Figury śniegowe to jakby wizytówka Lynwood. Tym bardziej, że są magiczne. Podobno ktoś, kto je wyciosał w tym roku potrzebował do tego niezliczonych pokładów magii, kilkunastu par ludzkich rąk, a ponadto wielkiej kreatywności, aby stworzyć tak wielkiego dzieło. Ponadto te figury mają coś wspólnego z magicznymi obrazami. Otóż te figury również żyją, mrugają, wydają z siebie pojedyncze chrapnięcia, które są po prostu silnymi podmuchami wiatru. Nie mniej jednak nie odzywają się, milczą jak zaklęte, czasem tylko przewracają oczy w reakcji na Twoje dziwne próby zrobienia sobie z nimi zdjęcia.
Kostki
1,3 - zatem naprawdę wyciągnąłeś ten aparat i postanowiłeś sobie zrobić zdjęcie z figurami? Nawet pofatygowałeś się, aby poprosić jakiegoś przechodnia, by Ci zrobił to zdjęcie i już stajesz cały szczęśliwy z uśmiechem na twarzy, aż tu nagle słyszysz "prychnięcie, a na Twojej głowie ląduje mnóstwo śniegu... Chyba teraz wyglądasz jak bałwan. 4,6 - jesteś pod wrażeniem tego, co stoi przed Twoimi oczami. Nieco irytuje Cię fakt, że figury nie ruszają się, a jedyne co robią to posyłają złośliwe spojrzenia. Zatem wpadasz na genialny pomysł wdrapania się na górę, aby polać ich głowy eliksirem rozweselającym. Co prawda masz go mało, ale działa to na tyle dobrze, że figury zaczynają chichotać przez co powstają pęknięcia na ich majestatycznych głowach. Lepiej stąd szybko zmykaj zanim ktoś się zorientuje, ze to Twoja sprawka. 2,5 - Widzisz, że za jedną z największych figur jest trochę miejsca, więc postanawiasz ulepić bałwana, co byś i Ty okazał się wspaniałym artystą. Jednak okazuje się, że sprawa nie jest taka prosta, bo śnieg się zupełnie do siebie nie klei. Zatem polewasz go odrobiną wody, co zamiast dać dobry efekt, to powoduje, że powstaje z tego brzydka breja. Zatem garniesz to wszystko do siebie, a pod spodem znajdujesz syrenią spinkę. Szczęściarz z Ciebie.
Devenowi do głowy nie przyszło, że Georgina udała się gdzieśtam z dala od niego w celu innym niż przypudrowanie noska czy co tam dziewczęta robią w toalecie (no bo z pewnością nie załatwiają żadnych potrzeb fizjologicznych, co to, to nie!). Nie przyszło mu również do głowy, że dziewczyna łyknie dla kurażu jeszcze trochę procentów, wykluczając go z tego przedsięwzięcia. Siedział sobie niewinnie, czekając na nią i sącząc Jagodowego Jabola, który prawdę mówiąc nie zrobił na nim większego wrażenia, oprócz tego, że przywrócił krążenie w zmarzniętych dłoniach. Nagle do głowy przyszła mu myśl w równym stopniu zdumiewająca i fascynująca. Czy to była randka? Deven właściwie nie wiedział, jak taka randka wygląda, nie miał pojęcia, jak brzmi definicja tego słowa i w ogóle... ta niepewność zaczęła mu ciążyć. Na Duchy Przodków... czyżby właśnie był na swojej pierwszej w życiu randce i nawet nie zdawał sobie z tego sprawy? Poczuł się żałośnie i głupio, to wszystko było takie... niejednoznaczne. Naprawdę, życie w lesie czy w ogóle na łonie przyrody było o wiele prostsze. ŻYCIE BEZ KOBIET BYŁO PROSTSZE. Ale o ile uboższe... Kiedy Georgina wróciła i opadła z radosnym śmiechem na miejsce obok niego, Deven poczuł, że teraz już nic nie wie, nic nie rozumie, ale jest pod jej urokiem i nic nie może z tym zrobić. Myśl o Roslyn jakoś uleciała, bo wizja platonicznej miłości, która nie miała żadnych szans na spełnienie, przegrywała w starciu ze śliczną blondynką, która była na wyciągnięcie ręki i która sama szukała jego towarzystwa. A a propos ręki... czując palce Krukonki splatające się z jego palcami, Indianin drgnął i spojrzał na nie z niedowierzaniem, czując, że gardło ściska mu się pod wpływem tremy i że nie może powiedzieć nic, co właściwie nie miało większego znaczenia, biorąc pod uwagę, że w głowie miał taki mętlik, że nie złożyłby jednego sensownego zdania. Pokiwał więc bezmyślnie głową, pozwalając się jej podnieść i pociągnąć do wyjścia. Barmanka rzuciła tylko, że zapisze na rachunek szczęśliwego ojca, uśmiechając się głupio, a Deven zupełnie zbaraniał, nie będąc pewnym, czy to naprawdę do niego? Nie do końca rozumiejąc, co się dzieje (a przecież nie był pijany, najwyżej odrobinę wstawiony, ale przyczyną jego oszołomienia była sama osoba Georginy), ruszył gdzieś tam przed siebie, aż w końcu dotarli do śnieżnych figur - dumy Lynwood. Nawet nie zdawał sobie sprawy z faktu, że cały czas ściska dłoń Georginy. - O zobacz... mrugnął do nas... - zauważył niezbyt mądrze, wskazując na głowę śnieżnego olbrzyma, który wyglądał na bardziej dobrodusznego niż cała reszta. - Chyba... hmm... spodobałaś się mu - wypsnęło się oszołomionemu Indianinowi, który tylko dzięki ciemnej cerze nie spłonął idiotycznym rumieńcem.
Ale Deven jest bardzo kochany i dobrze, że nie wyczuł alkoholu od kochanej Georginy, bo przecież nie można. Ona z pewnością spryskała się miętowymi perfumami, które zjadły nieprzyjemny zapaszek i oto teraz mogli spacerować w tym mroźnym krajobrazie i zwiedzać wspólnie świat. Georgie wciąż ściskała jego dłoń z czysto egoistycznych pobudek, gdyż było jej zimno, a paczka z rękawiczkami od brata się opóźniała, zatem cóż. To wina Raphaela, bo gdyby wysłał jej rękawiczki to z pewnością nie wykorzystywałaby Bogu ducha winnego Indianina. A tak, to cóż. Deven musiał się przysłużyć dla narodu chroniąc kochaną Georginę przed zimnem. Uśmiechała się do niego, chyba nikt mu jeszcze nie wywinął takiego żartu z ojcostwem, choć to w Hogwarcie było teraz bardzo modne i ludzie uwielbiali tłumaczyć sobie: "słuchaj, będziesz ojcem" i pada odpowiedź: "o nie! chyba żartujesz, nie chcę tego dziecka, o nie!". Tak, Georginę bardzo urzekały takie historie. Ona nigdy by sobie chyba nie pozwoliła, znaczy na łapanie chłopaka na dziecko, więc Deven może czuć się bezpieczny, bo gdyby doszło do takiej poplątanej sytuacji, to chyba musiałaby najpierw sama ułożyć to sobie w głowie by wszystko jakoś funkcjonowało. Więcej nie potrzebowała, była przecież indywidualistką i trzepanie byle kogo... Nie wchodziło w grę. Teraz to ona go prowadziła jakby Lynwood było jej domem, ciągnęła go za rękę... - Tak, z pewnością mu się podobam. Ale słabo się ruszają. Patrz, mam w kurtce fiolkę eliksiru rozweselającego. Musimy koniecznie wypróbować jego działanie! - Rzuciła chichocząc jak mała dziewczynka i po chwili postanowiła, że nie będą tu stali jak te figury i pociągnęła go w prawo, aby mogli rozpocząć wspinanie się na głowę dla majestatycznych figur, co spotkało się z ich chrząkaniem i niezadowoleniem. Gdzie nie gdzie nawet odpadło trochę śniegu, jednakże Georgie była w zbyt wyśmienitym humorze by teraz na nowo spoważnieć i wycofać się z misji, której postanowiła się podjąć. I oto ścisnęła fioleczkę, gdy już udało się im dotrzeć na górę. Nawet pomachała z tej wysokości dla wszystkich, którzy stali na dole i musieli teraz na nich patrzeć jak na wariatów. - Myślisz, że jakbym skoczyła to ktoś by mnie złapał? - Spytała zaciekawiona, a jej oczęta rozszerzyły się zupełnie jak wtedy gdy siedzący na dywanie w salonie Raphael, nagle wstał. A przecież to był jego pierwszy raz, gdy zrobił taki szalony ruch, więc Georgie natychmiast przylgnęła do zimnej ściany i zaczęła się śmiać, żeby rozładować napięcie. Mama przybiegła do pokoju, a Raphael upadł na dywan i się rozpłakał. A zatem teraz Georgie miała konkretny powód, żeby znów się cieszyć... Jednak pochyliła się nad gładką powierzchnią śniegowej figury i polała ją eliksirem rozweselającym łapiąc się automatycznie Devenowych rąk, co by jednak nie spadać. Wolała być przygotowana na taką ewentualność. - Zazdro, że policzki Ci nie różowieją. - Rzuciła luźno.
Faktycznie, numeru z ojcostwem jeszcze nikt mu nie wywinął, pewnie między innymi dlatego, że to byłaby najczystsza magia, bo biorąc pod uwagę fakt, że chyba jeszcze nigdy nie był z żadną dziewczyną tak blisko jak w tej chwili, kiedy wzorem grzecznego przedszkolaka trzymał ją za rączkę i prowadził przez śnieżny, kanadyjski krajobraz, wrobienie go w bycie tatusiem zwyczajnie nie wchodziło w grę. A teraz trzymał za rękę Georginę, a przecież od trzymania za rękę do czegoś więcej to już tylko krok, hehe. Tak czy inaczej było mu w równej mierze miło i niezręcznie, chociaż myśl, że inni jego koledzy mieli już na koncie taką ilość przygód z różnymi paniami (i panami), że nie mogą się doliczyć, a on przeżywa spacerek, podczas którego ściska dłoń ładnej dziewczyny, była dziwnie niewygodna i irytująca. Co tam, grunt to ruszyć do przodu, prawda? Gdyby wiedział, że to wszystko zasługa Raphaela, jego paryskich przygód i opieszałości w odpowiadaniu na listy siostry, pewnie zapałałby do niego szczerą sympatią. W momencie kiedy z wielkim entuzjazmem zasugerowała, że muszą wypróbować działanie eliksiru rozweselającego, usta Devena automatycznie ułożyły się w "NIE". Powód był bardzo prosty - doskonale pamiętał wakacje, kiedy razem z Jovenem i Riverem postanowili wypróbować działanie tego eliksiru. Joven wrócił po pierwszym roku w Riverside i przywiózł maleńką fiolkę z tajemniczą substancją, robiąc tajemnicze miny. Oczywiście na początku ani on, ani River nie chcieli dopuścić młodszego brata do tego eksperymentu, ale w końcu się ulitowali, a może stwierdzili, że we trzech będzie jeszcze śmieszniej. W każdym razie pech chciał, że testowali działanie eliksiru w porcie i prawie się potopili, nie mogąc opanować ataków śmiechu. Trochę mu ulżyło, kiedy zdał sobie sprawę, że nie dziewczyna nie każe mu tego pić, ale chwilę później ze zdumieniem obserwował Georginę gramolącą się na górę, depczącą śniegowym figurom po nosach i wydatnych wargach. Na Duchy Przodków, a wydawała się zrównoważona psychicznie! Co się stało?! Chcąc nie chcąc ruszył za nią, starając się utrzymać, co nie było takie proste, bo figury mrugały, marszczyły nosy i robiły wszystko, żeby strącić nieproszonego gościa na dół - tam, gdzie jego miejsce. - Nie wiem, wolałbym, żebyś tego nie sprawdzała - powiedział ostrożnie, obserwując każdy jej ruch, gotowy by ją złapać, gdyby się poślizgnęła i runęła w dół. Ścisnął jej dłonie, z przerażeniem obserwując, jak eliksir ścieka po śniegowym czole figury, aż do jej warg, które rozchyliły się nieznacznie. A potem skończył się świat. Figura zaczęła się trząść, drżeć, jakby wstrząsana paroksyzmami śmiechu, a Deven poczuł, że absolutnie nie może utrzymać równowagi. Właściwie powinien puścić teraz ręce Georginy, ale jakoś na to nie wpadł i ni stąd ni zowąd, runął w dół, częściowo zjeżdżając na plecach, częściowo spadając, ciągnąc za sobą Krukonkę, zaciskając kurczowo palce na jej dłoni i wydając z siebie mało indiański okrzyk. Szczęśliwie śnieg nie był zmrożony - stanowił raczej grubą warstwę puchu, która jako taka zamortyzowała upadek. Deven leżał na plecach, zastanawiając się, czy żyje i czy otwieranie oczu ma jakikolwiek sens, skoro przytłacza go jakiś nieludzki ciężar. Z pewnością to jakiś fragment figury - nos albo ucho - które zmiażdżyło mu klatkę piersiową i z niewiadomych przyczyn pachnie miętą i alkoholem. Miętą. Alkoholem? Nieśmiało otworzył oczy i ze zdumieniem skonstatował, że tym straszliwym ciężarem jest ni mniej ni więcej, tylko Georgina, która wylądowała na jego piersi i najwyraźniej nie miała zamiaru się z niej ruszyć. Alkohol, tak? Nagle w głowie Devena powstała straszliwa myśl - a co jeśli Geo była równie zestresowana jak on i wcale nie poszła do łazienki, tylko po kolejne drinki i stąd jej zmiana w zachowaniu? Och, jaki domyślny chłopiec! - Georgina... nic ci nie jest? - wykrztusił, zastanawiając się, dlaczego przez całe życie między nim, a przedstawicielkami płci pięknej istniała jakaś niewidzialna bariera, którą Georgina zdołała rozwalić w tak rekordowo krótkim czasie. Naprawdę, wyrazy uznania.
A czy czasem nie jest fajnie spaść? To zależy skąd, to zależy w jakim kontekście... Tu się budzi drapieżna logika Georginy nie pozwalająca na to, by ktoś używał wobec niej metafor. Jeśli już spadać to na miękkie poduszki i to już wtedy gdy ewakuacja nie pozwala na inną drogę ucieczki. Bo każdy upadek sprawiał, że była o stopień niżej, a nienawidziła tej bezradności. Bo nie po to szła cały czas szybko, gwałtownie do przodu, by jeszcze spadać. Strata czasu... Jednak cóż. Jeśli ktoś by ją złapał, pomógł wejść w inne miejsce, z którego wszystko będzie wyglądało inaczej może pozwoliłoby sama sobie zaryzykować ten ruch? Uprzednio oczywiście powinna to przemyśleć zanim zalałaby to alkoholem, bo czułaby, że to odpowiedni moment i okazja, by to zrobić... Ona po prostu jest tak bardzo zagubiona i nie do końca zrozumienia, że momentami bała się sama siebie. Aż w końcu nie wiedziała, gdzie ma iść. Dlatego gdy Deven rzucił, że wolałaby, aby nie sprawdzała tego spadania i łapania po prostu uśmiechnęła się do niego nieco odważniej. Cieszyła się, że ktoś rozumie jej obawy przed tak szalonymi rzeczami, w sumie miała niewiele w sobie z ryzykantki... Wolała bezpieczne, sprawdzone trasy. A gdy tylko figura zaczęła się trząść i jednak oboje zostali zmuszeni do spadania, a później drastycznego upadku... Jej trafiło się miękkie lądowanie na Indianie, co ją trochę rozbawiło. Trochę alkoholu, a ona już czuła się zrelaksowana, wolna od ścisłych schematów, które kierowały nią w życiu. Popatrzyła na niego zniecierpliwiona. Choć w sumie nie znała powodu, dla którego mogłaby być zła. Zdecydowanie nie. - Ja... - Zaczęła niepewnie patrząc z niego, acz nie kwapiąc się do tego, by wstać z niego. - W sumie to... Chyba nie. Chyba żyję, a może nie żyję i jestem duchem? Boisz się śmierci? Bo duchami ludzie stają się wtedy gdy boją się przejść przez granicę. Przeszedłbyś? - Za dużo alkoholu? A może za mało, skoro zadawała mu takie pytania w dość dwuznacznej sytuacji. Powoli podniosła się z ziemi uśmiechając się do niego... Na jej głowie panował już spory nieład, a czapka przecież spadła i gdzieś pomknęła. Georgie okręciła się, żeby jednak znaleźć czepek, bo przecież temperatura minus czternaście stopni, to nie jest jakiś żart. Sięgnąwszy po owe nakrycie głowy nałożyła je z powrotem na miejsce poprawiając swoją ekstra fryzurkę tak przy okazji. - To jak? Spadamy jeszcze raz? W sumie podoba mi się to, chociażby ze względu na miękkie lądowanie. - Zażartowała, bo taka z niej żartownisia, kiedy opuszcza ją część barier, że tego nie można, a tamtego też nie... To nieważne. Teraz przeskakiwała z nogi na nogę, bo było jej jednak trochę zimno, a rękawiczek nadal brak. Może znów powinna złapać go za ręce? Choć czy to nie byłoby wtedy nieco zobowiązujące? No nic. Czekała zatem na jakikolwiek odzew, bo czasem trzeba być cierpliwym.
Nigdy nie był ryzykantem dla samej przyjemności balansowania na krawędzi. Nie bał się ryzyka, gdy jego podjęcie było warunkiem wejścia do gry o większą stawkę. Zresztą ryzyko dla samej fali adrenaliny wydaje się być domeną osób, które nie mają ściśle określonej ścieżki w życiu, które nie mają dążeń oddalonych w czasie, które próbują wypełnić swoje dni jakąś barwną, intensywną treścią. Prawdę mówiąc, Deven był gdzieś pomiędzy Gryffindorem a Ravenclawem, przy czym cechy pierwszego domu tkwiły gdzieś głęboko, a drugiego były widoczne na pierwszy rzut oka. Był zdecydowanie bardziej powściągliwy niż River, trudno było wycisnąć z niego choćby kilka zdań, ale jednocześnie inaczej niż Joven, który zapadał się w czeluści własnej psychiki, miał wielką wolę działania. W jego oczach lśniła pasja i determinacja, jeśli coś postanowił, potrafił doprowadzić to do końca w przeciwieństwie do Jovena, którego zapał szybko się wypalał, i Rivera, u którego cała para szła w gwizdek. Deven działał, parł do przodu. Dużo milczał, to prawda, ale wynikało to z tego, że tą energię poświęcał działaniu, a niekoniecznie teoretyzowaniu. No dobrze, wyjątek stanowiły relacje damsko-męskie. Wtedy naprawdę dużo teoretyzował, a do praktyki przeszedł dopiero teraz i to zupełnym przypadkiem... Choć może nie ma przypadków? Ta niezwykła bliskość dziewczyny sprawiła, że nagle zakręciło mu się w głowie. Dokładnie widział każdą jaśniejszą plamkę na jej brązowych tęczówkach, każdą złocistą cętkę na jej ślicznej buzi. - Nie boję się śmierci. Indianie nie powinni się jej bać, jeśli nie bali się życia. Po tamtej stronie czekają duchy przodków, wielkich wodzów, czeka rzeczywistość, którą zmiażdżyło coś, co nazywamy cywilizacją - odparł poważnie, nie mogąc oderwać spojrzenia od jej oczu, a potem od delikatnych warg rozchylonych w uśmiechu. Miał ochotę przesunąć po nich palcami, by sprawdzić, czy są tak miękkie, na jakie wyglądają, ale jakoś się opanował. Wygrzebali się ze śniegu i doprowadzili mniej więcej do porządku. Uwaga Georginy trochę go zakłopotała, no bo w końcu jemu się też podobało, znaczy częściowo, ale jakoś nie wiedział, jak zareagować na tę jawną zaczepkę ze strony dziewczyny. - Mmm... w sumie... mmm... było sympatycznie - wydusił w końcu z siebie, rozcierając dłonie i umykając spojrzeniem w bok i po raz kolejny błogosławiąc swoją ciemną cerę, dzięki której nie było widać jego rumieńca. No, prawie nie było widać. - To... co robimy? Może powinniśmy się... mm... rozgrzać? Bo pewnie zmarzłaś... ale wiesz... jak chcesz - wymamrotał, rozpaczliwie próbując wymyślić, co może jej zaproponować. - Możemy wrócić do pokoju, chyba że wolisz jakąś herbatę... czy coś.
Georgie różnie postrzegała ludzi, szczególnie wtedy kiedy pod jej skórą, gdzieś w obiegu krwi, znajdowały się nieproszone substancje kolorujące każdego na jakąś wyjątkową barwę. To dzięki temu budziła się w niej kobieca intuicja informująca ją, że dobrze zrobi jeśli zaczepi człowieka A, a z kimś B zatańczy, gdzie C będzie patrzeć i samo doceni to, że przechodziła obok. Nie wiedziała czemu wtedy bawi się tak, jakby kimś manipulowała. Właściwie liczyła na jakieś rozwiązanie akcji czy coś, ale to się po prostu działo, gdzie na drugi dzień odzywali się do niej ludzi, których nie pamiętała. To był jej najsłabszy punkt i byłaby Bogu wdzięczna gdyby okazało się, że może uciec od tego na jakiś czas. Dlatego ku przestrodze od początku wyjazdu prowadziła dziennik. Opisywała każdy szczegół, co po jakimś czasie stawało się żmudne, bo była dość lakoniczna w słowach i niestety nie posiadała tego zmysłu pisarskiego co jej brat, ale może to dobrze? Może rzeczywiście nie powinna czegoś takiego posiadać w związku z tym, że w rodzinie trzeba się dzielić? Georgina się dzieliła. Ona wzięła spryt do nauki, którego nie ujmujemy oczywiście Rafałkowi, a on wziął pisarstwo. Wszystko było w porządku, żadne z nich nie było kulawe. Oboje mieli kręcone włosy, co trochę przerażało Geo bo nie lubiła tego prezentu genetycznego, ale czasem cóż... Więzi były silniejsze. I choć pewnie gdyby nie byli rodzeństwem to nie mieliby okazji poznać się tak od podszewki, bo są zupełnie innymi ludźmi, to pewnie mijaliby się na korytarzu. On by jej żałował przez kolejne ekscesy, ona by się śmiała, że zamiast zrobić coś ze swoim życiem to tylko pisze. Ale w tym wypadku do takich prześmiewczych rzeczy nigdy nie dochodziło, głównie dlatego że przebijało się przez nich zmartwienie układające się bezgłośnie w ich imiona... Ot nić rodzinna. I nawet jeśli G. miałaby czasem tak poważne pretensje, jak Deven do swojego rodzeństwa, to chyba logiczne było to, że zawsze była w stanie wybaczyć, zupełnie jak on. Słuchała go z małą fascynacją, jednak fakt był taki, że jednak było zimno. Zimno nie sprzyjało utrzymywaniu się alkoholu we krwi, jednak nie traciła dobrego humoru w nadziei, że to będzie jeden z tych dni, którym poświęci chociaż pół kartki w swoich dzienniku! - Taak, chodźmy. Tu jest zimno. - Poinformowała go wspaniałomyślnie, choć jako Krukonka powinna raczej powiedzieć jakie jest ciśnienie, a ile wynosi temperatura w stopnia Celsjusza i Kelwinach, ale darowała mu. Czy to przypadek? - Chodź, chodź! - Ponagliła go nie mając pojęcia czy właściwie chce wracać do pokoju, czy iść dalej w mróz, czy przejść obojętnie obok pękniętych figur i robić im na złość. Naprawdę nie wiedziała, ale w sumie cokolwiek... Dla niej cokolwiek.
Selina nie miała co ze sobą zrobić. W motelu nie było nic ciekawego do roboty, a czytanie po raz dwudziesty Pamiętnika Eliksiromanki lub Opowieści z Hogsmeade, wydawało się jej stratą czasu (sic!) skoro jeszcze byli w Kanadzie. Zostało niewiele czasu aby móc nacieszyć się śniegiem, który co prawda już nie padał, ale wciąż utrzymywał się dzięki ujemnej temperaturze. W związku z tym postanowiła rozruszać kości, co było dobrym posunięciem po tylu godzinach bezruchu i pochylania się nad lekturą. Przeciągnęła się, z niezadowoleniem wsłuchując się w strzelanie swoich stawów i ubrała się w ciepłe spodnie, wysokie, zimowe buty i swoją niebieską, puchatą kurtkę. Nie wyglądała w niej może zbyt dostojnie, ale chociaż nie musiała się martwić o to, że zmarznie. Do tego czarne rękawiczki i nauszniki i była gotowa do wyjścia. Wytoczyła się z hotelu i skierowała w pierwszą lepszą stronę jaka wpadła jej do głowy. Miała szczęście, że zamiast wylądować w lesie, udało jej się natrafić na figury śniegowe. Czytała o nich! Pisali, że to wizytówka Lynwood, a więc chyba warto byłoby je obejrzeć? Zbliżyła się do nich i przez kilka minut podziwiała, zachwycając się tym co potrafi stworzyć człowiek jeśli tylko nie jest zajęty toczeniem bezsensownych wojen. Takie piękne dzieła sztuki! W dodatku poruszające się dzięki magii! Tyle lat już żyła w magicznym świecie, a wciąż nie mogła przyzwyczaić się do tego, że niesamowite zjawiska wciąż ją otaczały. Przez kilkadziesiąt minut stała w prawie kompletnym bezruchu i zawzięcie szkicowała wszystkie figury, żałując jednocześnie, że nie potrafi ich zaczarować tak żeby się poruszały. Pewnie jest na to jakieś zaklęcie, którego od razu poszuka kiedy już wrócą do Hogwartu. Tamtejsza biblioteka była wspaniała! Na pewno coś się tam znajdzie. Schowała szkicownik do plecaka, jaki wzięła ze sobą i okrążyła jedną z największych figur śniegowych by spostrzec, że jest za nią trochę miejsca. Hej, a może by ulepić bałwana? Tak, to jest świetny pomysł! Próbowała sklejać ze sobą biały puch, jednak ten straszliwie opierał się wszelkim podobnym działaniom i za każdym razem rozlatywał się jej w rękach. W końcu, nieco zirytowana, wyciągnęła różdżkę. - Aquamenti - szepnęła i polała śnieg odrobiną wody, mając nadzieję, że to coś pomoże. Zaczęła zagarniać wszystko w swoją stronę, jednakże nic to nie dawało. Zrobiła się jedna wielka breja, pod którą… hej… tutaj coś było! Włożyła rękę w wodnistą substancję i wyciągnęła spod niej spinkę [2]. Czy ona kiedyś podobnej gdzieś nie widziała? Przeszukiwała zakamarki swojej pamięci przez dobre kilka minut, aż w końcu… - Syrenia spinka? - spytała samą siebie i wybuchnęła śmiechem. Nie spodziewała się, że znajdzie coś takiego podczas lepienia bałwana. Wsunęła ją do kieszeni i wstała z ziemi, otrzepując mokre już kolana ze śniegu, który teraz jak na złość zaczął się kleić, szkoda tylko, że do jej ciuchów.
Zimno. Zimno. Zimno. -Dlaczego musi być tak zimno?- spytał sam siebie w duchu Michael, drepcząc w miejscu, tuż przed motelem. Miał na sobie swój ukochany czarny płaszcz w kombinacji z szarą i niezmiernie ciepłą ruską czapką, co by wręcz wyśmienicie kamuflować się w śniegu. Równie dobrze ubiór ten dawał mu ciepło, choć dla tekiego ciepłoluba było to stanowczo za mało, co powodowało uczucie "lekkiego" chłodu. Stał tam już tak od chyba dobrej godziny. Informacja, która wyciekła, była nieprawdziwa? Nie, nie, nie. Michael ma tylko zaufane źródła w swoim spisie. -Poczekam jeszcze z max 10 minut, bo inaczej prędzej stanę się lodową figurką i "maskotką" tego motelu, niż doczekam jej wyjścia...- gdy skończył mówić to po cichu sam do siebie, wydobył z siebie kolejną ogromną chmurę białego powietrza... głównie tlen, azot i dwutlenek węgla, te sprawy. Popatrzył na okolicę, całą zawaloną w białym puchu, i dodał po chwili: -No lubię zimę i te sprawy, ale to jest dla mnie mała przesada...- Po chwili dało się słyszeć czyjeś kroki w korytarzu, wewnątrz motelu, Michael spoglądał na drzwi, trzmając się na samej krawędzi budynku. A po kilku sekundach, wyszła ona, Pani Selina, przez niektórych znana jako SOS. Wszyscy znają ją z jej gry w Quidditcha, dzięki której szybko zyskała uznanie, choć śmiem twierdzić, że z nią w grze większość postaci męskich nie goni już za 1 złotą kulką, tylko za dwiema innymi... i mimo, że nie zrobionymi z pięknego złotego metalu, to i tak równie wartościowymi. Gdy tylko zauważył rąbek jej niebieskiej kurtki, którą ubierała na siebie praktycznie zawsze, cofnął się do tyłu, w szparę między motelem a następnym domem, takimi ruchami, że nawet, jakiś tam jego imiennik o nazwisku Jackson, sam by ich pozazdrościł. -No to zaczynamy zabawę...- powiedział uśmiechając się szeroko. Poczekał chwilę stojąc opartym o ścianę i nasłuchwiał. Po chwili dało się słyszeć już oddalające się strzyknięcia, co było sygnałem dla Michaela, iż może działać spokojnie. Wyłonił się zza rogu i zaczął podążać za jego ulubionym kolorem - niebieskim. -To co, gdzie dzisiaj idziemy? Jakiś punkt widokowy? Może gdzieś masz tu jakąś znajomą...?- szeptał sam do siebie podczas drogi. Jednak myśli jego zaczęły się plątać niedługo po tym, jak sama ofiara zaczęła się plątać po mieście, jakby nie widziała gdzie idzie. -No nie mówcie mi, że... Najpierw ubiera się godzinę, mimo że prawie zawsze wkłada na siebie to samo, wymarzłem jak niewiadomo co czekając, a teraz uwalę i zamoczę sobie buty, bo ktoś tu się przypadkiem zgubił? ... Kobiecy umysł jest doprawdy tajemnicą niepojętą.- Przygryzł wargę, dalej podążając za Seliną. Na szczęście po krótkim błądzeniu po mieście wyszła (chyba) tam gdzie chciała... -Pole z figurami śnieżnymi? No tak, w końcu ma w sobie duszę artystki... Gdy zatrzymała się ona przy jednej z nich, przybrałem dogodną pozycję, opierając się o podstawę magicznej figury, stojącej nieopodal i zacząłem czerpać przyjemność z najlepszej części dnia - dogłębnej obserwacji. Zaprawdę jedno jest pewne, jako ciemna szatynka wyglądała ciekawie w tych swoich nausznikach. Sam Michael nie potrafił określić, czy jest to przykład pięknego powiązania akcesoriów ze swoim wyglądem, czy też wręcz przeciwnie. Jednak fakt, iż miał słabość do tej panienki, która w międzyczasie wyjęła swój szkicownik, bardziej skłonił go do wyboru opcji pierwszej. Lekko uśmiechnął się i... dostał nagle w łeb śniegiem. Odruchem bezwarunkowym lekko się skulił i spojrzał się w stronę skąd nadeszło uderzenie, lecz niczego poza... dziwnie patrzącą się na niego rzeźbą nie dostrzegł. -Daj spokój brachu, wiesz o co chodzi.- po tym tekście obrócił się spowrotem, żeby ujrzeć ją chlapiącą się Selinę w kałuży śnieżnego błota. Podśmiechując się odwrócił się spowrotem twarzą do rzeźby. -Widzisz co się dzieje, jak na chwilę spuszczę ją z oka...? No właśnie. Daj mi wykonywać w spokoju swoją robotę. (...) Dobra, wstaje, szkic ma, pochlupała sobie, więc pewnie gdzieś teraz pójdzie... Trzymaj się brachu.- mówiąc to poklepał rzeźbę po stopie, gdyż nawet przy jego wzroście wyżej swobodnie sięgnąć nie mógł. Spojrzał jeszcze raz na Selinę, po czym włożył ciemne okulary, gdyż zaczęło mu przeszkadzać w podziwianiu piękna naturalnego popołudniowe słońce. Schował się za podstawę kolumny i czekał na kolejny ruch celu.
Tymczasem Selina nie miała zielonego pojęcia o tym, że ktoś mógłby wpaść na tak niespotykany, a zarazem idiotyczny pomysł śledzenia jej. W końcu na co komu było obserwowanie jak przemierza Lynwood bez celu by wreszcie móc dostać się do śniegowych figur i w dodatku tylko po to by sobie porysować, a potem pochlapać sobie jak to ktoś określił? Ona sama zapewne uważałaby to zajęcia za bezgranicznie nudne i nieciekawe. Cóż za hipokrytka! Sama potrafiła godzinami wpatrywać się w gołębie przelatujące z gałęzi na gałąź, a teraz mogłaby mieć jakieś problemy z obserwacją jakiejś osoby? No proszę was, z pewnością mogłaby to zrobić. Czaić się godzinami pod motelem z aparatem fotograficznym lub całym plikiem czystych kartek w szkicowniku. Szkoda jednak, że nie wiedziała, że ją śledził, to mogłoby być ciekawe, wiecie takie spotkanie. On by za nią szedł, a ona nagle by się odwróciła z wielką, mugolską patelnią i JEBUDU. Piękny, dźwięczny łoskot obwieściłby nam dobrą nowinę - albo by go zabiła, albo co najmniej porządnie ogłuszyła. W każdym razie takowe działanie miałoby co najmniej pozytywny efekt, a więc można je z powodzeniem zaliczyć do tych wartych dokonania w niedalekiej przyszłości. Tak swoją drogą, ona przecież nie mogła nie zdawać sobie sprawy z jego obecności aż tak długo. Na pewno w końcu wszyscy znacie to uczucie. Takie… dziwne mrowienie na karku, uczucie bycia obserwowanym. Szósty zmysł jest bardzo przydatny w takich momentach, dlatego też nietrudno jest sobie wyobrazić, że mogła to bez problemu odczuwać Selina. Podczas przechadzki po mieście nie zwracała na to uwagi, tak samo jeśli chodziło o szkicowanie. Kiedy jednak wykopała spod brejowatej, śnieżnej papki syrenią spinkę, nie mogła dłużej pozostawać obojętną na czerwone wykrzykniki jakimi podświadomość informowała ją, że być może właśnie jakiś zboczeniec ją obserwuje, a ona nie reaguje! Kobiety są dość wrażliwe na takie komunikaty, oj tak, dlatego też podniosła się powoli i wyciągnęła różdżkę, kierując ją na swoje spodnie, a następnie na rękawiczki. - Silverto - powiedziała, z zadowoleniem stwierdzając, że zaklęcie podziałało znakomicie i osuszyło wilgotne fragmenty jej ubioru. To była właśnie ta przydatna część bycia czarownicą - nie trzeba było od razu lecieć do motelu by się przebrać. W końcu, mimo tego, że zimy w Australii nie miała okazji zobaczyć i raczej nie będzie miała tej przyjemności, to chciała napatrzeć się na nią tutaj, gdzie była tak piękna i osobliwa. Co prawda, podobne widoki mogła oglądać w Hogwarcie, jednak to wciąż nie było to samo. Lynwood było spokojniejsze, nawet wtedy gdy pełne było dzieciaków przebywających w nim na feriach, krzyczących i psocących, dobrze się bawiących. Taki relaksacyjny klimat dobrze działał na SOS i sprawiał, że chętnie zabawiłaby tu dłużej niż tylko te kilka, krótkich tygodni, których dni topniały w oczach. W normalnej sytuacji, taki spokój jak nic wprowadziłby ją w stan przepełniony weną oraz magią ulotnej chwili. Wzięłaby wtedy kartkę i ołówek by móc szkicować coś zawzięcie przez długie godziny, teraz jednak nie było nawet najmniejszej opcji na to, że coś podobnego mogłoby uśpić jej czujność. Czuła, że coś jest nie tak. - Avis - powiedziała, kręcąc w powietrzu młynek różdżką i wyczarowując stado kanarkowożółtych ptaszków, które zaczęły radośnie świergotać. Twarz dziewczyny była jednak nieprzenikniona, chociaż w normalnych warunkach zapewne zaczęłaby piszczeć z radości na widok tak uroczych stworzeń no i zgadnijcie co by nastąpiło dalej. Tak, zapewne zaczęłaby je szkicować! Gratuluję, pięć punktów dla Gryffindoru. W każdym razie, Selina przygryzła dolną wargę zębami, jakby się zastanawiając nad tym czy na pewno chce to zrobić, ale po chwili rozluźniła nacisk szczęk i jedynie zmarszczyła brwi, celując nagle różdżką w figurę śniegową, a konkretniej w jej krańcowy element, zza którego wystawał fragment czapki uszatki. - Oppungo! - rzuciła naglę w stronę zwierzątek, a ptaszki wyrwały się do przodu by pomknąć prędko w stronę pewnego, czającego się Żubra.
//Zboczeniec? Wypraszam sobie. Jestem koneserem sztuki wszechobecnej! :3
Tymczasem stadko ŻÓŁTYCH ptaszków "zbałamuciło" kochaną RUSKĄ CZAPKĘ Michaela. -Mój Panie, to było bliskie. Nie ma co, po tygodniach śledzenia jednej osoby człowiek potrafi wyczuć wahania nastrojów, czy to przedsmak bycia mężem ciekawej dziewoi...?-myślał chowając się jakieś 100m dalej, uspokajając swój oddech po morderczym biegu niczym Pan Bolt, tylko przez śnieg. Długi czas zatopienia się w myślach dziewczyny przed użyciem zaklęcia uchronił mu tyłek. Tylko... o czym ona właściwie mogła myśleć...? -Czapkę dopiszę chyba do strat "projektowych" i koniecznych... Dobra. Szybka analiza sytuacji. Mamy tu SOS, która umie korzystać ze swojej kobiecej intuicji niczym hydraulik z klucza francuskiego... I wie że tu jestem... PANIE, JESTEM NOWONARODZONYM SHERLOCKIEM! W każdym razie... stracenie tutaj swojego hobby byłoby conajmniej zatrważającym faktem przerażającej porażki... Dobra, nie ma to tamto, YOLO." Powiedział, po czym już z "prawie" uspokojonym oddechem, wstał, odgarnął dokładnie włosy i wyszedł zza słupu lodu, patrząc się prosto na Selinę. -Przepraszam, ale czy coś się stało? - powiedział zatrzymując się po 1 zdecydowanym kroku w jej stronę. I zapewne tu zaczyna się poezja heroikomiczna z głównym udziałem Michaela, panny "Złotej" i czegoś znacznie cięższego niż samo złoto. Tak w sumie nasz bohater nie widział żadnej innej opcji, niż tylko postawienie wszystkiego na 1 kartę, która miała jakąś tam szansę uratowania jego... głowy przed kolejną blizną. Miejmy nadzieję, że najwyżej tym. Michael czuł co się święci, więc już stał w pozycji, gwarantującej jemu "jakieś" szanse na unik przy potencjalnie szybkich reakcjach SOS.
Powiedz to SOS. - „Hej, jestem koneserem sztuki wszechobecnej, czy mogę zajrzeć pod Twój pas cnoty?”
Taaak, był tak bardzo niewidzialny kiedy to w podskokach uciekał przed KANAROKOWŻÓŁTYMI ptaszkami by uchronić swoją CZAPKĘ USZATKĘ przed całkowitą dewastacją. Selina przesunęła koniec różdżki przed usta i zdmuchnęła niewidzialny dym z jej końca, który niewątpliwie powinien się tam pojawić po „wystrzale” i puściła oczko w przestrzeń, najwyraźniej więcej niż rozbawiona obecną sytuacją. - Boom! Och, on był takim Sherlockiem, serio. Myślał, że jeśli zacznie udawać głupa to nagle SOS pomyśli, że wszystko to się jej zdawało i tak nagle odpuści sobie zadawanie kłopotliwych dla Krukona pytań? Nie było nawet o tym mowy. Mimo wszystko, kiedy już tak wyszedł przed nią i zadał pytanie, ujawniła się jedna z bardziej zdradzieckich cech jej słodkiej, aż do przesady osobowości. Mianowicie chodziło tutaj o nieśmiałość i chorobliwą tendencję do zachowywania się niczym cnotka niewydymka na sam widok nieznajomej osoby. Ba, w dodatku ten chłopak właśnie co ją podglądał! Gdyby robiła coś innego niż tylko uskutecznianie prób lepienia bałwana to jak nic miotnęła by w niego albo: a) Czymś ciężkim b) Czymś dużym i ciężkim c) Czymś dużym, ciężkim i z pewnością jadowitym Całe szczęście jednak, że nie musiała się posuwać do tak drastycznych kroków i mogła po prostu skoncentrować się na swoim wielkim wywodzie moralizatorskim, który wręcz MUSIAŁ nastąpić. Szkoda tylko, że to, co sobie ułożyła w swojej główce było raczej niewybredne w słowach, ale całe szczęście, że większość swojego monologu i tak zachowała dla siebie, bo to mogłoby się skończyć nieciekawie. Albo dla jego uszu, albo dla jej gardła. W sumie to co w końcu udało jej się z siebie wydukać, kiedy już przebiła się przez zaporę stworzoną przez wrodzoną nieśmiałość było raczej tak niewinne, jakby właśnie wciskał jej w ręce bukiet stokrotek. - Czy… czy Ty m-mnie czasem n-nie śledziłeś? - wydusiła z siebie w końcu, trzymając już oczywiście szkicownik w rękach i zakrywając nim połowę swojej twarzy. Tak nie dość, że łatwiej było jej się skupić to jeszcze mogła nim go trzasnąć jakby się zbliżył. - O co ja pytam… na pewno to robiłeś! Czy ja Cię czasem nie znam? - Oho i oto przyszedł czas na zmianę nastroju w iście kobiecym stylu, innymi słowy z sekundy na sekundę. Swoje słowa wymówiła z prawdziwym wyrzutem, jakby oskarżała go, co najmniej, o kolekcjonowanie używanej, damskiej bielizny. Ale, aale! Ona serio go kojarzyła! Z trybun na meczach Quidditcha, z samotnych wielogodzinnych przechadzek po lesie, z tajemniczych wypraw w wysokie, strome szczyty skalne. Więc jeśli jej nie śledził to musiał być naprawdę jednym, wielkim człowiekiem przypadkiem, a Selina w przypadki nie wierzyła. Ups, problem?
//Error 404 Database do not has this specific entry. Tak ogólnie... koneser=/=konserwator, tak na przyszłość... ^ ^ Ogólnie, co ta ju robie w ogóle? xD
Spojrzał na nią z lekko przymrużonymi oczyma rozmyślając, co może się jej kłębić w tej główce. Po sekundzie miał już plan. W sumie... czy postępowanie jak zawsze, tzw. zwyczajowe, można nazwać w ogóle planem? Chyba nie. -Jestem Michael Zubbe... Nie żeby co, ale czy przypadkiem zadawanie 1 pytania po 2 nie tworzy nam tu małej lawiny? Po kolei. Raz, dlaczego właśnie wykluczyliśmy fakt tego, że istnieje coś takiego jak przypadek, przez co lecą na mnie oskarżenia? Dwa, założeń nigdy nie przyjmuje się za tezę. Podstawa rachunków. Trzy, tak... w sumie może to możliwe, z uwagi na to, że jesteśmy z tego samego domu, panienko... Sheats? Pozatym, możesz mnie kojarzyć chociażby z meczów Quidditcha, chodzę na praktycznie wszystkie, bo w domitorium nie ma za dużo dla mnie do roboty. Cztery, i tak, wiem winny się tłumaczy, ale obecna sytuacja koliduje mi z moim charakterem, przez co muszę zaleźć choć ociupinę logiki w tej sytuacji. Pięć,... KUR*A MOJA CZAPKAAAA~ ;.; Michael podniósł ją z ziemi śniegu, całą podziurawioną, jakby dziadek Wędrowycz użył jej jako tarczy strzelniczej dla swojej PPsh. Michael zrobił lekko zkwaszoną minę oraz westchnął głęboko, po czym swój zdesakralizowany obiekt wsunął do torby przewieszonej na plecach. -W każdym razie... Czy panienka ma jeszcze jakieś zażalenia czy pytania? - spytał wykonując parodiowany ukłon sługi - niedługo czas obiadu, a ja zastałem się na tym placu, w podziwianiu obecnego tu piękna i zgłodniałem. To jest to, gardzimy kłamstwem, mówimy prawdę. No... prawda? Nie ma tu żadnego kłamstwa... Po tym spotkaniu napewno tylko bardziej pociągnie Michaela w jej stronę... dlaczego? Bycie perfekcyjną tsundere i feme fatale, praktycznie w tej samym momencie. Hmph, nowy niezmiernie ciekawy obiekt do badań!
//Michael Zubbe: +50 do zainteresowania sprawą Seliny O. Sheats
Zaglądanie pod pas cnoty =/= dokonywanie działań naprawczych
Selina tymczasem taksowała go uważnym i zarazem podejrzliwym spojrzeniem zza swojego szkicownika. Nie podobało się jej to jak się zachowywał, trochę tak jak… winny przyłapany na gorącym uczynku, a zważywszy na to w jakiej obecnie sytuacji się znajdowali to zawstydzenie nagle jakby odchodziło na bok. Opuściła blok kartek niżej, ściskając go mocno palcami i ponownie przygryzła dolną wargę w zdenerwowaniu, najwyraźniej kalkulując sobie w głowie wszystko co powiedział. - Pff, mówisz o lawinie pytań, a sam wyjechałeś mi z epopeją narodową - wybuchnęła nagle, machnąwszy nerwowo szkicownikiem w powietrzu i zrobiła zaiste kwaśną minę, zabawnie wydymając usteczka, niczym mała, naburmuszona dziewczynka. - Nie istnieją przypadki to jest raz - zaczęła wyliczać na palcach lewej ręki, przyciskając swój szkicownik do piersi z pomocą łokcia - dwa, życie ma naprawdę mało wspólnego z podstawami rachunków. Trzy, Nie jesteśmy z tego samego domu drogi panie Zubbe. To, że w Hogwarcie przydzielono mnie do Ravenclawu to wcale nie oznacza, że integruje się z nim w stu procentach. To wasza tiara mnie tutaj umieściła! Moim prawdziwym domem jest Aer. Poza tym czy ja Ci się przedstawiałam? To, że przyjechałam na zawody to wcale nie oznacza, że powinieneś znać moją godność. Ponadto uwierz mi mój drogi, że gdybym miała zwracać uwagę na to co się dzieje na trybunach to za nic w świecie nie dałabym rady złapać znicza, zaś poza meczem… no cóż, wtedy raczej boisko mnie nie interesuje. Jeśli chodzi o czwarte, to obawiam się, że życie także nie kieruje się logiką, nawet w najmniejszym stopniu. Wzruszyła ramionami, wyginając wargi w delikatnym uśmiechu. - Tymczasem jeśli chodzi o czapkę to przepraszam, może to było trochę zbyt impulsywne. Mogę?, naprawie ją. - wyciągnęła do niego rękę, naprawdę chcąc załatać mu jego uszatkę. W końcu nie chciała jej zniszczyć. Miała nadzieję, że ptaszki po prostu podziobią go trochę po rękach i przegonią, ale… ale no cóż, nie zawsze można było mieć całkowitą kontrolę nad żółtymi, upierzonymi potworkami. - Ależ nie, proszę w spokoju oddalić się mości panie - odpowiedziała, również nieco chyląc głowę, znowu rozbawiona jego sposobem wypowiadania się. Trochę takim, jakby urwał się wprost z jakiejś średniowiecznej powieści. Nie zmieniało to faktu, że nadal uważała go za podglądacza i zachowywała bezpieczną odległość.
// zawsze myślałem, że to się robi w celach naprawczych... naprawy wskaźnika przyrostu naturalnego, humoru, zdrowia... ^^'
-Nie ma co, ciężki przypadek mi się trafił - pomyślał Michael. Już chciał "podziekować za zrozumienie", pożegnać się i odejść, ale jego natura racjonalisty go odwiodła od tego planu... na "chwilę". -Przypadki nie istnieją, zgadzam się z panienką w 100%, może nawet więcej. Bo w sumie, czy można nazwać przypadkiem już drugą parę osób - przyjezdnego i krukona - która się tu spotyka w niedługim czasie...? I życie naprawdę ma wiele wspolnego. Obecna sytuacja nam właśnie przedstawia prosty przykład mnożenia w formie praktycznej. Zaczęło się od Twoich 3 pytań, patrz co mamy teraz... I rozumiem panienki odczucia co do mojego spostrzeżenia dotyczącego domów, przepraszam, za dużego skrótu myślowego użyłem. Przyznaję rację. Ale uwierz mi, nie spotkałem się w życiu z sytuacją, żeby człowiek w grupie, której sam nie wybiera był w 100% z nią zintegrowany, to niemożliwe. Nie wiem czy znasz Rekina, ale mogę zapewnić, że nawet tak ciekawy gość jak on, ma na swojej liście osoby ze swojego domu, które najchętniej włożył by do kotła z kwasem. Ponadto, zabawnym faktem, że taka mini-celebrytka i znany gracz w Quidditcha, jak Ty, nie zdaje sobie sprawy z tego, jak bardzo jest popularną osobą... Wspominałem już przecież o tym, że jestem prawie na wszystkich meczach, jeśli mnie pamięć nie myli. Nawet z moją kiepską pamięcią do nazwisk i imion osób, gdy słyszy się po raz 50, że "Panna Sheats ma znicza w swojej garści!" "Hej, hej, Selina tak słodko się dzisiaj ubrała~!" , itd. to literki same wbijają się w pamięć, jak kołek w ziemię. Czyż nie było tak na początkowych ćwiczeniach zaklęć? Nieważne jak mało się uczyło, po powtórzeniu tekstu po raz "n-ty", automatycznie się zapisywał w pamięci... No i deserek dla mojego wywodu... Nie, żebym podważał teorie starszej koleżanki, ale logikę można znaleźć wszędzie. Może będzie w pełni ona wyjaśniała zjawisko, może tylko częściowo, ale zawsze coś. Tak samo... logicznie myśląc i sądząc po Twoim zachowaniu... próbujesz coś ukryć w sobie. Nie wiem co to jest, może jakaś alternatywna osobowość, marzenie, którego się wstydzisz, czy może poprostu jakiś uraz z przeszłości. Nie wiem. Ale może kiedyś się dowiem... Po powiedzeniu tego ukłonił się, odwrócił się i zaczął iść w stronę miasteczka, lecz zatrzymał się po kilku krokach i rzekł w stronę Seliny: -Jeśli chodzi o czapkę, póki są to dziury na materiale, za specjalnie się nie przejmuję. Jednak jakbyś chciała tak bardzo ją "poprawić", to zapraszam do mnie, pokój 21. Znacznie gorzej byłoby gdyby byłyby to dziury tu, w mojej czaszce. Dziękuj mojemu szybkiemu myśleniu, że opieka nad inwalido-rośliną nie przypadła Ci do Twoich zajęć pozaszkolnych... Do zobaczenia, więc. Zaśmiał się gromko i poszedł dalej, raz wymachując subtelnie prawicą na pożegnanie. -Nie było tak jak chciałem, ale to powinno wystarczyć... - powiedział sam do siebie.