Zaraz po przekroczeniu progu wyczuwa się unoszący się w powietrzu, przyjemny aromat herbaty. Pomieszczenie jest niewielkie i bardzo przytulne, oraz ciepłe, stoliki w nim natomiast są okrągłe i małe. Herbaciarnia ta jest szczególnie ulubionym miejscem zakochanych. Pokój urządzony jest w łagodne, stonowane kolory z przewagą różu i beżu. Można tu spróbować wielu rodzaju herbat i kaw.
- Ja tego nie doświadczyłam, nie wiem czy to dobrze czy źle. - Powiedziała szybko. Spojrzała na niego z szerokim uśmiechem. Miała ochotę wybuchnąć z głośnym rechotem, ale zachowała resztki swojej przyzwoitości. Nie mogła wyjść na niekulturalną babę. Większość tak reagowała, kiedy o tym mówiła. Niby powinna się przyzwyczaić, ale jednak nadal ją to śmieszyło. Każdy w końcu reagował trochę inaczej, a miny tych wszystkich ludzi są bezcenne i często przywołuje je w pamięci, śmiejąc się do rozpuku. - Nie, nigdy. - Powiedziała, patrząc w stół. Upiła łyk herbaty. - Bardzo chętnie. - Odparła na propozycję Simona. Teraz już Patrzyła na niego. - A ty kiedykolwiek doiłeś krowę? - Spytała, zbliżając do niego swoją twarz. Malował się na niej chytry uśmieszek. Musiała się odegrać.
- Och Ell Ja jestem POTWOREM. Podkreśliłem ten fakt akcentując każdą literę wypowiadanego słowa, by dotarło ono do dziewczyny. To co robiłem w życiu nie zakrawa na normalne w żadnej formie, i jeśli komuś było bliżej do szaleństwa to właściwie to chyba już mi niż jej. - Nie masz pojęcia co robiłem w życiu i ilu niewinnych ludzi zmarło lub zginęło na skutek moich działań. Jedyne co trzyma mnie w całości to wiara że kiedyś jeszcze zdołam to jakoś naprawić i osoby mi bliskie, ale... Zamilkłem przypominając sobie tego szczeniackiego gryfona Ridga i los jaki dla niego planowałem... - Ciągle czasem nie umiem porzucić swojego mrocznego dziedzictwa. Jak myślisz czemu tak chciałem umrzeć tam w cukierni? No pomyśl kochanie, albo czemu ciągle zmienia mi się kolor oczu na żółty? Jeśli chcesz wiedzieć z naszej dwójki ty masz bliżej do życia i normalności niż ja bo widzisz... Jeśli cokolwiek stanie się Sig lub tobie i chochlikowi... Zamilkłem lecz oczy niemal natychmiast przybrały jadowicie nieludzki kolor a gdzieś w ich głębi zapłoną płomień eksplozji Mortaddina oraz przeklętej pożogi...
Pokręciła z pewnością głową, ale dała mu dokończyć. Lekki dreszcz przebiegł jej wzdłuż kręgosłupa, kiedy mówił o dokonanych przez siebie morderstwach. Dlaczego zawsze trafiała na kogoś z przestępczą przeszłością? Najpierw mistrz, potem Nataniel. Ale nie żałowała. Skądże. Wiele się od nich nauczyła i za nic nie zrezygnowałaby z ich przyjaźni. Nie pozwoliłaby sobie usunąć wspomnień z nimi w roli głównej za żadną cenę. - BYŁEŚ potworem. Najważniejsze jest to, że już tego nie chcesz robić, ale musisz uwierzyć, że potrafisz. Że umiesz odrzucić to, co było dla teraźniejszości.Umierając nikogo nie uratujesz, ani nie przywrócisz nikogo do naszego świata. To raczej dobrym życiem możesz odkupić swoje winy, rozumiesz? Oczy? Nie mam pojęcia, ale moje czasami ciemnieją. Nic na to nie poradzę. A to, że chcesz bronić przyjaciół? To bohaterstwo i poświęcenie. Każdy prawdziwy przyjaciel by tak zrobił, jeśli by umiał. Ja na pewno. A nie uważam się za potwora... słusznie, prawda? - Spojrzała mu głęboko w oczy i ścisnęła delikatnie jego rękę. - Pomożemy ci. Ja, Sigrid i Jane. Tylko musisz tego chcieć.
Simona zamurowało."A ty kiedykolwiek doiłeś krowę?" to było zdecydowanie dziwne pytanie. Popatrzył na rudowłosą,jak na wariatkę w pierwszym stadium,ale zaraz potem się ogarnął i spojrzał na nią przyjaźnie: -Nie...nigdy nie doiłem krowy-ukrył usta w kubku aby nie wybuchnąć śmiechem. Nie przypuszczał ze rozmowa przejdzie na taki tor...
Margaret otworzyła szeroko oczy. Oczywiście, że w geście teatralnym. - No coś ty! Nigdy tego nie robiłeś?! PRZENIGDY?! - Powiedziała głośno. - Nie no. Muszę się napić tej pysznej herbatki z tego wszystkiego. - Wzięła łyk. - No nie, to jest nie do pomyślenia, żeby krowy nie doić. - Popukała się otwartą dłonią w czoło. Chodziło jej o to, żeby Simon się trochę speszył. - Musimy to kiedyś razem zrobić. Nie możesz być taki dziwny i nie mieć tego doświadczenia za sobą.
Simon nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem,ale tak głośnym że w herbaciarni nagle zrobiło się cicho i wszyscy spojrzeli na niego jak na typka z wariatkowa. Chłopak przestał się śmiać,wytarł oczy (które się załzawiły z tego śmiechu) i spojrzął na Margaret dobrodusznie.: -Z chęcią wydoje z Tobą krowę-uśmiechnął się zawadiacko i dopił herbatę.-trzeba zdobywać nowe doświadczenia-chłopak zaśmiał się w myśli. Dojenie krowy..kto by pomyślał...
Już miałem odpowiedzieć, ze śmiechem gdy w szybę okna zastukał dziób sporego ptaka. Z lekkim szokiem, dotarło do mnie iż stworzeniem jest całkowicie biały i spory kruk patrzący na mnie swoimi starymi mądrymi oczami, trzymając w dziobie list. Puściłem dłoń Ell i jak w transie podszedłem do okna. Otwarłem je i odebrałem przesyłkę. Całkowicie ignorując słowa i reakcje dziewczyny obróciłem się plecami do ściany i drżącymi dłońmi otwarłem kopertę. Czytałem błyskawicznie a ledwie zdążyłem skończyć a papier zwęglił się w moich dłoniach tak iż pozostałe resztki rozsypały się po podłodze. Teraz nawet magia nie pozwoli odtworzyć jego treści. W oczach zaszkliły mi się łzy pierwsze od lat lecz zwalczyłem je dość szybko zamykając rozpacz w sobie. - Wwybacz Ell ale muszę się czymś zająć... Lekko zataczając się ruszyłem do drzwi pozostawiając za sobą zszokowaną moim nagłym zachowaniem dziewczynę i starego gadającego ptaka który właśnie wskoczył na nasz stolik i ochrypłym skrzeczącym głosem domagał się jeść....
Margaret tylko zaśmiała się pod nosem, w czasie, gdy Simon wprost ryczał ze śmiechu. Sama by to zrobił, gdyby nie to, że ostatnio trenowała nad tym, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Gryfonka mrugnęła do niego, kiedy zgodził się wydoić z nią krowę. - To świetnie! - Powiedziała klaskając w ręce. - To jesteśmy umówieni! - Powiedziała z szerokim uśmiechem. - Tak, zdobywanie nowych doświadczeń to coś bardzo fajnego. - Powiedziała podnosząc kubek do ust.
Obserwowała znad kubka herbaty poczynania Nataniela, z niepokojem marszcząc brwi. Czy jej się tylko wydawało, czy w jego oczach zaszkliły się łzy? Chciała się już zapytać, co takiego się stało, ale nie zdążyła, bo chłopak już zaczął się zbierać do wyjścia. - Jasne... nie ma spra... - trzask drzwi powiedział jej, że Ślizgon już wyszedł z pomieszczenia - ...wy. Westchnęła. Kiedy wróci do zamku zaraz do niego napisze. Kto wie, cóż się mogło stać? To na pewno coś poważnego, skoro tak zareagował. Spojrzała zmęczonym wzrokiem na ptaka, po czym ze słabym uśmiechem podała mu herbatnika. Siedziała jeszcze przez chwilę, bezwiednie głaskając zwierzątko. - Wiesz co, chyba pójdę już do zamku, idziesz ze mną? - Spytała go, rzucając odliczone pieniądze na stolik. Ptak całkowicie rozumiejąc co mówi, usiadł jej na ramieniu, delikatnie dziobiąc jej ucho i domagając się głośno kolejnego smakołyka. Zaśmiała się cicho i wręczyła mu ciasteczko, wychodząc z herbaciarni.
-Jesteś całkiem zabawna,naprawdę-uśmiechnął się opierając o krzesło-I pomyśleć że mogłem stracić kontakt z tak ciekawą osobą.-puścił do niej oko. Ze śmiechu bolał go brzuch,ale w taki bardzo przyjemny sposób. Herbatę dawno też skończył. I nie za bardzo wiedział o czym może rozmawiać z dziewczyną....
Weszła do środka w bardzo dobrym humorze. Deszcz w drodze do Hogsmeade zmywał wszystkie jej troski. Ostatnio nie miała większych problemów, ale czuła się jak po zażyciu narkotyków. Wkroczyła do środka w wielkim huku zostawiając na podłodze mokre ślady. Nie zwróciła uwagi na siedzącą przy stoliku parę, podeszła do baru i zamówiła herbatę. Oparła się o blat, a jej wzrok zawędrował w stronę gryfonki i krukona. Zaczęła się zastanawiac o czym mówią, przez głowę przeszło jej wiele propozycji tematów do rozmów. Spojrzała w sufit. Herbaciarnia było podobno miejscem zakochanych, ale ta parka wcale na tych nie wyglądała.
Margaret wyszczerzyła się na usłyszany komplement od chłopaka. - Dziękuję ci bardzo. - Zatrzepotała rzęsami i żeby ukryć lekki rumieniec na policzkach, wpatrywała się moment w kubek, po czym zrobiła ostatni łyk herbaty. - Poproszę jeszcze! - Zawołała od razu do kelnerki idącej przez pomieszczenie. - Chcesz też? - Spytała z uśmiechem na ustach. Mogła podzielić zdanie Simona. Czemu od razu się ze sobą nie zakumplowali tylko toczyli jakieś naprawdę idiotyczne wojny o nic.
Nie chciała zadręczać Birgitty, z którą to ostatnio mieszkała, dlatego też pomagała jej jak tylko mogła. Jej towarzystwo było dla niej pokrzepiające, i choć kobieta nie widziała żadnego problemu w tym, aby "przejąć" Charlotte, młodszą siostrę Krukonki, na kilka godzin, Lauren i tak miała wyrzuty sumienia. Mimo to, musiała się gdzieś wyrwać, choć na chwilę. Przesiadywanie całymi dniami w domu, bądź zamku było męczące, i choć Charl była niezmiernie grzecznym dzieckiem, to cztery ściany w pewnym momencie stały się przytłaczające. Weszła do herbaciarni i od razu zaczęła się rozglądać po pomieszczeniu. Kto wie, może Courtney zdołała zjawić się jednak przed nią? Tak jak przypuszczała, dziewczyny jeszcze nie było. Podeszła do małego lusterka, wiszącego na ścianie i przejrzała się w nim. Prezentowała się o wiele lepiej, niż jakiś czas temu, więc można by powiedzieć, iż powoli wracała do świata żywych. Ruszyła w stronę stoliczka z zielonym, niemal wiosennym, obrusem, potrącając po drodze o inne krzesełka. Kiedy dotarła do celu, machinalnie poprawiła serwetki, które ułożone były w nieładzie. Za oknem hulał wiatr, momentami kropiło. Było to zapewne lepsze niż ciągły śnieg, ale i tak tęskniła za ciepłem i zielenią. Moment później pojawiła się przy niej kobieta z włosami spiętymi w ciasny koczek i z niemrawą miną, nie zaszczycając jej nawet spojrzeniem podała Krukonce kartę, w której zawarte były wszelakich smaków herbaty i, wcale a wcale, nie tuczące przystaweczki do napoju, takie jak tort z podwójnym kremem, biszkopty z galaretką oraz bananowe eklerki.
Myślała, że przed nią rysuje się kolejny szary dzień spędzony nad książkami do poszczególnych wykładów i przedmiotów. Chcąc rozładować emocje, wyżywała się na biednych, niewinnych zwierzętach z podręcznika od ONMS, sięgając po wszystkie możliwe określenia, które oddawały najlepiej jej humor, który był, co tu dużo mówić, okropny. Dopiero list od Lauren i relaksująca kąpiel odpędziły Mystera Chandrę z jej osoby. Już z uśmiechem na twarzy ruszyła wraz z tłumem uczniów i studentów w stronę wyjścia. Jedyne, czego przez ten moment chciała, to wydostać się na zewnątrz. W stronę świeżego i orzeźwiającego powietrza, delikatnej mgiełki i zachmurzonego nieba. Byle dalej od tego przedziwnego wyścigu szczurów, który każdego dnia zachodził w murach zamku, kiedy jego mieszkańcy przechodzili z miejsca na miejsce zgodnie z wyznaczonym sobie planem dnia. W ich życie najprawdopodobniej również wkraczała rutyna, której nie mięli siły zwalczać. Szare tłumy wokół szarej przestrzeni szarego zamku. Tak to wszystko odbierała Courtney. Oczywiście, nie wykluczała możliwości spotkania na swojej drodze jakiegoś optymisty i zahartowanego w boju osobnika, który, tak jak ona, walczył z szarością mając przy sobie malutką paczuszkę z kredkami, które miały posłużyć do rozweselenia innych. Była jednym z klaunów, malowała sobie czerwony nos, puszyła włosy, pudrowała twarz i ubierała się w wzorzyste i kolorowe stroje. Byle pomóc upadającemu Optymizmowi i nieco zwiędłej Nadziei. Byle poskromić Rutynę i Pesymizm. Szła szybko, popędzana podnieceniem i wzrastającą radością z możliwości spotkania się z przyjaciółką. Wkroczyła wesołym krokiem do ciepłej i przytulnej herbaciarni, zamaszystym ruchem ściągając z głowy czapkę, by następnie wcisnąć ją do kieszeni płaszcza. Już stojąc przy drzwiach, zauważyła Lauren, siedzącą mniej więcej na środku sali i uważnie studiującą menu. Ostrożnie przeszła między stolikami, mrucząc ciche "przepraszam" do każdej szturchniętej po drodze osoby. - Cześć kochana - rzekła beztrosko, stojąc za plecami Krukonki i obejmując ją ramionami. - Strrrrasznie się cieszę, że cię widzę. W końcu usiadła naprzeciw niej i wpatrywała się uważnie w dziewczynę. Po chwili milczenia oskarżycielsko wyciągnęła w jej kierunku palec. - Schudłaś! Trzeba o ciebie tu zadbać. - Sięgnęła po drugą kartę, leżącą na stoliku tuż koło niej i przeleciała po niej wzrokiem. - Postawię ci wielgachny deser z dużą ilością bitej śmietany. Rzekła pewnie, od razu pokazując, że nie sprzeciw Lau nic tutaj nie zaradzi.
Przełożyła stronicę menu, szukając czegoś, co nie byłoby nadziewane toną kremu waniliowo-czekoladowego, wymieszanego z toffi i polewą pistacjową. Te dania po prostu nie pasowały do jej codzienności. W ogóle, czy to nie chore, że ta próbuje się dostosować do zwykłego, nic nieznaczącego deseru? Żałosne, skarciła się w duchu Lau, i stwierdziła, że najlepiej będzie, jak po prostu zamknie oczy i na wyczucie, zacznie jeździć palcem po karcie, aby znaleźć coś dla siebie, bo w sumie ta kwestia była jej obojętna, i to całkowicie, skoro nie ma tu niczego nisko kalorycznego. No tak, są herbatniki! Mimo to, nie należy przesadzać ani w jedną, ani w drugą stronę, prawda? Już z przymkniętymi powiekami wprowadzała swój zamiar w czyn, gdy poczuła, że coś ląduje jej na ramionach, a moment później usłyszała głos Courtney przy swoim uchu. Natychmiast otworzyła oczy i uśmiechnęła się wesoło. Tak, tak! Jej, że tak powiem, niemrawy, bądź wymuszony uśmiech coraz rzadziej gościł na jej różanych usteczkach. - Courtney! Tak się cieszę, że cię widzę! - pisnęła całkowicie szczerze i od razu przeniosła wzrok na jej cudowne, rude włosy. Tak, Lauren uwielbiała ten odcień rudości, którego szczęśliwą posiadaczką była panienka Anderson. Cóż, studentka już się przyzwyczaiła do tej sytuacji, bo nie pytała Krukonki, czy coś jej się wplątało we włosy. - Ależ ja wcale się zaniedbałam... - zaprotestowała, jednak bez większego przekonania. Owszem, schudła, i to bardzo. Miała niedowagę, ale to chyba normalne, prawda? Nikt od razu by się nie odnalazł w takiej sytuacji, w jakiej była ona. Szczerze mówiąc, Lau widziała, jak bardzo Court jest szczęśliwa, więc nie chciała tego psuć wieścią, iż jej rodzice zginęli w wypadku. To miał być jeden z tych przyjemnych dni. - Nie trzeba, naprawdę! Zresztą, chyba nie zdołałabym go zjeść. - powiedziała, próbując się sprzeciwić mimo tego, iż studentka jasno jej pokazała, że to nic nie da. Ale warto spróbować, prawda? - Jak tam leci? Co prawda z listu wywnioskowałam, że ostatnio byłaś strasznie zabiegana... Ale może to rozwiniesz, hm? - zachęciła przyjaciółkę do zwierzeń, a sama zajęła się uważnym jej słuchaniem.
Courtney za to przybyła do herbaciarni z ustalonym już planem działania. Bo jak to tak nie mieć planu, który ustalał, co tu zjeść? I to wcale nie jest takie dziwne i nienormalne, bo gdyby nie to, siedziałaby tu teraz z dwie godziny nie mogąc się zdecydować czy zamówić banana w czekoladzie czy deser czekoladowy, nie wykluczając oczywiście możliwości wzięcia spaghetti lodowego czy też w ogóle niczego. Nie śmiać się tam, ale studentka codziennie wieczorem spisywała, co zje na śniadanie, obiad i kolację następnego dnia, bo w Wielkiej Sali spędziłaby chyba całą przerwę w wyniku czego najprawdopodobniej nic by nie zjadła, o. Tak więc dzisiaj, w tym wyjątkowym dniu postanowiła puścić trochę wodze fantazji i przygotowała własny i niepowtarzalny deser lodowy. Pozostało mieć nadzieję, że go jej przygotują, choć właściwie był on bardzo prosty do przygotowania. Ot, maliny, jeżyny, truskawki, multum czekolady i biszkoptów a na samej górze kandyzowana wisienka. Nie pytajcie mnie, skąd kucharz ma wziąć maliny wczesną wiosną. To już nie nasz problem, tylko jego i nie zamierzam się tym teraz przejmować, o. Uśmiechnęła się do dziewczyny, rozwijając apaszkę owiniętą wokół swojej szyi. Rzeczywiście, dzięki tak wielu godzinom spędzonym z Lau, przyzwyczaiła się już do rozmarzonych spojrzeń w kierunku jej rudej czupryny. Krukonka miała do nich słabość od samego początku. - Nie... no skąd... wcale. - Spojrzała znacząco w jej kierunku, dając tym samym do zrozumienia, że i tak wie swoje. Niedowaga wcale a wcale nie była i nie jest rzeczą normalną. Pomińmy fakt, że sama Courtney ciągle znajdowała się na granicy między niedowagą a wagą idealną. Ale to nie przez to, że się zaniedbywała! Po prostu miała bardzo szybką przemianę materii, którą potęgował fakt, iż bardzo dużo ćwiczyła i latała w kółko, nie mogąc usiedzieć na miejscu. - Ależ trzeba, trzeba. Wierz mi. Też miałam przez pewien czas doła i nie odżywiałam się jak należy. To już przeszłość. A w twoim przypadku nadszedł właśnie czas, żebyś z tego doła wyszła i go zakopała, wznawiając odpowiednie żywienie. I nawet nie myśl, żeby wziąć sobie te cholerne herbatniki, dobrze? - W tym momencie podeszła do nich kelnerka i Courtney już całkowicie postawiła na swoim zamawiając owy deser dla Lau. Spojrzała na dziewczynę wyczekująco w momencie, w którym kobieta zapytała o smak herbaty. - No dobrze. Teraz już możemy pogadać - powiedziała beztrosko, kiedy kelnerka wraz z zamówieniem udała się w stronę baru. - Leci... a nawet dobrze. Od paru miesięcy nie wystawiałam nosa poza zamek i nie odzywałam się do nikogo, nawet do przyjaciół, czego mogłaś doświadczyć na własnej skórze, ale już z tym skończyłam. Teraz powróciła dawna Courtney i powrócił również kontakt. Zabiegana... owszem. Zbliża się koniec roku, trzeba nadrobić zaległości, przygotować się do egzaminów na koniec klasy i przygotowywać powoli plany na wakacje. Poza tym... kiedy wyjdzie się trochę z obiegu, to trzeba się nalatać, żeby wrócić do miejsca, w którym się poprzednio było, co nie? No dobrze, to tyle ode mnie. A teraz mów co u ciebie i cóż takiego się stało, że tak zmizerniałaś.
Wywróciła teatralnie oczami, uśmiechając się przy tym, co wcale nie dało takiego efektu, jaki miało dać. Niedowaga to niby jeden ze stopni do anoreksji. Ale spokojnie, Lau wcale w nią nie popadnie! Już ja tego dopilnuję. No i ona raczej słucha swych przyjaciół, więc bez obawy! Courtney była uparta. I bardzo dobrze, bo dzięki temu Krukonka nie miała zamiaru się z nią sprzeczać. W końcu studentka i tak na swoim postawi, jak już było wspomniane. - Oczywiście. Ale ja zapłacę za siebie. - zastrzegła od razu, oddając kartę kelnerce, prosząc o herbatę owocową i czekając, aż ta sobie pójdzie, co też uczyniła zaraz po tym, gdy panienka Anderson złożyła zamówienie. Zniknęła za ladą w ekspresowym tempie, niczym zawodowy ninja, hy hy. Krukonka zastanawiała się, ile czasu przyniesie jej podanie im deserów, bo szczerze mówiąc, chciała mieć chwilę dla siebie i Courtney. Naprawdę, minęło bardzo wiele czasu od momentu, w którym ostatni raz ze sobą rozmawiały. Dziewczyna wiedziała, że i tak nie będzie jadła, jak nie będzie miała na to ochoty. Po co ma wmuszać w siebie coś na siłę? Nie będzie miała żadnego zaburzenia odżywiania, ale robić rzeczy, na które najzwyczajniej w świecie nie ma ochoty, też nie będzie. A dół... Nie tak dawno była w nim całkowicie zakopana, a teraz zdołała się odkopać, i wyciągnąć czubek palca z dziury. To i tak sporo, wierzcie mi. Komu to zawdzięcza? Właśnie pięciomiesięcznej Charlotte, która w jakiś sposób postawiła ją na nogi. Słuchała Court z uwagą, myśląc od razu nad pytaniami, aby odwlec moment, w którym miałaby powiedzieć dziewczynie, co się też z nią stało. Wiedziała, że ten i tak nadejdzie, ale czemu sobie przez ten czas nie po przedłużać tejże nieuniknionej chwili, w którym miałaby wypłynąć z jej ust odpowiedź? - Courtney, co się z tobą działo? Ale tak szczerze. Czemu się nie odzywałaś do nikogo tyle czasu? Nie miałam pojęcia, co się z tobą stało! Nie widziałam ciebie na korytarzach szkolnych... w ogóle, ślad po tobie zaginął! Musisz mi się tu teraz ładnie wytłumaczyć, dobrze? - rzekła, jednak nie dość napastliwym tonem, aby nie zrazić i nie zawstydzić dziewczyny. Nie chciała, aby ta czuła się winna, bo nie była. Tak, Lauren łatwo wybaczała przyjaciołom... No, bynajmniej przeważnie. Zależy, co też takiego się stało. Niewyjaśnione zniknięcie studentki było, owszem, rzeczą dość niemiłą, jej odpowiedź na pytania zadane przez Krukonkę - rzeczą ciekawą, lecz ta gdy wróciła do siebie to od razu się odezwała, prawda? Ma wybaczone. Cięższe grzeszki, takie jak celowe urażenie Krukonki, a później nabijanie się z niej na każdym kroku wymagały więcej czasu, aby ta zdołała się w sobie przemóc i przyjąć owe "przepraszam". - Plany na wakacje? Masz już może jakiś pomysł? - dodała, aby rozmowa nie przypominała jakiegoś chorego przesłuchania, o.
Grigori leciał jakiś czas nad wioską Hogsmeade z prostej przyczyny, że nie miał pojęcia gdzie jest ta nieszczęsna herbaciarnia. Nawet ciche prośby do swojego hipogryfka po rosyjsku średnio pomogły. Ho ho widownia więc mogła się napatrzeć na latającego Rosjanina. W końcu zniżył zdecydowanie lot i znalazł się na uliczce Hogsmeade. Kto by pomyślał, że tym zadaniu nawet będzie się uczył jazdy konnej. O ile można tak to nazwać, bo jedzie jak na koniu, ale to hipogryf. Nieważne. Najlepsze jest to, że oto Orlov znalazł tą nieszczęsną herbaciarnię. Nie w sumie to nie jest najlepsze. Najlepsze jest to, że kiedy zwlekał się ze swojego hipogryfa, którego po drodze zaczął nazywać niezbyt oryginalnie „Hipcio”, ale nie spodziewajmy się dużo weny jeśli chodzi o nazywanie zwierząt od Orlova, Kontynuując najlepsze jest to, że… obok wylądował Steve. Na swoim testralu. Grig stał i gapił się zdumiony na Howarda na testralu? Co on robił w tym samym miejscu co on? Dopiero po chwili musiał ułożyć fakty. W końcu ten leciał trochę za nim i na dodatek dłużej mu to zajęło, musiał też się nieźle poobijać, widząc jego rany. - Widzę, że trzymasz się świetnie – zakpił trochę z niego (mógł sobie pozwolić, bo w końcu póki co nie miał żadnej rany, hehe, PÓKI CO). Wszedł od razu kiedy Steve otworzył drzwi. Wyglądał bardzo źle. Zdecydowanie Grig aż bał się czy nie zemdleje wprost na niego. W środku stały stoliki, na których były rozłożone wszystko. Jakby zastawa, która zapraszała do tego, żeby coś tu zjeść. A faktycznie, kusiło go! Bo był głodny. Rozejrzał się dookoła i nagle usłyszał jak Steve coś tam mamrocze pod nosem i odwrócił się mechanicznie. Amerykanin podskoczył i zaczął machać ręką, a filiżanek było trochę więcej niż wcześniej. Howard zaczął tańczyć jakiś dziki taniec. Zdziwiony Grig patrzył jak podskakuje i… potyka się o kufer. Rosjanin drgnął i ten już wywrócił się na ziemię. Na dodatek zarył głową o ladę i… zemdlał. Orlov podszedł do niego ostrożnie. - Howard? – zapytał dotykając jego głowy. Całą dłoń miał zakrwawioną. Zrozumiał, że właśnie jego wróg został wyeliminowany. Na dodatek nie może prosić o ratunek. Orlov przebiegł się szybko po herbaciarni. Zorientował się, że nie może dotykać. Innych rzeczy, żeby nie skończyć jak Steve. Nawet nie próbował dotykać z ciekawości. Po drugiej stronie pomieszczenia stała zielona skrzynka. Grig wyjął swój kluczyk i pobiegł do niej. Otworzył go zgrabnie, a tam znajdowała się filiżanka, w której leżał eliksir. Wraz z kartką. No pięknie. Orlov szybko wyjął fiolkę. Próbując nie dotykać filiżanki. Gorzej było z kartką, bo nie dość, że się oparzył, to jeszcze powieliły się naczynia i spadły w jego okolicy. Ale z dwiema zdobyczami ruszył w kierunku wyjścia. Schował eliksir, tam gdzie wcześniej był kluczyk i przeczytał, że teraz musi kierować się do miodowego królestwa. Wychodząc zerknął na Steve’a. Zorientował się, że ktoś musi mu pomóc. Kiedy znalazł się przed herbaciarnią wyciągnął różdżkę i wystrzelił z niej iskry. Pomimo że to był jego największy wróg, wcale nie odczuwał satysfakcji. Raczej smutek, że jeden z graczy odpadł, matko cóż się z nim dzieje.
Steve po owym za bliskim spotkaniu z dementorem, który można by rzec wyssał z niego wszystkie siły. Jego szczęście oraz nadzieje oddaliły się wraz z czarną peleryną, kiedy tylko przegonił go patronus. Kto by pomyślał, że orzeł swoja siłą potrafi przegonić coś tak... nieoczekiwanego. Brakowało mu słów, aby komukolwiek opisać owe spotkanie. Czuł się jak lalka, którą już nic nie chciał się bawić. Ona tylko mogła siedzieć na półce i przyglądać się szczęściu innym. Nie chciał tak. Pragnął znów czuć, być po prostu człowiekiem, który pomimo tego, że był zarozumiały, widział kolory tego świata. Dziś zdecydowanie zniknęły. Trestral dynamicznie podskoczył i wyrzucił go tuż obok herbaciarni. Czyżby właśnie tam powinien pójść? Bolał go każdy mięsień, każda kość. I nie, wciąż nie bał się tego, co może go spotkać w niepozornej herbaciarni. Wszak torebeczki z herbatami nie będą go gonić po całym pomieszczeniu podczas gdy on będzie uciekał w popłochu. To byłoby doprawdy idiotyczne. Gdy tylko chwycił za klamkę, przypadkowo wypuścił Grigoriego Orlova. Psia krew! Czyli on przeszedł. Krew go zalała, ale nawet nie miał siły go uderzyć czy obrzucić go słownym łajnem. Po prostu milczał. Kiedy ten wyszedł z herbaciarni, Steve uniósł głowę, zaglądając do środka. Czy musiało być aż tak źle? Durny Rosjanin sobie poradził. On też musi. Zamknął za sobą drzwi, aby Grigori w razie czego nie widział, co ten wyprawia. Nie wiedział, czego może spodziewać się po niewinnym miejscu dla zakochanych. Wszedł sobie spokojnie w głąb pomieszczenia, przypadkowo dotykając filiżanki. Ręka nagle zaczęła go niesamowicie piec. Poczuł jak skóra się pali, czuł ten swąd! Podskoczył gwałtownie, potykając się o jakiś kufer, który nagle się potroił i głową zarył w ladę. Więcej zapewne nie pamięta, ponieważ stracił przytomność. Z tyłu głowy mógł czuć jak ciepła substancja powoli spływa po jego skórze, brudząc na czerwono podłogę, która słyszała już wiele słów miłości. Dziś była świadkiem poważnego urazu głowy. Przymknął oczy i zamarł w bezruchu.
Herbaciarnia znajdowała się całkiem niedaleko od Miodowego Królestwa, tak więc dziewczyna nie musiała długo lecieć na pegazie. Nim jeszcze zaczęła lądować, obróciła głowę by spojrzeć, czy Grig może już także odleciał, jednakże jego hipogryf ciągle był zajęty skubaniem trawy. Zaraz jednak wróciła wzrokiem do swojego celu, by przypadkiem go nie przelecieć, akurat była już zupełnie blisko, więc nakazała swojemu cudnemu pegazowi, z którym to tworzyła bardzo zacny duet, wyładować na ścieżce. Latający koń spokojnie się zatrzymał, a ona ostrożnie zeskoczyła z jego grzbietu. Ponownie zza spodenek wyciągnęła swoją różdżkę i ostrożnie ruszyła do wnętrza herbaciarni. Pomieszczenie nie wyglądało na specjalnie zmienione. Właściwie było zastawione jakby zaraz mieli się tam zjawić klienci. Dziewczyna więc zaczęła się rozglądać dookoła, szukając wzrokiem buteleczki z sokiem z pijawek. Buteleczka okazała się być na jednym ze stolików, tak więc Effka szybko podbiegła w tamtym kierunku. Złapała za krzesło, bowiem chciała je odsunąć aby mieć lepszy dostęp do mikstury, jednakże wówczas wydarzyło się cos czego nie przewidziała. Po pierwsze nagle krzesło się potroiło, wywracając się na podłodze, na dodatek mebel był dziwnie rozgrzany. Pół wila automatycznie odskoczyła nie chcą mieć dłuższego kontaktu z tym palącym krzesłem. Jednakże musiała jakoś zabrać buteleczkę z miksturą. Wyciągnęła więc różdżkę i rzuciła zaklęcie „Expulso” celując w poszczególne części zastawy. Tym sposobem odpowiednie naczynia odsunęły się na bok, ona natomiast mogła spróbować sięgnąć po składnik. Ostrożnie wyciągnęła dłoń i uważnie złapała w szczupłe palce ciemną fiolkę. Zaraz powoli się z nią cofnęła i starając się niczego nie dotknąć, skierowała się do wyjścia. Zwinnie lawirowała między stolikami, aż w końcu dotarła do drzwi. Przekręciła klamkę i szybko wybiegła na zewnątrz. Zaciekawiona otworzyła notatkę, którą zdobyła i aż się skrzywiła. Miała rozpalić ognisko we Wrzeszczącej Chacie?! Właściwie nie zaglądała tam od czasu ekscesów z Grigiem. Westchnęła więc tylko, do kieszeni schowała kolejne zdobycze i ruszyła do pegaza. - Kierunek najbrudniejsza chata w okolicy – mruknęła wdrapując się na grzbiet zwierzęcia. W końcu oboje wzbili się w powietrze.
Gdy już wraz ze swoim wiernym kompanem, najwspanialszym wierzchowcem i w ogóle cudnym, latającym monsterem, wylądowali na uliczce, dokładnie przed Herbaciarnią (skubany Alfred, musiał mieć jakiegoś GPS'a!), Joel długo nie zwlekał; zeskoczył z pokaźnego żmijoptaka, dość boleśnie lądując na ziemi. Potem wyjęczał coś w stylu ' Kurfa, aaaał, moja kostka', a zaraz potem kazał Alfredziakowi zostać i czekać, bo to nie powinno długo potrwać i te sprawy. Chciał uwinąć się w miarę szybko, bo wiadomo, w Turnieju liczy się czas, a przerwy na Kit Keta i myślenie to zuuuuo! Działamy na żywioł i liczymy na szczęście, co nie, Garsąąą? Lekko kuśtyakjąc (chyba faktycznie coś mu w kostce przeskoczyło), doczłapał się do Herbaciarni pani Puddifoot, jak głosił szyld. W środku było różowiutko (ale nie aż tak bardzo, jak w cukierni), no i pachniało herbatą, że aż mdło, uups, znaczy się miło. No, ale przynajmniej było dość ciepło. Generalnie, to zupełnie nie pamiętał, co tu miał znaleźć. Chyba jakiś kolejny fant, który przyda się w następnych zadaniach, ale pewien nie był. No i zupełnie nie miał pojęcia, że owa urocza, porcelanowa (może nawet Chińska, kto ich tam wie) zastawa na stolikach miała za zadanie owego fantu pilnować. W każdym razie póki co nie miał się o tym przekonać, no ale wszystko powoli. Zaczął powoli przeszukiwać wzrokiem pomieszczenie, żeby znaleźć ów karteczkę z instrukcjami i przedmiot pomocny w rozwiązaniu następnego zadania, no ale szło mu to beznadziejnie wręcz dupnie. Bolała go głowa, a zdobione tapety, obrusiki, filiżaneczki i talerzyki zlewały mu się w jedną, nieznośnie mylącą i wielce irytującą całość. Na wszelki wypadek postanowił nie dotykać żadnego z ciasno przystawionych do siebie stolików, żeby przypadkiem nie strącić żadnego elementu gustownej zastawy, bo wtedy, kto wie, może uruchomi jakąś zapadnię albo zaatakują go łyżeczki do herbaty, czy coś. Cóż, po organizatorach turnieju spodziewał się już absolutnie wszystkiego, nawet górskiego ogra wyskakującego z czajniczka z herbatą, więc ostatecznie wolał nie ryzykować i przeszukiwać pomieszczenie z tego dogodnego miejsca na środku sali. Szkoda, że póki co, bezskutecznie.
No nie, nie, nie, nie, nie, nieeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee. KURZA JEGO TWARZ! Rozglądał się, rozglądał i rozglądał, ale co z tego, jak to całe dziadostwo zlewało mu się w jedną, beznadziejnie kolorowo-beżowo-porcelanowo-różową masę?! Taaak, bardzo przyjemnie kręciło mu się w główce, a jednolity i mdły wystrój pomieszczenia bynajmniej nie ułatwiał mu zadania, pięknie. Mamy skutki picia wódki! Tfu! Nie jedzenia śniadania. Tak, zdecydowanie chodziło mi o mdłości z powodu głodu, nie, że miał kaca, czy coś. Z tych nerwów przed drugim zadaniem, rzecz jasna, nic nie przeszłoby mu przez gardło, więc dzisiaj rano nawet nie zawitał do Wielkiej Sali. Dobra, nieważne, let's back to the action! Miał bardzo serdecznie dość kolorowych plamek, tańczących mu w móżdżku i przed oczami, więc postanowił w końcu się ruszyć i przeszukać wszystkie stoliki, w celu znalezienia kartki ze wskazówką. Ruszył najpierw do najbliżej znajdującego się stolika, ale jak się okazało, bezcelowo, bo stała na nim tylko ta cholerna porcelanka. Dobra, to może na drugim coś będzie. Kozacko-luzacko-nonszalanckim krokiem ruszył do drugiego, no ale nagle zakręciło mu się w głowie (za dużo adrenaliny, stresu, głód i te sprawy - rozumiecie) i... JEBS! Z całym impetem przewalił się na podłogę Herbaciarni, a ręką zaczepił o obrus, który zsunął się ze stołu, a porcelana roztrzaskała się na podłodze. Tym o to wielce (nie)zgrabnym ruchem, Garsąą leżał na nieprzyjemnie zimnych kafelkach, ale z czymś parzącym na plecach, i uszkiem filiżanki wbitym w przedramię, roooozkosznie. Dzikim ruchem godnym dziecka z ADHD poderwał się do pozycji stojącej, a przy tym zjarał sobie gustowne czarne tramposzki. Jak się okazało - ta porcelanka, to czyste, ogniste złoooo! Nie dość, że poparzyła mu plecy (przepaliła nawet niebieski dresik Made in Beauxbatons!), to jeszcze niemiłosiernie piekła w miejscu, w którym wbiła mu się w rękę, no i - jak by tego wszystkiego było mało - to chlerstwo się rozmnażało. Aaaaaaaaa! Tak, Garsąą, już możesz panikować. Hym, na pocieszenie tylko powiem, że teraz, z takimi cwaniackimi - godnymi Rambo - zranieniami, nikt nie powie, że jest nie męski, no i dodatkowo dojrzał ową wcześniej wypatrywaną wskazówkę na ladzie herbaciarni. Szkoda tylko, ze za bardzo się teraz cykał, żeby ruszyć się z miejsca.
Joel stał i zastanawiał się, co zrobić. Dobra, Joel ledwo stał, krwawił z lekko, aczkolwiek głęboko rozciętej ręki i zastanawiał się, co on, głupek jakich mało mógłby teraz zrobić. Ych, stał i stał, a właściwie chwiał się, bo miał jakoś tak mało miejsca na stanie, wśród rozmnożonej, porozwalanej na podłodze porcelany, intensywnie myśląc, co w takiej sytuacji wypadałoby uczynić - naprawić sobie rękę, znaleźć sposób na znalezienie kluczyka, zrobić w tył zwrot i najnormalniej w świecie zwiać czy (UWAGA, WERSJA HARD!) zrobić... porcelanową szarżę przez sklep! Ostatecznie uznał, że to ostatnie - nawet jak na niego - jest zbyt hardcorowe, zapomniał zaklęć uleczających albo chociaż opatrujących zranienia i w ogóle stwierdził, że kompletnie nie wie, co teraz zrobić, więc chyba sobie tak tylko luzacko postoi, a co tam. W końcu to TYLKO drugie zadanie turniejowe, ta porcelana TYLKO parzy i się rozmnaża, no i TYLKO jedna, bardzo ważna dla niego osoba czeka, gdzieś tam, nie wiadomo gdzie, aż temu uda się przebrnąć przez wszystkie przeszkody i do niej dotrzeć, by ją uratować, TYLKO. A co tam! Raz nie zawsze, a jak kocha to poczeka, no nie? Trzeba być optymistą. OPTYMISTĄ, KURZA STOPA i wierzyć, że zaraz Dżoelosławowi wpadnie do głowy jakiś super hiper świetny i błyskotliwy pomysł (ahaha, ta, jasne) i w końcu wyjdzie z herbaciarni ze wskazówką w kieszeni. Zresztą i tak stracił mnóstwo czasu, więc zależało mu tylko na tym, żeby owego, ważnego dla niego ktośka uratować, ot, tyle. A czas? Hm, zawsze zostaje opcja, że jego żmijoptak Alfred był obiektem badań mugolskich naukowców, na wpływ fizyki kwantowej na organizmy żywe i jako super mutant jest w stanie podróżować z dziesięciokrotnym przyśpieszeniem, więc wyminą wszystkich i będą pierwsi na mecie. Bardzo wiarygodne, prawda? Dobra, nieważne, dość bulgotania, wracamy do Joela. Otóż po kilku minutach stania i prób wybrnięcia z tego wysoce niekomfortowego położenia, Garsąą zdecydował na wielce ostrożne usadowienie tyłka na najbliżej stojącym stoliku, który - jak przypominam - był pusty, bo Dżoel sierota wcześniej wszystko z niego zwalił. Nie, żeby miał jakiś konkretny plan, związany z tym stolikiem, nie, nie. Zawsze lepiej myśleć na siedząco, co nie?
Dobra, dobra. Wprawdzie powątpiewałam w inteligencję i błyskotliwość Dżoela, ale jak się okazało - zupełnie niepotrzebnie! Aaaach! Jakiż to był z mojej strony wielce haniebny błąd! Straszna ze mnie ignorantka i niedoceniaczka, wiem. W każdym razie cieszmy się i radujmy, bo... GARSĄĄ WPADŁ NA POMYSŁ, JAK ZDOBYĆ OWĄ WSKAZÓWKĘ! Tak wiem - aplauzy, piski, wiwaty i te sprawy, anyway. Zważając na fakt, że po podłodze walała się kilkunastokrotnie pomnożona porcelana (zresztą - jej szczątki także), niemalże w ogóle nie miał jak dostać się do lady, na której leżała karteczka, idąc sobie luzacko po podłodze, lub, jak kto woli - robiąc podlogowo-porcelanową szarżę. No nie było jak, bo jedynie jeszcze bardziej zjarałby sobie tramposzki, i - kto wie - może nawet stópki, a po oparzeniu pleców miał już serdecznie dość. W każdym razie miał jakąś wyjątkową fazę na myślenie (trybiki się uruchomiły, a styki działały, fak je), więc bardzo szybko wymyślił, jak do owej lady się dostanie. Otóż: podniósł się na nogi, no ale dalej stojąc na tym nieszczęsnym, pozbawionym wcześniej zastawy i obrusu stoliku. Następnie odsunął sobie krzesło z sąsiedniego stolika, stając na nie. I takim oto sposobem, odsuwając sobie krzesełko po krzesełku i włażąc na nie, Joelosław bezpiecznie przetransportował się na bezpieczną (przynajmniej skrycie tak marzył) ladę. Ha, akrobata z niego jakich mało, ja wiem. I mówicie, że to Tarzan jest kozakiem, bo umie popylać po lianach, a pff! No, w każdym razie, kiedy Garsą siedział już sobie spokojnie na ladzie, wzrokiem uważnie przestudiował karteczkę z instrukcją. Blabla bla, znajdź eliksir, bla bla bla, rozpal ognisko, bla bla bla, dolej go do wcześniej zdobytego soku z pijawek, bla bla bla, możesz iść dalej. O! To nic trudnego, bo eliksir przyuważył w szklanej szafeczce, znajdującej się gdzieś nad ladą, aaach! Pewnie wiedzieli, że zaraz przyjdzie tu koleś ze sprytem i przebiegłością godną górskiego trolla, zrobiło im się szkoda i wcale nie trudzili się z chowaniem, och, jak to miło z ich strony! Szybko sięgnął do owej szafki I wyjął z niej fiolkę z sokiem pijawek. Następnie z własnej kieszeni wyjął wcześniej zdobyty eliksir, i zaklęciem 'Wingardium Leviosa' uniósł go w powietrze, a 'Locomotor Mortis' sprawił, że fiolka utrzymywała się w powietrzu bez udziału różdżki. Następnie użył zaklęcia 'Incendio', a z różdżki wytrysnął ogień (jest ogień, ogieeeń!), którym podgrzewał fiolkę z eliksirem unoszącym się w powietrzu. Po odpowiednim czasie dolał do niego soku z pijawek i zmieszane już eliksiry zakorkował w jednej fiolce, kończąc wszystkie poprzednie zaklęcia krótkim ' Finite'. Swoim wcześniejszym (bardziej pro niż liany Tarzana) krzesłowym mostem powrócił w stronę drzwi, jak najszybciej wybiegając z herbaciarni. Z racji tego, że w jednej dłoni trzymał gorącą fiolkę, wdrapanie się na żmijoptaka poszło mu trochę wolniej, niż normalnie, no ale się udało. - Dobra, Alfred. Teraz lecimy do Wrzeszczącej Chaty, ale wrzuć speeda, okej? - poprosił swojego wiernego kompana, a zaraz potem lecieli już nad Hogsmeade.
Zaśmiała się, widząc minę przyjaciółki. Przecież nie przesadzała, prawda? I ja, i Courtney mamy nadzieję, że do anoreksji to jej jeszcze daleko. I pamiętaj, jeśli będzie inaczej, to cię znajdziemy. Nawet, jeśli wejdziesz do szafy, żeby udawać poduszkę! - Noo… dobrze. Niech ci będzie. – Przecież nie będzie nalegać, co nie? Po co kłócić się o taką sprawę, skoro obie czują się z tym lepiej. Lau nie czuje się skrępowana, że ona płaci za nią, a studentka przynajmniej oszczędzi trochę grosza. W myślach poganiała kelnerkę, by ta już sobie poszła i żeby mogły w spokoju pogadać. Uff… w końcu! Nawet szybko się uwinęła, za co była jej niesamowicie wdzięczna. Doskonale wiedziała, że Krukonka jest tak samo uparta jak ona sama i przekonać ją do jedzenia nie będzie łatwo. Ale przecież dla niej nie ma rzeczy niemożliwych! No dobrze… są, ale kto jej zabroni żyć w przekonaniu, że jest inaczej? Hyhy, widzę las rąk. Idźcie się wypchać sianem, dobra? Lau uparciuszek zraz napełni pusty brzuszek, ot co. Każdy postęp jest na miarę złota, bo przybliża nas do celu. W tym przypadku jest to odzyskanie życia. A właśnie, studentka musi się zapytać przyjaciółki o tą małą istotkę, wszak ona jej jeszcze nie widziała! Skandal, po prostu skandal! Ach, szczwana bestia z tej Lau, ale ona się nie da! Przecież ciekawości nie da się od tak poskromić! Trzeba nad tym pracować, a jej owa cecha nie przeszkadzała, więc nie widziała ani celu ani motywacji. A bez tego ani rusz! Tak więc spokojnie, ona jeszcze z niej wszystko wyciągnie. Droga Lauren, bój się. Spojrzała na nią, jakby zastanawiając się, czy pyta o to, by odwlec jej i tak nieuniknione pytania czy naprawdę chciała to wiedzieć. Zapewne pół na pół, znając Krukonkę. - Miałam lekkiego doła po zerwaniu z Kaleiem. Trochę mi zajęło pozbieranie się z tego bagna. Poza tym odwiedzając rodziców, znalazłam w papierach taty jakieś dane o adopcji. Kompletnie nie wiem, o co chodzi. Nie zdążyłam przyjrzeć się im bliżej. Ogólnie… pogubiłam się trochę w życiu. – Uśmiechnęła się słabo do przyjaciółki, na koniec wzruszając ramionami. Nic niezwykłego Krukonka nie usłyszała. Zwyczajne problemy zwyczajnego człowieka, ot co. Nie poczuła się ani trochę nieprzyjemnie. W każdym razie nie z powodu pytań dziewczyny. – Przepraszam, nie powinnam była tak znikać. Spuściła wzrok wpatrując się w obrus. Wyrzuty sumienia nie dawały jej spokoju ,od kiedy wyszła z dołka emocjonalnego. Wiedziała, że zraniła parę osób, rozpływając się w powietrzu. Była straszną egoistką skupiając się na swoim bólu, a nie na cierpieniu przyjaciół. I mimo że to przeszłość, to jej cień nakładał się na teraźniejszość. Dobrze, że przynajmniej Lauren jej wybaczyła tak długą nieobecność. To się nazywa prawdziwa przyjaciółka. Jest jej niesamowicie wdzięczna, choć to wcale nie znaczy, że wyrzuty sumienia poszły w las. - Cóż… ciągle się nad tym zastanawiam. Chciałabym pojechać gdzieś w towarzystwie, więc jeśli szkoła coś zorganizuje, to na pewno się wybiorę, a jeśli nie, to będę po kolei odwiedzać każdego, ot co. – Zaśmiała się, spoglądając na Lau. – A ty? Już coś zaplanowałaś? A… no i opowiedz mi o Charl! Wcale nie zapomniała o swoim poprzednim pytaniu, spokojnie. Jeszcze do niego wróci, ot co.
Z reguły do szafy się chowam, aby zamienić się w skarpetę. Ostatnio na przykład wpadła mi w oko taka zielona, z dzwoneczkami, które brzęczały po poruszeniu. Świąteczna. No mówię ci, normalnie ekstra super i full wypas! - Lekkiego.... - powtórzyła zaniepokojona, unosząc brew i przyglądając się dziewczynie. Zerwanie. Matko, przechodziła przez to. Wtedy to była dla niej osobista tragedia i w tym właśnie to czasie przesiadywała w wygodnym fotelu z kufelkiem lodów jagodowych, nie robiąc kompletnie nic, a tylko i wyłącznie wspominając. Tak, to nie było dobre wyjście, bo nie raz wtedy wybuchała płaczem, ale nie mogła od tego uciec. Ach, te czasy. Nienawidziła go, aby za pięć minut rozpaczać, iż go tu nie ma. - Nie, to ja przepraszam. Miałaś własne problemy. To nie twoja wina. No i... mam nadzieję, że wszystko się już całkowicie ułoży i wyjaśni. - powiedziała, łapiąc dłoń przyjaciółki i ściskając ją lekko, tak po przyjacielsku i symbolicznie, żeby ta wiedziała, że nie jest sama i w razie czego może się zgłosić w każdej chwili na posterunek, gdzie będzie na nią czekała Komendant Mallory. Plany na wakacje. Szczerze mówiąc, nie miała czasu się nad tym zastanowić. Dla niej to był czas niepewny, więc nie chciała planować. Nie miała na to ochoty. Nie, że Charl zabierała jej wszystkie wolne chwile, ale ona lubiła się nią zajmować. Wiecie, zaczynała wracać do siebie i czuła się prawie jak w domu z pełną rodziną. Charlotte powoli i skutecznie wypełniała pustkę w jej sercu, łączyła rozsypane kawałki na nowo. - Nie planuję. Wiesz, w razie czego zareaguję spontanicznie. Pewnego dnia spakuję walizki, wezmę małą pod rękę i wyjadę. Może to będzie nawet ciekawsze niż planowanie wszystkiego i układanie listy z pięćdziesięcioma punktami, które miałabym odhaczać ptaszkiem, czy jakimś innym krzyżykiem? - zastanowiła się na głos, uśmiechając do swych myśli. Chciałaby przeżyć przygodę swojego życia. Chciałaby lecieć dalej, a nie czuć, iż się zatrzymała w czasie i zamiast iść do przodu to stoi, a nawet się cofa. - Charlotte.. - zaczęła, uśmiechając się wesoło na myśl o dziewczynce - jest wspaniała. Cudowna, urocza, śliczna, śmieszna... Kocham ją jak nikogo innego. Jest moim osobistym terapeutą. Uwielbia ciągnąć za ręczniki, które zlatują z szafki obok jej łóżeczka, kocha obserwować mnie zza szczebli kołyski, w wolnym czasie słucha rocka z takiego urządzenia mugolskiego, które zwie się radiem. Ach, no i lubi się chować pod kołdrą, aby za moment się wynurzyć spod niej z charakterystycznym dla niej okrzykiem. - opowiadała z przejęciem, myśląc o tej małej istotce, za którą gotowa była oddać życie. - To po prostu mała Charl. Moja Charlotte. Taka, jaka ma być. - zakończyła, z uśmiechem. - Jak będziesz chciała, to mogę ci ją kiedyś przedstawić osobiście. - dodała szybko, bo oto jaka genialna myśl jej przyszła do głowy, co nie? No właśnie, hy hy.