Największy pub na ulicy Tojadowej. To tutaj przychodzą czarodzieje po ciężkim dniu pracy, jak i Ci po prostu spragnieni odrobiny rozrywki. Pub posiada kilka mniejszych sal, w jednej z nich znajduje się nawet niewielka scena przygotowana na drobne występy. Bar jest zawsze dobrze zaopatrzony i można dostac tu przeróżne rodzaje alkoholi, od magicznej ognistej whisky, poprzez zapożyczony od mugoli zwykły gin.
Woda Goździkowa Piwo kremowe Sok Dyniowy Kłębolot Ajerkoniak Absynt Dymiące Piwo Simisona Smocza Krew Boddingtons Pub Ale Beetle Berry Whiskey Ognista Whisky Grzane wino z korzeniami i koglem−moglem Rum porzeczkowy Wino skrzatów Sherry Rdestowy Miód Łzy Morgany le Fay Tuică
Cóż. To był bardzo dobry dzień dla Piątka. Jakoś od samego rana miał wrażenie, że będzie bardzo owocny i w ogóle. Wszystko zmieniło się, kiedy dowiedział się, a raczej przypomniał o jednym jakże ważnym punkcie w jego planie dnia – pracy. No tak, to dziś. Dziś trzeba było trochę popracować. Cóż, nie żeby mu to było na rękę, jednak czasem tak trzeba. Poza tym lubił tą pracę, więc czemu by nie? Oczywiście wstawił się punktualnie. I oczywiście żałował tego po jakiś dwóch kwadransach. Czemu? No bo spokojnie mógłby się wstawić później. Ruchu wielkiego nie było, ale czego się w sumie po wakacjach spodziewać? No właśnie. Szczęśliwie później wszystko się ruszyło i gości przybyło. Friday mimo tego nudził się, rysując sobie salę, a także zastanawiając się w głowie, jakby to można było inaczej zbudować, przyozdobić, urządzić i w ogóle. Z zamyślenia wyrwał go dźwięk, jaki wydały z siebie drzwi. Oderwał wzrok znad kartki i stwierdził, że w sumie trochę ludzi podochodziło. Konkretnie dwie osoby. Z czego jedna siedziała tutaj dłużej. No brawo on. Cudownie, nie mógł jakoś wcześniej jej zauważyć, prawda? No ekstra, ekstra. W każdym razie z uśmiechem na ustach, a także menu popędził ku tamtemu stolikowi, kiedy zauważył, że już zostaje obsługiwany. A więc to ta jego koleżanka z pracy. Zaraz, jak jej było..? Ruby? Tak, chyba tak. Jakby nie miała na imię, zajęła się dziewczynami, przez co on mógł w spokoju wrócić do poprzednich czynności.
Ależ ona sama najchętniej by nie wyskakiwała z żadną propozycją, która przywodzi na myśl szkołę, gdyby tylko we francuskiej prasie ktoś postarał się bardziej z opisem nowej szkoły, do której Zuza się wybierała. A że akurat przy szukaniu źródeł informacji Polka była niesamowicie leniwa (nic dziwnego, taka zapalona fanka Paryża przebywająca w Paryżu z pewnością nie chciałaby marnować czasu na szukanie po kątach czegokolwiek o Szkocji, no błagam!), to i nic rzetelnego nie znalazła. Miejscowa Reeta Skeeter, jak już zresztą wspominałam, nie pisała o - wydawać by się mogło - najlepszej placówce tak, jak powinien to robić prawdziwy dziennikarz, ale nie jest to teraz takie ważne. Ważniejsze jest to, że Zuzu nie zauważyła spóźnienia Izoldy, a to z kolei przez jej własne zagubienie w tym wielkim mieście i nawyk niepatrzenia na zegarek, jeśli już zdążyła wyruszyć tam, gdzie miała dotrzeć. Tak więc teraz, zaczytana, tym bardziej zdziwiła się, kiedy usłyszała pierwsze rzucone w swoją stronę zdanie. Podniosła niebieskie oczy znad wycinka papieru, rejestrując dosyć powoli to, co się wokół działo (naturalne dla niej "wyrwanie" z alternatywnej rzeczywistości do której zwykle się przenosi przy czytaniu - taki tam, specyficzny sposób rozumienia tekstu), a kiedy już ostatecznie wybudziła się, na jej ustach zawitał ciepły uśmiech. - Nic się nie stało, ja w ogóle nie miałam pojęcia która godzina - odparła, spoglądając na swój nadgarstek, gdzie właśnie spoczywało wspomniane wcześniej urządzenie. Jej twarz wykrzywił delikatny grymas, ponieważ sama przyszła ledwie pięć minut temu, a spotkanie było umówione na co najmniej pół godziny wcześniej. Nie miała jednak zamiaru wywlekać tego faktu na wierzch, toteż bardziej skupiła się na przybyłej kelnerce, której grzecznie odmówiła składania jakiegokolwiek zamówienia. Chcąc nie chcąc, trzeba było ominąć kolejne godzinne targowanie. Dziewczę odeszło więc, żeby załatwić starszej z Gryfonek sok, młodsza zaś nachyliła się w jej stronę i podała trzymany przez siebie długo, oj długo, wycinek. - Patrz, to z francuskiej gazety, cały, wielki artykuł o Hogwarcie. I tam już w pierwszych akapitach babka zupełnie traci sens, nie wiem o co jej chodzi, a wyobraź sobie, że przyszło mi to czytać całe. No i tak... - urwała, zdając sobie sprawę, że Isolde wcale nie musi rozumieć francuskiego - O, czekaj, nie wiem nawet czy ty w ogóle mówisz po francusku... Zresztą, nieważne, o domy mi chodzi najbardziej. Przynajmniej teraz. Co z tymi domami, oni was tu dzielą na lepszych i gorszych, czy coś? Bo jak mnie przydzielili do Gryffindoru, to parę osób dało niezły poklask, nie powiem. I co, też się mam cieszyć, czy sobie ze mnie jaja robią? - a wyobraźcie sobie, że to dopiero początek wszystkich pytań.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde trochę liznęła francuskiego (wpływ matki, która szalała na punkcie języków obcych - ojciec wolał hiszpański, więc i tego języka uczyła się przez pewien czas), znała go całkiem znośnie, ale od dawna nie miała z nim kontaktu, więc wczytywanie się w artykuł dotyczący Hogwartu zabrałoby jej niepotrzebnie dużo czasu - zdecydowanie lepiej, by Zuza wypunktowała swoje pytania. Nie żeby Is się gdzieś spieszyła, skąd, ale po prostu lubiła dobrą organizację. Na Merlina! Ta dziewczyna nie miała bladego pojęcia o Hogwarcie - ktoś, kto pisał ten artykuł musiał być straszliwie niekompetentny albo po prostu chciał zdewaluować angielską szkołę. To takie podobne do Francuzów, którzy puszyli się swoim Beauxbatons, jak gdyby oni jedni mieli monopol na wiedzę, podczas gdy, owszem, byli dobrzy z przedmiotów artystycznych, Isolde nigdy nie próbowałaby temu zaprzeczać, ale jeśli chodzi o naukę, powiedzmy taką transmutację czy Obronę Przed Czarną Magią, nie sięgali Hogwartowi do pięt! Odetchnęła więc głęboko, widząc, że to nie będzie łatwa rozmowa, bo Zuza potrzebuje naprawdę dużo informacji, by mieć jakie takie pojęcie o najwspanialszej szkole magii do jakiej mogła trafić! Tak, tak, Is musi jej to uświadomić, bo inaczej może być źle. - Nie, nie, nie. Nie dzielą nas na lepszych i gorszych. To nie tak działa. Jesteśmy przydzielani według naszych charakterów, a raczej dominujących cech, typowych dla poszczególnych domów... Moim skromnym zdaniem to właśnie Gryffindor jest najlepszy, bo trafiają do niego odważni, prawi i szlachetni... choć oczywiście zdarzają się wyjątki - tutaj jej myśli popłynęły w stronę Dextera Vanberga, ale szybko się opamiętała, odchrząknęła i kontynuowała. - Osobiście szalenie lubię Hufflepuff, żółty dom z borsukiem w herbie. Są lojalni, uczciwi, pracowici i zwykle szalenie mili, nie lubią się awanturować. Dalej mamy Ravenclaw, czyli tych inteligentnych i ceniących wiedzę. No i na deser zostaje nam Slytherin, zielony dom węża... - tu skrzywiła się demonstracyjnie. - Jakoś tak wyszło, że Gryfoni i Ślizgoni za sobą nie przepadają. Konflikt charakterów, można powiedzieć, choć zdarzają się wyjątki, jak wszędzie i zawsze. Zieloni mają wybujałe ambicje, spryt i obsesję na punkcie czystości krwi. To właściwie tyle - rozłożyła dłonie na znak, że nie ma nic do dodania, choć kusiło ją, by powiedzieć coś więcej o niewątpliwych zaletach Gryffindoru i paskudnych oportunistach jakimi są Ślizgoni. Ale to byłoby niewłaściwe, Zuza musi sama sobie wyrobić opinię na temat tych ostatnich. - Jeszcze jakieś pytania?
Zu ściągnęła nieco brwi, z uwagą słuchając tego, co Isolde miała do powiedzenia. Już po kilku chwilach została utwierdzona we własnym przekonaniu, bowiem - nie ma co ukrywać - sama dzieliła charaktery na lepsze i gorsze, tym samym jeśli Tiara rozsadzała ludzi po kątach na podstawie ich usposobienia, to z pewnością jedni byli ponad drugimi. Zresztą Is sama się przyznała do własnej stronniczości w tej kwesti, więc Polka nie miała najmniejszego nawet powodu do uważania, że trochę źle rozumuje. Odważni, prawi, szlachetni, czyli Gryfoni lądują na szczycie listy. Nie żeby takie przeczucie od razu gnieździło się gdzieś z tyłu dziewiętnastoletniej głowy, której uwagę przyciągnęło bardziej rozmyślanie na temat tego, jakich wspaniałych ludzi może znaleźć w swoim "nowym domu", co z kolei poskutkowało kolejnym odfrunięciem w przestworza, a za obciążnik, który ściągnął dziewczę na ziemię, posłużyła wzmianka o Slytherinie. Gregers tam był. Ten chamski, wredny, głupawy Gregers, ten sam, który byłby o wiele lepszym człowiekiem, gdyby nie jego skrzywiony charakter. Bo w sumie pierwsze ich spotkanie miało naprawdę pozytywny wydźwięk, pewnie dałoby całkiem niezłe "owoce", ale parę rzeczy musiało pójść nie tak. Czy szkoda czy nie, kto wie, w każdym razie na sto procent wiadomo tyle, że jego zdolność do rozumienia świata bardzo się marnuje. I chyba tylko tego Zuza w najmniejszym stopniu (ale jednak) żałowała. Z drugiej strony to też bez sensu, bo znali się bardzo krótko, ale cóż. Czas pokaże. - Czyli lepsi i gorsi, no dobra, wiedziałam, że mam rację - skwitowała i uśmiechnęła się triumfalnie, kiwając przy tym głową, aby za chwilę namyślić się nad drugim pytaniem. Oj, było tego trochę, nie ma co ukrywać, ale ciężko zdecydować, kiedy wszystko jest prawie tak samo ważne. Zawsze mogła spytać o obowiązek noszenia tych beznadziejnych mundurków, ale ten był raczej oczywisty. Trzeba i koniec. Dzięki temu przychodziły jej na myśl wątpliwości. Czy naprawdę powinna była chodzić do Beauxbatons? Teraz będzie miała zawyżone wymagania do strojów stosowanych przez wszystkie możliwe szkoły! Czy można było wylądować w gorszym bagnie? - No dobra, a gdzie wszyscy mieszkają? Słyszałam coś o jakichś pokojach wspólnych, gdzieś tam miałam zanieść rzeczy przed rozpoczęciem roku, ale zupełnie tego nie ogarnęłam, bo akurat ogarniałam sobie zaczarowany sufit i... jakoś tak... wyszło - przyznała się z pewną nieśmiałością i wstydem, a żeby trochę zrównoważyć to wszystko, uśmiechnęła się ponownie - ot, żeby Bloodworth myślała, że to zamierzony żart.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde naprawdę chciałaby być bezstronna, ale po prostu nie potrafiła - rozpierała ją duma na myśl, że należy właśnie do domu Godryka, do którego notabene trafiała większość jej rodziny, zwłaszcza przodków w linii prostej. Miała lekką obsesję na punkcie honoru, szlachetności i innych dawno przebrzmiałych wartości, którymi nabijała sobie głowę od dziecka, a w czym wydatnie pomagał jej jej ojciec. No cóż! Gdyby miała jednak trafić do jakiegoś innego domu... cóż, z pewnością nie wybrałaby Slytherinu, nigdy w życiu! Wahała się między Hufflepuffem a Ravenclawem, ale skłaniała się ku temu pierwszemu ze względu na własne dobre serce i ogólną sympatyczność mieszkańców domu borsuka. Ravenclaw cenił sobie wiedzę, podobnie jak ona, jednak Krukoni byli często zimni i wyrachowani, nie mieli w sobie nic z gorącokrwistych Gryfonów ani nawet ciepłych Puchonów, a to bardzo jej nie odpowiadało. - Hmmm... wiesz, zależy jakie kto ma priorytety - próbowała jakoś ratować twarz innych domów, choć nieszczególnie jej zależało na tym, by Zuza uwierzyła, że jest jakiś dom, do którego wolałaby trafić zamiast do Gryffindoru. Taka tam mała, niewinna manipulacja! - Wiesz, cechy są wymieszane w różnych proporcjach. Znam... dwóch Ślizgonów, którzy są w miarę w porządku. Przy czym jeden jest w jednej czwartej wilem, więc mogę być nieobiektywna - zastrzegła. Oparła głowę na dłoni, słuchając kolejnych pytań Zuzanny. Och, ona naprawdę była zielona! - Więc tak... Gryfoni mają swoją wieżę, w której mieści się pokój wspólny, czyli cudowne miejsce z wysiedzianymi fotelami, sofami i kominkiem, oraz dormitoria damskie i męskie. Jeśli masz pieniądzei ukończone siedemnaście lat, możesz się wyprowadzić z zamku i zamieszkać gdzieś na własną rękę. Osobiście polecam Hogsmeade, bardzo zaciszne miasteczko, nie wiem, czy tam byłaś? Mam małe mieszkanko w kamienicy i bardzo sobie to chwalę. Co do innych domów - Ravenclaw również ma własną wieżę, Puchoni i Ślizgoni mieszkają w lochach. Co nie brzmi zbyt przyjemnie - dodała po chwili milczenia. - A teraz ja cię o coś spytam - jak wygląda Beauxbatons?
I dziwnie by było nie czuć wcale jakiejkolwiek dumy, skoro trafiło się do najlepszego domu w całej szkole. Nawet jeśli, rzeczywiście, szczycił się on przebrzmiałymi wartościami, to tak na dobrą sprawę nie można mu było wcale zarzucić jakichś większych negatywów. Nie przywołam dla przykładu Ślizgonów, bo są zbyt oczywiści, ale na przykład tacy Krukoni, jak już zostało dobrze zauważone - za często okazują się być zimni, czasem nawet zupełnie zamknięci na świat. Oczywiście to wszystko są moje spostrzeżenia, a Zuzannie dopiero przyjdzie wyrobić sobie opinię na temat poszczególnych kolorów, które ludzie dostają po rozpoczęciu nauki w Hogwarcie. Jak na razie nie miała zbyt wielu okazji do głębszego zapoznania się z którąkolwiek grupą, dlatego też całe jej zdanie na ich temat jest póki co niebywale bezpodstawne oraz zgeneralizowane. - Tak tak, oczywiście - machnęła dłonią na nieudolne próby ratowania reszty domów, po czym zaśmiała się, dając dobitnie do zrozumienia, że i tak nie bierze całej tej sprawy z przydziałami w pełni poważnie. Trafiła do Gryffu, to trafiła, może się teraz przechwalać, a reszta przestała mieć jakiekolwiek znaczenie. Wiadomość o dwóch porządnych Ślizgonach umknęła więc jej uwadze, dając się zastąpić ciekawskimi myślami na temat kelnerki, która przez dosyć długi czas nie pojawiała się z powrotem na sali. Uważny wzrok Polki został rozrzucony po pomieszczeniu, niestety, nie znalazł tego, czego szukał. Całą twarz Zuzy skrzywił więc wyraz zastanowienia, gdzież mogła się podziać ta panna, jednak prędko zniknął, zaś ona sama powróciła skupieniem do swojej towarzyszki, którą w końcu sama tu ściągnęła i pewnie niegrzecznym byłoby tak zacząć się bardziej interesować jakąś losową panną na dłużej niż szesnaście sekund. I bardzo dobrze, że ogarniętość wróciła w tak idealnym momencie, bo akurat wtedy dwudziestolatka tłumaczyła kwestie zakwaterowania. Trochę szkoda, że nie uznała Zuzy z miejsca za pełnoletnią, ale kto wie - może to nawet lepiej. Niemniej jednak, Zu uśmiechnęła się nieco, wpadając na świetny pomysł udawania małolaty w jakiejś bardziej stosownej sytuacji. Teraz jednak pokręciła głową, zaprzeczając jakiejkolwiek wizycie w Hogsmeade, aby potem spróbować przypomnieć sobie cokolwiek z Beauxbatons oprócz tych wszystkich przepięknych dziewcząt, za którymi wodziła wzrokiem na niemalże każdej przerwie - bowiem panowie stamtąd zupełnie nie odpowiadali jej gustom, jakoś tak wyszło. - Och, no wiesz, typowa francuska architektura, wszystko opływa złotem i przepychem, człowiek ma wrażenie jakby żył co najmniej w epoce oświecenia, te sprawy, oni tam trochę mają, jakby to powiedzieć... zbyt duże upodobanie przeszłości, chociaż to chyba powszechne wśród szkół magii, jak tak patrzę na Hogwart, wiesz? Ale nie myśl sobie, że przejmiesz pałeczkę, mam teraz bardzo bardzo bardzo ważne pytanie, na które musisz mi odpowiedzieć w stu procentach szczerze i wyczerpać temat najbardziej jak się da, rozumiesz? - spytała, wyjmując kartkę i długopis, które za moment miała już w pełni gotowe do działania - Gotowa? Słuchaj uważnie, bo nie będę powtarzała! Wymień mi... - chwila zawieszenia głosu dla lepszego napięcia - Wymień mi teraz grzecznie wszystkie najlepsze partie jakie macie w Hogu, najlepiej żeby były wolne - tu zrobiła cwaniacką minę, oczekując naprawdę wyczerpującej odpowiedzi. I o ile wcale nie miała zamiaru na siłę się ustawiać, to zawsze chciała wybadać, na kogo miło będzie popatrzeć.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde kompletnie zbaraniała, słysząc pytanie Zuzy. Po takim wstępie prędzej by się spodziewała, że dziewczyna zapyta ją, gdzie najłatwiej można dostać jakiś nielegalny towar, na które to pytanie Isolde oczywiście odpowiedzi nie znała. Jej mina musiała być dość komiczna, bo zupełnie nie była przygotowana na coś takiego. Milczała przez chwilę, próbując przetrawić temat, po czym rozłożyła bezradnie ręce. - Widzisz, obawiam się, że nie jestem najlepszym źródłem informacji. W ogóle powiedz mi, co dla ciebie znaczy "dobra partia"? Przystojny, bogaty, czystokrwisty, dobrze ustawiony, zdolny, mający przed sobą świetlaną przyszłość? Brunet czy blondyn? - Isolde gorączkowo zastanawiała się, kogo ona sama określiłaby mianem "dobrej partii" i niestety nikt nie przychodził jej do głowy. - Mamy na stanie ćwierć-wila, uroczego, choć kapryśnego. Co do jego stanu cywilnego... nie mam pojęcia. Na Merlina, musisz się rozejrzeć na własną rękę, a ja ci mogę ewentualnie powiedzieć, co o nich wiem - roześmiała się w końcu. Pogadały jeszcze przez chwilę o tym i owym, głównie o facetach lub Hogwarcie, po czym Is dopiła swój soczek dyniowy i zwinęła się do domu.
Ze wszystkich miejsc na świecie najbardziej nienawidziłem Londynu. I to do końca nie wiem dlaczego. czy dlatego że taka ilość magicznych miejsc mieszała się z mugolskimi i w niektórych przypadkach naprawdę trzeba było uważać żeby się nie natknąć na co ciekawskich niemagicznych przedstawicieli tego świata. Tym razem jednak siedziałem spokojnie w pubie na Tojadowej i popijałem poranną kawę. Miałem małe plany dotyczące dzisiejszego dnia. Kilka porcji zakupów zanim wrócę na stałe do Hogwartu i swego domu w Hogsemade. W zasadzie to czasami będzie trzeba się stamtąd wyrwać i tutaj, chociaż sam nie wiedziałem po co. Pijąc kawę czytałem dzisiejsze wydanie "Proroka". Żadnych nowości, a wręcz nudna rutyna ostatnio panowała w gazecie. Jakiś konkurs, nudne artykuły, coś o początku roku w Szkole Magii i Czarodziejstwa, coś o dyrektorze, coś o problemach magii w tym świecie, jakieś wzmianki i zmianie mugolskiego premiera i napięciu na lini Minister Magii i Premier Mugoli. Jak to zwykle zresztą. W około mnie panował zwyczajny o tej porze tłok w knajpie. Ludzie pędzili do pracy. Sam powinienem też pędzić ale moja praca zaczynała się na dobrą sprawę od dnia następnego kiedy to miałem pojawić się na lekcji. Sam nie wiedziałem jeszcze co na niej będę robić z uczniami. Ale zazwyczaj improwizacja działała najlepiej, miałem nadzieję że i tym razem moja szalona wyobraźnie mnie nie zawiedzie. I miałem też nadzieję że uczniowie mnie również nie zawiodą. Siedząc tak w kącie pubu nie zwracałem na nic uwagi.
Życie bywa zaskakujące. W jednej chwili jesteś tu, w drugiej tam, a w trzeciej okazuje się, że jednak wciąż stałeś w miejscu. Że to po prostu świat dookoła pędzi jak oszalały, a ty, zwykły śmiertelniku musisz... musisz jakoś żyć. Przedzierać się przez dżunglę rzeczywistości o własnych siłach i to w dodatku na chama, bo przecież nic nigdy nie może być proste i oczywiste! No, a przynajmniej nie w oczach Gemmy. Widziała świat jak puzzle, zagadki i tajemnice, które trzeba rozwiązać w sposób ścisły. A gdy równanie nie miało konkretnego rozwiązania, zaczynała się wpierw złościć, a potem wpadać w panikę. Tak jak wtedy, otrzymawszy listy od Eiv, jak zniknął Sweeney, jak Noel również jakby zapadł się pod ziemię, jak wtedy, gdy ogarnęła, że to wszystko jest jakąś mało śmieszną maskaradą. Mars, oraz setki innych osób, które przewinęły się w jej krótkim życiu tutaj. Odnosiła wrażenie, że jest tylko kukłą wymyślonego teatrzyku. Że ci ludzie tak naprawdę nie istnieją. Istnieli tylko na chwilę, by zagrać epizodyczną rolę w jej rozgardiaszu, a potem wrócili do swoich zajęć, swojej egzystencji, która w żadnej mierze nie pokrywała się z jej. To było dziwne. I frustrujące, kiedy Zaharov nad tym myślała. Kiedy myślała o tym, jak bardzo ją to wszystko przedziurawiło i o tym, jak bardzo nienawidzi hogwartczyków. Zbrzydł jej nawet Sfinks. Ten, o którym marzyła odkąd pamiętała. Miała ochotę uciec, szczególnie, że rzekomo uwarzyła zły eliksir. Wolne żarty... To wszystko osiągało coraz większy stopień chaosu i nieznanych pokładów rezygnacji wymieszanej z wkurwieniem. Dzień dobry, nowe uczucia witają Gemmę, która widocznie łudziła się, że przez całe swoje życie nie będzie czuła zupełnie nic. Że na wszystko zawsze będzie mogła mówić "wyjebane" i rzeczywiście tak będzie. Sny zamienią się w prawdę i tak dalej. Tymczasem zaś chciała walić głową w ścianę, ale niestety zabrakło naukowych dowodów, że to coś pomoże. To raczej wszyscy dookoła powinni się do tego zastosować, bo po prostu zabrakło im piątej klepki. Sądząc po tych cyrkach, które odstawiają. Smutek! Więc w takim oto szampańskim nastroju zrezygnowała z Hogwartu i Hogsmeade, bojąc się, że spotka osoby, których wcale nie chciałaby widzieć na oczy. Udała się do pubu w Londynie, na Tojadowej. Bo w sumie nie zdążyła za bardzo zwiedzić tych okolic odkąd przyjechała z Mołdawii. Co prawda dotarła tu bardziej przypadkiem niż silnym zamiarem, ale to akurat jest mało istotne. Ucieszyła się po prostu, że nie widzi w środku żadnej znajomej mordy i zamówiła sobie sherry. Następnie udała się do jakiegoś stolika i bez zainteresowania przyglądała się jakiemuś niszowemu zespołowi, który miał chyba w tym momencie przerwę. Wzruszyła ramionami i powoli sączyła swój alkohol.
Nigdy na to nie pozwoli. Nigdy nie będzie stać bezczynnie, przyglądając się temu, co dzieje się wokół. Patrząc tępo na ludzi, którzy idą swoim tempem, swoim krokiem... A on? Bezradność to nie jest coś, co stanowi część niego. Gardzi takimi ludźmi, szczerze i jawnie. On musiał działać, za wszelką cenę chciał czuć... Chciał czuć, że żyje, że krwawi... To powoduje, że chociaż na moment czuje się człowiekiem. Nie tak normalnym i zwykłym, ale to powoduje, że jego człowieczeństwo ma prawo jakikolwiek bytu. Ludzie... Przychodzą i odchodzą, czasem kompletnie nieoczekiwani a nawet przez pewien okres niechciani. Pakują się ze swoimi buciorami i psują nam to, co było nasze, nienaruszone, intymne. Unikał ich. Byli, oczywiście. Zawsze gdzieś z boku, nie dotykający swoją obecnością jego podświadomości... Nie zajmowali miejsca w jego życiu, nawet ci, którzy podobno mieli być tymi najbliższymi. Kay przyszła, a odpychana jeszcze bardziej się przywiązywała, podchodziła bliżej aż zdołała go złapać. I wtedy okazało się, że nie potrafili funkcjonować inaczej. Otoczeni masą nienormalnie-normalnych osób, w przeciwieństwo do nich. Czuli, że to co rozrywa ich od środka może być tym, co ich ostatecznie łączy. Ta nieludzkość. I już wtedy wiedział, prawda? Wiedział. Teraz udawał porządnego chłopca. Ułożonego. Chodzącego do specjalisty, uważając, że jego problem został zażegnany. A to gówno prawda. Kłamstwo, które stworzył na pozór tego, czego od niego oczekiwano. Przecież gdyby nie to... Siedziałby gdzieś w podrzędnej celi, pewnie bez jakiegoś narządu, który w wyniku bójki został po prostu rozpierdolony i usunięty. Dotykałby tej rany i uśmiechałby się jak pojebany. Kochał to... Czy już o tym nie wspominał? Był cholerną bombą. Maszyną do zabijania a jedyne uczucia jakie potrafił okazywać, to te w trakcie niszczenia komuś życia... Powolnemu, bolesnemu procesowi niszczenia... Jego własny ból, przelewający się na zmianę z tym drugim. Czyimś. Nic go nie powstrzymywało, nikt nie był wstanie go odciągnąć, chyba, że sam wtedy chciał znaleźć się powalony na ziemi, tracący resztki sił i chęci do dalszego życia. Właśnie o tym myślał siedząc w jakimś pub'ie. Nigdy tu nie był... Znalazł się tutaj całkowicie przypadkowo, sam nie wiedział jakim cudem do tego doszło. Pił... Co było lekkomyślne, wręcz głupie... Ale lubił swoją głupotę. Lubił pieczenie w gardle, mrowienie w kościach nakazujące działanie. Jego wzrok utkwiony był w jednym punkcie, mina nie ukazywała żadnego ludzkiego uczucia. Miał dosyć tego świata czy po prostu dosyć obcowania ze samym sobą? I to i to potrafi być męczące.
Zagadki. Ludzie byli niepozornymi zagadkami. Z wierzchu często nic nie zwiastowało ruin, jakie znajdowały się w środku. Choć po niektórych było widać na pierwszy rzut oka, że cała konstrukcja się wali. Że przeżarci od wewnątrz nie potrafią nic ze sobą zrobić. Że tkwią w marazmie, bólu nie do końca minionej przeszłości i nie potrafią się z tego wydostać. Tkwili w obłędzie, który sami stworzyli, bądź się do tego przyczynili. Gemma... ona żyła w innym świecie. Nie doświadczyła nigdy tak silnych emocji, aby mogła się załamać. Zazwyczaj było jej wszystko jedno. Jedynym zwrotem akcji było odnalezienie siostry, która została zgubiona dziesięć lat temu, mniej więcej. To było jedynym, co ją tknęło. No i zakopywanie przypadkowego trupa, ale to bardziej graniczyło z przerażeniem aniżeli depresją czy szaleństwem. W końcu cała była szalona. Tylko w zupełnie innym sensie, niż inni ludzie. Ci, którzy doświadczyli prawdziwego bólu. Ona poczuła raz, przez całe dziewiętnaście lat egzystencji, to trochę mało. Dom dziecka jej nie złamał, odejście siostry też nie. Czy była więc nie do przełamania? Okazuje się, że nie. I na domiar złego lubiła rozwiązywać zagadki. Nic więc dziwnego, że już od dłuższej chwili wgapiała się w mężczyznę, wraz z którego pojawieniem się, zjawiła się również aura beznadziei i rozpaczy. Alkohol piekł w gardle, bo przecież żadna z niej pijaczka. Czasem miała wrażenie, że za moment się zakrztusi, albo sherry wypali jej dziurę w przełyku. Jednakże nic takiego nie następowało, a oglądany obiekt wcale nie zaczął się spowiadać pod naporem jej spojrzenia. Westchnęła więc, powracając wzrokiem na zespół, który w końcu zaczął grać. To był jakiś spokojny, melodyjny kawałek, do którego Zaharov pokiwała głową. Przymknęła powieki i wyobraziła sobie, że jest w innym świecie. Niestety wizję przeszkodził kelner, który nie dość, że przechodząc obok Sadlera wylał mu na głowę piwo, to jeszcze kufel upadł z głośnym hukiem na blat jego stolika, by ostatecznie zatrzymać się na podłodze. Fatalnie. - O kurwa - rzucił dobrze wychowany pracownik, którego oczy rozszerzyły się do granic możliwości. Dostanie opieprz, wpierdol czy plaskacza z przejmującej obojętności? Dowiedzie się w innym odcinku! Być może.
Wszystko jej się dłużyło. Dłużył się rok szkolny, dni do Sylwestra, godziny do rana. Bolała ją już głowa. Kolejna szklanka z absyntem ciążyła w prawej dłoni, podczas gdy lewa, bez żadnej pomocy, nadzwyczaj sprawnie tasowała karty tarota. Nie miała siły i ochoty ściągać kasy z podchodzących do niej raz na jakiś czas ludzi, chcących dowiedzieć się, co ich czeka w nowym roku. W magicznie powiększonej kieszeni jej płaszcza znajdowała się kartka z narysowaną niebieską kredką mapą nieba 31 grudnia. Miała zwyczaj tworzenia czegoś takiego pod koniec każdego roku, żeby określać wszelkie układy planet adekwatne do znaków zodiaku czy ogółu. Wielu ludzi w to nie wierzyło. Lepiej - większość ludzi w to nie wierzyła. Stając jednak przed trudnym wyborem wszyscy przypominali sobie o rzekomej magii kart czy piciu herbaty. W upitych czarodziejach również włączała się dziwna chęć dowiedzenia się czegoś więcej o swoim losie, dlatego też James lubiła od czasu do czasu spędzić noc w jakimś pubie i chociażby za darmo przepowiedzieć paru osobom przyszłość. Każda spełniona wróżba napędzała jej klientów, a to już jakiś sukces! Poprawiła czarny, rozpięty płaszcz, narzucony na luźną koszulkę, założoną do krótkich spodenek i grubych rajstop. Strój nieadekwatny do pogody? Oczywiście, przecież to Deidere, która uwielbia zwracać uwagę. Wypijając jeszcze łyk alkoholu, przyglądała się ludziom siedzącym przy okolicznych stolikach. No chodźcie.
Już nie pamiętał powodu przybycia do tego miejsca. W sumie, to miejsce nigdy nie było jego celem. Tylko przystanek przed kolejnym zatraceniem się. Zobaczył, potwierdził i wszedł. Później wszystko toczyło się swoim własnym torem. Pozwalał ponieść się temu, co było mu dane... Alkohol, miły uśmiech kelnerki, kilku panów, którzy jak on wiedzieli, że to nie jest miejsce dla niego. To miejsce zdecydowanie do niego nie pasowało. Przypominało to bardziej przyjazną kawiarenkę, gdzie możesz spotkać swojego przyszłego męża. Kulturalnego dżentelmena, takiego, którego chciałbyś zatrzymać na dłużej. A on? Nie rozśmieszaj mnie. Oczywiście, że będziesz go chciała... Ale to nie taki typ faceta. Potwierdza to niezliczona ilość spalonych papierosów i alkoholu, który w siebie wlał. Lubił kiedy procenty wypalały mu gardło i mieszały w żołądku. Nie dodawało mu to otuchy, nie czuł się przez t lepiej. Nie robił tego ku jakiemuś konkretnemu celu... Już chyba lepiej go posiadać, prawda? Zaśmiał się i pożegnał swojego niedołężnego kompana... On zdecydowanie miał już dosyć. Nie pamiętał imienia swojego towarzysza, jednak nie to było tutaj ważne. Ważne, że nie potrafił wydusić z siebie żadnego sensownego słowa, a Tony tak bardzo lubił towarzystwo... Dlatego w drodze, w której zmierzał ku wyjściu, jego wzrok spoczął na znudzonej dziewczynie. Jego uwagę przykuły karty, które obracała w dłoni. Uśmiechnął się do siebie, bo nagle, wpadł do jego głowy jakże ciekawy pomysł! Swoim tanecznym, lekko pijackim krokiem podszedł do stolika ów dziewczyny i usiadł. Nie pytał, po prostu to zrobił. Chwycił jedną kartkę i obejrzał ją. -Zawsze się zastanawiałem... Jak to działa.-Uniósł lekko brwi i spojrzał na nią,
Zastanawiała się, czy nie lepiej byłoby już się zebrać i wyjść. Dawno nie spała dłużej niż trzy godziny, a z reguły i tak robiła to w ciągu dnia. Ostatnio wlewała w siebie zbyt dużo alkoholu, zbyt mało jadła i zbyt często przesiadywała nad kartami. W najbliższej przyszłości nie miała spotkać na swojej drodze niczego dobrego. Chyba miała głupią nadzieję na to, że każde kolejne przetasowanie coś zmieni. Karty jednak nie były głupie i wciąż pokazywały to samo. Układ planet oczywiście również nie przestawia się o 180 stopni na życzenie. Miała ochotę walnąć głową w stolik, a później zrobić to samo ze ścianą i murem. No, bo, kurwa, niefajnie jest, gdy z całego serca wierzysz w magię gwiazd czy kryształowej kuli, a one przepowiadają Ci, że w rodzinie zajdą niekorzystne zmiany. Więc ma być jeszcze gorzej? Miał umrzeć dziadek, czy jak? Bała się. Gdzieś głęboko w środku czuła, jak ten przeklęty strach ją trawi. W takich chwilach cholernie żałowała, że nie potrafi zwątpić w to, co wszyscy nazywają zabobonami. Szklanka była to połowy pusta. Nie do połowy pełna, a do połowy pusta. Z jednej strony miała ochotę rzygnąć tym alkoholem, a z drugiej wlewać w siebie jeszcze i jeszcze. Ile dzisiaj wypiła? Nie pamiętała już. Jakoś tak dość sporo. Głowę starała się jednak trzymać w miarę wysoko. Co jej jeszcze zostało? Ktoś szedł w jej stronę. Musiała dwa razy mrugnąć, żeby w ogóle skapnąć się, czy to facet, czy kobieta. Chyba facet, nie miał cycków. W sensie, ona też raczej nie miała czym się pochwalić, ale... No, facet. Wypiła jeszcze łyk absyntu i odstawiła szklankę. Był pijany. Oczywiście, że był pijany, bo wątpiła, żeby na oko dwudziestoletni facet ot tak sobie się zataczał, bo ma problemy z nogami. Gdy usiadł naprzeciwko, z trudem powstrzymała się przed zmarszczeniem z niesmakiem nosa. Czuć było alkohol, czuć. Obserwowała jego dłoń, gdy brał kartę. Żeby tylko jej w cholerę nie porwał! Na jego słowa uniosła lekko prawą brew. Za co on ją ma? Za nauczycielkę wróżbiarstwa? Podniosła się nieznacznie i nachyliła lekko w jego stronę, wyciągając przedmiot z jego dłoni. - Mogę zademonstrować. Nie jestem od teorii - stwierdziła, odkładając kartę na równiutki stosik.
Kto wierzy w wróżby? Czemu ludzie to sobie robią? Przecież nie o to chodzi w życiu aby poznawać to, co zastanie nas dalej. Wiesz co jest najpiękniejsze? To iż nie wiem, co zastanie mnie jutro, co czeka mnie za miesiąc. Nie chcę znać przyszłości, nie rozszarpuje tego, co działo się w przeszłości. Bo to, co było kiedyś, było i minęło. Nic tego nie zmieni, nic na to nie wpłynie. Należy się z tym pogodzić i przełknąć to! A przyszłość? I to jest właśnie piękne! Nie znam jej. Nie wiem co się stanie... Odrobina adrenaliny nigdy nikomu nie przyszła... Bo on chce się cieszyć z tego, co przyjdzie. Tyle. Dlatego nigdy nie zrozumie wróżb, czytania z kart, fusów czy czego oni tam jeszcze używali aby sprawić, że ludzie życie staje się nieszczęśliwe... Tylko niektórzy mówią prawdę, która widnieje w kartach. Większość robi to dla marnego grosza, którego dopłaci każdy głupiec, który chce usłyszeć stek kłamstw. Stek pięknych kłamstw. Byli dwójką pijanych ludzi, którzy mieli sporo na barkach. Jednak nie zamierzali krzyczeć o tym na całe gardło, aby cały świat się o tym dowiedział. Syf pojawia się na każdego drodze, nieważne kto kim był, nieważne jakie nazwisko nosił. Zawsze pojawi się jakiś brud, który zaprzepaści marzenie o idealnym życiu. Ideał nie istnieje. Jest to jedynie pojęcia, do którego większość chce dążyć... Jednak nigdy nie osiągnie celu... Bo skoro nie istnieje, to jak to jest możliwe? Nie był aż tak pijany! Nie odbijał się od ścian, nie przewracał rzeczy, które stawały na jego drodze. Nie bełkotał jak większość kolegów, których zostawił. Alkohol, dym papierosowy, woda kolońska. To wszystko się łączyło, mieszało i tak powstawał on. Charakterystyczny zapach dla jego osoby. Nic nowego. Przy okazji wyciągnął papierosa z paczki fajek i zapalił. Nie lubił czekać. Uśmiechnął się do dziewczyny i postukał kilka razy w stół, w rytm melodii, którą słyszał w swojej głowie. Zatrutej, ale co tam. Rozbawiała go jej postawa. Sama w końcu nie była lepsza, prawda? A nawet... Wyglądała gorzej w świetle tego społeczeństwa. Picie w samotności nigdy nie wygląda dobrze. Ale kto by się przejmował! No kto! Na pewno nie oni. -W takim razie... Powróż mi.-Powiedział patrząc na kobietę. Jego życie i tak było gówniane, nic go więc nie zdziwi... Ale czy to nie jest ciekawe? Co powie? Czy miała dar, czy jednak po prostu zmyślała aby zająć sobie a przy okazji i jego czas...
Przetarła lekko palcami oczy, po czym z zamkniętymi powiekami przez chwilę masowała skronie. Och, cholera, musiała się skupić. Przez dobre pół minuty po prostu patrzyła na niego, analizując to, co podpowiadał jej szósty zmysł. Albo to, co zwykła nazywać szóstym zmysłem. Wisiało nad nim coś dziwnego i na pewno nie była to aura faceta z krwi i kości. Chwilę bawiła się z roztargnieniem kartami, zbierając myśli. Dzisiaj były wyjątkowo rozrzucone, na wszystkie strony, błądzące po każdym zakamarku umysłu, domagające się uwagi. Musiała grać na czas. Otrzeźwieć na zasrane dwie minuty. Założyła ręce na piersi. Kiedyś dziadek mówił jej, że w ten sposób zatrzymuje się w sobie energię. Nie zamierzała kłamać i stawiać błędnych diagnoz. Nie chciała opowiadać bajki o szczęściu, tej o nieszczęściu z resztą też nie, jeśli miała ona mijać się z prawdą. - Co taki facet jak Ty mógłby chcieć wiedzieć? Czego taki facet jak Ty może spodziewać się od przyszłości? Czy taki facet jak Ty może w ogóle wierzyć we wróżby? - zdawało się, że mówiła bardziej do siebie, niż do niego, ze wzrokiem utkwionym na jego rękach. - Cóż, na dwa pierwsze pytania nie mogę sobie sama odpowiedzieć. Ale co do tego trzeciego... Wielu ludzi w to nie wierzy. Uważa za głupie zabobony. Trafiają na idiotów, którzy bawią się w znawców kart, nie wiedząc nawet, co oznacza głupiec. Upierają się, że trafienie na niewłaściwych ludzi. A zakochani? Oznaka prędkiego zamążpójścia czy związku. Gówno prawda. - No, zapędziła się trochę dziewczyna, ale przynajmniej w międzyczasie włączyła myślenie. Podniosła wzrok i spojrzała mu głęboko w oczy. Nie tyle głęboko, co wręcz przeszywająco, jakby zastanawiając się, czy to, co widzi, może być prawdą. - Coś Cię męczy. Jakaś myśl, wspomnienie, sen. Nie do końca wiem. Coś, na co nie masz wpływu. Opowiesz mi coś o tym? - Nie mogła go z tego wyleczyć. Nie mogła odebrać nic od niego. Ale mogła powiedzieć, co się z tym wiąże, może nawet coś doradzić. I to nawet mimo tego, że alkohol krążył w jej żyłach.
Nie trzeźwiejmy, w tego wszystko przestanie być takie kolorowe i wesołe. Patrzył za jej spojrzeniem, patrzył jak jej lekko drżące(od alkoholu, na bank) palce bawią się kartami, albo po prostu się na nich skupiają... Aby uciec myślami gdzie indziej. Poradzić sobie z tym, co teraz na nią czeka. Mógł poczekać... Miał dużo czasu, a nawet za dużo. Nie zamierzał wrócić do pustego mieszkania, które dawno nie widziało słońca. Kotar nie podnosił od dobrych miesięcy... Ba... Może nawet roku. Zabawne, prawda? On tam lubi swoją norę... Loch... Jaskinię... Zwał jak zwał. Przyglądał się jej. Jej twarzy, jej ruchom... Uwielbiał obserwacje, bo to była cała podstawa. Intencja bycia z kimś czy samego obcowania. Znał się na tym, czasem jedno spojrzenie wystarczyło aby wiedzieć... Anthony miał do tego dar, tak samo jak ona posiadała dar do przepowiadania... Może dlatego czasem znikał? Unikał? Aby nie widzieć tych ludzi, tego, co tak naprawdę sobą reprezentują. -Skoro chcesz wiedzieć... A chciałbym abyś wiedziała. Jestem Anthony. Zdradź mi swoje imię... Prawdziwe.-Zmrużył lekko oczy. One zawsze miały ksywki, coś co jest im potrzebne w tej pracy. Po co?-I możesz mi powiedzieć, dlaczego przyjmujecie ksywki? Tak całkiem szczerze i bez ściemy... Jesteśmy pijani. Szczerość jest naszą parą.-Uśmiechnął się szeroko. Tak jak tylko on potrafi. Jego Anthonowy uśmieszek, który mówi wszystko i jednocześnie nic. Czasem nawet on nie wie co oznacza... -A teraz odpowiadając... Facet taki jak ja? Czyli jaki Twoim zdaniem. Dalej. Powiedz mi.-Powiedział, wydmuchując dym z płuc. Pięknie.-Nie oczekuje niczego. Niczego nie poszukuje... Cieszę się z tego jak jest teraz, w końcu gdyby było inaczej. Nie byłoby mnie tutaj, prawda?-Zaśmiał się i przekrzywił głowę w bok, po prostu patrząc na nią. Zaciekawiony jeszcze bardziej niż poprzednio. To będzie super wieczór! -Zabobony! Nigdy w nie nie wierzyłem... Ale czy można nazwać człowieka głupcem, skoro w istocie bardzo w coś wierzy? Podziwiam ludzi, którzy szczerze i prawdziwie wierzą. -Wzruszył ramionami.-Gówno prawda... Nie mam nic do wróżbitów. Po prostu nie popieram ingerencji w przyszłość czy przeszłość. Bo to co będzie dalej? To nieznane. Piękne i niebezpieczne. Po co to psuć? Przecież to JA ustalam co będzie z moim życiem. Tyle.-Uśmiechnął się do niej. Spokojnie, jednak z pewnością, której nie dało się złamać. Głębokie spojrzenie, które ma osądzić kim jest. Dotrzeć do jego duszy... Odwzajemnił spojrzenie, bo nie widział nic przeciwko temu aby tak rozpocząć ich małą zabawę. Proszę, nie wstydź się. Jestem gotów. -Wszystkich coś męczy, każdy ma jakieś problemy. A zwykle to co męczy nas za dnia, przychodzi i w nocy. Bo przecież wtedy nie ma rzeczy, która powstrzymałaby te myśli przed wtargnięciem tutaj.-Powiedział, dotykając palcem swojej skroni. Zaciągnął się dymem papierosowym.- Dlatego nie jest to nic zaskakującego. Obydwoje mamy rację... -Powiedział spokojnie. Sen. Koszmar. Odkąd tylko pamięta mu towarzyszy... Skończył z przeszłością... Ale czy to prawda? Czy powinien znaleźć się ktoś, kto go wybawi? Kurwa, nie potrzebował zbawienia. Co to miało w ogóle być... Powiedzenie o sobie czegoś, czego nikomu nie powiedział... Jakieś wróżce, a przynajmniej dziewczynie, która się za taką podaje. Kurwa zajebiście Tony, zajebiście.
Jego odpowiedzi cholernie ją bawiły. Nie mogła powstrzymać lekko kpiącego uśmiechu, który cisnął jej się na usta. Bębniła przez chwilę palcami po blacie, wystukując tylko jej znaną melodię. Anthony. Anthony... Chyba skądś go kojarzyła. Pewnie ze szkoły. Jak on miał na nazwisko? Martin? Dennis? Nie, jakoś inaczej. A z resztą miała to gdzieś, jego nazwisko w tym przestawieniu nie grało żadnej roli. Pytanie o imię - prawdziwe imię - sprawiło, że na sekundę ją zamurowało. Mogła i tak przedstawić się jako James. Albo w ogóle wymyślić coś na szybko, Maya czy Nina, albo podać się za chociażby Polkę o jakimś dziwnym imieniu, chociażby Jakubina. Ale nie zrobiła tego. Miała przeczucie, że wywęszyłby kłamstwo we wszystkim. - Deidere. Deidere Fall. Deidere Fall James - odparła, kładąc nacisk na ostatnie słowo. - A jeśli mówi Ci coś nazwisko James Fall, to witam serdecznie, to właśnie ja - dodała. W całej tej szkółce coraz częściej mówiło się chcesz znać przyszłość? Idź do Jamesa. Krukonka zawsze wtedy zanosiła się śmiechem, który pospiesznie zmieniała w kaszel czy psiknięcie. Super był z niej facet, nie ma co. - Większość przyjmuje je, żeby nie było, że jeśli pomyślna wróżba się nie spełni, to ktoś znajdzie ich mieszkanie i je zabije. Część robi to, bo ma ochotę. Tylko jaki jest sens w przedstawianiu się wróżka Misha? Cóż, żaden. Moja babka była wróżką, skoro już chcesz to tak nazywać. Przedstawiała się jako James Lizia. Przestawiała drugie imię z nazwiskiem. Też tak robię. Najzabawniej jest, gdy ludzie umawiają się ze mną listownie, non stop zwracając się do mnie po nazwisku. Zawsze odpisuję wtedy w rodzaju męskim. A przy spotkaniu... Cóż. Umieram ze śmiechu - uśmiechnęła się, podnosząc szklankę z absyntem i pociągając łyk. - Jeszcze nie wiem, za jakiego ja powinnam Cię uważać. Ale według ludzi... Jaki możesz być? Silny? Tajemniczy? Ty mi powiedz, co o sobie myślisz - zmieniła nieco ton, na odrobinę bardziej kuszący, zachęcający. Czyżby była w tym zasługa wypitego alkoholu? - Wiele oczekuję. Wciąż czegoś szukam, chociaż nie wiem, czego. W niewielu rzeczach znajduję radość. Ale ja również tutaj jestem. - Mówiąc to, patrzyła na niego wyzywająco. We wszystkim szukała dziury. - Co za życiowa mądrość - prychnęła, krzywiąc się nieznacznie. Uważała, że człowieka można nazwać głupcem niemalże za wszystko... Ale może jednak nie za wiarę? - Mów co chcesz. Masz prawo, by tak myśleć - odparła, jednak w środku coś cicho szeptało, że te facet ma rację. Nie zamierzała jednak przyznać tego głośno. Uśmiechnęła się, gdy odwzajemnił spojrzenie. Niewielu ludzi było stać na coś takiego. Wielu uciekało gdzieś wzrokiem, wielu zamykało oczy. A Anthony wywarł na niej spore wrażenie. - A więc sen. Mój dziadek, jasnowidz, miał sen. Od dziecka miał jeden i ten sam sen. Konająca kobieta, pochylony nad nią mężczyzna... Zdziwił się, gdy zobaczył, że te osoby są rodzicami ukochanego jego córki. Po śmierci tej kobiety, wróżbitki z resztą, sen go opuścił. - Nie za dużo faktów, James? - Ten Twój sen nie jest zwykły, prawda? Jesteś w nim... Wydaje Ci się, że jesteś w nim innym człowiekiem. Lepszym? Gorszym? Zakładam, że gorszym. Założę się, że nie nachodzi Cię on bez powodu - stwierdziła, sięgając po talię kart. Położyła ją bliżej siebie i usiadła wygodniej na krześle. Szykowała się ciekawa noc.
Był tylko zwykłym, podchmielonym facetem. Więc niech nie wymaga od niego tak wiele, dobrze? Bawiły... To super. Lubił rozbawiać towarzystwo, choć niekiedy jego humorek nie przypadał ludziom do gustu. Wszystko zależy od sytuacji. Kpiące uśmieszki to jego specjalność, jednak proszę, nie wstydź się. Wątpliwe. Szkoła to miejsce, w którym dawno już nie bawił. A przynajmniej tego sobie nie przypomina. Był raczej osobą, której inni nie pamiętają, jeżeli go po prostu nie poznają... Choć czy była to prawda? Oczywiście, że nie. Jednak jego to jakoś mało obchodzi, czy go kojarzą... Bywa. Uśmiechnął się słysząc jej odpowiedz. A może to jej krótka reakcja? Tak, był pijany a jednak potrafił to dostrzec. Cóż, bo jak człowiek nie robi nic innego... To w końcu przechodzi to w jakieś zboczenie. -Wiesz, wystarczyło imię. Teraz zaczynam się gubić.-Uśmiechnął się, choć w zamiarze miał się zaśmiać a w praktyce było to ciche prychnięcie. D... Deei... Nie. Deidere. Fall James. Dobra stary, może ci się uda w dalej przyszłości. -Myślę, że zniknąłem z horyzontu kiedy rozkręcałaś interes.-Powiedział, kiwając głową. Nie przypomina sobie aby jej nazwisko obiło się o jego uszy. W sumie to bardzo rzadko kiedy zwracał uwagę na osoby ze szkoły. Ignorant? Może. Kto to wie. Zaśmiał się wraz z jej pierwszym zdaniem, które wypowiedziała. Podpali? Zabije?! Toż to przecież jakaś komedia. To tylko wróżby. Jakim psycholem trzeba być aby posunąć się do... Uhgr, idioci, idioci wszędzie. Na jego twarzy mogło dać się wyczytać jego rozbawienie, cóż, tego chyba nie ma sensu ukrywać. Oparł się wygodnie o krawędź stolika i słuchał jej dalszych opowieści. Cóż, czyli teraz zna kilka drobnych szczegółów na jej temat. To więcej niżeli się spodziewał... Jednak czy to nie on miał być pod odstrzałem? Dobrze... Bo strasznie tego nie lubił, a coś czuł... Iż i tak znajdzie się w podobnej sytuacji. Uśmiechnął się szeroko.-Nie ładnie tak mylić ludzi! Jednak podziwiam i pochlebiam ten mały szatański pomysł.-Powiedział. Czy on byłby mocno zdziwiony widząc kobietę zamiast faceta? Cóż, zdziwiłby się gdyby pisał z facetem-wróżką. Czemu było ich tak mało? Jakoś wszyscy ich przyzwyczaili, że to kobiety miały zmysł wróżbity. On zwaliłby to na to, że potrafią znacznie więcej od facetów... A przynajmniej większość... Są wrażliwsze na bodźce... Bla, bla, bla... I tak dalej. Podniósł dłoń do góry, spoglądając w kierunku kelnerki. Tak, chciał pić bo nagle zrobiło mu się sucho w gardle... Opowieści nie przejdą bez małego wspomagacza, wiesz? Jakby nie chcąc bardziej fatygować kobiety, która zapewne miała dosyć łażenia za nim, wskazał na napój, który miała jego towarzyszka. Uśmiechnął się pod nosem. Lubiła wprowadzać ludzi w mały dyskomfort... Super. Czemu tak bardzo spodobał mu się ten pomysł z przedstawieniem się nazwiskiem i myleniem ludzi? Oh... Trudno było mu teraz skupić się na jednej rzeczy, więc nie wiń go za chaotyczność. -Według ludzi? Jestem raczej nieosiągalny.-Powiedział spokojnie... Nie lubił swojego tonu, czemu z taką łatwością byłoby jej powiedzieć co naprawdę myśli? Pierwsza osoba, którą spotkał od roku... Do tego kurwa wróżka... To było jej pieprzone zadanie, no nie? Wyciągać z ludzi jak najwięcej.. Przetarł oczy i dokończył papierosa, aby po chwili wyciągnąć kolejnego. -Mam Ci powiedzieć, jak ludzie mnie postrzegają? Czy jednak jaki jestem naprawdę. Bo widzisz, większość nie widzi różnicy.-Wzruszył ramionami. -Jednak w jednym się zgadzamy. Ja i tłum... Jestem psycholem bez skrupułów.-Uśmiechnął się szeroko, raczej rozbawiony swoimi słowami. -Ale wciąż odczuwasz niedosyt, prawda?-Uniósł lekko brwi do góry i spojrzał na nią, przekręcając głowę w bok. Powinni wchodzić na takie tematy kiedy obydwoje już dawno zgubili trzeźwość umysłu? Jego słowa mogły teraz nawet nie mieć sensu i nie wydać prawdziwego znaczenia. Zaśmiał się głośno.-Jestem pełny takich, daj mi tylko chwilkę.-Powiedział spokojnie, odpalając papierosa. Cóż, był pewny swoich słów... Wiedział, że ma rację. A to, że posiadała inne zdanie? ha! Niech je sobie ma. Nie zabroni jej, prawda? Choć czy jeszcze normalnie działająca komórka Anthonego, nie wie, że ona wie, że ma racje ? Ucieczka wzrokiem... Też tego nie lubił. Jakby ludzie bali się zajrzeć głęboko w czyjąś osobę. Boją się czegoś, mają coś do ukrycia? Zmarszczył lekko brwi. Jeszcze więcej informacji? Czemu jakoś dziwnie czuł, że nie jest to zwykły seans, który serwuje każdemu innemu. Wina wypitego absyntu? Informacje do niego przychodziły i odbijały się od ścian... Starając z tego niewielkiego chaosu zrobić coś porządnego. Jej dziadek, rodzice ukochanego jego córki... Czyli to byli dziadkowie? Fuck. Potem przeszła na jego temat. Spojrzał na nią, jakby doszukiwał się czegoś w jej osobie. Fałszu, który wyczuwa za każdym razem kiedy z kimś rozmawia... Nikt o tym nie wie, nikt o tym nie rozmawia... Tylko Anthonego wciąż męczy ten dzień. Nie rób tego! Nic jej nie mów... Sam mówił... Wiele osób miewa sny, a nawet koszmary. To wszystko dzieje się za sprawą naszego umysłu. Coś co dręczyło nas za dnia, przychodzi i w nocy. Przychodzi z najciemniejszych zakamarków naszej podświadomości... A on miał ich całkiem sporo. -Masz rację.-Powiedział spokojnie... -Mam wiele wyjaśnień na temat tego, skąd możesz to wiedzieć. Są to raczej ogólne informacje, zbyt powszechne... Jednak masz rację.-Wzruszył ramionami.-To kobieta...-Powiedział i podniósł głowę kiedy kelnerka przyniosła mu jego napój. Zakłóciła tym jego spokój. Ale czy już nie został zakłócony? Chciał stąd wyjść. Chciał coś zrobić.
Wzruszyła ramionami. Lubiła to robić. Uśmiech, mrugnięcie czy właśnie wzruszenie ramionami uważała za idealną formę odpowiedzi. Idealną, bo o wielu znaczeniach. Najpiękniejsze są w końcu rzeczy nieoczywiste, a jednym z najcudowniejszych wyrazów na ludzkiej twarzy jest wyraz niepewności... Jeśli, oczywiście, dostrzegamy go u kogoś. Niepewność i zagubienie rozdrażniają i bolą, wyprowadzają z równowagi. - To nie jest interes. Nie traktuję tego jako formy zarobku. Na czymś w tej chorej szkółce muszę się skupić, a że potrafię tylko przepowiadać przyszłość, to robię to. I dalej będę to robić. Z dnia na dzień nie nauczę się grać w quidditcha. Nie nadaję się nawet na pieprzoną kelnerkę. A fakt, że przez kilka głupich słów wpadnie mi do kieszeni trochę galeonów, jest raczej bonusem - naprawdę brzmiała tak stanowczo, jak jej się wydawało? A może w ogóle jej się tylko wydawało. Cholera, zasrane procenty! Nie zdziwiła się, gdy zaczął się śmiać. To faktycznie było kretyństwo, ale tak już działali ludzie... No, skrajnie załamani. Ludzie, na których horyzoncie miało pojawić się wyjście z trudnej sytuacji, które w rzeczywistości okazało się dziurą prowadzącą do jeszcze większej otchłani. Durne instynkty. I durne oszustki, które zarabiają na kłamstwach. Gdy oparł się o krawędź stolika, zrobiła to samo, chociaż na trzeźwo pewnie odsunęłaby się i rozpoczęła wywód z odległości dwóch metrów od mężczyzny. - Ładnie czy nie ładnie... Jest zabawnie - odparła z lekkim uśmiechem. Miała gdzieś grzeczność, gdy mogła się tak dobrze bawić. Fakt, że podobał mu się ten pomysł, skwitowała znaczącym mrugnięciem. Facet-wróżka... W sensie, wróżbita. James pewnie sama umarłaby ze śmiechu, gdyby jakiś mężczyzna stawiał jej karty. A siedzący nad kryształową kulą? Tragedia. Mogła sobie wyobrazić tęższego czarodzieja, z gracją zalewającego herbatę. Na palcach w stroju baletnicy, z różową koroną na głowie. Ach, te pijackie fantazje! - Możesz być nieosiągalny według kretynów. Nie ma ludzi nieosiągalnych. Czasami potrzeba właściwej osoby - po raz kolejny wzruszyła ramionami, z roztargnieniem bawiąc się kosmykiem jasnych włosów. - W takim razie, powiedz mi, jaki jesteś naprawdę. Psychol bez skrupułów? Czyli powinnam uznać, że pod wpływem alkoholu zmieniasz się w jakiegoś mięczaka, czy jak? - zaśmiała się, machając z rezygnacją głową. - To raczej kiepskie uczucie. Ale tak, oczywiście - odparła, a na jej usta wpłynął lekko kpiący uśmiech. Czy nie taki miał być los człowieka - wieczny niedosyt i błądzenie pośród marnych marzeń i schematów? Nie chciała w to wierzyć, ale własne doświadczenie świadczyło o jednym - o racji tych słów. Kiwnęła głową, gdy przyznał, że ma rację. W tym momencie było to dla niej oczywiste. Słuchała z uwagą jego słów. Przez chwilę zastanawiała się nad tym, jakie pytanie postawić. W jej głowie każde brzmiało równie głupio... Z tym, że dzisiaj w jej głowie wszystko brzmiało głupio. - Skąd mogę to wiedzieć? Sam mi powiedz - odparła w końcu, odchylając się na oparcie krzesła i ponownie zakładając ramiona na piersi. Czyżby nie wierzył w jej umiejętności? Oczywiście. W końcu mało kto wierzył. - Kobieta... Krzywdzisz ją? Jak wygląda? Znasz ją? - zadawała kolejne pytania, ale nie natarczywe, raczej luźne. Nie chciała zmuszać go do mówienia. W końcu nie znali się.
Coś w tym było. Tak, jakby doskonale znała jego własne myśli. Bardzo przerażająca opcja... A jednak. Wiele ludzi nie zwraca uwagi na te niewielkie czyny czy gesty, skupiając się na tych, które potrafią zdefiniować i odebrać. Strach przed ruszeniem mózgu czy jak? Jakby jedynie te duże miały znaczenie. Dlaczego? Bo są huczne i wszyscy o nich wiedzą? Czy on, miał iść tam gdzie idzie tłum, bo robią to wszyscy? Interesowały go rzeczy nieistotne, a przynajmniej dla tej tak zwanej większości. Uśmiechnął się pod nosem. Jakby każde kolejne jej słowo, czy każda kolejna odpowiedz była czymś, czego się po niej spodziewał. Mówiła naprawdę sporo, mimo, że jego udział w tej wymianie był bardzo niewielki. Jest to po prostu chęć wyrzucenia tego z siebie czy to jego urok i może odrobina alkoholu w organizmie rozplątała jej język? Albo to on ma o sobie zbyt wygórowane mniemanie... Nieee. Na pewno dziewczyna nie chciała naprostować tej sprawy, udzielając mu tak rozległej odpowiedzi... Na bank. Jednak słuchał... Bo naprawdę lubił to robić. A może już rzuciła na niego jakiś czar, którego nawet nie był wstanie wyczuć ani dostrzec... Bywa. Szum w głowie i jej głos idealnie się komponowały, jakoś w tym momencie nie chciał tego zmienić. -Ej. Ja dawno zrezygnowałem z bycia kimś w tej zasranej szkole. Bo widzisz, tam liczą się jedyni Ci, którzy dają o sobie znać i trują dupy innym. Tak naprawdę nic co z niej wyniosłaś nie przyda ci się w życiu, chyba, że chcesz zasiąść na wysokim stanowisku w tym popieprzonej społeczności.-Prychnął pod nosem i ponownie zaczął delektować się dymem papierosowym, który wypełniał jego płuca. -Za to kelnerem jestem zajebistym.-Powiedział po chwili, jakby naprawdę chciał to powiedzieć. Jednak nie wiedział jak jest naprawdę. Mm. Choć nie z tym wiązał swoją przyszłość... Bo w sumie nawet nie wiedział, co będzie w tej dalekiej przyszłości robił... Ludzie... Nie pora teraz na zastanawianie się nad tym. Jednak co tym posrańcom przyjdzie z tego, że spalą czy zabiją tę drugą osobę? Zemsta do niczego nie prowadzi... A zemsta tego rodzaju? No halo, chyba raczej, że jedynie zaprzepaści szanse na dalszy happy end, prawda? Czy to nie logiczne? Zabijasz, wariujesz i trafiasz do paki. Piromani również nie mają łatwo... A może tylko jemu się wydaje... A tak naprawdę to w tym świecie panuje kompletne bezprawie... No spójrzmy na niego przykładowo. Poza tym... Jak słyszy, że ludzie za coś obwiniają innych... Posłuchajcie się! Gdyby nie Twoje pierdolone decyzje, zapewne nie trafiłbyś tam, gdzie właśnie stoisz. Ludzie nigdy nie dostrzegają win w sobie, bo najlepiej jest o to oskarżyć drugiego... Coś jak próba oczyszczenia się? Z bycia idiotą raczej trudno czegoś takiego dokonać. Czy to prawda, że gardzi ludźmi bardziej niż czymkolwiek innym? Odpowiedź: poprawna. Dawaj jeszcze. Zaśmiał się. Chciałby to kiedyś zobaczyć! Wystarczyłoby podać mu jeszcze popcorn, może piwo dla smaczku i mógłby oglądać to przedstawienie... Poza tym, to nie jej wina, że ludzie biorą ją za faceta. Czy sama wprowadza ich w błąd? Nie. A to, że inni odbierają to jako imię i nazwisko a nie jako nazwisko i imię... Ich problem. Nie, nie, nie. Wyobraź sobie... Ciemnej karnacji mężczyznę, z długim, podkręconym wąsem... Mhm, może z oczami podkreślonymi czarną kredką... I do tego... Długa, kolorowa sułtana. Taka z cekinami i wgl, dająca po oczach. A na głowie? Wielki turban, z takim kryształem po środku... I wtedy kula na stole i wzrok wbity w jej "zawartość". Widzisz przed oczyma udawany pot wysiłku? Bo ja tam. Tak właśnie w jego oczach wygląda wróżbita. Komedia jak się patrzy... To gdzie ten jego popcorn?! -Ludzie są ignorantami, James, sama o tym wiesz. Nic na to nie poradzimy... A ja nie zamierzam na siłę tego zmieniać, nie jestem jakimś zbawcą.-Powiedział, wzruszając lekko ramionami. Dawno stał się obojętny na to, co reprezentowały sobą niektóre(czyt. większość)osób, które pojawiły się na jego drodze... A on? On po prostu świetnie się bawi i dalej ma zamiar to robić. Uśmiechnął się.-Musimy o mnie mówić? Nie możesz po prostu tego wyczytać?-Uniósł lekko brwi, z dziwnym uśmieszkiem w kąciakach ust.-Albo nie... Ty mi powiedz, co sądzisz. Zgaduj, strzelaj, wszystko mi jedno. -Jego uśmiech się poszerzył.-Jestem raczej szczerą osobą, od razu Ci powiem gdzie się mylisz. Potem ja powiem coś o Tobie.-Powiedział. Czemu chciał ją poznać? Dowiedzieć się czegoś? I tak już sporo wiedział, równie dobrze mógł wyjść z tą wiedzą i tyle byłoby go widać. Tak by zrobił... Znajomość, która nie ma prawa przetrwać. Jeden wieczór i to tyle. Nic zobowiązującego. Nigdy po raz drugi się nie spotkają, nie zamienią ze sobą ani jednego słowa. Szkoda. Czy chciałby to zmienić? Chociaż raz, zostać przy kimś na chwilę dłuższą niż jeden wieczór. Czy dzień... Ponownie nawiązać znajomość... Na jego czole pojawiła się lekka zmarszczka... Alkohol... I te przemyślenia. Świetnie. -A widzisz. Ja jestem kimś kto nienawidzi tego uczucia... Dlatego robię wszystko aby to zmienić.-Coś w jego postawie się zmieniło. Jednak czy zdołałby dostrzec co, skoro alkohol dawno przyćmił jej umysł? Gardził schematami, gardził niespełnionymi marzeniami. Robił wszystko, co chciał i spełniał te swoje zachcianki. Szczególnie te najmniejsze... Bo gdyby zrobiła się ich więcej, za pewien czas po prostu by go pożarły. Tak... Wszystko dzieje się za sprawą tych niewielkich, nic nieznaczących rzeczy. Dlatego ignorowanie ich jest po prostu złe. -Chcesz wiedzieć?-Spojrzał na nią. Szukając czegoś w jej postawie, jej twarzy, jej oczach. To tam pozostał na dłużej... Dawno nie patrzył nikomu w oczy. Nie dlatego, że nie lubił... Dlatego, że już dawno nikt nie potrafił mu tego odwzajemnić. Dlatego wybrał życie jakie wybrał. Bo strach nie powinien rządzić naszym życiem... A czym innym było unikanie drugiego człowieka? Kiedyś się starał... A dzisiaj już przestał. Napił się absyntu, który przyniosła mu kelnerka. Jego wargi wykrzywiły się, jakby z błogiego zadowolenia... Dawno nie miał w ustach czegoś równie dobrego. Mogło powalić, paliło, a jednak... Zdecydowanie już wolał aby James sama weszła do jego głowy i znalazła ten cholerny sen... Jedno jest jednak pewne, zgubiłaby się po drodze i zapewne w pewnym momencie beznadziejnej tułaczki, usiadłaby i tam gdzieś skonała... Mówienie nigdy nie było jego specjalnością, a przynajmniej to, które opierało się na mówieniu o sobie. Wolał słuchać innych, może dlatego, że było to o wiele ciekawsze? Bo siebie znał aż nazbyt dobrze. -Nie znam jej... -Powiedział spokojnie. Choć czy to do końca prawda? Co z Estelle? Jej sobowtórem? Zmarszczył lekko brwi, jakby zastanawiał się nad tym wszystkim, co spotkało go dotychczas. Był na siebie mocno wkurwiony, bo już zostało powiedziane zbyt wiele. Czuł się jak na przesłuchaniu. A wiedział jak takie przesłuchanie wygląda, więc miał z czym porównywać. Czy to złe, że ktoś będzie coś o tym wiedział? Nawet jeżeli zniknie wraz z nadchodzącym nowym dniem... Czy tak nie byłoby po prostu łatwiej? -Są tam trzy osoby. -Powiedział spokojnie.-Ona. Ja. I mężczyzna. Nigdy jej nie dotykam, bo nawet nie jestem wstanie do niej dotrzeć.-Mruknął, zaciągając się powoli papierosem. Jakby i w jego głowie wszystkie te obrazy przychodziły z wolna... -Ona już jest martwa. Nie fizycznym sensie, jednak jest to tylko kwestia czasu...-Mówił ze spokojem, który był po prostu szczery. Jakby to było tak naprawdę niczym wielkim.. To nie był zwykły sen. To było coś o wiele większego. Coś, co ma już pewna podejrzenia w jego głowie. Jednak tego nigdy nie zamierzał jej powiedzieć.
Całe zmęczenie i senność powoli odpływały, ustępując dziwnej potrzebie spędzenia z tym facetem jeszcze minuty i jeszcze dwóch kolejnych, i jeszcze kilkunastu i kilkudziesięciu następnych. Może siedzenie z nim było nierozsądne? Może mówienie wielu rzeczy było aktem głupoty? Ale akty są fajne - nie ważne, czy chodzi o akt zawierzenia, czy o obraz z nagą kobietą, który powiesisz sobie na ścianie, żeby głupio się do niego uśmiechać i fantazjować. Powiem Ci, tak w sekrecie, że magiczne Świerszczyki i tym podobne świństwa kręcą tylko napalonych małolatów, którzy w życiu nie widzieli prawdziwej, rozpalonej skóry i nie poczuli, jak to jest ściągać z kogoś kolejne części garderoby... Och, cholera. Zmieniając temat można popłynąć tak cudownie daleko! - Nie mogę się doczekać końca studiów. Odliczam już do niego dni. Mam dosyć tych wszystkich ludzi. Wkurwiają mnie ci, którzy ruchają wzrokiem, a nigdy konkretem i wkurwiają mnie ci, którzy ruchają aż za dużo. Nienawidzę tych panienek, które znajomość zaczynają od zdjęcia bielizny. Wkurzają mnie nauczyciele, którzy bezmyślnie wszystkich karzą, sami nie będąc świętymi. Rzygam na te życiowe cioty i frajerów, gubiących się, gdy trzeba podjąć decyzję. To wszystko, co wyniosę z tej szkoły - dużo nienawiści - odparła, marszcząc lekko nos, jakby to wszystko faktycznie przyprawiało ją o mdłości. - Ja tylko zajebiście denerwuję - uniosła lewą brew, uśmiechając się kpiąco. Bo czy umiała robić coś więcej, niż wróżyć? Ludzie to zabawne istoty - strasznie impulsywne, zagubione i, mogłoby się zdawać, bezmyślne. Za swoją krzywdę gotowe są same skrzywdzić, na obelgę odpowiadają obelgą; głupio marzą; ustanawiają wiele zasad, które same łamią; błagają o szczęśliwe zakończenie, odpychając je od siebie. Tak naprawdę żaden człowiek nie zbawi świata w pojedynkę, a grupa ludzi... Cóż, często jest okropnie niszczycielska. Przesadna ambicja jest zła, a dziesięciu ludzi o przesadnych ambicjach zjednoczonych w celu zmienienia czegoś to z reguły początek końca. - Wiesz, co zostaje z człowieka, gdy już go odrzesz z całej tej głupoty i resztek godności? Nic. Zostaje ci śmieć, jeszcze większy niż wcześniej. Zwykła kupa gówna, którą sam musisz sprzątnąć, bo kto niby ma zrobić to za Ciebie? - po raz kolejny przechyliła szklankę, po czym pomachała lekko głową. - Kurwa, co ja dzisiaj pierdolę - mruknęła z niesmakiem, uderzając naczyniem o stolik i kierując szczupłe palce do pulsujących skroni. - Jestem wróżbitką, a nie legilimentką. - Zabrzmiało to trochę jak śmiech, a trochę jak żal. - Zmieniasz się. Szybko. W ciągu kilku sekund lawirujesz od pozornego szczęścia przez smutek i złość. Jesteś nieprzewidywalny, jesteś... trochę zamknięty w sobie. To, co siedzi Ci w głowie, nie wychodzi z niej. Z reguły - zmrużyła lekko oczy, jakby zastanawiając się nad czymś jeszcze, ale ostatecznie nie powiedziała nic. - Twoja kolej. Nie wiedzieć czemu, nagle zachciała położyć nogi na stoliku, zaprezentować wszystkim obecnym w pubie bieliznę i tak po prostu sobie siedzieć, gwiżdżąc na wszystko. Alkohol? Och, kto to wie. Po raz kolejny wzięła w rękę karty i po raz kolejny zaczęła je powoli wypuszczać, jedna po drugiej, z powrotem na stosik. Wydęła lekko wargi, przyglądając mu się uważniej. Czy coś się... zmieniło? Tak. Nie. Nie wiedziała. Zamrugała szybko, kilkukrotnie, po czym przetarła powieki palcami. To pewnie tylko zmęczenie o sobie przypominało. - Chcę - odparła z niezłomną pewnością, patrząc mu intensywnie, wręcz przeszywająco, w oczy. Właśnie wtedy mogłoby się wydawać, że naprawdę James czyta w myślach, a w dodatku robi to nieustannie i perfidnie... Ach, wszyscy kochamy pozory! Podparła głowę na dłoni i słuchała, gryząc lekko dolną wargę. Gdy skończył mówić, usiadła prosto, a na jej ustach widać było mocny ślad po zębach. Przez dłuższą chwilę po prostu ciągała palcem po krawędzi szklanki z resztkami absyntu, ze wzrokiem wbitym w swoje pomalowane na czerwono paznokcie. I co niby teraz miała powiedzieć? W jej głowie świeciło pustką... W końcu jednak podniosła wzrok i ponownie go w niego wbiła. - Powiedz mi, co o tym myślisz. Co to może oznaczać. Bo sam dobrze wiesz, że to nie jest tylko głupi sen.
Nie.To byłaby jego jedyna odpowiedź. Nie chciał aby chciała, pragnął aby powiedziała aby spieprzał bo coś zdecydowanie jest z nim nie tak a ona nie chciała się w to mieszkać. Nie mógł, nie potrafił, nie chciał... Głupota... Tak, to dobre określenie na przebywanie z nim. Akt mówienia prawdy? Piękny, szkoda, że tak bardzo unikany. On sam stracił nadzieję, gdzieś dawno temu, pomiędzy wydarzeniami w Szkocji a poznaniem prawdziwej natury ludzkości. Wcale nie był lepszy od wszystkich tych, których za wszelką cenę unikał. Nie dojrzysz w nim fałszu, owszem, jednak... Co z tego, skoro ze swoją szczerością nie mógł się podzielić. A gdy to robił, skazywane to było na porażkę. Był pieprzoną bombą, pustką... Niczego nie wnosił, niczego nie ofiarował... A najgorsze jest to, że żyło mu się z tym dobrze. To czasu. Do spotkania jej. Zawsze pojawiały się osoby, które zdecydowanie odznaczały się w jego życiu. Pielęgnował je, trzymał przy sobie, pragnął ich... Tylko dlatego, że dzięki nim ponownie czuł. Odzywały się w nim ludzkie uczucia, ciche pragnienia, które z czasem zepchnięte i zapomniane odzywały się, wychodziły i zżerały go ponownie. Aby znowu, zostawić go, pozwolić aby pławił się chwilę w tej stracie. Coraz gorzej na tym wychodząc... Wiedział to, zawsze wiedział, że ich czas nadejdzie, teraz czy później. Dlatego teraz się nie starał... Nie chciał myśleć, że to jednak może być prawdziwe... Dobrze. Uznaj, że to jedynie Twoje pijackie złudzenie, jasnowłosa kobieta, która Ci wróży, potrafi zajrzeć tam gdzie nikomu się nie udało... Wyznaj jej prawdę, wyrzucić z siebie a potem odejdź. Najlepiej wyjedź. Może Meksyk? To i tak nic nie zmieni. W końcu to jedynie złudzenie. Boże... Alkohol. Za dużo czy jednak jeszcze za mało? Kąciki jego warg lekko się uniosły, jakby rozbawiony był jej wypowiedzią... Monologiem... Jeden pies. Czy przez ten cały czas kiedy szydził i gardził ignorantami sam nie stał się jednym z nich? W końcu kiedy ostatnio zwrócił uwagę na tych ludzi? Może. Nie czas i nie miejsce na przemyślenia o tym, co powinien a czego nie. Zmęczenie czy niechęć poznania tego co za tym się kryje spowodowały, że uciekł od tematu? A może jego niezmienne zdanie... Aby walić to, co tam się dzieje. Pieprzyć ludzi, pieprzyć nauczycieli i wartości, które wyznają bo przecież nie są niczym poparte. Niczego nie wnoszą. Panoszą się a nawet nie wiedzą do czego dążą. Być tylko po to aby być, to raczej niewiele. -Sprawdź mnie.-Powiedział i uniósł lekko ręce do góry. Jeszcze nie udało jej się go zdenerwować... A przynajmniej nie w tym konkretnym momencie. Chciał ją sprawdzić? Chciał aby i ona zrobiła krok w jego kierunku? Tak. Nagle zrobiło się przygnębiająco. Dosłownie. Jego ramiona lekko opadły, głowa uniosła się do góry i wpatrywała się w sufit jakby szukała w nim odpowiedzi. Czasem obrzydliwe łatwo było znaleźć mu rozwiązanie. Naprawdę. Jedno spojrzenie, jedno powiązanie i wiedział z czym ma do czynienia. Co należy zrobić lub co powiedzieć. Była to jego zaleta... Jednak gdy działo się zbyt wiele, gubił się w natłoku tego, co siedziało mu tam pod czupryną. Potrafił wiele dostrzec, co niekiedy nie znajdowało swojego miejsca i tam się kumulowało. I teraz? Wcale mu to nie pomagało... Ludzie. Fascynujący obiekt. Zmienny, porywczy... Ma całkowitą rację. Nie będzie rozwijał tego, co sama przed chwilą wysunęła. Jak to się dzieje, że każdy jest inny? W końcu nikt nie rodzi się taki sam. Pod względem wyglądu czy postawy... Istnieją jedynie podobieństwa. A one potrafią być destrukcyjne jeżeliby je razem złączyć. On wierzył w jednostkę. Tak samo jak wyznawał, że to w słabości można znaleźć siłę. Trzeba jedynie to dostrzec, tak... Bez tego nie uczynisz nic z słabości. Będzie Cię jedynie pochłaniać. I w tym widzi podobieństwo do siły. Ona również potrafi sprawić, że staniesz się pod jej wpływem niewielki i nic nie warty. -Czego się spodziewałaś? Czasem po prostu nie warto tego sprawdzać. Nie warto zaglądać do środka, jeżeli posiadasz choć minimalne podejrzenie, że to strata czasu.-Powiedział spokojnie, zaciągając się papierosem, który nagle znalazł się w jego dłonie.-Jedno spojrzenie wystarczy... Powiedz mi. Co widzisz. Bez zaglądania do środka. Czy jednak coś ze mnie zostanie, czy jednak jestem jedną kupą gówna... Jak reszta społeczeństwa.-Uniósł lekko brwi i przyjrzał się kobiecie. Lustrował jej twarz, jakby chciał z niej coś wyczytać. Lub chciał zapamiętać każdy jej szczegół, choć już dawno to zrobił. -Ja już wiem.-Mruknął. Uśmiechnął się.. Choć był to krzywy uśmiech... Niezbyt miły. Jakby trafiła w sendo? Po części owszem. Miała rację. Wiele rzeczy można o nim powiedzieć, bo nawet tego nie ukrywał. Podniósł spojrzenie na jej karty, a bardziej na jej palce, które je przekładały. Zmarszczył lekko brwi. -Wydaje mi się... Szukasz czegoś, sama nawet nie wiesz czego. Mnie nie pytaj, bo ja zdecydowanie nie będę znał na to odpowiedzi... Nie oczekujesz niczego od nikogo. Jakbyś była zrezygnowana, może przez to co widziałaś? Kto by nie był. Nie doceniasz się, nie wiem tylko dlaczego pokładasz w sobie tak niewiele wiary. Ukrywasz się. -Oparł łokcie na stoliku. Zmarszczka na jego czole się pogłębiła.-Deidere... W moich oczach robisz się coraz bardziej ciekawsza.-Na jego wargach pojawił się uśmiech. Jakby był rozbawiony, a na myśl przychodzi ci jedynie "pieprzony psychopata". Obłęd... Błysk... -Powiedz, czy nadaje się teraz na wróżkę.-Powiedział i zaciągnął się dymem. Czy Anthony wziął to na poważnie czy jednak całkowicie robił sobie żarty? Mhm. Mógłby przysiąc, że wraz z jej słowami usłyszał pęknięcie. Nie wiedział czy wydały to jego wnętrzności czy może ktoś coś rozbił w pomieszczeniu a do niego doszedł ten głuchy dźwięk. Zaśmiał się, trwało to chwilę i brzmiało to bardziej jak jęk niż śmiech. Przetarł twarz dłonią i pokręcił głową, wciąż z tym dziwnym wyrazem rozbawienia na twarzy. Jakby doszła do niego pewna prawda a teraz nie mógł przestać naśmiewać się z siebie samego. Był idiotą. Ale co mu tam. Spojrzał na nią.-Dobrze.-Dokończył swój trunek i wskazał na kelnerkę aby przyniosła im jeszcze. A raczej było to machanie dwoma palcami w powietrzu, jak to robił kiedyś w klasie kiedy nauczyciel zadawał pytania a on jak idiota machał ręką bo jako jedyny znał odpowiedz. Jako ośmiolatek był ambitny, nie powie, że nie.-Owszem, to nie tylko sen... -Mruknął cicho.-Byłem dzieckiem kiedy to się stało. Głupim, ciekawskim, bardzo nie lubiącym słuchać tego co mu się mówiono.-Uniósł lekko brwi, w sumie to czy cokolwiek się zmieniło?-Ojciec prowadził księgarnię. na zapleczu znajdowały się żelazne drzwi... Nigdy nie pozwalano mi się tam zbliżać. I raz się nie posłuchałem.-Wzruszył lekko ramionami.-Otworzyłem je, a w powietrzu unosił się dziwny zapach. Wilgoć połączona z metalicznym trochę słonym zapachem... Poszedłem dalej a tam siedziała ona. Na krześle, była przywiązana a z jej przedramienia coś wystawało. Założyłbym się, że gdyby nie to co z niej zrobiono, byłaby naprawdę piękna... Jasna cera, długie rude włosy, duże oczy... Jednak wychudzenie, rany na ciele i na twarzy sprawiały problem w zidentyfikowaniu jej. Odczłowieczyli ją, bo dosłownie nie wyglądała jak ludzka istota. Z ran na ciele wyciekała krew w ropą. Była brudna a szata, która miała na sobie nasączona była resztkami jej krwi i godności. Nie miała chyba kilku palców.-Powiedział cicho, przymykając na moment powieki. Powoli przypominając sobie co działo się w tamtym miejscu. Zapach, obraz, dźwięki.-Patrzyła w moim kierunku, jednak nie na mnie tylko przeze mnie. Wiedziałam, że była martwa choć jej powieki wciąż się poruszały... Stałem jak z paraliżowany, kurwa, kompletnie nie mogłem nic zrobić. Nawet nie krzyknąłem, nie uroniłem łzy... Nic.-Warknął, jakby zły na siebie, że nie zrobił w tamtym momencie niczego. Wiedział, że by jej nie pomógł... Jednak samo to poczucie... Zacisnął lekko dłoń.-Potem ktoś nad nią stanął. Nie widział mnie wcześniej bo znajdowałem się w korytarzu... Ale... Był to mój ojciec.-Spojrzał na nią.-A od tamtej pory śni mi się to cały czas. Tylko zamiast jego, stoję tam ja.-Powiedział. Cóż, upodabniał się do ojca. Może nie tylko pod względem wyglądu? Poczuł, że zamiast uwolnić się od tego, coś zdecydowanie złego się w nim dzieje. Kurwa! Wiedział aby tego nie robić... Babranie się w gównie to zdecydowanie nie jest przyjemne zajęcie. A on nie zamierzał stać i bezczynnie przyglądać się temu jak wchodzi do tej brei.
Ten dzień był tragiczny. Od samego początku James wiedział, że jedynym ratunkiem dla niego jest kilka głębszych...Cóż, może to dość płytkie i w ogóle nie powinien tyle chlać, ale przecież picie było takie proste, było ucieczką od tego wszystkiego, wódka nie pomagała co prawda w szukaniu odpowiedzi, ale przynajmniej pozwalała zapomnieć jakie było pytanie. Nie przespał poprzedniej nocy, budziły go koszmary, fala wspomnień zaatakowała go ze zdwojoną siłą. Ponownie widział twarze wszystkich ludzi, których zamordował. Widział w snach (gdy już udało mu się na moment przysnąć) swój palec na spuście, oraz swój cel, którym najczęściej była głowa jakiegoś araba...Często były to dzieciaki, ale czy można nazwać dzieciakiem 16-latka z kałachem w dłoniach, z lufą skierowaną w jego stronę? Cholerni muzułmani, cholerna święta wojna... Zawsze próbował sobie wmówić, że walczy za swój kraj, że postępuje dobrze, ale...czy tego nie dało się rozwiązać w inny sposób? Podobno panuje pokój na świecie - powiedzcie to jego rodzinie, ludźmi, których nazywał 'braćmi' z wyboru..Wszyscy umarli. Wszyscy odeszli na jego oczach, z kulką w głowie, inny rozerwany na części przez granat...Bóg (jeśli istnieje) zabrał ich wszystkich. W imię czego? W imię tego całego 'pokoju'? Byli po prostu bronią. Podobnie jak James - był bronią stworzoną przez Brytyjską Armię, a jedyne co potrafił w tym momencie, to zabijać...Dobra, nie ważne. Wracając do teraźniejszości - jak mówiłem wcześniej - czuł, że jedynym ratunkiem dla niego jest kilka głębszych. Siedział więc w tym pieprzonym barze, w którym wcale nie chciał być...I pił. Pił na umór, jedną za drugą. Nie rozmawiał z nikim, niektórzy rzucali mu zaciekawione spojrzenia, w większości przypadków mężczyźni. Był ubrany zbyt elegancko jak na to miejsce, koszula, krawat, marynarka zawieszona na krześle...Wiele kobiet próbowało go poderwać tej nocy, tak bardzo różnił się od typów zbierających się tutaj, ale...nie był nimi zainteresowany. Patrząc na nie widział swoją pierwszą ofiarę, a warto zauważyć, że była to właśnie przedstawicielka płci pięknej, dodatkowo z dzieckiem na rękach. Przeczuwał, tak po prostu czuł gdzieś tam w środku, że ten wieczór skończy się źle - i wcale się nie mylił... Podszedł do niego jakiś mężczyzna, na początku usiadł obok niego i zapytał czy się z nim napije. Okej, czemu nie...Przecież nie było ku temu przeciwskazań, mimo, że był najebany jak działo. Tamten postawił mu kolejkę, a potem zaczął się go wypytywać o rzeczy, o które nie powinien. Kim jest, co tutaj robi taki 'elegancik', czym się zajmował wcześniej..Dojrzał nieśmiertelnik na jego szyi, który podczas jakiegoś ruchu wysunął się z pod koszuli, zaczął do niego mówić per 'żołnierzyk', aż w końcu nasz kochany Pan White nie wytrzymał i wstał do niego. Wyżej wspomniany mężczyzna próbował sięgnąć po różdżkę... -Załatwmy to jak mężczyźni. Chyba, że nie potrafisz. - rzucił tylko z uśmiechem na ustach i wymierzył mu pierwszy cios. Tamten, mimo, iż był większy od James'a, ledwo ustał na nogach. Blondyn nie spodziwał się jednak, że będzie ich dwóch, ale...z drugiej strony oni nie mogli wiedzieć, że mają do czynienia z doskonale wyszkolonym komandosem. Szybko zareagował, gdy drugi z dwóch chamów podniósł na niego dłoń, a unik nawet w takim stanie nie był dla niego problemem. Schylił się pod jego rozpędzoną pięścią i wymierzył mu kolano prosto w brzuch, zgięty z powodu ciosu mężczyzna następnie dostał łokciem w kark, co spowodowało, że osunął się na ziemię. Obezwładnił go kopnięciem prosto w twarz, któremu towarzyszył charakterystyczny dźwięk łamania kości, prawdopodobnie nosa. Pierwszy z tej dwójki postanowił przystąpić do kolejnego ataku i po chwili szarpania się, oraz krótkiej wymianie ciosów padł na ziemię. Tym razem jednak James nie odpuścił i dosiadł go uderzając pięścią raz po raz, prosto w jego twarz, miał całe poszarpane, zakrwawione dłonie, a jednak nie przestawał...Nie miał pojęcia czemu tak go bił, a jednak nie potrafił przestać, widział tylko jego twarz, oraz swoje pięści... -Zabiję Cię..Zabiję.. - szeptał, ale raczej sam do siebie nie wiedząc właściwie skąd się wzięła ta nienawiść, która wypełniała całe jego ciało..
Było lepiej. Dogadywała się z Leosiem, chociaż wciąż trochę trzymała go na dystans. Zbliżały się święta, a tym samym też chwila oddechu od studiów. Wszystko bardzo powoli się układało, ale Voice miała czas. Za miesiąc obchodziła dziewiętnaste urodziny, całe życie na nią czekało, wszystkie drogi stały otworem. Wciąż jednak tliły się spalone mosty, a nowe były bardzo wątłe i sprawiały wrażenie niebezpiecznych, zupełnie jakby kazano jej przejść po linie nad przepaścią, bez asekuracji. Wszystkie filozoficzne zapędy trzeba zapić, żeby stłamsić w zarodku. Voice nie mogła poddać się rozmyślaniom. Nie mogła znów umierać w samej sobie, nie mogła się dusić, niemo błagać o pomoc. Nie mogła znów krzywdzić samej siebie. Myślenie jest prawie jak ciągłe, delikatne przesuwanie nożem po nadgarstku - w pewnym momencie warstwa ochronna pęka, pozwalając na utworzenie się paskudnej rany. Cheney miała dość blizn, a zwłaszcza w okolicach dłoni, więc znów wznosiła szklankę do ust, pijąc swoje zdrowie. Było nudno. Naprawdę nudno, zwłaszcza że blondynka nie zwracała uwagi na to, co się dzieje dookoła. W szarym swetrze, z daleka od rzuconego w któryś kąt płaszcza, wydawała się naprawdę niepozorna. Bardziej interesowało ją dno szklanki, niż ludzie. Nie wypiła dużo. Nie lubiła wszystkich tych objawów upojenia alkoholowego, nie lubiła mieć zaćmionego umysłu. Chciała zawsze kontrolować sytuację. Każdy chce zawsze mieć sytuację pod kontrolą. Z zamyślenia wyrwały ją dopiero odgłosy szamotaniny, jakiejś bójki... Na początku nic nie rozumiała, a potem zauważyła Jamesa i już wiedziała, że musi działać. Wstała pospiesznie od stolika i ruszyła w jego stronę, zanim w ogóle barman zdążył odwrócić głowę, by zawołać do pomocy kogoś z zaplecza. - James! James, zostaw. Uspokój się, proszę, James... - powtarzała, chwytając go z tyłu za koszulę i próbując odciągnąć, chociaż jej niewielka siła zbytnio nie robiła wrażenia. - James, proszę, wyjdźmy stąd. Nie rób mu krzywdy. James, będziesz żałował, proszę, chodź - jeszcze raz, cicho, ale stanowczo, pociągając go mocniej... Zdjęła z pobliskiego krzesła marynarkę, bo niewątpliwie należała do niego. - James, chodź ze mną - i znów, licząc na to, że faktycznie jej posłucha, że posłucha chociaż jej... Zapomniała o swoim płaszczu, szklance, zimnie na zewnątrz. Musiała go stamtąd zabrać. Coś nie było w porządku, wiedziała o tym już wcześniej, i na pewno to się teraz odzywało... Jedno było pewne - nie mógł tu już długo zostać, bo ktoś wyszedł z zaplecza i raczej nie był to zmiennik barmana.
Nic nie było lepiej. Przynajmniej nie dla niego...Ale dobrze, że dziewczynie jakoś się układało, przynajmniej jej. Fakt, zbliżały się święta, jednak...Dla niego od wielu lat nie było czegoś takiego jak Boże narodzenie. Zwykle siadali z chłopakami na pierwszym lepszym kamieniu z flaszką w ręku i upijali się do nieprzytomności składając sobie życzenia i śpiewając (już naprawdę mocno pijani) kolędy. Nie pamiętał jak to jest spędzać je w rodzinnym gronie...A w tym roku miał sobie przypomnieć. To zdecydowanie nie będzie łatwe, ale skoro potrafił stawić czoła tym wszystkim okropnościom napotkanym na froncie, to i teraz da sobie radę. W każdym razie wróćmy do chwili obecnej... James wpadł w ten cholerny szał nie widząc świata poza swoim przeciwnikiem, nie wiedzieć czemu tak bardzo pragnął go zmasakrować, po raz kolejny wyszedł z niego potwór, po raz kolejny utwierdził sam siebie w przekonaniu, że naprawdę nim jest...Po raz kolejny udowodnił sam sobie, że jest po prostu złym człowiekiem, a jedyne co potrafi to krzywdzić, a jednak...A jednak nie przestawał. Prawdopodobnie zatłukł by go na śmierć, gdyby nie głos...Głos, który doszedł do niego po jakimś czasu, poczuł, jak ktoś szarpie go za koszulę i prawdpodobnie, gdyby nie usłyszał swojego imienia, oraz słowa 'proszę' wymierzył by następny cios, który uderzył by jak topór kata w bogu ducha winną dziewczynę... W końcu przestał uderzać, ona...ona miała rację. Będzie żałował...Spojrzał na swoje dłonie, z których kapała krew...Dysząc ciężko przeniósł spojrzenie na mężczyznę leżącego pod nim. Chyba stracił przytomność, ale bardziej spostrzegawcze osoby zauważyły by, że jego klatka unosi się raz w górę, raz w dół, co oznaczało, że go nie zabił..Całe szczęście.. Wstał, jednak dalej nic nie powiedział. Obrócił się w jej kierunku, mimo, że był niemalże pewien kim jest jego anioł stróż, który go powstrzymał i nie pozwolił popełnić tego błędu.. -Voice, ja.. - rzucił tylko, jednak nie miał pojęcia co właściwie chciał jej powiedzieć...Zanim się obejrzał dziewczyna wyciągała go z pomieszczenia, a on bez żadnych oporów poszedł za nią. Nie chciał jej się sprzeciwiać, ona...cóż, chciała dla niego dobrze...Wiedział to, tak na marginesie...Tak wielu ludzi chciało dla niego dobrze, a on nie potrafił tego zauważyć, wszyscy próbowali mu pomóc, natomiast on tą pomoc odrzucał..Dlaczego? Uparcie twierdził, że sam sobie poradzi, oraz...że na to nie zasługuje. Że nie zasługuje na nich wszystkich, na ludzi, którzy cokolwiek dla niego znaczyli... W końcu znaleźli się na zewnątrz, dopiero wtedy zdobył się na to, by spojrzeć jej w oczy.. -Ja..przepraszam, nie chciałem...nie chciałem, żebyś to widziała, nie powinnaś na to patrzeć.. - wydusił z siebie sięgając drżącą dłonią do kieszeni. Wyciągnął paczkę papierosów, a z niej jedną fajkę i ulokował ją między wargami. Następnie za pomocą zapalniczki benzynowej odpalił ją i zaciągnął się głęboko wypuszczając w górę gęstą chmurę dymu. -Zobaczyłaś prawdziwego mnie.. - mruknął jeszcze, a na jego twarzy pojawił się uśmiech...Przepełniony goryczą uśmiech.