Spacerując po centrum parku, możesz natknąć się na ukrytą w gęstwinie żywopłotu ławeczkę - idealne miejsce do chowania się, szczególnie przed palącym słońcem.
W Hogsmeade działy się rzeczy ważne. Ważne przynajmniej dla Benja. Było to miejsce schadzek uczniów i studentów Hogwartu, gdzie próbowali znaleźć azyl. Niejednokrotnie to tutaj zaczynały się rozprzestrzeniać plotki. Część z nich rozprowadził sam Benj. Uwielbiał to robić. Dlatego w Hogsmeade miał kilka stałych punktów wizyt. Jednym z nich była ukryta ławeczka. Niejednokrotnie zdarzyło mu się przyłapać w tym miejscu pary, które słodko ze sobą flirtowały. Tym razem jednak trafił tylko na jakąś rudą dziewczynę, którą szczerze mówiąc widział pierwszy raz w zyciu. Musiała być typem dziewczyny, która nie wychodzi ze swojego dormitorium. Albo biblioteki. O tak, wyglądała na typową mieszkankę biblioteki. Teraz będzie trzeba się stąd szybko zmyć. Zanim jednak zdążył się odwrócić zauważył, że dziewczyna na niego spojrzała. - No pięknie - pomyślał.
Spojrzała na przybysza. Pewnie wyglądam dosyć dziwnie... Przedstaw się, ładnie uśmiechnij i odpowiadaj na pytania - zeskoczyła z ławki, schowała szkicownik, odgarnęła włosy do tyłu, uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę. - Mam na imię Willow. Uprzedzam twoje późniejsze pytania: nie siedzę ciągle w bibliotece, ani w dormitorium, mam rodzeństwo: starszego brata i młodszą siostrę, jestem z Yorkshire, moja matka jest mugolką i lubię rysować - wyciągnęła plik kartek. Chłopak wydawał się być lekko zmieszany.
Zaczyna się. Ona chyba naprawdę jest opętana. Może by się tak teraz teleportować na jakąś inną ulicę? Przecież ona go przez te kilka chwil zamęczy. - Wiesz, że możesz zaczarować ołówek, żeby sam za Ciebie rysował? - zapytał ironicznie i zaczął się śmiać w myślach. Boże, jaka ona była naiwna. W ogóle nie wiedziała jaki świat jest brutalny. - Pewnie nie wiesz, przecież jesteś pół mugolem. - dodał po chwili i zaczął się zastanawiać czy aby nie przesadził. Nie był pewien, ale mogła mu za to grozić jakaś kara w szkole. Podobno prefekci byli ostatnio bardzo cięci na dyskryminację szlam. Ale co go to obchodziło? Oni mieli prawo ich bronić, więc on miał prawo ich atakować. Albo coś w ten deseń.
Poczuła się dotknięta, jak on mógł tak mówić. Może zaczęła zbyt nachalnie? Ale i tak nie miał prawa jej tego wypominać. - Tak, wiem, że mogę zaczarować ołówek, aby sam rysował, jednak większą satysfakcję daje mi obraz narysowany własnoręcznie. Zależało jej, na zbudowaniu co najmniej przyjaźni, choć z jednym chłopakiem. Wiedziała, że na bliższe kontakty nie ma co liczyć. - Przepraszam, zaczęłam zbyt nachalnie. - wyciągnęła rękę i spojrzała na niego swoimi niebieskimi oczami.
Benj nie zdawał sobie sprawy nawet z tego jak naiwną dziewczyną była ta ruda. Za dużo w niej było współczucia i radości. Bał się, że niedługo ktoś go z nią zobaczy. Co miałby wtedy zrobić? Na teleport byłoby za późno. Cóż. Trzeba skończyć tą znajomość tak gwałtownie, jak się zaczęła. - Wybaczę, ale nie zapomne - powiedział słysząc przeprosiny dziewczyny. Nie zareagował jednak na gest pojednawczy. Bał się, że dziewczyna stanie się jeszcze bardziej nachalna. - To Twój kochanek ze snów? - zakpił widząc, że dziewczyna rysowała wcześniej jakiegoś mężczyznę.
Spojrzała na niego z nienawiścią. -A co cię to obchodzi?! Daj mi spokój wracam do zamku. Żałuję, że cię kiedykolwiek poznałam! - piątoklasistka odwróciła się i pobiegła przez park. Po paru metrach przystanęła, nie miała już sił biec dalej. Co on sobie o mnie pomyślał? Że patrzę na świat przez różowe okulary? Wiem, co to znaczy być lekceważonym, być pomiatanym... w tych rozmyślaniach wstała i spokojnym krokiem doszła do zamku, i udawała, że w ogóle nie wyszła z uczty.
Spotkanie z Phoenix było dla Enzo nieoczekiwanym uśmiechem losu. Potrzebował w tym momencie kogoś, z kim mógłby porozmawiać, a do tej pory jedyną taką osobą była dla niego Shenae. Tyle, że trudno byłoby zwierzać jej się z jego kłopotów z okazywaniem uczuć, prawda? A Nix… Nix była do tego idealna. Może miałby jakieś wątpliwości czy jest właściwą partnerką do rozmów tego typu, ale ona wiedziała o nim naprawdę dużo, czasem nawet aż nadto. Począwszy od jego problemów rodzinnych, aż po zupełne pierdoły takie jak to jak potrafi całować czy co lubi podjadać podczas nauki. Wiedziała też jaki lubi alkohol, więc o to akurat Enzo się nie martwił. Wybrał na ich spotkanie jakieś niekoniecznie dobrze znane innym miejsce, a jakie on zdołał bez trudu odkryć podczas swoich zwyczajowych podróży przez świat, kiedy to nie potrafił usiedzieć na miejscu, ustawicznie przesiadując na zewnątrz. Zszedł do holu trochę za wcześnie i właśnie tam oczekiwał dziewczyny, nim poprowadził ją do parku, aby mogli pobawić się tam w typową parkę ochlapusów. Żul i żulietta nadchodzą. - Przełaź. - mruknął do Phoenix, kiedy wyczaił przerwę w żywopłocie, a kiedy przelazła przez nią, on podążył jej śladem, docierając bez trudu do ławki. Spoczął na niej, spoglądając na dawną ofiarę swojego wykorzystywania z… ciekawością. - Więc o co chodziło z tym mostem? - zapytał wprost, w istocie bardzo zainteresowany czy koleżance czasem coś się nie przywidziało.
Nix lubiła Enza. Jeszcze kilka lat temu kochała się w nim bez pamięci. Zrobiłaby dla niego wszystko, dlatego tak często robiła za niego zadania z znienawidzonych przedmiotów. Jednak pomimo jej zauroczenia chłopakiem pomiędzy nimi wykwitła swojego rodzaju przyjaźń, może i niecodzienna, ale ten chłopak jako jedyny akceptował ją w całości mimo jej tuszy. Teraz z nowym ciałem, nowym nastawieniem i nowymi przeżyciami, jakoś nadal nie potrafiłaby przejść koło niego obojętnie. Lubiła go i jego towarzystwie, choć po jej wielkim i niespełnionym uczuciu pozostało tylko lekko tlące się palenisko. Jego list dostała praktycznie chwile po tym, jak wróciła z rodzinnego miasta. Musiała zjawić się tam na podział majątku jej rodziców między nią i jej rodzeństwem. Ona dostała pieniądze, siostra mieszkanie a brat działkę i taki układ im odpowiadał. Nix nie chciała być przywiązana do miejsca, w którym nie miała już nic, co by ją trzymała. Była jedną z trojaczków, ale nigdy nie złapała dobrego kontaktu z rodzeństwem, wręcz przeciwnie, jej brat z siostrą rozumieli się bez słów, ona zaś zdawała się zawadzać. Zjawiła się przed szkołą i tam spotkała się z Peruwiańczykiem, który poprowadził ją w stronę tylko sobie znanego miejsca. Ona zaś w plecaku, który dyndał zawieszony na jej ramionach niosła butelki z alkoholem, które raz na jakiś czas stuknęły o jedna o drugą dając o sobie znać. Przeszła przez żwyopłot i w czasie gdy on siadał ona zrzucała z ramion plecak. Sięgnęła do niego i podała mu alkohol a po zadanym pytaniu spojrzała na niego z wyrzutem, jakby pytając czemu się zgrywa. -Prawie zaliczyłam orła bo siedziałeś rozciągnięty jak królewicz na trawie. - oznajmiła tonem, który jasno sugerował by przestał się zgrywać z niej i nie podkładał jej więcej nóg.
Dobrze, że Enzo był wtedy tak mocno skoncentrowany na dostaniu się do Wielkiej Brytanii. W przeciwnym wypadku, mógłby być całkiem nieprzewidywalny, gdyby posunęli się dalej w swoich postępkach. Phoenix była zakochana, a on zwyczajnie szedł do celu po trupach. Dobrze, że nie był w tym taki dosłowny, ale, mimo wszystko, ich znajomość mogła skończyć się różnie. Albo związkiem, albo krzywdą Nix. Nie wiedział co się stało, kiedy tak nagle zniknęła, a chociaż zabrzmi to okrutnie, Enzo zwyczajnie nie potrafił wtedy się nad tym zastanawiać. Poznawał Ettore, starał się zaakceptować go jako swojego brata bliźniaka, a jednocześnie dążył do tego, aby spacyfikować D’Angelo. Wtedy w życiu nie powiedziałby, że za parę miesięcy będzie mógł pocałować ją na szczycie Quidditchowej pętli. Tak samo jak nie podejrzewałby, że będzie w stanie przynieść ze sobą to, co w istocie miał teraz w kieszeniach. Muskał palcem krawędź zdjęcia, spoglądając jak dziewczyna wyciąga alkohol, który zaraz od niej przyjął. Wziął się za otwieranie butelki w normalny sposób. Odkleił wierzchnie zabezpieczenie i właśnie szukał po kieszeniach różdżki, aby odkorkować napitek, kiedy to Gryfonka podzieliła się z nim czymś w istocie zaskakującym. Popatrzył na nią w taki sposób, jakby zwariowała. - Nie przypominam sobie. - powiedział po prostu, w istocie czując, że to jakaś krzywa akcja, ale domyślał się już w czym może być rzecz. - Kiedy to było? Zapytał, ale bardziej z przezorności, aniżeli z całkowicie uzasadnionej potrzeby. Na pewno spotkała Ettore, ale żeby do tej pory nie nadążyć za tym, że w istocie Halvorsenów jest dwóch, zwłaszcza, skoro byli na jednym obozie przygotowawczym? - Jesteś pewna, że się nie pomyliłaś? Wiesz, mogłabyś czasem zerkać na mundurki. - puknął ją zaczepnie palcem w miejsce ponad piersią. Nigdy nie zastanowiło jej to, że czasem widuje go z godłem Gryffindoru, a innym razem Ravenclawu? Wrócił do otwierania alkoholu. Odkorkował go zaklęciem, wyciągając szyjkę w stronę Nixie. - Panie przodem.
Nix nigdy nie zakładała, że między nią a chłopakiem dojdzie do czegoś więcej. Wcześniej sądziła, że na niego nie zasługuje, że nie była wystarczająco dobra. Potem uczucie jakby wygasło trochę, a ten lekko rozpalił je już tutaj w Hogwarcie, bieg wydarzeń sprawił jednak, że wszystko potoczyło się inaczej. A ona, mimo, że udawała, że nie, nadal czuła, że nie jest wystarczająco dobra. I nie była tu już mowa tylko o Enzo, a o kimkolwiek innym kto pojawiał się w jej życiu. Wpojone za dzieciaka przeświadczenie, trzymało się jej do dzisiaj, pomimo niewypowiedzianego życzenia, by znikło razem z kilogramami, których się pozbyła. Zmieniła się z zewnątrz i choć podszkoliła się w grze aktorskiej, to w środku nadal była rozbita na części, które ciągle próbowała poskładać do kupy. W ostatnim czasie Nix też nie miała chęci na spotkania z kimkolwiek, bardziej oddawała się wyniszczaniu samej siebie i spotykaniu się z zdecydowanie nieodpowiednimi osobami. Potem zaś musiała odwiedzić rodzinne strony i tak znów, z nikogo winy, kontakt im się urwał. Cieszyła się, że Enzo napisał. Nie miała zamiaru mu się żalić, chciała spędzić miłe popołudnie w stylu żuliety i żula-historia prawdziwa. -Kilka miesięcy temu. - odpowiedziała niepewnie wzruszając ramionami. Co obozu zaś się tyczy, Nix jako jedyna chyba z całej ich szkoły nie uczestniczyła w obozie. Po otrzymaniu zgody od dyrektora i organizatorów zjawiła się konkretnie na konkursie, czas który inni przeznaczali na przygotowanie ona przeznaczyła na zrzucanie kilogramów. Dlatego też, nie miała zielonego pojęcia o tym, że po świecie chodzi bliźniak Halvorsena, choć przyznać musiała, że jego zachowanie pod mostem zdecydowanie wydawało jej się inne. Nix zerknęła na godło na jego piersi i w swoim zwyczaju zmarszczyła nos w geście, który niekoniecznie jej się podobał. Właściwie bardziej go nie lubiła, choć niektórzy uważali go za uroczy. - Jasne, teraz mi powiesz, że po tym świecie chodzi Twój brat bliźniak i jest w tym samym domu co ja. - mruknęła jednocześnie niedowierzająco i sceptycznie, łapiąc za butelkę, którą wystawił w jej stroną. Upiła z niej porządne dwa łyki i skrzywiła się lekko, gdy alkohol przemknął przez jej gardło. Usiadła na ławce obok. Ale oczywiście, że nie jak normalny człowiek. Usiadła na niej po turecku, odwracając się w stronę chłopaka i wyciągając w jego stronę butelkę. - I co dalej? Może jeszcze się zakochałeś przez ten czas, który nie rozmawialiśmy?. - palnęła, właściwie nie wiedząc dlaczego. Może po prostu była ciekawa, czy Enzo nadal jest dostępny, choć to i tak nic nie zmieniało. Lepiej było wyobrażać sobie, jak świetnie mogłoby być, niż psuć to w realnym życiu. Poza tym, litości, Faaras, przecież dałaś już sobie z tym spokój. Czyż nie?
Dziwna sprawa, można by rzec. Enzo zupełnie nie ogarniał o co mogło chodzić z tym mostem. Potknęła się o Ettore i… co? Nie rozumiał tego, a chyba nie było dane mu się tego dowiedzieć. Trochę się naburmuszył, kiedy dziewczyna sięgnęła po butelkę alkoholu. - Pewnie nie zawróciłaś uwagi na jego czoło. - zauważył, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że powiedział to trochę gniewnie. Nie lubił, kiedy ktoś poddawał w wątpliwość jego słowa, także ta reakcja była całkowicie zrozumiała. Machinalnie przesunął dłonią po bliźnie zdobiącej jego prawy łuk brwiowy. Miał ich jeszcze kilka, ale ta była dla niego tak charakterystyczna, że zupełnie paliła jakiekolwiek szanse na udawanie swojego Gryfońskiego bliźniaka, a wtedy jeszcze nie był aż tak mocny z transmutacji, aby chcieć ją ukrywać. Wyciągnął z kieszeni zdjęcia. Tak w zasadzie to nie miał tam tylko tych fotografii, które przypominały mu o wspólnych chwilach z Nix, a jakie chciał jej przypomnieć. Miał tam też zdjęcie Shenae, które zrobił jej ukradkiem swoim magicznym aparatem podczas meczu Quidditcha. Miał je zaprezentować koleżance tuż po tym, jak przyznałby jej się do swoich problemów z wyrażaniem uczuć. Znalazło się też jedno wspólne zdjęcie. Dwóch Halvorsenów, a pośrodku czarnowłosa pani prefekt. Zeszłoroczne urodziny. - Zobacz. - zaprosił ją do pochylenia się nad fotografiami. - Nadal mi nie wierzysz? Nie potrafił powstrzymać się przed zrobieniem oburzonej miny, chociaż przecież wcale nie musiał, a potem nagle się zaczerwienił. Wziął od dziewczyny butelkę, bardzo szybko wlewając w siebie niemalże pół szklanki alkoholu. Może w ten sposób doda sobie odwagi. - Tak jakby… - rzucił, oddając jej napitek, a samemu rozgarniając palcami zdjęcia. Tuż obok całujących się Enzo i Phoenix, znalazła się teraz Shenae, lecąca na miotle. Zaciął palcem ich wspólne zdjęcie, dzięki czemu linia zagięcia rozdzieliła jego i Nixie. Symbol zupełnego zamknięcia tamtego rozdziału?
Cóż, nie została poinformowana i podczas spotkania pod mostem też nie badała dokładnie wyglądu chłopaka nie dopuszczając myśli, że może rozmawiać z klonem swojego znajomego. Nix nie miała w zwyczaju rozwodzić się nad sytuacjami. Co było, minęło, nauczyła się też wypierać z pamięci rzeczy, czy też zdarzenia, które jej nie odpowiadały, także czasem odkrywała, że miała luki z danego okresu, co świadczyło tylko o tym, że nie działo się w nim nic, co było warte, by to pamiętać. Niestety straciła trochę też kontrolę nad tą czynnością i czasem nie pamięta czegoś, co zapamiętać by chciała. Nie o tym, jednak miała się teraz rozwodzić. Po słowach krukona spojrzała na jego czoło i na bliznę ciągnącą się nad łukiem brwiowym, którą znała bardzo dobrze i dopiero teraz zdała sobie sprawę, że uznaje ją za tak integralną cześć jego wyglądu, że to właśnie ona powinna pomóc jej w uświadomieniu sobie, że rozmawia z bliźniakiem chłopaka. -No nie. - przyznała w końcu przygryzając lekko wargę, z wyrazem winy na twarzy. Głupio jej się zrobiło, że nie rozpoznała przyjaciela, czy też nie ogarnęła faktu, że właśnie nie rozmawia ze swoim znajomym. Nachyliła się nad zdjęciem z zaciekawieniem. Fotografia przedstawiała Enza i chłopaka wyglądającego praktycznie tak samo, pomijając właśnie bliznę na łuku brwiowym. Powróciła do poprzedniej pozycji i uniosła dłonie w geście poddania. - Wybacz. - przeprosiła, a następnie pokręciła głową i dodała. - No nieźle. - nigdy nie spodziewała się, że krukon tak ją zaskoczy. Zerknęła na zdjęcie ponownie i dostrzegła jedno przedstawiające ją i jego, zatrzymała na nim wzrok na chwilę dłużej, a kącik jej ust mimowolnie uniósł się ku górze na wspomnienie tego zdarzenia. Enzo już tu w Anglii dotknął, jak myślała Nix, zamkniętego tematu. Jakby wkładając patyk w spokojnie mrowisko. Faaras myślała, że etap zadłużenia w nim ma za sobą, a pocałunek który jej wtedy sprezentował uświadomił jej, że nadal czasem zdarzało jej się o nim myśleć w innych kategoriach. Czuła jednak podskórnie, że między nimi więcej się już nie zadzieje, gdyby Enzo chciał od niej więcej, sięgnąłby po to. W tej chwili pozwalał jej wisieć w zawieszeniu, jakby odkładając ją na wszelki wypadek. I Nix to nie przeszkadzało, nie układała sobie życia pod niego z nadzieją, że kiedyś coś do niej poczuje. Właściwie w ogóle nie układała życia, bardziej pozwalała, by toczyło się ono swoim torem. Zerknęła na czarnowłosą dziewczynę na miotle, a potem na Enza, który pociągnął spory łyk z butelki i oddał jej ją. Uniosła jedną brew i napiła się alkoholu. -Tak jakby? - powtórzyła w myślach za ni i ugryzła się język by nie powtórzyć po nim na głos. Czasem miała wrażenie, że krukon jest jak dzikie zwierze, które płoszy się, gdy tylko przychodzi do uczuć, czy raczej gdy odnajduje w sobie takie, których nie może kontrolować, wtedy jeden zły ruch mógł go konkretnie spłoszyć. -Mam wyciągać z Ciebie informacje siłą? - zapytała, wiedząc, że z pewnością nie jest mu łatwo mówić o tym, skoro tak długo się w sobie zbiera. Jednocześnie połaskotał jej ego faktem, że to z nią chciał podzielić swoimi przemyśleniami, a może też jakimiś obawami. - Wyrzuć to z siebie. - zachęciła go, a zdanie mimo że nacechowane rozkazem było bardziej prośbą, by podzielił się tym, co dzieje się w jego wnętrzu. I nie trzeba dodawać, że Argentynka wręcz umierała teraz z ciekawości. Jednocześnie też poczuła leciuteńkie ukłucie zazdrości, choć kompletnie nie potrafiła zrozumieć dlaczego.
Dla niego to było normalne. Mylenie bliźniaków zdarzało się naprawdę sporej części ludzi, a chociaż zarówno on, jak i Ettore byli w pewnym stopniu indywidualistami, a to bywało dość przykre, jeśli ktoś zupełnie nie rozumiał swojego błędu, Krukon całkowicie pojmował ewentualną dezorientację. Zwłaszcza, że przecież zaczęli nazywać się braćmi dopiero od przyjazdu do Hogwartu. Każdy, kto był na obozie szkoleniowym mógł traktować ich jako osobne byty, a gdy mowa o ich dawnych znajomych ze szkoły to sprawa była nad wyraz skomplikowana. Przecież nawet on sam odkrył istnienie swojego brata tak późno, że w zasadzie sam czuł się trochę tak, jakby był dla niego obcą osobą, a zarazem jakimś przedziwnym odbiciem lustrzanym. Może właśnie dlatego z taką upartością zapuszczał teraz zarost, chociaż wcześniej starał się raczej wtopić w tłum. Łatwiej mu było być swoim bratem niż sobą, ale teraz, kiedy w jego życiu pojawiła się Shenae, nie wyobrażał sobie dalszego ukrywania się za plecami Gryfona, a przecież Phoenix nie zareagowała na to aż tak źle. Była po prostu zaskoczona i nawet go przeprosiła, a Enzo tak to zbiło z pantałyku, że momentalnie zapomniał o złości na nią. Uśmiechnął się zaskakująco szczerze i wesoło, nagle łapiąc ją za dłoń. Zacisnął na niej palce powoli, ale pewnie, okazując jej w ten sposób coś więcej niż zaufanie, ale też jakby jej dziękując. Za to, że była i w zasadzie chciała tego wszystkiego słuchać, bo w sumie nie musiała. Miał świadomość, że nigdy nie był wobec niej specjalnie szczery i może dlatego chciał to teraz nadrobić, chociaż wciąż nie wiedział czy to będzie dobry pomysł. Jednakże, na pewno lepszy niż kompletne milczenie i ignorowanie starej przyjaciółki. Popatrzył na nią ze skupieniem, straciwszy znowu swoją beztroskę. Był bardzo zestresowany, widać to było głównie w jego spiętych ramionach, ale jednocześnie… piekielnie uparty, co z kolei rozpalało jego spojrzenie. Takiego zdecydowanego Enzo, Nix nie widziała na pewno już od dłuższego czasu. - To ciężkie. - zaczął, wzdychając i rozluźniając uścisk, którym potraktował jej palce. Wysunął na pierwszy plan zdjęcie Shenae, gładząc je bezmyślnie kciukiem w miejscu, w którym migały jej ciemne włosy, targane silnym wiatrem nadymającym wściekle jej szatę. - Kurczę, Phoenix, po prostu nie wiem jak się do tego zebrać. - rzucił nagle, wiercąc się podejrzanie i spoglądając na nią trochę bezradnie. Temat uczuć był dla niego tak koszmarnie ciężki, że nawet jej nie potrafił tak wprost powiedzieć, że się zakochał, a co dopiero, gdyby miałby tak porozmawiać z D’Angelo. - Bardzo ją lubię, ale nie wiem jak jej to powiedzieć. Muszę użyć tego okropnego słowa, którego szczerze nie znoszę i zbudować jakąś atmosferę… - nagle urwał, szukając odpowiednich słów, aby już po chwili gorączkowo wznowić monolog. - Pomóż mi, proszę Cię. Powiedz mi, co może się jej spodobać? Jak to powiedzieć? Jak ją wtedy traktować? W jakich okolicznościach zorganizować te… deklaracje? Nie mam pojęcia o kobietach. Wyrzucał z siebie pytania z zawrotną prędkością, bardzo zdenerwowany swoją nieporadnością w tej kwestii.
Phoenix zazwyczaj zwracala uwagę na szczegóły, na te charakterystyczne ruchy, które sprawiały, że człowiek był jeszcze bardziej sobą, niemożliwym do podrobienia, ale jednocześnie w rozpoznawaniu kogoś zawsze starczała twarz, zwłaszcza, gdy nie miało się świadomości o drugim bracie bliźniaku. Dlatego też z góry założyła, że rozmawia ze swoim znajomym, nie zaś z dopiero co odnalezionym bratem. To jednak nie zmieniało faktu, że poczuła się bardzo winna i zła na samą siebie za to, że nie rozróżniła dwójki braci. Powinna przecież, prawda? W pewnym momencie Enzo złapał za jej dłoń, a ona uniosła na niego spojrzenie otwierając trochę szerzej oczy w zdumieniu, coś w jego postawie było takiego, co mocno ją zainteresowało. Jednocześnie wyglądał na spiętego, trochę niepewnego, o czym świadczyły sztywne ramiona, z drugiej zaś strony coś w jego spojrzeniu kompletnie burzyło jej to wszystko. Gdy ją puścił i złapał fotografię, przesunęła swoje spojrzenie na nią spoglądając na ciemnowłosą dziewczynę, którą widziała na fotografii chwilę wcześniej razem z dwójką bliźniaków. Nie odzywała się, pozwoliła mu mówić, choć zdawała sobie sprawę, jak ciężkie musiało to dla niego być. Enzo nie mówił o uczuciach praktycznie nigdy, omijał ten temat szerokim łukiem, jakby był on ciężko strawny i rozumiała go pod tym względem, bo rozmowy na ten temat nigdy proste nie były. Zasypał ją gradem pytań, tak, że w chwili gdy przestał na chwilę zastała cisza. Zmarszczyła lekko nos myśląc nad czymś, co kotłowało się w jej głowie. Próbowała znaleźć odpowiedź na każde pytanie, ale było to ciężkie z racji tego, że nigdy nie poznała tak naprawdę dziewczyny, nie wiedziała jaka ona jest i co lubi. Podrapała się po czole, a potem odchyliła w tył, oparła dłonie o ławkę, głowę zaś odchyliła i spojrzała w niebo. Naprawdę cieszył ją fakt, że Enzo do niej przyszedł, że tak bardzo przed nią się otworzył, że jej zaufał. Chciała mu za to odpłacić jakąś naprawdę dobrą radą. Zagwizdała lekko i nie zwracają ku niemu spojrzenia wyrzuciła. -Zakochałeś się. - słowa te okraszone były tonem głosu który zawierał w sobie chyba wszystko od zdziwienia, po lekkie oskarżenie, połączone z zadowoleniem i jednocześnie ubarwione nutką złośliwości. Bo gdy wypowiedział te wszystkie słowa Nix zalała fala różnych uczuć, o których istnieniu nawet nie miała pojęcia. Była szczęśliwa, że jej przyjaciel znalazł miłość, ale jednocześnie też prysła jej wyimaginowana fantazja, że konie końców będą razem. Jej rozsądek wiedział, że nie, ale jak to mówią, serce zawsze chce tego, co nie może, nie? Zeskoczyła z ławki, przeszła kilka razy w te i z powrotem po jakiejś swojej wyimaginowanej ścieżce, po cym stanęła przed nim. Nachyliła się nad nim, uprzednio splatając dłonie za plecami i z ciekawością patrzyła na jego twarz uważnie ją lustrując. Jakby sprawdzając czy w jego spojrzeniu nie znajdzie się choć odrobina zawahania. Ale wzrok miał pewny, także przytaknęła sama sobie głową i odchyliła się. -Wiesz, że z moim -uniosła dłonie i wykonała cudzysłów - doświadczeniem - na powrót opuściła dłonie, by kontynuować - jestem chyba najgorszą możliwą osobą do dawania rad. Westchnęła i spojrzała w niebo, uniosła dłonie i związała włosy w kitkę, co tylko znaczyło o tym, że zabierała się za cięższe myślenie, albo jedzenie. Gdy się skupiła, lubiła, gdy jej włosy były związane, jakoś lepiej jej się wtedy myślało. -To chyba powinien być jakiś wielki gest. Ale nie wielki, bo drogi, czy wielki, bo wyolbrzymiony, wystarczy by było to coś, co dla was jest drogie. Jakieś miejsce, czy coś, co przypomni wam o jakimś konkretnym zdarzeniu, kiedy zrozumiałeś, co czujesz, albo gdy się poznaliście. - usiadła znów na ławce, ale jednak po chwili rozmyśliła się wstała i znów ruszyła w drogę o trajektorii znanej tylko sobie. - I chyba bardziej chodzi o gesty, niż o słowa, jednak w imieniu wszystkich kobiet śmiało mogę powiedzieć, że taka nasza natura, że lubimy, nawet wtedy gdy wiemy, że ktoś nas kocha, usłyszeć na potwierdzenie, że tak jest. Także, musisz zwalczyć swoją niechęć do tego słowa i polubić je tak samo mocno ją ją. - wzruszyła lekko ramionami, po czym potarła swoją szyję w końcu na chwilę stając i spoglądając na niego z góry. - tak kombinuje, ale co ja tam wiem.
Milczał i nie zaprzeczał. Przyznanie się do tego przed samym sobą kosztowało go tak wiele, że aż ciężko sobie wyobrazić jakim cudem w ogóle doszedł do tego, że w istocie był w niej zakochany. Może, gdyby Shenae nie naciskała na niego aż tak w kwestii wyznania jej uczuć, sam nie byłby pewien o co tak naprawdę chodzi z emocjami, jakie za każdym razem przejmowały nad nim kontrolę, kiedy byli razem. Czuł przywiązanie tak silne, że to nie mogło być nic innego, a mimo wszystko ta alergia na „kocham” wszystko psuła. Może jego dziewczyna czułaby się lepiej w pobliżu Lilith, gdyby wcześniej wyznał jej uczucia? Nie wiedział. Poziom skomplikowania kobiet zawsze nieco przerastał jego zdolność do rozumienia. Podrapał się z zakłopotaniem po głowie, kiedy tak słuchał co Nix mówiła. Cóż, ona twierdziła, że nie dawała najlepszych rad, a Enzo z pewnością był osobą, która z reguły ich nie stosowała. Dobrali się jak ślepy z głuchym. W każdym razie, teraz miało być inaczej. Sam poprosił, a ona, mimo, że w zasadzie przyznawała się do niepewności, spróbowała coś poradzić na jego troski. Był jej wdzięczny, że nie posłała go na drzewo. Przyciągnął nogi wyżej, siadając skrzyżnie, a łokcie oparł na swoich udach. W tej pozycji podparł sobie brodę dłońmi, najwyraźniej mocno myśląc. Nagle roześmiał się cicho, ale wyjątkowo zaraźliwie. - To byłoby najgorsze wyznanie miłosne na świecie. - stwierdził, próbując sobie wyobrazić jak deklaruje jej przywiązanie na szczycie wieży lub w pobliżu basenu. Już szybciej widziałby je na dachu. Potarł oczy w objawie zmęczenia i dezorientacji. - A na co mógłbym uwieść Ciebie? Zapytał nagle, decydując się na zagranie w ten sposób. - W sensie… jak zbudowana atmosfera przypadłaby Ci do gustu? - sprostował, próbując przypomnieć sobie wszystkie warianty, jakie brał pod uwagę. -Magiczne lampiony i bukiet róż…? Urwał, wpadając na pewien pomysł i przez chwilę trawiąc go sobie w ciszy. Kiedy skończył, wyglądał na zdenerwowanego i zestresowanego. Najwyraźniej uświadomił sobie, że po prostu nie było już drogi, którą mógłby uciekać przed słowem „kocham”. - Myślałem, że nie doczekam tego dnia. Czuje się tak, jakbym miał się jej oświadczać. - zaśmiał się nerwowo, wiedząc, że tak w istocie było. Łatwiej byłoby mu dać jej teraz pierścionek, zamiast mówić coś co było tak niezobowiązujące jak „kocham Cię”. To mogło oznaczać wszystko. Początek słodkiego, statecznego życia, jak i coś o wiele gorszego jak możliwość emocjonalnego szantażu. Obnażenie własnej duszy i emocji, jakie Halvorsen starał się zakopać głęboko w sobie od tak długiego czasu. - Kombinujesz o wiele lepiej niż ja. - stwierdził, po raz enty nieprzyjemnie rozczarowany własną nieudolnością.
W sumie kiedyś taka wiadomość byłaby dla Nix druzgocąca. Ale to było kiedyś, gdy kochała go tak ślepo, że gdyby poprosił spojrzałaby w oczy bazyliszkowi. Teraz jednak oboje byli dorośli, a jej to szczenięce uczucie już przeszło, może nie całkowicie, bo chyba nie da się zapomnieć swojej pierwszej miłości, ale doskonale wiedziała, że raczej nie było opcji, by byli razem. Cieszyła się jednak naprawdę z tego, że go znała. Dziś szczególnie z tego, że to jej zamierzał się poradzić, choć na za dobre rady w tej kwestii od niej to chyba nie miał za bardzo co liczyć. Uniosła jedną brew, gdy zapytał na co mógłby uwieść ją. Jakby nie wiedział. W jego przypadku jej nie trzeba było dużo. Chyba sama jego osobowość i zainteresowanie by wystarczyło, uśmiechnęła się leciuteńko, gdy się zreflektował. -Bukiet róż i lampiony zdecydowanie brzmią jak sceneria na zaręczyny. - odpowiedziała według swojego zdania. Podrapała się po szyi. - nie sądzę. - powiedziała przepraszająco spoglądając na niego z góry, znów zaczęła krążyć zastanawiając się nad jakimś rozwiązaniem. Z kilka razy przeszła swoją wymyśloną trasę. - Niby kobiety kochają te wszystkie wymyślne rzeczy, jak kwiaty, wino i lampiony, ale znów z drugiej strony, tak jakoś... - zaczęła zatrzymując się i odwracając w stronę miejsca w którym był. - nie pasuje mi to do ciebie. Uniosła dłoń i przyłożyła palec wskazujący do ust dalej ciężko główkując. Naprawdę chciała mu pomóc najlepiej jak mogła i jak umiała, bo mówiąc szczerze, nie sądziła, że Enzo się kiedyś zakocha. -W sensie, nie zrozum mnie źle. To dobre pomysły, ale co z tego, że atmosfera będzie super romantyczna, a miejsce piękne, skoro ty się będziesz czuł, jak małpa w smokingu. Chyba, że się mylę i to od zawsze było coś co cię kręci. - dodała lekko się do niego uśmiechając. Była pewna, że wyglądał super w garniturze, ale jednocześnie miała wrażenie, że jakoś niekoniecznie swobodnie się w nim czuje. - Ta dziewczyna kocha cię przecież za to, kim jesteś. Sprawia, że czujesz się dobrze, jak chcesz jej wyznać miłość, skoro nie dość, że sam fakt tego przeraża Cię, to jeszcze postawisz się w sytuacji, która skrępowanie będzie potęgować? - westchnęła cicho, po czym rozejrzała się za butelką z alkoholem, którą złapała i napiła się z niej trochę. - Jeśli zaś o mnie chodzi, bardziej poruszyło by mnie "kocham cię" gdy wtulona w faceta piję z nim wino przy kominku i gadamy o głupotach.
Prychnął, chociaż przecież miała rację. Ten cały romantyzm, to wcale nie był on, a małpa w garniturze idealnie podsumowała stan, w jakim by się znalazł, gdyby kiedykolwiek wpadł na taki pomysł i w istocie stworzył niebywale urokliwą atmosferę na wyznawanie uczuć. Tyle, że on nawet nie wiedział jak zacząć. Najprościej byłoby pozwolić życiu toczyć się dalej i po prostu w odpowiedniej chwili zupełnie spontanicznie chwycić byka za rogi, ale czy to miało jakąkolwiek szansę powodzenia? Kiedy przychodziła ta chwila, w której idealnie pasowałoby wtulić twarz w zagłębienie jej szyi i muskając ją wargami w delikatnym pocałunku, wyznać jej miłość, Halvorsen nagle zapominał co powinien uczynić. Nieporadne zidiocenie? - Masz rację. - przyznał jej, opierając się ze zrezygnowaniem o ławkę i wyłamując palce w bardzo nerwowym, niekontrolowanym odruchu. Musiał coś ze sobą robić, inaczej odebranie Phoenix butelki zaczynało go nieprzyzwoicie korcić, a przecież potrzebował mieć w tej chwili jasny umysł… a może i niekoniecznie? Popatrzył na ciemnowłosą, godząc się z porażką. - Więc dajmy życiu się toczyć. Może przed czterdziestką uda mi się coś z tym zrobić. - westchnął ciężko, czując gorycz porażki i w istocie tak właśnie to widział. Albo się nieoczekiwanie zbierze, albo Shenae czeka nieustanne życie w niepewności. Enzo nagle zaczął zastanawiać się czy faktycznie czekałaby na niego tyle czasu, wciąż wracając do kwestii wyznawania sobie uczuć czy szybciej odpuściłaby, zniechęcona jego stanowczym oporem i… chyba nie chciał o tym myśleć. Wyciągnął rękę w stronę Phoenix, licząc na przekazanie butelki. Musiał się napić… - A Ty? - zapytał ją niespodziewanie, szukając wzrokiem jej spojrzenia. - Jak Tobie idzie zakochiwanie się? Nie może tak być, że z nas dwojga tylko mnie coś trafiło. Cóż, zakochany Enzo to dalej był trochę niecodzienny, muzealny wręcz przypadek.
To właśnie chyba miała największą szansę na powodzenie! W sensie to chwytanie życia za rogi i dawanie toczyć się życie wedle własnego uznania. Przecież prędzej czy później poczuje w środku siebie, te słowa, które będą chciały się wyrwać na wolność. I wtedy bez jakiś sztucznie kreowanych sytuacji wyzna jej to, jak bardzo nie może bez niej żyć. Tylko, żeby przypadkiem znów nie zidiociał i nie dał pokonać samemu sobie, bo She choćby była najcierpliwszą osobą na świecie, to prędzej czy później będzie chciala usłyszeć od niego te dwa magiczne słowa. Przytaknęła mu ochoczo, gdy stwierdził, że ma rację. Lubiła mieć rację. Jako trojaczka rzadko kiedy była dopuszczana do głosu, nie wspominając już o tym, by któreś z jej rodzeństwa przyznało jej rację, zwłaszcza, że już od urodzenia zawarli z sobą pakt, ochoczo wspomagając się na wzajem i ze zdwojoną siłą dokuczając Faaras. -Oj nie dramatyzuj. - powiedziała lekko uderzając pięścią w jego ramię. Wiedziała, że prędzej czy później przyjdzie na to pora i na pewno będzie to szybciej niż na kark Peruwiańczyka wkroczy z przodu czwórka. Włożyła w jego wyciągnięta dłoń butelkę, a następnie uniosła jedną brew, gdy skierował w jej stronę pytanie. Druga brew dołączyła do pierwszej, gdy Enzo dodał kolejną część pytania, a potem z jej ust wydobyło się prychnięcie. Przez chwilę nawet zabłądziła w myślach starając się przypomnieć sobie, czy chociaż cokolwiek znaczący romans zdarzył jej się w Hogwarcie, ale w jakiś dziwny sposób nie mogła sobie nic przypomnieć. Potem uniosła obie dłonie i pokazała nimi na siebie wykonując jakiś dziwny ruch od góry do dołu. -Nie radzą sobie z moją argentyńską krwią. - odpowiedziała wyszczerzając do niego zęby, zaraz jednak zmarkotniała. Uniosła dłoń i ściągnęła z włosów gumkę, uznając, że czas największego myślenia się już skończył. Potrząsnęła lekko głową, pozwalając, by włosy falami opadły jej na ramiona. - Albo, jestem przeklęta. - dodała, sadzając dupsko na ławce obok Enza i spoglądając w niebo.
Uśmiechnął się nieznacznie, kiedy dostrzegł z jaką gorliwością pokiwała głową, gdy przyznał jej rację. - Tylko się nie przyzwyczajaj. - ostrzegł ją, machając jej krótko palcem, niby to w takiej „groźbie”, ale tak naprawdę to nie miał z tym większego problemu. Ze świecą szukać ludzi, którzy rzadko się mylą, a znalezienie kogoś, kto byłby nieomylny graniczyło z cudem. W obliczu tej prawdy życiowej, nie potrafiłby być tak wielkim hipokrytą, aby uważać, że Nixie nie zasługuje na przyznawanie jej racji. Przecież się lubili, więc co to za ujma? Ano właśnie żadna. Pokazał jej język, kiedy uderzyła go w ramię, ale nie komentował. Odrobina dramatu jeszcze nikomu nie zaszkodziła, jak pomyślał pewnie twórca brazylijskich telenowel. Nie żeby Enzo coś na ich temat wiedział, ale wiecie, z Peru do Brazylii niedaleko. Prychnął, gdy usłyszał jej wyjaśnienie. - Ach tak? Jak widać w tej szkole tylko kobiety noszą spodnie. - zaszydził. Peruwiańczycy też wcale nie byli tacy ugodowi, zwłaszcza, jeśli wychowywały ich rodowite Hiszpanki, a jego udało się ugłaskać… a właściwie to może znaleźć na niego odpowiednią metodę? Wszak wciąż zdarzało mu się ścierać tak silnie, że aż iskry fruwały w powietrzu. W każdym razie, zupełnie nie kupował tego tłumaczenia. Popatrzył na Phoenix, rozpuszczającą akurat włosy. - Albo wcale nie rozglądałaś się za okazją do flirtu. - rzucił, czując, że jest pewna szansa, iż to może być właśnie to. Chociaż wcale nie zamierzał obstawiać przy swoim zdaniu w tej kwestii, wszak dawno się nie widzieli. Może teraz miało się okazać, że niekoniecznie dobrze znał Gryfonkę i tak naprawdę to Faraas jest łamaczką męskich serc? Uniósł butelkę, aby pociągnąć z niej kilka tęgich łyków. Westchnął, czując jak tempo picia sprawia, że powoli zaczyna odczuwać działanie alkoholu. Tego mu było potrzeba.
-Postaram się. - obiecała mu, uśmiechając się nadal i wzruszając przy tym lekko ramionami. Pewnie, że po jednym komplemencie, czy też przyznaniu jej racji, nie zacznie nagle chodzić z nosem postawionym na sztorc i przestanie rozmawiać z innymi ludźmi, bo jest taka super. Wiedziała też, że nie na za wiele zdała się koledze, ale mówiła co myślała i jak widziała daną sytuacje. Trudno jej było powiedzieć coś więcej na ten temat, ponieważ sama nie doświadczyła jeszcze takiej sytuacji. -Możliwe, że jest właśnie dokładnie tak jak mówisz. - odpowiedziała, uśmiechając się troszkę wrednie. Co prawda nie sądziła, by tylko kobiety w tej szkole nosiły spodnie, ale ostatnio jakoś nie zdarzyło jej poznać się jakiegoś wartego uwagi faceta. A jedynym, którym kiedyś była zainteresowana już ktoś się zajął, więc nawet gdyby wpadła na pomysł, by spróbować ponownie, spaliłby on na manewce, tym bardziej, że Enzo sam przyznał się, że żywi uczucia do dziewczyny, którą widziała na jednym z jego zdjęć. Wzruszyła ramionami na jego ostatnie słowa. Jakoś nie należała do osób, które czynnie uprawiają flirt. Głównie dlatego, że była w tym naprawdę koszmarna i jakoś opornie jej to szło. -Moje umiejętności w tej sferze życia są dość marne. - powiedziała mu wprost, choć pewnie sam to doskonale wiedział. Nix nie flirtowała. Wcześniej dlatego, że była gruba i uważała się za brzydką, teraz.. cóż, nadal z tych samych powodów, nadal czuła się jak mały brzydki grubasek.
Zróbmy tu zt, bo już nie wiem o czym pisać :c
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Leo nie miał problemów z obraniem odpowiedniego kursu, a warto dodać, że ani na chwilkę nie puścił swojego przyjaciela. Jeśli Ezrze chodziła po głowie jakaś ucieczka, to raczej nie miał na nią wielkich szans. A jeśli jęczał po drodze coś w temacie tego, jak to idiotycznie się zachował, to Leo jedynie go zbywał i przypominał, że pogadają dopiero zaraz. W końcu miał konkretny cel i nie planował przeciągania osiągnięcia go! Po drodze, w Hogsmeade, zahaczył jeszcze o Miodowe Królestwo - i tutaj również nie zostawił Krukona samego. Zaopatrzył się w niemal kosmiczne ilości dyniowych pasztecików, fasolek wszystkich smaków i, oczywiście, kociołkowych piegusków. Dopiero co usłyszał, że te ostatnie smakołyki stoją wysoko na liście ukochanych rzeczy @Ezra T. Clarke, także zamierzał wykorzystać to, dopóki jeszcze pamiętał. Był głodny, a przesiadywanie w restauracji raczej nie wchodziło w grę, toteż po prostu z torbą pełną słodkości poprowadził Clarke'a dalej. Powstrzymywał się od nerwowego pogwizdywania, ale widać było po nim, że martwi się o przyjaciela. Przy okazji przetwarzał sobie w myślach dokładnie przebieg kłótni, której był świadkiem. Nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć, ale na szczęście wiedzieć nie musiał. Wystarczyło, żeby pomógł Ezrze wszystko sobie poukładać w głowie i tyle. - Udało się! - Wyrzucił z siebie, chyba trochę zbyt radośnie. Błądzili w parku trochę dłużej, niż powinni (chociaż istniała szansa, że Krukon tego nie zauważył). Leo nie bywał w tym miejscu zbyt często, a na ukrytą w gęstej roślinności ławeczkę trafił zupełnym przypadkiem. Było to miejsce tak przyjemnie odosobnione i spokojne, że urzekło nawet jego szaloną duszyczkę. Odstawił torbę na ławkę, po czym zaczął podnosić po kolei leżące pod siedziskiem kamienie. Znalazł to miejsce, gdy włóczył się w tej swojej mini-depresji. Potrzebował ustronnego zakamarka, gdzie mógł spokojnie zapalić skręta peruwiańskiego zioła... A gdy już go kupował, to kupił dwa. Efekt, jaki przyniósł mu ten joint, był zaskakująco przyjemny. Problem w tym, że Leo niezbyt miał gdzie odstawić swoje znalezisko, jak nie do Hogwartu. Koniec końców, skręta schował w małym pudełeczku po czekoladowej żabie (cholera, ile ten chłopak je słodyczy? Sportowiec, jasne...), a to z kolei wcisnął w ziemię i zakrył "charakterystycznie wyglądającym kamieniem" - czyli takim, który wygląda jak wszystkie inne. - Mój geniusz czasem mnie przeraża - oznajmił triumfalnie, rzucając Ezrze nieco ubrudzone ziemią pudełko po czekoladowej żabie. Dopiero wtedy usiadł sobie spokojnie i odetchnął, zadowolony, że udało im się tutaj dotrzeć.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Ezra czasem zachowywał się jak taka Zosia Samosia. Nie lubił, kiedy ludzie wtrącali się w jego sprawy i jego zmartwienia. Oczekiwali zaraz, że będzie im opowiadał całą historię swojego życia, ale tak naprawdę bardziej interesowała ich sensacja niż rzeczywista pomoc. Nawet jeśli Ezra wiedział, że Leo miał dobre intencje, nie czuł się zbyt szczęśliwy z myślą, że wkrótce zostanie zmuszony do zwierzeń. Jeśli chciał, żeby ktoś o czymś wiedział, sam szukał tej osoby. Dlatego tak niewiele osób mogło powiedzieć, że zna Ezrę. Również Leo. Tak naprawdę co on o nim wiedział? Więcej jednak nie narzekał, odnajdując chociaż małe pocieszenie w dotyku przyjaciela. Większą część drogi pokonali w ciszy. Mogłoby się wydawać, że Ezra już całkowicie poddał się pomysłowi Leonarda, w rzeczywistości jednak chłopak po prostu przeszedł w zewnętrzny stan otępienia. Niewiele do niego docierało, bo bardziej zajęty był rozpatrywaniem tego wszystkiego co powiedział, a czego na szczęście nie. Tylko raz zdarzyło mu się coś powiedzieć na głos, ale zaraz został uciszony przez Leo, zatem więcej się nie odzywał. Bez marudzenia przyjął wizytę w Miodowym Królestwie, niezbyt interesując się, co pakuje przyjaciel. (A to była nowość, bo Ezra generalnie był uzależniony od cukru) Wystarczyło, że potulnie szedł obok niego, prawda? W końcu jednak Gryfon wydał z siebie tryumfujący okrzyk, jakby co najmniej odnaleźli zaginioną drogę do El Dorado. Powiódł wzrokiem po okolicy, która owszem była ładna i wyjątkowo spokojna, ale tak naprawdę nie zrobiła na nim aż takiego wrażenia. Juz czuł się trochę lepiej, wciąż jednak było to za mało, żeby zaczął zachwycać się przyrodą. Mogli już wracać do zamku? Opadł na ławkę, przyglądając się Leo, kiedy ten po kolei podnosił kamienie różnej wielkości. Tak bardzo nie rozumiał jego działania, że aż na moment zapomniał o realnym problemie. Rozczarował się jednak, kiedy Gryfon rzucił mu małe pudełeczko. - Zabrudzone opakowanie. Dzięki, Leonardo. Rzeczywiście geniusz - parsknął sarkastycznie, prawie normalnie, odrzucając do chłopaka przedmiot i nie zaglądając do środka. Postarał się nawet o mały uśmiech, żeby utwierdzić Gryfona w przekonaniu, że wcale nie jest tak źle... Pytanie tylko, czy Vin-Eurico nie poznał już zbyt dobrze jego mimiki na takie zagrywki?
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Leo sam nie wiedział, jakim cudem jest tak dobrym człowiekiem. Może i bywał porywczy, może i brakowało mu trochę taktowności... Ale przyjacielem serio był wspaniałym. Kiedy mu na kimś zależało, to po całości. Nie kwestionował decyzji bliskiej dla siebie osoby, stał za nią murem bez zająknięcia, skakał dla niej w ogień. Starał się nie być zbyt upierdliwym i często odpuszczał, nie chcąc za bardzo się wtrącać. Był blisko, ale nie za blisko. W tym był chyba problem. Leonardo zauważył to na podstawie swojej relacji z Fire - kiedy on zwierzał się ze wszystkiego, ona nie odzywała się słowem o swoich prywatnych problemach. Vin-Eurico nie wiedział o niej praktycznie nic, oprócz takich podstawowych faktów, które sam mógł zaobserwować. Powoli zaczynało do niego docierać, że z Ezrą było podobnie. Krukon raczej zachowywał swoje emocje dla siebie, a przez cały okres ich przyjaźni nie mieli za dużo szczerych rozmów. Co Leo wiedział? Że Ezra ma siostrę? Cóż, ciężko byłoby się nie zorientować, skoro chodzili do tej samej szkoły. Że ma eks? Leo musiał być świadkiem solidnej kłótni, aby się dowiedzieć czegoś więcej w tym temacie. Chyba zaczynał czuć się trochę wykorzystywany, ale tłamsił to wszystko pod solidną powłoką naiwności. Teraz oczywiście zamierzał zachować się tak, jak zawsze - czyli dać przyjacielowi możliwość do wygadania się, ale nie naciskać. Ubzdurał sobie, że był tutaj od poprawiania humoru, a nie od dawania rad. - Proszę się tu na mnie nie wyżywać - przewrócił oczami, otwierając pudełko i wyjmując dumnie skręta. Serio, Ezra mógł pokusić się i zajrzeć do środka, ale dobra. Słaby humor czy coś tam, uznajmy to za (kiepskie) usprawiedliwienie. - Peruwiańskie ziele. Zainteresowany? Nie spodziewał się odpowiedzi nie, albo raczej w ogóle jej do siebie nie dopuszczał. Skoro Clarke nie spożywał alkoholu, to chyba musiał próbować czego innego, nie? Zresztą, taki mały rulonik potrafił dać dużo szczęścia. - Powiem ci szczerze, że cholernie cieszą mnie te wakacje - oznajmił, poprawiając się na ławce i zerkając na niebo, które zrobiło się już dość ciemne. Był w stanie prowadzić bardzo luźną rozmowę i teraz nawet by Ezrze o swoich beznadziejnych ocenach poopowiadał, gdyby miało to jakoś pomóc. Pytanie tylko, czy Krukon będzie współpracować, czy jednak postanowi zamknąć się w sobie i ucieknie do zamku - ale to już by chyba poważnie zraniło uczucia Leo.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Niechęć do mówienia o sobie i przeszłości nie była podyktowana żadną złą intencją. Po prostu kiedy o tym wszystkim myślał, znów czuł się tak zagubiony jak dzieciak. Nie wiedział jak opowiada się o tym, że ma się ojca w więzieniu lub że siostra ma aspergera, przez co ludzie często jej nie rozumieją i przez to szkalują. Nie wiedział jak wspomnieć o trudnym dzieciństwie, kiedy jedyny przyjaciel Ezry był wymyślony i stanowił taki drobny promyczek w ogromnej ciemności. A z tego wszystkiego po prostu milczał, bo tak było prościej. Poza tym, rozmowa o uczuciach z Leo wydawała mu się taka jakaś dziwna i niezręczna. Co innego z Ruth. Może chodziło o to, że była dziewczyną, a zakodowany stereotyp twierdził, że płeć piękna specjalizowała się w emocjach? Gdyby wiedział, że trochę tym rani Vin-Eurico, zmusiłby się do chociaż odrobiny szczerości. Skoro jednak chłopak nic nie mówił, Ezra sądził, że taki układ mu pasował. Spędzali razem dobrze czas, ale nie wchodzili sobie wzajemnie z butami w życia. - Prefekt Gryffindoru - przypomniał, kręcąc głową. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że automatycznie zwilżył usta, zaczynając czuć potrzebę zapalenia czegoś mocniejszego niż zwykłe papierosy. Nie palił skrętów zbyt często, nie chcąc się uzależnić, teraz jednak sytuacja była wyjątkowa. Wyciągnął rękę i wyjął Gryfonowi z ręki zioło. W kieszeni spodenek wciąż miał zapalniczkę, jak każdy szanujący się palacz (bo serio, odpalanie zaklęciem jakoś nie dawało mu przyjemności). - Tym to zawsze zainteresowany. Odpalił skręta, natychmiast zaciągając się dymem, który rozszedł się po jego płucach, dając mu przyjemne uczucie. Sama świadomość, że zaraz jego troski odlecą do nieba wraz z dymem była jakaś taka uspokajająca. Podsunął zioło znowu do Leo, bo w końcu to była jego używka i Ezrze głupio byłoby samotnie ją wypalić. Zauważył przy tym, że jego palce trochę niekontrolowanie drżały. Nie był to duży ruch, Ezra jednak nigdy nie miał z tym problemu, nawet w nerwach. Akurat ręce zawsze miał pewne. Będąc złodziejem, wahanie i brak opanowania prawie zawsze oznaczały zdemaskowanie. - Mnie też. Nie mogę się doczekać, aż zobaczę moją mamę. - Całe pierwsze dwa tygodnie przed hogwarckim wyjazdem zamierzał spędzić w rodzinnym domu. Może było to głupie, ale chciał usiąść obok niej, opowiedzieć to wszystko co się u niego działo, nawet rozwiesić pranie czy ręcznie pokroić warzywa. - A potem zobaczymy się na szkolnym wyjeździe, tak? - upewnił się, bo nie wyobrażał sobie, nie widzieć się z Leo przez cale wakacje. Uśmiechnął się do chłopaka, czując jak jego ciało powoli zaczyna się relaksować. Może jednak Vin-Eurico wiedział, co robił, przyprowadzając go tutaj.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Nikogo o nic złego nie podejrzewał. Wiedział, że Fire ma specyficzną rodzinę i dlatego wiele zachowuje dla siebie, a poza tym ona ogólnie była skryta i tyle. Leo nie chciał ryzykować, że zostanie za coś "przypadkiem" podpalony. Ezra z pewnością również miał powody dla swojego milczenia, mniejsze lub większe... Ale sam ten fakt trochę drażnił i tyle. Vin-Eurico nie lubił narzekać i nie chciał nikogo do niczego zmuszać, tak więc siedział cicho. Wzruszył niewinnie ramionami na przypomnienie chłopaka. Słaby z niego prefekt. Pomijając fakt, że notorycznie gubił lub zostawiał gdzieś odznakę, to i tak był z niego kiepski wzór do naśladowania. Wiecznie spóźniony, z beznadziejnymi ocenami i chwilami nieco zbyt beztroskimi odzywkami. Nie miał pojęcia, jakim cudem został prefektem - podejrzewał nawet, że dyrektor żartuje sobie z Gryffindoru. No bo Leo i Fire? To się mijało z celem... Dobrze, że Ezra przystał na propozycję zapalenia. Leo odetchnął dyskretnie z ulgą, bo przynajmniej część jego planu zadziałała. Nim Krukon podał mu skręta, chłopak zjadł jednego dyniowego pasztecika. Od razu lepiej! Kiedy już dostawał jakieś postrzępione informacje, czepiał ich się jak szalony i analizował je całkiem solidnie, co nie było do niego podobne. Gryfon zaciągnął się jointem z zadowoleniem, przy okazji rozmyślając, co wie o rodzinie Ezry. Wie o siostrze, ze szkoły. Wie o mamie, bo raz na jakiś czas pojawiała się w rozmowach. Iiii to by było chyba na tyle! - Zazdroszczę. Moi rodzice akurat dwa pierwsze tygodnie wakacji mają od cholery pracy i prawdopodobnie w ogóle się z nimi nie spotkam - w jego głosie pobrzmiewało trochę żalu, ale bez przesady. Leo bardzo dbał o kontakty z rodziną i widział się z bliskimi dość niedawno. Poza tym... Teraz to i tak głównym tematem byłoby jego powtarzanie roku szkolnego. Wiedział, że jego rodzice nie są źli, tylko bardziej zawiedzeni - a to chyba bolało jeszcze bardziej. Wolał już znaleźć sobie zastępcze plany na początek wakacji, niż obserwować jak w przerwach od pracy martwią się jełopstwem własnego syna. - No pewnie. Nie wytrzymałbym bez ciebie całych wakacji - zaśmiał się krótko, obserwując jak dym wiruje w powietrzu, tworząc dziwne kształty. - Ciekawe, gdzie tym razem nas wyciągną... Liczę na jakieś fajne miejsce do surfowania - przyznał z lekkim rozmarzeniem, bo to był zdecydowanie jeden z jego ulubionych sportów. No i wyglądał seksownie z deską surfingową. Każdy wyglądał seksownie z deską surfingową. Deski surfingowe w ogóle były zajebiste, tak jak sport, do którego zostały stworzone.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Czasami zastanawiał się nad porzuceniem swojej abstynencji. To nie chodziło o to, że alkohol mu nie smakował - znaczy, w sumie nie wiedział, ale podejrzewał, że to nie byłby problem. Po prostu jak dobrze byłoby się teraz tak zwyczajnie, porządnie upić... Potem jednak sobie przypominał swoje powody i mu przechodziło. Akurat to była jedna z nielicznych rzeczy, z których był z siebie dumny i nie zamierzał tego zaprzepaścić. Nie mniej byłoby miło, gdyby od czasu do czasu mógł oszukać w tej kwestii. Palenie, nawet jointów, wydawało się dawać mniej frajdy niż kolejka ognistej. Zrobiło mu się trochę szkoda Leo, nawet jeśli chłopak nie brzmiał na bardzo smutnego. Po prostu wszystko teraz jakoś tak odczuwał dwa razy mocniej. Mógłby mu zaproponować, żeby wpadł do niego, jeśli nie miał planów, jego mama byłaby zachwycona... Felicity co prawda mniej. Ale z drugiej strony jego małe mugolskie mieszkanie nie umywało się nawet do domu rodzinnego Vin-Eurico. Ezra, jako umiarkowany materialista, umarłby ze wstydu. - To co zamierzasz robić w takim razie? - dopytał się na wszelki wypadek. Może Gryfon jednak miał jakieś plany zastępcze? No bo jeśli nie, to Clarke był gotowy go przygarnąć, ale istniała duża szansa, że chłopak nie usiedziałby na miejscu i już coś tam wykombinował. Nie było co się narzucać niepotrzebnie. Zaśmiał się cicho, kiwając głową i ponownie odbierając mu skręta. (I robił tak za każdym następnym razem, żeby dzielić się w miarę sprawiedliwie.) - Zawsze dobrze to usłyszeć. Był to komentarz o zabarwieniu słodko-gorzkim. Po tych wszystkich "brzydzę się tobą" i podobnych słowach, to małe "nie wytrzymałbym bez ciebie" było jeszcze cudowniejsze. Czym on zasłużył na Leonarda? Będzie musiał to jakoś pośmiertnie zwracać? Odpracować? - Ja liczę na jakąś fajną plażę, na której będę mógł paść plackiem, opalać się i podziwiać twoje popisy na desce z daleka... Pojechałbym na Hawaje, wiesz? Wątpił, żeby aż tak poniosło organizatorów wyjazdu, ale to na pewno byłoby fajne doświadczenie. No, a przede wszystkim podobały mu się te naszyjniki z kwiatów.