Małe, przytulne mieszkanie, od początku do końca urządzane przez właściciela. Stanowi miejsce jego azylu, noclegu, a także bazy wypadowej - do Londynu na imprezę, czy Hogwartu na zajęcia. Słowem - typowa kawalerka dla młodego studenta.
Salon
Małe, nastrojowe pomieszczenie. Dużo mebli upchniętych w tym pomieszczeniu, doskonale obrazują zmysł nie tylko smaku, ale i pewnej organizacji Bonneta. Pokój graniczy z drzwiami wejściowymi. Wygodna sofa, a także wiszący regał na ścianie stanowi idealne połączenie na zimowe, długie wieczory. Całości dopełnia także czarna drewniana szafka, ustawiona wzdłuż ściany i szereg dodatków, w postaci lampy, czy dywanu.
Łazienka
Na lewo od salonu w bardziej „intymnej” części domu, umiejscowiona została łazienka. Sąsiaduje bezpośrednio z frontowym pomieszczeniem, oraz sypialnią. Również niewielka. Znajduje się tam jednak wanna, a także kabina prysznicowa. Zaraz obok drzwi wejściowych stoi mały regał, na którym leżą wszelkiej maści ręczniki, mydła, perfumy itd. Obok niego zaś, na ścianie, wisi średniej wielkości lustro.
Sypialnia
Sypialnia, nazywana też często „noclegownią” stanowi ostatni pokój z tej strony domu. Jej kształt pokrywa się nieco z salonem, jakby okrążając go. Utrzymana w bieli (sam do dziś nie wie dlaczego), jest najprzestronniejszym pokojem w mieszkaniu. Efekt ten zdaje się pogłębiać łóżko znajdujące się na ziemi, a także kilka wieszaków z ubraniami, zamiast szafy – Antoine woli je zdecydowanie od klasycznej garderoby.
Kuchnia i Jadalnia
Połączenie dwóch pomieszczeń – kuchni oraz jadalni od zawsze podobało się Bonnetowi. Nic więc dziwnego, że tak właśnie widział kuchnię w swoim własnym mieszkaniu. Jest raczej średniej wielkości, z obu stron zagrodzona przez rozmaite szafki, w których trzymane są naczynia, zastawy, garnki itd. Nieco dalej, w drugiej części pomieszczenia, znajduje się stół, przy którym zwykł jadać kolacje. Z kuchni jest też wyjście na balkon, gdzie stoi drugi (po sofie) ulubiony mebel Antoine’a – fotel.
Ostatnio zmieniony przez Antoine Bonnet dnia Czw 25 Gru 2014 - 11:36, w całości zmieniany 2 razy
Kto powiedział, że mi przeszkadzasz? – zapytał zdziwiony, odwracając się gwałtownie w jej stronę. – Nie przypominam sobie, żeby padły tutaj podobne słowa.. – zamyślił się, próbując sobie w głowie przypomnieć te sytuacje, ale nic. Nic. Nic z tych rzeczy? Tak. Chyba tak. Chyba nic. Tak sądził .I raczej nie mógł się mylić. Akurat pamięć miał dobrą. No,, chyba, że źle zinterpretował jakieś fakty. Tak, to mogło być o wiele bardziej prawdopodobne. Nieważne, teraz jednak trzeba było zająć się czymś innym. Podszedł zatem do dziewczyny, kucnął naprzeciwko niej, po czym przytulił. – Ale nie płacz. – powiedział cicho i ciepło – Przecież nie jesteś sama z tym problemem. W końcu powiedziałem, że jest nas dwoje, prawda? – no bo to akurat prawda. Jakoś tak się przemógł i ją przytulił. I on nie miał do niej słabości? Nie, no wcale. W ogóle. Jak to? On do niej? Nie. On tylko ją kochał.. Nic poza tym. – No, ale teraz powinnaś odpocząć, a nie wydaje mi się, żeby podłoga była do tego najlepszym miejscem. – zarządził, ale i argumentował swoje stanowisko, co by mu tu dziewczyna nie powiedziała, że tu jest okej i ona się nie rusza. – Co powiesz na kąpiel? Taką relaksującą i długą? Ja w tym czasie zrobię Ci coś do jedzenia i przygotuje sypialnie na twoje przybycie. – przedstawił dziewczynie swój plan działania, po czym ponownie przytulił, oczekując na jej odpowiedź. Tragedia z nią. Tragedia. Opuszcza go. Potem wraca. tłumaczy się i myśli, że jej ot tak wybaczy. A co było w tym wszystkim najgorsze? Że jeśli tak myślała, to miała świętą rację...
Nie spodziewała się, że ją przytuli. Widziała, że jest zły, że tak łatwo jej nie wybaczy, sądziła, że jej nawet nie dotknie.. a tu... Szok. Ale to był pozytywny szok. Taki... przyjemny. Taki miód na serce. Przez chwilę dziewczyna nie potrafiła nic powiedzieć, siedziała tylko bez słowa.. jak sparaliżowana, aż w końcu zdołała coś z siebie wydusić. - Tak.. powiedziałeś... - powiedziała cicho, wtulając się w chłopaka. Pachniał cudownie! Aż na polikach czerwonowłosej pojawiły się lekkie rumieńce. Brakowało jej tego.. ale i tak z niej zakpił! Chociaż myślę, że dziewczę mu to wybaczy. Bo ona akurat potrafi, o! Kiedy chłopak opowiedział jej o planie na wieczór Gabrielle się lekko uśmiechnęła. Kąpiel przyjemniejsza byłaby z nim, ale to będzie raczej nie możliwe, więc zgodziła się, nieśmiale kiwając głowa. - Ale jeśli chodzi.. o miejsce do spania.. to zadowolę się kanapą.. Po tym całym zdarzeniu to byłoby chyba najodpowiedniejsze miejsce.. prawda? - zapytała czerwieniąc się ze wstydu.
Taki już był. Lubił zaskakiwać. Jak widać, nawet samego siebie. Ale nie tu był problem. Problem tkwił w tym, że przestawał być takim skurwysynem, jakim był na normalnie dla ludzi. Wszystko za sprawą tej małej Gryfonki. Dziwne, prawda? Widać tak to już jest. Podobno to się nazywa miłość. Cóż, być może. Sam zainteresowany postrzegał ją w nieco inny sposób, ale to chyba najmniej istotne, nie? Grunt, że te pozytywne uczucia do panny Maxwell, skumulowane dodatkowo z tęsknotą i w ogóle, wzięły górę nad nim, prawda? Ano, prawda. Dlatego właśnie pozwolił sobie ją przytulić, czego ona się chyba nie spodziewała. I nie ma się czemu dziwić. On sam nakazałby puknąć się w głowie każdej osobie, która by mu to powiedziała, zanim. No, zanim spotkał się z dziewczyną. A raczej, zanim to ona przyszła na spotkanie z nim. - No właśnie. – przytaknął, gdy dziewczyna w końcu wykrztusiła z siebie jakieś słowa. – Więc nie płacz, proszę. Damy sobie radę. – lekko pogładził ją po włosach. Już miał coś powiedzieć, a propos przyszłej kąpieli, ale dziewczę weszło mu w słowo. – Chyba żartujesz? – spytał oburzony. – Przecież, powiedziałem, że to poniekąd i twój dom, nie? – czy ona straciła umiejętność słuchania ze zrozumieniem? – Poza tym.. To ja się kimnę na kanapie. Powinnaś się wyspać. I to bardzo porządnie. – ucałował ją lekko w czoło, następnie podniósł się lekko, biorąc Gabrielle na ręce. Zaniósł ją do łazienki, gdzie zostawił samą sobie, wracając tylko na chwilę z ręcznikiem. W czasie, kiedy ta brała kąpiel, Antek w spokoju ogarnął sypialnie, a także przerobił sofę w salonie na prowizoryczne łóżko. W końcu gdzieś spać musi, prawda?
Po sytuacji w kawiarence amortecji, Mack została odesłana do domu. Oczywiście, że nie ujdzie to płazem braciszkowi. Wcześniej podpatrzyła, że do jego kamienicy weszła jakaś dziewczyna, zapewne ta o której mówił, gdy do napoju nalano jej jakiegoś szitu. Dlatego też chwilę się odczekało na ten odpowiedni moment i tada! Siostrunia odwiedza braciszka. Kiedy Bonnet zajmował się Maxwellówną, a ta poszła wziąć bardzo długą kąpiel - Mack wyciągnęła różdżkę, oraz otworzyła drzwi korzystając z zaklęcia Alohomory. Długowłosa brunetka weszła do środka, jak do swojego domu, na dodatek przyprowadziła ze sobą cudowne walizeczki. Następnie zamknęła drzwi i bezczelnie zaniosła walizki do salonu gdzie aktualnie przebywał Antoine. Brunetka miała na sobie rurki, koszulę w kratkę i niewielkie czarne czółenka i płaszcz. Włosy miała proste, luźno rozpuszczone. - Antoine! Sporo czasu się nie widzieliśmy. Skąd wiedziałeś, że przyjeżdżam? Naszykowałeś mi sypialnie? - powiedziała z szerokim uśmiechem i sarkastycznym zdziwieniem w głosie. Była diablicą, a teraz szykowała zemstę za to, że Antoine od tak ją odesłał do ojca, kiedy potrzebowała brata.
MACKENZIE?! – krzyknął, widząc dziewczynkę w drzwiach swojego salonu. Co ona tu kurwa robiła?! I te walizki?! Co?! O chuj jasny chodziło?! Czy ona nie przesadzała czasem?! Skąd wiedział, że przyjeżdża, tak.. Nie wiedział. Cóż. Mały szatan. Tak bardzo ją kochał. Może właśnie dlatego, że była tym małym szatanem. – Ojciec wysłał sowę. – odparł ironicznie na pytanie dziewczynki. – Coś wspominał, że nie może już z Tobą wytrzymać i kolejny dzień z Tobą skończy się dla niego pobytem w zakładzie psychiatrycznym. – dodał, miarkując dokładnie każde słowo. Czy to ją powinno obrazić? Nie. I zapewne nie obraziło. Taki już mieli swój, patologiczny sposób wyznawania sobie miłości. I uczuć innych, takich właśnie jak tęsknota. Mimo to Bonnet, który miał chyba jakiś totalnie Antybonettowski dzień, podszedł do małej dziewczynki i przytulił ją, łapiąc następnie za różdżkę, by zmniejszyć walizki i upchnąć w kącie. Znacznie lepiej. I przede wszystkim zajmowały mniej miejsca. – Mack, nie możesz tutaj zostać. Masz szkołę. Poza tym, jesteś w tym wieku, gdzie musisz jeszcze nocować w dormitorium.. – powiedział chłopak, szczerze niezadowolony z takiego obrotu spraw. I nie chodziło tu o przybycie Mackenzie, ale raczej kwestie jej noclegu. Trzeba bowiem wiedzieć, iż Antek serio chciałby bardzo, by ta mała diablica zamieszkała u niego. Z nim. Przynajmniej przez chwilę. Miala na niego dobry wpływ. Ona kolejna. Masakra. Za dużo kobiet w jego życiu. Za dużo. – Poza tym, ja i moja.. – przerwał i chrząknął znacząco – narzeczona, dopiero wróciliśmy. Poza tym, dawno się nie widzieliśmy. No i sama rozumiesz.. – nie dokończył, bo po co miał wprost mówić o takich sprawach? Poza tym, chodziło o to, żeby dziewczynka właśnie tak sobie pomyślała. – Z resztą przepraszam. – rzucił tylko. Swe kroki, po tym jak już wstał, skierował ku łazience. Tam też wszedł bez większego ostrzeżenia do pomieszczenia, w którym Gabbs zażywała kąpiel. Ni z tego ni z owego, podszedł do niej i pocałował dziewczynę. – Gabbs. Wyjdziesz za mnie? – zapytał. – Z resztą, nieważne. Pamiętaj. Między nami wszystko okej. I nigdy nie było lepiej. – powiedział takim tonem i przyjmując taką mimikę twarzy, jak gdyby chciał powiedzieć „nie pytaj, dowiesz się za chwilę”. – Mamy kontrolę. – rzucił, po czym wrócił do salonu. – Pozwoliłem sobie pospieszyć narzeczoną. – rzucił wyjaśniająco, siadając na sofie, obok siostry. – Napijesz się herbaty?
Plan na wieczór był prosty. Wziąć kąpiel, a potem spędzić "miło" wieczór.. Co? Miło? To chyba jakieś żarty. Dopiero co do niego przylazła wyrzekając się wszystkiego co miała, a on nie do końca jej jeszcze wybaczył. Czego ona oczekuje? To nie jest żadna bajeczka, w której wszystko kończy się szczęśliwie, blablabla. Po prostu.. Gabby marzy o tym, by jej wybaczył do końca, a nie tylko udawał, że tak się stało. W każdym razie - Gabby została zaniesiona do łazienki niczym królewna. Może jednak marzenia się spełniają? Brała tę gorącą kąpiel nie wiadomo jak długo, ale wiem że ociągała się z tym i to jeszcze jak. Bawiła się pianą jak dziecko, kiedy do łazienki wszedł Antoine. Zawstydzona szybko zanurzyła swe ciało, żeby nie było niczego widać, prócz wystającej głowy a następnie... pocałował ją? Co? Czyli, że mu już przeszło? Co? Moment moment, chwila jak to wyjdziesz za mnie?! Czerwonowłosa patrzyła na niego pytająco, ale z jego wyrazu twarzy wyczytała, że prawdopodobnie zaraz się dowie. Ale jaką kontrole?Gabrielle nie bardzo rozumiała co się dzieje, więc postanowiła się pośpieszyć.
Przywitanie czternastolatki było bardzo przyjemne. W ogóle jej to nie obraziło ani nie zraniło ani nic. Po co ma się przejmować swoim głupim bratem? Ojczulek kochał ją nad życie, więc większy pobyt ojca i Bonneta doprowadziłby do pobytu w zakładzie psychiatrycznym. Tak dokładnie. Na słowa brata Mack się tylko uśmiechnęła zadziornie. Cóż, co jak co, ale małej Mack nie da się obrazić, w żaden sposób. Czuła się w jego domu dosyć swobodnie, ale na fakt, że chłopak chciał ją przytulić - Mack postanowiła zrobić wszystko by tego nie zrobił - Nieee, fuuuj! Jak możesz mnie dotykać, zboczeniec! - zaczęła się drżeć na całe mieszkanie. Oczywiście, nie było to takie.. wredne tylko bardziej żeby zakłopotać brata lub go zirytować. Finalnie jednak dała mu się przytulić z uśmiechem. Taak, pierwszy szczery uśmiech, jakim obdarzyła Antoine. Niech sobie to zapamięta! - Narzeczona powiadasz? Jeszcze niedawno była zwyczajną dziewczyną. - dodała spokojniejszym głosem, wystawiła rękę przed siebie, patrząc na paznokcie, następnie zaczęła nimi wycierać o materiał swojego płaszczu. Narzeczona? I on naprawdę myśli, że przebiegła diablica w to uwierzy? To jakiś słaby żart i tyle. Mack podeszła do kanapy i na niej usiadła, kiedy kochany braciszek postanowił wyjść do łazienki. Dziewczę podążyło za nim wzrokiem, następnie poczekała aż ten łaskawie wróci. A kiedy już tak się stało, a on zaproponował herbatę Mack tylko westchnęła. Co wy wszyscy macie z tą herbatą? Mam nadzieje, że ta twoja "narzeczona" tego nie nakazała. Ludzie proponujący herbatę są strasznie nudzi.. do Ciebie by to pasowało. Zrób kakao. - odparła ze swoim słynnym zadziornym uśmiechem.
Nie. mieszkanie z tym człowiekiem, którego ona nazywała „kochanym ojczulkiem” nie było miłe. Było bardzo, ale to bardzo zjebane. No bo kurwa. Jak? Z nim? I z tą jego kobietą. I owocem ich „miłości”. Nie, to było aż nadto dla młodego Antoine’a. Może właśnie dlatego mieszkał w Hogsmaede, mimo iż nowy rodzinny dom znajdował się kilkadziesiąt mil dalej, w Londynie? Kto wie. W każdym razie przytoczę to, co młody ślizgon wielokrotnie powtarzał – nie chciał mieć nic wspólnego z tym człowiekiem. Bo i po co? No dajcież spokój. Serio? W zasadzie, samo przebywanie z nim było dość mocno niebezpieczne dla zdrowia psychicznego. Przynajmniej jego. Swojego pierworodnego. Zaraz po wyjściu z łazienki i wyjaśnieniu Gabbs całej sprawy, a raczej nie wyjaśnieniu, ale to inna sprawa (nonsensem było uprzedzanie faktów, zwłaszcza teraz), udał się do swojej siostry. Zboczeniec? On? Wolne żarty. – Nie krzycz, tak. Ściany mają uszy, a ja niekoniecznie chce mieć na głowie jakiegoś pracownika Ministerstwa. – syknął na Mack, by dać jej tym samym do zrozumienia, że te wrzaski są nie tyle niepotrzebne, co niechciane. Ej serio. Miał dość. Jak na ten dzień. A tu jeszcze trzeba było sobie przedstawić te dwie panny. No i jakoś.. pogadać z Gabrielle? W tych warunkach, raczej o to było trudno, ale jakoś sobie poradzi. Musi. W końcu radził sobie przez większość życia. Dlaczego nie miałoby się udać teraz? - Szybko awansowała – nieco ironicznie odpowiedział na uwagę siostry dotyczącą swojej miłości. Fakt.. mieli drobny kryzys. Drobny, to akurat mało powiedziane, jednak dziewczynka nie powinna wiedzieć ani o tym że w ogóle takowy wystąpił, a tym bardziej o skali, jaką miał. Bo i po co? To były ich prywatne problemy. I nie było zbytniego sensu mieszać w niego osoby trzecie. Zwłaszcza, iż wątpliwa była jej pomóc w tych okolicznościach. Kenzie bowiem albo stanęła by po stronie brata, nakazując mu ją olać totalnie, albo Maxwell – obstawiając jak najszybsze pogodzenie. Cóż. Tak źle i tak niedobrze. - W tym domu młoda damo, pijemy wyłącznie herbatę, tudzież kawę. – oznajmił urażonym tonem. – Czasem jeszcze alkohol, ale na to nie masz co liczyć. Natomiast kakao.. Powinno być jeszcze na składzie, ale niczego nie obiecuje. – powiedział, udając się do kuchni w celu sprawdzenia, czy taki specyfik istnieje w tym mieszkaniu. I miała szczęście, istniał. Ba! Nawet Antoni był tak dobrym gospodarzem, że zrobił je siostrze, po chwili wracając z kubkiem w dłoni. – Smacznego życzę. – rzucił krótko, z uśmiechem, zostawiając kubek z wywarem na stoliku. Następnie zniknął, udając się do łazienki, w celu pospieszenia kochanki. Szczęśliwie była już w tym stanie kiedy mogła wyjść. Amen. Jednak bóg istnieje. Cudownie. Cudownie. – Zaraz poznasz moją młodszą siostrę. – powiedział krótko. – Opowiadałem Ci o niej. W każdym razie, jesteśmy w stanie narzeczeństwa, pamiętaj. – tonem wręcz nieznoszącym sprzeciwu postawił ją przed faktem dokonanym. Cóż. Taki już był. – Młoda zaraz pójdzie spać a przynajmniej ją oddeleguje. Będzie spała na kanapie. Tak więc sypialnia jest nasza. Wybacz, ale musimy poważnie pogadać. No i.. – urwał, odwracając wzrok. – Będziemy też spać razem. Rozumiesz?
Gabrielle była w trakcie ubierania swojego kubraka w którym śni, gdy do pomieszczenia wszedł Antoine. Czerwonowłosa się wzdrygnęła tylko, po czym wzięła głęboki oddech. Jak on mógł ją tak przestraszyć?! I o jaką do cholery kontrole mu chodziło?! Nic z tego nie rozumiała, jeszcze. Skąd miała wiedzieć, że to jego młodsza siostra przyjdzie, nie miała pojęcia. Myślała, że jacyś znajomi, lub jego ojciec, a co. Specjalnie ubrała tym razem krótkie spodenki i szeroką koszulkę, następnie spięła włosy w kok, żeby nie było. - Twoją młodsza siostrę? - spojrzała na niego zdziwiona. Czyli to nie znajomi ani ojciec, tylko siostra. Gabrielle odetchnęła z ulgą, po czym kiwnęła twierdząco głową na następne słowa jej ukochanego.- To nawet nie były porządne zaręczyny, ale niech będzie. - powiedziała z uroczym uśmiechem na twarzy, po czym spojrzała na dłonie. - Czy ja przypadkiem nie powinnam mieć pierścionka zaręczynowego na placu? - tak, mów dalej Gabbs, komplikuj to wszystko jeszcze bardziej. Na jego kolejne słowa tylko kiwnęła głową, jednakże na słowa "poważnie pogadać" uśmiech z jej twarzy po prostu zszedł. Czyli jeszcze się gniewał... - W porządku.. Zaraz przyjdę.. - powiedziała cicho, po czym podeszła do umywalki.
Ściany miały uszy? A to jest jego problem nie jej. Dobrze znał Mack, więc czego się czepiał. Już od dawna powinien być przyzwyczajony do swojej młodszej siostry, mimo, że nie byli rodzeństwem z krwi. Po zachowaniu Antoine było widać, że coś było nie tak. Był troszkę zirytowany, zbulwersowany całą sytuacją. - Pff, pracownik Ministerstwa. - powiedziała pod nosem. - Nie krzyczałam tak głośno, więc żadnych problemów nie będziesz mieć, wyluzuj trochę bo Ci żyłka pęknie. - powiedziała ziewając. Kiedy Antoine poszedł zrobić jej te upragnione kakao, a następnie kiedy je przyniósł i poszedł do łazienki, Mack zaczęła opracowywać plan przejęcia Gryffonki. Oczywiście, że do tego wykorzysta swój urok osobisty no i swoją słodycz, bo jakże inaczej. Powoli popijając kakao, oraz wpatrując się w łazienkowe gdzie, skąd dochodziły ciche głosy rozmowy - czekała. Czekała, aż w końcu pozna tę ofiarę, na którą zapolował Antoine. A jeśli faktycznie będą zaręczeni, Mack przestanie nazywać go plejbojem, babiarzem etc.
- Tak, młodszą siostrę. A Ty co myślałaś? – zapytał, odpowiadając na jej głupie pytanie. Znajomi? Nonsens. Zwłaszcza, że wiedzieli o Gabbs, o dziwo same dobre rzeczy. W każdym razie, przed nimi nie musiałby robić takiego wielkiego teatrzyku, bądźmy szczerzy. A ojciec? O nie. Ojciec Antoine’a u niego w domu. To byłoby straszne. W sensie zmieniać lokum. Choć z drugiej strony.. to raczej wątpliwe, by się tu zjawił. No, ale nie można zapomnieć o tym, że już parę razy pokazał swoją dorosłość, na przykład zapominając o przysiędze złożone mamie, czy wpędzając ją do grobu. Ech. No, ale nie o tym teraz. To nie był dobry moment na takie rozważania, nieprawdaż? - To nie są zaręczyny skarbie. To jedynie środek doraźny, w celu pozbycia się mojej siostry, rozumiesz? – zapytał chłodno i z wyrachowaniem. Cóż poradzić. Bonnet. Zalazła mu za skórę. Czas więc poznać ciemną stronę mocy. – Dlatego właśnie nie przejmuj się pierścionkiem. A wszelkie wyjaśnienia zostaw mnie. – rzucił do niej, wychodząc z łazienki. Udał się do Mack.. Ta w spokoju popijała swoje kakao . Świetnie. Wszystko było na swoim miejscu. Zanim Gabbs na dobre opuściła toaletę, rodzeństwo zamieniło ze sobą kilka zdań. Najważniejszym z nich było pytanie – A co u Pierre’a? – zadanym przez Antka. Pierre. Jakie to straszne. Kiedy zaczął mówić do ojca po imieniu? Chyba wtedy mniej więcej, kiedy zaczął się o nim wyrażać w trzeciej osobie, niezależnie od tego, czy tam był czy nie. W końcu Maxwell wyszła z łazienki. Bonnet mógł przystąpić do realizacji swojego szatańskiego planu. – Gabrielle, poznaj proszę Mackenzie, moją siostrę. Mack, to Gabrielle, moja narzeczona. – powiedział, bardzo oficjalnie, wskazując ręką na każdą wymienianą akurat pannę. – Tylko nie mów nic nikomu, a zwłaszcza w domu. To póki co jest tajemnicą. Chcieliśmy się tym pochwalić przed ojcem i Jeną jakoś w ciągu najbliższych tygodni. Jak tylko, zebrałbym się na siłach, aby udać się do domu. – uśmiechnął się gorzko. Miał nadzieję, że Mackenzie to łyknęła. Musiała. – Tak więc. Tutaj zostać nie możesz, przynajmniej nie na stałe. Widzisz, mamy swoje życie i w ogóle. A poza tym, jest teraz jakiś zakaz. Uczniowie są zobowiązani do nocowania w dormitoriach i takie tam.. – zakaz. Lunarni. Dlaczego feralnie coś nie coś o tym wiedział? W sensie o tych atakach i tak dalej? No. To pozostanie jego słodką tajemnicą.
- Nic. - odpowiedziała. Oczywiście, że to pytanie było głupie, ale co go to w ogóle obchodziło? Skoro chłopiec postanowił się obrazić, jak dziecko które nie dostało cukierka no to co poradzisz. Gabby próbowała złagodzić sytuacje, ale go to w ogóle nie obchodziło, więc po co ma dla niego udawać narzeczoną? Mógł sobie poradzić i bez tego, w końcu to wielki i potężny Bonnet, najważniejszy na całym świecie. - No tak, to tylko zabawa. - stwierdziła po jego słowach, szorstkim i trochę obojętnym głosem. Mógł być na nią zły, mógł ją wyrzucić z domu, porzucić jakkolwiek, ale ją przyjął. Mogła sobie znaleźć hotel, albo iść do dormitorium, gdzie rzekomo panowała jakaś zaraz, czy cokolwiek. Bycie pomiatanym przez ludzi jest obrzydliwe, a skoro ją tak traktował, to po co ona miała mu pomagać? Nawet jeśli się stanie wobec niej agresywny, to się po prostu rozstaną. Bonnet ją zostawił. Gabrielle stała nad umywalką zbierając myśli. Denerwowała ją ta sytuacja, ale na żałowanie już za późno. Czerwonowłosa odkręciła zimną wodę, następnie nabrała jej trochę w dłonie i przemyła swoją twarz. Spojrzała w lustro i wpatrywała się w swoje odbicie. - Nie narzekaj. Pisałaś się na to, teraz masz za swoje. - powiedziała cicho, do siebie. Przetarła twarz, a następnie wyszła z łazienki. Antoine nie zwlekał, przedstawił czerwonowłosą swojej siostrze, niestety wszystko co powiedział mijało się z prawdą. Mina Gabrielle była lekko niezadowolona. Narzeczona, ta jasne. Bonnet i podróż do domu? Jeszcze czego. Na samo wspomnienie o dormitorium Gabrielle spojrzała na Antoine. - To.. w dormitorium nie ma żadnej zarazy? Epidemii?.. - miała zmieszaną minę.
Mackenzie czekała, czekała aż się w końcu doczekała. Antoine w końcu wyszedł z tej łazienki, kiedy dziewczynka dopijała swoje gorące kakao. Na pytanie brata tylko wykrzywiła usta w uśmiechu, następnie odłożyła kubek i spojrzała bratu w oczy. - Antoine, nie udawaj, że Cię to obchodzi. - stwierdziła od razu, udzielając odpowiedzi. Po co ma mu mówić co u niego? Czy ona jest jakimś łącznikiem, czy jak? Chce się dowiedzieć, to niech sam pójdzie na spotkanie, prędzej czy później będzie musiał się ruszyć z domu. Gdy usłyszała dźwięk otwieranych drzwi, spojrzała w stronę łazienki. Ukochana brata była naprawdę śliczna. Miała długie czerwone włosy, była niewiele wyższa od Mackenzie. Różnica wynosiła jakieś 5-10 centymetrów. Mackenzie długo wpatrywała się w Gryffonkę, ignorując słowa swojego brata, następnie wstała i podeszła do Gabrielle ze słodkim uśmiechem. - Jesteś dużo ładniejsza niż Antoine mówił! Cieszę się, że będę miała taką atrakcyjną siostrzyczkę. - powiedziała nieco słodszym głosem. Nie uwierzyła w ani jedno jego słowo, a chwilowo miała w planie utrudnić jego życie jak najbardziej się da. Dziewczynka obeszła lekko podskakując Gabrielle dookoła i przyjrzała jej się.- Z pewnością masz niesamowite powodzenie u mężczyzn, prawda? Nie dziwie się. - czternastolatka objęła Gabrielle w pasie, przytulając się do niej. - Taka słodka! - powiedziała z uśmiechem, patrząc kątem oka na Antoine. Na wspomnienie przez dziewczynę o dormitorium, uśmiech Mackenzie stał się jeszcze większy. Odwróciła się w stronę Antoine i z uśmiechem nieco drwiącym przechyliła głowę. - A więc w dormitorium jest jakaś epidemia? Nie ładnie, że chcesz mnie tam wysłać drogi braciszku. Chciałeś, żeby stało mi się coś złego!- spojrzała na Gabrielle. - Mogę dziś spać z Tobą? - zapytała nieco niewinnym głosem. Tego można się spodziewać po małym szatanie.
Planował? Gruba intryga? Nie. I serio obchodziło go, co u ojca. Zwłaszcza w obecnej sytuacji, kiedy za sprawą niezależnych od niego przyczyn mógł go więcej nie zobaczyć. Poza tym, chyba i on i Mack doskonale wiedzieli, że nadal był mu bliski ten człowiek. Niezależnie od tego, jakim skurwysynem by nie był, prawda? W końcu rodziny się nie wybiera niestety. No, a ojciec to ojciec w końcu, jakby nie było. Poza tym.. On też był do kurwy nędzy tylko człowiekiem. I tęsknił za nim jak za drugim człowiekiem. A wycieczkę do domu już planował. Od dłuższego czasu. W każdym razie, nieważne. Gdy tylko zobaczył jak bardzo Mackenzie ucieszyła się na widok Gabbs, sam się uśmiechnął. Lekko bo lekko, ale jednak się uśmiechnął. Cieszył się w jakiś sposób, że jej się spodobała. Może ojcu też przypadnie do gustu? Z resztą. Nie. Czym on się przejmował. Na niego ma totalnie wyjebane. W sensie, na to co on sobie o niej pomyśli. Jeśli będzie chciał być z Gabbs to, oczywiście jeśli i ona nie będzie miała żadnych obiekcji, czemu miałoby być inaczej? No dobra aktualnie wszystko na to wskazywało. Niemniej. - W dormitorium nie. Ale w Hogwarcie jest. Niektórzy złapali jakąś tam chorobę, podczas wyjazdu na ferię. A, że jest zakaźna, to szybko się roznosi. Wybaczcie, że niewiele wiem. Nie byłem w zamku z obawy przed zarażeniem. Ale wiem, że niektórzy zostali wcześniej oddelegowani do domu, właśnie z powodu wystąpienia objawów. – powiedział rzeczowym tonem, wyjaśniając tym samym całą nieścisłość sytuacji. Co? Źle mówił? Nie. Znaczy, może, ale mówił ile wieział. A wiedział niestety niewiele. Co?! Co?! Chwila moment? Jak to z nią spać? Nie. To niemożliwe.. - Mack, obawiam się, że to nie będzie możliwe. Widzisz. Mieliśmy, a raczej mamy lekki kryzys.. I no. Chcieliśmy, a przynajmniej ja chciałem.. – zatrzymał się. Jak on nie lubił, nienawidził przyznawać się do błędów.. – W sensie. Pogadać z Gabbs. Tak szczerze. I poważnie. Ale oczywiście możecie spać razem. W zasadzie łóżko w sypialni jest już przygotowane. Ja będę kimał na sofie. Ale wcześniej.. Gabbs, chciałem z Tobą pogadać, jeśli można. Dobrze? – zapytał dziewczynę, patrząc jej prosto w oczy. Było mu tak trochę żal. No i postronny obserwator mógłby odnieść wrażenie, że postawił Gryfonkę pod niejaką presją spoleczną. Kto jednak znał Mack ten wiedział, że to prędzej on pod tą presją się znajdował..
Gabrielle wysłuchiwała tłumaczenia Antoine na temat tej całej epidemii, która miała miejsce w szkole. Możliwe, że mówiąc siostrze o miejscu w którym ta ma spać, zapomniał wspomnieć o niebezpieczeństwie w Hogwarcie, ale to nic. Czerwonowłosa kiwnęła głową, po czym spojrzała na Mackenzie z lekko zmieszaną miną. Jej słowa były całkiem miłe, coś jak miód na serce. Na same ich brzmienie Gabrielle się lekko uśmiechnęła. - Nie przesadzaj.. aż taka ładna nie jestem, no.. - odpowiedziała na słowa dziewczynki, lekko zarumieniona i zawstydzona. - Z tym drugim to też przesadzasz, a nawet jeśli to siostrzyczka kocha tylko Twojego braciszka, o. - powiedziała z szerokim uśmiechem i spojrzała na Antoine, zapominając tymczasowo o tym kryzysie który przechodzą. Na pytanie Mackenzie, czy może z nią spać czerwonowłosa wpadła w lekkie zakłopotanie. Antoine zaczął wszystko tłumaczyć siostrze, a następnie zwrócił się do Gryffonki. Gabby spojrzała na niego lekko zmieszana, nierozumiejąca zbytnio sytuacji, ale z tego wszystkiego wynikało, że nadal ma jej to za złe. - Yy.. Tak, tak.. w porządku.. - odpowiedziała Bonnetowi, po czym zwróciła się do jego siostry. - Słonko, siostrzyczka musi iść porozmawiać z braciszkiem... Przyjdę do Ciebie później, dobrze? - brzmiało to bardziej jako stwierdzenie, ponieważ Gabrielle nie czekała na odpowiedź czternastoletniej brunetki. Lekko ją od siebie odsunęła i patrząc na Antoine, kiwnęła głową. - To.. idziemy...?
- Idziemy. – Odparł Gabbs, skinąwszy tym samym twierdząco głową. Po chwili zniknęli oboje za drzwiami sypialni chłopaka. To było straszne. Najgorsze za nimi. No i Mack jakośp polubiła Gabrielle. Teraz to już z górki. Serio, gorzej być nie mogło. Zamknęli się w sypialni Antoine’a na które rzucił jeszcze specjalne zaklęcie wyciszające, tak aby Mack nie mogła słyszeć, co się dzieje wewnątrz. Ani o czym będą rozmawiać. Dyskrecja. Nie, żeby Mackenzie nie umiała jej zachować, czy coś, ale przezorny zawsze ubezpieczony, jak to mówią.. Chłopak gestem ręki poprosił dziewczynę by usiadła, samemu zajmując miejsce nieopodal. Długo wpatrywał się w ziemię, wpatrując się w podłogę, aż w końcu przemówił. - Więc, jeszcze raz. – Zarządził. Dla niego to było trochę za dużo. Musiał poukładać fakty, niestety inaczej nie potrafił. – Twoja mama, miała wypadek. Była hospitalizowana, a Ty musiałaś pilnie wracać do domu. Okej, jestem w stanie to zrozumieć. Ale czemu nie powiedziałaś wcześniej? Nie wiem, nie zostawiłaś kartki, jakieś wiadomości? Przecież, w naszym świecie, teleportacja zajmuje kilka sekund.. – Nie, że miał żalu. Nawet nie o to chodziło. On po prostu chciał znać jej motywy. Wiedzieć, co nią kierowało. Dlaczego podjęła takie, a nie inne kroki.- No, ale idąc dalej. Nie pisałaś, nie odzywałaś się, ani nic, bo twoi rodzice nie chcieli by ktokolwiek wiedział, że działo się coś złego. W takim razie, kim jest twoja mama, bo dotychczas niewiele o niej wspominałaś, poza tym, że jest kimś ważnym.. – Tyle zawsze mu mówiła. W sumie, przez jakiś czas Bonnet sądził, iż dziewczyna w jakiś sposób wstydzi się kobiety, może nie do końca podobało jej się stanowisko przez nią zajmowane, bo nie chciała nigdy poruszać jej wątku.. - No, a przechodząc do dnia dzisiejszego. Nie, nie gniewam się. – powiedział z uśmiechem. Przysunał się bliżej i objął dziewczynę ramieniem. – Przepraszam, że tak zareagowałem. Po prostu.. Emocje wzięły górę.. – dodał, całując ją w czoło. – A ta mała dziewczynka, to moja młodsza siostra, Mackenzie. Rodzice ją adoptowali. Zrobili to pod twoją nieobecność, stąd mogło to być dla Ciebie zaskoczenie. – Wyjaśnił po krótce, tę część swojego drzewa genaologicznego. – I byłem w domu. Widziałem się z ojcem. Wspominałem mu o Tobie.. Powiedział, że chce Cię poznać i takie tam, więc jak widzisz nie kłamałem. A w Hogwarcie serio panuje epidemia. Ludzie, którzy byli na feriach w Kanadzie, są izolowani i muszą przejść niezbędne badania. Mack to nie dotyczy i nie dotyka, bo uczniów z jej rocznika, obecnych na wyjeździe można wyliczyć na palcach jednej ręki. No i.. wszyscy są zdrowi. – uśmiechnął się do niej. – Szczerze mówiąc, chciałem się jej jakoś pozbyć..
Gabrielle przysłuchiwała się, z jakim niedowierzaniem Antoine powtarza sobie jej słowa. Zresztą, co mu się nie dziwić - Gabrielle opowiedziała wszystko z takim chaosem, że trudno cokolwiek z tego zrozumieć. Gdy jednak zapytał ją o jej mamę, ta lekko się skrzywiła patrząc przez dłuższy czas w ziemię. Następnie wzięła głęboki wdech i spojrzała w oczy swojemu ukochanemu. - Moja mama jest dawną modelką.. nadal bardzo wpływową i sławną. Mój ojciec jest zarządcą dużej firmy zabawkarskiej... - przerwała, żeby zerknąć na wyraz partnera. Po jego kolejnych słowach Gabbs się szeroko uśmiechnęła i wtuliła w chłopaka. - W porządku... rozumiem to. Mimo wszystko cieszę się, że już jest dobrze. - odpowiedziała, całując go delikatnie w policzek. Następnie wysłuchała reszty wypowiedzi partnera, po czym przeczesała swoje czerwonawe włosy do tyłu i oparła brodę o bark Antoine.- Może jeszcze jakoś się uda ją spławić.. czy coś. Przepraszam..
Gołąbeczki poszły sobie rozmawiać, a Mack została sama.. Samotność jest przecież fajna. Zawsze można poszperać w szafkach drogiego braciszka. Co jak co, ale czternastolatka jakoś nie chce wierzyć w wierność Antoine, za żadne skarby. Nawet jeśli zapieczętowali swój związek tymi całymi zaręczynami, coś tu było nie tak. Droga siostrunia nie mogła długo usiedzieć na jednym miejscu. Postanowiła wywęszyć coś, co by mogło kompletnie załamać Antoine, chociaż o to zapewne nie łatwo. Dziewczyna odstawiła swój napój, po czym po cichu podeszła do szafek, które zaraz zaczęła przeszukiwać, robiąc przy tym niezły bałagan. W końcu znalazła. - Margo. - powiedziała na głos, czytając jeden z pierwszych listów z tą osobą, po czym zaczęła czytać kolejne, krzywiąc się przy tym.- A jednak, udawał. - dodała, po czym przeczytała resztę listów, następnie wzięła jeden z nich, najmniej ważny, resztę schowała w torbie. - Drogi braciszku. Pożegnaj się z jakimkolwiek powrotem do rodziny. Nie chcę Cie tam. - miała na twarzy nieco skrzywiony uśmiech, po czym skierowała wzrok na pomieszczenie w którym Antoine rozmawia ze swoją udawaną narzeczoną. Nie zastanawiając się długo podeszła do drzwi, następnie je gwałtownie otworzyła i rzuciła jednym z listów w Antoine. - Nie chcę mieć brata, który jest dziwką. O Twoim flircie i jednocześnie przekręcie dowie się nie tylko Gabby, ale i ojciec. - powiedziała dumnie, uśmiechając się słodko. - Nie mam zamiaru tutaj dłużej być, najlepiej jak urwiemy kontakt. Przez same czytanie tej bezsensownej paplaniny z Margo, rzygać mi się chce. Przykro mi Gabrielle.. Mój brat nie jest Ciebie wart, to zwykła szuja. Mam nadzieje, że dasz sobie radę. Papa. - zakończyła, po czym jeszcze tylko podeszła do Antoine i uderzyła kolanem w jego brodę. Nie zależało jej zbytnio na tym co braciszek o niej pomyśli, w ogóle jej nie zależało na niczym. Po prostu odwróciła się na pięcie i zabierając ze sobą walizki wyszła z tego przeklętego mieszkania.
Rozmawiali sobie spokojnie z Gabby, kiedy nagle do pokoju wparowała wspaniała i nieoceniona Gabbs. Jej pojawienie było wielkim zaskoczeniem i w sumie, w pierwszym odruchu nie bardzo ogarniał w ogóle po co tu weszła itd., skoro do jasnej cholery prosili ją, żeby nie wchodziła i nie przeszkadzała. Do kurwy nędzy, czy ona nigdy nikogo nie mogła słuchać? No ba! Nie dość, że nie mogła, co gorsza, to jeszcze do jasnej cholery musiała sobie powęszyć. No cudownie, cudownie. Bardzo cudownie. W ogóle po co? Kto jej kurwa pozwolił rozglądać się po mieszkaniu? Przeszukiwać szafki, wszystko – bo tak na pewno było, skoro znalazła listy z Margo. Ekstra. No, a jeśli chciała go złamać, to problem. Nie wyszło. No sorry, niedawno przeżył Lunarnych. Reżim Farida, listy przychodzące w nocy, bo akurat jest spotkanie i w ogóle. I po czymś takim, po walce na śmierć i życie de facto, a potem po skosztowaniu goryczy porażki, teraz także życia w ukryciu, miałaby go złamać jakaś czternastoletnia gówniara? No, proszę Cię Mackie. Nie przesadzaj. On miał się pożegnać z powrotem do rodziny? Jakiej rodziny? – Mówisz o tym fikcyjnym tworze, który założył stary Bonnet, z tą dziwką? Tym całym gównie, którego jesteś częścią? – rzuciło niej. – Jakby to miało dla mnie jakieś znaczenie. – Smutna prawda – nie miało. On już dawno powiedział wszystkim, co sądzi na ten temat. Jego rodzina nadal żyła. Była we Francji. Składała się z trzech osób, w tym jednej nieżyjącej. Mamy i dziadków. Natomiast, tamta swołocz? Nie chciał mieć z nią nic wspólnego. Prawda, Jena nie była w jakiś sposób zła, Sammy tak samo. No, ale.. Z resztą, nie jest dobry moment na wspominanie tego wszystkiego. Zdecydowanie nie.. A kiedy do niego podeszła i sprzedała mu kolankiem. Różdżka była w gotowości. Formuła Cruciatusa także. Tak go znieważyć. Co ona sobie myślała? Że ona jedna coś potrafi? Ona nic nie znaczyła.. Była nikim. W tej rodzinie. Na tym świecie, w ogóle. – Przepraszam za nią.. – powiedział, kiedy tamta już wyszła. W czasie, kiedy zbierał listy usłyszał tylko trzaśnięcie drzwiami. Bardzo mocne. Miał nadzieję, że nie ucierpiały bo inaczej Pierre będzie musiał odesłać mu należność ich naprawy. A w sumie.. Czemu nie kupić nowych? – Naprawdę bardzo Cię przepraszam. – powiedział z lekkim uśmiechem do dziewczyny.
Potłuczona zastawa, zniszczone różnymi zaklęciami ściany, powywracane meble. Drzwi otwarte na oścież, jednocześnie prezentując cały ten obraz nędzy i rozpaczy, kot już dawno gdzieś spieprzył. W całym mieszkaniu ogólnie panujący burdel. I nigdzie ani śladu właściciela. Ktoś się włamał? Prawdopodobnie. Chociaż..? może nie. Nie. Nic tych rzeczy. Gdyby tak było, dlaczego ściany nosiłyby znamiona walki, bowiem rzucane w nie zaklęcia ewidentnie należały do tych klasy ofensywnej. Czyżby domownicy walczyli z nieproszonymi gośćmi? Nie. Na pewno ktoś by to usłyszał. Poza tym. Po wejściu i nieco dokładniejszym rozejrzeniu się, można było zwrócić uwagę na kopertę zaadresowaną do właściciela przybytku – Antoine’a Bonneta. Komornik? Kto wie?. I te obawy były jednak rozwiewane, wystarczyło rzucić okiem na kartkę papieru, na której zapisany został list do chłopaka. Po pobieżnym przeczytaniu go dwa słowa rzucały się w oczy „Twój ojciec nie żyje..” Większość sąsiadów, która zainteresowana/zatroskana zastanym widokiem przekraczała próg przybytku po przeczytaniu tych magicznych słów wycofywała się z tych czterech ścian, jakby był na nie rzucony jakiś urok, nakazujący właśnie takie zachowanie każdemu czytelnikowi. No, a sam domownik? Co z nim? Siedział, leżał, miotał się po swoim łóżku, jakby nie dowierzając temu wszystkiemu. Z drugiej strony, czemu się dziwić? Przecież jeszcze niedawno, dziś, kilka godzin temu, widział rodziciela. Miał się dobrze. Na takiego przynajmniej wyglądał. Okej, dobrze jest tu pojęciem bardzo względnym. W porównaniu ze stanem, w jakim widział go Ślizgon jakieś kilka dni temu, naprawdę było lepiej. Poza tym, nawet uzdrowiciele mówili o znaczącej poprawie. Więc czemu?! Co się kurwa stało?! Ta kurwa.. Jena.. chyba go… nie… Sama myśl o tym, że mogłaby mu coś zrobić, wzbudzała w nim olbrzymią falę agresje. Zakładając,e to nie ona. Co się kurwa stało?! Jakim cudem, zdrowy, nie narzekający na zdrowie mężczyzna, w dość młodym, nie podeszłym wieku, z dnia na dzień umiera? Avadka? A może to jakaś klątwa. Nie wiedział, nie rozumiał tego. Swoją drogą podobnie niejasne były dla niego motywy swojego zachowania. Bo przecież.. nie utrzymywał z nim kontaktu, dla niego był nikim. Więc o co chodzi? Zabił mamę w końcu, potem poślubił Jenę, zostawił małego Antoine’a w czasie kiedy tak bardzo go potrzebował i co? Zrobił sobie kolejnego bachora. Jakiegoś podłego gówniarza, skurwysyna, bo przecież właśnie tym była Jena. Jego macocha. Niczym innym, jak tylko tanią kurwą. A on sam nie był od niej lepszy.. Czemu więc. Czemu jego strata tak bardzo bolała? Ojciec? Czyżby to śmierć ojca pozostawiała tak duże spustoszenie w jego psychice? Nie. Z tym pogodził się już dawno. Dla niego nie żył od jakiś kilku lat. Zatem? Może fakt, jak niespodziewanie ona do niego przyszła. Informacja o jego odejściu. Bo przecież.. Już szykował się do wyjścia. Do spotkania z Daenerys, którą notabene nie chciał potraktować tak jak Pierre matkę, do spotkania po kilku tygodniach, w którym mieli sobie jakoś oboje wynagrodzić ten cały ostatni czas ciszy między nimi. Jak się okazało ciszy przed burzą. Miał nadzieję tylko, że Dany jednak nie będzie chciała przyjść, coś jej wypadnie i nie będzie go musiała oglądać w takim staanie. Tak. To byłoby bardzo, ale to bardzo, wskazane..
Daenerys wakacje jak zwykle minęły zdecydowanie za szybko. Najpierw jak zwykle praktyki z wujkiem Lucasem w Rumunii w rezerwacie smoków. W tym roku pozwolono jej nawet osobiście doglądać jednego młodego jeszcze Zębacza Chilijskiego. Cieszyła się, bo wcześniej ciągle ją ktoś asekurował. Co prawda nabawiła się wielu blizn i poparzeń, ale miała cudowny krem, który w ciągu kilku miesięcy całkowicie pozbywał się ran. Indie też minęły szybko, choć tam zdarzyło jej się pokłócić z Antkiem. Kompletnie nie rozumiała tego, co się między nimi działo. Niby było dobrze, a Dany czuła, jak z każdą minutą chłopak oddala się od niej. Coś kompletnie nie grało, to było jak kostka rubika, gdy udało im się ułożyć całe jeden bok inne nadal pozostawały w rozsypce. I ten ostani list. Zachowała się jak kompletna idiotka. Ale skąd mogła wiedzieć? Wróciła na zajęcia, do ich wspólnego mieszkania, a po jej chłopaku nie było nawet śladu. Mogła jednak inaczej ten list sklecić zwłaszcza, ze jej wyczucie czasu jak zwykle było genialne. Gdy otrzymała list od Bonneta, że zjawia się na następny dzień spokój nie zaznał już jej przez całą noc i następny ranek. Z ociąganiem udała się na zajęcia, mając nadzieję, że uda się jej wrócić przed jego powrotem. Weszła do mieszkania reklamówką pełną jakiś produktów, musiała jakoś odgonić myśli więc zajęła się zakupami, bardzo po kobiecemu. Tylko że zamiast kupować fatałaszki kupowała produkty, które się skończyły jak mąką czy cukier. Ruszyła i zatrzymała się zauważając jego plecy. -Toine. - wyrzuciła lekko i śpiewnie z swoich ust. Położyła siatkę obok siebie. Nie bardzo wiedziała co zrobić. Miała ochotę rzucić się na niego i wpaść w te ramiona, które zawsze przyprawiały ją o uczucie bezpieczeństwa, ale jakoś wydało jej się to nie na miejscu. Niedorzeczne. Kompletnie niedorzeczne.
Umierał. Nie wiedział za bardzo czemu, bo ten człowiek nic dla niego nie znaczył. Jednak wiadomość o jego śmierci sprawiła, że coś w nim pękło. W sumie.. Został sierotą. W pełnym tego słowa znaczeniu. Normalni ludzie tracą rodziców znacznie później, kiedy są dorośli, mają własne rodziny, dzieci i w ogóle. Jednakże czy ból jest przez to mniejszy? Kto wie. Być może.. Nie, na pewno nie. Różnica polega tylko na tym, że ma się dla kogo żyć. Chociaż chwila. Przecież on też miał. W końcu Dany. No i on sam. Tak, zdecydowanie powinien żyć przede wszystkim dla samego siebie. Bo wszyscy inni mogą go zostawić. Grunt, żeby tylko on sam nie opuścił siebie. Matko, co za głupie popierdolone myśli pojawiały się w jego głowie. - Cholera Bonnet. Ogar! To tylko twój ojciec. To aż twój ojciec. AŻ. - Z całej tej wściekłości tylko rzucił poduszką przed siebie, po czym wycelował w nią reducto. Rozpadła się, choć część jej wewnętrznej zawartości nie uległa zniszczeniu i spokojnie opadała na podłogę. Właśnie wtedy dotarło do niego, że ktoś tu jest. Ktoś. Dobrze znał ten głos, jego barwę oraz wysokość. DNA. Ostatnia osoba, którą chciałby tutaj widzieć, choć tak bardzo jej potrzebował. No, ale mogłaby się tutaj zjawić za jakąś godzinkę, względnie jutro. Nie musiałaby go oglądać w tak strasznym, tragicznym wręcz, stanie. Co miał ze sobą zrobić? Patrzyła na niego tak dziwnie. Kazać jej wyjść? Spierdalać? Nie, to nietaktowne. - Tak kurwa, ale wstąpienie do organizacji terrorystycznej, mającej na sumieniu kilkanaście istnień było bardzo w porządku! – skarcił samego siebie. Dobra. W końcu postanowił. Mamrocząc coś pod nosem o przeprosinach zebrał się z łóżka, po czym wstał, wyciągnął ręce, objął Dany tak zwyczajnie, jak zawsze na powitanie. Nie chciał przesadzać z siłą jakoś wybitnie. – Przepraszam. Przepraszam. – Już, już. Wszystko jest w porządku. To co, idziemy na tą kolację? – zapytał, jak gdyby nigdy nic, ocierając łzy spod oczu. Chciał by ć twardy. Chciał by miała go za twardego. Przecież taki był. Mało rzeczy na świecie mogło go złamać.
Może i normalni ludzie tracą rodziców gdy sami są już starzy i mają własne dzieci. Dany nie była jednak jedną z nich. Kto wie, czy Antek po prostu o tym zapomniał, czy może jakoś nigdy nie wspominała. Jej matka, cóż, nigdy nie interesowała się córką na tyle, by mogła powstać jakakolwiek łącząca je więź. Oddała ją, czy może raczej podrzuciła pod próg jej biologicznego ojca i tyle byłą ją widać. Mark miał dobre serce i nie zamierzał wyrzucać swojego dziecka na pastwę sierocińców. Tak więc Daenerys miała tylko jednego rodzica, ojca, którego kochała nad wszystko i którego w wieku szesnastu lat zabrał jej smok, choć i tak mimo tego nie przestała kochać tych wielkich i groźnych stworzeń. Nie miała lekko, ale zawsze miała wujka Lucasa, który był dla niej o każdej porze dnia i nocy. Po śmierci ojca została wrzucona w wir przenosin i po raz pierwszy poznała matkę. Która nadal nie wyrażała większych chęci kontaktu. Została więc sama, razem z wujkiem, ale dzielnie parła do przodu, bo tak jak nauczył ją ojciec, w środku drogi nie można się poddawać. Widziała jak rozwala tą poduszkę. Wiedziała też że cierpi, choć zakładała, że kontakt z ojcem miał znikomy. Najbardziej bolało ją, że nie jest w stanie pomóc mu, zabrać tego bólu, czy też bezsilności, która się w nim rodziła. I wtedy, wtedy po prostu podszedł i objął ją, jak gdyby nigdy nic pytając o kolację. I to ją ruszyło. Ruszyło bardzo mocno, bo myślała, że są ze sobą blisko na tyle, by dzielić razem szczęście i smutek, a on na nowo się przed nią zamykał, chował za maską. -Przestań. Przestań Antoine. - powiedziała wydostając się z jego ramion i cofając o krok, by po uniesieniu lekko podbródka móc patrzeć na jego twarz. - Przestań udawać, że nic nie jest w stanie Cię ruszyć i porozmawiaj ze mną. Dodała jeszcze cicho prosząc, choć wiedziała, że Bonnet mógł zareagować w najmniej oczekiwany sposób. Kochała go, ale nie mogła tak po prostu udawać, że wszystko jest okej, kiedy wyraźnie nie było.
Oczywiście nie mogła jednoznacznie wiedzieć, jak wyglądały jego relacje z ojcem. Wszak zawsze mówił jej tylko, że matkę stracił będąc jeszcze dzieckiem. O rodzicielu nigdy nie wspominał. No, a chyba teraz powinien.. Pytanie, czy istotnie powinien? Kochał ją? Tak. Zakładając oczywiście, że był do takich uczuć zdolny. Był? I to jest dobre pytanie. W końcu, wielokrotnie mówił jej, że ją kocha. Bo tak jest.. Ale.. Nie. Nie powinien się nad tym rozwodzić. To, że jest zniszczony przez życie i dostał emocjonalne wpierdol, wcale jeszcze nie znaczy, że brak mu zdolności do tak zwanych „uczuć wyższych”. Cały problem polegał na tym, że osoba, która niewątpliwie właśnie takimi emocjami darzył właśnie domagała się potwierdzenia. Dowiedzenia swojej miłości, zaufania, wszystkiego, co dobre i słuszne w ich związku. To jak Panie Bonnet? Powie jej pan..? - Co się stało? Nic, takiego. Naprawdę. – rzekł, po czym ucałował ją czoło. Potem ruszył w sobie tylko znanym kierunku. Wziął do ręki list i wrócił do DNA, pokazując jej informacje od swojej macochy o śmierci ojca. – To wszystko. Tylko i aż tyle. Ale spokojnie Dany. To nic. On i tak był nikim.. – powiedział, po czym przytulił ją mocno do siebie. Trzymał tak w objęciach i powoli uspokajał, stabilizował oddech, wracał do „normalności”. Oddychał głęboko, nadal ściskając Puchonkę, jak gdyby była swoistym fundamentem, jedynym punktem oparcia. – Wiesz. Największy problem polega na tym, że to się stało tak nagle. – rzucił, nie wiadomo kiedy. – Dopiero zdążyłem wrócić do domu. Tutaj, z Nimes. Stałem przy nim. Patrzyłem, jak się kończy, ale nie myślałem, że tak szybko straci oddech. Że tak szybko.. odejdzie.. – rzekł, po czym wrócił na łóżko. Przybrał pozycję płodową, po czym odwrócił się do niej, uśmiechnął i poklepał miejsce obok siebie, zachęcając tym samym do dołączenia. To był feralny dzień. Bardzo feralny.
Ile radości sprawiało mu wkurzanie Bonneta! Gdyby mógł szczerzyć się jeszcze bardziej, to pewnie rozerwałoby mu policzki. Te bluzgi i nienawistne spojrzenia były dowodem na to, że idzie mu doskonale. Zresztą wiedział, że Ślizgon tylko udaje z tym rzucaniem pogardy i strzelaniem niemalże focha z przytupem. Do twarzy mu było ze złością, co Felix już chciał zauważyć na głos, ale jednak się powstrzymał. Kto wie, czy za taki tekst nie miałby zaraz trzech kilogramów śniegu za kołnierzem, a to przecież zimne było! Przy propozycji pójścia na chlanie spojrzał na niego jak na debila. - I co się głupio pytasz? – odparł z pewnym politowaniem. Pytanie było naprawdę idiotyczne. Czy on kiedykolwiek odmówił alkoholu? Albo tym bardziej czy kiedykolwiek odmówił alkoholu Bonnetowi? Nie wspominając o tych pytaniach z wymownym uśmieszkiem, to była osobna kategoria, w której już w ogóle nie istniała odmowa. A przynajmniej nie na poważnie, bo podroczyć się zawsze warto. Tyle że dalsza część propozycji zrobiła się dziwna. - Na głowę upadłeś? – syknął cicho. Właściwie bardziej na miejscu byłaby inna wersja tego pytania, nieco bardziej niecenzuralna – i przez głowę Gryfona naprawdę przelatywało teraz wiele różnych zwrotów, ale gdzie on, tak dobrze wychowany, będzie używał takiego słownictwa. Tak czy inaczej, był jednocześnie piekielnie zdziwiony, wkurzony i niepewny poczytalności Ślizgona. Bo jak niby spraszanie wszystkich miało się do tej niemej aluzji sprzed chwili? Tym bardziej, że propozycja spotkała się z entuzjazmem całego tłumu! Usłyszał nawet coś o bitwie na jedzenie. - Bonnet. Ty się zastanów, co robisz. Ja wiem, że dobra impreza nie jest zła, ale to dość ryzykowne, wiesz? To fantastycznie, że taki się nagle otwarty na wszystkich zrobiłeś, ale na Merlina, bez przesady! – mamrotał pod nosem, prowadzony przez chłopaka ku bramie. W końcu zrezygnował. Szła za nimi cała grupa – w pewnym oddaleniu, więc miał pewność, że absolutnie nikt nie słyszał jego marudzenia – i nie dało się już tego odkręcić. Trzeba było zaakceptować. Kiedy wylądowali pod kamienicą, w której mieszkał Bonnet, Felix rozejrzał się uważnie. Dawno w tych okolicach nie był, nie wspominając już faktu, że bezpośrednio w mieszkaniu Ślizgona nie pojawił się jeszcze ani razu. To będzie ciekawe, tak czuł. Tym bardziej, że będą towarzyszyły im napoje poprawiające nastrój, więc czegóż chcieć więcej? Po wejściu do mieszkania postanowił się poczuć się jak u siebie. Nie było sensu, żeby w obecnych okolicznościach czuł się jak zwykły gość, skoro nadciągała grupa spragniona Bonnetowej wody ognistej. - Może wyciągnij od razu przynajmniej część trunków, a ja ich wpuszczę – rzucił. Dziewczęta już nadchodziły, słyszał ich kroki i śmiechy. Otworzył szerzej drzwi. - Panie pozwolą, że wezmę ich płaszcze – zaproponował z uśmiechem. - Rozgośćcie się – dodał jeszcze. Mieszkanie było niewielkie, ale nieźle urządzone. Podobało mu się. Miejsc do siedzenia co prawda nie było w salonie zbyt wiele, ale to nie było przeszkodą. Kiedy upewnił się, że wszyscy już się komfortowo rozsiedli, a Ślizgon zapewnił im coś na rozgrzanie, zajął wyjątkowo wygodny kawałek podłogi. Był naprawdę ciekawy, co przyniosą najbliższe godziny.
Nie potrzebowała zbyt dużo czasu żeby się ogarnąć. Wzięła ciepły prysznic i ubrała się w coś wygodnego, jej ukochane rajstopki, krótką czarną spódniczkę i zwykły topik, na który narzuciła sweter. O dziwo było jej ciepło, ale może to dlatego, że wygrzała się pod wodą. Ubrała swoje ulubione botki i zwykły płaszczyk z byle jakim szalikiem. Czasami zastanawiała się nad tym jak powinna się ubierać w takie zimowe dni, ale nie do końca była pewna, czy nie będzie jej za zimno i takie inne głupoty. Ale nie ważne. Zanim dotarła na miejsce zgubiła się trzy razy, spytała o drogę dwa razy i chciała zrezygnować raz z podróży na tą imprezę. Jednak obiecała… obiecała dziewczyną, że będzie tam na nie czekać więc to zrobi! Ale… nie wzięła pod uwagę faktu, że nie da rady sama się tam zadomowić. Co ma zrobić? Wejść i powiedzieć: „Cześć, wesoły kostek, można?”. No najzwyczajniej w świecie nie da rady sama tam wejść!! No ale teraz nie będzie stała jak wariatka pod drzwiami. Tak źle i tak niedobrze. W końcu się odważyła i przekroczyła próg domu z niepewnością. Rozejrzała się i dostrzegła znajomego jej gryffona. Odebrał od niej płaszcz, a ona posłała mu delikatny uśmiech. - Dziękuję… Przynajmniej tutaj było w miarę ciepło. Teraz tylko poczekać na Aleks i na Eli... musisz wytrzymać! Dasz rade Vivi!