Jest to najbardziej oblegany przez uczniów sklep w Hogsmeade. Cały to obszerne i przytulne pomieszczenie jest bardzo kolorowe i pełne regałów wypchanych po brzegi niezwykłymi i bardzo smakowitymi słodyczami. Mając taki wybór zawsze trudno zdecydować się co najlepiej kupić. A można tu dostać Gumy do żucia Drooblesa, Lodowe myszy, Czekoladowe żaby, Cukrowe pióra, Fasolki Wszystkich Smaków Bertiego Botta i wiele innych pysznych słodyczy.
Nie chciała żadnych tam paskudnych trolli, które Vanberg wybrał dla siebie wyjątkowo trafnie. Nie, przypomniało jej się, że przybyła tu po lodowe kulki, gdyż marzyła o lataniu. - Zmieniłeś towarzystwo? Ostatni raz słyszałam jakichś trzecioklasistów, gdy rzucali do siebie podobnymi ripostami - odcięła się, kręcąc główką na wszystkie strony i rozglądając się za małymi, białymi kuleczkami. - Dobrze, że znalazłeś kolegów na poziomie. Gdy w końcu spostrzegła je i odwróciła się do Dextera tyłem, stanęła w pół kroku po jego kolejnych słowach. Stała tak przez sekundę, wbijając zaskoczony wzrok przed siebie, po czym odwróciła się gwałtownie do chłopaka. - Tak, prowadziła go - odparła. Poza tą jednosekundową przerwą w człowieczeństwie, gdy serce jej drgnęło, a umysł wypełnił niechcianymi wspomnieniami, a raczej ich brakiem - nie dała nic po sobie poznać. - Miała żyłkę do interesów i dobre oko do wyłapywania tanich kurew. Nieraz wspominała mi, że Vanbergową brali najczęściej. Podobno brała za knuta, ale częściej za darmo. Wciąż mówiła z uroczym uśmiechem i melodyjnością w głosie. Oboje, w tej fantastycznej wymianie zdań, zupełnie nie zdawali sobie sprawy, że prowadzą konwersację o matkach, których tak naprawdę nigdy nie mieli.
Trolle były świetne, niech się wypcha tymi swoimi magicznymi kulkami. - To wciąż jednak lepiej niż w twoim przypadku. Bo ty to chyba na jakichś kolegów nie masz co liczyć? - Deceiver zawsze pojawiała się sama, nie bywała na dużych imprezach, gdzieś tam trzymała się z boku, przynajmniej w ostatnich latach. Oczywiście wcale go to nie dziwiło, doskonale rozumiał, że każdy, kto posiadał chociaż resztki rozumu, odsuwał się od brunetki jak najdalej. I wszystko wskazywało na to, że to nie było wyłącznie jego zdanie. W jakiś sposób ulżyło mu, że dziewczyna już sobie idzie, bo naprawdę nie miał ani siły, ani ochoty wdawać się z nią w idiotyczne, słowne przepychanki, które zawsze, niezmiennie im towarzyszyły. A jednak, zatrzymała się, wracając do niego z jakimś odpychającym uśmieszkiem na ustach i słowami, pełnymi zaciekłego jadu. Jej słowa szybko wlały się jego żyły, magicznie podnosząc temperaturę krwi. Nieodpartą chęć złapania ją za buźkę i przywalenia jej w pustą głowę, grzecznie stłumił, gdzieś kątem oka zauważając, iż przygląda się im właściciel sklepu, najwyraźniej zaniepokojony tą niewybredną wymianą zdań. - A ty, za ile się kurwisz? Tyle byłoby nawet za dużo, nie? - Zapytał ruchem głowy wskazując na ladę, na której przed chwilą zostawił jakieś drobniaki w zamian za garść słodyczy, które to teraz upychał w kieszeniach kurtki. - No tak, twojej przecież nikt nie chciał pierdolić, musiała być równie odrażająca co ty, pewnie to ona im dopłacała - dodał na zwieńczenie tej rozmowy, która jak sądził, dobiegła już końca. Zapiął kurtkę aż po samą brodę, a widząc, że właściciel zabrał pieniądze i gdzieś się oddalił, Dex odwrócił się od Lsd i ruszył przed siebie między regały. Kiedyś jedna z dziewczyn pokazała mu tajne przejście łączące Miodowe Królestwo z Hogwartem, które prowadziło podziemiami. Na zewnątrz było tak zimo, że nie miał ochoty przedzierać się przez całe miasteczko, a potem jeszcze przez błonie. Szybko odnalazł miejsce, gdzie była tajemnicza skrytka i mając pewność, że nikt nie kręci się obok, prędko ją otworzył, schodząc do wnętrza.
Zaśmiała się cicho na jego słowa i potrząsnęła głową, wprawiając ciemne pukle włosów w półsekundowy lot nad jej ramionami. Nie liczyła nigdy na nikogo, bo nie dało się polegać na ludziach. Wszystkie jej znajomości, nieważne jak bliskie, rozpadały się jak domki z kart. Fundamenty narkomańskich relacji były zgniłe, nie dało się na nich zbudować niczego. Wszystko było oszustwem. Ale Lunarie przynajmniej o tym wiedziała. Vanberg oszukiwał się myślą, że ma przyjaciół. Że ktoś go docenia, szanuje. Nie miał nikogo. Nawet bardziej od niej. Spojrzała przelotnie na właściciela sklepu. Faktycznie nie był zbyt zachwycony taką niewybredną wymianą zdań. Albo pewnie samą obecnością Dextera na swojej posesji. Nic dziwnego, taki widok odstraszyłby każdą klientelę. - Musi ci być bardzo przykro, że nie poszłabym z tobą do łóżka, skoro sugerujesz mi coś takiego - szepnęła, puszczając mu oko i nie kopiąc go w jądra, chociaż bardzo miała na to ochotę. Na jego ostatnie słowa prychnęła tylko ze zniecierpliwieniem, trącając go mocno ramieniem gdy się mijali. Podeszła bowiem do kasy, by zapłacić za te nieszczęsne lodowe kulki, niejako powód całego tego spotkania. Gdy chłopak zniknął za regałami, a LSD sprawiła sobie całą torbę słodkości, zostawiła pieniądze na ladzie. Znacznie więcej niż powinna, ale nie zwróciła uwagi na cenę, a właściciel zniknął, nie chcąc być świadkiem przelewu krwi. Rozejrzała się; nie było go nigdzie widać. Nie zadzwonił dzwoneczek u drzwi Miodowego Królestwa, a to oznaczałoby, że wciąż tutaj jest. L'esprit de l'escalier. Odpowiedź na jego słowa, idealnie wyważona w jadzie i słodkości, przyszła do niej zbyt późno. Fenomen, który czasem męczył ludzi w nocy, przywołując najgorsze kłótnie i najdziwniejsze rozmowy. I perfekcyjne, błyskotliwe riposty, niemożliwe już do wypowiedzenia. Nie chcąc zaprzepaścić takiej okazji, skierowała swe kroki w rejon regałów, za którymi zniknął. Zaprowadziły ją do drzwi, te z kolei otworzyły przed nią coś w rodzaju spiżarni. Tu również go nie było, ale jasnoniebieskie spojrzenie Gryfonki padło na niedomkniętą klapę w podłodze. Oczy błysnęły jej w podekscytowaniu. Wrzuciła do ust jedną lodową kulkę, otworzyła klapę i ignorując drabinę, zeskoczyła w dół. Zawisła kilka cali nad ziemią, dzięki chwilowej zdolności lewitacji. W ciemnym, ciasnym korytarzu dostrzegła oddalającą się miarowo postać. Bezszelestnie, wciąż nie dotykając stopami podłoża, podleciała do Vanberga. Bo nie mógł być to przecież ktokolwiek inny. Jej cięta riposta też gdzieś uleciała, ale to nic. Zabawa dopiero się zaczyna. - A więc to tu mieszkasz, ha? - odezwała się nagle, wypowiadając te słowa niemal do jego ucha. Leciała tuż obok niego, jak przerośnięta wróżka zajmująca się tylko obelgami. - Bardzo przytulnie. Mignął mi gdzieś nawet szczur. To istotne, dobierać sobie współlokatorów na swoim poziomie.
Niedbałym machnięciem ręką zignorował wszystkie jej słowa, nim jeszcze znikł w czeluściach podziemnego korytarza. Jakiekolwiek dalsze zagłębianie się w tą słodką i absolutnie do niczego nie prowadzącą rozmowę, było po prostu zbędne. Deceiver nieznośnie podwyższała mu ciśnienie i żadne machnięcia ręką, te, które rzekomo zignorować miały jej słowa, nie działały też jako ewentualne odgonienia. Ot, jakby natrętną muchą była. Irytował go fakt, że chociaż zarzekał w myślach na pewno, że nie da się brunetce sprowokować, to jednak szpilki wbijała na tyle umiejętnie, że nie potrafił na dłużej pozostawać obojętny. Sama świadomość tego jeszcze mocniej doprowadzała go do szewskiej pasji. Odwróciwszy się od niej, pewny, iż ma święty spokój, ruszył na podbój podziemnego korytarza, którym założył, iż Gryfonka wracać na pewno nie będzie. Po co wszakże miałaby tu za nim iść? A jednak. Lecąca za nim wiedźma, uczepiona jego towarzystwa, postanowiła szepnąć mu parę słodkich słówek, które nawet same w sobie nie zirytowały go tyle, co jej obecność. Zatrzymał się i obrócił gwałtownie, pod wpływem krótkiego impulsu, mało delikatnie łapiąc ją za podbródek. Jako, że dziewczę lewitowało parę centymetrów nad ziemią, tak teraz była idealnie na Vanbergowej wysokości. - Kurwa, powiedź mi, czego ty chcesz? Po co za mną tu lecisz? Spieprzaj tam na górę zamiast mi serwować docinki rodem z pierwszych klas. Co jeszcze masz mi do powiedzenia, czego już od Ciebie nie usłyszałem? Znajdź sobie w końcu jakieś jebane zajęcie z dala ode mnie - Rzekł patrząc jej w oczy, gdzieś w ciemnych korytarzach. I chyba w porę tylko przypomniał sobie, by jednak tego nie robić. Spuścił wzrok, rozluźniając również uścisk, bo powiedział co chciał, wystarczająco dosadnie. Ponadto zaświtało mu wspomnienie o hipnozie, której kiedyś go poddała, a której to nie chciał kolejny raz przetestować na swej skórze. Pieprzona.
Anastazja wpadła do sklepu. Przy sobie miała teczkę wypełnioną papierami. Weszła do środka niezgrabnie, zamykając pupą drzwi. Trzasnęły, a kobieta wzdychnęła. Starała się iść zgrabnie i prosto, ale nie wychodziło jej to. Jeszcze do tego wyleciała jej karteczka, schyliła się i wszystko z ręki wypadło. Papiery, dokumenty itd tarzały się na ziemi. -Ehem? -Usłyszała chrząknięcie człowieka za ladą. Był to starszy mężczyzna, pozbierała więc szybciutko papiery i stanęła prosto przed nim. Strasznie się zdenerwowała, miała nadzieje że jej to wypali w końcu, Hogwart to nie wszystko. -Witam, jestem Anastazja Mallory. Byłam tutaj tydzień temu, pamięta pan? -Mężczyzna się uśmiechną i zaprowadził Anastazje na zaplecze. Było bardzo przytulne, przytupnęli i zaczęła się jej rozmowa kwalifikacyjna. Po paru minutach, dziewczyna wyszła z uśmiechem na ustach. Podziękowała mężczyźnie parę razy przy wejściu, ten podał jej teczkę która nie była potrzeba, ale jak to ona powiedziała? Zawsze warto ją mieć, przecież nie wiadomo co się przydarzy!. Wyszła na ulicę, szczęśliwa że została Współwłaścicielem lokalu.
Wspaniały dzień by zjeść coś słodkiego i poczuć lukier rozpływający się w ustach. Przecież każdy ma czasem ochotę na coś takiego dobrego, słodkiego! Tak? No przyznajcie, że tak! Max Streete zapewne już się gubił pomiędzy półkami, które ledwo utrzymywały już ciężar wszelakich słodyczy. Przecież dopiero co była dostawa. Chłopak wyczuł termin! Jednakże nie tylko on tu trafił. Była tu również przeurocza Krukoneczka - Diana Forsberg, która chyba niedokładnie wiedziała, co chciałaby sobie dziś kupić na osłodę dnia! Koniec z końców podobnie jak Max wylądowała w przedziale, w którym znajdowały się czekoladowe żaby! Jednak nie tylko one! Co jeszcze? No np. beczułki, balonówki Drooblego, bombonierki lasera! I gdy ktoś biegł i wcisnął Dianie w dłonie bombonierkę lasera, ta pchnięta przewróciła się tuż przed stopy Maxa, któremu wypadło opakowanie czekoladowych żab wprost na głowę dziewczęcia! Ups?!
Czasami tak jest, że nachodzi ochota na coś słodkiego. Taka nagła, że natychmiast trzeba coś zjeść. Tym razem spotkało to Dianę - przechodziła właśnie przez Hogsmeade, gdy zachciało się jej troszkę słodyczy. Bez żadnego zawahania udała się więc do najlepiej wyposażonego sklepu, jaki kiedykolwiek poznała - Miodowe Królestwo. Już na samym wejściu poczuła to ciepło i cudowny zapach czekolady. Rozejrzała się po olbrzymim pomieszczeniu, po czym czmychnęła pomiędzy półki, szukając czegoś odpowiedniego. A może przy okazji wysłałaby jakieś paczuszki swoim niemagicznym znajomym? Niektórzy wiedzieli, że dziewczyna jest czarodziejem i akceptowali to. Ba, byli tym niesamowicie zainteresowani - zawsze gdy wracała w wakacje potrafili godzinami dopytywać ją o różne rzeczy. Wtedy stało się coś dziwnego - nie wiedziała kto i po co, wepchnął jej w dłonie bombonierkę. Zaskoczyło ją to na tyle, że nawet nie zdążyła złapać równowagi i upadła tuż pod nogi chłopaka. Cóż za idealny sposób na poznanie! Bądź co bądź można powiedzieć, że na niego leci. A na nią jego żaby, które wypadły z pudełka i wylądowały tuż na głowie Krukonki. Większość z nich uciekła, jedna z kolei zaplątała się we włosy dziewczyny. - Na co dzień mam lepszy zmysł równowagę.- odezwała się cicho, zerkając na niego niepewnie - nie była pewna, jak Max zareaguje na takie spotkanie.
Wypadki chodzą po ludziach. Tym razem jeden przytrafił się pewnej dziewczynie, lecz nie można powiedzieć, by Max w tym zdarzeniu był zupełnie bez winy. Zaskoczony nie utrzymał w dłoniach pudełeczek z czekoladowymi żabami, które to wykorzystały okazję i po uwolnieniu się wpierw posiedziały sekundę na głowie blondynki, a następnie rozbiegły się na wszystkie strony. Z wyjątkiem jednej. Chłopak przez chwilę stał z zgiętymi rękoma, tak jakby nadal miał w dłoniach pudełko i zaskoczony, wyrwany z zamyślenia nad tym, które słodycze i w jakiej ilości kupić, patrzył z góry na biedaczkę. Nie co dzień dziewczyny lądowały u jego stóp, ale teraz, gdy pierwszy raz w życiu mu się to zdarzyło, nie był tak uradowany jak myślał, że będzie. - A ja pewniejszy chwyt - odparł, nie wiedząc za bardzo, co powiedzieć. Nic mądrzejszego nie przyszło mu do głowy. - Twoje włosy... - dodał niepewnie, przez chwilę się wahając się nad tym, czy samemu wziąć sprawy w swoje ręce i pomóc żabie uwolnić się, czy zostawić to blondynce. Doszedł jednak do wniosku, że lepiej będzie nie grzebać we włosach dopiero co poznanej dziewczynie, więc opuścił dłonie i wbił spojrzenie na czekoladowe stworzenie, która przerażona swoimi nerwowymi ruchami na własną rękę próbowała uwolnić się z pułapki.
Usiadła. Czuła się zawstydzona i mogła tylko dziękować wszystkim bogom, że jej policzki nie mają tendencji do różowienia się. Podniosła niepewnie głowę i uśmiechnęła się przepraszająco. - Przepraszam, odkupię Ci tą paczkę...- odezwała się, po czym dźwignęła dzielnie na nogi. Była od niego nieznacznie wyższa, jednak zignorowała to. Przyzwyczaiła się już, że często patrzyła na ludzi z góry - w dosłownym znaczeniu. Gdy zwrócił uwagę na jej włosy, przesunęła dłonią po głowie, po czym westchnęła - głupia żaba. Równie dobrze mogłaby ją po prostu wyszarpnąć, ale wtedy ucierpiały by jej włosy, a żabka zapewne w dosyć widowiskowy sposób rozgniotłaby się. Diana raczej wolała tego uniknąć - to chyba musi być całkiem dziwne uczucie, gdy wraca się do Hogwartu z czekoladą na głowie. - Mógłbyś...?- zaczęła, zerkając na Maxa błagalnie. Szczęście w nieszczęściu - nie trafiła na Ślizgona. Wtedy już na pewno nie byłoby tak wesoło.
- Tak, jasne. Nie ruszaj się przez chwilę - poprosił i delikatnie złapał żabę za tułów. Nie ułatwiała mu ona zbytnio zadania, ponieważ cały się poruszała tak naprawdę tylko pogarszając swoją sytuację. Max odgarnął włosy blondynki raz, drugi, aż wreszcie znalazł drogę na uwolnienie żaby bez wywołania poważnych zmian w fryzurze dziewczyny, choć, jak przyuważył, trochę czekolady zostało w jej włosach. - No i już po wszystkim - powiedział z lekką ulgą i wypuścił żabę, która kumkając kilkoma skokami zniknęła za regałem. Już się mu do niczego nie mogła nadać, więc pozwolił jej odejść w spokoju. - Nie musisz tego robić. To ja powinienem czuć poczucie winy, że wypuściłem te stworzenia prosto na Ciebie - odpowiedział na jej propozycję odkupienia paczki smakołyków i zdecydowanie pokiwał przecząco głową. Nie przyjął by kolejnego pudełka żab nawet, gdyby ich utrata w stu procentach, bez żadnych wątpliwości leżała po jej stronie. Uznał, że najbardziej z tego wszystkiego poszkodowana nie powinna jeszcze dodatkowo płacić.
Miodowe Królestwo faktycznie zasługiwało na swoją nazwie i renomę – takie były pierwsze myśli Lotte, kiedy po raz pierwszy przekroczyła próg tego sklepu. Były tam takie słodkie cuda, jakich w życiu jeszcze nie widziała i próbowała wszystkiego, co wydawało jej się ciekawe. Jednakże nie była jakąś wielką fanką słodyczy. Mimo to odwiedzała to miejsce. A teraz… Chociaż lubiła jeść czekoladowe żaby jakoś nigdy nie marzyła, żeby stać się jedną z nich. Karty jakoś ją nie interesowały, ale też i sama żaba nie należała do ulubionych słodyczy Lotte. A jednak stało się tak, że Lotte wylądowała w Anglii przebrana za żabę, chociaż przyjechała grać w quiddicha. Jednakże musiała jakoś opłacić mieszkanie, a wiadomo, że galeony same z siebie nie pojawią się w sakiewce. Dlatego też, gdy zdecydowała się na wynajęcie mieszkania, musiała znaleźć jakieś zajęcie. Najważniejsze, że nie musiała się jakoś specjalnie natrudzić. Wystarczyło, że paradowała po Miodowym Królestwie w przebraniu czekoladowej żaby i rozdawała próbki. Lotte nie narzekała, ale też nie była to praca jej marzeń. Z drugiej strony to tylko praca dorywcza. Kiedy skończy szkołę będzie robić coś innego. Na chwilę obecną miała tylko nadzieję, że nie napatoczy się ktoś znajomy. Niby się nie wstydziła, ale bardzo nie lubiła, gdy ktoś się z niej nabijał nawet pozytywnie. W stroju żaby na pewno nie wyglądała ciekawie.
Cieplejsza temperatura na dworze sprawiła, że uczniowie zaczęli wychylać nosy zza drzwi Hogwartu i udawać się na spacery nie tylko po błoniach, ale również Hogsmeade. Nic więc dziwnego, że Kevin również wyszedł na przechadzkę w ten jakże cudowny, choć zachmurzony dzień. Spacer nie trwał jednak długo, ponieważ zapachy dochodzące z pubów i restauracji sprawiły, że w brzuchu chłopaka kiszki zaczęły grać marsza i skuszony kolorową witryną zajrzał do Miodowego Królestwa. Ludzie przepychali się, chcąc dorwać jak najlepsze łakocie, stojący w kolejce czarodzieje wykłócali się o to, kto powinien być pierwszy, a dzieci ze śmiechem pokazywały sobie palcami czekoladową żabę. Jednak zajęty wyborem cukierków Gryfon nie zauważył Lotte i cofając się, wpadł na nią, przez co trzymane przez nią próbki rozsypały się po podłodze. Teraz wypadałoby pomóc dziewczynie w odratowaniu słodkości, a jednocześnie załagodzić jakoś jej gniew, dlatego życzę powodzenia.
- Na gacie Merlina, szlag by to! - przeklął Kevin pod nosem, gdy tylko zderzył się z tą... całkiem uroczą żabą! Gdyby Kevin był ze dwa, trzy lata młodszy, pewnie by się wyśmiewał z dziewczyny (jakoś podskórnie czuł, że to dziewczyna, mało który chłopak przyjąłby taką pracę). Jednak nie teraz, gdy sam poznał już trochę smaki życia, pracy, zarobków i tego, że nie było prosto się utrzymać. Tym bardziej, że pracowała uczciwie, to czemu ją potępiać? - Przepraszam! - powiedział, odwracając się przodem. - Nic ci się nie stało? - zapytał speszony chłopak. Widząc, że ta, prawdopodobnie, dziewczyna, była zagniewana (czemu się nie dziwił, sam na jej miejscu pewnie przekląłby tego kogoś!), rozejrzał się wokół. Gdy zobaczył, że rozsypał próbki po podłodze, zaczął je zbierać drżącymi rękami. Denerwował się, co począć. Nie dość, że zbłaźnił się na pewno przez jakąś dziewczyną, może ładną i całkiem w porządku, to jeszcze dzieciaki się śmiały z niego. I z niej. Próbował je uciszyć, jednak jego niezdarne starania wzmogły jedynie śmiech i ubaw, jaki miały małolaty. A to miał być taki dobry dzień! Miał kupić sobie ulubione słodycze, bo skończyły mu się zapasy. I zrobiło się ciepło, łatwiej byłoby coś złowić. A tu taka masakra, jakby to powiedział Kevin.
Jak to bywa w dobrze prosperującym i chodliwym interesie bywa, ruch był do otwarcia do zamknięcia. A że Lotte miała akurat pecha pracować w Miodowym Królestwie, skazana była na tłum ludzi wchodzących i wychodnych. Nie mniej jednak musiała cały czas się uśmiechać i zapraszać klientów do degustacji owych próbek produktów. Sam strój też nie był szczytem marzeń. Ruchy miała spowolnione i brakowało jej takiej koordynacji do jakiej przywykła. Starała się sprawnie trzymać w rękach tacę z próbkami. Nie było to łatwe zwłaszcza, że tłum napływał niemal z każdej strony. No i w końcu stało się to, co powinno się stać. Jakiś niekumaty chłopak wpadł na Lotte, przez co cała zawartość tacy wylądowała na ziemi. Reyes zaklęła dosyć szpetnie. - Mi nic się nie stało – rzuciła zezłoszczona. Bardzo mnie lubiła być w centrum zainteresowania , jeśli gapiono się na nią, bo po pierwsze paradowała w stroju czekoladowej żaby. A po drugie większość z tego, co miała na tacy zostało nieświadomie lub też świadomie zdeptana. - Żeby tylko szef mi nie potrącił z wypłaty – mruknęła bardziej do siebie. Nie uśmiechało jej się płacić z wynagrodzenia zwłaszcza, że musiała jeszcze opłacić mieszkanie.
Kevin nie geniuszem, ale też i nie był debilem, ot, zagapił się, jak to mu się zdarza! Dodajmy jeszcze lekką nadpobudliwość i taki mamy efekt. Gryfon wyczuł, że dziewczyna (dobrze zgadł, ha!) była zła, nawet bardzo. Pomyślał sobie od razu, że to pewnie Ślizgonka. I ta głupia myśl siedziała w nim przez dobrą chwilę, dlatego też miał zamiar nie zbierać dalej próbek i zostawić dziewczynę samej sobie. Dotarło jednak do niego w końcu, że każdy bywał zły, gdy coś się nie udawało, psuło czy rozsypywało, więc przyspieszył znowu. Jednak niestety dla niego, a bardziej dla hostessy, niewiele udało się odzyskać nienaruszonych. Wstał z podłogi i położył na tacy to, co udało mu się zebrać. - Niestety, to wszystko, co zebrałem... - powiedział niemrawo, zwieszając głowę. - Przepraszam jeszcze raz, ja naprawdę nie chciałem! - tłumaczył się chłopak. Próbował się tłumaczyć, miał nadzieję, że nie będzie na niego zła, przecież to mógł być ktoś inny! Dlaczego to zawsze musiał być on? Kevin niezdara, kiedyś nawet tak go przezywano. - Ja oddam pieniądze, jak będzie trzeba płacić, tylko powiesz ile, to oddam! Ja się zderzyłem z tobą, to moja wina - zaoferował się.
Miodowe Królestwo zbankrutowało i zgodnie z oświadczeniem wielkiego koncernu, ten mały sklep zostaje zamknięty do odwołania, czyli aż do znalezienia nowych inwestorów. Teraz zamiast słodyczy za szybami, zobaczysz je oklejone szarym papierem, na którym zaczarowane litery zmieniające wciąż kolory świdrują w oczy: "Zamknięte"! Czy kiedykolwiek jeszcze będzie otwarte? Cóż, to chyba wie tylko ktoś wszechwiedzący... Czyżby Mistrz Gry?
Jeśli ktoś z dorosłych chciałby doinwestować Miodowe Królestwo i wykupić w nim pewne udziały prosimy o kontakt z prefektami, gdy znajdą się kolejne osoby to Miodowe Królestwo na powrót zostanie otwarte.
Gdy bitwa powoli dobiegała końca i ich przywódca, bo w sumie jak inaczej nazwać Farid'a, padł trupem, Tanner stwierdził, że trzeba uciekać. Nikt nie rozpoznał go w tłumie, więc miał ogromną nadzieję, że nigdy nie dowiedzą się, kto krył się za maską. Teleportował się tutaj, do zamkniętego Miodowego Królestwa, ponieważ to właśnie miejsce jako schronienie polecił im Farid. Nie wiedział za bardzo co ma dalej ze sobą zrobić.. wrócić do zamku jak gdyby nigdy nic? To najrozsądniejsze rozwiązanie i powinien zrobić to jak najszybciej. Jednak teraz musiał chwilę odpocząć. Usiadł na jakimś starym krześle, ukrytym w rogu pomieszczenia i oparła głowę na dłoniach, przymykając na chwilę oczy. Czuł się załamany i zdruzgotany faktem, ile zła wyrządził tej biednej Krukonce. Może kiedyś uda mu się ją przeprosić? Siedział w ręku z jej różdżką, uśmiechając się do siebie boleśnie. Ciekawe czy ktoś jeszcze zjawi się w Miodowym Królestwie, chcąc schować się przed rozwścieczonymi stróżami prawa czarodziejów? Właściwie tak czy tak - nie mogli NIC już zrobić.
Zgodnie z planem, teleportował się do Miodowego Królestwa. Był wściekły, zmęczony, ranny, ale co ważniejsze.. przegrany. Skurwysyny Argeni. Sukinsyn Archibald. Niech go tylko dostanie w swoje ręce. Chciał być chłopak miły, nie wyrządzić krzywdy nauczycielowi, ale nie! Musiał, musiał sobie pociskać czarno magicznymi zaklęciami, bo przecież sobą by inaczej nie był, prawda?! No, inaczej nie byłby przecież cudownym profesorem, nie? Nauczyciel za piątkę.. No, ale ta bitwa miała swoje plusy. Przynajmniej dla niego. Bonnet odkrył bowiem, że w całą aferę wplątanych było o wiele, wiele więcej osób, niż sądził na samym początku. A to ciekawe. Naprawdę, zwłaszcza, że przez chwilę sądził, iż to tylko jakaś tam zgraja Farida i tego drugiego, którego nazwisko często było tego popołudnia powtarzane, jeszcze kiedy Sparks była w chacie. Swoją drogą.. co z nią? Zniknęła z pozostałymi. Nie wiadomo dokładnie gdzie. Zabili ją? Torturowali? A może nadal torturują? Kto wie. Jego póki co niespecjalnie to interesowało. Miał ważniejsze problemy na głowie. Stąd właśnie uradował się, kiedy zobaczył, że znajduje się w mieszkaniu. Szczerze mówiąc przez chwilę rozważał teleportowanie do domu, swojego mieszkania, cudownego kocura i w ogóle. W ostatniej chwili wybrał jednak Królestwo. Zasadniczo, nie mógł być tutaj bezpieczny. Podobnie, jak inni. Przy założeniu, że to miejsce w jakikolwiek sposób zostało wymienione kiedykolwiek w planach Farida, które na bank znajdowały się w jego gabinecie, należało przypuszczać, że wkroczenie Aurorów i pozostałych, będzie tylko kwestią czasu. - Kurwa. – rzucił, kiedy ujrzał w kącie Chapmana. – Stary. Byłeś tam przez cały ten czas? – zapytał, szczerze mówiąc nie bardzo wiedząc, czy był bardziej szczęśliwy widząc go całego i względnie zdrowego, czy zdziwionego, bowiem go nie zauważył. No, ale o to akurat nietrudno, prawda? W końcu, walcząc, powinno się chyba zwrócić uwagę na swoim przeciwniku, nie? No tak. Fakt radości na widok Tannera był jednak niezaprzeczalny. Żeby tylko pozostałym też udało się bez problemu..
Chapman natomiast widział doskonale przybycie Bonnet'a. Uśmiechnął się nawet pod nosem na jego widok, ciesząc się nawet w duchu, że nic mu się nie stało. Był chyba jedyną osobą, którą jako tak znał z Lunarnych i do której mógł powiedzieć: cieszę się, że Cię widzę. Reszta, nawet Farid, świętej pamięci powinno się dodać, który był ich przywódcą, była mu kompletnie obojętna. Ich problem czy udało im się przetrwać, uciec albo.. cholerka wie co. - Spokojnie, to tylko ja - zaśmiał się cicho, zerkając na chłopaka z lekkim uśmiechem. Po nim w ogóle nie było widać śladów walki. Właściwie, jego przeciwniczka nic mu nie zrobiła, poza przemianą go w świnię, co właściwie nie było takie dziwne. No i dalej miał jej różdżkę. Bawił się nią teraz, przekładając ją z ręki do ręki. - Byłem. Zrobiłem chyba dużą krzywdę pewnej dziewczynie. Zmiażdżyłem jej nogi.. - chyba każdy domyśliłby się już o jakie zaklęcie chodzi, więc nie dokończył swojej myśli, podnosząc po raz kolejny wzrok na Bonnet'a. Przez ten moment musiał wyglądać chyba jak szaleniec. Zresztą, tak właściwie sam czuł, że coś jest z nim nie tak. Wszystko było mu tak bardzo obojętne, nawet to, że Argeni mogą wpaść tu za chwilę i władować ich do Azkabanu. Wszystko straciło dla niego jakikolwiek sens. - Nie mogę uwierzyć, że zabili Farid'a. Jakim cudem on się tak dał - tak, to była jedyna rzecz, jaka go ciekawiła, chociaż odrobinę. Z tego co wiedział o ich przywódcy, był on wyjątkowo utalentowany i byle gówno nie było w stanie rzucić na niego skutecznego zaklęcia. Zawsze dawał sobie radę z obroną. Więc co się stało? W głowie Chapman'a pojawiła się nawet myśl, że może to jakaś podpucha ze strony Lunarnych, ale szybko wybił to sobie z głowy. - A Minister Magii jako Lunarny? - zaśmiał się pod nosem, przypominając sobie jego wielkie wejście. Na szczęście, że pojawił się tak szybko, przynajmniej on zwrócił uwagę, że po salonie wałęsa się jakaś biedna świnia, której należałoby pomóc.
Aportowała się w Miodowym Królestwie, niezbyt zadowolona z przebiegu całej sytuacji. Została w salonie najdłużej, jak się dało, do samego końca. Zastanawiała się, gdzie podziała się Sophie, Madness i przede wszystkim Sapphire. Nie miała ochoty dowiadywać się o jej śmierci. Jeanette była, jaka była, ale nie życzyła źle swoim bliskim. Martwiła się teraz, jednak nie miała zamiaru pokazywać nikomu, co jest tego powodem. Mieli ich wystarczająco dużo, aby zignorować, że może martwić się o ofiarę Lunarnych. Po śmierci Blair, zniknięciu Reyesa, pojawieniu się samego Ministra Magii i zamordowaniu wysłanniczki Ministerstwa, Villeneuve miała w głowie porządny bajzel. Z jednej strony dobrze, że zginął Farid, z drugiej ciągnęło to za sobą nowe problemy. Najlepszą rzeczą było to, że mogła skończyć z tym okropnym ugrupowaniem, pochłaniającym czas i nerwy w stopniu zdecydowanie zbyt zaawansowanym. W każdym razie, Jeanette nie rozpaczała z powodu wygranej. Pod tym względem było to akurat bardzo wygodne. Sherazi nie żył, więc nie miała problemu, bo facet nie nastawał uparcie na jej życie. Nie musiała już wiernie służyć "w imię większego dobra". Ale z drugiej strony, wilkołactwo było sporym problemem. Już zaczynała zastanawiać się, jak dostać się tajniacko do gabinetu ich zmarłego przywódcy i wykraść eliksiry, albo chociaż samą recepturę. Jedno było pewne - musiała działać szybko. Dodatkowo cała reszta Lunarnych znała jej nieznaną stronę - nie tak miłą i wesołą, jaką sobie kreowała. To też było niewygodne. Dlatego, tuż po aportowaniu się w Miodowym Królestwie, podsumowała całe gówno jednym, krótkim słowem. - Kurwa - rzuciła zdenerwowana, przemieszczając się, aby usiąść na wolnym parapecie. - Chyba ich z deczka porąbało - warknęła, schylając się aby zobaczyć, co dzieje się z poparzoną nogą. Jęknęła cicho i pobladła. Nie wyglądało to zbyt dobrze. - Fringere. Ferula. Póki co musiało wystarczyć. - Nie potrzebujecie pomocy? Nie jestem zbyt dobrym uzdrowicielem, ale może coś zdziałam - rzuciła do Ślizgonów. - Świetny przekręt - skomentowała wzmiankę Tannera o Ministrze. - Ale to rychły koniec jego kadencji - dorzuciła, wstając z miejsca, aby sprawdzić, jak miewają się jej uszkodzenia, gdy nie siedzi sobie wygodnie na parapecie. Nie miała zamiaru iść do skrzydła szpitalnego. Gdyby spotkała tam Daenerys, Puchonka na pewno domyśliłaby się, kto z nią walczył. - Naszej zresztą też - dodała ciszej, bardziej ponuro. Miała na myśli oczywiście koniec ugrupowania Lunarnych. - Nie wiem jak wy, ale ja proponuję zachować to wszystko w tajemnicy, bo zrobi się z tego jeszcze większe gówno.
Serio. Widok choć jednej znajomej twarzy, po tym całym gównie, jakie rozegrało się w salonie było nieziemskie. Taki kuwa kilkutonowy głaz z serca. Oczywiście nie wierzył w to, że komukolwiek nie udało się uciec. Nie, co to, to nie. Ciekawe było tylko co z tą całą Sparks? Ciekawe, bo o ile pewne osoby, jak pewnie on i Tanner, będą chciały dać sobie spokój. No, ale.. taka SMS? Wydawała się dość mocno zaangażowana w działania tej organizacji. Miał dziwne wrażenie, że ta historia się jeszcze nie skończyła. Oby się mylił. Oby się mylił.. - Cóż. Działałeś w obronie. Własnych racji, ale przede wszystkim własnego życia i bezpieczeństwa. W końcu, nigdy nie wiesz, kiedy którekolwiek z nich mogło zacząć używać zaklęć niewybaczalnych, jak Farid, albo czarnomagicznych.. –przerwał, przypominając sobie zaklęcie, którym oberwał od Archibalda. Taki tam pan profesor.. cudownie. Bardzo cudownie. On tutaj do niego z Grimes kulturalnie, tak żeby nic mu się poważnego w sumie nie stało, a on ich tutaj tak nielanie traktuje. I gdzie tu sprawiedliwość, pytam ja się? A co do sensu. Bonnet nie chciał. Nie chciał iść do Azkabanu. Nie mógł tam trafić. Bo co oni zrobili? Oni dwaj akurat, niewiele. Chyba, że mieli by dostać wyrok za samą przynależność do Lunarnych. Po prawdzie, Bonnet nie wiedział, jak kolega ale ten akurat niewiele zrobił. Dołączył do ugrupowania całkiem niedawno. Jego pierwszą większą i w ogóle akcją był udział w bitwie. I gdzie tu sens, gdzie tu logika? – Farid. Nie wierzę w to. – rzucił chłodno. – Jest, albo może był, zbyt dużym skurwysynem, żeby padnąć od głupiej Avadki. W końcu, wiesz. No.. Nie wierzę w to. Serio. To niemożliwe. – nie to, że wierzył, że jest niezniszczalny czy coś. Po prostu. On tak łatwo się nie dawał. Niemniej, jeśli faktycznie przepadł, to były pewne plusy. Przede wszystkim spokój. Wewnętrzny spokój. Miał coś powiedzieć więcej, ale pojawiła się Jeanette. - Porąbało, to mało powiedziane.. – rzucił z bladym uśmiechem, nieco ironicznie, ale i smutno. – Zależy tylko o kim mówisz. O naszych, czy Argenach? – pytanie, jak najbardziej na miejscu. Jego zdaniem przynajmniej. Bo kurwa. Argeni napierdalali tymi różnymi zaklęciami, ale i oni jak Tanner na przykład, grali ostro. No i Sparks, ale o tym mówiłem. Na pytanie dotyczące pomocy, jedynie pokręcił przecząco głową. A co do ministra.. – Jego i nie tylko. Nie wierzę w to, że był jedyną zamieszaną w to wszystko osobą. – Powiedział spokojnie. Płuca bolały go jak diabli, miał jeszcze problemy z oddychaniem, na szczęście niewielkie. Niemniej, musiał. Musiał zapalić. Jeszcze tylko wyciągnął paczkę w kierunku każdej ze zgromadzonych osób. No co? Po takich stresach.. - Tak. Trzeba to przemilczeć. Tylko.. Pozostaje jedna kwestia. – urwał, bowiem mało nie udusił się dymem. – Otóż. Wilkołaki. Nie wiem, ilu ich jest. Ale to na pewno nie jest nic miłego. Tym bardziej, trzeba im pomóc. Wynaleźć jakieś serum nie wiem. Cokolwiek. Tylko pytanie, czy ktoś wie, kto w Lunarnych miał tę „moc”? – moc.. Tak bardzo cudowną. Popatrzył na dziewczynę, bo w sumie wydawala się mieć najdłuższy z nich staż. Miał nadzieję, że niczego nie ukryję. Tym bardziej, że serio chciał jakoś pomóc.
Jego odrętwienie było tak dziwne, że sam zaczął się martwić co z nim nie tak. Spotkało go w życiu wiele dziwnych i strasznych zdarzeń, jednak nigdy nie zachowywał się tak jak teraz. Osoba, która go nie znała na początku mogła nie dostrzegać zmiany w jego charakterze, w końcu zawsze był raczej mało gadatliwy. Jednak wszystko działo się w jego głowie. Czuł się jak w jakimś dziwnym transie, z którego nie mógł się wyrwać. Pierwszy raz skrzywdził kogoś świadomie, z premedytacją i co chyba najgorsze w tym wszystkim - ucieszył się z tego. Czy to go aż tak bardzo przeraziło? Przecież wiedział, na co decyduje się wstępując do Lunarnych. Nie został zmuszony ani zaciągnięty siłą, chciał tam być. Co prawda, w momencie gdy został ich członkiem wszystko wydawało mu się bardziej popaprane niż miało być i chciał jak najszybciej zrezygnować. Oczywiście, Farid mu nie pozwolił. - Oni nie chcieli zrobić nam krzywdy. Chcieli nas tylko złapać. Moja przeciwniczka rzucała we mnie drętwotą i zamieniła mnie w świnię. Nawet nic nie poczułem. My mieliśmy za zadanie ich zabić. Czy tylko ja widzę w tym jakąś różnicę? - spytał, zerkając na dziewczynę, Jeanette, o ile nie myliła go pamięć, która pojawiła się na chwilę przed tym, jak zaczął wygłaszać swój monolog. Dziwne to wszystko. Przecież jego marzeniem było aby Lunarni zwyciężyli i pokazali tym dziwnym obrońcą dobra, jaki świat jest naprawdę. A teraz? Prawie żałował faktu, że w ogóle kiedykolwiek przystąpił do tego ugrupowania. Skończył już jednak marudzić i wyrażać swoje myśli na głos, ponieważ nigdy nie wiadomo jak zareagują na to jego towarzysze boju. - Ze mną wszystko w porządku, dzięki. Może pomóc jakoś Tobie? - co prawda, on też nie był mistrzem w leczeniu, ale jakieś tam podstawy znał. Z krwawiącą raną chyba by sobie poradził. Właściwie było to jedyne pytanie jakie wyłapał z rozmowy między Ślizgonem i Krukonką. Na chwilę odleciał, odpłynął, zniknął i nie było z nim kontaktu. Nie chciał myśleć o tym, co stało się niecałą godzinę temu. - Co teraz zrobimy? Myślicie, że powinniśmy tu zostać? Jeśli ktoś nas nakryje, od razu wsadzą nas do Azkabanu - wiedział, że tak to by się skończyło. I szczerze? Chapman nie miał pojęcia czy sam nie dałby się złapać, byleby tylko uspokoić swoje wyrzuty sumienia. Z pewnością nie walczyłby teraz z nikim. Ucieczka? Możliwe. - I w ogóle, co teraz? Wracamy do szkoły jak gdyby nigdy nic? - to pytanie męczyło go najbardziej. A co, jeśli spotka gdzieś tą dziewczynę? Ona na pewno domyśli się, że to Tanner zrobił jej krzywdę, rozpozna go. Wydawało mu się, że wszyscy wiedzą o tym, co zrobił. Po raz pierwszy od bardzo dawna ogarnął go paniczny strach przed nadchodzącymi dniami.
Smak porażki był tym najgorszym, który mógł spotkać Lorrain. Nienawidziła upadać, to był koszmar, najgorsza tortura. Coś, co przebijało ją na wskroś i nie dawało oddychać. Potrzebowała uciec, uwolnić się po prostu teraz od tego, ale jeszcze miała coś do zrobienia. Po całkowitym ztorturowaniu Sapphire, którą zostawili gdzieś między drzewami, teraz nie ulegało wątpliwości, że powinni z Madness'em wrócić do siedziby. Zrobili to. Nie zdążyła sprawdzić czy on z nią jest, bo to zobaczyła za bardzo ją osłabiło i znów uciekła. Tym razem do Miodowego Królestwa, w którym pojawiła się z trzaskiem o mało co się nie przewracając. Który to już raz dzisiaj? Była za bardzo wytrącona z równowagi, aby być perfekcyjną. Należało jej to wybaczyć, należało. Ale czy ktokolwiek się teraz się nią przejmował? Spojrzała po zebranych odzyskując równowagę, gdy odbiła się dłonią od ściany, która chyba przedtem była przyozdobiona magicznymi zdjęciami najlepszych przysmaków. Bankructwo jako intryga? Sherazi był do wszystkiego zdolny, a może właśnie przez to że nie spodziewał się, że ktokolwiek go przechytrzy to został pokonany w najłatwiejszy sposób. Nagle odezwała się nieco podirytowana: - To wszyscy? Gdzie pieprzony Madness, Briggs, ta cała Sunny? Jeśli nie pojawią się tu do godziny będziemy musieli ich zabić. A mam dość babrania się w krwi na dzisiaj. - Rzuciła zezłoszczona, bo rzeczywiście od mazi Sparks miała brudne dłonie. - Kto jeszcze tu powinien być? Saunders? Boże, gdzie oni są?! - Warknęła, ale chyba bardziej do siebie niż do nich, choć nie ulegało wątpliwości, że przysięga byłaby dobrym pomysłem, gdyby tylko pojawili się tu wszyscy. Gdyby nie brakowało żadnego elementu tej układanki.
/sorry, nie chce mi się czytać waszych wypocin, jak coś źle napisałam to krzyczcie xd
Saunders przybyła do Miodowego Królestwa później niż inni. Nie było to jednak spowodowane faktem, iż tak bardzo podobało jej się w salonie Lunarnych, nie, nie! Po prostu kiedy walczyła, kiedy tamta kobieta padła trupem, odetchnęła z ulgą. Szczególnie, iż okazało się, że Minister Magii jest po ich stronie. Lecz kiedy zginął Farid... coś w niej drgnęło. Jak gdyby te wszystkie ideały, które im przyświecały, runęły w jednej chwili. Jak gdyby to, co robili wcześniej, nie miało żadnego sensu. Nie znała pobudek innych ludzi, dlaczego wstąpili w szeregi tego ugrupowania. Dla niej to było ważne. Poczuła się więc źle, widząc ich upadek. Dno, z którego się nie wydostaną. Jeden człowiek, który to trzymał w ryzach, zginął. Dalsza walka nie miała żadnego sensu. Tak samo jak to, że byli tymi złymi. To on zmotywował ją do tego, aby rzucać zaklęciami niewybaczalnymi. Pierwszy raz w swoim życiu. Czuła, jak gdyby pokonała pewną barierę. Kolejną na swojej drodze. A teraz? Teraz miała wrażenie, że to zaszło za daleko, a ona nie potrafiła się przed tym obronić. Stała więc dłuższą chwilę w siedzibie, z wielkim rozczarowaniem patrząc na zwłoki Sherazi'ego. Nie mogła w to wszystko uwierzyć. Kolejni teleportujący się ludzie skłonili ją dopiero do otrząśnięcia się z amoku. Kolejne chwile straciła na to, aby doprowadzić się do stanu używalności. Wyglądała okropnie i tak też się czuła. Bielsza od najbielszych farb, z upuszczoną sporą ilością krwi. Ledwo trzymała się na nogach, czując jeszcze przed chwilą swąd palonego ciała i mdłości na samą myśl o tym. Nie mogła w takim stanie się teleportować. Musiała wyjść stamtąd, by oparta o jakąś ścianę próbować dojść do siebie. I skupić się na CWN. Dopiero wtedy pojawiła się tutaj, w Miodowym Królestwie. - Jestem - rzuciła beznamiętnie w stronę pieklącej się wili, znów próbując się o coś podeprzeć. Chciała położyć się do łóżka i nabrać sił, ale nie mogła. Czekała więc, bo nic innego jej nie pozostało.
Znalazła się w Miodowym Królestwie, spoglądając na tych wszystkich ludzi. Na jej twarzy malowało się mnóstwo emocji jednocześnie i taki sam zamęt panował w jej głowie. Planowali misję, która runęła, gdy Argeni pojawili się w salonie ich siedziby. Zginęło tyle osób, w tym Lesley, którą jednak bardzo lubiła i tego najbardziej nie mogła przeboleć. Już mniejsza z Sherazim, ale Willard… Ehh… Wszystko runęło. Z ideą wyczyszczenia świata ze wszelkiej plagi na czele. Przykucnęła, chcąc zgubić się gdzieś w tym tłumie, ale nie było ich tutaj aż tak wiele, by było to wykonalne. Może i była metamorfomagiem, ale z kameleonem niewiele miała wspólnego. W końcu jednak podniosła się, pełna werwy do dalszego działania, która spłynęła na nią nie wiadomo skąd. Po prostu wszelkie rozterki zamieniły się w ogromny gniew i rządzę zrobienia komuś okropnej krzywdy. - Macie zamiar tak biadolić czy może coś zrobimy? – Fuknęła, podążając wzrokiem po ich twarzach. – Przecież nie będziemy tu siedzieć do końca życia. Coś czuła, że i tak wezmą ją za wariatkę albo nienormalną. Pewnie niespecjalnie ją nawet tolerowali w szeregach Lunarnych, bo była spoza Hogwartu, ale nie miała zamiaru bezczynnie sterczeć w Miodowym Królestwie, podczas gdy grupa Sheraziego niemal całkiem upadła. Może i składała się w większości z uczniów, ale oni też mogli zrobić jakiś krok, czyż nie? Skrzyżowała ręce na piersi i oparła się o najbliższą ścianę. Nie, wcale nie mniejsza z Faridem. Dał się zabić Ramirezowi, jak gdyby nigdy nic. Chociaż Sunny nie zdziwiłaby się, gdyby okazało się, że jednak żyje i to kolejna jego zagrywka.
Zakładamy oto, że wszyscy tu się zebrali. Że w końcu wszyscy tłumnie dotarli do Miodowego Królestwa, które upadło tylko po to, by poplecznicy Farida mieli bezpośrednie przejście pomiędzy zamkiem, a magiczną wioską, która ostatnio wydawała się być oblegana przez ludzi, którzy według Sheraziego nie powinni żyć. Cóż za niespodzianka, że to on znalazł się wśród trupów i zginął z rąk człowieka, którego nie uważał nawet za godnego przeciwnika. Pewnie gdyby miał szansę się z tego wykaraskać to wiedziałby, że nie należy nikogo lekceważyć, tylko zawczasu usunąć. Teraz jednak Lunarni pojawiali się jeden po drugim, jednak cóż. Nie wszyscy byli tak rozmowni, jak Ci tutaj już obecni. Muszą jednak wiedzieć, że mają szczęście. Mają piekielne szczęście, bo oto zawalone magiczne przejście ostatnio zostało na nowo odbudowane. Przez kogo? Kto wie, może przez samego Sheraziego, jednak cóż. Zegar tyka. Wypadałoby się pospieszyć.
Post ma na celu podkreślenie obecności wszystkich, na których czekać już nie będziemy.