Mieści się na poddaszu. Deb mieszka w nim od lat, ja rezyduję od pięciu. Świetnie się dogadujemy jako lokatorzy, Deb dobrze gotuje, a drzwi zawsze stoją otworem, zarówno dla gości, jak i potrzebujących.
Salon, w którym śpi Deb
Deb prawie nie ma w domu, bo jeździ po świecie, więc praktycznie używany raczej przeze mnie - świetnie służy za studio tatuażu.
Kuchnia
Tutaj zawsze ładnie pachnie jedzeniem. Znaczy... jeśli tylko Deb jest w domu. Jak jej nie ma to pachnie moimi ziołami.
Łazienka
Pełna olejków i mazideł z najodleglejszych zakamarków świata. Nie pytajcie, co to. Nie moje.
Haloween w Hogwarcie było porażką. Oczywiście nie chodzi o ten super pożar, który zdaniem Winony był świetnym pomysłem, a nastraszenie Anglików wyborne. Raczej ma na myśli dzień wiosny, który urządzili im w Wielkiej Sali. Wins i Ceres nie mogą tak tego zostawić! Dziewczyny mają mnóstwo sztucznych pajęczyn, latających, magicznych nietoperzy i innych rzeczy odpowiednich na to straszne święto. Chodzą z tym po Hogsmeade, bo słyszały coś o wrzeszczącej chacie, gdzie można byłoby zrobić imprezę! Jednak jest bardzo zimno, a one są już zmęczone. Ich pudła są takie ciężkie! Zatrzymują się przy jakiejś kamienicy i wchodzą się tam skryć. O'Shea jest pewna, że mieszka w niej jakiś jej znajomy. Okazuje się, że nikogo nie ma w domu, więc dziewczyny same sobie otwierają mieszkanie. Teraz z kolei widać, że to zdecydowanie nie jest ten apartament i Ceres musiała się pomylić. Jednak ilość dziwacznych roślin w kamienicy sprawia, że Amerykanki nie wychodzą od razu z miejsca włamania. Zaczynają przeglądać wszystkie rzeczy, testować rośliny i już po chwili postanawiają, że to tutaj urządzą imprezę. Ktokolwiek był jego właścicielem z pewnością nie będzie miał im tego za złe! Rozsyłają sowy i przebierają się elegancko. Obydwie mają wielką miskę z różnymi woreczkami.
Każdy uczestnik może wybrać z niej jakieś magiczne ziółko przed wejściem. Oczywiście nie jest to obowiązkowe! Jeśli jednak chcesz uczestniczyć w naszej zabawie, rzuć kostką w tym temacie! . Jeśli rzucisz kostka, ale nie będziesz przekonany co do efektu, możesz jeszcze zrezygnować, pisząc, że twoja postać odmawia wzięcia używki. Jeśli jednak w wylosowanej kostce rozpisany jest drugi rzut i zdecydujesz się go wykonać, jest to jednoznaczne z tym, iż twoja postać zażyła halucynogen.
1 raptuśnik - Nie rozpoznajesz żadnych ziół, poza raptuśnikiem, z którego postanawiasz zrobić skręta. Rzuć jeszcze jedną kostką, by dowiedzieć się, jak reaguje twój organizm. Parzysta: Czujesz się pobudzony. Niespożyte pokłady energii towarzyszą ci do końca imprezy – nawet, jeśli na co dzień jesteś raczej spokojny i cichy, zaczynasz dziko pląsać, chcesz urządzać karaoke i zachęcasz wszystkich do wspólnej zabawy z tobą. Nieparzysta: Może masz pecha, a może trafił ci się zły towar. Doświadczas ataku histerii – twój mózg widzi wszystkich gości jako inferiusy i nie przyjmuje do wiadomości, że to nie dzieje się naprawdę. Inferiusy widzisz przez CO NAJMNIEJ trzy kolejne posty. 2 Lulek – Nie zastanawiasz się długo nad tym, co wybrać – dla ciebie wszystko wygląda tak samo, więc zbierasz kilka liści i nie bardzo wiedząc, co z nimi zrobić, postanawiasz skręcić jointa. Nie masz pojęcia, że to ususzone liście lulka, który dopiero przetworzony na krem daje właściwe działanie. Początkowo nic się nie dzieje, w przeciwieństwie do innych długo czekasz na swoją upragnioną fazę, a kiedy cię uderza, robi to z podwójną siłą. Czujesz się, jakbyś przeniósł się do innej epoki! Jednak na każdego działa to odrobinę inaczej. Może wszyscy Twoi znajomi mają teraz na sobie średniowieczne suknie, a chłopcy zabawne, obcisłe rajtki! Albo jesteś jedną z tych osób, które widzą każdego w greckiej todze, japońskich kimonach, albo skórach z epoki kamiennej. Sam możesz wybrać w której epoce Twoim zdaniem jesteście! INFO: Ponieważ faza łapie cię później niż innych, w pierwszym poście piszesz tylko o zażywaniu narkotyku, dpiero od następnego możesz odczuwać skutki! 3 Oprylak – Wydaje Ci się, że wiesz co to jest? Zakładasz, że ma to jedynie efekt pobudzający, a niektórzy piją to w ramach ożywczej herbatki. I masz rację! Jednak nie wiesz jak mocno działa narkotyk, kiedy go palisz, a nie jedynie pijesz w naparze. Czujesz się królem świata, a wszystko jest dla ciebie bułką z masłem! Jesteś skłonny do podejmowania pochopnych decyzji i jesteś przekonany, że Twoje taneczne ruchy są bezbłędne, dlatego szybko ruszasz na parkiet. Rzuć kostką jeszcze raz, żeby przekonać się, który z objawów po zapaleniu oprylaka jeszcze Cię dotyczy!
Spoiler:
1 - Nie możesz usiedzieć w miejscu przez Twoje niekontrolowane ruchy palcami u stóp! 3 - Twoje tęczówki zmieniają kolor na dowolny, wybrany przez Ciebie! 4 - Masz ogromne problemy z utrzymaniem równowagi. Świat jest nagle dla Ciebie zbyt pochylony! 5 - Co chwila mrugasz okiem. Niestety nie jest to Twoja forma podrywu, tylko Twój tik nerwowy na tę imprezę! 6 - Cały czas bardzo nierytmicznie poruszasz palcami u rąk.
4 Peruwiańskie zioło – Prawie wszyscy znają peruwiańskie zioło, wiec pewnie bierzesz je do ręki! Rzuć jeszcze jedną kostką, by dowiedzieć się, jak reaguje twój organizm. Nieparzysta: Cóż za radość! Twoje problemy całkowicie znikają. Są tylko błahymi sprawami. Chcesz tylko godzić się ze wszystkimi i żyć w pokoju. Apartament gibie się przyjemnie, a ty masz ochotę zostać tu na zawsze i przytulać ludzi! Parzysta: Jesteś niewiarygodnie szczęśliwy, ale zioło wpływa też na to co mówisz. A raczej to czego nie możesz powiedzieć. Nie słyszysz, że okropnie bełkoczesz i niewiele z tego co mówisz można zrozumieć. Cóż, czyż nie jest ważniejsze, że się dobrze bawisz? I tak nic ciekawego zapewne nie masz do powiedzenia! 5 Nieznany susz z liści - Nie potrafisz stwierdzić, co ci się trafiło – nic dziwnego, bo prawdopodobnie trafił ci się w ręce jeden z niedokończonych eksperymentów zamieszkującego tutaj chłopaka. Nie masz jedno świadomości tego, iż jesteś królikiem doświadczalnym i postanawiasz spalić skręta. Dziwna mieszanka ziół wprowadza cię w euforyczny stan. Teraz nic nie jest ci straszne, ludzie są piękni, a smutek zdaje się nie istnieć. Co więcej wydaje się, iż masz nieodpartą potrzebę bliskich kontaktów z drugim człowiekiem. Rzuć jeszcze jedną kostką: Parzysta: Do końca imprezy chodzisz za jedną osobą, bo wydaje ci się, iż właśnie się w niej zakochałeś. Nieparzysta: Zaczynasz ze wszystkimi flirtować. 6 Różnokolorowe liście - Kolorowe liście wyjątkowo Cię kuszą. Nie masz pojęcia jak działają, ale tak ładnie wyglądają, że nie możesz się powstrzymać! Nie wiesz, że są one zabarwione różnymi eliksirami. W temacie do losowanie wyrzuć eliksir, którym zabarwiony był Twój liść.
Oprócz ziółek Winnie i Ceres zaopatrzyły się w wiele rodzajów papierosów. Wylosuj literkę tym temacie, by dowiedzieć się jaką paczkę wam wręczyły. Zaś w tym tym temacie, możecie przeczytać jaki mają smak, wygląd, czy działanie.
A - Boginy. B - Błękitne Gryfy C - Fatamorgana D - Feniksowe E - Lordki F - Merlinowe Strzały G - Słodkie Pufki H - Volde-Morty I - Zielone Trolle J - Zjednoczone Wile
Tak naprawdę nie miałaś pojęcia, gdzie zmierzacie. Robiłaś dobrą minę do złej gry, uznając, iż włamanie się do przypadkowego mieszkania to genialny pomysł. Nie godziło się przecież, by tegoroczne Halloween obeszło się bez odpowiednio hucznej oprawy, o którą zamierzałyście zadbać. Hogwart cię zawiódł, ale pełna optymizmu nie traciłaś nadziei, biorą sprawy w swoje (i Winony) ręce. Nie miałaś zbyt dużego doświadczenia w urządzaniu krzykliwych melanżów, ale twoja matka wydawała się być mistrzynią w tej dziedzinie, więc chcąc nie chcąc, być może odziedziczyłaś po niej trochę więcej, niż tylko strzępki genów wili. Podczas przeobrażania mieszkania na iście mroczne legowisko z dumą odkryłyście, iż nie mogłyście trafić lepiej. Było wyposażone lepiej, niż mugolskie siły zbrojne Stanów Zjednoczonych. Twoja natura wręcz nie pozwalała ci przejść obok takiej okazji obojętnie, a jeszcze zanim przedstawiłaś Winonie swój pomysł, zdawało ci się, iż czyta w twoich myślach, mimo, iż nie znała chociażby podstaw legilimencji. Wyglądało na to, iz tego wieczoru zamierzałyście spalić upalić całe Salem. Jakie to typowe! W międzyczasie rozesłałaś sowy, licząc na to, iż Salemczycy przybędą w komplecie. Mimo, iż po przesłuchaniu u dyrektora można było podejrzewać was o rozłam, nie zamierzałaś nikogo pomijać. W tej szkole musieliście trzymać się wszyscy razem, to było więcej niż pewne. Kiedy mieszkanie było już gotowe, zadbałyście z Winoną o odpowiednią prezencję, jako organizatorkom po prostu nie wypadało wam kuleć pod względem przebrania. Ponieważ byłyście prawdziwymi amerykańskimi bff, wasze stroje były niemal identyczne. Obie przemieniłyście się w upiornych dementorów – zarzuciłyście na ramiona długie, czarne, poszarpane szaty z ogromnymi kapturami, które zakrywały wam niemal całą twarz, zaś dzięki odpowiedniemu zaklęciu skóra na rękach pomarszczyła się, przypominając wyschniętą, również czarną strukturę. Do pełnej stylizacji brakowało jedynie złożenia komuś pocałunku. Nim zdążyli się pojawić jacykolwiek goście, udało ci się wykrzesać nieco peruwiańskiego zioła, którego nie potrafiłaś sobie odmówić, jeśli tylko nadarzała się okazja. Już po kilku zaciągnięciach poczułaś nieopisaną błogość i po prostu nie mogłaś się powstrzymać, by nie uwiesić się na ramionach Winsa. Niech już przyjdą goście!
Długo zastanawiał się, czy powinien zjawić się na przyjęciu. W końcu ostatni nieźle się posprzeczał z niektórymi osobami, a na imprezę byli zaproszeni wszyscy bez wyjątku. Nawet on. Zdziwił się, gdy dostał list od Ceres z zaproszeniem na imprezę. Wydawało mu się, że ona też się na niego porządnie wkurzyła. Teraz mógł ich jedynie przeprosić i liczyć na to, że nie będą się na niego długo gniewać. Po długim namyśle zadecydował, że pójdzie. Ubrał długą, czarną pelerynę i odpowiednio ułożył włosy, żeby chociaż trochę przypominać wampira. Po bokach ust namalował sobie czerwone kreski, które miały przypominać krew. Kupił kandyzowane pazury w sklepie, bo on sam nie był zbyt dobrym kucharzem i udał się do miejsca, w którym miała się odbyć zabawa. Wybrał się dosyć wcześnie, żeby było tam przed nim możliwie jak najmniej osób. Szczególnie zależało mu na tym, żeby przeprosić Winnie i Ceres. Z Hensley do tej pory łączyły go przyjacielskie relacje, a z jego kuzynką też się dobrze układało. Był świadom tego, że dziewczyny są na niego nieźle zdenerwowane, ale miał nadzieję, iż w jakiś sposób uda mu się je udobruchać. Wydawało mu się, że dotarł do odpowiedniego budynku, więc wszedł do środka kamienicy. Wszedł po schodach i stanął przed drzwiami do mieszkania. Zapukał dwa razy. Tak jak się spodziewał, otworzyły mu Winns i Ceres. Były przebrane za dementorów. Ciekawy pomysł. Nie za bardzo wiedział, od czego powinien zacząć, dlatego po prostu się przywitał. - Cześć dziewczyny. - powiedział. - Nie będę ukrywał, że jestem tu głównie z tego powodu, że chcę was przeprosić. - spoglądał na jedną i na drugą czekając na reakcję. Ani trochę by się nie zdziwił, gfyby po prostu kazały mu wyjść.
Cichy czując się jak bóg, ponownie wyglądał jak bóg. Uprzednia, narkomańska stylizacja na Ozyrysa, do tego stopnia mu się spodobała, że nie zamierzał się wysilać na inne, dziwne stroje. Wystarczyło więc podkreślić na nowo, oczy kohlem, by móc bez przeszkód wzbudzać w innych czyste przerażenie. Oczywiście swoje ubrania znacząco podrasował i na zwyczajny, amerykański t-shirt miał narzuconą, idealnie skrojoną, czarną pelerynę przyozdobioną motywami wszelakiej śmierci - aby, było weselej oczywiście. Ponadto, mało kto wie - ale Cichy to niezły prowokator - więc nie umiał sobie odmówić, by nie wcisnąć na swój łeb zabawnej, zaśniedziałej korony; sugerującej mu tym samym, władzę nad każdą, potępioną duszą. W końcu, to on dzisiaj był królem. Na miejsce dotarł, o dziwo jako jeden z pierwszych. Już z daleka bowiem dostrzegł, dwie znajome sylwetki obleczone w dementorską czerń. Dziwne kłęby oparów, dobywające się zza pleców dziewcząt - również zdążył zauważyć, więc już miał pewną świadomość, iż z tej imprezy albo wyjdzie upalony do nieprzytomności - albo tam umrze z nadmiaru, amerykańskich wrażeń. Uśmiechnąwszy się do siebie z pewną dozą rozbawienia, momentalnie pojawił się przed ich (nie)mieszkaniem, popisując się przy tym, udaną aportacją i klepnął przyjacielsko Cartera w plecy. Wystarczyło jednak, rzucić okiem na ich miny i niezręczną i niczym niezmąconą ciszę, przerwaną jedynie przeprosinami Wrighta. Ach, więc chodzi o ten nieszczęsny gabinet Hampsona. Tak. Oczywiście, że Cichy wiedział o tej nietypowej zbiórce. Sam był zaskoczony, że i jego tam nie zaproszono. Czyżby dyrektor Hogwartu dalej go kojarzył z Projektu Sfinksa i dał mu tym samym, kredyt zaufania? Nie miał bladego pojęcia. Mimo wszystko, odchrząknął cicho i wprowadził Cartera do środka. - Przeprosił. - stwierdził z krzywym uśmiechem, spoglądając w ich dziewczęce i aktualnie zakapturzone twarze i wzruszył ramieniem, jakby to dla niego wystarczyło. Wcisnął także Ces i Wins po bukiecie cmentarnych kwiatów, które wyczarował z powietrza ( lowelas, he) i z wyższością przelazł przez próg mieszkania tuż za Carterem. - Wszystko w porządku? - dopytał się go jeszcze dla pewności i unosząc brew do góry, rozejrzał się po ich domniemanym lokalu.
Wzięło cię. Mocno. Czyż to nie był paradoks? Oklumentka, lubiąca oddawać swój rzekomo najcenniejszy narząd we władanie substancji psychoaktywnych, które c a ł k o w i c i e przejmowały kontrolę nad umysłem? Och, chyba byłaś pełna sprzeczności i tylko ty potrafiłaś egzystować na tym wijącym się rollercoaserze. A może to wszystko działo się dlatego, że używki pozwalały ci właśnie na to słodkie zatracenie kontroli, którego przecież potrzebowałaś, bo ciągła dyscyplina była wręcz nieludzka? Oszukujesz samą siebie, Luno. Nieładnie tak. Nie grasz czysto. Nigdy przecież nie grałaś czysto. Najważniejszym było jednak robienie dobrej miny do złej gry. A peruwiańskie zioło... och, pod tym względem jego działanie było cudowne. Pozwalało ci utrzymywać promienny uśmiech przez długie godziny. Często przecież, jeszcze w Salem, razem z Winoną chadzałyście mocno zwęglone, choć nie dawałaś tego po sobie poznać. Niezaspokojony głód zabawy, chęć popełniania błędów młodości... karmiłaś się wszystkim, co wpadło ci w ręce. I pomimo tego nieustannie czułaś niedosyt. Okropnie fascynujące uczucie. Carter. Nie wiesz, jak zareagowałabyś na jego obecność na trzeźwo. Może rzuciłabyś się na niego, oplatając swoje długie palce wokół jego szyi, ale w tej chwili czułaś do niego jedynie nieopisaną sympatię, dlatego, kiedy tylko się pojawił wpadłaś w jego ramiona, ściskając kuzyna. - Ale za co? Och, przyniosłeś kandyzowane pazury, jak miło z twojej strony – na chwilę obecną puściłaś w niepamięć to, jak bardzo wam podpadł. Wzięłaś jedną przekąskę i wepchnęłaś sobie do ust, by po chwili wyswobodzić się z objęć Wrighta i wpaść na... Cichego. Z deszczu pod rynnę? Chyba nawet gorzej. - Bóg śmierci, umarłe kwiaty... Quiet, chyba nie chcesz mnie dzisiaj zabrać na drugą stronę? – zażartowałaś, choć wcale nie musiało być to dalekie od prawdy, po czym westchnęłaś ciężko, obejmując go jedną ręką, a drugą odbierając kwiaty. Na wszystkich bogów egipskich, rzymskich, greckich, nordyckich i licho wie jeszcze jakich – ty N I G D Y nie byłaś tak wylewna. Zapewne gdyby nie fakt, iż byłaś pod wpływem używki, nie pokusiłabyś się na taki gest. Dlaczego? Trudno było dociec prawdy. Nie miałaś do Cichego krztyny zaufania, to było więcej niż pewne – a jednak to on znał najlepiej twoje prawdziwe oblicze. Sprzeczność poganiała sprzeczność, a ty żywiłaś do Quieta równie wielką sympatię, co dystans. Tym razem jednak wszelkie wątpliwości zostawiłaś za sobą, uśmiechałaś się beztrosko, i podsunęłaś pod jego nos dary matki natury, od których roiło się w mieszkaniu. – Musisz czegoś spróbować, koniecznie. Są absolutnie boskie. Ty też, Cart. – odwracasz się i prezentujesz swoje uzębienie. Pewnie tego pożałujesz. Ale jeszcze nie teraz.
Jeśli ktokolwiek, kiedykolwiek jeszcze raz każe jej wieczorem błądzić po Hogsmeade, to z całą pewnością skończy pod ziemią. W głębokim grobie tuż u boku gnijącej panny młodej, którą nieco przypominała. Miała zupełnie inny plan co do przebrania, ale w swoim roztrzepaniu nieco zniszczyła pelerynę i musiała improwizować. Na szczęście wygrzebała starą sukienkę, którą otrzymała od ciotecznej babki Rosalii, a po dodaniu starej, czarnej firanki i długich rękawiczek nie do pary (bo po co komu identyczne?), które wyglądały jak z zupełnie innej epoki, była gotowa na Halloween. Tylko że welon nieco zawiewał jej na twarz i przez to utrudniał widoczność, a co za tym idzie: zabłądziła między uliczkami, szukając odpowiedniego mieszkania. Podejrzewając swoje spóźnienie, w końcu jednak dotarła pod kamienicę, żałując przy okazji, że nie wzięła ze sobą śrubokrętu, który podwędziła ojcu podczas wakacji. Okolica nie wyglądała najciekawiej, a wydawał się on lepszą bronią, niż różdżka, bo o ile czarodzieja można rozbroić, tak mugola z dobrym celem niekoniecznie. A trafić w oko z całą pewnością potrafiła, jeśli naprawdę się postarała. Chociaż, patrząc na swój strój, powinna ostatecznie dojść do wniosku, że przeraziłaby wszelkie potwory samą swoją aparycją. - Cześć. Co tu tak smętnie? – spytała, gdy pojawiła się w drzwiach i zastała zaledwie cztery osoby. Carter wydawał się przy tym nieco przybity, jak na Halloween, chociaż może był to zamierzony efekt przy stroju depresyjnego wampira. Z drugiej strony towarzystwo dwóch dementorów nie sprzyjało szczęściu. Rozejrzała się po zebranych i wybuchła śmiechem. Tak po prostu, nie mogąc się opanować. Ceres wyglądała, jakby przesadziła z ziółkami, a Cichy jakby testował nowy eyeliner należący właśnie do tej pierwszej. - Ładne kwiatki – dodała jeszcze, wskazując na roślinki w rękach dwóch starszych dziewczyn. Zdecydowanie bardziej pasowałyby do stroju Persii, ale wolała ich nie tykać. Zresztą noszenie czegokolwiek w rękach nie było zbyt poręczne. – Nawiązanie do balu? Wyszczerzyła się do Ceres, mając nadzieję, że nie oberwie po głowie za nawiązanie do wiosennej imprezy w zamku.
Gdyby nie to, że imprezę organizowała Winnie, Katya nawet przez chwilę nie zastanawiałaby się nad odrzuceniem zaproszenia. Choć właściwie nie miała pojęcia, czy to za sprawą Hensley odbywały się poprawiny balu w Wielkiej Sali, miała stuprocentową pewność że akurat ona nie ominęłaby okazji na "pokazanie" Hogwartczykom, jak należy urządzać właściwe Halloween. A co z tego wynika - Kolosovej również nie mogło tam zabraknąć, ale głównie dlatego, że czuła się źle z odrzuceniem zaproszenia na burdy w barach. Wiedziała, że wszyscy bez wyjątku dostaną zaproszenie i była pewna, że potraktuje Cartera swoim wręcz sztandarowym zaklęciem z jakże przewrotną inkantacją Purificatio Malum, ale młoda, kiełkująca miłość wręcz rzucała dziewczęciem od środka. Cóż, pomyślała, przecież to Halloween. Ma być strasznie. A skoro o straszności mowa, nie można pominąć tematu ubioru, jaki Dobry Duszek z Salem wykoncypował na niemal ostatnią chwilę, prędko zmieniając się w Martwego Duszka z Salem. Rzecz jasna "śmierć" wyglądająca na nadmiernie brutalną zdawała się dla niej zbyt passé, dlatego też przesadne kombinowanie z ubraniami zostawiła sobie na inną okazję. Kreatywność zaczynała się w przypadku zaklęcia powodującego iluzoryczne rozdarcie gardła, z towarzyszącym mu krwawieniem. I jakby tego było mało, dziewczę postanowiło zrobić z czterech marmurowych czaszek znalezionych na wakacyjnym wyjeździe dosyć upiorny naszyjnik, składający się zaledwie z rzeczonych czaszek oraz jakiegoś sznura. Prawdziwą zaś wisienkę na torcie, wycelowaną konkretnie w znających Kasię wystarczająco długo Salemczyków, stanowił wianek ze zwiędniętych kwiatów założony na głowę. Prawdziwy upiór, czyż nie? - Hej - mruknęła głucho, pojawiając się w znalezionych z ogromnym trudem drzwiach. Momentalnie dostrzegła obecnego wśród niewielkiej grupy Cartera, posyłając mu długie, wzmocnione przebraniem spojrzenie. Dotknęła trzymaną w dłoni różdżką do "rozerwanego" gardła, wyraźnie sugerując, że ten sam los, choć bardziej rzeczywisty, czeka białowłosego. Do reszty uśmiechnęła się ponuro, kategorycznie odmawiając jakichkolwiek używek. Czy jednak naprawdę tak naiwnie wierzyła, że Ceres czy Winnie odpuszczą? W pewnym sensie nie. Przekonała się o tym dosyć prędko, znajdując wciśnięte do kieszeni Fatamorgany. Oczywiście nie kojarzyła ich ani z nazwy, ani z wyglądu, ale była świadoma niechcianej obecności. Usiadła sobie gdzieś na uboczu, po cichu planując dyskretne pozbycie się prezentu, żeby przypadkiem nie zrobić dziewczynom przykrości.
Ludzie pojawiali się, a ty zdawałaś się wędrować z jednych ramion do drugich. Na przybycie Persii szybko porzuciłaś towarzystwo Cichego, by tym razem to ją zacząć nieprzyzwoicie ściskać. Chyba nigdy wcześniej nie doświadczyła z twojej strony takiej wylewności. Nic dziwnego. Nikt z tego grona jej nie doświadczył (no, może poza Winsem). - Smętnie? Znam dobry sposób, by twoje smutki odeszły – zaśmiałaś się uroczo, teatralnie strzelając oczami to na lewo, to na prawo. No nie trzeba było być legilimentą, by czytać w tej chwili w twoich myślach. - Jak dla mnie wyglądają na nagrobne. – przyznałaś, odklejając się od dziewczyny, bo zauważyłaś przybycie Kolosovej. – Cześć, siostrzyczko – chyba nikogo nie zaskoczy, że rzuciłaś się na Kasieńkę z otwartymi ramionami. Nigdy wcześniej nie czułaś takiej jedności z ludźmi. Nigdy. W tej chwili strój dementora idealnie wpisywał się w twój pełen sprzeczności charakter.
Winona bierze nieznane jej ziółko i podpala je końcem różdżki. Większość z nich kojarzy, więc chce spróbować czegoś zupełnie innego. Obejmuje Ceres, swoją przyjaciółkę i popala sobie z nią w błogim nastroju. Po kilku chwilach uzmysławia sobie jak śliczna jest jej przyjaciółka i owija jej białe włosy wokół palca. Prawi jej kilka komplementów. Winona je przy tym lodowe kulki. Opycha się słodyczami, bo dzięki niemu będzie mogła lewitować kilka centymetrów nad ziemią, jak prawdziwy dementor. Dlatego kiedy pierwszy gość się zjawia, ona podlatuje do drzwi i otwiera z błogim uśmiechem. W progu stoi Carter przepraszając po raz kolejny za swoje idiotyczne zachowanie. Winona przewraca oczami. - Przestań być taką cipą Carter. Już i tak cię podkopałam i dałam ci szlaban. A teraz wchodź i się dobrze baw – mówi Winnie, ale nie jest to ton złośliwy, czy rozzłoszczony. Hensley pod wpływem narkotyku nawet mówiąc niemiłe rzeczy, poniekąd flirtuje w swoim tonie, a na koniec głaska Cartera po ładnej buzi. - Quietus – Winona rzuca zalotne spojrzenie chłopakowi, kiedy ten wręcza jej kwiaty, a na przywitanie całuje go o kilka sekund za długo w policzek. A potem drugi policzek. A na końcu w usta, bo przecież to chyba w porządku? - Bo czekamy na Ciebie – mówi do wchodzącej Persii, zmieniając szybko obiekt zainteresowania. Mruga do niej zalotnie i w końcu wpycha wszystkich do środka, bo co tak stoją w przejściu. Macha różdżką, żeby rozbrzmiała głośniej jakaś szalona muzyka. Ceres ściskała wszystkich, a Winona wyciąga wylosowane papierosy i zapala jedną Zjednoczoną Wilę. Siada obok Kasi i rzuca jej z szerokim uśmiechem breloczek dołączony do paczki. Na nim tańcząca blondyna rozbierała się w rytm palonego przez Wins papierosa. Dobrze, że Królowa Rodeo się spaliła, inaczej nie podobałaby się jej specjalnie ilość ognia i domu w pomieszczeniu. - Och, nie mów, że będziesz tak tu smętnie siedziała – zagaduje Hensley, uśmiechając się figlarnie i muskając jej ramię, zaczepnie.
Peruwiańskie zioło, które zażył Cichy tuż przed rozpoczęciem imprezy, zdążyło już w zupełności opuścić jego wymęczony organizm. Nic więc dziwnego, że na totalnym luzie, zawiesił swe ramię wokół jasnowłosej bogini - gdy ta postanowiła przywitać się z nim nieco bliżej i niemal wpadła w jego ramiona. Tylko jego refleks, uchronił wtem Ceres przed bolesnym i jakże niefortunnym upadkiem. Uśmiechając się do niej jakże cwanie, zadarł więc brew do góry i łagodnym ruchem wyciągając z spod jej kaptura niemalże białe włosy, zakpił z typową dla siebie radością. - Dla ciebie wszystko, O ‘Shea. Ale to będzie drogo cię kosztować, jeśli zabiorę twoją duszę w niezapomnianą podróż. - orzekł śmiertelnie poważnie i podtrzymując w pasie, wyjątkowo wylewną uczuciowo, dziewczynę; uśmiechnął się pod nosem, obserwując jej wręcz ekstatyczny nastrój - i naraz obrócił głowę w stronę Wins, czyli następnego, dementorskiego kapturowca. Na jej zalotne spojrzenie, automatycznie odwzajemnił się podobnym, i wygiął wargi w podejrzenie rozbawioną minę, która aczkolwiek zakrawała o ten, jego wiecznie krzywy uśmieszek. Hensley była doprawdy chyba jedyną osobą, bardziej nieprzewidywalną od niego i Ceres razem wziętych. Dlatego, gdy jej usta smagnęły blady policzek Cichego, a po chwili zahaczyły o jego wargi, w ramach jakże czułego powitania; ten jedynie prychnął złośliwie i dla zasady, odwdzięczył się jej tym samym. A po chwili postanowił się zdecydowanie upalić. Diabelskie organizatorki wreszcie łaskawie postanowiły go wypuścić; więc Cichy bez zbędnego zahamowania, złapał za kołnierz białowłosego Cartera i zdecydowanym krokiem podprowadził siebie i od razu jego; do doskonale wyposażonego zioło-stolika. Wprawne oko, przyszłego Mistrza Eliksirów od razu z góry skreśliło peruwiańskie zioło, gdyż dla jego szaleńczego umysłu okazało się ono być, zbyt słabym specyfikiem. Dlategoż sięgnął po nieznany susz i wprawnie go skręcając, zerknął przeciągle na młodszego od siebie Wrighta. - Pal, Cart. Będę mieć na ciebie oko. - utwierdził go mimowolnie w swych przekonaniach i podpalając swoją działkę, jakże prowokująco, bo za pomocą mugolskiej, posrebrzanej zapalniczki; równie wprawnie się zaciągnął i zatrzymał przez krótką chwilę, odurzający dym w swoich płucach. Dwie sekundy później, wypuścił go z lekko rozchylonych warg i zmrużył oczy. Z każdym kolejnym oddechem, świat zaczął nabierać nieco bardziej rozmazanych barw i na zmianę się wyostrzał. A Cichy, powoli się relaksując, przesunął swymi ślepiami po twarzach innych, mimowolnie zwilżając swoje wargi. - To będzie dłuuga noc, Carter. Mimowolnie przepowiedział mu, zabawiając się w cholernego jasnowidza i pozwolił sobie na mały, szaleńczy uśmiech, który powoli ujawnił się w prawym kąciku jego ust.
Chłopak od raz zorientował się, że Ceres musiała już coś brać. Gdyby tak nie było, na pewno nie rzuciłaby mu się szyję, żeby go wyściskać. Może to i dobrze? Nawet nie zauważył, kiedy za nim pojawił się Quietus i wepchnął go do mieszkania. Zaraz potem odezwała się Winnie. - Spoko, postaram się. A ze szlabanem i tak nie jest najgorzej. Będę odpisywał dokumenty w Izbie Pamięci. - wyszczerzył się do Hensley. Nie miał jej tego za złe. To tylko kilka godzin, jakoś przeżyje. Dziewczyny dały m jakieś papierosy. Przeczytał nazwę. Merlinowe strzały. Super. Na razie schował je do kieszeni, postanowił, że zapali sobie później. Rozglądał się po kwaterze, a gdy powrócił wzrokiem do znajomych, zobaczył, że Wins właśnie całuje Cichego. Wzruszył ramionami i powrócił do poprzedniego zajęcia. Poczuł, że ktoś ciągnie go za kołnierz w stronę stolika z ziołem. Rzucił na nie okiem. Rozpoznał kilka rodzajów i wybrał liście w przeróżnych kolorach. - Okej, jak wkopię się jeszcze bardziej, ty za to odpowiadasz. - wyszczerzył się do chłopaka. Wiadomo, że jeśli zrobi coś głupiego, nikogo nie będzie mógł winić, więc jego uwaga była raczej żartem. Skręcił kilka liści i podpalił je różdżką, obserwując, jak kolega podpala je jakimś dziwnym przedmiotem. Nie rozpoznawał go, więc uznał, że msi to być przedmiot mugolski. Z resztą, mało ważne. Zaciągnął się środkiem, który przed chwilą odpalił. Chwilę później do mieszkania weszła Alexandra. Uśmiechnął się do niej na powitanie. Jego nastrój stawał się co raz lepszy. Powoli zapominał o tym, że jeszcze przed chwilą był spięty. Jego uszy uderzyła głośna muzyka. No tak, imprezy chyba mają to do siebie, że jest dosyć głośno. Ale komu to przeszkadzało? Na pewno nie on. Przynajmniej nie teraz. Na początku nie zauważył, że na imprezę przyszła Katya. Zorientował się dopiero wtedy, kiedy zawiesiła na nim swoje spojrzenie, różdżką wskazując swoje gardło, które wyglądało jakby na prawdę było rozerwane. W głowie coś mu świtało, ale nie umiał sobie przypomnieć, o co może jej chodzić. Może to przez te liście? Pewnie tak. Pomimo iż wydawało mu się, że nie dziewczyna nie ma na myśli żadnych żartów ani nic, uśmiechnął się do niej. - Z pewnością. - przytaknął Cichemu, gdy ten powiedział, że noc będzie długa, po czym uśmiechnął się do niego tak szeroko, jak tylko się dało. Naprawdę, od kiedy zapalił zioło, jego humor był wyśmienity.
- Jak miło – stwierdziła, szczerząc się do lewitującej Winony, ale ta zaraz gdzieś zniknęła. Jak ona to zrobiła, ze udało jej się unosić w powietrzu? Persia zdecydowanie powinna się bardziej przyłożyć do nauki w tej szkole. Albo po prostu odwiedzić Miodowe Królestwo. Ktoś przy okazji zgłośnił muzykę, więc nawet jeśli ktoś jeszcze się zgubi, z łatwością odnajdzie tę imprezę. Towarzystwo owszem, było wybitne, ale niestety póki co niewielkie. Dalej śmiejąc się do rozpuku z zachowania Ceres, która zazwyczaj wydawała jej się bardziej opanowana, ruszyła w kierunku chłopaków, którzy kręcili się przy stole z rożnymi ciekawymi roślinkami. - Nie demoralizuj Cartera, to grzeczny chłopiec – zażartowała, dźgając Cichego palcem w plecy, żeby tym bardziej zwrócił na nią uwagę. – Świetna korona. Gdzie można takie dostać? A może mi odsprzedasz? Oferuję w zamian dwie śrubki i sznurek. Znów się zaśmiała, tak głośno, że jej śmiech rozniósł się po całym pomieszczeniu – jak zwykle zresztą. Najwyraźniej nie potrzebowała niczego palić, żeby dobrze się bawić, ale z drugiej strony, jeśli się bardziej podkręci, to jej nie zaszkodzi. Przyjrzała się temu, co leżało na stole, ale wszystko wyglądało dla niej tak samo. Kupa liści, których nie potrafiła zidentyfikować, ale nie przejęła się tym zbytnio. Udając tak obytą, jak Cichy, który już zaciągał się czymś, sięgnęła po cokolwiek, starając się przy okazji nie rozsypać reszty po podłodze. Ceres i Winona raczej by ją za to udusiły na miejscu, a jej gardło wyglądałoby podobnie do Katyi, tyle że bardziej realistycznie. Sięgnęła po różdżkę, którą zręcznie ukryła w fałdach swojej podrabianej, ślubnej sukni i odpaliła swojego nieudolnego skręta. - Co tam słychać, Carter? – spytała chłopaka, łapiąc go pod ramię. Gdyby był choć odrobinę niższy, pewnie by się na nim oparła, a tak sięgała mu ledwo do ramienia. I gdzie tu sprawiedliwość? Wright wydawał się dziwnie wesoły, zważywszy na to, w jakim nastroju zastała go po wejściu do mieszkania. Najwidoczniej to coś, co sporządzili sobie z Quietem, już zaczęło działać. W przeciwieństwie do tego, co wybrała sobie Persia. Znowu przypadkiem trafiła na najgorsze gówno?
Może nie rzuciło się to nikomu w oczy, bo przecież Katya szybko przemknęła na upragnione ubocze, gdzie nie musiała zbytnio obcować z Carterem, ale jej szmaragdowe tęczówki przez dosyć długą chwilę pilnowały wszelkich poczynań Winnie. Ciężko sobie wyobrazić ból, jaki zawładnął dziewczyną na nie tak znowu krótką chwilę, podczas której Królowa Teksasu wraz z Mistrzem Eliksirów - choć Kolosova za punkt honoru postanowiła sobie przegonienie go w zdolnościach z eliksirami związanych - nazbyt czule się ze sobą witali. Ach, ileż sprzeczności narodziło to w osiemnastoletniej głowie! Z jednej strony pół-Rosjanka znienawidziła Ettrévala za niekrycie się z przyjemnością i niewyobrażalnie mocno chciała stanąć na jego miejscu, z drugiej zaś bezgranicznie zwątpiła w słuszność swojej niedojrzałej miłostki. Czy warto było oglądać, jak Hensley klei się niemal do każdego, ją samą obdarzając tylko z rzadka ułamkiem uwagi? Cała ta impreza momentalnie zaczęła być bardzo, ale to bardzo złym pomysłem. Przecież wszyscy od początku planowali doprowadzać się do stanu, w którym ledwo byli w stanie odpowiadać za swoje czyny, a ona jako jedyna miała tu paradować trzeźwa? Westchnęła ciężko, zakładając nogi na kanapę i kuląc się na niej jak gdyby zaczęła marznąć. Uścisk Ceres, choć zaskakująco miły - bo przecież tak rzadko się przydarzający - zdawał się niewiele pomagać. Tyle dobrego, że Hensley postanowiła jednak się do niej zbliżyć, bowiem smutek bardzo prędko zyskiwał na sile. Królowa Kwiatów złapała zręcznie niewielki breloczek, z dosyć zmieszaną miną obserwując poczynania zaczarowanej figurki. Naprawdę? Westchnęła cichutko, tracąc ułamek wiary w Winonę. Nie mogła odmówić uroku coraz skąpszemu ubiorowi dziewczyny z breloczka, ale nie czuła się dobrze z taką pamiątką. Odstawiła ją na stolik obok, zakładając niedługo potem obręcz z ramion wokół podkulonych nóg. Oparła głowę o kolana, zwracając twarz w stronę Teksanki. - Nie wiem... jestem przecież dzisiaj martwa - mruknęła zdawkowo, dzielnie trzymając się roli - Czemu właściwie całowałaś się z Quietusem? - spytała jak gdyby nigdy nic, choć trochę bolało ją pytanie o takie rzeczy. Z drugiej strony czuła, że pewnie trochę nazbyt dramatyzuje, ale co innego miała robić, skoro z iście dziecinną łatwością dawała się łapać w miłosne pułapki?
Ostatnio zmieniony przez Katya Kolosova dnia Pią 23 Paź 2015 - 20:44, w całości zmieniany 1 raz
Ucieszyła się gdy dostała list od Cares. Perspektywa spędzenia nocy z samymi Salemczykami wydała się jej nieprawdopodobnie wyśmienita, dlatego nawet nie brała pod uwagę zignorowania zaproszenia. Już dawno chciała wykorzystać zabrany z Ameryki strój, który w Anglii leżał na dnie kufra i aż się prosił, żeby go wyjąć. Podekscytowana, otworzyła wieko i chwyciła leżącą białą suknie, która prawdę mówiąc wyglądała bardziej jak koszula nocna. Z wielkim uśmiechem na twarzy pognała do łazienki, zabierając ze sobą po drodze masę kosmetyków. Nie miała pojęcia jak dotrzeć do mieszkania, które swoją drogą nie było ani Winnie, ani Ceres, dlatego nie wiedząc co robić, stanęła na środku chodnika i czekała na ratunek. Po chwili zauważyła dziewczynę, która sądząc po stroju, także zmierzała na imprezę. Rozpoznała nawet jej twarz i przyjaźnie się uśmiechnęła. Miała naprawdę dobry humor, no co! -Wins! -Krzyknęła, wchodząc do mieszkania i mocno przytuliła się do przyjaciółki. Przy okazji wręczyła jej do rąk butelkę ognistej whisky, którą kupiła w drodze do mieszkania i poszła przywiać się z innymi. W oddali zauważyła Cartera, ale stwierdziła, że podejdzie do niego później. Przecież niedawno z nim rozmawiała. Z wielką ochotą wylosowała z wielkiej miski woreczek, w którym znalazła przepiękne, różnokolorowe liście. Przez chwilę patrzyła się na nie jak zahipnotyzowana, głupio się przy tym uśmiechając, po czym szybko je skręciła. Wyjęła z kieszeni, długiej czarnej kamizelki zwykłą, mugolską zapalniczkę i podpaliła końcówkę. Niewiele myśląc zaciągnęła się tak mocno, że oczy dosłownie prawie wyszły jej z orbit. -Ceres! -Podbiegła do znajomej i...złapała ją za końcówkę nosa, śmiejąc się przy tym jak nienormalna. Stała chwilę, próbując złapać oddech i nieco się uspokoić, jednak chęć złapania za nos każdego uczestnika imprezy wydawała się tak bardzo kusząca i zabawna, że po prostu, mimo, że w duchu bardzo chciała, fizycznie nie potrafiła się uspokoić. Po chwili ktoś wręczył jej paczkę papierosów. Odwróciła się z zamiarem podziękowania i złapania za nos nieznajomego (a może znajomego?), jednak jego już nie było. Zdezorientowana, obróciła się parę razy wokół własnej osi. W zasadzie, nie wiadomo po co to zrobiła, ale już po chwili nieźle zakręciło jej się w głowie. Dlatego stanęła, obejrzała się na wszystkich innych i stwierdzając, że nikt z zebranych nie zachowuje się normalnie, znów zaczęła się śmiać. Przytuliła mocno Ceres, która nadal stała obok niej i z zachwytem podziwiała dzieło dziewczyn. Przy okazji kątem oka zerknęła na papierosy, które otrzymała i schowała je do kieszeni. Później na pewno jej się przydadzą.
Ostatnio zmieniony przez Laura Manese dnia Pią 23 Paź 2015 - 21:20, w całości zmieniany 1 raz
Tonia była niesamowicie szczęśliwa, gdy otrzymała list od Ceres. Włożyła go do specjalnego pudełka na specjalne listy (i to wcale nie z niewyjaśnionego uwielbienia do tej boskiej istoty, nieee) i od razu wzięła się za przygotowanie kostiumu. Miała przecież jeszcze trochę czasu! Zresztą, pewnie i tak przyjdzie spóźniona jak zwykle. Trudno, Salemczycy powinni być do tego przyzwyczajeni. W końcu wyszła z domu i ruszyła w stronę wspomnianego mieszkania. Ci głupi, tak łagodni Anglicy patrzyli na nią jak na wariatkę, ale w ogóle się tym nie przejmowała. Szła z podniesioną głową, zadowolona ze swojego kostiumu. Była na bosaka, zadbała jednak o zaklęcie chroniące jej stopy i czarny lakier u paznokci. Miała na sobie białą koszulę nocną, plączącą się między jej kostkami. Trudno jednak było określić kolor piżamy, gdyż prawie cała pokryta była wpół zaschniętą krwią. Makijaż też był dość zadowalający. Co prawda nie tak, jak oderwana połowa twarzy, jednak uchodził w tłumie. Włosy potraktowała specjalnym zaklęciem, przez co wyglądały jakby dziewczyna cały czas dryfowała na wodzie. Gdy weszła do środka, była zachwycona. Tego właśnie oczekiwała na Halloween, a nie jakiegoś durnego balu! Przywitała się radośnie z Ceres i Winnie, po czym wzięła od nich peruwiańskie zioło oraz Boginy. Zapowiadał się wspaniały wieczór. Z całą resztą powitała się szybko, nie zwracając raczej uwagi na poszczególne osoby. Chciała jak najszybciej wypalić swoje ziółko. Znaczy, to nie tak, że była uzależniona lub coś w tym rodzaju. Dobra, może i była, ale tylko trochę. Poza tym dawno nie paliła, don't judge! Po wypaleniu zioła Paisley poczuła taką błogość, jakiej nie zaznała chyba nigdy w życiu. Nigdy, powtórzę - NIGDY - nie czuła się aż tak szczęśliwa. Tak szczęśliwa, że aż wgniotło ją w fotel, na którym siedziała i musiała nie lada się skupić, by z niego wstać i wreszcie zacząć się witać z przyjaciółmi. Szczerze mówiąc, kompletnie nie ogarniała, gdzie kto stoi, kto kogo przytula i czy komuś przeszkadza, ale czy to miało znaczenie? W końcu życie jest takie cudowne, kto by się czymś takim przejmował! Dlatego też postanowiła podejść do każdego z osobna, by dać mu buziaka prosto w usta - jej wyraz aprobaty dla rzeczywistości jak i samego osobnika. Pierwszą osobą, która napatoczyła jej się na pole widzenia była @Winnie Hensley. Tonia podeszła więc do niej powłóczystym krokiem, myśląc zapewne, że wygląda przy tym czarująco i zarzuciła jej ramiona na szyję. - Oh Wins, jesteś taka śliczna - wymamrotała, bujając się to do przodu i do tyłu, łapiąc równowagę tylko dzięki Winnie. - BOŻE, ludzie, PATRZCIE JAKA ONA JEST ŚLICZNA. Czy świat nie jest łaskawy, dając nam takie dary? Takie widoki do podziwiania? - prawie że krzyknęła, po czym zachichotała i ponownie skupiła wzrok na Hensley. Złożyła na jej ustach delikatnego, czułego buziaka, trwającego znacznie dłużej niż trzy sekundy, po czym puściła ją i pogłaskała po głowie. Odwróciła się w stronę reszty, wypinając dumnie pierś. Przynajmniej taki był zamiar, bo w gruncie rzeczy prawie że wywróciła się do przodu.
// nie przeczytałam zbyt wnikliwie poprzednich postów, więc jeśli weszłam komuś w interakcję to przepraszam, ale Tonię wyjątkowo wzięło to całe ziółko xD I Wins, mam nadzieję, że się nie obrazisz
- Ja też jestem grzecznym chłopcem, Gilbert. A Cart demoralizuje mnie, nie na odwrót. - odciął się zgrabnie do burzy jej kudłów i drgnął, gdy jej długi palec wbił się nieprzyjemnie w jego plecy. Dlatego łapiąc ją za łapę, łypnął ze zdziwieniem na jakieś czarne rękawice ( z firanki? ) i zachichotał złośliwie na jej znowu nie taki głupi pomysł. Bez namysłu podwędził jej także skręta, którego dość nieudolnie skręciła - jak na swoje możliwości, rozwalania wszystkiego na czynniki pierwsze – i nie przejmując się jej spojrzeniem, zaciągnął się. Co prawda, zero posmaku. Zero wrażeń. Dla pewności odsunął od warg jej skręta i usiłując mu się przyjrzeć - oczywiście, usilnie się przy tym skupiając - dostrzegł jedynie wielkie i absolutne zero w tym wszystkim. Wzruszył więc ramieniem i dopalając do końca jej towar, posłał dziewczynie rezolutny uśmiech. - Sznurek i dwie śrubki w zamian za moją piękną, siejącą przerażenie wokół, koronę? – powtórzył na głos jej niegodziwą propozycję i zmrużywszy oczy, nachylił się nad tym niziołkiem. – Nigdy, Alexandro. - odwiódł ją od tego planu i czule pogłaskawszy ją po włosach, automatycznie podzielił się z nią połową swojego towaru. Nieznany susz, rzeczywiście dawał całkiem niezłego kopa, bo Cichy od dobrych paru minut poczuł, że dryfuje. Podłoga falowała, a twarze innych przed jego oczami zlewały mu się w jedno. Dopiero, gdy błysnęło mu przed oczami coś białego, to jęknął cicho i uwiesił się na ramieniu Cartera. Bo na nim też dostrzegł coś białego. Delikatnie więc pociągnąwszy go za białe kosmyki włosów, starannie usiłował je sobie nawinąć na swoje kościste palce. Aczkolwiek, nie pasowała mu ich długość. Nie przesypywały mu się miękko przez palce i były całkowicie nie takie, jakich on, by sobie życzył. Wydąwszy więc dolną wargę w geście, iście naburmuszonym, zadarł pewnie głowę do góry i skanując (nie)uważnie otoczenie swymi ślepiami, wreszcie natrafił na inną białowłosą. Boginię! On jest bogiem, a ona jego boginią! Ceres. Muzyka zaś, wyzwalała w Cichym jakieś dziwne prądy. Mimowolnie, głowa mu podrygiwała w rytm szaleńczych nut, peleryna zaś jakże majestycznie i zarazem przerażająco, kotłowała się gdzieś w okolicach jego kolan, ukazując gościom, swoje piękne i jakże realistyczne sposoby na fajne śmierci. I cóż z tego, że korona mu się przekrzywiła na łbie, a kosmyki włosów wpadały do jego, królewsko podkreślonych ocząt. Nawet jego odwieczne łańcuchy, które zawsze mu wisiały przy .. duszy – brzęczały złowrogo. Zmieniając obiekt zainteresowania z Cartera na Persię (aczkolwiek pociągając Carta za sobą, a co ), szeroko otworzył ramiona i chcąc ją uścisnąć, w połowie drogi zamarł. Muzyka zmieniła się na inną, dziwnie mu się z czymś kojarzącą i nagle wargi Cichego, wygięły się w pełen ekstatycznego uniesienia, uśmiech. Jako, że Persia również żyła w świece mugoli to doskoczył do niej i zaciskając palce na jej ramionach, jęknął przeciągle. - ZNASZ TO, PRAWDA?
- Ile sobie liczysz za usługi? Charonowi wystarczał jeden obol... – śmiejesz się, zanim wymykasz się z objęć Cichego, by przywitać kolejnych gości, a odchodząc, odwracasz się jeszcze i nie kontrolując własnej mimiki twarzy mrugasz do niego porozumiewawczo. Dobry Merlinie... MARUGASZ POROZUMIEWAWCZO. Dumbledore właśnie przewrócił się we włansym grobie. Persia, Katya, Laura... wędrujesz z ramion do ramion, śmiejąc się głupio, kiedy ta ostatnia łapie cię za nos. W międzyczasie gdzieś tam przemyka Winona, która składa swój pocałunek dementora na ustach jakiegoś boga śmierci, ale na całe szczęście jesteś w dobrym humorze i szybko udaje ci się wyrzucić ten obraz z głowy. Znaczy nie, że coś. Wins mogła całować kogo chiała, zdecydowanie. Zwłaszcza, jako dementor. Nie godziło się przecież inaczej, o nie. Bóg śmierci, tak tak, zaiste, świetny wybór... Halo, Ceres O’Shea, TU ZIEMIA, Hogsmeade, aleja Amortencji 17 przez 44! Ty podobno zdążyłaś już zająć myśli czymś innym! Nie dramatyzuj mi tutaj, proszę się ładnie prowadzić! Bo jak nie, to zaalarmujemy magiczną policję. Przyjadą ci przysolić. Ogarniasz się, witasz Tonię, chociaż to raczej ona wita ciebie, składając ci buziaka na ustach, na co ty tylko się szczerzysz. Dobrze, niech przyjdzie całe Salem. W końcu macie z Winsem wewnętrzną misję, żeby wszystkich dzisiaj spalić. Nie dosłownie, ale wydaje się, że nie potraficie przetrwać choćby chwili bez robienia jakiś dymów. A apartament zadymiony jest już solidnie, zaraz ktoś podniesie alarm o zagrożeniu pożarowym... Oby nie! Mieszkanie zaczyna podrygiwać w rytmie muzyki, więc jakoś mimowolnie łapiesz Laurę, która stoi najbliżej ciebie i ciągniesz ją do tańca, a ta znowu chwyta cię za nos. Zaczynacie pląsać, a po chwili zauważasz, że na densflorze pojawia się rzekomo demoralizujący wszystkich Carter. Niewiele myśląc, zostawiasz Laurę, bierzesz rozbieg i wskakujesz kuzynowi na plecy, nieomal go przy tym nie wywracając. Wydawało się, jakby cała twoja złość na niego nigdy nie miała miejsca. Trudno stwierdzić, czy rzeczywiście tak było, czy może peruwiańskie zioło miało w tym spory udział. Teraz to nie było ważne, bo bawiłaś się świetnie. - Carter, powinieneś był się przebrać za testrala, nie wampira rodem z mugolskich filmów... – sugerujesz, czując się niczym jeździec apokalipsy. Przytulanie ludzi właśnie weszło na wyższy poziom!
Cichy wraz z Persią, odkryli coś - co jest tak mega zajebistego, że postanowili na okres bardzo krótkotrwały zwiać z imprezy. Oczywiście nie obyło się bez zbędnych komplikacji takich jak wyśpiewywanie na całe gardło pseudo-ruskich piosenek i okrzyków przepełnionych radością, gdy wzajemnie sobie gratulowali tak szalonego pomysłu. Otóż przyszły mistrz Eliksirów i jego cudna konstruktorka; postanowili przytargać ze sklepu Zonka - NEONOWE FARBY.
W kilkunastu kociołkach, które bardzo nieelegancko za sobą przylewitowali z powrotem na imprezę; wesoło sobie bulgotały, fantastyczne farby do ciała. Można śmiało zanurzyć w nich dłoń i sprawić sobie fantazyjny wzór na twarzy lub na ciele. Malujmy się więc wzajemnie - i na totalnym, narkotycznym rauszu - malujmy również samych siebie. Malujmy również ściany, podłogi i krzesła - bo kto nam zabroni? JESTEŚMY Z SALEM, NAM WSZYSTKO WOLNO. Niech zabawa nabierze pełni kolorów i gorących rumieńców. W KOŃCU, KAŻDY CHCE DZISIEJSZEJ NOCY, BYĆ JESZCZE PIĘKNIEJSZY. .
Chwilę później poczuł, że ktoś bierze go pod ramię. Usłyszał głos i od razu wiedział kto to. Persia. Uśmiechnął się do niej, tak samo ja uśmiechał się do wszystkich i odpowiedział na pytanie. - Mam się świetnie jak widać. Ooo, co masz? Daj spróbować. - wyciągnął z jej ręki skręta i zaciągnął się. - Hehe, super. Dzięki. - dorzucił. Na początku nie poczuł nic. Znów posłał jej szeroki uśmiech i zapytał. - A u Ciebie wszystko okej? - jego oczy cały czas przeczesywały lokal. Zauważył, że przyszła Laura i Tonia. Pomachał obydwóm, nie przejmując się tym, że najprawdopodobniej go nie widzą. Poczuł, że ktoś się na nim uwiesza i bawi się jego włosami. Nic sobie z tego nie zrobił, dla niego to była norma. Chwilę potem został wyciągnięty na parkiet. Super, będą tańczyć. Nie znał piosenki, ale w tym momencie mógłby tańczyć do każdej melodii. Ktoś wskoczył mu na plecy. Zdawało mu się, że mignęły mu przed twarzą długie, białe włosy, więc uznał, iż to jego kuzynka obrała go za swojego konika. Zaczął z nią biegać w kółko nie zwracając uwagi na innych. Ceres coś do niego powiedziała, a on kiwnął głową na znak, że niby się z tym zgadza, chociaż praktycznie nic nie usłyszał. Stracił z oczu Persię i Quietusa, ale stwierdził, że pewnie oni go znajdą. Od czasu do czasu chwilowo tracił równowagę, ale na szczęście jeszcze się nie wywrócili. Wydawało mu się, że zauważył burzę loków Persii. Udał się w tamtym kierunku razem ze swoim "jeźdźcem" na plecach. Zanotował, iż przytaszczyli ze sobą jakieś kociołki. Włożył palec do jednego, a gdy go wyciągnął, ten świecił się na niebiesko. - Patrz Ceres! Ale czad! Chodź, pomalujemy się, będzie fajnie! - rzucił z entuzjazmem dziesięciolatka.
Uśmiechnęła się złośliwie do Quietusa. - Myślisz, że w to uwierzę? Ej, to moje! No i wydało się, że stworzyła sobie nieudolnego skręta z pierwszego lepszego zielska, skoro chłopcy wyrwali jej ten marny twór z rąk i wypalili do końca. A niech ich gnom kopnie! Dźgnęła jeszcze raz Cichego za to, że nazwał ją per Alexandro. Jeśli użyje jeszcze raz jej marnego imienia, wbije mu te śrubki w oczy, żeby wyglądał jeszcze bardziej przerażająco. Tylko gorzej, że sam by sobie z tego nie zdawał wtedy sprawy, bo by niczego nie widział. Marny pomysł, Persio, oj marny. Nie zdążyła jednak podzielić się z nim sposobem na zemstę, bo wcisnął jej swoje skręta, który z całą pewnością wydawał się lepszy w działaniu. Ten jej naprawdę musiał być czymś drugorzędnym. Może Ceres dla żartu pozrywała trochę trawy na podwórku i przemieliła, wsypując do woreczków? I nie zdążyła nawet odpowiedzieć Carterowi, bo Cichy już ją gdzieś ciągnął. O’Shea porwała im Wrighta z zasięgu wzroku, a oni przepychali się na parkiecie. I nagle wpadli na olśniewający pomysł. Persia nie była pewna, czy to ona pierwsza to wymyśliła, czy też Quiet. Wielkie umysły najwyraźniej myślą tak samo. Wyszli na dwór, kierując się do sklepu Zonka i przekrzykując w swojej genialności. Młodsze dzieciaki, te które wychowywały się w Hogsmeade, biegały od domu do domu za cukierkami, jednocześnie unikając kamienicy numer siedemnaście, jak gdyby wiedziały, że nie należało ryzykować. Wiał obrzydliwie zimny wiatr – można by rzec, że wręcz pizgało złem, ale nie przejmowała się tym, zmierzając w stronę odpowiedniego sklepu, uwieszona na Cichym, by przypadkiem się nie wywrócić. Wiatr popychał ją w zupełnie przeciwną stronę, a suknia i welon tylko mu w tym pomagały. A kilka minut później wracali z powrotem, znów zmierzając się z podłym żywiołem i jednocześnie starając się przelewitować ciężkie jak diabli kotły wypełnione farbą. Zonk nieźle sobie na nich zarobił, bo zabrali mu stamtąd całe zapasy farby. - Jesteśmy genialni! Sięgnęła dłonią do jednego z kotłów i umazanymi na fioletowo palcami przejechała Cichemu po nosie. - Wyglądasz pięknie – stwierdziła, uśmiechając się do niego zalotnie. To jego zielsko chyba zaczęło na nią działać. – Jak kwiatki na cmentarzu. PATRZCIE LUDZIE, MAMY FARBY! Pod ich nieobecność przybyły dwie osoby. W jednej z nich Persia rozpoznała swoją przyjaciółkę Tonię, w drugiej Laurę. Odstawiając kotły w tym samym miejscu, co Quietus, wyrwała mu się na chwilę z zasięgu wzroku i podbiegła do tej pierwszej, by się z nią przywitać. Uwiesiła się na niej, mając nadzieję, że Paisley nie będzie jej chciała za to udusić. - Ty też wyglądasz pięknie – stwierdziła, całując ją w policzek. I wtem do jej uszu dobiegły znajome rytmy, więc wróciła z powrotem do Quietusa, zaciągając go na parkiet w kierunku Cartera i Ceśki. Śpiewając tak, że omal nie popękały szyby i tańcząc w odpowiedni sposób, omal nie zrzuciła O’Shea z ramion chłopaka. I skończyłoby się rumakowanie! Śmiała się jak szalona i skakała na środku pokoju, nawet nie zastanawiając nad tym, czy czegoś przypadkiem nie rozwali. Albo wpadnie do sąsiadów na dół. Obraz przed oczami zaczął jej jednak wirować, sprawiając, że rzeczywistość wokół niej raz po raz zmieniała się. W jednej chwili widziała swoich przyjaciół umazanych błyszczącą farbą, a w następnej wytworne damy w sukniach i mężczyzn w rajtuzach. Dziwnym trafem narodziła jej się w głowie myśl o gilotynie, a gdy spostrzegła koronę na głowie Quietusa, który również stracił pelerynę, a zyskał babskie majty, miała ochotę wrzasnąć: „ŚCIĄĆ MU GŁOWĘ”, ale powracający po chwili wizerunek boga śmierci jej na to nie pozwalał. Jeszcze kilka minut i impreza przerodzi się w prawdziwą rewolucję.
Roześmiał się gardłowo, gdy Persia przejechała mu lepką i błyszczą się mazią po nosie. W ramach odwetu, zamoczył więc swe kościste palce w prześlicznie, różowej farbie i smagnąwszy nią policzki i szyję uroczego kudłacza, również posłał jej powłóczyste spojrzenie i mrugnął filuternie do dziewoi. - Ty cała jesteś piękna Gilbert. Nawet w tym różu. - wypalił ze zdawkowym uśmiechem. Po chwili zaś ponownie umoczył tym razem całe dłonie w granatowej farbie i pognał na środek parkietu jednocześnie brudząc ciemną cieczą czoło Cartera. Dostrzegając jednocześnie swoją boginię na jego plecach, jęknął zdruzgotany, iż śmiał mu podebrać jego miłość życia pozagrobowego - i jednym ruchem do nich doskoczył. Ceśkę zaś gwałtownie złapał w pasie i ściągnął bladolicą z jego pleców. Przygarnął także do siebie demontorzycę i wystawił rękę przed siebie; jakoby niegodziwca wampiryczny czyli Carter - nawet się już nie zbliżał do jego królowej! A po chwili wszystko potoczyło się jak w kalejdoskopie. Persia znowu wyciągnęła ich na parkiet i Cichy dając się ponieść wszystkiemu i każdemu; mimowolnie wprawiał swoje ciało w ruch, bujał się na boki, unosił ręce nad głowę - i wraz kudłaczem - jednym, zgodnym głosem niemalże wyli do księżyca; najlepszy fragment piosenki. Cóż z tego, że nie znali tekstu, skoro brzmiał on jak tłuczone szkło, wymówione ostatnim tchnieniem życia? Najważniejsza była zabawa! Nie umknęło nawet jego uwadze, że wszyscy nagle się ze wszystkimi obściskują, całują i wszyscy się kochają jak jedna wielka, piękna rodzina. Relaks płynął jego żyłami niczym rwąca rzeka; a w swoich ramionach dzierżył białowłosą Ceres i szeptał jej do ucha jakieś niegodziwości odnośnie ich ostatniej podróży. Między nimi tańczyli, inni salemczycy; ktoś łaził po całym mieszkaniu i każdego wodził za nos. Pocałunków miłości nie było końca; a Cichy pośród tego wszystkiego zaczął doznawać dziwnych wizji. Ktoś dla zabawy prawdopodobnie non-stop gasił i zapalał światła; a bóg śmierci w tych momentach za każdym razem widział coś innego. Rozmywający mu się tłum przed oczami, raz jawił się jako nieprzyzwoicie kolorowy i błyszczący. Drugi raz widział staromodne kiecki; ha! Nawet na Carterze. Skołtunione włosy przemieniały się w peruki, których Cichy nigdy w życiu nie widział i nie zamierzał ich nawet oglądać! Przystanął zszokowany i obserwując to zmieniające się towarzystwo; uśmiechał się do siebie niesamowicie idiotycznie i nawet przesunął pod swój nos, własną dłoń i powoli nią przesuwając przed oczami; zamruczał z udawaną powagą, że wcale mu się ona nie rozmywa - i ponownie jak niegdyś na wieży, szepnął zaklęcie, aby na jego palcach ponownie roztańczyły się małe płomyki. I Cichy jako żywa pochodnia; ponownie zwrócił się w stronę Ceres i utkwiwszy swe rozszerzone tęczówki w jej oczach, westchnął niemalże rozkosznie na jej widok. - Zależy co mi jesteś w stanie zaofiarować czyż nie? - wymyślił sobie przebiegle i uśmiechając się cwanie do swej białowłosej; spojrzał na nią iście zalotnie i przekręcił swą towarzyszkę nocy, tak, by łagodnie opadła ku ziemi niczym w zdemonizowanej wersji tanga. Dopiero po chwili, ponownie kapturowca do siebie przygarnął i pognał z nią w stronę kotła z farbą i bez zastanowienia ponownie umoczył palec - tym razem w czerwonej farbie - i rysując nim fantazyjny wzór na szyjce, O ’ Shei, uśmiechnął się z wyższością. Co prawda, posiadanie talentu artystycznego oscylowało się u niego pomiędzy zerem absolutnym lub jescze poniżej tej wartości, ale dzisiaj mu wszystko pięknie wychodziło! Dlatego jako, że posiadał ukrytą naturę wampira - to dla zabawy wymazał sobie usta, błyszczącą cieczą i bez zastanowienia, ruszył na podbój dziewic! Oczywiście, mając pod ręką pierwszą ofiarę, ucałował mocno wpierw jasnowłosą i nie bacząc na fakt, że plamił ją czerwoną, odblaskową cieczą, uśmiechnął się skołowany i po kolei wycałował jeszcze: Persię i Cartera. Być może jeszcze kogoś, kto akurat mu wpadł w łapy. I oczywiście, że każdego oznakował swym krwistym pocałunkiem tak, aby na ich wargach również widniały plamy barwnej cieczy. W końcu Halloween powinno być krwiste. Nawet nie wiecie jak bardzo jeszcze będzie.
Winona nie widzi, że Katya jest niezadowolona z breloczka, bo akurat próbuje usiąść obok niej, co nie było takie proste, kiedy nieustannie lewitujesz. W końcu ze zwycięską miną odwraca się ku Kolosovej i uśmiecha się do dziewczyny. - Właśnie widzę – komentuje jej grobowy nastrój, wypuszczając dym z ust. Zdziwiona pytaniem Kasi odwraca się ku niej z uniesionymi brwiami. – A czemu nie? – pyta spadkobierczyni wielkiego, magicznego, pornograficznego biznesu i wzrusza ramionami. Swoją drogą jej zamiary wobec niego były żadne. Winona wypaliła ziółka i musiała docenić fakt, że chłopak jest piękny, miłym całusem na powitanie. Wins zerknęła w kierunku Ceres. Jej przyjaciółka nie wydawała się być przejęta. Co prawda nigdy tego nie usłyszała od niej, ale Hensley podejrzewa ją o bardzo tajne romanse z chłopakiem.– Nie całowałam się. Po prostu pocałowałam go w usta na przywitanie. Ma spoko strój – rozwija w końcu swoją wypowiedź, odwracając głowę ku Katyi. -Dlaczego pytasz? Chude ramionka obejmują Winonę, a zdziwiona dziewczyna odwzajemnia automatycznie uścisk, odsuwając papierosa od nieoczekiwanego towarzysza. - Słucham? – pyta upalonej Toni, bo chyba się przesłyszała. Ciemnoskóra dziewczyna nigdy nie wyrażała głębszego zainteresowania Królowej Teksasu, dlatego Winnie jest bardzo zdziwiona słysząc komplementy. Zapewne Winnie nie przypuszczała nawet, że Tonia lubi również tą samą płeć. Dziewczyna giba się niestabilnie, więc Hensley przytrzymuje ją uprzejmie, wytrzeszczając oczy na Paisley. Przymyka powieki dopiero kiedy Tonia całuje ją krótko w usta. Winona otwiera buzię ze zdziwienia, bo nie ma refleksu Quietusa jeśli chodzi o całusy z zaskoczenia. - Najwyraźniej dziś jest dzień całowania – mówi do Kasi i podnosi się z miejsca, bo Cichy z Persią przynieśli jakieś farbki. Umacnia się w przekonaniach, że jej piękną przyjaciółkę łączy z Ettrévalem coś więcej i powtarza sobie w głowie, że musi o to zapytać. Może Ceres zupełnie nie przejmowała się co i z kim robi Winona, ale Księżniczka Rodeo dbała o swoją BFF! - Pomalujemy się?- pyta swoje towarzyszki i kładzie swoje dementorskie ręce na ramionkach Toni, żeby przypadkiem nie upadła jej po drodze w tym stanie. Pochyla się i lekko gryzie w ucho Paisley z przekorą.
Tonia niezbyt ogarniała co wokół jej się działo. Pomysł wycałowania wszystkich poszybował w eter po krótkim pocałunku z Ceres i kolejnym z Winnie, która to pociągnęła ją w stronę jakiś farbek. Farbki? Wow, brzmiało naprawdę nieźle! Wymalują całe mieszkanie, a potem siebie nawzajem, a potem wyjdą na ulice Hogsmade i rozświetlą je feerią barw. Pokiwała więc twierdząco głową z jak największym zaangażowaniem. Czuła dłonie dziewczyny na swoich ramionach, a potem dotyk jej ust na uchu. Tonce aż zakręciło się w głowie, ale może to też kwestia narkotyków? Cóż, dziewczyna była wyjątkowo napalo - UPALONA, tak, upalona. Roześmiała się wesoło, po czym objęła blondynkę w pasie, dodatkowo się na niej opierając. Z jednej strony wyjątkowo mocno odczuwała wszelkie przyziemne bodźce, a z drugiej nie potrafiła zapanować nad swoim ciałem. Jednak jej umysł był wyjątkowo przytomny. Po prostu nie potrafiła przelać tego na papier życia, jakkolwiek patetycznie to nie brzmi. Tonia chwyciła Winnie za rękę i pociągnęła ją w stronę farbek. Zamoczyła palce w czerwonej mazi, po czym podeszła na chwiejnych nogach do Królowej Teksasu i na każdym z jej policzków namalowała dwie linie. No proszę, indiańśki dementro! Następnie Tonka rozprowadziła farbę na swoich ustach niczym szminkę, po czym stanęła na palcach, by dosięgnąć do szyi Wins. Na początku delikatnie dotknęła skóry dziewczyny, łaskocząc ją swoim oddechem, by następnie wycisnąć na niej czerwony, świecący ślad.
Odwzajemniła z umiarem triumfalny uśmiech podrabianego dementora, gdy wreszcie udało mu się cudem usadzić na kanapie, przeciągając ów gest na komentarz dotyczący widocznego nastroju. W pewnym sensie nawet podobało jej się przyjęcie na pewien czas nowej roli, niezwiązanej z ciągłym szczerzeniem się do każdego i pocieszaniem choćby najsubtelniej wykazującej jakikolwiek smutek duszyczki. Dopiero gdy zupełnie pozbawione grama przejęcia pytanie w odpowiedzi na inne pytanie dotarło do uszu Katyi, dziewczyna poczuła jak coś w niej pęka. Czemu nie? Wbiła wzrok w podłogę, zarażona wirusem niepowstrzymanej obojętności bijącej od Winony. Kolejne słowa trochę zamieszały w jej głowie. Spoko strój.Spoko cios w serce, tym razem podwójny, a jednak zwróćmy uwagę - nadal ponad miarę udramatyzowany. Po pierwsze Hensley nie raczyła wedle zasad wszelkiej sprawiedliwości przywitać Kolosovej tak samo jak przywitała Ettrévala, po drugie sugerowała - choć może niekoniecznie świadomie, zwłaszcza że była pod wpływem niejednego już narkotyku - że strój pół-Rosjanki nie mógł dorównać temu u Mistrza Eliksirów. Ach, marny żywocie! - Z ciekawości - skłamała bez zająknięcia, korzystając z wieloletniej wprawy, przelotnie spoglądając na Królową Teksasu. Już wtedy zauważyła zbliżającą się Tonię, ale za żadne skarby świata nie spodziewała się, że jej mała, przeurocza przyjaciółka zrobi coś na miarę uderzenia z całej siły w bezbronny, pół-amerykański brzuch. Oczy Katyi prawie się zaszkliły, ale zbyt dzielna była z niej dziewucha, żeby miała ulec tak prostackim torturom. I choć w pełni podzielała zdanie Wesołego Podłokietnika, nie była w stanie powtórzyć fałszywego uśmiechu, aby znów obdarzyć nim Wins. Uniosła tylko brwi na krótką chwilę, ciężko wzdychając. Tak, najwyraźniej wtedy był dzień całowania. Kolosova prawie zaczęła żałować, że była tak odporna na obchodzenie jakichkolwiek Dni. Na pytanie o malowanie się świecącymi farbami nie musiała nawet odpowiadać, bo obie jej towarzyszki prędko powędrowały w swoją stronę, Winona jakby na złość dla niej pozwalając sobie na swawolne gryzienie Tonkowego ucha. W żadnym wypadku nie przewidywała zostać tak niepowtarzalnie zignorowaną przez Paisley, ale z drugiej strony dziękowała jej za to, że tak zaabsorbowała uwagę Teksanki. Dzięki temu Królowa Kwiatów mogła umknąć na poddasze, tak cudownie odosobnione i nadzwyczaj przyjemnie zaaranżowane. Wskoczyła sobie bez problemu na niedbale zaścielone łóżko, siadając po turecku i wbijając wzrok w widoki za każdym z okien. Ta impreza naprawdę była bardzo złym pomysłem.
Ciągle miał na plecach swoją białowłosą kuzynkę i dalej zdarzało mu się tracić równowagę. Najbliżej upadku byli wtedy, gdy podbiegła śmiejąca się i śpiewająca Gilbert. O mały włos! Poczuł, że ktoś postanowił go ozdobić farbą. Dotknął swojego czoła, jednocześnie szukając sprawcy, coby mu nie pozostać dłużnym. Zauważył Quietusa z rękami ubrudzonymi farbą w tym samym kolorze, co jego czoło. Chwilę później zorientował się, że Cichy właśnie zdejmuje Ceres z jego pleców i robił jakieś dziwne ruchy ręką, kierowaną w jego stronę. Otworzył szerzej oczy i uśmiechnął się do chłopaka, który właśnie odebrał mu jeźdźca. Teraz udał się w stronę kociołków pełnych farby, z zamiarem umalowania któregoś z uczestników imprezy. Przejechał wzrokiem po naczyniach, żeby wybrać odpowiedni kolor. Zakręciło mu się w głowie od nadmiaru kolorów. Zanurzył swoje łapy w kociołku z farbą koloru różowego i znów przeczesał lokal spojrzeniem. W jego oczy rzucił się idealny cel- Laura! Wyszczerzył się sam do siebie i ruszył w stronę dziewczęcia. Zaszedł ją od tyłu, a żeby mu nie uciekła i złapał różowymi palcami policzki przyjaciółki, jak to mają w zwyczaju robić stare ciotki. - O jeju, jeju! Jak ty urosłaś! - zapiszczał, zanosząc się ze śmiechu. Odwrócił dziewczynę w swoją stronę i zarzucił jej ramiona na szyję, żeby ją uściskać. Znowu zachichotał, kiedy zobaczył jej twarz. Wyglądała, jego zdaniem, naprawdę uroczo. - Powinnaś się tak malować na co dzień! - teraz starał się przekrzyczeć muzykę. Złapał wymazaną Laurę za rękę i pociągnął na parkiet. Zaczął tańczyć w rytm nieznanej mu piosenki, wymachując przy tym rękami. Zapewne wyglądał komicznie, ale jemu wydawało się, że porusza się jak pierwszej klasy tancerz. Co chwilę upewniał się, czy jego najlepsza towarzyszka imprez nie uciekła z parkietu. W razie czego był gotów, aby zaciągnąć ją z powrotem. Z jego szaleńczych pląsów wyrwał go pocałunek. Znowu zobaczył Cichego z ustami wymalowanymi na czerwono. Jego umysł działał jeszcze na tyle dobrze, że zdał sobie sprawę, iż on sam teraz ma czerwoną maź na ustach. Drugi raz tego wieczoru! Pora się na nim zemścić, Wright!- pomyślał i zostawiając Laurę pognał w stronę kociołków. Włożył ręce do tego samego pojemnika co poprzednio, żeby za moment przemierzać mieszkanie w poszukiwaniu swojej ofiary. Kiedy wreszcie udało mu się go złapać, odwrócił go w swoją stronę i na obu policzkach namalował mu koślawe serduszka. Popatrzył na niego dumnie, a po chwili zaczął się niemal dusić ze śmiechu, albowiem bóg śmierci z różowymi serduszkami i koroną na głowie wyglądał rozbrajająco. Wróć. Korona? Teraz przypomniało mu się, że Persia coś tam mówiła o jakiejś koronie. Może o tą jej chodziło? -Ej, daj przymierzyć! - próbował sięgnąć po nią, niestety bez skutku, ponieważ ta wydawała się przenikać przez palce. Wzruszył ramionami i zaczął rozglądać się po sali, zastanawiając się, kogo jeszcze może ozdobić.