwszej klasy i upiła kilka łyków napoju, kiedy w końcu mogła po niego sięgnąć dłonią. Korzystając z okazji, ze chłopak ustąpił jej trochę miejsca, oparła się wygodniej kolanem na siedzisku, nie zmieniając jednak pozycji, dopóki nie skończyła swojego wykładu, po którym zerknęła na niego z boku. - Jaśmin jest mi całkowicie obojętny – mruknęła kłamiąc gładko, odwracając jednocześnie od niego spojrzenie, zupełnie bez zastanowienia, nie widząc w tym niczego podejrzanego, choć wcześniej nie spuszczała go z oka. Normalnie nie pochwalała łgarstwa, ale w sprawach tak błahych jak jej uzasadniona jej doświadczeniami słabość do zapachu jaśminu, zdecydowała się nie wchodzić głębiej w tą dyskusję. To tylko durny jaśmin, nie? W końcu siadła obok niego na kanapie, trzymając kubek blisko siebie i zamilkła. Nagadała się już. Teraz była jego kolej na dzielenie się tym, co miał do powiedzenia. - Nie chcesz żebym opowiadała dalej. Mogę Ci powiedzieć wszystko co wiem o Kanadyjczykach, ich trenerze, taktykach szkolnych drużyn, ale to byłby długi, nieprzygotowany na dzisiejszy dzień wywód. Skoro już przyjdziesz na pierwszy trening, poprzedzi go krótka przemowa. Nie będę musiała dwa razy mówić tego samego, a ty dwa razy tego słuchać. Ułożyła się wygodnie na kanapie, podciągając nogi do góry, kolanami oparła się o stolik przed sobą, żeby nie zsunąć się z siedziska. Zaskoczył ją swoją rzeczowością. Miał rację. Nie znała go. Nie mogła ocenić jego możliwości. Ale… w końcu była kapitanem drużyny. Czy to nie ona powinna była szukać talentów. - To, że jeszcze nie widziałam, jak latasz, nie znaczy, że nie umiesz tego robić – zauważyła przechylając głowę na bok, żeby na niego spojrzeć – nieważna jest zresztą wygrana, tylko dobra zabawa, nie? – jednak nikt kto poznał D’Angelo choćby troszkę, nie mógłby w to uwierzyć, więc westchnęła i wytłumaczyła mu to bliżej prawdy – Tak naprawdę to będziesz na okresie próbnym, ale stwierdziłam, że jak o tym usłyszysz to tym bardziej nie będziesz zainteresowany. Odstawiła kubek na stolik przed sobą i przechyliła się trochę do tyłu, wyraźnie lustrując go bez skrepowania spojrzeniem bardzo uważnie, jakby badała jego atrakcyjność. Nic bardziej mylnego (chociaż to oceniła sobie przy okazji). - Jeśli zostaniesz w drużynie, będziesz musiał popracować nad sylwetką. Chudy jesteś. Aż można sądzić, że złamiesz się jak sucha trzcina, w locie.
Dalej słuchał jej wykładu, coraz bardziej przekonując się, że D'Angelo naprawdę potrafi się przyłożyć do czegoś, jeśli tylko jest to jej pasją. Może nawet tego nie zauważyła, ale jej oczy lekko błyszczały, kiedy rozkręcała się, opowiadając o coraz to nowych taktykach, zwodach, unikach i ucieczkach. Niemal fascynujące było patrzeć, jak pod maską tego chłodu i obojętności zaczyna się zapalać. Zachowywała się niemal tak samo jak on, kiedy znalazł wiernego słuchacza i mógł opowiadać o ziołach bądź książkach. Szczególnie o książkach. - Na ładne oczy też tu nikogo nie przyjmują - Skwitował tylko jej wypowiedź o krawacie. Jaśmin jest mi całkowicie obojętny, parsknął w myślach. No naprawdę, bo wyglądała jak góra lodowa, kiedy o tym mówiła. Wyraźnie było widać, że zapach ten z czymś jej się kojarzy. Nie potrafił na razie stwierdzić, czy jest to skojarzenie pozytywne, czy negatywne, jednak na pewno silne. Niemniej, sam wolałby o wielu rzeczach nie mówić i rozumiał jej potrzebę zejścia z tego tematu. W końcu każdy ma takie swoje tematy tabu, o których z byle kim, albo nawet z nikim, nie rozmawia. Zapamiętał to sobie jednak na przyszłość, nigdy nie mógł być pewien, jakie wiadomości o innych mogą mu się kiedyś przydać. - Oczywiście, że chcę, byś opowiadała. Szczególnie o Quidditchu. Wygadaj się raz, a dobrze, póki mamy na to czas. - Zabarwił odpowiedź lekkim wykrzywieniem warg; bo przecież nie mógł jej powiedzieć wprost, że wręcz chłonął tą rzadką w Hogwarcie aurę zaangażowania się w coś bez reszty. - Ale jak chcesz, to nie mów. Poczekam sobie. Przesunął się jeszcze odrobinę, kiedy opadła na kanapę obok niego. W sumie już tak bardzo nie przeszkadzała mu jej bliskość, o ile znów nie zaczynała być taka cholernie wyniosła i apodyktyczna. Chociaż to chyba były jedne z jej cech wrodzonych, musiał więc albo je zaakceptować, albo zostawić ją w tym pubie i odejść, na co, szczerze powiedziawszy, nie miał ochoty. - Nie przeczę, że dobra zabawa jest ważna. Ale chyba musiałbym być niedorozwiniętym Puchonem żeby nie widzieć, jak bardzo interesujesz się Quidditchem. Nikt, dla kogo ta gra nie jest ważna nie mówiłby o tym aż tyle. A jeśli jest ważna, to logiczne, że chciałabyś wygrać. - Spojrzał prosto w jej oczy, chcąc znaleźć w nich potwierdzenie swoich słów. - Okres próbny wydaje się być dobrym wyjściem. Oboje mamy wtedy pewną furtkę w działaniu, prawda? I nie myśl, że mnie to zniechęca. Raczej pokazuje, że jednak potrafisz myśleć, a nie wciągasz ludzi do drużyny na chybił-trafił. Oplótł palce wokół swojego napoju i zamilkł, wdychając delikatną woń herbaty. Przypominała mu o babci, wielu spędzonych wspólnie wieczorach i niekończących się rozmowach. Przez chwilę mógłby się nawet poczuć jak w domu, jednak oceniające spojrzenie Krukonki trochę mu w tym przeszkadzało. - A ty to co? Sto kilo żywej wagi? Moją figurę zostaw w spokoju, jest odpowiednia. - Nie nosił obcisłych ubrań, więc może nie wyglądał, ale mięśnie jednak posiadał. I to wystarczające, by dobrze utrzymać miotłę i złapać lecący w jego stronę kafel. Nie był przecież jakimś chucherkiem.
- Ciebie to ja nie wiem na co przyjęli – przyznała szczerze, patrząc na niego nagle z nikłym zainteresowaniem, które z wyuczoną sprawnością, szybko udało jej się zatuszować typową dla siebie, obojętną maską. - Nie chodzisz tu od pierwszego roku nauki. Miałeś w ogóle własną ceremonię przydziału. Poznałeś tą skrzekliwą, osławioną hogwarcką Tiarę? W ten sposób chociaż na chwilę udało jej się uniknąć tematu Quidditcha. Oczywiście, że mogła kontynuować w nieskończoność wszystko co na ten temat wiedziała, szczególnie, jeśli pamiętała o tym, że mimo całej swojej miłości do Quidditcha, zabawa z nim już za niespełna półtorej roku się kończyła. Mimo wszystko jednak, miała wrażenie, że to zainteresowanie chłopaka wynikało z pewnego rodzaju jej uzewnętrznienia się, czego nie planowała w trakcie tej rozmowy. Zwykle ludzie zamiast dostrzegać jej zapał do tej dziedziny sportu, odczytywali inne rzeczy: taktykę, porady, wskazówki. Niekoniecznie chciała, żeby ktoś śledził jej zachwyt nad tym wszystkim. Chrząknęła krótko, wzruszając ramionami. - Skąd błędne założenie, że potrzebuję się wygadać teraz? Wolę przypuszczać, że będzie na to jeszcze setki okazji, jak już się dostaniesz do drużyny, niż z góry Cię skreślać. Nie jestem przesądna. Kocham zapeszać i przygotowywać się na przyszłość. Zamilkła, przez chwilę skupiając się na popijaniu czekolady. Nieznacznie uniosła brew kiedy wspomniał coś o Puchonach, jak zawsze, jak większość, sugerując się stereotypami. Aż prychnęła otwarcie z zażenowaniem, zaczesując włosy do tyłu. - Trzeba być Puchonem, żeby być niedorozwojem? Nie wiedziałam, że to jakaś stalowa reguła. Miała dodać, że jej przyjaciel jest Puchonem, ale wtedy rozmowa stałaby się zbyt osobista, a do tego nie chciała dopuścić. Zmroziła więc go tylko spojrzeniem. Jeśli kogoś chciało się obrażać, niech obrażają Ślizgonów. Na tej płaszczyźnie nie miała nic do dodania. Uprzedzona do mieszkańców Domu Salazara wręcz wyczekiwała okazji do wysłuchania stereotypów o nich. Ale Gryffindor, Hufflepuff, czy Ravenclaw – wobec nich miała więcej tolerancji. A chłopak w tym momencie powiedział o kilka słów za dużo. D’Angelo na jego nieszczęście, należała do osób, których nastawienie do rozmówcy mogło się zmienić z pozytywnego na negatywne (koniecznie w tym kierunku) zaledwie w sekundy. I tak się właśnie stało. Podniosła się z miejsca, okrążając stolik na tyle, żeby opierając się rękoma o blat, mogła wpatrywać się ze złością prosto w oczy chłopaka. Mimo szpil w spojrzeniu, udało jej się zapanować nad tonem, na tyle, że brzmiał tylko trochę bardziej ozięble niż zwykle. - Nie zachowuj się jakbyś mnie znał. To, że znasz jakieś osoby, które mówią o Quidditchu w taki czy w inny sposób, nie znaczy, że znasz wszystkich. To w żaden sposób mnie nie definiuje. Quidditch jest dla mnie ważny? Mów co chcesz. Ale nie ja to powiedziałam. W życiu tylko ważne rzeczy robią z nas słabych ludzi. Obeszła stół, zbierając powoli wszystkie karteluszki i siadła po drugiej stronie kanapy, mimo wszystko rzucając wszystko niedbale na bok. Spoglądała teraz za okno, sceptycznie podchodząc do całej dyskusji. W końcu wyrzuciła z siebie jedno istotne zdanie, wyjaśniające wszystko inne: - To co chcę powiedzieć to… nie pieprz. Nie znasz mnie i nie udawaj, że jest inaczej. Jakikolwiek sobie teraz zbudowałeś o mnie obraz, wymarz go. To nie ja. Możemy przestać gadać o mnie i wrócić do tematu? Nie ważę stu kilo, ale w przeciwieństwie do Ciebie, swoich umiejętności jestem pewna, Twoich nie.
- Sam się zastanawiam. Mieli wiele możliwości. - Uśmiechnął się lekko, uchwycając jej zainteresowanie, zanim zdążyła je ukryć. - Taaa, poznałem Tiarę. Śmieszny, stary kapelusz. Ma w sobie potencjał, jednak... Czy on nigdy się nie myli? Tak się zastanawiałem... Co, jeśli jednak dojdzie do błędu? Siedem lat to szmat czasu, a przez jedną złą decyzję jakiegoś nakrycia głowy można spędzić go z całkowicie niezgranymi osobami i być postrzeganym jako ktoś, kim zupełnie się nie jest. - Widział, jak dziewczyna odpręża się lekko, kiedy rozmowa podryfowała na bardziej ogólne tematy. Najwyraźniej, tak samo jak on, nie lubiła mówić o sobie. Jednak u niej poszło to najwyraźniej o krok dalej, nie lubiła bowiem też, kiedy ktoś próbował ją rozgryźć, zrozumieć i zobaczyć to, co może nie do końca chciała pokazywać. - Bycie przesądnym nie jest takie złe, dopóki nie ucieka się z krzykiem na widok czarnych kotów. - Prychnął lekko rozbawiony na wspomnienie Vanji, dziewczyny z jego starej szkoły, która potrafiła spóźnić się na zajęcia, jeśli jakiś czarny futrzak przebiegł jej akurat drogę. Na wzmiankę o Puchonie Shenae wyraźnie się najeżyła. Czyżby jakiś słaby punkt? Nie wiedział, jednak nie miał przecież na myśli nic złego. Wiele razy słyszał w Hogwarcie dość jednoznaczne opinie o mieszkańcach domu Hufflepuff i po prostu skorzystał z jednej, samemu będąc aboslutnie obojętnym na te międzydomowe przepychanki. - Hej, uspokój się! Nic takiego nie powiedziałem. Nawet byle Krukon może być półgłówkiem, jak dla mnie. Złapanie się za Puchona wcale nie było obelgą personalną. - Westchnął lekko, patrząc jak okrąża stół; samemu odstawił kubek i wychylił się do przodu, opierając dłonie na kolanach, by móc patrzeć jej prosto w oczy. - Nigdy nie twierdziłem, że cię znam. Potrafię jednak wyciągać logiczne wnioski z rozmowy z drugą osobą. Poza tym nie zgadzam się, że ważne rzeczy czynią nas słabymi. To znaczy... - Zawahał się, nagle milknąc i zastanawiając się, czy naprawdę chce kontynuować konwersację na ten właśnie temat. - Jeśli nie pozwolisz, by coś czyniło cię słabym, to nie ma możliwości, żeby tak się stało. - Powiedział w końcu tylko, nie zagłębiając się w temat. Ucisnął krótko nasadę nosa, próbując zebrać myśli. Rozmowa z Shenae przekształciła się w kłótnię z jej strony w momencie, którego nawet nie zarejestrował. A naprawdę nie miał ochoty robić sobie wroga z kogoś, kto mógłby być potencjalnie interesujący. - Tak będzie najlepiej. - Przytaknął, kiedy zechciała wrócić do tematu Quidditcha. - O moje latanie też nie musisz się martwić. Jak chcesz, mogę pokazać ci co umiem jeszcze przed treningiem. Nawet przed przerwą, jeśli chcesz, tylko zostaw już w spokoju moją wagę.
- Zrzędliwy, stary łach – poprawiła go. Bardzo dobrze pamiętała swój pierwszy dzień w Hogwarcie i dokładnie potrafiła sobie przypomnieć, kiedy siedziała na ty piekielnie niewygodnym stołku, dywagując z KAPELUSZEM na temat tego, gdzie powinien ją przydzielić. Mruczał coś o Slytherinie, ale już wtedy wiedziała, że nie chce tam wylądować. - Ponoć nigdy się nie myli. Nie znany jest w każdym razie nikomu w szkole taki przypadek. Ale wiem tyle, że ludzie się zmieniają. Z różnych przyczyn, więc i czasem środowisko zaczyna w pewnym momencie wadzić. Wzruszyła obojętnie ramionami, bawiąc się kubkiem w ręku, obracając go wokół własnej osi. W międzyczasie kiedy on mówił o przesądach i opowiadał o jakimś ciężkim przypadku uciekającym przed kotami. Albo mówił ogólnie i po prostu źle to zinterpretowała. W każdym razie uniosła na niego spojrzenie nieznacznie ściągając brwi. - To są tacy debile, którzy spierniczają przed czarnymi kotami? To Hogwart. Czarne koty widuje się średnio raz dziennie. Potem z wiadomych przyczyn rozmowa stała się bardziej napięta. Nic dziwnego, że kiedy chłopak zaczął ją uspokajać warknęła przez zęby: - Przecież jestem spokojna! Oj, żeby wiedział, że była. Nie znał jej jeszcze, ale ta Shenae, która tylko fuknęła na niego krótko, a zaraz potem opanowała się na tyle, że nie próbowała nawet zaogniać sytuacji, to nic, w porównaniu z tą, jaką znali inni, kiedy naprawdę wpadała w złość. Jakby jej jedynym celem życiowym było zrobienie sobie możliwie jak największej liczby wrogów w szkole. - Sam siebie słyszysz? Brzmiało to jak czysta personalna obelga, czemu zaprzeczasz. Nawet nie chce mi się domyślać dlaczego tak szybko zmieniasz zdanie. Z pewnością zbyt ostro na niego naskoczyła, ale przełączył jakiś trybik, który spowodował, że wybuchła. Czasem były to bardzo małe, nieistotne powody, a czasem większe. On miał pecha trafiś na te mniejsze. Cóż, to zdecydowanie nie stawiało jej w dobrym świetle. Ale od kiedy to Shenae interesowała się opinią innych? - To na przyszłość nie wyciągaj zbyt pochopnie wniosków. Wkurzasz mnie – bąknęła wyraźnie rozdrażniona kierunkiem w jakim poszła ta dyskusja – Jesteś naiwny jeśli tak myślisz. Wszystko, czemu się poświęcasz bardziej niż czemukolwiek innemu czyni Cię słabym. Naprawdę uważasz, że można sobie kontrolować w zależności od nastroju czy coś uczyni Cię słabym czy nie? Myślałam, że masz w sobie więcej inteligencji, a jesteś jak każdy inny dzieciak w tej szkole. Powiedziała to, jakby to było coś złego, kiedy powszechnie znanym faktem było, ze to ona była zbyt sztywna, zbyt poważna, zbyt mało rozrywkowa na dzisiejsze czasy. W dodatku ze swoim zboczeniem do gwałtownych wybuchów, tak samo dziecinna jak inni. I zwykle nie wiedziała kiedy odpuścić, ale w momencie, w którym on złagodził swój głos i ona zeszła trochę z tonu. - Możesz. Jeśli jesteś wystarczająco dobry żeby marnować wcześniej mój czas – mruknęła w końcu, unosząc na niego spojrzenie. Skrzyżowała z nim wzrok, patrząc się na niego chwilę w milczeniu, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć, ale w końcu prychnęła i nie powiedziała nic, a spojrzała w okno. Choć to prychnięcie chyba niewiele miało z nim wspólnego.
- To, że nikt otwarcie się nie skarżył nie znaczy, że tiara, khem... ten zrzędliwy stary łach, się nie myli. - wzruszył ramionami. Przecież to, że ktoś trafił do takiego, a nie innego domu wcale nie musi oznaczać, że powinien. A to, że głośno nie wyraża sprzeciwu nie do końca może znaczyć, że tego sprzeciwu gdzieś w sobie nie ukrywa. Nikt nigdy się nad tym nie zastanawiał? - I tu masz rację. W końcu nie każdy jedenastolatek dorasta tak samo. Myślę, że sposób przydziału możnaby więc w jakiś sposób zmienić czy udoskonalić. Po co dzieciakom psuć psychikę, hamować rozwój i nie pozwalać być sobą? - Ostatnia uwaga powiedziana była bardziej do siebie niż do D'Angelo, jednak wystarczająco głośno, by dziewczyna mogła to usłyszeć. - Nie w Hogwarcie. W starej szkole była jedna taka dziewczyna... Nieważne zresztą. - Machnął ręką, nie chcąc dłużej grzebać we wspomnieniach. - Brzmiało, nie brzmiało... Ważne, że nią nie było. I nie próbuj dopisywać ideologii czemuś, co jej nie ma. - Vill zirytował się, kiedy tak naskoczyła na niego praktycznie bez powodu. - Nie siedzisz mi w głowie, więc nie wiesz, co miałem na myśli. A kiedy ci to mówię, zarzucasz mi kłamstwo. Lepiej samej siebie posłuchaj. - Ostatnie zdanie prawie wywarczał, zanim nie wziął kilku głębszych wdechów na uspokojenie. Przecież nie miał zamiaru kłócić się z jedną z niewielu osób, z którymi do tej pory rozmawiał na jakikolwiek inny temat, poza pracą domową! - I z wzajemnością. - Bąknął, nie mogąc się powstrzymać. - Też mnie nie znasz, a próbujesz przypisywać mi kompletnie nieprawdziwe cechy. Naiwny? Niedoczekanie. I wcale nie mówię o kontroli pod wpływem emocji. Ale cóż, jeśli nie potrafisz tego zrozumieć, to nie będę tłumaczył. Nie mam dziś sił na to, by wbijać komuś do głowy rzeczy niemalże oczywiste. - Dodał, siląc się na spokojny, jak najbardziej neutralny ton, przeczący jednak z jego słowami; jakże ona potrafiła go zirytować! - Jeśli myślisz, że jestem jak każdy inny... Cóż, myśl tak dalej. Droga wolna. - Zmrużył delikatnie oczy, nie chcąc nic już mówić. Nie będzie się tłumaczył przed byle dziewczyną, która zaczyna go obrażać i podważać jego intelekt bez powodu. Powoli miał dość tej rozmowy i jeszcze miesiąc temu pewnie wstałby i wyszedł, jednak teraz postanowił zostać. Coś w tej D'Angelo było takiego, że nie mógł tej rozmowy zostawić niedokończonej, chociaż obawiał się, czym ona może się skończyć. - Jak na razie to ty mnie tu zaprosiłaś, i dodatkowo zaczęłaś mnie bezpodstawnie obrażać, jeśli już o jakimkolwiek marnowaniu czasu mowa. To ty jesteś kapitanem i sama sobie ustal, czy masz ochotę tracić czas na takiego dzieciaka jak ja. Westchnął, zamawiając trzecią herbatę dla uspokojenia. Musiał się opanować, zanim powie kilka słów za dużo i naprawdę zrezygnuje z szansy wstąpienia do drużyny. Szczególnie teraz, kiedy prawdę powiedziawszy odrobinę zapalił się do tego pomysłu.
- Jestem kapitanem? To jest Twój najmocniejszy argument? – mruknęła w odpowiedzi na jego słowa, znaczną część jego wcześniejszych wypowiedzi po prostu ignorując. Nie dlatego, że nie wiedziałaby co na to odpowiedzieć. Oj. Właśnie wiedziała za dobrze i obawiała się tego jak mogło się to skończyć. Nawet D’Angelo, rzadko bo rzadko, ale potrafiła zamknąć jadaczkę, powstrzymać się przed powiedzeniem kilku słów za dużo. A tak się składało, że zależało jej na zrekrutowaniu tego całego Villa. Kimkolwiek nie był. Właśnie to było w tym wszystkim najzabawniejsze, że jeszcze nie zdążyła sobie go zaszufladkować. Zwykle robiła to po kilku chwilach, ale on, im dalej zagłębiać się w dyskusję, pokazał się z tak różnych stron, że potrzebowała czasu, żeby zbudować o nim trwałą opinię. - Przyzwyczaj się. Do tego obrażania. Bo jeśli jakimś cudem zostaniesz w drużynie, będziesz musiał to znosić. Ponoć to moja podstawowa rozrywka – powtórzyła tylko to, co wszyscy mieli jej do zarzucenia, że tylko obrażała naokoło wszystkie możliwe osoby. Z drugiej strony, skoro robiła to wszystkim to o co ta cała chryja? - Masz szesnaście lat. Jesteś-jeszcze-dzieckiem – przypomniała mu dobitnie akcentując słowa, mrużąc oczy – i jesteś naiwny. Jak my wszyscy. Pogódź się z tym, albo rozczulaj nad tym, że Cię obrażam. Twój wybór. Tutaj całkowicie zamilkła, trzasnęła kubkiem o blat, bo najwyraźniej odechciało jej się pić i splotła ręce na piersi, milcząc długi czas zanim dodała, dopiero jak ochłonęła: - Skłamałam. Nie jesteś dokładnie jak wszyscy. Za dużo analizujesz swoich rozmówców. Nie rób tego. Może Ci się nie spodobać to, co zauważysz bardziej niż to, co teraz widzisz. A ja wtedy nie będę próbowała wkupywać się w Twoje łaski. Chcę Cię mieć w drużynie, a jeśli się znielubimy, dla żadnego z nas to nie będzie przyjemne. A nie wyglądasz mi na takiego co specjalnie chciałby sobie zatruwać życie i siedzieć w czymś na siłę.
- Nie, to nie jest żaden argument. To zwykłe stwierdzenie faktu. - Odpowiedział najspokojniej jak potrafił. Dawno już nikt tak go nie zdenerwował. No naprawdę, próbować zaszufladkować go, obrazić i zredukować do kolejnego zwyczajnego ucznia w szkole. Nigdy nie myślał, że będzie uważany za jednego z wielu, szczególnie tutaj, gdzie nastolatki są zupełnie inne. Nie chciał jednak tak od razu przekreślać tej dziewczyny. Coś w sposobie mówienia o jej pasji, w jej wzroku i na pozór chłodnej postawie było intrygującego, mogło stanowić dla niego nie lada zagadkę. A sam Merlin wiedział, jak bardzo lubił zagadki. - Przyzwyczaj się więc, że nie będę siedział cicho i tylko tego słuchał. - Odpowiedział tym samym tonem; czerpanie rozrywki z obrażania innych mogło być jednak interesujące o tyle, o ile ktoś potrafi robić to w dość wysublimowany sposób. - Cóż, może więc odpowiadanie ci stanie się moją podstawową rozrywką w drużynie. Jeśli nadal będziesz miała ochotę współpracować z kimś, kto nie siedzi i nie słucha potulnie twoich słów. - Rzucił jej lekko wyzywające spojrzenie. Przez chwilę zastanawiał się nad jej kolejnymi słowami. Miały w sobie coś z prawdy, jednak nie do końca mógł się z nimi zgodzić. - Nie znasz mnie. Nie wiesz, czy jestem naiwny, czy się obrażam czy rozczulam. Nie wiesz o mnie nic. - Stwierdził prosty fakt. - Poza tym nie mam najmniejszego zamiaru się obrażać. Jak już stwierdziłaś, mam szesnaście lat, a nie sześć. Przyglądał się jej znad własnego kubka, kiedy milczała, próbując zebrać myśli. Sam przez ten czas ochłonął na tyle, by móc prowadzić w miarę uprzejmą konwersację, nie wymagającą rzucenia kilku niezbyt przyjemnych zaklęć na Krukonkę. - Nie mów mi, co mam robić, proszę. Wyciąganie wniosków z tego, co widać i słychać zazwyczaj jest interesującą rozrywką w tym nudnym świecie. Dedukcja, ot co. Zazwyczaj przydatna sprawa, sama kiedyś spróbuj. I wcale nie proszę cię, byś wkupywała się w moje łaski. Szczerze powiedziawszy, byłbym zawiedziony, gdybyś nagle zaczęła. Poza tym, na siłę nie siedzę w niczym. Przypominam, że do drużyny wchodzę na okres próbny, co nie zobowiązuje mnie jeszcze do podpisywania cyrografu własną krwią. - Zakończył spokojnie, również odstawiając swój kubek i czekając na jej reakcję.
- Ależ odpowiadaj – rzuciła nawet z lekką ulgą w tonie – znudziło mnie już przytakiwanie lub tupanie nogą w odpowiedzi na lekko krytyczny ton. Nie czekam na kolejną osobę siedzącą cicho, kiedy ja rzucam obelgami. Więc proszę; nie… błagam Cię, nie siedź potulnie. Cały czas bawiła się w tym momencie szklanką, obracając ją w rękach wokół jej własnej osi. Dopiero przy ostatnim słowie uniosła na niego spojrzenie. Nie dało się co prawda odczytać tej chłodnej maski, jaką przybrała na twarz, ale ton głosu łatwo można było przypiąć pod lekko znużony. - Tylko jak się odzywasz, wnieś to na wyższy poziom, zamiast zaprzeczać. Zaprzeczenie to nie żadna obrona. Ponoć najlepszą jest atak. Całą swoją uwagę skupiła znów na kubku, chwilę potem próbując trochę z niego upić. Skrzywiła się lekko czując słodycz zimnej czekolady na ustach. Kiedy chłopak domawiał sobie herbatę jaśminową, ona poprosiła o ciepłe mleko, z uwagą i precyzją, zdecydowanie zbyt dużą, jak na tak banalne zajęcie, dolewając sobie go do kubka, jakby specjalnie chciała skupić swoją uwagę na czymś innym niż jej rozmówca. - Masz rację. Nie znam Cię – powiedziała w końcu nawet nie próbując się bronić w tym temacie, ani utrzymywać swojej opinii. Po prostu sama nie była jej jeszcze przekonana. Nie miała o nim żadnego zdania, więc trudno, żeby przy jakimś się upierała. - Wiem, ze jesteś NIE-naiwny, NIE-obrażalski i NIE-rozczulający się. A wiem to tylko dlatego, ze tak twierdzisz, nie żebyś mi na to dał specjalnie powód. Oparła się na miękkiej kanapie, wyciągając różdżkę, którą teraz turlała sobie po krawędzi stołu, wodząc za nią spojrzeniem. Co jakiś czas tylko zerkała z nad niej na chłopaka w trakcie kiedy mówiła, w sumie, o nim: - W zasadzie, nawet temu zaprzeczasz, ale jak chcesz. Znasz siebie lepiej niż ja, nie będę się o to kłócić – wzruszyła ramionami powracając do zabawy różdżką. Milczenie w sumie niewiele dało. Miała wrażenie, że choć sama starała się (o zgrozo, dlaczego?) załagodzić rozmowę. Tym razem to on postanowił jej walnąć podobne kazanie, które ona walnęła jemu jeszcze moment temu. Uśmiechnęła się ironicznie pod nosem. Nie było jednak w tym geście nic wynikającego z zadowolenia. Raczej próbowała tym zamaskować chęć skrzywienia się na jego słowa. W ogóle się nie zrozumieli w tym momencie. - Słuchasz mnie i nie słyszysz – zauważyła, chowając różdżkę do kieszeni i oparła się na łokciach o stolik, patrząc na niego już z uwagę, nie rozpraszając się innymi czynnościami. - Jak to jest, że powiedziałam dokładnie to samo, a zrozumiałeś to idealnie na odwrót? Popracuj jeszcze nad swoją dedukcją, którą tak bardzo kochasz. I odruchowo, jednak skrzywiła się lekko, choć wyraz ten niewiele oszpecił jej rysy twarzy. Odwróciła spojrzenie na okno, nie chcąc ciągnąć dalej tej zgryźliwości. Trudno było działać wysublimowaną obrazą, skoro już sam wstęp do tego u każdego kwitowany był wielką obrazą majestatu.