Dość ponury bar, gdzie jest niewielka scena, na której niedoszli magiczni artyści grają swoje smutne kawałki. Jednak podobno po 24 w weekend, jeśli masz szczęście w barze pojawiają się wile, które tańczą, zniewalając swoim pięknem, ku uciesze wszystkich obecnych!
Więc właśnie, kto wie, może w ich domku zgromadzi się więcej pięknych wil, w końcu nie ona jedna z takimi genami tułała się po Hogwarcie (co prawda póki co było więcej takich chłopców, ale nieważne). I z pewnością dobrze wiedziała, że tak naprawdę nie pomieszałby jej imienia w najbliższym czasie. Ale okej, można zachować jakieś pozory, kiedyś może nazwać ją jakimś pięknym, brazylijskim imieniem, sprawdzając czy faktycznie nie zabije go wzrokiem. Kiedy Quentin wrócił do ICH pokoju, naprawdę się ucieszył widząc jej zdumioną miną, gdy położył jej walizki obok swoich. Co do sylwetki u niej wyglądało to zgrabnie i seksownie, a u niego… Cóż, co kto lubi (autorka uważa, że wygląda najseksowniej na świecie, nieważne). Ależ dlaczego nie chciała z nim dzielić sypialni! Przecież to zaiste cudowna sprawa. Mało zajmuje miejsca, jest niesamowitym dżentelmenem z papierosami. Żyć nie umierać. - Byłbym wdzięczny, gdybyś nie wspominała dziewczętom, a nawet chłopcom, które się tu mogą wprowadzić o moich talentach, jak to nazwałaś- powiedział starając się na nią spojrzeć tym razem poważniej. Jego ton mógł wydawać się wręcz oschły, w porównaniu do wcześniejszego, gdy to mówił i uśmiechnął się niewinnie dopiero po chwili, jakby opowiedział przed chwilą zabawny żart. Cóż za pech, że i tak nie mogła być tutaj wcześniej niż on, dzięki jemu ekspresowemu przyjazdowi. - Zobaczymy – mruknął z lekkim uśmieszkiem, parodiując jej wzruszenie ramionami, kiedy ta zdecydowanie stwierdziła, iż nie będzie widział jak porusza się w łóżku. Ach, te udawanie pewności siebie. Tricheur był tak naprawdę przekonany, że to jego głupie gadanie, chcąc jedynie uchodzić za cwaniaka. Którym w sumie był, ale w integrowaniu się z wilami, niekoniecznie. - Niestety, będę miał straszne problemy, jak widzisz rozpakowałem już część swoich rzeczy – dodał pokazując dłonią na rozwalone przedmioty, których przed chwilą używał do mycia. Cóż za pech, była dosłownie skazana na złodzieja! Gdy ta poszła to łazienki, Tricheur próbował otrzeźwić się tą śmieszną herbatą oraz schował swoje rzeczy do szafy, by podkreślić, że to on ma zamiar tutaj spać. A jeśli chodzi o jej wzrost, specjalnie mu to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Przyzwyczaił się do tego, biedny, niski, Szwajcar. Uśmiechał się lekko zadowolony z siebie, kiedy zamykał za nią drzwi, wychodząc z domku. Szli sobie razem tą szaloną wioską, zapewne rozmawiając o dość błahych sprawach, aż w końcu dotarli do zupełnie nieznanego Szwajcarowi baru, przy którym Tricheur zaproponował im wejście. Usiedli przy stoliku stosunkowo blisko sceny, gdzie grali nudne rzeczy jacyś szaleni Japończycy. - Poproszę o butelkę… sake? – powiedział Quentin, rzucając bardzo szybkie spojrzenie swojej towarzyszce, kiedy podszedł do nich kelner. Miał nadzieję, że ten ogarniał po angielsku. - Effie Fontaine. Twoje nazwisko brzmi równie francusko co moje. Może mamy wspólne korzenie? To nie byłoby aż takie dziwne, kiedy patrzę na siebie w lustrze zastanawiam się nad pewnymi genami wili Chociaż byłoby wysoce niefortunne, jakbyśmy byli spokrewnieni.– powiedział, kiedy mężczyzna odszedł, a Tricheur zwrócił głowę ku swojej ślicznej towarzyszce.
Autorka i tego posta uważa, że Tricheur wyglądał niesamowicie seksownie ze swoją wychudzoną posturą, ale Fontaine, nie byłaby sobą odrobinę się czegoś nie czepiając. Właściwie Eff przyjęła, że będzie dzielić sypialnię z Cyrilem, jako, że byli przyjaciółmi, to wszakże zawsze lepsze, niż dzielenie jej z nieznajomym. Poza tym, ostatnio między nimi zrobiło się chyba odrobinę inaczej. Och, och, jakże Szwajcar przybrał poważny ton, mówiąc, by czasem nie wygadywała się w sprawie jego magicznych zdolności. Nie, raczej by tego nikomu nie przekazała, co innego powtarzanie kto z kim sypia, a co innego, wspominanie, że jeden z uczniów jest złodziejem i okrada pozostałych. Trzeba rozdzielić o czym należy, a o czym nie, mówić innym! Prawdę powiedziawszy, nawet gdyby stracił ktoś z jej bliskich coś, a ona w pewien sposób byłaby świadoma, kto za tym stoi, załatwiłaby to dość poufnie... osobiście odwiedzając sprawcę. Taka była zaradna i samodzielna! - Och, tak oczywiście, ale musisz wiedzieć, że jestem okropną plotkarą - wcale się nie zraziła tym jego ostrym tonem, tylko wesoło się do niego uśmiechnęła, w nosie mając, czy chłopak rzeczywiście się teraz nie zacznie martwić, że to własnie wila wie o jego talentach. - W takim razie będę musiała się zrewanżować za to przyniesienie walizek. Znam parę przydatnych zaklęć, które idealnie przeniosą twoje rzeczy do drugiego pomieszczenia - stwierdziła spoglądając na te jego porozrzucane przedmioty, które, po powrocie z łazienki, jak mogła się spodziewać, już zostały rozłożone w jednej z półek. Ach, już kompletnie nie miała pojęcia jak ona wygoni stąd tego niedobrego Ślizgona, więc postanowiła porzucić tymczasowo dyskusje na ów temat, zostawiając je na chwilę, gdy przybędzie reszta mieszkańców. A tak swoją drogą, to zupełnie nie rozumiem jak Effie Fontaine mogła kręcić nosem na dzielenie łóżka z Queniem, naprawdę, nie pojmuję tej dziewczyny niekiedy, ja osobiście nie miałabym żadnych wątpliwości co do tego planu! Okolica podobała się Effce przede wszystkim też ze względu na słodki aromat drzew wiśniowych, który roztaczał się nad całą wioską. Aż w jej wyobraźni pojawił się idealny plan, by któregoś dnia, w swoim pięknym, dużym, przyszłym domku zasadzić w ogrodzie rząd takich drzew, co by wszędzie tak pięknie pachniało. Ach, plan życia. Co do baru, który wybrali, było jej wszystko jedno, weszli więc do pierwszego lepszego, zajmując miejsce przy scenie. Właściwie dziewczę zareagowało na to, lekkim skrzywieniem swej ślicznej buźki, bo to co grali Ci szaleńcy na scenie ani trochę się jej nie podobało. Szczególnie, że te słowa brzmiały jak szczekanie psa. - Świetne miejsca, wreszcie będę blisko mojego ulubionego zespołu - coś tam pomarudziła pod nosem, acz grzecznie usiadła przy stoliczku, mając nadzieję, że Ci Japończycy w miarę szybko się stąd zwiną. Na pomysł picia sake jedynie kiwnęła głową. Cóż, nie miała zielonego pojęcia jak ten trunek w ogóle smakuje, ale przecież nie będzie się tu chwalić swoja niewiedzą! Nie mogła zachować zupełnej powagi, gdy chłopak uznał, że na pewno też ma krew wili w sobie. Rzeczywiście, wyglądał jak typowy posiadacz ów genów. - Dokładnie to samo pomyślałam, jak Cię zobaczyłam, więc na pewno jesteś moim kolejnym kuzynem, bardzo pasujesz na to stanowisko, zwłaszcza ze swoim upartym marudzeniem o sypialnie. Mam szczęście posiadać marudnych i upartych kuzynów - uznała tak się odwołując do słodkiego Merlinka, którego autorka Queniowych postów, chyba powinna piąte przez dziesiąte kojarzyć. W międzyczasie na pewno kelner przyniósł im ów superowe sake, które nie mam zielonego pojęcia jak smakuje i czy Eff by to pasowało. Ale uznajmy, że smak był średni, a jednak nie zamierzała marudzić, bo się biedaczce pić chciało. Poza tym, uważała, że wypada spróbować tych narodowych alkoholi. Bo przecież jak to tak, w Japonii kupować piwo kremowe?
To całkiem logiczne, że kiedy ty i twój przyjaciel zaczynacie mieć relacje odrobinę odbiegające od tylko przyjacielskich pogawędek, to znak, że trzeba spać w nim w jednym pokoju na dwuosobowym materacu. Kiedy się to czyta, wychodzi na to, że plany Effki są takie, bo od dawna miała ochotę się z nim przespać i oto jest idealna okazja, hehe. Zbereźna Fontaine, próbuje biednych chłopców do łóżka zaciągać kiedy tylko nadarzy się dobry moment. I oczywiście, jej podejście do jego kradzieży było naprawdę świetne. Jednak odpowiedź nie aż tak, dlatego Quentin w odpowiedzi uśmiechnął się chłodno, by zająć się znowu paleniem. Cóż wolałby, żeby powiedziała po prostu „okej”, albo „tylko mnie nie okradaj”. Tricheur lubił żartować, ale prawie nigdy nie na temat swoich kradzieży, chyba, że z kumplami również pracującymi w tym chwalebnym zawodzie. Dla Effie było to tylko parę słów, rzuconych, by go trochę podenerwować, dla niego jedyny sposób utrzymania, za który może pójść do więzienia. Taka jest straszna prawda, och, och. Ale pewnie wila nie mogła i tak go dobrze zrozumieć. Dobra wracając do tego co się tam dzieje, Quentin zmarszczył brwi i spojrzał na swoje rzeczy w szafkach, kiedy ta po raz kolejny insynuowała wyprowadzkę. Co za okropna baba. - Jak nie będziesz patrzeć przykleję zaklęciem do szafek nasze rzeczy i będziemy skazani tu mieszkać. Minusem może fakt, że jeśli nie możemy wyjąć ubrać z szafy, nie możemy się przebierać cały wyjazd, ale co tam- mówił Quentin wpakowując jeszcze parę rzeczy do szafy, by po chwili razem ze swoją niesamowicie uroczą towarzyszką, wyszedł z ich domku. Tricheur zaśmiał się cicho słysząc jej narzekania na obecność tych niesamowitych artystów. - Może jak ładnie poprosisz dadzą ci autograf na dekolcie – powiedział przed zamówieniem tego świetnego alkoholu, zerkając na drących się Japończyków. Naprawdę świetne miejsce, nie ma co narzekać! Uśmiechał się wesoło, kiedy ta wysnuła teorię, że mógłby być jej kuzynem. - Trochę się pomyliłaś to ty marudziłaś cały czas nie ja. Widocznie masz dużo wspólnego ze swoim kuzynem, a ja jednak nie mogę nim być! Mój wygląd chyba kłamie – powiedział uznając, że woli nie być wilem, bo może Effie nie przepada za flirtowaniem z członkami swojej rodziny, chociaż kto wie, czaro style i te sprawy. I coś tam kojarzę Merlina, mignął mi raz czy dwa w postach Effkie, czy może Dextera, a może wszystkich postaci Effie Fontaine, chociaż to chyba niemożliwe. I przykro mi, też nie mam zielonego pojęcia o sake. Za to kiedy dostali, Trichuer podniósł swoją szklankę, by stuknąć się z Effką. - Za najlepszych współlokatorów na całym wyjeździe – powiedział Szwajcar z uprzejmym uśmiechem. Wziął łyka sake i chociaż nie wiem jak to smakuje, domyślam się co może powiedzieć osoba, która po raz pierwszy pije nieznany alkoholu. - Dziwne – mruknął, wzruszając ramionami i rozpierając się na krzesełku, ciesząc oczy widokiem swojej ślicznej koleżanki.
Najwyraźniej Effie Fontaine wcale nie przeszkadzało, że w jej przyjaźni z Cyrilem działo się coś dziwnego, skoro wymyśliła sobie, że jeszcze na dodatek będzie z nim dzielić dwuosobowe łóżko. Jak w tego typu relacji może nie było to najlogiczniejszym posunięciem, tak z drugiej strony wydawało się jej to znacznie lepsze niż dzielenie łóżka z jakimś nieznajomym. Poza tym wierzyła, że jest w stanie się jednak opanować i spokojnie może dzielić łóżko z Belgiem. Jasne, nadzieja matką głupich. Cóż Effie Fontaine mogła wiedzieć? Taki Jon Snow z niej trochę był, ba nawet była bękartem. Dla niej słowa o kradzieży był lekkie, ot takie tam rzucone na wiatr, na pewno w żadnym stopniu nie rozumiała, że to dla Szwajcara jest naprawdę sposób na przeżycie. Może wydawało się jej, że robi to dla rozrywki? Właściwie co innego mogłaby pomyśleć panna z dobrego domu wychowywana w towarzystwie rozpieszczonych rówieśników? Kto wie, może jakiś jej znajomy też czasem coś zabierał innym, bardzo sprytnie, jednakże jestem pewna, że jeśli to robił, to nie z powodu braku pieniędzy, a wyłącznie poprzez chęć poczucia adrenaliny. Może więc uważała Tricheura za podobny przypadek? - Och, chyba będziesz musiał i na mnie rzucić to samo zaklęcie - odparła jedynie na jego chęć przymocowania jej rzeczy do tego pomieszczenia. Przedmioty to jeszcze małe zmartwienie, końcem końców zawsze mogła trzymać je tu, a nocami uciekać do sąsiedniego pokoju, by ją ktoś przenocował! Tak, tak, to był genialny, awaryjny plan. Później jednak naszej pięknej wili zupełnie wypadły z głowy myśli dotyczące wspólnej sypialni, bo po prostu zajęła się podziwianiem baru, narzekaniem na muzyków, czy ostatecznie piciem magicznego sake. - To byłby szczyt moich marzeń, wypiję tylko jeszcze trochę i na pewno zdobędę się na odwagę by ich o to poprosić - rzekła mało przychylnie spoglądając w stronę sceny. Swoją drogą, nawet jeśli przed nią stałaby wielka gwiazda Japońskiej sceny zupełnie nie miałaby o tym pojęcia. Kto wie, może taki autograf dla niektórych byłby niesamowicie cenny, a ona nim bezczelnie gardziła? Oczywiście na jego słowa o marudzeniu przewróciła pięknymi oczami, bo absolutnie nie była marudna! Jak tak w ogóle można mówić?! I o ile niektóre z moich postaci bardzo lubią czaro style, nawet ten objawiający się jako romanse w rodzinie, tak Eff do tych przedstawicieli zdecydowanie nie należała. Słaby był z niej czarodziej, nawet nie miewała romansów z kobietami (poza całowaniem się z Tamarą na stole, gdy przegrała w zakładzie), nie kręcił ją własny kuzyn, ani nie sypiała z połową zamku. Cienias z niej był. Jedyne do czego było można się u niej przyczepić to to, że gustowała przede wszystkim w lekkim marginesie społecznym. Nie ma to jak piromani-gwałciciele, czy fałszerze obrazów! - Lepszego nie mogłabym sobie wymarzyć - powiedziała trzepocząc rzęsami, bo przecież kto by nie marzył o współlokatorze z którym przez jakieś półgodziny (?) kłóciło się o to, czy nie mógłby odpuścić sypialni? Z czego naturalnie i tak nic nie wyszło. Tak jak Quenio powiedział, ich trunek zaiste był dziwny. Niemniej jednak wypili całą butelkę tego, a Eff zapewne nieco się rozluźniła, a już szczególnie, gdy na ich stoliku wylądowała stara, dobra whiskey. - Jednak nie ma to jak znajome trunki. Właśnie skąd ty właściwie jesteś, że masz takie nazwisko, Francja? - Zapytała przypominając sobie o jego nazwisku, gdy popalała któregoś już z kolei papierosa. Wcześniej ją to ani nie zastanawiało, teraz stało się bardzo interesującym punktem. - Będę liczyć, że doczekam w końcu dnia, w którym zamiast lądować w jakiejś cholernej Japonii z beznadziejną muzyką, pustym Egipcie, czy dzikiej Nowej Zelandii, zabiorą nas po prostu na wycieczkę do, nie wiem, Hiszpanii. Tam przynajmniej jest dobre wino - Eff po alkoholu stała się znacznie rozmowniejsza, a chociaż jeszcze trochę marudziła, to jakoś lżej. - Chociaż jest tu jakoś lekko, u nas jest ponuro nawet latem - uznała sięgając po szklaneczkę z whiskey, by zaraz upić parę łyków. Spojrzała w stronę okien, jakby chcąc spojrzeć na piękne kwiaty, kiedy zauważyła, że za oknami jest już zupełnie ciemno. Och, jak ten czas leci! Która to już mogła być godzina? A z resztą, nieważne, przecież jeszcze musieli wypić swój alkohol! I własnie kiedy odwracała głowę do swojego rozmówcy, jej wzrok zatrzymał się na pustej scenie. - O nieee, moi idole się zebrali, a ja nie mam na dekolcie autografu - jęknęła, tak naprawdę ciesząc się, że ta szalona grupa sobie poszła. Tak więc końcem końców uśmiechnęła się do Quenia zadowolona, że pozbyli się tych okropnych muzyków. Ach ten zbawienny, rozluźniający wpływ alkoholu!
Nierozsądna Effie chciała zniszczyć swoją piękną przyjaźń! Wychodzi na to, że ma szczęście, bo jej nowy kolega ze Szwajcarii nie ma zamiaru zmieniać sypialni, a tym bardziej oddawać ją na pastwę Cyrila, gdyby się o tym dowiedział. Ach, jeszcze przyjemniej by mu było, gdyby wiedział, że jest ona BFF jego niezbyt dobrego kumpla, a on chodzi sobie z nią do baru i proponuje wspólne spanko. No cóż, tak pewnie było, Quentin musiał być do tego jakoś tam przyzwyczajony, bo inaczej musiałby się przyjaźnić tylko z marginesem społecznym, jak Effie. Z resztą, nie ma co tu tłumaczyć, wszystko jasne. Tricheur był już zmęczony wymianą zdań. No dobra, nie byłby nigdy zmęczony gadaniem z Effie Fonatine. Po prostu był niecierpliwy, bo jak już poszła do toalety nie wiedział co ma zamiar zrobić, ta piękna wila. I nie wiem, dlaczego była tak przeciwna spaniu z Quentinem, w końcu byli super ziomkami! A poza tym, niech na niego spojrzy, jeju co tam jakiś Cyril przy nim. Może był trochę wyższy, ale przy tym taki perfekcyjny do porzygu, uch, Quenio lepszy. Tricheur oznajmił, że trzyma za nią kciuki, jeśli chodzi o zdobycia autografu. No tak, kto wie, może to była wielka gwiazda, chyba ani jedno ani drugie nie interesowało się japońskimi artystami. Spoko, Quentin też był raczej średnio czaro style, nudy, Merlin musi wyrabiać normy za niego i Griga, całkiem spoko mu to idzie, wydaje mi się. Ale i tak nie rozumiem, jak mógł jej się nie podobać niesamowity kuzyn, naprawdę! Może powinien kogoś zgwałcić, albo obrabować, żeby w końcu spojrzała na niego przychylniej? Szwajcar uśmiechnął się szeroko w odpowiedzi na jej słowa do toastu i pomachał wesoło brwiami, by po chwili zając się swoim nowym alkoholem. No jakoś tak wyszło, że pili i pili, aż im się skończyło. Uznali, że wyrobili normę, jeśli chodzi o orientalne rzeczy, zamawiając ognistą. Swoją drogą Quenio już był ładnie wcięty, na dodatek taka piękna, wesoła, wila przed nim. Tylko ogromna siła woli sprawiała, że nie leżał na stole śmiejąc się głupio. W końcu nie mógł wyjść przy niej na kompletnego, pijanego idiotę. - Jestem Szwajcarem, mieszkam w Bernie – odpowiedział, również paląc papierosa, a teraz zaglądając do swojej papierośnicy, by zobaczyć jak okropni ubyło jej zawartości. Swoją drogą to zabawne, że wciąż nie wiedziała skąd jest! – Moim zdaniem Japonia jest fajna. Nie wiem dlaczego marzysz o Europie w takim ślicznym miejscu. Zaproponuję Garethowi, żeby w przyszłym roku wysłał was do Szwajcarii, wtedy będziesz płakać po pustym Egipcie, czy dzikiej Nowej Zelandii- paplał sobie z nią, popijając co jakiś czas alkohol. Musieli się w trakcie tego ogromnie rozgadać, pewnie Tricheur dowiedział się już nawet co nieco o Merlinie, hehs. W końcu on też nie słynął z tego, że był milczkiem. - I tak lubię Anglię – powiedział wzruszając ramionami i wcale nie patrząc za okno, bo tu miał zdecydowanie przyjemniejsze widoki. Już chciał coś bardzo zabawnego na pewno na to odpowiedzieć, ale zdążył tylko odwzajemnić uśmiech, bo nagle jakiś rozzłoszczony japończyk podszedł do ich stolika i zaczął coś krzyczeć machając rękami. Quentin powiedział coś w stylu „spokojnie, o co, kurwa chodzi”, ale ten go zupełnie ignorował. Zaczął też pokazywać Fontaine, że ma wstać i sam pociągnął ją do pionu, siłą nakładając na nią śmieszny, japoński szlafrok, który miał w ręku. Tricheur wstał i pokrzyczał coś na niego, już chciał przechodzić pewnie do rękoczynów czy coś, ale Japończyk wziął Effie na ręce i postawił ją na scenie. Zanim ta zdążyła ruszyć się o krok, a Szwajcar wskoczyć tam jej na ratunek, nagle rozbrzmiała muzyka i zza niewielkiej kurtyny wysypało się… mnóstwo wil i pół-wil. Miały takie szlafroczki jak Fontaine i na dodatek otoczyły dziewczynę łapiąc się w jakimś dziwnym uścisku, z nią wciśniętą pomiędzy nie. Zaczęły poruszać się zgodnie w powolnym, dziwnym rytmie, a całkowicie oczarowany i zdumiony Quentin opadł na swoje miejsce. W pewnym momencie wszystkie puściły się, muzyka była żywsza, a najwyraźniej kolejna część układu była dość skomplikowana. Bo oto każda wila rzuciła się na inną towarzyszkę. Oczywiście nie z pazurami. Po prostu wyjątkowo zgrabnie i cudownie wskoczyły na plecy swoich kompanek, robiąc jakąś niesamowitą figurę. Tym samym jakaś cudowna wila, wpakowała się na pannę Fontaine.
Kompletnie nie wiem jak Eff mogła nie podzielać mojego ogromnego zachwytu do Merlina! Ale tak, myślę, że to kwestia tego, że nikogo nie obrabował, nie podpalił, ani nie zgwałcił. Co tam, to nie dla niej taki nudziarz! A swoją drogą, chyba trzeba zachowywać jakąś równowagę. U mnie wystarczająco czaro style ma Dex, a nawet Keith z tą swoją szaloną siostrą. - Szwajcaria... brzmi bardzo nudno. Ale nigdy tam nie byłam, cóż mogę wiedzieć - uznała zastanawiając się bardzo gorączkowo, co wie o Szwajcarach, poza tym, że są punktualni i mają wielkie banki. Wiedziała też, że mówią po Francusku i chyba w paru innych językach. Ostatecznie jednak machnęła ręką na te rozważania, nieostrożnie strzepując popiół, który zamiast do popielniczki, spadł na blat. No trudno. - Nie marzę o Szwajcarii, tylko o Hiszpanii. Wiesz, jak tam jest pięknie? Całymi dniami świeci słońce, plaże są bajeczne, a wino odpowiednio słodkie. Chociaż z drugiej strony, nie wierzę, że Szwajcaria może być nudniejsza niż te cholerne piaski Egiptu - zaprotestowała od razu, pierw snując marzenia na temat pięknej Hiszpanii, w której w zeszłym roku miała okazję być, a gdzie wspaniale się bawiła. - Bo nie siedzisz w niej całe życie - odparła na jego stwierdzenie, że lubi Anglię. Pewnie ona nie lubiłaby Szwajcarii tak jak on, żyjąc w niej całe życie, tak ona mogła nie przepadać aż tak szaleńczo za swoim krajem. Chociaż bez przesady, to też nie było tak, że chciała za wszelką cenę stamtąd wyjechać, nie, nawet czegoś takiego nie planowała. Po prostu Anglia była dla niej dość przytłaczająca i chociaż wakacje lubiła spędzać z dala od niej. Niestety nie miała okazji wyjaśnić tego punktu widzenia Szwajcarowi, bo zaraz przybiegł do niej jakiś skośnooki, coś wykrzykując i ciągnąc ją za rękę. Dopiero, gdy stanęła na nogi, poczuła, jak kręci się jej w głowie i że zdecydowanie trochę już dziś wypiła. Oczywiście Eff próbowała się wyszarpać, krzyczała coś na niego, ale ponieważ stosowała język Angielski, a on Japoński, to nie mogli się dogadać. Z drugiej strony, ta sytuacja była dla niej tak szokująca, że ani nie wiedziała co ma zrobić, gdy nagle facet wsadził ją na scenę. O co w ogóle chodziło? Miała im tu zaśpiewać w tym szlafroku, czy co? Patrzyła bezradnie na Quenia, mając nadzieję, że ją uratuje z tej sytuacji, ale oczywiście jej współlokator okazał się beznadziejnym mediatorem. Zwłaszcza, gdy na scenie pojawił się zastęp wil. I nagle, nie wiadomo kiedy Eff znalazła się między tymi wszystkimi pięknymi kobietami, po prostu wzięta za jedną z nich. A ów damy najwyraźniej potraktowały ją jako nową w ich grupie, bo od razu zaciągnęły ją do swych tańców, znajdując jej miejsce w układzie. Ich ruchy były bardzo charakterystyczne dla przedstawicielek tego gatunku i chociaż układ zapewne w jakiś sposób był wymyślny, to myślę, że nieco podpita Eff, szybko dała się w to wszystko wciągnąć. W sumie nigdy nie tańczyła z wilami, a przecież to tak bardzo odwoływało się do jej drugiej natury, tej znacznie bardziej dzikiej, którą odziedziczyła po matce. Nie wiadomo więc jak to się stało, że zaczęła w tym wszystkim uczestniczyć, śmiejąc się jednocześnie, że właśnie tańczy na scenie w jakimś szalonym barze. Ach, co ten alkohol robi z ludźmi! W pewnym momencie wile zaczęły schodzić ze sceny, co najwyraźniej było elementem ich występu i tańczyły tym razem po całej knajpie, w rytm jakiejś orientalnej piosenki. Odrobinę zdezorientowana Eff szybko ruszyła za nimi, uważając by przy tym nie spaść w tych swoich obcasach ze sceny (a pewne nie wiele brakowało), po czym szybciutko odnalazła Quenia i pociągnęła go za rękę. - Zapomniałam Ci się pochwalić, że uwielbiam tańczyć. I nie mam pojęcia co tu się właśnie wydarzyło - powiedziała cały czas rozbawionym głosem zmuszając Tricheura by wstał z miejsca i teraz zatańczył z nią. A co swoja drogą wcale nie było takie dziwne, bo gdzie indziej ludzie też zaczynali tańczyć. Prawdę powiedziawszy powinna była dodać, że uwielbia tańczyć, a już zwłaszcza gdy jest pijana!
- Bo jest bardzo nudno – powiedział o Szwajcarii złodziej, który siedział tam w więzieniu i obrabował mnóstwo bogatych miejsc. I przeciętni mieszkańcy Berna, z pewnością byli tacy, jak mówi stereotyp (tak mówił ktoś kto tam obecnie mieszka, więc to wiadomości z pierwszej ręki). - To tylko Europa – mruknął wzruszając ramionami, jedynym plusem tego kraju, który on obecnie widział to piękne hiszpanki, ale uznał, że kiedy indziej i przy kimś innym to zauważy. – W Egipcie są piramidy, wysoka temperatura, inna kultura. Szwajcaria to bardziej uporządkowany Londyn, z mniejszą ilością opadów – kłócił się Quentin, mogąc przyznać jej rację, że Hiszpania może być cudowna, ale na pewno nie Egipt gorszy niż jego rodzinny kraj. - Nie tylko. Nie siedzę też całe życie we Francji, czy Belgii, a i tak wolę Anglię – odpowiedział po krótkim zastanowieniu. Wszystko trzeba było jakoś głębiej przemyśleć po takiej ilości alkoholu. Cóż jakkolwiek on narzekał na swój nudny kraj, ze względu na najlepsza znajomość tego miasta, oraz układów, musiał tam wracać, bo uczenie się wszystkiego od podstaw w innym miejscu… musiałoby stać się coś naprawdę dramatycznego w jego karierze. Niestety ich poważne rozmowy po pijaku zeszły na dalszy plan, bo oto Effie właśnie została wrzucona na scenę. Quentin poszarpał nawet za ramię tego Japończyka, ale ten zaczął się tylko przekrzykiwać się z nim w rodzimym języku. Więc Tricheur pokazywał na Effkę na scenie, a potem na krzesło, mając nadzieję, że tamten nagle magicznie zmieni zdanie. Wcale się tak nie działo, dlatego już postanowił, że idzie pomóc swojej towarzyszce i ją stamtąd zdjąć, kiedy zastęp wil wbiegł na scenę. Może nawet przemknęło mu na początku przez głowę, że powinien iść ratować swoją współlokatorkę, czy coś, ale jakoś szybko zniknął ten całkiem dobry plan. Opadł na swoje krzesło i zaczął patrzeć na tańce wil, otępiałym wzrokiem. On był przecież na to tak strasznie podatny! A co dopiero kiedy ich aż tyle, mamiąc siedzącego blisko sceny Szwajcara swoim genem. Przez jakiś czas patrzył się pewnie z lekko głupią miną na tańczące kobiety, aż nie wyłapał, że Eff wcale stamtąd nie uciekła, tylko tańczy zgrabnie razem z nimi! Quentin uśmiechnął szeroko na ten widok, wodząc za nią wzrokiem. Tyle szczęścia jednego dnia! Na dodatek to nie koniec, kiedy Effie zeszła ze sceny (ten zupełnie nie ogarnął, że kiepsko jej idzie schodzenie, więc z pewnością nawet by jej nie złapał, gdyby zaczęła upadać), podeszła do niego łapiąc za rękę. Quenio wciąż miał pewnie błogi uśmiech na twarzy i bez protestów dał się podnieść do pionu. Położył nawet rączki gdzieś w okolicach jej talii, na tym uroczym szlafroczku. - Cokolwiek to było, to zdecydowanie najpiękniejsza rzecz jaką widziałem – powiedział i musiał się trochę przybliżyć do niej, by go dobrze usłyszała przy tej grającej muzyce! Och jak cudownie, tańczy sobie z piękną wilą, tak bliziutko, milutko, żyć nie umierać. Jak mógłby przestać się uśmiechać w tym momencie? Jeszcze pijany on i ona, tym lepiej. - Myślisz, że to możliwe, że kolejny elementem waszego układu będzie zdejmowanie tych szlafroczków? – zapytał sprawdzając nawet, czy przepadkiem tańczące kobiety nie zrzuciły już swoich ubranek. Wtedy Fontaine zdecydowanie znowu musi dać się ponieść swojej dzikiej naturze, Quentin nie miałby nic przeciwko!
Jaka tylko Europa? Europa była wspaniała! Żaden tam Egipt, Japonia, czy inny koniec świata! Owszem, tam była zupełnie inna kultura, wszystko tak diametralnie się różniło i to właśnie był ten element, który przeszkadzał Fontaine. - No właśnie, inna kultura. I to jest problemem - burknęła niezadowolona, bo jak on mógł narzekać na Europejską kulturę i tym samym stwierdzać, że ta z brudnego, piaszczystego Egiptu jest lepsza? Niestety Fontaine nie miała więcej zbyt wiele okazji, by wytłumaczyć swój punkt widzenia, by zacięcie się kłócić, tym razem o to który kraj jest najciekawszy. Zaraz została brutalnie porwana na scenę, gdzie miała okazję odprawiać bardzo dziwny taniec. O ile teraz ją bardzo bawiło, to wszystko co się działo, tak absolutnie pewnym było, że już następnego dnia mocno pacnie się w czoło nie mogąc uwierzyć, że poszła tańczyć z wilami w jakimś barze. To niewiarygodne, że potrafiła tak zgłupieć po wypici odpowiedniej ilości procent alkoholu! Właściwie powinna potraktować ten wieczór jak zbadanie swych korzeni. Przecież matka nie zabierała jej na wilowe potańcówki. Mimo wszystko, raczej dość chętnie opuściła scenę, szybko odnajdując swojego współlokatora. A jednak, tak się szalona roztańczyła, że jeszcze jej nie było mało! I jakże on się przy tym wszystkim słodziutko uśmiechał, aż nie mogła cicho nie zachichotać. - To dopiero było zbadanie kultury moich przodków - powiedziała trochę odwołując się do wcześniejszej rozmowy, kiedy już sobie pięknie tańczyła z Queniem. I wcale jej nie przeszkadzało, że tak są bliziutko siebie, co jeszcze parę godzin temu skwitowałaby zapewne jakimś prychnięciem, czy czymś takim. Jednak, kiedy chłopak zasugerował, że być może kolejnym punktem programu będzie zdejmowanie szlafroczków, troszkę się przeraziła. Co prawda miała na sobie jeszcze sukienkę, ale gdyby tak ten Japończyk zauważył, że ma zbyt wiele ciuszków, pewnie jeszcze sam by przyszedł żeby ją rozebrać, tak jak ją wsadził na scenę. - Matko, tak może być! - Powiedziała z istotnym przerażeniem, gwałtownie się zatrzymując - Musimy stąd uciekać nim ten Japończyk będzie mi kazał zdejmować ubrania. - Szybko oderwała się od Tricheura przerywając te ich wesołe tańce i rozglądając po sali, by wypatrzeć ów przeklętego mężczyznę. Niestety ten kręcił się gdzieś z przodu baru. Oczywiście mogliby spróbować po prostu przejść obok niego, jednak ten mógł znów zacząć się awanturować. Ach, same problemy. - Na pewno tu jest jakieś tylne wyjście, prawda? - Zapytała wpatrując się znów w Szwajcara, jakby miał być jej wybawicielem. A nim ten jej odpowiedział, jeszcze sięgnęła po butelkę, by na zwiększenie odwagi, wypić parę łyków Whiskey. Na boga, a jeśli już na zawsze dołączy do tego zastępu wil i będzie z nimi jeździć po świecie wykonując ten szalony taniec? To wprost abstrakcyjne, ale gdy była pijana, ta wizja wydała się jej nawet prawdopodobna. Effie Fontaine zostawiła rozum w jednym z opróżnionych kieliszków.
Quentin Lewis
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : teleportacja, legilimencja & oklumencja
Quentin jakoś się tak zmęczył tą Japonią – w zupełnie naturalny sposób dopadło go lenistwo. Było tu za gorąco, a tutejszy klimat jakoś dziwne działał na jego włosy. Miewał momenty skrajnej desperacji, kiedy łapał za różdżkę i już chciał ścinać te swoje rude kudły, ale perspektywa wyglądania jak piętnastolatek nie za bardzo go bawiła – miał ten okres za sobą, wystarczyło. Dodatkowo życie z jednym z jego współlokatorów nie przebiegało bez żadnych zakłóceń, jednak dwójka młodych facetów pałających do siebie niechęcią wystarczyła, by zepsuć beztroską atmosferę wakacyjnego wyjazdu. Ale co tu się przejmować! Wyjazd minie, niechęć nie, więc trzeba zaakceptować ją jako naturalny element egzystencji. Bez specjalnego przekonania poszedł do baru „Samuraj”. Słyszał, że można tu spotkać wile, och, cudownie, piękno, które działało na mężczyzn tylko i wyłącznie za pomocą uroku. Sztuczne piękno. Nie można go wydobyć, bo jest już wyciągnięte na sam wierzch, nie pozostawiając nic w środku. Sam nigdy nie zdecydowałby się na wybór takiego miejsca, ale umówił się z Morgane. Od kilku dobrych tygodni nie mieli okazji do tego, by się spotkać i w spokoju porozmawiać. Na szczęście wydarzyła się ta cała Japonia i, bam!, oboje nie mają co robić i oboje są w niezbyt dobrym nastroju. Może cała ta orientalność działała na nich równie negatywnie i będą mogli połączyć rude siły i pośmiać się razem z ludzi – w końcu nie często trafia się na świecie taki cudowny duet legilimentyków jak ta dwójka. Zamówił wodę z lodem, z niechęcią zerkając na półkę z alkoholami. Nie wiedział, czy kiedykolwiek przełamie tę awersję do alkoholu, może ten stan upojenia nie był taki zły i dobrze wpłynąłby na proces twórczy? Prychnął w myślach. Nie, wystarczyło że jest niewolnikiem nikotyny, nie potrzebował dodatkowych wrażeń. W końcu inspiracje i wena powinny mieć trzeźwe podłoże, powinny przepływać przez jego umysł bez żadnych przyspieszeń czy zakłóceń. Tak, to była dobra wymówka, ale na ogół nie dzielił się nią z nikim – w końcu jak można nie trawić alkoholu? Czyli opinia większości ludzi w jego wieku. Usiadł przy stoliku wyjątkowo wciśniętym w róg. Trochę przytłaczała go tutejsza atmosfera. Wyciągnął paczkę papierosów z przedniej kieszeni jeansów i odpalił za pomocą różdżki jedną porządną dawkę substancji smolistych. Och, tak bardzo czeka go śmierć.
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Każdy zna te pierwsze nuty, swojej ulubionej piosenki, jak każda sekunda dostarcza coraz więcej doznań głowie oraz duszy, jak powoli melodia tego utworu, dodaje nam coraz więcej endorfin, jak czujemy się w innym wymiarze, trochę nieobecni, mając ukojone nerwy. Taki błogi stan, którego nie zazna się w inny sposób, niż powrotem odsłuchania tej magicznej piosenki.. Morgane właśnie słuchała Crystal Fighters - Earth Island ze swojego mugolskiego urządzenia. Szukała inspiracji do dzisiejszego spotkania, próbowała się nastroić na dobrą częstotliwość, aby nadawać na jednej fali z Quentinem, bo w końcu.. Ona bardziej tworzyła coś ulotnego, do odsłuchania, swoimi strunami głosowymi. Okey, może faktycznie coś tam czasem rzeźbiła, co jej dobrze wychodziło, ale większą miłością jest śpiew, to nim określała swój charakter. Patrzyła na swoje stopy, które miały na sobie dzisiaj koturny, dość wysokie, bo nie chciała się czuć przy przyjacielu, chochlikiem, jakiego i tak przypominała. Jakiekolwiek buty założyłaby, to i tak wygląda dziwnie, mały tułów ją zdradzał. Jednakże wszystko zrekompensowała jej natura - posiadała cudowne wcięcie w talii! Na głowie miała słomiany ogromny kapelusz oraz na oczach czarne duże okulary. Odziała się w białą zwiewną sukienkę, lekko prześwitującą, tak zwaną "mgiełkę". Można było ujrzeć pod nią czerwony koronkowy stanik. Na jej bladym ciele, bajecznie wyglądało takie połączenie kolorów, ognista barwa jej włosów kontrastowała się z bielizną, którą było widać na pierwszy rzut oka. Morgane pomimo, że była chuda i mała, była obdarzona bujnie w jednym miejscu, co czasem uwydatniała. Zerknęła na odbicie w szklanych drzwiach, uznała, że nawet dobrze wygląda, więc uśmiechnęła się w duchu i pociągnęła za klamkę. Znalazła się w zadymionym barze, w którym mieściła się garstka ludzi, co ją cieszyło, chociaż patrząc na scenę oraz to, że jeszcze nie było najpiękniejszych kobiet na świecie, to wyjaśniało, czemu jest tak mało ludzi.. Najwidoczniej siedzieli teraz amatorzy alkoholu, którzy chcieli spędzić dzisiejszy wieczór przy kieliszku czegoś mocniejszego. Zaczęła się rozglądać po sali, szukając takiego samego koloru włosów, co nie było trudne. Znała już Puchona z tego, iż siedział gdzieś sam w kącie. Przyglądała mu się uważnie, poprawiając czerwoną szminkę. Sama do końca nie wiedziała, czemu dzisiaj się tak stroiła na spotkanie z nim. Jak zwykle panienka Charpentier coś sobie ubzdurała, zaleje się alkoholem, a później będzie mówić dziwne kwestie po francusku, albo będzie przeplatać angielski, z ojczystym językiem jej, robiąc dziwne błędy.. Taka typowa Morg przy kieliszku, ach.. Cudo! Może kiedyś wyrośnie z tego.. Spojrzała na zegarek, wydawało się jej, że przy dużej ilości wskazówek, znajdzie godzinę, na jaką się umówili.. Niestety jest lekko spóźniona. Może to i lepiej? Podeszła do przyjaciela od tyłu, a po chwili rzuciła się, aby go przytulić serdecznie od tyłu. Musnęła go ustami lekko w policzek, po czym usiadła energicznie naprzeciw rudzielca. - Witaj.. - Powiedziała swoim francuskim akcentem, a następnie wyczaiła, że chłopak pali papierosa, zerwała się z krzesła, żeby nachylić się nad nim - Masz może jeszcze jednego? Nie wzięłam swojej zaczarowanej torebki.. Więc w tej mam tyle co nic.. - Każdy kto zna Morgane, zna jej cudotwórczą torebkę! Rzucono na nią czar, który powodował, że każdy przedmiot wrzucony do niej, zmniejszał się, przez co miała nawet w niej śpiwór.. Tak na wszelki wypadek. Jej uwagę odwrócił barek, pełny przeróżnych alkoholi, najchętniej zamówiłaby najstarszą whiskey, albo wino o dymnym smaku, w którym czuć jakąś francuską legendę. Paryżanka nigdy nie piła tanich win, które smakowały słodkimi owocami, dla niej to był plebs oraz wszystko co ubogie i nie odpowiednie dla jej gustu. Trzeba wspomnieć, że Krukonka wychowała się w mugolskim domu dziecka, ale najwidoczniej jej krew mówi co innego, przez co się tak zachowywała.
Quentin Lewis
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : teleportacja, legilimencja & oklumencja
Quentin też źle dzisiaj nie wyglądał! Może ubrał się trochę za ciepło jak na tutejszą pogodę, ale w końcu była już późna godzina, nie chciał zmarznąć. A podejrzewał, że do domku powracać będzie albo na krótko przed, albo o świcie. Tak się kończyły te wypady – dziewczyna się wstawiała, on palił jednego papierosa za drugim, popijając zimną wodę, czasem z cytryną, czasem bez, a godziny mijały i mijały. I dobrze. Potrzebował tego typu rozluźnienia i wyzbycia się wszelakich trosk. Jak na tak młodego człowieka miał zdecydowanie zbyt obciążony umysł. Poprawił granatową koszulę i rozpiął przedostatni guzik – w barze było całkiem duszno. Tym samym odsłonił trochę więcej piegów okalających każdy cal jego ciała. Czasem go denerwowały, no ale z matką naturą nie wygrasz! Jakim cię stworzyła, takim musisz być. Czy to piękny brunet, czy piegowaty rudzielec. Ale on miał niesamowitą charyzmę i zamiłowania artystyczne, nadrabiał wnętrzem. Usłyszał cichy dzwoneczek, ale nie odwrócił się w stronę drzwi, jeśli to Morgane, zauważy go i podejdzie, jeśli nie, Quentin mógłby naruszyć sobie mięśnie szyi zbyt gwałtownym skorzystaniem z obrotnika. Jednak pierwszy scenariusz okazała się słuszny – najpierw dotarł do niego jej zapach, potem zobaczył, jak blat stolika przysłania smukły cień, a następnie poczuł mocny jak na tak małą kobietkę uścisk. O, do tego całus w policzek. Już czuł resztki szminki osiadające na tym niedokładnie ogolonym licu. - Hej, rudzielcu. – Puścił jej oczko i uniósł kąciki ust. W odpowiedzi na jej pytanie położył na stole paczkę papierosów. W czeluściach torby miał jeszcze ze dwie, więc mogli palić do czasu, aż nie wyplują smoły z płuc, a do tego jeszcze trochę brakowało. Zlustrował ją spojrzeniem niebieskich oczu i po około trzydziestu sekundach doszedł do wniosku, że wygląda naprawdę ładnie. Nie, żeby to była rzecz niecodzienna. Oparł podbródek na zewnętrznej części dłoni, a wyprostowaną rękę umieścił na blacie. W ten sposób nie męczył tej obciążonej strapieniami główki i miał idealny widok na Morgane, tak jak i na resztę Sali. Wystarczyło poruszyć oczami, nic trudnego! Uśmiechnął się pod nosem widząc, jak zerka na barek. No tak. Japonia czyli sake, czyli pijaństwo, czyli zapowiada się ciekawa noc. Pokręcił łebkiem ze zrezygnowaniem. - Nie będę dzisiaj moralizatorem, nie mam na to siły. Więc nawet nie rzucę żadnym komentarzem, kiedy zamówisz dziesięć kolejek naraz. Skończył palić papierosa i zgasił go o dno nie tak czystej popielniczki. W duchu rzucił sobie małe wyzwanie, że nie zapali następnego przed upływem dziesięciu minut.
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Zerknęła na niego z lekkim grymasem na twarzy, jej mięśnie twarzy przybrały dziwną mimikę, bowiem dziewczyna zmarszczyła nos, przez co wyglądała trochę "kocio". Sama nie wiem skąd u niej pojawiła się taka reakcja, ale zapewne chodziło jej w głowie czubienie się. Być może zacznie być figlarna, wszystko zależy od jej inwencji twórczej. Pomysł już narodził się w rudej głowie, a po chwili przybliżyła się do chłopaka, żeby tyknąć go w nos.. Ha, jeszcze trzeźwa, a już dziwnie się zachowuje. Morg posiadała dzisiaj predyspozycje do głupawki, chociaż to jest wiadome.. Zaraz wszystko może się obrócić w trzysta sześćdziesiąt stopni. Nagle uszy dziewczyny wytężyły słuch, bo do jej bębenków dotarły pierwsze nuty jakiejś melodii, która była grana na saksofonie. Wydawała się być subtelna i wprawiająca w melancholijny nastrój. Sięgnęła zgrabnym gestem po paczkę papierosów, a następnie z pewnego rodzaju gracją, włożyła papieros do ust, powoli go przypalając stylową zapalniczką na benzynę, jaką kupiła sobie, któregoś dnia w mugolskim sklepie dla palaczy. Lekko odchyliła się do tyłu, zaciągając się pierwszym buchem. Włosy dziewczyny poleciały na jej plecy, delikatnie falując, a ona zaś.. Robiła właśnie idealny okręg z dymu papierosowego. Wróciła do normalnej pozycji, czyli przeplatanki z nóg, siedząc bokiem. Prawa ręka, która trzymała w dłoni jej ukochany nałóg, właśnie opierała się o blat baru. Krukonka puściła oczko w kierunku kelnera, który zaczął na nią patrzeć, odpowiedział jej tym samym gestem, a ona zaczęła chichotać. - Oni chyba o każdej kobiecie myślą, że spotkali kolejny płytki okaz, prawda? - Skierowała pytanie do przyjaciela, lekko mrużąc oczy od dymu. Jej szminka subtelnie rozmazała się wokół ust przez przedmiot, który kolejny raz trzymała między wargami. Azjatyckiej urody kelner podszedł do nich, pytając co zmawiają, Paryżanka więc zamówiła klasycznie jedną lampkę jednego z najdroższych win, patrząc pytająco na Quentina, czy jednak nie miałby ochoty, mógłby się skusić.. Najwyżej dziewczyna będzie mu kolejny raz proponować, gdzieś pomiędzy sączeniem wina, a paleniem. - Pamiętaj, że posiadam coś tak cudownego jak eliksir na ten znienawidzony stan, następnego dnia.. Pamiętaj, że przy mnie możesz zapomnieć o błogim świecie, wkraczając w swobodny stan, przy którym można nieźle zaszaleć. - Popatrzyła na niego jednym z jej hipnotyzujących spojrzeń. Każdy wypad z Morgane był jak bilet w jedną stronę, zgadzasz się na wszystko, ale rano, gdy otworzysz oczy, wszystko może się zmienić. Dziewczyna tak wkracza do umysłu pijanej osoby, tyle wokół zaczyna się dziać, iż następnego dnia rano, nie jest się pewnym, czy aby na pewno, to z czego się pamięta, czy aby na pewno się tyle wariactw zrobiło.. Jednym z takich dużych wykroczeń było złamanie wielu punktów regulaminu szkoły, gdy była jeszcze nieletnia, haha.. Biedny skrzat, a w dodatku jednej nocy wylądowała z najseksowniejszym studentem w Kosmicznej Sali, gdzie bawili się bez grawitacji.. Jednakże, jak robiło się już ostro.. Dziewczyna uciekła, tak jak zawsze to robiła. Nigdy nie pozwoliła nikomu aż tak zaufać, przejść przez tę granice. Miała już tę zasadę od paru lat, której solidnie się trzymała. Ha, chyba robię najlepszy nastrój na forum :3
Quentin Lewis
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : teleportacja, legilimencja & oklumencja
Jego markotność przeplatała się z delikatnym uśmiechem, błądzącym po zbyt kobiecych wargach. Dlatego chłopak tak często zaciskał usta - żeby dodać swojej twarzy trochę więcej pożądanej męskości. Ech, Quentin, Quentin, cóż ty wyczyniasz ze swoją buźką. Poczuł trochę dziwny piasek pod powiekami, więc szybko przetarł oczy i bezgłośnie ziewnął. Atmosfera tego miejsca, dym papierosowy, cienie padające na twarze klientów, tajemniczy półmrok – wszystko działało na niego usypiająco. A niestety ten rudzielec cierpiał na przypadłość, z którą nie był w stanie walczyć. Często zasypiał bez ostrzeżenia, w dowolnych miejscach – w ławce, na krześle, przy kuchence, na śniadaniu (z policzkiem znajdującym się niebezpiecznie blisko jajecznicy), w londyńskim autobusie. Raz nawet zdarzyło mu się zasnąć w trakcie czekania na przejściu dla pieszych. Ale dzisiaj nie chciał zasypiać, więc stwierdził, że musi pić dużo dużo dużo wody. Zimnej. A pieprzyć to postanowienie! Quen sięgnął po następnego papierosa, i mimo faktu, iż nie odpalał go z taką gracją jak Morgane, była w tym pewna zgrabność i wprawa. Zresztą ten rudy chłopczyk posiadał niezwykle smukłe palce (kolejna niezbyt męska cecha), długie i cienkie – w tej chwili te lewej dłoni trzymały papierosa, a te prawej błądziły po nierównościach blatu. Podążył za spojrzeniem Morgane i jego oczy spoczęły na kelnerze. Jaki uroczy, doprawdy. - Mnie się wydaję, że każda kobieta z kolorem włosów innym niż czarny i oczami nieprzypominającymi szparek jest dla nich niemałą atrakcją – powiedział, wypuszczając dym. Zauważył to już wcześniej. Te miny japońskich nastolatków, którzy z rozdziawionymi gębami pochłaniali widok idącej przez ścieżkę grupy hogwarckich studentek bądź uczennic. Dla nich to one były orientalne, a fascynacja nimi wręcz namacalna w powietrzu. Biedni piętnastolatkowie walczący z hormonami. Tyle nieosiągalnego piękna na wyciągnięcie ręki. Raz był świadkiem tego, jak pokaźne stadko Ślizgonek komentowało ich niemal zaślinione oblicza. Naprawdę było mu ich szkoda, w końcu sam był takim odizolowanym, piegowatym nastolatkiem, na którego dziewczyny patrzyły z pogardą. Na szczęście te czasy minęły, a Quen zdążył się trochę wyrobić – wyrósł, trochę wymężniał i, nie ukrywajmy, nie była z niego taka zła partia. Znał to spojrzenie Morg. Ale nie skusi się, o nie! Pokręcił głową mając na ustach lekko wredny uśmieszek. - Nie możesz penetrować mojego umysłu, kochana. Nic z tego nie będzie. Dla mnie duża szklanka wody z lodem i cytryną. – Ostatnie zdanie skierował do kelnera. Opowiastki dziewczyny o tym, że nad ranem nie poczuje niczego złego dzięki cudownemu działaniu jej eliksiru jakoś średnio go przekonywały. Nie chodziło o kaca, piłeś, to cierp. Chodziło tylko i wyłącznie o to, że lubił pozostawiać swój umysł trzeźwym, w końcu poświęcił masę pracy, żeby nad nim zapanować. Bał się tego, że pod wpływem jakiegokolwiek trunku jego myśli byłyby dostępne dla tej garstki legilimentyków, którą mijał na korytarzach. A na to pod żadnym pozorem nie mógł pozwolić. A gdyby taka Morgane, bardziej wprawiona w piciu, wpadłaby na pomysł grzebania mu w głowie? O nie, nie, nie. Tak nie wolno. – A ty pamiętaj, że nie jestem typem, który chce zaszaleć. Przeciwieństwa się jednak przyciągają, moja droga. Odwzajemnił jej wcześniejszy gest i lekko dotknął jej nosa. A co do granic Quena? Nie, jeśli chodzi o kobiety, nie miał zbytnich granic. Co się miało stać, to się stało. Zbyt mocno kochał płeć nadobną, aby wyznaczać sobie jakiekolwiek zasady. Wyciągnął różdżkę i zaczął kreślić w powietrzu jakieś mazy. - Nie boisz się, że w końcu przestanę być miły i następnym razem, kiedy napieprzysz się bez opamiętania, pogrzebię ci w tym rudym łebku?
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Zwinęła usta w podkówkę, otwierając szeroko oczy. Miał rację, europejska uroda była tutaj egzotyczna, pożądana. Stąd kelner ciągle patrzy na Morgane, nawet w tym momencie. Zaczęła więc unikać spotkań spojrzeń z nim, wolała aby przestał istnieć, skupiła więc spojrzenie na swoim rudym towarzyszu. Słuchała jego wypowiedzi uśmiechając się jednym kącikiem ust, robiąc przy tym zagadkowy wyraz oczu. - Nie miałam takiego zamysłu.. Pamiętasz co sobie obiecaliśmy, ucząc się tej zdolności? Nigdy nie "przekopiemy" sobie główek.. Nie ma takiej opcji, a wiesz, że moje słowa są żelaznymi obietnicami.. Możesz mi ufać bezgranicznie, jeśli nie ufasz, trudno.. Sprawdź moje myśli. - Ciągnęła nadal robiąc przerwę - Chciałam, żebyś zobaczył jak to jest, taka lekkość i płynność umysłu. Pomysł tuż po jego urodzeniu, jest realizowany.. Mógłbyś zacząć tworzyć, jeszcze większe cuda! Zgodziłabym się na wszystko, żebyś rozwijał swój talent.. Spróbuj. - Przekonywała Puchona do zabawienia się tejże nocy. Patrząc na niebo, dzisiaj było widać pełnię księżyca, co dodawało uroku tej porze. Nagle muzyka zrobiła się jeszcze bardziej nastrojowa, niż była. Drobne reflektory powoli się włączyły pokazując jasne karnacje kobiet, które miały srebrne włosy, przypominające kolor blond. Poruszały się niezwykle pięknie w takt muzyki, pokazując swoje idealne ciała, chodziły przy stolikach, które zrobiły się tłoczne. Byli też inni czarodzieje, którzy razem ze szkołą się wybrali do Japonii. Każdy mężczyzna wpatrywał się w obfite biusty, oraz talie osy kobiet, które hipnotyzowały swoim sposobem poruszania się, oraz po prostu.. Bycia. Poprawię; Każdy mężczyzna oraz Morgane, wpatrywała się w wile, oszołomiona. Normalnie widziała je w szkole na korytarzu, ale te kobiety... Miały opracowaną taktykę chodzenia pomiędzy stolikami, jedna wskoczyła na blat baru, tańcząc seksownie, zachęcając do napicia się trunku, a po chwili popatrzyła się na rudowłosych, rzucając im oczko i delikatnie wodząc ręką na zaproszenie do skorzystania z alkoholu. - Czy wystarczająco los prosi Ciebie o nagięcie Twojego przekonania? - Zachichotała uroczo, zbliżając się do Quentina, podając mu rękę. Do końca nie wiedziała, czy młody mężczyzna, raczy zareagować.. W zasadzie.. Nie wiedziała w jakim kierunku się patrzy. Światło sprawiało wrażenie dużej mgły, jakby w powietrzu była jakaś zawiesina, a Puchon siedział w najciemniejszym kącie, zaś Paryżanka.. Była oślepiona blaskiem reflektorów, które skupiały spojrzenia na pięknościach... Chwila moment, popatrzyła w górę, a po chwili zdębiała.. Nad nią była wiązka światła, do końca nie wiedziała, co się dzieje, ale zaczęło się jej to podobać. Wypięła się dumnie i obróciła się dookoła swojej osi, na koniec robiąc jakąś seksowną pozę, z której zaczęła się śmiać. W sumie niepotrzebnie.. Jej predyspozycje względem wyglądu, też umiały oszałamiać, no chyba, że ktoś jest zdania iż śmiech dodaje uroku.. Kwestia gustu, prawda?
Zwiedzał kraj. Widział już kilka zabytków. Kilka widoków. Teraz jednak miał ochotę usiąść gdzieś w spokoju. W jakimś odludnym miejscu, w którym mógłby się skoncentrować i może nawet coś napisać? Akurat przechodził koło jakiegoś budynku. Nie wiedział, jaką pełnił funkcję, przecież nie umiał odczytywać tak popularnych tu ideogramów. Poszedłby pewnie dalej, gdyby nie jeden z podpitych tubylców, który wychodząc, otworzył drzwi trochę szerzej, niż było to potrzebne. Wtedy zobaczył, że jest to bar. Co więcej. Wydawał się być "pociągający" Spodobało mu się to, że wnętrze ma taki ciemny, wręcz mroczny charakter. - Może spotkam tu jakiegoś typa spod ciemnej gwiazdy, który zainspiruje mnie do napisania najlepszej powieści ostatnich lat? - zastanawiał się, przekraczając próg. Bez słowa powitania usiadł przy stoliku w kącie, napawając się atmosferą, panującą w tym miejscu. Było tu tak cicho. I mrocznie. Z jednej strony to miejsce odstraszało małą ilością klientów, ale z drugiej, szalenie przyciągało swoją tajemniczością. Czym prędzej wyjął swój szkicownik i zaczął w nim coś kreślić. Miał to być szkic pomieszczenia, później przeniesiony na płótno. Coś w rodzaju "Pokoju Artysty" tego znanego mugolskiego malarza.. Zaraz, jak on się nazywał? Zanim przypomniał sobie, że chodziło oczywiście o van Gogha zdążył naszkicować mniej więcej rozkład mebli, dość wyraźną kreską zaznaczyć kontury pokoju, zamówić Sake. Cztery razy. I wypalić papierosa. Tak. Tutaj mógł w spokoju zapalić, nie obawiając się, że ktokolwiek z kadry pedagogicznej go nakryje..
Lawyers siedział przy barze i aż dziw, że Friday go nie zauważył, kiedy wszedł do baru. Krukon pił już nie trzecią i nie czwartą saki, ale kilkunastą z kolei. Sam nie pamiętał, którą. Ostatnio życie nie było takie łatwe, a alkohol najlepszym przyjacielem człowieka, jak wiadomo! Wyżywienie zagwarantowane przez organizatorów wyjazdu, więc wiedział, że jak w końcu, W KOŃCU, zdecyduje się wybrać na stołówkę, to z głodu nie umrze (zawsze wygrywało lenistwo), ale z drugiej strony na co przeznaczać kieszonkowe? Nie cierpiał bzdurnych pamiątek. Papieros w zębach. Wyciągnął rękę w stronę barmana, który miał tak skośne oczy, że pewnie ledwie przez nie widział Aarona. Z pewnością tylko dlatego stawiał przed nim kolejne drinki, bo chłopak nie był z całą pewnością w stanie, który pozwalał mu na więcej. Dużą rolę odgrywały też pewnie napiwki. Krukon dostrzegł swojego rówieśnika i uśmiechnął się, wychylając kolejny kieliszek. Papieros upadł na bar, a stamtąd na ziemię, więc Aaron wyciągnął kolejnego, przy okazji wysypując dwa kolejne na podłogę. Podniósł je z pietyzmem godnym pijanego człowieka i włożył na swoje miejsce. Jego oddech w połączeniu z ogniem zapalniczki, mógł pewnie wywołać pożar, ale udało mu się tylko odpalić papierosa. Gryzący dym wpadł mu do oczu, więc otarł łzy i podszedł do stolika, gdzie siedział już Ambroge. - Heeejjj - rzucił w jego stronę, rozlewając swoją saki na stół. - Rysuuujsz? - stwierdził oczywisty fakt. - I pyjeszz - dodał, widząc stojącą obok drugą szklankę.
Pytanie mężczyzny, znajdującego się w bliżej nieustalonym położeniu, wyrwało go z, jak to nazywał "Artystycznego Amoku". Przerwał sporządzanie swojego rysunku, wychylił wzrok znad szkicownika i rozejrzał się po pomieszczeniu. Nie trudno było znaleźć osobę, która go zaczepiła. Wszak w całym barze była może jedna osoba, która mogłaby się nim zainteresować. Ciemnowłosy, ze starannie ułożoną fryzurą, siedzący przy barze chłopak. I to całe zamieszanie, które koło siebie zrobił. - Paaaapieeerooosyy na podłodze! - jęknął w duchu. Na widok tak dobrze znanych sobie wyrobów tytoniowych, sam sięgnął do torby, by wyjąć z niej paczkę. Sięgnął do kieszeni koszuli, wyciągnął z niej zapalniczkę, odpalił fajkę. Kilka sekund później w jego klaustrofobicznie małej przestrzeni barowej, znajdowały się kłęby dymu, ulatującego do góry, w stronę sufitu. Przez cały czas zastanawiał się w głowie, czy odpowiedzieć na jego pytanie, czy też zignorować. Był pijany.. A co jeśli szukał kłopotów? - Piję, jak widać... - uśmiechnął się szeroko, łapiąc mimowolnie za kieliszek, by sprawdzić, czy są w nim choćby pozostałości alkoholu. Niestety.. Zamówił więc kolejne dwie kolejki, tak na zaś, po czym wrócił do swoich zajęć. Przyjrzał się raz jeszcze miejscu, które właśnie zaczął kreślić. Przyglądał mu się, a jego ręka, jakby mimowolnie poszła w ruch. Co jakiś czas tylko zerkał na kartkę, chcąc zobaczyć, czy wszystko jest w miarę wiernie odwzorowane oraz podpitego chłopaka, zapewne z Hogwartu (wyróżniał się na tle miejscowej młodzieży - nie był skośnooki, ubierał się inaczej.. etc.), sprawdzając czy nie przygląda mu się. Bardziej kierowała nim jednak ciekawość, czy uczeń ponownie zrobi jakiś bałagan. Sprzyjające okoliczności, towarzyszyły chłopakowi - ów uczeń siedział, zwrócony do niego plecami. Pomieszczenie było ciemne, a w kącie, w którym się znajdował światła było jeszcze mniej. Szczęśliwie na tyle, że mógł dopatrzeć się wszystkiego w swoim szkicowniku.
Lawyers przyjrzał się uważniej szkicom krukona. Nie mógł powiedzieć, że widział zbyt dobrze, szczególnie w tak słabym świetle i przez tak gęsty dym, ale dostrzegł kontury baru, który zdążył już doskonale poznać. Co go najbardziej zdziwiło, to fakt, że nie było tu żadnych kobiet. Nie wolno im chyba było przebywać w takich miejscach, albo po prostu stroniły od nich, w imię zdroworozsądkowego podejścia. - Ładne - stwierdził. Mówił powoli, ze skupieniem, uważając, że w ten sposób będzie wyglądał na mniej pijanego, co oczywiście było kompletną bzdurą. - Napjjj sie ze mną Friday! - powiedział podniesionym głosem, po czym uniósł swoją szklaneczkę z saki w jego stronę. Nie uronił ani kropli. Zaciągnął się dymem swojego Marlboro i wypuścił dym nosem. Odkaszlnął. Słabe miał płuca. Rozumiał artystów. Sam był artystą. Poniekąd. Z jednej strony doskonałym, zręcznym iluzjonistą, z drugiej: świetnym skrzypkiem i niezłym gitarzystą, chociaż nadal twierdził, że gra do dupy. Mimo wszystko: nie grywał typowych klasycznych kawałków, czy ogniskowych piosenek, grał coś swojego, coś z wpływami mugolskiej muzyki lat siedemdziesiątych, osiemdziesiątych, połączonych z nutką oudsiderstwa, samotności i rozpaczy. Dało się to wyczuć w niepewnych pauzach, przyspieszonych triolach, rozedrganych taktach i przeciąganych repryzach. Całe życie. Spojrzał chłopakowi prosto w oczy. Zachowywał skupienie i powagę. - Nie wdziaem Cie tu wsześnie. - Zmarszczył brwi.
- Ja Ciebie też.. Stąd ciekawi mnie, skąd znasz moje nazwisko? - spytał chłopaka, który nie wiedzieć w który momencie dosiadł się do niego. Przecież dopiero, co był przy barze. Czyżby to papierosowy dym w tym wątłym świetle, aż tak ograniczał widoczność? Cóż, jemu to zbytnio nie przeszkadzało. I tak nie miał co robić. A pić samemu? Przecież to nie wypada! Inna sprawa, że może zostać źle odebrane. A na tym mu nie zależało.. W zachowaniu chłopaka denerwowała go w zasadzie jedna rzecz - spojrzał na jego rysunki. Nie było by w tym nic złego, ale fakt, że były nieskończone.. Podobno przynosi to pecha. - A napije się z chęcią! - uśmiechnął się do swojego nowego, najwyraźniej niezbyt trzeźwego, kompana. Wyciągnął swoje ukochane Camele i położył je na stole. W razie, gdyby chciał zapalić coś innego, niż zazwyczaj. Gestem ręki nakazał barmanowi polać.. jeszcze kilka dobrych kolejek. - No, ale co rozumiesz, przez pojęcie "tu"? - zapytał po krótkiej chwili skupiając całą swoją uwagę na tym gościu. Właściwie wydawał się w jakiś sposób zabawny. No i miiał jedną cechę, której Amb nie posiadał - umiał się zabawić. Może upijanie się do nieprzytomności nie jest najlepszym sposobem na relaks, ale liczył się fakt. On zawsze tłumił wszystkie problemy w sobie. Aż w końcu nie wytrzymywał.. Wtedy najczęściej coś napisał, albo namalował..
- Myślaem, sze Tfoje nassswisko, jest powszechnie snane. - Odbiło mu się, więc zasłonił usta. Kwiaty. Ehhh... I kobiety. Ehhh... Gdyy miał teraz kobietę! Ilesz to wódki dziś się pszelało? Ilesz to smutków zabiooo... powtószyłby to, gdyby miał taką moszliwość... hik. Musiał z kimś pogadać. Właściwie ucieszył się, że spotkał wreszcie kogoś, kto mówi płynnie w jego języku. Na dodatek faceta, kumpla, kogoś, kto zrozumie problem od tej właściwej strony. - Pokłucieem sie z kobietą... - Głowa zwisła mu bezwładnie. Dokończył szybko swojego drinka i sięgnął po kolejnego, którego gestem ręki zamówił od kelnerki, przynoszącej kolejne kolejki do stolika. Spojrzał nieco rybim, nieprzytomnym wzrokiem na swojego kompana. Z na wpół otwartymi ustami wpatrywał się chwilę w niego, po czym wyciągnął swoją paczkę marlboro i poczęstował Ambroge. Wcale nie bawił się doskonale. Raczej zapijał smutki i rozważał możliwości wyjścia z tak podłej sytuacji. Pomijając fakt, że Corin okazała się być dziwką i wilkołakiem, to jeszcze puszczała się z nauczycielem. Wspaniale! Niezły początek. Stężał, szklanka pękła w jego dłoni, kalecząc jego rękę i rozlewając dookoła saki. Zadrżał, gdy poczuł ból, ale zacisnął tylko zęby. Wściekłość. Na świat, na wszystko dookoła. Na siebie. Żal. Do siebie. Głównie. Przestał już myśleć o tym, jak to naprawić - nie widział wyjścia, poza tym był zbyt pijany. Teraz po prostu pogrążał się w niemej furii i rozpaczy. - Mówię dosłownie, Friday. - Głowa ponownie mu opadła. Wpatrywał się w resztki szklanki.
- Moje nazwisko? Powszechnie znane? - zdziwił się. W duchu jednak uśmiechnął. W prawdzie nie zależało mu na sławie. No, chyba, że miałby być uznanym malarzem. Ale, żeby wszyscy znali jego nazwisko? Nie. Przesada. Nie mogli go znać wszyscy. Po prostu kilku Ślizgonów naśmiewało się z jego weekendowego nazwiska.. A chłopak, wyraźnie pijany, palnął po prostu, nie zdając sobie sprawy z wagi swoich słów.. Złapał za kieliszek i wypił całą znajdującą się w nim Sake. Pokłócił się z kobietą.. Czyżby miał pełnić nie tylko rolę kompana przy kielichu, ale i przyjaciela, któremu można się zwierzyć? No cóż.. Skoro chłopak podjął już temat.. - Pokłóciłeś? O co? I to twoja kobieta? - zagaił. Skoro już zaczął. A poza tym, to było najważniejsze pytanie. Potem mógł już tylko dopytywać o szczegóły konfliktu.. W międzyczasie zamówił kolejne cztery kolejki. Dla nich obu. Spalił też dwa papierosy. Kątem oka zerkał na swój ukochany szkicownik, który teraz chętnie zapełniłby kolejną wizją artystyczną..
Mieszał kolistymi ruchami ręki, zawartość swojej szklanki. Mlasnął i oblizał wargi. Zmarszczył brwi, jakby nad czymś myślał. Nie chciał mówić zbyt wiele, ale z drugiej strony POTRZEBOWAŁ kumpla. Nie ckliwej koleżanki, tylko kolesia, który wypije z nim sake i pogada po męsku. Potrzebował się do kogoś odezwać, a Ambroge nie uważał raczej za osobę perfidną i odrażającą. Do siebie miał żal. Czuł obrzydzenie. Z jednej strony do siebie, za to, co zrobił z Corin, z drugiej: do niej, za to, kim była. Wcale też nie chodziło o jej kudłaty sekret, chociaż mówiąc szczerze... ehhh... przerażało go to. Podniósł wzrok na chłopaka. - Zrobiłem coś niewybaczalnego. Wbrew jej woli, wykradłem z jej głowy, - przytknął palec wskazujący do swojej skroni, - myśli. - Nachylił się w stronę chłopaka, kończąc zdanie w dość dramatyczny sposób. Zaśmiał się z goryczą. - Jej sekrety, największe sekrety. - Pokręcił głową i przetarł twarz dłonią. Wypił na raz kolejną kolejkę. Był dość zaprawiony i nie obawiał się o to, jak skończy, z resztą - to nie miało znaczenia. Teraz reprezentował typowy model rozdartego faceta, który musi utopić swoje smutki we flaszce, co z resztą właśnie robił. Westchnął. - Nigdy nie była i nie będzie moja - stwierdził, patrząc tępo w przestrzeń, niczym w pustkę przed sobą. Usta mu zadrżały. Pomimo wypitej ilości alkoholu - ta myśl najbardziej go przytłaczała. Już nigdy nie będzie mógł poczuć jej bliskości, jej czułego dotyku, smaku, ekstatycznego pożądania, które rodziło się z napięcia pomiędzy nimi. Co też on uczynił? Nie umiał tego naprawić. Pierwsza łza. Nawet nie próbował jej ocierać. Prawdziwy facet nie boi się przyznać do szczerych łez. Upił łyk kolejnego drinka i zapalił kolejnego papierosa. Kolejka za kolejką, aż padnie tutaj trupem. Może się nie obudzi i nie będzie musiał o tym wszystkim myśleć? A przede wszystkim o głupiej mordzie Scotta, który dotykał Corin, który bezcześcił ją. Myśl, która wypełniała go wściekłością tak wielką, że nawet jego wrodzone opanowanie ustępowało. Pękały w dłoni szklanki, a on miał ochotę zgarnąć wszystko ze stołu, zacząć bić pięściami w mur, aż połamałby kostki, a potem pójść tam, do niego i rzucić na niego klątwę Cruciatusa, aż uklękły u jego stóp i przez łzy bólu błagały o wybaczenie. Krukon nie miał zamiaru wybaczać. Pozostała tylko pustka. I rozpacz. Krótki rzut okiem na rysunki towarzysza. Inni mieli swoje życie, swoje problemy, a on zawsze, ZAWSZE musiał ładować się w największe gówno albo nie nazywałby się Lawyers.
Chłopak potrzebował się wygadać. Ewidentnie. Rozumiał to doskonale. Każdy człowiek musi czasem otworzyć się przed kimś, wyżalić, zrzucić z siebie choć część ciężaru, który go przytłacza. No i przy okazji upić się do nieprzytomności. Potem obudzić się w jakimś obcym miejscu, wrócić do domu, stwierdzić, że już koniec użalania, po czym opróżnić kolejną butelkę.. Patrząc na Aarona miał wrażenie, że tak to się właśnie skończy. Ale nie negował go. Znajdował w nim kogoś w rodzaju towarzysza w niedoli. Nie tak dawno temu on sam miał problemy z kobietą, których do końca jeszcze nie rozwiązał. Jego Sara kurwiła się ze wszystkimi.. Tylko jego nie chciała choćby, pocałować. Czemu? Bo jest inny, taki.. Czysty w porównaniu z innymi. Właśnie dlatego. Nie chciała zwyczajnie tej czystości zniszczyć. Nie byłoby w tym problemu, gdyby nie fakt, że po każdym spotkaniu z nim szła do łóżka z jakimś przypadkowym facetem.. Tak to już jest. Człowiek najczęściej zakochuje się w osobach, w których nie powinien. - Myśli? - powtórzył zdziwiony. No tak, to można zrobić. Służą do tego specjalne techniki. Ale bogowie.. Co ona zrobiła, że musiał się uciekać aż do takich rzeczy? Zdradzała go? Chłopak chciał napić się, w celu "oczyszczenia umysłu". No tak. Wypili już wszystko. Zamówili więc kolejne kolejki. Tym razem hurtem - po siedem na łepka. Kiedy chłopak powiedział, że nigdy nie będzie jego, wszystko stało się jasne. Zdradzała go. Tak. Zdradzała. Wzrok chłopaka, utkwiony w gdzieś w eterze mówił wszystko. Zatem był mu bliższy, niż myślał. Wyciągnął papierosa. Nie spostrzegł kiedy spalił dwa pod rząd.. - Wiesz.. - nie wiedział co powiedzieć. Miał ten sam problem. I nie potrafił go rozwiązać.. - Kurwa. Stary. Poważnie chcesz płakać z powodu kobiety? - spytał, widząc łzy na jego policzku - Zamiast płakać i użalać się nad sobą, pokaż jej, że potrafisz być szczęśliwy. Że nawet jeśli była dla Ciebie całym światem, to umiesz, słyszysz kurwa, umiesz być szczęśliwy, pozbierać się i żyć dalej..
Gorzki uśmiech na twarzy. Sięgnął drżącą dłonią po szklankę - w końcu nie jadł cały dzień. Upił kolejny łyk. Przełknął trunek, który palił przełyk, palił kubki smakowe, palił wszystko to, co zalegało w jego głowie. Każda kolejna szklanka rozcieńczała jego smutki na jakiś czas. Dawała błogość i oderwanie od rzeczywistości. Tak było po prostu łatwiej. Spojrzał na krukona spokojnie. Jego spojrzenie było z chwili na chwilę coraz bardziej nieobecne, pozbawione uczuć i zrozumienia, a jednocześnie dzikie. Ogarniała go chęć działania. Chore myśli, które rodzą się w chorej głowie, w mózgu zalanym alkoholem. Myśl, że mógłby wziąć jedną z butelek, taką wypełnioną prawie czystym alkoholem, a następnie pójść do domku Scotta i spalić go żywcem, ratując tylko Corin. - Myśli, tajemnice... - potwierdził. Słyszał zrozumienie w tonie głosu chłopaka, widział to w jego oczach, które świeciły niczym opale w ciemności kącika, w którym się znajdowali. - Poniekąd masz rację - powiedział, wyciągając w jego stronę. - Ale... - zaczął, odrywając wskazujący palec od szkła i celując nim w stronę chłopaka. - Tyko poniekąd. - Wlał zawartość szklanki do gardła i skrzywił się lekko. Syknął. - Dobry tu mają akohol... - Kaszlnął kilka razy i otarł usta wierzchem dłoni. - Wiesz, że to tak nie dziaa. - Spojrzał mu ze smutkiem w oczy. - Dobrze wiesz, że tak sie nie da, hik. - Czknął i wciągnął głośno powietrze nosem. - No to... na pohybel skurwysynom! - Stuknął swoją szklanką w jego, wznosząc toast.
Dobrze. Wiedział doskonale. Doskonale wiedział, jak to dziaa. Gdyby to było takie proste, to może teraz sam nie byłby taki smutny i zły? Pieprzone życie. Pieprzone. Pieprzone dziwki. Te wszystkie szmaty, które myślały tylko o tym, z kim tu następnym iść do łóżka.. Nie generalizując, bo wielu facetów też tak myślało. Osobiście tych nie cierpiał jeszcze bardziej. Szczególnie, kiedy ofiarą takiego "gościa" padała jakaś wrażliwa osóbka. Biedna. Wykorzystana, potem rzucona.. - Na pohybel! Kurwa! - wzniósł swoją szklankę i stuknął nią z naczyniem chłopaka. Po chwili przez jego gardło i przełyk wprost do żołądka wpadł trunek, który bardzo go rozgrzał. Choć teraz było mu za gorąco. Postanowił otworzyć okno. Wstał, w głowie mu zawirowało, otworzył ów okno, a fala świeżego powietrza nieomal przyprawiła go o mdłości. No, mocnej głowy to on nie miał. Przynajmniej nie na tyle mocnej, żeby konkurować ze swoim kolegą. - Ech.. Ty nędzo ludzka.. - rzekł do siebie, wypijając kolejną kolejkę. W głowie powoli zaczęło mu szumić. Spojrzał na chwilę na chłopaka, który nie wiedzieć czemu miał coraz dziwniejszy wzrok.. Tak jakby w głowie układał sobie jakiś plan działania. Miał tylko nadzieję, że ów plan będzie polegał na zapomnieniu o tej dziewczynie.