Wiosną i latem trawy w okolicy Zakazanego Lasu potrafią sięgać aż do kolan. Miejsce odwiedzane jest przez zapalonych zielarzy, bowiem okolica obfituje w ciekawe zioła. Poza tym nieczęsto ludzie tu przychodzą z prostej przyczyny - wśród traw królują szkodniki.
Uwaga. Jeśli używasz tu czarów bądź Twoja różdżka jest gdzieś w widocznym miejscu, istnieje ryzyko, że do Twojej przekradną się do niej okoliczne chropianki. Rzuć wówczas kostką, by dowiedzieć się czy uszkodzą Ci rdzeń. Parzysta - nadgryzły nieco drewno Twojej różdżki i prawie dostały się do rdzenia. Różdżka wymaga drobnej naprawy u twórcy różdżek. Nieparzysta - na szczęście w porę je dostrzegłeś i mogłeś się ich pozbyć.
Autor
Wiadomość
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Grupa/pozycja: Zieloni / Obrońca Kostki:6,3,2,6 - przerzut dwójki na 4 GM:30 + 11 z ekwipunku własnego Przerzuty: 1/2 Modyfikatory: +1 na precyzję (patrz poprzedni etap) +1 na czas (Julka mistrzem quidditcha jest) Wynik: 12(Arl) + 22(Julka)+ 19(ja z kostek) +2 (za mody) = 55 Punkty domu z poprzedniego etapu: -
Może i pierwszy etap zakończył się dla niego upadkiem w błocie i kąpielą w chłodnej wodzie, ale zdecydowanie nie poszło mu najgorzej. Gdy jednak usłyszał, że następnym zadaniem jest śmiertelna sztafeta, szeroki uśmiech ponownie zagościł na jego twarzy szczególnie, że dostała mu się drużyna zajebistych krukonek. Miał przeczucie, że poradzą sobie w niej dobrze. Przyglądał się, jak Arleigh i Julia radzą sobie z wyzwaniem, jednocześnie przygotowując się do obrony. Pozycja ta może nie była jego najmocniejszą, ale na pewno nie najgorszą. Ile to razy ćwicząc z Luckiem podpatrywał, jak ten sobie radzi na bramce. Gdy w końcu dostał sztafetę od Julki, pomknął jak Pioruna na swojej miotle ku pierwszemu wyzwaniu. Udało mu się obronić tylko połowę rzutów, ale i tak był z tego wyniku zadowolony. W końcu mógł przepuścić każdego kafla. Do tego ominął tylko jedną pętlę, przez którą powinien przelecieć. Największym jednak zdziwieniem dla Maxa było to, że ani razu niczym nie oberwał na ryj. Żaden tłuczek, czy słupek nie zaatakowały go znienacka, dzięki czemu mógł radośnie przekazać pałeczkę ostatniemu ogniwu ich drużyny (ale na pewno nie najgorszemu) czyli @Orla H. Williams .
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
W sumie to Krukoni dostali pochwały i punkty za wyniki i zaangażowanie, więc powinna mieć obiekcje jeżeli chodziło o dobór tej jednej pary, która miała oblecieć zajęcia w ograniczonym gronie. Pomysł brzmiał jednak zbyt pięknie, zwłaszcza w parze z Irlandzkim Wpierdolarzem, Królem Powietrznych Rozbojów, Generałem Sił Powietrznych Gryfońskiego Pogromu Całej Reszty Kaleczących Miotły Szmat. - Lepiej nie bądź słaby ogniw. - zakpiła z sugestii Avgusta, nie za bardzo wyobrażając sobie wykonywanie całej roboty własnymi siłami. Zresztą towarzystwo miała zacne, niezależnie od tego, jak poszła im rozgrzewka. Czy słaby start i zmęczenie miało jakoś bardzo na nich wpłynąć? Najwyraźniej nie, skoro po wskoczeniu z powrotem na miotłę miała tempo godne modelu, z którego korzystała. Kafle przez pętle rzucała jak natchniona, choć było to chyba wszystko kosztem precyzji lotu, bo miała problem z wyrabianiem na łukach. Ominęła kilka obręczy chcąc uniknąć jakiegoś porozbijania się na dużej wysokości, a przy tym raz nawet oberwała tłuczkiem, od czego prawie zleciała z Błyskawicy. Niedoczekanie. Pewne wciągnięcie się na miotłę w trudnych okolicznościach dodało jej pewności siebie, przez co całą próbę zakończyła jeszcze rzutem na pętlę po wykonaniu Fikołu Chelmodistona, który zapewne akurat Antoshy powinien być doskonale znany. Ale czy krewki sportowy emeryt potrafiłby jeszcze go wykonać?
Grupa/pozycja: Różowi / ścigająca Kostki:6, 2, 2, 3 -> 6, 5, 3, 5, G, 76 GM: 116 ze wszystkim chyba XD Przerzuty: 4/7 zostało Modyfikatory: -1 na precyzję za rozgrzewkę, +1 za unik, +2 za kombinację Wynik: 21 + x + y + z Punkty domu z poprzedniego etapu: 5
Grupa/pozycja: różowa / obrońca Kostki:5 6 4 1 / 10 53 57 20 50 / F GM: 94+5+przerzut Przerzuty: 0/7 Modyfikatory: -1 za poprzedni etap, +1 za latawicę Moe, +2 za kombinację, -1 z literek Wynik: 22+17+moe+ja= Punkty domu z poprzedniego etapu: 0
Nie był pewny, czy zlecenie im wykonania podwójnej roboty miało być karą za grzechy popełnione na rozgrzewce (nie wiedział jak poszło Moe, ale jemu z pewnością by się należało) czy może wręcz przeciwnie, uhonorowaniem ich wybitnych zdolności miotlarskich i wiara w ich niesamowite umiejętności? No, jeśli Avgust liczył, że zobaczy w jego wykonaniu jakiś spektakularny występ, to zdecydowanie się przeliczył. Najpierw przypadło mu w udziale bycie obrońcą, a ponieważ była to chyba druga po pałkarzu pozycja, na której czuł się najpewniej, to ruszył z kopyta, utrzymując bardzo dobre tempo przez całą trasę. Udało mu się obronić wszystkie pętle, które napotkał po drodze, niestety, multitasking nie był jego najmocniejszą stroną, i nie obyło się bez pewnych poświęceń; skupiony na obronie, nie trafił we wszystkie pętle, pojawiające się w miejscach wymagających wykonywania ostrych zwrotów, a przez zmęczenie i niską widoczność padł ofiarą czterech tłuczków, które poobijały mu nogi i ręce, gdy był zajęty kaflem. Udało mu się też zaorać miotłą prosto w ścianę i wyrwać sobie trochę witek z Zamiatarki, gdy niewystarczająco sprawnie manewrował w slalomie. Co za żenada. Próbował odzyskać twarz, broniąc ostatniej bramki za pomocą eleganckiej rozgwiazdy, która na szczęście mu wyszła - co nie zmienia faktu, że pałeczkę oddawał Morgan bardzo niezadowolony z siebie. Czy na kolejnej pozycji, szukającego, mogło pójść mu lepiej? Nie sądził. Najchętniej sam by się zrzucił z miotły za bycie słabym ogniwem.
Grupa/pozycja: ŻÓŁCI / pałkarz Kostki:1 przerzucone na 4,2 przerzucone na 5,3 (+1) , 2 | 68 (brzuch), 91 (gleba -2), 48 (zahaczanie o tyczki -1), 58 (noga) | kombinacja C GM: 42 Przerzuty: 0/2 Modyfikatory: +1 [na precyzję za wylosowanie w I etapie trzech kostek pozytywnych (4,5,6)], +2 kombinacja Wynik: 14 - 1 - 2 + 1 + 2 -> 14 Punkty domu z poprzedniego etapu: +5
O dziwo pierwsza część lekcji jej tak nie wymęczyła i to było dość podejrzane. Oczywiście kolano po spotkaniu z tłuczkiem nadal bolało i czuła tamto uderzenie, ale ostatecznie nie było źle. Przeżyła i nawet obyło się bez puszczenia pawia, to chyba sukces. Usłyszawszy, ze kolejny raz mają pokonać tą samą trasę, nieco mina jej zrzedła. Nie wiedziała czego się spodziewać, czy może być lepiej czy wręcz przeciwnie. Tym bardzie, że tym razem działali na rzecz całej drużyny, a więc jeśli zawali to spowolni wszystkich. Ale cóż, musiała być dobrej myśli. Wystartowała sprawnie, chcąc szybko zacząć pierwsze zadanie, którym był przelot prze pętle. Udało jej się zaliczyć cztery i był to nawet dobry wynik. Jednak przy slalomie nie mogło być tak prosto. Zahaczała miotłą o słupki, co spowalniało jej przelot. A w dodatku w pewnym momencie przegapiła tłuczka, który przywalił jej prosto w brzuch. W efekcie zgięła się w pół i automatycznie puściła się miotły, lecąc wprost na murawę. Cudownie... Wyzbierała się prędko, aby móc kontynuować tor i za bardzo nie tracić cennego czasu drużyny. Za to aby uniknąć kolejnego tłuczka postanowiła w ostatniej chwili wykorzystać kombinację w postaci zwisu i udało się! Chociaż tym razem nie dostała wpierdzielu od tej dzikiej piłki. Kolejnym przystankiem było zajęcie już konkretnego stanowiska, czyli w jej wypadku sięgniecie po pałkę, aby trafić w ruchome cele (bo wylosowała pozycję pałkarza). Sama była zdziwiona, że nie trafiła tylko w jedną tarczę, a pozostałe pięć udało jej się spektakularnie uderzyć tłuczkiem. Chyba serio miała talent nie tylko do ścigania... Z tego całego podekscytowania znowu nie zauważyła szalonej piłki, która pędziła w jej kierunku. I oczywiście znów ucierpiało jej kolano. Tak, to samo co w pierwszym etapie, a jak! Już widziała jak puchnie, a ból był w tym momencie nie do zniesienia. Jednak wytrzymała i doleciała do punktu wyjścia, aby oddać "pałeczkę" kolejnej osobie.
Prudence Nordman
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 170
C. szczególne : Blizny, różnej długości, głębokości i szerokości, głównie na plecach i nogach, choć zdarzają się też na ramionach; dołeczki w policzkach
Grupa/pozycja: Niebiescy / szukający Kostki: K6: tempo 3; skuteczność 6; precyzja 4; uniki 2 K100: 32; 4; 22; 93 Skala bólu: 38 nos; 61 ramię GM: 0 Przerzuty: 0/0 Modyfikatory: -2, spadło mi się z miotły; -1, zaklinowanie w tunelu Wynik: 17-3=14 Punkty domu z poprzedniego etapu: -5
Nadal chciałam po prostu wrócić do łóżka; noga przynajmniej przestawała powoli boleć, chociaż czułam już formującego się siniaka, może i niespecjalnie dużego, ale zapewne będę o nim pamiętać długo; będzie dawać się we znaki w najmniej spodziewanych momentach. Teraz tylko przetrwać do samego końca i mieć nadzieję, że nic gorszego się przecież nie wydarzy. Podział na drużyny. Z możliwością zrzucenia z miotły, jeżeli nie będzie się wystarczająco dobrym. Powstrzymałam w sobie nerwowy śmiech, który chciałam z siebie wydobyć; decydując się posłać jedynie uśmiech w stronę swojej chwilowej drużyny. Cholera, żeby teraz tego tylko nie zepsuć w większy, czy mniejszy sposób; po prostu dać z siebie wszystko, tak bardzo jak się da. Chociaż po wylosowaniu roli, chciałam rzucić to wszystko gdzieś. Szukająca. Niby ja? Przecież nie potrafię znaleźć tak prostej rzeczy, jak sens istnienia, a ten każe mi latającego znicza szukać? I pamiętaj Nordman, nie daj się ośmieszyć; zakpił ze mnie głos w mojej głowie. No dobra, miejmy to wszystko już za sobą. Nigdy nie uważałam się za bardziej lub mniej profesjonalnego latającego - moje tempo lotu nie było jakieś szczególnie szybkie, ale też i nie leciałam jakoś bardzo powoli; powiedziałabym, że dosyć przeciętnie i może dlatego udało mi się uniknąć już pierwszego tłuczka, który miał zamiar zmieść mnie z miotły. Coś w głębi duszy czułam, ze to nie będzie jedyny mój problem, a rozwiązanie pozostałych dwóch może być nieco gorsze. A przeczucie nigdy nie mówi źle, o czym niedługo później zdołałam się przekonać. Najpierw zaklinowanie w tym tunelu - jakbym przyspieszyła, to może udałoby mi się wylecieć szybciej, ale po prostu nie dało rady. Potem, tłuczek lecący wprost na mnie; czy byłam ślepa, że nie dałam rady go ominąć? Walnął mnie prosto w nos; całe szczęście, przyniosło to jedynie ból, bez krwi czy złamania. I jeszcze jeden tłuczek, którego siła była tak mocna, że aż spadłam z miotły, wprost na glebę, czując ból, który zdawał się aż rozrywać mi ramię. Trzeba było nie przychodzić. Trzeba było zostać w łóżku; pospać, chociaż odrobinę dłużej... Przynajmniej zadanie na mojej roli nie poszło mi tak źle. Cztery okrążenia to może i mało, ale jak spadałam, miałam złote kółeczko w ręku. Czy byłam tym słabym ogniwem? Chyba tak. No, trudno się mówi; chociaż znicz zdołałam złapać.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Grupa/pozycja: Czerwoni / pałkarka Kostki:5, 2, 1, 2 Przerzuty: Skuteczność 2 -> 3 -> 5 || Precyzja 1 -> 2+1 -> 2+1 || Uniki 2 -> 2 -> 5 więc obrywam tłuczkiem w brzuch, ale oprócz tego zajebista kombinacja GM: 94+17 Przerzuty: 0/7 Modyfikatory: +1 do precyzji za pozytywne kostki Wynik: 20pkt Punkty domu z poprzedniego etapu: -
Czyli zostali podzieleni na drużyny i każdemu przypisano osobną rolę. Oczywiście wymarzoną pozycją była dla niej ta ścigającego, ale i z pałką sobie radziła całkiem nieźle. Chyba za dużo czasu spędzała w towarzystwie pałkarzy. To zawsze było jakieś wytłumaczenie. Wskoczyła na swojego Nimbusa, biorąc do ręki pałkę i wzbiła się w powietrze, gdzie mknęła z naprawdę sporą prędkością, korzystając z osiągów swojej miotły. Może nie była to jej pełna szybkość, ale wciąż była ona znaczna. Szczęśliwie udało jej się uderzyć w niemal każdy z wyznaczonych celów, wymierzając dokładne tłuczki, ale jeśli chodziło o przelatywanie przez pętle to tu już było nieco gorzej i w zasadzie na dwoje babka wróżyła. Raz się udało, raz nie. No bywa. I o ile posyłanie tłuczków w cele szło jej naprawdę sprawnie to jeden cwany skurwysyn uderzył ją akurat prosto w brzuch, gdy zajmowała się odbijaniem innego. Na różdżkę Morgany i świętego Graala... Mom, holy fuck. Ostatni raz czuła się tak jak w zeszłym miesiącu zaczęły się u niej krwawe wodospady Lucyfera, które oczywiście przez cały tydzień ją dręczyły intensywnym bólem.
Ignacy Mościcki
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 180cm
C. szczególne : Blizna na prawym policzku sięgająca do podbródka oraz oczy, które wyglądają jakby były lekko podbite
Grupa/pozycja: Czerwoni || Szukający Kostki: Tempo:2 lecę tak sobie Skuteczność:6-1=5 szybko łapie znicza Precyzja:1 → 2 → 2 → 1 pętla Uniki:2 bezproblemowe uniki 87 → wpadasz na innego miotlarza, nie dość że wstyd to jeszcze nabijasz sobie parę siniaków 6 → obrywasz tłuczkiem w ramię 82 → wpadasz na innego miotlarza, nie dość że wstyd to jeszcze nabijasz sobie parę siniaków 70 → obrywasz tłuczkiem w brzuch GM: 50 pkt. [kuferek] + 1 pkt [Runa Algiz] + 1. pkt [Rękawice] = 52 pkt. Przerzuty: 0/3 Modyfikatory: -1 do skuteczności Wynik: 20 [Violetta] +10 [Ignacy] = 30
Co tu dużo mówić, pomimo wręcz doborowego towarzystwa, które trafiło z nim do tej samej drużyny, Ignacy nie był zbytnio zadowolony z takiego obrotu spraw. Jego humor drastycznie się pogorszył, gdy okazało się, że wylosował pozycję szukającego. Już lepiej chyba być nie mogło. Z każdym kolejnym treningiem czy jakąkolwiek grupową aktywnością związaną z quidditchem miał coraz większą pewność co do tego, że świat sobie po prostu z niego kpił, po tym, jak zrobił sobie całkowitego kretyna podczas testów w Luizjanie. Raz mu strzeliło do głowy, aby wyjść ze swojej strefy komfortu, a teraz będzie się to za nim ciągnęło, nie wiadomo, jak długo. Świetnie. Po prostu świetnie. Negatywne podejście chłopaka do całej sprawy miało niestety swoje przełożenie na drugą fazę treningu. Wprawdzie udało mu się dosyć szybko dogonić złotego znicza, jednak cała reszta była co najmniej mierna. Trudno mu było nabrać odpowiedniego tempa, co z kolei przełożyło się na to, że leciał dużo wolniej niż zazwyczaj. O tym, że w międzyczasie zderzył się z dwójką innych zawodników, wolał już nie wspominać. Tłuczki najwyraźniej też zwróciły na niego uwagę, ponieważ podczas całej trasy uderzyły w niego aż dwa razy. Tyle dobrego, że chociaż nie oberwał w głowę, ponieważ to mogłoby się dla niego nie skończyć zbyt dobrze.
Sztafeta - brzmi całkiem dobrze, każdy mógłby pokazać się od swojej najlepszej strony... tak sobie myślę ale okazuje się, że pozycje zostają przydzielone zupełnie bezsensu. To nie Lu powinien być ścigającym tylko ja, natomiast jeśli chodzi o moją pozycję pałkarki - mogło być gorzej, gdybym trafiła na obrońcę. Parę razy uderzałam tłuczki pałką, całe szczęście Heaven nie odpuszcza pod tym kątem, więc coś tam umiem. Najpierw patrzę jak leci Lucas (bardzo dobrze i poprawnie chociaż zapewne nie na tyle wybitnie, żeby zasłużyć na pochwałę Avgusta), potem Prudence, która spada z miotły... oby ktoś pośpieszył jej pomóc, bo chwilę później jest moja kolej. Na początku wydaje się, że idzie mi zajebiście: nie omijam ani jednej pętli, przez które mam przelecieć, odbijam również każdy tłuczek, który odbić miałam... i to by było na tyle. Bo kiedy pozwalam sobie czuć się przez chwilę najlepsiejszą pałkarką to okazuje się, że jak mam idealnego cela jeśli chodzi o odbijanie tłuczków, to zdecydowanie gorzej jest z unikaniem tych, który mają zamiar zwalić mnie z miotły. Obrywa mi się aż pięcioma, z początku niegroźnie, bo tylko w nogę - raz muska mnie w łydkę, a inne dwa razy dosyć mocno w udo, z czego po tym drugim jestem pewna, że zostanie mocno widoczny siniak. Tyle dobrego, że nawet nie chwieję się na miotle. Następnie starając się uniknąć innego, który we mnie leci, wlatuję na jakąś inną osobę z inne drużyny (bo po co niby używać pałki, którą mam, heh). Na koniec wymyślam, że się popiszę - zrobię jakąś taką sztuczkę, że wszyscy zapomną, jak beznadziejnie mi przed chwilą szło, ale na chceniu się skończyło, bo tak się zamachuję pałką, że tłuczek, który mam zamiar odbić, zamiast na pałce kończy na moim nosie. Czy jest złamany? Bardzo prawdopodobnie. Czuję jak ból rozpływa się na środku twarzy, całe szczęście to już koniec i kończę swoją część sztafety. Z tego wszystkiego czas w jaki ją przelatuję też jest bardzo słaby. - Lucaaas, pomóż - jęczę, lądując obok niego na ziemi, mając nadzieję, że zaradzi coś na ten nieszczęsny nos.
Grupa/pozycja: żółta / szukający Kostki:3, 5, 2 na 3, 3+1=4/ 9, 70, 71 | I GM: 43 + 7 za gogle i miotłe = 50 Przerzuty:0/3 wszystkie przerzuciłem, ale wyszedł tylko jeden przerzut... Modyfikatory: +1 do kostki na skuteczność za bycie na pozycji, którą wybraliście jako tą, w której jesteście najlepsi +1 do kostki na precyzję za wylosowanie w I etapie trzech kostek pozytywnych (4,5,6) -2 kombinacja ofc = 0 Wynik: 14+15+osoba3+osoba4= Punkty domu z poprzedniego etapu: -
Super, nie dość, że zrobiłem sobie jeszcze coś na tym żałosnym treningu, to jeszcze Antosha odzywa się do mnie niemiło. Kiedy tylko ten odwraca się do mnie plecami, pokazuję mu uprzejmie środkowy palec, mimo to bardzo pilnie sprawdzając czy aby na pewno nie robię to w kierunku jego twarzy. Tak zirytowany idę na kolejny etap zajęć i szczerze mówiąc już niewiele mi się chce. Przynajmniej zostałem szukającym, taki to plus. I oczywiście to zadanie idzie mi naprawdę dobrze, łapię znicza wyjątkowo szybko, to z całą resztą radzę sobie gorzej. Tempo mam jakieś średnie. Na pętle też nie zwracam uwagi, bo jestem bardzo skupiony na zniczu, a nie na całej reszcie, a w końcu dostaję jeszcze tłuczkami. W ramię przyjąłem jedynie z lekkim grymasem, ale kiedy dostaję w brzuch czuję jak powoli spadam z miotły, tracąc całkiem oddech. Jedynie jakimś cudem udaje mi się zawisnąć na miotle i utrzymać się na niej, co musiało wyglądać nie wiem czy celowo czy nie, ale chyba nieźle. I kombinacja na koniec też mi nie poszła. No średnio a jeża i trochę już mi się odechciało tych ćwiczeń.
Grupa/pozycja: CZERWONA / ścigający Kostki:1, 6, 5, 2 - przerzut 1 na 4; 24, 79, 43, 43; I przerzucone na B GM: 36 (+2 kompas i rękawice) Przerzuty: 0/2 (wykorzystane) Modyfikatory: - 1 na czas, + 1 do precyzji (ostatecznie: 3, 6, 6, 2), - 3 za komplikacje, + 1 komplikacje, + 2 za kombinację Wynik: 20+10+17= 47 Punkty domu z poprzedniego etapu: n/d
Victoria nadal gotowała się wręcz ze złości, trudno było jej się w pełni skoncentrować, co nie było aż tak dziwne i jedynie mocno zaciskała zęby, kiedy Fillin pojawił się przy niej, by pomóc z leczeniem. Spokojnie mógł zobaczyć, jak gotuje się ze złości, jak mocno powstrzymuje się przed tym, by powiedzieć coś, czego później będzie żałowała, ale czubek języka właściwie palił ją od złości, której nie była w stanie ukrywać. Pewnie właśnie dlatego podziękowała chłopakowi raczej mało wylewnie, dość gwałtownie i równie ostro zabrała się do działania, jakie zostało przed nią postawione, bo nie zamierzała po prostu siedzieć i czekać na zbawienie. Co prawda nie leciała nazbyt szybko, a i pojawiły się po drodze komplikacje, te nieszczęsne witki zahaczały się, gdzie chciały, na dokładkę jeszcze prawie spadła z miotły, ale uparcie się jej chwyciła, uznając, że nie zamierza się teraz poddawać, przez co wróciła na trasę przelotu, ale cała jej koncentracja poszła najwyraźniej w rzucanie do celu. Radziła sobie z tym idealnie, jak na ścigającą przystało, chociaż przecież to nawet nie była pozycja, na której grała! Odetchnęła głęboko, próbując skoncentrować się na tym, co miała zrobić, dzięki czemu, choć powoli, udało jej się przebrnąć przez wszystkie pętle. Raz przez witki niemalże straciła trzymaną piłkę, ale ostatecznie wykonała właściwy ruch, przechodząc do właściwej kombinacji, by posłać kafla w odpowiednie miejsce, co być może nawet jakoś tam pasowało nauczycielowi. I tyle. Chociaż niemalże płonęła z furii, ale przynajmniej wylądowała spokojnie, bez żadnego idiotycznego spadania.
Nauczony poprzednimi zajęciami z Antoshą wiedział, że nie obędzie się bez długowchłaniających się siniaków, zmaltretowanych mięśni na drugi dzień i zhańbionego honoru. Okej, tory przeszkód były fajne, ale nie z masą tłuczków, których czasami nie miało się nawet czasu zareagować. Obserwował jak Soph dzielnie radzi sobie z zadaniem i z początku szło jej naprawdę super. Wiedział, że będzie z siebie dumna i potem będzie mu się przechwalać, jak to jej lepiej poszło niż jemu. No dobra, niechże jej już będzie - pomyślał, dokładnie w tym momencie, kiedy cała chmara tłuczków rzuciła się na nią. Z niepokojem obserwował jak obrywa, a zostało jej już tak niewiele aby skończyć tor. Ale na dokładkę musiała jeszcze dostać w twarz... Kiedy wylądowała obok niego, niezwłocznie sięgnął po różdżkę, podchodząc do niej. Chwilę później "naprawił" jej złamany nos i oczyścił twarz z krwi. -Młoda, masz szczęście do tych tłuczków dzisiaj - skomentował tylko krótko, kręcąc głową, po czym uśmiechnął się półgębkiem i zmierzwił jej włosy. W sumie to miała szczęście, że to tylko nos.
Grupa/pozycja: ŻÓŁCI / ścigająca Kostki:3 6 1 3 -> przerzucam 1 i ostatnią 3 -> 4 i 1 xD -> przerzucam 1 -> 2 xD -> WCIĄŻ 2 ostatecznie: 3 6 4 2 k100: 85, 40, 39, 56 GM: 74 + 10 Przerzuty: 0/5 Modyfikatory: +2 za pozytywne kostki w obu turach w 1 etapie Wynik: 14+15+17+osoba4= Punkty domu z poprzedniego etapu: 5 pkt
Avgust zdecydowanie chciał ich wszystkich pozabijać. Sama rozgrzewka mogła przecież być pełnowymiarowym treningiem, a on wymyślił jeszcze zadanie drużynowe. Tylko czekać aż wszyscy pospadają z mioteł i połamią się od tłuczków. Nie miała jednak zamiaru marudzić, przywitała się ze swoją drużyną i wskoczyła na miotłę, by jak najszybciej mieć to za sobą. Zaczęła zaraz po Fillinie, który całkiem sprawnie załapał znicza (Heldze dzięki, że to nie jej przypadło to zadanie). Robiła co mogła, by skupiać się zarówno na trasie, przeszkodach jak i tłuczkach, ale zmęczenie dało o sobie znać bardzo szybko i bardzo boleśnie, bo na dzień dobry dostała żelazną piłką w nos. Całe szczęście, że nie była dostatecznie rozpędzona i leciała nieco pod kątem, bo chyba tylko dlatego obeszło się bez złamania. To spowodowało, że Williams zwolniła nieco tempo i skupiła się bardziej na dokładności, dzięki czemu trafiła kaflem do każdej napotkanej po drodze obręczy. Przez nieuwagę ominęła co prawda kilka pętli, przez które powinna przelecieć, ale nie to było najgorsze. Kolejny tłuczek w twarz wytrącił ją z równowagi do tego stopnia, że wpadła w zawodnika z innej grupy. Nawet nie zdążyła go przeprosić, kiedy kolejny tłuczek uderzył w jej nogę. Jęknęła z bólu, czując, jak ciało powoli zaczyna odmawiać jej posłuszeństwa, ale na szczęście była już na końcówce i wystarczyło przelecieć przez ostatnią pętlę i wylądować na ziemi, a potem się na niej położyć i czekać na koniec tych tortur.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Grupa/pozycja: Różowi / ścigająca + pała Kostki:2, 4, 5, 6 -> 6, 4, 5, 6, C GM: 116 Przerzuty: 0/7 Modyfikatory: -1 na precyzję za rozgrzewkę, +2 za kombinację Wynik: 21 + 17 + 22 + x Punkty domu z poprzedniego etapu: 5 @Boyd Callahan
Jej próba w roli pałkarki przebiegła... zaskakująco sprawnie. Ba, w pewnym momencie dopisało jej chyba sporo szczęścia, bo tym razem była w stanie pędzić bez opamiętania, omijać wszelkie tłuczki, a przy tym całkiem nieźle łomotać ruchome cele i trafiać torem lotu w przygotowane na trasie obręcze. Jasne, nie było idealnie, zwłaszcza przy celowaniu, bo zazwyczaj najzwyczajniej unikała tłuczków zamiast się z nimi mierzyć. Nie mówiąc już o posyłaniu ich w określone miejsca - bardziej wyznawała zasadę, że im dalej tym lepiej. Swoją próbę zakończyła kombinacją, w której przerzuciła sobie pałkę nad głową do drugiej ręki i odbiła nią tłuczek nadlatujący w jej stronę zza pleców. Może i niecelnie, ale przynajmniej widowiskowo. - Wszyscy Irlandczycy są tak beznadziejnymi szukającymi? - poczekała na zakończenie wszystkich prób w ramach ich dwuosobowej grupy i nie omieszkała wbić szpili w tak ordynarny i kierujący się nowo powstałymi stereotypami sposób. Uśmiechnęła się szeroko po swoich słowach, jakby była bardzo dumna ze swojego łączenia faktów, ale z drugiej strony nie było w tym zbyt wiele szyderczości. Biedny Fillin i tak już raczej nie potrzebował dalszych ciosów związanych z obejmowaną przez siebie pozycją, a Gryfonka trzymała kciuki może niekoniecznie za to, by Ślizgoni wygrywali swoje mecze, ale jednak za to, by Ó Cealláchain odbudował swoją boiskową pewność siebie. Chociażby ku chwale Pustułek.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Grupa/pozycja: niebiescy / obrońca Kostki:1, 5, 6, 3, przerzut 1 na 2; 98, 35, 48 :)) GM: 39+1 za własny ekwipunek Przerzuty: 0/2 Modyfikatory: -1 na skuteczność; -1 na precyzję; -2 za glebę i -1 tempo za k100 Wynik: 17 + 14 + 13 + 11 = 55 Punkty domu z poprzedniego etapu: -
Obrońca. Naprawdę musiała wylądować na pozycji, na której za cholerę sobie nie radziła? Przecież to aż się prosiło o tragiczny koniec. Z pierwszego etapu wyszła ze złamanym nosem, co miało się zdarzyć teraz? Nawet nie chciała o tym myśleć i nic też dziwnego, że jakoś nie spieszyło jej się do rozpoczęcia zadania i wystartowała jako ostatnia ze swojej grupy. Wiedziała, że nie będzie dobrze. No i nie było. Już od samego początku miała problemy z nabraniem prędkości (albo też bała się to zrobić, bo tej opcji też nie można było wykluczyć), przez co wlekła się niemal jak stara babcia, ale przynajmniej udało jej się wybronić większość strzałów lecących do bramki i naprawdę miłym zaskoczeniem było to, że nie przeleciała przez jedną z obręczy razem z kaflem. Długo się jednak tym małym sukcesem nie nacieszyła, bo zaraz musiała przelatywać przez pętle, chociaż tutaj miała nadzieję poradzić sobie bez większych problemów dzięki zniewalającej prędkości, jaką utrzymywała. Może i tempo było zniewalające, ale halo, bezpieczeństwo przede wszystkim! Nie zamierzała pędzić na łeb, na szyję i ryzykować uszczerbkiem na zdrowiu, którego, swoją drogą, i tak nie uniknęła. Nie chwal dnia przed zachodem słońca, tak to szło? Jakoś tak się stało, że nie zauważyła ostatniej pętli i przypierdoliła czołem prosto w metal/drewno/inny materiał, z którego była ona wykonana, co skutkowało nie tylko zduszonym jękiem, ale też spektakularnym spierdoleniem się na ziemię. Bo tego po prostu nie dało się inaczej nazwać. Najlepsze jednak było to, że zanim zdążyła dobrze wstać na nogi, tłuczek postanowił sprawdzić, czy wszystko z nią okej i Puchonka błyskawicznie znowu znalazła się na ziemi, trzymając się za krwawiący nos i łzami spływającymi po policzkach. Już nawet nie starała się ich powstrzymać, bo to było bez sensu, nie miała na to siły. Czy mogło być gorzej? Chyba nie. Ostatkiem sił dowlekła się do miejsca znajdującego się poza trasą śmierci tylko po to, żeby z wypisanym na twarzy bólem i beznadzieją opaść z powrotem na ziemię. Tym razem nie użyła żadnego zaklęcia leczniczego, bo i tak szanse na jego powodzenie spadły przez rozproszenie. Siedziała więc z pochyloną nieco głową i ocierała na zmianę łzy i krew. Jakby jeszcze tego było mało szykowała się na opierdol za spowodowanie szkód w szkolnym sprzęcie - z miotły wypadło kilka witek, którymi zahaczyła w trakcie lotu o przeszkody. Miała dość.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Grupa/pozycja: Czerwona / obrońca Kostki:5 6 5(+1) 3->1 :c, tłuczki -> 36 63 79 82 25 GM: 30 Przerzuty: 0/2 Modyfikatory: +1 na precyzję Wynik: 20+10+17+18=65 Punkty domu z poprzedniego etapu: +5
Kolejnym etapem był podobny tor przeszkód - tylko że tym razem na miotle. Shaw leciał ostatni w swojej drużynie, do tego jako obrońca. Mógłby nawet powiedzieć, że szło mu idealnie... gdyby nie to, że był prawdziwym magnesem na tłuczki. Śmigał na miotle szybko jak sam wiatr, obronił pętle przed dosłownie każdym kaflem i żadnego kółka do tego sam nie ominął. Jednakże na koniec trasy doleciał zdyszany po uderzeniu piłką w brzuch, zakrwawiony po otrzymaniu silnego ciosu w nos, a do tego bolały go plecy i ramiona po tym jak utknął w zwężającej się rurze - bo mimo wszystko jednak leciał nieco za wolno - a po dostaniu w brzuch przypadkiem wleciał w innego uczestnika, cudem utrzymując się końcówką palców na miotle. W skrócie można było więc uznać że Darrenowi nie mogło pójść lepiej - ale równie dobrze nie mogło pójść mu gorzej. Po zakończeniu rajdu jedynie padł na ziemię obok swojej miotły, do nosa przytykając rękaw starego dresu i modląc się w duchu, by na tym dzisiejsza katorga się zakończyła.
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Grupa/pozycja: żółci / obrońca Kostki:3, 4, 6, 3 + F (kombinacja) → przerzut tempa (3) i uników (3) - 6, 2 → przerzut uników - 2 → przerzut uników - 2; ostatecznie - 6, 4, 6, 2 | a tak bardzo jestem łamagą - 49, 19, 60, 86 c': GM: 100 (kufer) + 1 (runa) + 8 (własny sprzęt: Błyskawica, rękawice, koszulka) = 109 Przerzuty: 0/7 Modyfikatory: -1 skuteczność (pozycja) | -1 precyzja (3x kostki negatywne w pierwszym etapie) | -1 tempo (k100) | +2 za kombinację Wynik: 14 + 15 + 17 + 17 = 63 Punkty domu z poprzedniego etapu: +5
Przypadła mu pozycja obrońcy… no nie da się ukryć, że go to specjalnie nie cieszyło, bo to była bodaj jego najmniej lubiana rola na boisku, którą traktował po macoszemu; jakoś tam sobie pewnie da radę, ale nie spodziewał się szału czy fanfar. W dodatku sytuacji nie poprawiał fakt, że wciąż był trochę obity po morderczym torze przeszkód – na obtarte nieplanowanym zjazdem po linie dłonie był sobie w stanie nałożyć zaklęcie chłodzące, ale z rozbitym nosem będzie musiał się bujać chyba do końca zajęć, bo był jednak za cienki w magię medyczną, żeby zrobić to samodzielnie, a teraz już nie było czasu zaczepiać nikogo kto byłby mu go w stanie poskładać. Leciał jako ostatni ze swojej grupy, więc bez zwłoki wskoczył na miotłę i wystartował, gdy tylko nadeszła jego kolej. Od razu nabrał całkiem przyzwoitej prędkości, tracąc ją nieco dopiero na slalomie, w którym z jakiegoś powodu niespecjalnie był się w stanie wyrobić i zahaczył witkami Błyskawicy o chyba każdą możliwą tyczkę, kasując je po kolei. Obrona pętli poszła mu raczej średnio – udało mu się wybić zaledwie połowę kafli, nawet dobrze wykonana kombinacja tu niewiele dała, ale nie miał czasu roztrząsać swojego raczej miernego jak na ogólny poziom umiejętności miotlarskich wyniku, bo właśnie na jego trasie pojawiły się obręcze. Z tą częścią toru poradził sobie – dla odmiany – całkiem nieźle; przez większość przemknął bez problemu, omijając zaledwie kilka z nich. Pomijając, że po drodze wpieprzył się w przeszkodę-ścianę, która niespodziewanie mu wyrosła na drodze – tylko dzięki refleksowi udało mu się tego nie zrobić frontem, a bokiem, bo w ostatniej chwili zdołał się obrócić. Zaraz potem kolejny tłuczek postanowił się z nim bliżej zapoznać, uderzając go w nogę i rudzielec aż syknął, bo była to ta sama, w którą wyrwał wcześniej, co oznaczało, że może się potem spodziewać całkiem sporego i eleganckiego sińca. Zwieńczeniem tego festiwalu żenady, istną wisienką na przysłowiowym torcie, było zderzenie się z zawodnikiem innej drużyny po tym krótkotrwałym wytrąceniu z równowagi przez krwiożerczą piłkę; nawet nie przyjrzał się kto był ów nieszczęśnikiem, rzucając tylko przez ramię krótkim ‘sorry’ i lecąc dalej, bo już znajdował się na finiszu, więc nie było czasu na kurtuazje, a chciał to mieć możliwie jak najszybciej za sobą. Ostatecznie wylądował jeszcze bardziej poobijany, choć i tak najbardziej na tym wszystkim cierpiała jego duma, bo wiedział dobrze, że powinien był sobie poradzić ze wszystkim lepiej. Jeden z największych, kurwa, wschodzących talentów w Wielkiej Brytanii. Dobrze, że trener Srok nie mógł zobaczyć jego dzisiejszych popisów, bo by się załamał jak nic.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Grupa/pozycja: Zieloni /pałkarz Kostki:5,5,1,5 ->tłuczek - 80 GM:30 + 11 z ekwipunku własnego Przerzuty: 1/2 Modyfikatory: +1 (kostki za 1 etap) +1 (za czas) -1 (za pozycję) +1 (k100, ANTEK MNIE KOCHA) Wynik: 12(Arl) + 22(Julka)+ 19(ja z kostek) +2 (za mody) +16(kostki) +2 (mody) =73 Punkty domu z poprzedniego etapu: -
Miało być tak pięknie i zieloni mieli osiągnąć zwycięstwo bez przeszkód, gdyby nie to, że Solberg zjebał i prawie znokautował biedną Orlę, podając jej pałeczkę. Krukonka nie była w stanie skończyć sztafety, więc Max musiał wziąć sprawy w swoje ręce i osobiście uratować swój honor. A przynajmniej spróbować. Nie tracąc na prędkości zabrał pałkę i zaczął walić w ruchome cele. Czuł się zdecydowanie lepiej tutaj, niż jako obrońca. Gorzej szło mu przelatywanie przez pętle, bo udało mu się zaliczyć tylko jedną. Najbardziej niefortunną rzeczą było jednak to, że posyłając piłkę w ostatni cel, ześlizgnął się z miotły i oczywiście chybił. Cudem tylko nie wyjebał ryjem o ziemię, bo udało mu się wolną ręką jakoś chwycił Pioruna. Przez chwilę tak sobie zwisał aż w końcu, przez sekwencję najdziwniejszych akrobacji, znów siedział na miotle, jak Merlin przykazał. Już się cieszył, że to koniec tych szalonych zawirowań, gdy na samej mecie oberwał w bark tłuczkiem. Syknął z bólu, wypuścił z rąk pałkę, która spadła Antoshy pod nogi i wytoczył się na trawę. Chwilę poleżał, ciesząc się błogim odpoczynkiem, by następnie rzucić na siebie zaklęcie znieczulające. Resztą zajmie się po treningu.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Grupa/pozycja: różowi / szukający Kostki:6, 4, 4, 5 + 37 GM: 116 Przerzuty: 0/7 Modyfikatory: -1 do czasu -1 do precyzji +1 do czasu dzięki punktom Moe Wynik: 21 + 17 + 22 + 18 = 78 Punkty domu z poprzedniego etapu: nope
Po chwili przerwy - dosłownie chwili, bo Moe gnała jak burza i nie dała mu wiele czasu na odpoczynek - ruszył w pogoń za zniczem. O dziwo na pozycji szukającego nie poszło mu gorzej niż jako obrońcy, choć spodziewał się jeszcze większej katastrofy miotlarskiej; tymczasem udało mu się zachować całkiem niezłe tempo, mimo tego że po raz kolejny zahaczał jak szalony witkami miotły o zakręty jednego ze slalomów. Dał radę zaliczyć większość pojawiających się na drodze pętli i zgrabnie omijał zarówno przeszkody jak i tłuczki, jakby nauczony doświadczeniem z poprzedniego lotu, że powinien poświęcać im więcej uwagi. Złotą piłeczkę udało mu się dorwać w całkiem przeciętnym czasie, jakoś w połowie trasy, nie ryzykował jednak żadnego szalonego manewru, stwierdziwszy, że ostatnie czego mu teraz potrzeba to zaryć ryjem o ziemię podczas nieudolnego zwrotu Wrońskiego. Wylądował na ziemi sponiewierany własną porażką - obiektywnie był zupełnie przeciętny, ale powinien przecież być super świetny - tylko po to, by usłyszeć jak straszną kosę wbija mu Morgan. - Tak, lepiej nam wychodzi wpierdol - podsumował, na potwierdzenie tych słów udając że chce jej przyłożyć miotłą. Choć jej akurat za dzisiejszy występ należały się raczej oklaski.
Antosha Avgust
Wiek : 46
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185
C. szczególne : mocny rosyjski akcent, niski głos; poważny, nieprzystępny i mało ekspresyjny
Ostatnie wydarzenia nie były dla niego przychylne, wiedział o tym doskonale, kiedy to zdołał już zregenerować organizm po strachu i bólu, z jakim miał do czynienia. Po tylu wydarzeniach, które wpływały na jego samopoczucie, po krótkiej nieobecności w postaci paru dni, jak również po najważniejszej z rzeczy - ataku legilimenty. Zapuszczenie się w odmęty Śmiertelnego Nokturnu nie niosło ze sobą żadnych pozytywnych przesłanek, a sam Lowell wiedział o tym doskonale, kiedy to kierował własne palce ku skroniom, starając się je rozmasować. Przypominał sobie tego człowieka, przypominał sobie wszystko, mimo że nie chciał; ostatnio zdołał jednak nadrobić godziny w pracy, a jego grafik był coraz to mniej napięty. Jedna godzina lekcyjna pozostawała wolna; musiał z nią sobie jakoś poradzić, kiedy to temperatura na zewnątrz stawała się coraz to niższa, a los wodził go perfidnie za nos, przyczyniając się do zmiany rzeczy o niemalże sto osiemdziesiąt stopni; nie wiedział, co się dzieje. Westchnął, nakierowując dłoń, kiedy to szedł prawie samotnie, na podbrzuszu, które wyjątkowo źle reagowało ostatnio na zmiany temperatury. Na lewym ramieniu miał kruka, zaś na jednym z palców, pomijając fakt posiadania naszyjnika z krzyżem Dilys na własnej piersi, przypominający celtycki, pozornie zwyczajny pierścień. Pierścień, który umożliwiał mu lepszą komunikację z Equinoxem; ptak, siedzący spokojnie na ciele Puchona, kierował swoje niebieskie tęczówki z zainteresowaniem oraz zaciekawieniem w stronę Zakazanego Lasu. Ustawiwszy się gdzieś w mniej widocznym kącie, nie zastanawiał się nad tym, czy ktoś może wejść i tym samym przeszkodzić mu w jakichkolwiek czynnościach. Wystarczyło zaprosić go na przedramię, by z mowy ciała zwierzęcia wyczuć zamiary złamania regulaminu i udania się w stronę miejsca, w którym znajdują się najróżniejsze magiczne zwierzęta, gotowe go pożreć za wszelką cenę, jeżeli nie będzie ostrożny. — Nie, Equinox. Myślisz, że ci pozwolę? — zapytał się go, a ptak przechylił głowę, jakoby częściowo go rozumiejąc, niemniej jednak nadal wykazywał się niezmierzoną chęcią podróży w stronę lasu. Lowell spojrzał na niego z powagą, jakoby będąc tym samym kimś w rodzaju przewodnika, a ten po chwili się uspokoił, odwracając na chwilę własny, kruczy łeb w celu uniknięcia kontaktu wzrokowego. Rozmowa ze zwierzęciem mogła być dziwna dla osób trzecich, ale on rozumiał; rozumiał, z czym ma do czynienia, kiedy to dał jednego krakersa w stronę czarnej istoty. — To co, gotowy do treningu? — zapytał się, spoglądając na jedzącego krakersa krukowatego, by tym samym pozwolić mu na lot i powolne uczenie się ponownych poleceń. Tym razem jednak było łatwiej, kiedy to posiadał na palcu pierścień Sidhe, chociaż nadal miał problem z wyuczeniem go delikatności przy poleceniu lądowania. Kruk, adoptowany poniekąd, wykazywał się diabelską inteligencją i wiedział, co trzeba zrobić, by zdobyć więcej jedzenia. Nie bez powodu, kiedy to Lowell zdjął kurtkę, wystawiając prawą rękę, zauważył kolejną okazję do wścibskiego wbicia własnych szponów. Pierwsza próba udała mu się niesamowicie, bo zadrapania pojawiły się automatycznie, a sam Felinus musiał je uleczyć. — Naprawdę? — zapytał się, a kruk zatrzepotał skrzydłami, odlatując na pobliską gałąź, pokazując czystą złośliwość. Dopiero potem, po paru próbach, udawało się uniknąć otwierania starych blizn i tym samym ptak lądował znacznie delikatniej, kiedy to sam ogrzewał się za pomocą Calefieri, trzymając w drugiej dłoni różdżkę. Proste polecenia, wyznaczone poprzez nauczone parę miesięcy temu schematy, były przez niego niemalże automatycznie wykonywane. Na szczęście drobiazg, wyniesiony z labiryntu z zagadką w postaci martwego jednorożca, umożliwiał mu lepsze zrozumienie zwierzęcia i vice versa; krótki odpoczynek spędził na ogrzaniu się i prostym chwycie własnego podbrzusza, kiedy to wykrzywił usta w delikatnym grymasie bólu. Siedząc, oparłszy się o drzewo, pozwolił sobie na napicie się zielonej herbaty z termosu, który to wyciągnął z własnej torby; gdzieś trochę bliżej tego Zakazanego Lasu, by nie był zbytnio widoczny, ale nadal, nie łamał regulaminu. Chociaż, kto wie, co on tam może sobie myśleć pod tą kopułą czaszki, gdy siedział sam. A przynajmniej tak myślał - w odosobnieniu od innych, kiedy to piętno przeszłości przestało być aż tak widoczne, a sam z dnia na dzień wyglądał coraz lepiej. Nadal, martwił się, kiedy to przyglądał się naparowi, co nie zmienia faktu, że i tak nie było z nim aż tak źle.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher należał do osób, które zawsze wykonywały swoje zadania sumiennie. Uwielbiał spędzać czas na błoniach, poświęcając się dbaniu o rośliny, ale również o zwierzęta, niezależnie od tego, czy chodziło o te zwyczajne, czy magiczne. Miał również poczucie obowiązku, jeśli była mowa o pilnowanie uczniów przed wchodzeniem do Zakazanego Lasu, nic zatem dziwnego, że od dłuższej chwili obserwował całkiem uważnie znanego już sobie Puchona, zastanawiając się jednocześnie, czy ten zamierzał złamać regulamin, czy jedynie z dziwną przyjemnością balansował na jego granicy, bawiąc się tym na swój sposób. Może zupełnie o tym nie myślał i po prostu wybrał tę okolicę z uwagi na odosobnienie, jak również świadomość, że nie zjawi się tutaj zbyt wielu śmiałków, mających świadomość, że w każdej chwili mogą zostać przyłapani na próbie dostania się w miejsce, w które trafić zdecydowanie nie powinni? Niezależnie od tego, jakie dokładnie były pobudki chłopaka oraz czego tutaj szukał, gajowy przyglądał mu się spokojnie, po prostu zaciekawiony jego działaniami, jednocześnie nie mając na razie przynajmniej chęci ujawniać swojej obecności. W tym, trzeba przyznać, był naprawdę dobry, nauczył się już po prostu, jak wędrować po lesie w ciszy, nie wywołując nadmiernego hałasu ani zainteresowania ze strony innych, niemniej jednak ostatecznie doszedł do wniosku, że wystarczy tego przebywania w półmroku, jaki panował pod koronami drzew, pośród niższych krzewów, w miejscu, w którym do tej pory się ukrywał. - Zdaje pan sobie sprawę z tego, że trenując dane zwierzę, trenuje pan również siebie? - spytał, nie odrywając pleców od pnia drzewa, o które opierał się od dłuższego czasu. Nie poruszał się, nie robił właściwie nic innego poza oddychaniem, pozostawał nadal w swoim bezpiecznym półmroku, ciekaw tego, co dokładnie zrobi Puchon. W pewnym sensie O'Connor był również zainteresowany tym, jak chłopak zareaguje, czy zdradzi się z czymkolwiek, czy jednak nie. Nie znał go za dobrze, nie spotykał go zbyt często, ale miał w pamięci jego udział w tej niedorzecznej bójce w lesie, na którą udało mu się trafić jakiś czas temu. Co tam robił, po co w ogóle się tym interesował, tego Christopher nie wiedział, skoro była mowa o jakichś porachunkach, czy czymś podobnym. Wiedział jednak doskonale, że przecież w życiu bywało wiele różnych sytuacji, nic zatem dziwnego, że po prostu przyjął to wszystko na wiarę, postanawiając obserwować jedynie uczestników spotkania, gdyby przyszło im do głowy znowu zbliżać się do Zakazanego Lasu albo bawić się w jakiekolwiek wybryki. Za taki co prawda nie mógł uznać obecnego zachowania Puchona, ale prawda była taka, że spodziewał się dokładnie wszystkiego i wszystko brał pod uwagę, nauczony już doświadczeniem. Nie chciał ryzykować i nie chciał za mocno machać ręką na to, co robili uczniowie, bo wszystko wskazywało na to, że jeszcze wiele przygód z ich udziałem może na niego czekać za każdym rogiem.
Lowell nie spodziewał się obecności drugiego człowieka - bycia obserwowanym, poddawanym każdej możliwej kontroli jego kroku, kiedy to siedział obecnie, biorąc krótką przerwę od ciągłego wydawania poleceń i obserwowania, o zgrozo, reakcji kruka. Pierścień naprawdę pozwalał mu zrozumieć mowę stworzenia, aczkolwiek, koniec końców, ono nie było w stanie powiedzieć mu, że ktoś nieopodal się znajduje, spoglądając jasnymi tęczówkami, jakoby oczekując jakiegokolwiek ruchu, złego ruchu. Sam, gdyby był nauczycielem, zapewne zwracałby uwagę na uczniów i studentów pałętających się tam, gdzie nie trzeba, ale gdzie nie do końca jest to zakazane; ludzki umysł kryje w sobie tak naprawdę wiele niewiadomych. A może pan O'Connor wcale nie podejrzewał go o złe, niecne czyny, z których to potem musiałby się tłumaczyć? Nie wiedział. Przecież nie widział przed sobą gajowego, nie mógł zobaczyć jakiejkolwiek jego mimiki, kiedy to czarna istota lądowała na jego ramieniu, by potem znowu rozprostować skrzydła, przyjmując nagrodę w postaci drobnej przekąski. Każdy oddech przyczyniał się do wydostania niewielkiego obłoku, który to znikał w mgnieniu oka; Felinus się tym jednak nie przejmował. Pokazywało to tylko, jak większość rzeczy jest ulotnych. Narcystyczny jednak nie był, kiedy to usiadł, czując delikatne struktury bólu przelewające się przez jego ciało. Nie pokazywał tego jednak po sobie, jedynie zamykając na krótki moment oczy, jakoby przyzwyczajając się do takiego stanu rzeczy. Grymas dość szybko zniknął, kiedy to głos obcego człowieka przedostał się do jego uszu, a kruk wydobył z siebie pewnego rodzaju okrzyk niezadowolenia, na co student otworzył oczy, nie odrywając spojrzenia od zielonej herbaty, którą to trzymał sobie w kubeczku; delikatnie zaczerwienione palce jedynie drgnęły mimowolnie. Dopiero po oderwaniu warg od naczynia, Lowell podniósł wzrok, wpatrując się czekoladowymi oczami z niewielkim zastanowieniem. Tak naprawdę tylko odcięcie się od emocji mogło go uwolnić - przynajmniej w sytuacjach, o których tak mało wiedział. Gdyby był podatny na gwałtowność, zapewne nie wydostałby się w żaden sposób z Nokturnu. Nie bez powodu odciął się na chwilę od własnego serca, jakoby zastanawiając się, czy to wpływ iluzji jakiegoś stworzenia, a może po prostu czysta rzeczywistość. Powoli, ostrożnie, jakoby zastanawiając się nad tym, czy wystarczy chwilowe odcięcie się, czy jednak dłuższe. — Kto wie, być może to prawda. — ścisnął trochę mocniej kubek, niemniej jednak nie opuszczał go, ale również, nie reagował w żaden sposób nad wyraz emocjonalnie. Znał ten głos, poza tym, gdyby ktoś chciał go skrzywdzić, to i tak się spóźnił dość mocno. Lowell, mimo absurdalności takiego procederu, zawsze był o krok przed innymi, gotów samego siebie wrzucić pod samochód. — Trenować zwierzę można, ale czy wytresować... to już jest inna kwestia. Tak samo jest z człowiekiem. — spojrzał naprędce w niebieskie tęczówki posiadanego przez siebie kruka. Owszem, jego zdołał jakoś wytresować, ale czy samego siebie mógł? Czy mógł wyzbyć się wcześniej zdobytych schematów, w ramach resocjalizacji? Nie wiedział, kiedy to wyprostował się, nie chwytając w żaden sposób za różdżkę. Jak jakieś licho chce go pożreć, to śmiało, o ile będzie stanowił jakąkolwiek zadowalającą pożywkę. — Może pan śmiało wyjść; nie wystawiam kłów bez większego powodu. — zaproponował, nadal nie chwytając za drewniany patyczek. Mogło to brzmieć absurdalnie w świetle poprzednich wydarzeń, ale koniec końców... atakował tylko i wyłącznie w obronie własnej, nie czując żadnej satysfakcji z tego płynącej. Nie widział w tym sensu, poza tym intrygowało go to, jak długo siedzi w odmętach drzew pan gajowy. Lowell był w stanie skutecznie stłumić swoje instynkty samozachowawcze, co mogło niepokoić, ale koniec końców pozwalało mu myśleć głównie poprzez logikę, a nie adrenalinę i emocje kłębiące się pod kopułą czaszki. No ba, nawet odtrącił trzymaną w kieszeni różdżkę spokojnym gestem, która przeturlała się do przodu na taką odległość, że gdyby Felinusowi zmieniło się jakkolwiek zdanie, nie byłby w stanie wystosować żadnego zaklęcia. A gdyby gajowy chciał, to mógłby ją sobie zatrzymać, bo i tak by się po nią nie rzucił. Uwielbiał swoją ciernistą koronę.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Mógł do niego wyjść, oczywiście. Nie musiał wcale kryć się w ciemności, nie musiał wcale pozostawać gdzieś pomiędzy drzewami, z daleka od jego spojrzeń, z daleka od całego świata, jaki był w stanie obserwować w tym czasie chłopak, mógł po prostu przy nim usiąść albo podejść, kiedy ten rozpoczął trening. Tylko nie chciał. Christopher doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że często przejawiał zachowania właściwie typowe dla kotów, typowe dla istot, które lubiły przemykać gdzieś bokiem, w ciemnościach, które kryły się, które nie pokazywały swych twarzy, stąpał cicho i ostrożnie, nie szukając nazbyt wielkiego poklasku, a w sytuacjach takich jak ta, naprawdę potrafił się skradać, naprawdę potrafił spacerować tak, by nie było go w ogóle widać, by nikt nie miał pojęcia, jak do niego podejść. To mu odpowiadało, dzięki temu czuł się bezpiecznie, a jednocześnie miał pewne poczucie, że to on jest górą. To nie było jakieś triumfalne zwycięstwo, czy coś podobnego, ale mimo wszystko gdzieś tam w głębi miał poczucie bezpieczeństwa, jakiego potrzebował. Nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, jak ta natura mogłaby mu odpowiadać, gdyby faktycznie pewnego dnia udało mu się w końcu podjąć decyzję o tym, że chce próbować przekonać się, jaka jest jego zwierzęca natura. Wciąż go to kusiło, niesamowicie mocno nawoływało, a w takich sytuacjach, jak ta teraz, było nawet bardziej nieznośne, korciło go w tak znacznym stopniu, że nie do końca wiedział, jakby miał sobie z tym poradzić. Tak czy inaczej, wysłuchał tego, co miał do powiedzenia chłopak, a później równie cicho, jak wcześniej przemieścił się tak, by ostatecznie znaleźć się w pobliżu Puchona. Nie wiedział, jak będzie przebiegała ich rozmowa i czy w ogóle wymienią się jakimiś uwagami, ale na razie nie zamierzał machać na to ręką. Nie był również niesamowicie ciekaw tego, jaki chłopak jest, aczkolwiek w jakimś stopniu intrygowało go to, od kiedy zdał sobie sprawę z tego, z kim ma do czynienia. - To już właściwie kwestia tego, jakich będziesz używał metod. Dla niektórych trenowanie będzie wychowaniem, dla innych tresurą, jednym złamie to życie i kręgosłup, innym zupełnie nie. Wszystko zależy od tego, jak na to spojrzeć, jakie wybrać priorytety i na czym dokładnie się skupić. Jeśli patrzymy na ten sam obraz, zawsze istnieje prawdopodobieństwo, że każdy z nas zobaczy coś innego - zauważył na to, patrząc spokojnie na chłopaka, nie zastanawiając się właściwie nad niczym szczególnym. Przekrzywił ledwie dostrzegalnie głowę, by potem spojrzeć w stronę kruka. - Po co właściwie go trenujesz? - spytał po prostu, by przekonać się, w czym dokładnie była rzecz. Ot, dla zaspokojenia jakiejś własnej ciekawości.
Sam Felinus prędzej reprezentował... dość charakterystyczne stworzenie, poddawane w wątpliwość w jego przypadku. Sam może nie jest kimś w rodzaju kota, mimo utrzymywanej od dawien dawna niezależności od tego, co mają do niego inni. Wbrew pozorom... nie odnajdywał się w postaci kociej, spadającej na cztery łapy. Gdy jednak umieszcza innych pod swoje skrzydła, nawet jeżeli są zepsute, splugawione i poddane licznym uszkodzeniom w postaci wyrwanych piór, to jest gotów poświęcić się, okryć szyję za pomocą własnej, niczym wilk. Wierny do końca. Samotny, być może poszukujący kogoś na przyszłość, ale, koniec końców, wierny. I to cholernie, zważywszy uwagę na to, jak dokładnie pielęgnował każdą z relacji, w której czuł pewne przywiązanie. A pielęgnował mocno. Czasami nawet zbyt mocno, co, koniec końców, wzbudzało pewne podejrzenia, którymi jednak się nie martwił; obecnie miał inne, ważniejsze rzeczy na głowie. Jak chociażby otaczającą go rzeczywistość, stukot turlanej różdżki i przedostający się w cichy sposób poprzez odmęty licznych roślin i gałązek mężczyzna. Wyglądało na to, iż ten posiada doświadczenie pod tym względem, co to troszeczkę pobudziło do rozmowy; nietypowa, przydatna umiejętność. — Pan... nauczył się specjalnie tak przemieszczać, prawda? Czy może, poprzez zdobyte doświadczenie, samo stało się kompletnie naturalnym procesem? — pytanie opuściło jego usta w dość prosty sposób, kiedy to mógł widzieć już swojego rozmówcę; wstając z miejsca, popijając herbatę, która w swoim swoistym tempie traciła na przyjętej wcześniej temperaturze. Przydatne. Wzbudzające respekt. On sam tak nie potrafi, dlatego doceniał umiejętności zwiadowcze i cichociemne pracownika Hogwartu. Zastanawiało go to, na podstawie czego następne wnioski wysunął gajowy, niemniej jednak... nie zamierzał dopytywać dokładniej. Nie znał go, może z niektórych opowiadań, aczkolwiek, koniec końców, nie chciał się narzucać. — Bije od pana coś w rodzaju... wysuwania wniosków na podstawie tego, co zdołał pan zaobserwować...? Rzadko kiedy ktoś wchodzi w tematy czysto odwołujące się nie tylko do podejmowanego zagadnienia, lecz także do natury ludzkiego zachowania. Chociaż zagadnienie w sumie odwołuje się zarówno do stworzeń, jak i naszego gatunku. — powiedział, zaskakująco szczerze, a osoba gajowego poczęła intrygować go jeszcze bardziej. Jakoby może go nie znał, aczkolwiek... stanowił personę, która zachęcała pod względem umysłu. Specyficznego, charakterystycznego. Mógł stwierdzić, iż jest to człowiek doświadczony. Może nie pod względem wykonywanego zawodu, lecz bardziej pod względem czegoś, co nie spodziewał się po nim - pod względem relacji międzyludzkich. Przynajmniej do takich wniosków zdołał dojść, kiedy to mężczyzna, poprzez słowa, przelał także poprzez nie posiadaną wiedzę życiową, doświadczenie. Zastanawiało go to. Zazwyczaj, gdy spotykał różne osoby, te nie wchodziły z nim w rozmowy na tematy tak błahe, a jednak tak intrygujące. Nie bez powodu Lowell przeniósł spojrzenie czekoladowych tęczówek, gdy nadal opierał się o drzewo, w stronę gajowego - z czystą uprzejmością, nadal nie sięgając jednak po leżącą gdzieś obok różdżkę. — Wszystko tak naprawdę, pod względem odbioru obrazu, zależy od perspektywy i przeszłych wydarzeń, doświadczenia. — powiedział prosto. Może nie do końca zgodnie z tym, co znajdowało się pod kopułą jego czaszki, wszak temat dotyczył tresury, ale w większości ludzkiego funkcjonowania działało doświadczenie. I umiejscowienie względem problemu. Człowiek z natury wie, że niektóre czynności mogą być zgubne, dlatego przed nimi ucieka; niektórych ciągnie bardziej do niebezpieczeństwa, płacąc przy tym znaczną cenę. W większości przypadków są to jednak rzeczy zapamiętane głównie poprzez dzieciństwo, które pozostawia niemożliwe od usunięcia skrzywienia na psychice. Czarne stworzenie spojrzało charakterystycznymi, niebieskimi tęczówkami w stronę gajowego, by tym samym wylądować na niższej gałęzi, jakoby zaciekawione tak samo, jak Lowell. Wyczytywało, poprzez umiejscowiony na palcu serdecznym pierścień, pewnego rodzaju sygnały, które wskazywały na to, że właściciel po prostu zastanawia się. Mroczne, spowite w mroku skrzydła, Equinox ponownie do własnego ciała przytulił, by tym samym obserwować ich wspólną rozmowę - w ciszy, bez niepotrzebnego już wydawania jakichkolwiek dźwięków. — W sumie, nie mam prawidłowej odpowiedzi na to pytanie. — pozwolił sobie na czystą serdeczność, kiedy to wreszcie postanowił schować własną różdżkę do kieszeni. Szkoda by było, by ta została zniszczona w wyniku działania niekorzystnych czynników atmosferycznych bądz czegoś kompletnie innego, jak chociażby zrządzenia losu. — Myślę, że głównie po to, by pogłębić z nim więź. I żeby nie musiał siedzieć ciągle w domu, latając w tych samych miejscach; koniec końców też potrzebuje różnorodności. — stworzenie kraknęło donośnie, jakoby reagując na wypowiedziane przez niego słowa. Komunikacja rzeczywiście stawała się łatwiejsza, ale, koniec końców, nie umożliwiała pełnego zrozumienia. I o ile Lowell zauważał te gesty - drobną ciekawość bijącą z postawy zwierzęcia, subtelne, delikatne poruszenie skrzydeł tuż przy własnym ciele, jakoby w reakcji na narastające zaintrygowanie, to pan gajowy wcale nie musiał. — A pan? Co tak samotnie spędza pan czas, obserwując uczniów kręcących się na lewo i prawo, do przodu i do tyłu? — zapytał się, podnosząc delikatnie kąciki ust do góry, jakoby w uprzejmości. Pan O'Connor stanowi rzeczywiście kogoś ciekawego, nawet jeżeli krycie się w mroku i obserwowanie mogło zdawać się iście niepokojące.
Pogoda była piękna, wręcz idealna na to, żeby wybrać się na spacer, żeby zająć się czymś, co mogło sprawiać przyjemność. Aż szkoda było siedzieć w zamku, tym bardziej, teraz kiedy blisko było już do wyścigów jasckalope i osoby, które chciały brać w tym udział, były widywane dość często na błoniach, kiedy wraz ze swoimi podopiecznymi trenowali najróżniejsze sztuczki. Aż żal było siedzieć w zamku, nic zatem dziwnego, że właściwie wszędzie kręciły się tłumy, trudno było więc znaleźć dla siebie jakieś spokojniejsze miejsce, niemniej jednak łąka nieopodal lasu nie cieszyła się aż takim wzięciem, być może dlatego, że na razie kryła się niemalże cała w cieniu, choć trudno było tak naprawdę znaleźć właściwy powód takiego stanu rzeczy.
Jeśli wybrałeś się tutaj z jackalope, który został powierzony twojej opiece, rzuć w pierwszej kolejności jedną kością k6, żeby przekonać się, jak ten się zachowuje. Od tego będzie zależało, co wydarzy się później. 1, 3, 5 zwierzę jest niespokojne, wyrywa się, próbuje uciec, wydaje się zestresowane, jest trudno nad nim zapanować 2, 4, 6 Zwierzę jest zrelaksowane, zaciekawione, nie sprawia właściwie żadnych problemów
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
zdobywanie składników | Samonauka maj | zielarstwo
Maj lubił zaskakiwać go pogodą, a jednak sam Sky jeszcze bardziej nie lubił zmieniać swoich planów, dlatego też mimo silnego i chłodnego wiatru, postanowił wykorzystać chwilę między zajęciami a pracą, by dokończyć przygotowywany przez siebie zielnik. Okrył się bezpiecznie grubym, puchońskim swetrem, po mrozach, jakie zafundowała mu w zimę Norwegia znów potrafiąc czerpać przyjemność z tego delikatnego, wiosennego chłodu, który szczypał go delikatnie za policzki. Zaklęciem zawiesił sobie zielnik w powietrzu, by móc wygodnie zerkać na poszczególne strony, za każdym razem będąc zmuszanym do zamknięcia księgi, by nie pozwolić wiatrowi na nadszarpywanie delikatnych stron. Powolnie brodził w wysokiej trawie, stąpając uważnie przed siebie, by przypadkiem nie przydepnąć żadnej z poszukiwanych roślin i jak na złość natrafiał ciągle na te z ziół, które już posiadał w swoim zielniku. Na niektóre z nich dał kusić się swojej zachłanności na tyle, na ile starczało mu miejsca w przegrodach torby, zrywając drobne, młode listki, które wabiły go wiosennie zielonym kolorem. Raz po raz krzywił się mimowolnie, natrafiając na oburzoną jego obecnością żabę czy niezadowolonego z zepsucia jego pajęczyny pająka, a jednak natura nie pozostawała mu wcale dłużna, parząc mu dłonie nieuważnie odgarnianymi na bok pokrzywami. I choć w końcu odnalazł charakterystyczne bordowo-szkarłatne liście poszukiwanego przez niego krwawego ziela, to dał się rozproszyć soczystej zieleni zioła, które zdawało mu się tak znajome, a jednocześnie tak obce. Przyklęknął na ziemi, pochylając się ciekawsko, by lepiej przyjrzeć się purpurowej łodydze i drobnym quasi-pączkom na szczycie drobnej rośliny. Już miał sięgnąć do niej dłonią, a jednak powstrzymał się zanim opuszki palców pozwoliły sobie poznać fakturę pod spodem liścia, bo i zdążył upomnieć się jak nierozważne jest takie działanie w świecie aż pulsującym magią. Sięgnął więc do swojej torby, wyciągając podręczny atlas ziół, który i tak wypożyczył z biblioteki do przygotowania opisów w zielniku i rozpoczął dokładne wertowanie setek rycin, by w końcu zatrzymać się na świętej bazylii, która powolnie zmieniała się na jego oczach przez różne fazy rozwoju, przez chwilę faktycznie przedstawiając wierną kopię interesującego go zioła. I szybko zapomniał po co właściwie tutaj przyszedł, głupio ekscytując się odnalezioną bazylią, która stanowiła przecież jeden ze składników np. eliksiru Morphius, który choć przesadnie silny w codziennym życiu, stanowił jednak dość istotne zabezpieczenie w razie przykrego wypadku. Przez chwilę wahał się nawet czy nie wykopać zioła z korzeniami i nie zasadzić go w szklarni Puchońskiej Komuny, a jednak szybko stwierdził, że nie powinien przywłaszczać sobie własności szkoły, nawet jeśli ta była tylko dziko rosnącą rośliną na szkolnych błoniach. Zanotował sobie tylko, by zgłosić Vicario obecność niby pospolitego, a jednak wciąż rzadko spotykanego w tak naturalnych warunkach zioła na szkolnej łące, samemu ostrożnie wycinając różdżką kilka krótszych odnóg od głównej łodygi, by umieścić je bezpiecznie w szklanej fiolce. I ledwo zdążył schować ją do torby, dopiero teraz mając głowę do tylko w teorii bardziej wyjątkowego krwawego ziela, a znów dał rozproszyc się drobnemu ukłuciu na swojej dłoni, które odruchowo podrapał. Ściągnął brwi, widząc drobny zaczerwieniony punkt między kłykciami, zaraz idiotycznie upuszczając różdżkę, gdy zobaczył na niej zaledwie milimetrowe punkciki wesoło wędrujące mu po wyrzeźbionym wnętrzu rękojeści. Spróbował naprawić swój błąd, podnosząc drewienko i walcząc o strącenie nieznanych mu pasożytów trawą, a jednak nijak nie potrafił wyzbyć się z siebie tej drobnej paniki i obrzydzenia, koniec końców musząc przełamać się na tyle, by zamknąć dłoń na różdżce. Na szybko przywołał wspomnienie mroźnego zamku na lodowisku, walentynek i klęczącego przed nim oświadczającego się Mefisto, bo to właśnie w swoim Wilkołaku chciał szukać pomocy, posyłając mu chaotycznie nie wytłumaczającego zupełnie nic patronusa. I zaraz już z torbą majtającą się u boku uciekał w stronę bramy wejściowej, z pełnym obrzydzeniem zaciskając mocno dłoń na różdżce, jakby mógł udusić wgryzające się w drewno robaczki, byle tylko postawić w końcu stopę poza terenem Hogwartu i teleportować się wprost przed Lumos.
Kostka:Parzysta, chropianki dobierają mi się do różdżki.