Jest to najbardziej oblegany przez uczniów sklep w Hogsmeade. Cały to obszerne i przytulne pomieszczenie jest bardzo kolorowe i pełne regałów wypchanych po brzegi niezwykłymi i bardzo smakowitymi słodyczami. Mając taki wybór zawsze trudno zdecydować się co najlepiej kupić. A można tu dostać Gumy do żucia Drooblesa, Lodowe myszy, Czekoladowe żaby, Cukrowe pióra, Fasolki Wszystkich Smaków Bertiego Botta i wiele innych pysznych słodyczy.
Dziewczyna uśmiechnęła się promiennie, słysząc komplement Tommy'ego. Ostatni raz spojrzała na cukierki, po czym skierowała się w stronę drzwi. Zarzuciła długie, brązowe włosy na plecy, wciąż jej przeszkadzały. Odwróciła głowę i powiedziała. - Wolę nie ryzykować. - wzruszyła ramionami i pociągnęła drzwi, po czym wyszła na ulicę główną. Mimo, że na dworze było dosyć zimno, dziewczyna uśmiechnęła się lekko. Ta pogoda wcale nie była taka zła, jaka mogłaby się wydawać. Mimo iż zbliżała się jesień, Tiffany wciąż pozostawała w dobrym humorze i nie zamierzała tego zmieniać. Zdziwiła się, że tyle ludzi chodzi o tej porze po ulicy głównej. Dało się tu widzieć, nie tylko czarodziei z Hogwartu, ale również właścicieli sklepów i tak dalej. Dziewczyna poczekała chwilę na Tommy'ego, po czym rozpoczęli spacer.
Colin z radością wszedł do ciepłego, zatłoczonego sklepu, w którym na dodatek unosił się rozkoszny zapach czekolady, toffi i innych pyszności. Na dworze było zimno, jednak chłopca znakomicie ogrzewał gustowny różowy szalik w serduszka, zrobiony kiedyś na drutach przez ciotkę Pelę. Tak, ciotka Pela zdecydowanie robiła świetne rzeczy z wełny - Colin miał też rękawiczki, które zgubił, czapkę, której nie nosił, bo psuła jego cudowną fryzurę, a nawet skarpetki, ubierane często i chętnie w chłodne dni. Zajęty rozmyślaniami o radosnej twórczości cioci Peli, przechadzał się po sklepie i oglądał słodycze. Co by tu kupić?
Zaraz za Colinem do sklepu wszedł ktoś jeszcze. Trzeba przyznać dosyć dziwaczny osobnik. Na głowie miał skórzaną pilotkę, a na oczach wielkie gogle niczym te zakładane do samolotu. Zaraz zdjął je z twarzy podciągając do góry i umieszczając na swojej czapce. Dodatkowo osobistość ta ubrana była w długi kożuch z barankowymi klapami i kapturem. Dłonie chował w rękawach szarego swetra, zaś nogi pod skórzanymi, opiętymi spodniami, których nogawki wsadzone były w wysokie, piętnastodziurkowe glany z kolorowymi sznurówkami. Jedna - żółta, druga - niebieska. Trzeba przyznać, że na pierwszy rzut oka była to nieco ekscentrycznie wyglądająca dziewczyna... Postać rozejrzała się dookoła, a widząc Colina, na jej twarzy wykwitł delikatny uśmiech. Zaraz ruszył w jego kierunku, zatrzymując się tuż obok i wlepiając wzrok w skrzynkę, w której znajdowały się kolorowe, połyskujące kulki. Chłopak pochylił się nad nimi opierając dłonie na kolanach, po czym zwrócił się do Colina patrząc prosto na niego. - Ciekawe czy są dobre... Podobno wybuchają w ustach... - rzekł zupełnie poważnie, a głos również nie zdradzał jego płci. Był nieco zachrypnięty, jednak delikatny i przyjemny dla ucha.
Chłopak obejrzał się na osobę, która się do niego odezwała. O rany! Ale fajny płaszczyk, przemknęło mu przez myśl. Jakiś dziwny, ale mu się podobał; generalnie cała nowo przybyła postać wyglądała dość ekscentrycznie, chociaż przypadła do gustu Colinowi. Dopiero po chwili Puchon poznał, kto to. Henry Parker! Bardzo ładna, chyba nawet sympatyczna dziewczyna z męskim imieniem, co było również dziwaczne, ale też intrygujące. Spojrzał na nią uważniej i stwierdził, że to doprawdy zaskakujące, że jeszcze się jej nie oświadczył. Była naprawdę olśniewająca i zagadała do niego! - Wybuchają, wybuchają. W czwartej klasie kupowałem je praktycznie nałogowo! - wyznał - Myślę, że powinnaś spróbować.
- Powinnam? - o proszę, kolejny, który bierze go za dziewczynę. Henry zamrugał kilka razy i już otworzył usta by poprawić chłopaka, jednak... to był Colin. Colin! Młody Parker pokiwał więc tylko głową. - Rzeczywiście chyba powinnam. - i wyprostował się, a zaraz zerknął w sufit myśląc nad czymś, po czym ponownie przeniósł wzrok na Puchona. - Czy mogą urwać głowę, jeśli wezmę więcej niż jedną? To by była ciekawa śmierć. Może nawet znalazłaby się na pierwszym miejscu na mojej liście? - zapytał przechylając głowę na bok, po czym wyciągnął rękę po papierową torbę leżącą obok skrzynki z cukierkami i zaczął wsypywać kolorowe kulki do opakowania. Pojedynczo i nieco flegmatycznie. - Myślisz, że jeśli wepchnę mu do ust dwanaście to wystarczy by rozerwało mu czaszkę? - zadał kolejne pytanie, jednak tym razem nie patrzył na Colina, wbił wzrok w cukierki. - A tak z innej beczki... fajny szalik. Na prawdę mi się podoba.
Chyba słusznie zrobił; wszak gdyby wyjawił mroczną prawdę o swojej płci, Pan Kapsel uciekłby z wrzaskiem "Pomocy! Zakochałem się w facecie!!!". Tak, pięć minut to czas wystarczający by pokochać kogoś całym sercem. Henry jest taka urocza! Słysząc jego pytanie, odparł niepewnie: - Nie wiem... chyba się nad tym nie zastanawiałem. Po co myśleć o śmierci? To takie smutne, o wiele lepiej jest się cieszyć czymś wesołym - na przykład moim nowym ślicznym kapslem, przemknęło mu przez myśl. Po chwili jednak dodał: - Jeśli wepchniesz mu dwanaście kulek? To znaczy komu? O Boże, chyba nie o nim. Nie umiem szybko biegać, nie ucieknę ci. Chociaż... podobał jej się różowy szalik! Jej. - Serio? Dziękuję, to bardzo miłe, bo większość osób się z niego śmieje. Zupełnie nie wiem, dlaczego! - stwierdził - Moja ciocia go zrobiła! W sumie... jak chcesz, mogę do niej napisać, to uszyje ci podobny. Na pewno by się ucieszyła, zawsze chciała być projektantką mody! Cudownie wyglądaliby razem w takich szalikach. Spokojnie, Henry, nawet jak powiesz, ze nie chcesz, i tak ci go dam.
Uniósł do góry jedną brew słysząc pierwsze słowa chłopca. - Na prawdę nigdy nie myślałeś o śmierci? Dziwne... - chwilę jeszcze lustrował Colina wzrokiem, po czym wzruszył ramionami i powrócił do wrzucania cukierków do torby. - Jak to komu? No Marvolo, irytuje mnie ostatnio coraz bardziej. - pokiwał głową i wrzucił do opakowania ostatnią, dwunastą, kulkę, po czym zacisnął dłoń na torbie i opuścił ją. Odwrócił się do Colina. - Może śmieją się dlatego, że jest w serduszka? Niektórych śmieszą na prawdę dziwne rzeczy, nie przejmuj się. Jest bardzo ładny. Ale nie, nie pisz do niej, po co nam takie same szaliki? Dużo lepiej będzie jak będą inne, mówię Ci. Idziesz ze mną zapłacić za cukierki?
Zaiste, dziwne. Jednak Colin zupełnie takiej potrzeby nie odczuwał, dopiero teraz się zorientował. Śmierć... nieee, to takie odległe. On zamierza tu żyć jeszcze długo i szczęśliwie, nie ma co myśleć o umieraniu. Nie odpowiedział nic na słowa dziewczyny (! ha-ha), dopiero po chwili się odezwał. - Marvolo? Marvolo... Marvolo Parker? - upewnił się - Hej, faktycznie, macie tak samo na nazwisko. To twój brat? Nie wiedziałem, że ma siostrę. Słyszałem tylko o bracie, ale chyba nigdy go nie spotkałem. Dziwne. Ach, Colin, mistrzu łączenia faktów i logicznego myślenia! - Może ci zrobić inny, jak nie chcesz takiego - zaoferował z ochotą. Dalej, Henry, nie wstydź się. Bredzisz zupełnie jak Samael, kiedy chcę mu dać nowy kapsel - Idę, idę. Po co on tu przyszedł? Ach, tak. Chwycił słoik karaluchów. Mmmm.
- Tak, to mój brat. Rzeczywiście dziwne, że o tym nie wiedziałeś... - pokiwał głową, po czym wyszczerzył się do Colina. Zaraz rozejrzał się dookoła zatrzymując wzrok na jakiś innych słodyczach, chwilę przyglądał się im ze zmarszczonymi brwiami, zaraz jednak ponownie wbił spojrzenie w Colina. - Dobrze, może więc zrobić mi inny. Najlepiej ciepły. - pokiwał głową i ruszył do kasy, by zapłacić za swoje cukierki. Widząc co chwyta jego towarzysz skrzywił się. - Chyba nie będziesz tego jadł, co?
Colin zastanowił się przez chwilę. - To w takim razie macie jeszcze jednego brata czy po prostu coś pomyliłem? - drążył, bo zaintrygował go ten temat, a także szeroki uśmiech Henry. Zupełnie, jakby palnął jakieś głupstwo, a ona śmiała się z tego! - Cudownie, wiedziałem że się zgodzisz. Jasne, że będzie ciepły. Widziałaś kiedyś zimny szalik? Toć to oczywiste! Ciotka Pela robi najfajniejsze, najcieplejsze szaliki w rodzinie. Słysząc zdegustowany najwyraźniej głos Henry, zawahał się. - Niee, no coś ty - powiedział, pospiesznie wpychając słoik na półkę - Tak tylko wziąłem.
(słuchaj, nie wiem jak odmieniać to imię, bo "Henry'emu" brzmi męsko, a on przecież nie wie że to facet xD)
Pokiwał głową przystając przy ladzie i podając sprzedawcy torbę z cukierkami. Ponownie wbił wzrok w Colina. - Tak, mamy jeszcze jednego brata. - rzekł zakańczając temat, właściwie nie miał już ochoty tłumaczyć tego Colinowi i postanowił, że następne pytanie tego typu zignoruje. - No tak, zimny szalik nie byłby dobrym pomysłem, chociaż przydałby się na upalne dni. - wzruszył ramionami. Z kieszeni płaszcza wyjął kilka monet i uśmiechając się szeroko podał je sprzedawczyni, po czym chwycił swoją torbę i znów odwrócił się do Colina. Henry stwierdził, że to całe zajście z karaluchami było dosyć urocze i uśmiechnął się szeroko do Puchona, po czym ponownie odezwał. - Byłeś kiedyś we Wrzeszczącej Chacie?
- Aha - odparł - Już łapię. Chciał się co prawda dowiedzieć czegoś więcej, ale postanowił więcej jej nie męczyć. Poza tym... właściwie dużo bardziej interesowała go Henry niż jej rodzina, która, z tego co wiedział, była płci męskiej, a owa płeć stanowiła zdecydowanie mniej interesujący temat. - Rzeczywiście - przyznał. Rany, jaka ta Henry jest błyskotliwa i w ogóle! Aż dziwne, że dopiero teraz ją poznał - Muszę spytać ciocię czy umiałaby taki zrobić. Nie zdziwiłby się. Czasem miał wrażenie, że jest ona zdolna do wszystkiego, chociaż była mugolką. Aż strach pomyśleć, co wyprawiałaby Pela, gdyby tak jak Colin była czarodziejem... czy raczej czarodziejką. Ale dość o ciotce! Chłopcze, skup się lepiej na tej czarującej istocie, która właśnie stoi przed tobą i coś mówi. Odpowiedział dziewczynie uśmiechem, chociaż w głębi duszy żałował, że odłożył karaluchy. Będzie musiał po nie wrócić po kryjomu! No, ale w ramach poświęcenia w imię miłości... Jakoś to przeżyje. - Chyba nie - stwierdził, usiłując sobie przypomnieć - W każdym razie, nie w ostatnim czasie... To takie miejsce, że na pewno bym zapamiętał. A co?
- Tak się zastanawiam... - schował ręce z tyłu i wbił wzrok w podłogę. Jedną nogą zatoczył małe półkole, po czym zerknął na Colina. - ... może poszedłbyś tam ze mną? Bardzo chciał... abym zwiedzić Wrzeszczącą Chatę. - pokiwał głową i wyszczerzył zęby w uśmiechu przyglądając się Puchonowi. - Zjemy cukierki i zobaczymy co tak na prawdę tam wrzeszczy. - i wyciągnął w kierunku Colina torbę z cukierkami, którą trzymał teraz w obu dłoniach. - Częstuj się. Tylko uważaj, żeby nie rozniosło Ci czaszki. Pewnie są lepsze niż karaluchy, które wziąłeś przez przypadek. - mrugnął do niego i sam wziął jednego cukierka, po czym wpakował go do pyska.
Czy by poszedł? A wspominaliśmy już, jakim wielkim tchórzem jest pan Fitzgerald? Oranyaletamjesttakstraszniedlaczegoniemożemyiśćdotrzechmiotełczygdziekolwiekindziej? Chociaż... zaraz! Jeśli nie pójdzie z nią, to ona zawędruje tam sama, i co wtedy? Jak coś ją nastraszy, to nikt jej nie obroni, o nie! Wszak nie przeżyłby, gdyby coś się stało takiej zacnej istotce. On będzie jej wybawicielem! Coś zacznie straszyć, Henry zemdleje, a on... on też zemdleje, nie, wróć, on ją uratuje, a wówczas ona będzie mu wdzięczna do końca życia. Cudownie! - Oczywiście! - rzucił więc z ochotą, uśmiechając się. Widząc podsuwaną mu torebkę, wziął jednego cukierka. - Dzięki. Tak, na pewno są lepsze, wszystko musi być lepsze od karaluchów! O, mamo. Mamo, uwielbiam te karaluchy.
- Świetnie! - krzyknął zaciskając dłoń na torebce i zaraz złapał Colina za przedramię ciągnąc go za sobą. - Świetnie, że się zgadzasz! Chodźmy prędko bo wszystkie najstraszniejsze duchy nam uciekną. Już myślałam, że się nie zgodzisz bo będziesz się bał, tak jak wszyscy. Podobno są tam na prawdę straszne bestie, ale Ty Colin jesteś taki odważny. - rzekł na koniec i zamrugał kilka razy, przez co wyglądał na prawdę jak urocza dziewczynka. Nie oglądając się już więcej wyciągnął Colina z Miodowego Królestwa prowadząc prosto do Wrzeszczącej Chaty.
Gdy otworzył drzwi prowadzące do Miodowego Królestwa, od razu poczuł ten wspaniały zapach… Tak… To… Słodycze!!! Wszędzie dać było kolorowe łakocie- masę czekolad, ślimaki-gumiaki, dyniowe paszteciki, miodowe toffi i jego ulubione Fasolki Wszystkich Smaków Bertiego Botta! -Na co masz ochotę, Vanille?- zapytał, po czym ściągnął z bułki opakowanie fasolek i potrząsnął nimi, by sprawdzić stan zawartości. Wszystko wskazywał na to, że są nienaruszone i tylko czekają na spożycie.
Van szeroko otworzyła oczy. - Ja..Hmmm... Ja chce cukrowe pióro - Podeszła do półki i wzięła sobie jedno, wyciągnęła rękę raz jeszcze i złapała czekoladową żabę - I tą słodziutką żabeczkę. Otworzyła pudełko z żabą i zła pał ją za brzuszek. - Żabki są takie słodkieee - powiedziała patrząc żabce w czekoladowe oczy. - zjeść czy nie zjeść oto jest pytanie!
-Nie jeść, tylko hodować w akwarium!- rzekł uśmiechając się szeroko. -Chyba jeszcze skuszę się na cukrową mysz i ślimaka-gumiaka- ściągnął słodycze z półki, po czym przeliczył ich łączną cenę. - 9 sykili i 6 knutów. Tanio- przeszedł jeszcze raz wzdłuż półek, przyglądając się słodyczą, zastanawiając się co by tu jeszcze kupić.
- Nie aż tak źle ze mną nie jest - uśmiechnęła się i odgryzła główce żabce. - u mnie wyszło... 8 sykli i 4 knuty... - Poszła za chłopakiem, uważnie przyglądając się półkom. Zobaczyła paczuszkę pełną wijących się karaluchów. Skrzywiła się od razu - blee... Ale je wezmę! Złapała za pudełko i wsadziła sobie pod pachę. - Bierzesz coś jeszcze? Mi chyba wystarczy...
-Wezmę jeszcze miętową ropuchę. Przyjemnie jest czuć, jak skacze w żołądku- rzekł i ściągnął jedną z pułki. Przeliczył jeszcze raz. - Płace równo 11 sykli- wyciągnął pieniądze i wręczył kasjerce- Ja stawiam Vanille- rzekł i dołożył jeszcze 8 sykli i 4 knuty. Pochował cukierki po kieszeniach, odwracając Siudo kruka, który bacznie obserwował dyndający woreczek z fasolkami wszystkich smaków. -Dostaniesz, nie martw się. No właśnie, jak go nazwać? -zapytał Van- może Omen? Jakoś tak pasuje- rzekł wychodząc ze sklepu i kierując się drogom do Hogwartu.
Stanął na schodku przed sklepem, otworzył drzwi które zaskrzypiały wesoło. A może było to ponure skrzypnięcie? Roger miał dziś wyjątkowo dobry humor więc, wszystko widział jak przez różowe okulary. Powolnym krokiem podszedł do półki ze słodyczami. Westchnął, nawet słodycze były tu inne. Przejrzał dokładnie każdą półkę, ale żadnych słodyczy nie kojarzył.
Lilyanne Wayland
Rok Nauki : I
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Dodatkowo : fachowe robienie zdjęć lucjanowi pod prysznicem ♥
Lily otworzyła drzwi do Miodowego Królestwa. Od razu uderzył ją zapach czekolady i innych słodkości. Pomieszczenie było pełne uczniów, mimo wszystko w oczy rzucił jej się wysoki Puchon. - Roger! - wykrzyknęła Lil radośnie i zaczęła się przepychać w jego stronę. - Co tutaj robisz? - zapytała wesoło. Cieszyła się, że spotkała chłopaka, ostatnio nie bardzo miała z kim pogadać, ale wynikało to raczej z braku czasu.
Pośpiesznie odwrócił się od słodyczy, gdy tylko usłyszał znajomy głos. - Lily! Cześć. - Przywitał się z ładną Gryfonką. - Chciałem zapoznać się z tutejszymi słodyczami. Co polecasz? - Zapytał i uśmiechnął się wesoło. Dobry humor jeszcze go nie opuścił, a wręcz jeszcze się poprawił, z powodu spotkania z Lily. - Jakoś te wszystkie słodycze nie przypominają tych, które z nam. Jak wiesz, w Durmstarngu nie miałem czasu myśleć o słodkościach.
Lilyanne Wayland
Rok Nauki : I
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Dodatkowo : fachowe robienie zdjęć lucjanowi pod prysznicem ♥
- Z tych wszystkich twoich opowieści, wnioskuję że w Durmstrangu nie było łatwo, hm? - powiedziała ciepło. - Wiesz, fajnie, że teraz jesteś z nami. - Osobiście to uwielbiam wszelakie rodzaje tutejszych czekolad i toffi, ale mimo wszystko radziłabym spróbować Czekoladowych żab i Fasolek wszystkich smaków Bertiego Botta, chociaż to już opcja dla odważnych. Tak, Panie Darken, mówiąc wszystkich smaków mam na myśli naprawdę wszystkie smaki. Podejmiesz wyzwanie? - wskazała na opakowanie i zaśmiała się.
Lili zapewne nawet w połowie nie wyobraża sobie, jak bardzo. - Też się cieszę. Poznałem dużo fajnych osób. - Uśmiechnął się do niej wesoło. - Hmm... Wszystkich powiadasz. Brzmi ciekawie. A ja kocham wyzwania. - Sięgną po jednym opakowaniu fasolek i czekoladowych żab. - A ty co kupujesz? - Zapytał patrząc Gryfonce w oczy. Ostatnią ich rozmowę pamiętał jak przez mgłę. To było tak dawno.
Lilyanne Wayland
Rok Nauki : I
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Dodatkowo : fachowe robienie zdjęć lucjanowi pod prysznicem ♥
- Cóż, ostatnio skończył mi się zapas cukrowych piór. Przydadzą się też z dwa pudełka czekoladowych żab. - wzięła opakowania do ręki. - No i chyba wezmę eksplodujące cukierki. Podobno wybuchają w ustach, wiele już o nich słyszałam, ale jakoś nie było okazji, aby spróbować. - Nie wiem, czy próbowałeś kiedyś mugolskich żelków? To naprawdę niezły wynalazek, poważnie. W sumie to się już od nich uzależniłam, zawsze mam przy sobie paczkę. - wyciągnęła z torby opakowanie, w którym znajdowały się gumowe misie. - Chcesz spróbować? Nie martw się, nie są trujące, co najwyżej przedawkowanie może się skończyć bólem brzucha... - próbowała zażartować.