Największy pub na ulicy Tojadowej. To tutaj przychodzą czarodzieje po ciężkim dniu pracy, jak i Ci po prostu spragnieni odrobiny rozrywki. Pub posiada kilka mniejszych sal, w jednej z nich znajduje się nawet niewielka scena przygotowana na drobne występy. Bar jest zawsze dobrze zaopatrzony i można dostac tu przeróżne rodzaje alkoholi, od magicznej ognistej whisky, poprzez zapożyczony od mugoli zwykły gin.
Woda Goździkowa Piwo kremowe Sok Dyniowy Kłębolot Ajerkoniak Absynt Dymiące Piwo Simisona Smocza Krew Boddingtons Pub Ale Beetle Berry Whiskey Ognista Whisky Grzane wino z korzeniami i koglem−moglem Rum porzeczkowy Wino skrzatów Sherry Rdestowy Miód Łzy Morgany le Fay Tuică
Ten przystojniak cały czas tu siedzi*mruknął i przyciągnął ją do siebie*Po co mi dziewczyna skoro mam Ciebie*wyszczerzył się i pocałował ją w dolną wargę.Lubił się z nią droczyć a przy okazji przypomniał sobie jak całuje.Na dźwięk pytania Ang, Louis zbladł a jego mina nie była już tak wesoła jak przed sekundą.Poczuł jakby małe igły przeszywały jego serce.Spojrzał na dziewczynę i wzdychnął bezsilnie*Od czego tu zacząć...Dawno temu moja kuzynka zachorowała dość ciężko.Rodzice dowiedzieli się że ma raka mózgu.Jej stan był ciężki jednak wyszła z tego.Przez 7 lat wszystko było w porządku, cała rodzina myślała że wszystko będzie dobrze ale po tym okresie znów zachorowała.Z czasem choroba postępowała i odebrała jej zdolność do czegokolwiek.Mało mówiła, przestała chodzić.Ale były takie dni że....wyglądała jakby była całkiem zdrowa.Takie dni dawały nadzieję że będzie dobrze,że coś da się zrobić.Oferowałem im pomoc,magiczną oczywiście jednak nie zgodzili się*Oczy chłopaka nabrały czerwonego koloru a po policzku spłynęła mała łza*Pewnego dnia zadzwonił telefon że umarła.Na taką wiadomość nie byłem przygotowany, chyba nikt by nie był.Dopadła mnie depresja i postanowiłem odciąć się od wszystkiego, zająć się czymś i zapomnieć,ale nie mogę.To zawsze wraca..*pociągnął nosem i spuścił głowę*przepraszam że Cię tym obarczam i...*Fieber urwał zdanie i wytarł oczy.Nie może się teraz rozklejać,to nawet do niego nie podobne.Uniósł kącik ust*Ale wiesz co jest najdziwniejsze? Nigdy nie narzekała na ból i nie skarżyła się.*Potrząsnął głową i zerknął na Shay.*No dobrze dość o mnie.Teraz Twoja kolej.*
-Jaaasne-Przeciągnęła i zaśmiała się. Jak on jest przystojniakiem, to ona jest primadonną. -Mnie? Oj to musisz mnie pilnować bo może ktoś mnie zabrać.-Pokiwała mądrze głową.-Taki towar nie może się zmarnować. -Zaśmiała się gdy ją pocałował i odsunęła jego twarz od swojej, coby nie było. Trzeba stwarzać jakieś pozory, grzecznej dziewczynki, prawda? Cóż, nie mogła dłużej się śmiać bo jego twarz była tak... Poważna... To było aż przerażające, w końcu nigdy taki nie jest. Zwykle beztroski i uśmiechnięty Lou gdzieś zniknął, na jego miejsce wstąpił ktoś zupełnie inny. Smutny, zrezygnowany... Jakby był na granicy. Nie zdawała sobie sprawy z ogromu jego problemu. Teraz jej, wydawał się błahy i zupełnie uleciał z jej głowy. Słuchała go w spokoju, jednak ona sama siedziała jak na szpilkach. Chwyciła mocniej jego dłoń, nie wiedziała czy to cokolwiek pomoże czy nie ale czuła, że może tego właśnie potrzebuje. Nie chciała aby był w tym sam, chciała aby się tym podzielił... Może wtedy będzie lepiej? -Lou...-Szepnęła cicho i kucnęła na kanapie, obejmując go ramionami. Mocno, coby mógł się nawet wypłakać. Westchnęła i pogłaskała go po głowie.-Odcięcie się od tego, niczego nie zmieni... Doskonale o tym wiesz.-Powiedziała spokojnie i spojrzała na niego.-Cieszę się, że mi to powiedziałeś... Nawet jeżeli było to trudne. -Przegryzła lekko wargę.-Louis... Wiesz, że nic nie mogłeś z tym zrobić, prawda? Nawet w świecie magii nie posiadają leków na wszystko... A rak to naprawdę coś poważnego... Być może, odwlekałbyś jej śmierć... Ale nie wiadomo czy nie byłoby to bardziej bolesne, dla niej...-Powiedziała spokojnie i spojrzała na niego, nie chciała go urazić jednak mówiła to, bo tak naprawdę było. Nie puszczając jego dłoni, nalała im do kieliszków. Podała mu jeden a sama wzięła swój. Alkohol w niczym nie pomoże, jednak dzisiaj uprzyjemni mu wieczór. -Była silna... I to powinieneś zapamiętać.-Uśmiechnęła się do niego delikatnie. Po chwili machnęła lekko ręką.-Moje problemy nie są teraz ważne.-Mruknęła. Bo taka była prawda, nie będzie się mu tutaj przecież chwaliła swoimi problemami gdy on posiadał większy. Chciała aby wiedział, że bez względu na wszystko będzie przy nim. Oparła głowę na jego ramieniu i cicho westchnęła.-Z czasem będzie lepiej...-Szepnęła.
*Miał nadzieję że będzie lepiej, kiedyś na pewno rany się zagoją i ból zniknie , jednak ślad pozostanie.Fieber poczuł się w tej chwili jak egoista ,tak nie mogło być przecież spotkali się żeby pogadać.On miał już szansę na wyrzucenie z siebie tej niezbyt wesołej wiadomości ale nadal martwił się o Angven.Od samego początku coś ukrywała i widać że ciężko było jej to z siebie wydusić.Chciała to odwlec, jednak nie tym razem moja droga.Lou przytulił dziewczynę i zaczął gładzić jej plecy.*Twoje problemy są tak samo ważne jak moje. Nie staraj się odciągnąć mojej uwagi.Wiesz że to niemożliwe* lekko się uśmiechnął i połaskotał dziewczynę w podbródek.*Mów co się dzieje bo będę Cię męczył dopóki tego z siebie nie wyrzucisz.Po to się spotkaliśmy tak?*napełnił kieliszki Ognistą i podał jeden Ang.Sam upił spory łyk i wzdychnął.*
Oh, to normalne. Rany zawsze zostają, nawet przy zwykłym skaleczeniu. To one pomagają nam pamiętać. O złych a nawet i dobrych chwilach. Nie podejrzewała, że zapomni o tym... Powiedziałaby, że nawet nie powinien. Gdyby chciał zapomnieć, musiałby zapomnieć również o swojej kuzynce, a przecież nie o to chodziło. Cicho westchnęła i wypiła zawartość kieliszka, z lekkim zmarszczeniem czoła, jakby jeszcze nie przyzwyczaiła się do smaku ognistej. Nie odwlekała... Po prostu wiedziała, że nie jest aż tak ważne... Jednak znała go za długo aby być przekonania, że zapomni o sprawie i odpuści. Szybko się otrząsnął i zmienił temat na jej. Niezbyt jej się to podobało ale racja, spotkali się tutaj aby pogadać... Jednak teraz nie była pewna swoich podejrzeń. Owszem, ojciec zachowywał się podejrzenie, tak samo jak babcia i dziadek... Ale oni zawsze byli pokręceni. Odwróciła od chłopaka wzrok i podrapała się po nagim ramieniu. No dobrze, niech mu będzie. Jak wyrzuci to z siebie, będzie lepiej, prawda? Miała taką nadzieje. Nie chciała aby powstało więcej pytań, na które i tak nie znałaby odpowiedzi. -Ostatnio, jak byłam w domu znalazłam list... Był adresowany do ojca, był to chyba jakiś rachunek, przynajmniej na taki wyglądał... Zdziwił mnie adresat... -Przegryzła lekko dolną wargę i wypiła ognistą z kieliszka, którego podał jej chłopak.-Nie krępowałam się otworzyć bo rachunki bardzo często ja odbierałam i płaciłam.-Zerknęła na chłopaka.-Adresatem był szpital psychiatryczny-Pokręciła lekko głową, jakby wciąż nie wierzyła w to, co wtedy przeczytała. -Pisali w nim, że wszystkie badania zostały pomyślnie zrobione, coś o tym, że pacjentka ustabilizowała poziom agresji? -Westchnęła cicho. Już nie pamięta dokładnie o czym pisali, pamięta jedynie to niepokojące uczucie gdzieś w środku.-Wydaje mi się, że to znaczy coś więcej... Przecież nie informowaliby mojego ojca o tym wszystkim, gdyby pacjentka nie była ważna dla niego czy nie byłaby z nim w jakiś sposób związana...-Zaczesała włosy do tyłu.-Nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć, ojciec gdy tylko dowiedział się, że czytałam ten świstek papieru zaczął krzyczeć, zamknął się w gabinecie i od tamtej pory nie odzywał się do mnie... Dziadkowie stali się bardziej milczący i oddaleni niż zwykle.-Gdyby tylko wiedziała co się dzieje... Gdzieś wewnątrz wiedziała, że to wszystko posiada głębszy sens... Zmrużyła powieki.-Oni wspomnieli, że kobieta wciąż ma omamy dotyczące jakiegoś dziecka i nadprzyrodzonego świata... Oni mówili o naszym świecie, Louis.-Spojrzała na niego, a jej wzrok był pełen obaw. Za pierwszym razem, pojawiła się pewna myśl, że to o niej jest mowa.
*Widząc minę Ang poczuł gdzieś w środku że jej problem również nie był błahostką.Młoda ślizgonka spoważniała a jej głowa była najwyraźniej pełna myśli gdyż Shay zamilknęła na krótką chwilę.Miał jednak nadzieję że nie chodzi o jej rodzinę.Nigdy nie mówiła mu o niej zbyt dużo, kiedyś chyba obiło mu się o uszy coś na temat jej matki , aczkolwiek nie było to nic istotnego.Wiedział tylko że ma wspaniałego kochającego ojca,jakiego on nigdy nie miał. Brakowało mu tego męskiego autorytetu, może dlatego wyrósł na takiego dupka.Jego zamyślenie przerwała Ang.Fieber słuchał w milczeniu popijając co jakiś czas Ognistą Whisky.Nie mógł uwierzyć w jej słowa a jego myśli były całkowicie poplątane.Szpital psychiatryczny?!Chłopak zakrztusił się i potarł gardło które zostało podrażnione przez alkohol. Kiedy dziewczyna skończyła Lou podrapał się w głowę i przetarł oczy.Wszystko nie trzymało się kupy.Tajemnicza kobieta ,która oszalała i nagle zaczęła coś mówić o świecie magii.Przecież wszystko było strzeżone , żadna informacja nie miała prawa przeniknąć do świata mugoli.Chyba że...* -Ang przepraszam że pytam ale...Co właściwie stało się z Twoją matką?Wiesz coś o niej?Może ta kobieta o której była mowa w liście to...*urwał i spojrzał na zdezorientowaną dziewczynę.Pewnie sama nie wiedziała co o tym wszystkim myśleć.* -Mówiłaś że ojciec się wkurzył a dziadkowie się oddalili, nikt nie zachowuje się w ten sposób bez powodu,chyba że ma coś do ukrycia.I czy to nie dziwne że ktoś całkowicie z zewnątrz jakimś cudem się o nas dowiedział?Musisz poszukać jakiś informacji na temat tej kobiety.Jeżeli chcesz mogę Ci pomóc.*Chwycił Shay za rękę i dopił Ognistą.*
Nie było jej łatwo o tym mówić, szczególnie dlatego, że najwidoczniej było to dosyć istotne. Dla niej. Dla jej rodziny... Teraz gdy te słowa padły, zrobiło jej się lżej. Miała dosyć użerania się z nimi sam na sam. W środku czuła ten dziwny niepokój ale cieszyła się, że jej podejrzenia wyszły na światło dzienne. Teraz gdy podzieliło się z tym z chłopakiem, mogła się uspokoić i trzeźwo spojrzeć na sytuację. Wzruszyła lekko ramionami i usiadła po turecku, jakby poprzednia pozycja jej przeszkadzała. Wiedziała, że Lou będzie starał się jej pomóc. Jak zawsze... Nawet jeżeli miałoby to coś kosztować. Kochała go za jego lojalność. Informacja, że kobieta mówi o jakiś nadprzyrodzonych rzeczach była niepokojąca. Wiele ludzi, którzy mają problem z psychiką opowiadają historie o wróżkach, o magii, diable... Więc w tamtym miejscu nie było to niczym dziwnym... Jednak to nie trzymało się kupy. Był to szpital mugolski, z tego co wiedziała. Więc skąd list z mugolskiej instytucji w jej magicznym domu? Jej słowa wyrwały ją z własnych przemyśleć. Spojrzała na niego, a jej wzrok zrobił się całkiem poważny. Energicznie pokręciła głową, wprawiając w ruch lekkie loki. -Niemożliwe... Ojciec nigdy nie odpowiadał, gdy pytałam go o mamę... Ja po czasie zrozumiałam, że nawet nie chcę wiedzieć, kim ona była... -Powiedziała spokojnie.-To ojciec zawsze przy mnie był... Może nie idealny ale się starał... Sam.-Westchnęła.-Kiedyś babcia pod moim naciskiem powiedziała, że ona odeszła... Tyle.-Spuściła lekko wzrok, jednak po chwili go podniosła. Ang się nie dołuje, była na to za twarda. -Louis... Ja nawet nie wiem, czy chce się dowiedzieć... Co, pojadę tam i zacznę wymyślać jakieś historyjki? Nawet w zwykłym szpitalu nie dopuszczają obcych do pacjentów... A co dopiero w psychiatryku.-Powiedziała spokojnie i wzruszyła lekko ramionami, jakby to ją nie obchodziło.-Dzięki... Jednak nie wiem czy naprawdę chce wiedzieć o co chodzi...-Mruknęła i spojrzała na chłopaka. Posłała mu lekki uśmiech. A może tak jak jest, jest dobrze? Po co to komplikować bardziej. Przegryzła lekko wargę. Jednak z drugiej strony, zasługiwała na choć odrobinę szczerości ze strony rodziny... -A co jeśli oni zrobili to dla mojego dobra?-Spytała cicho, i nie wiedziała czy zadała to pytanie jemu czy sobie.
*Po prostu się o nią martwił nigdy nie widział żeby tak się czymś przejmowała.Oczywiście była to Ang a ona jest twarda jednak nawet ją to męczyło ,widział to po jej wyrazie twarzy i zachowaniu.Był sobą więc starał się pomóc,ale nic na siłę.Fakt jego propozycja pomocy mogła być dość niezręczna.Sam pewnie nie wiedział by co ma robić gdyby dowiedział się o czymś takim...i czy w ogóle chciał by drążyć temat.Ale z drugiej strony było to intrygujące.* -Pod naciskiem Ang..być może skłamała,żeby uniknąć tematu.Kochająca się rodzina nie powinna mieć przed sobą tajemnic.A co jeżeli Twoja matka żyje?Nie chciałabyś jej pomóc,wyciągnąć jej z tego?*zamilknął i nalał sobie Whisky po czym wypił wszystko na jeden raz.Alkohol momentalnie w niego wsiąkł i Fieber poczuł falę gorąca która ogarnia jego ciało.Chyba starczy tego picia na dzisiaj bo znów obudzisz się gdzieś pod Wrzeszczącą Chatą.Chrząknął i powiedział spokojnie zwracając wzrok w stronę dziewczyny* -Do niczego Cię nie namawiam Angven,pamiętaj że to Twoja decyzja ale pamiętaj też że zasługujesz na szczerość.*uśmiechnął się i pocałował ją w czoło.Przytulił do siebie dziewczynę i siedzieli tak krótką chwilę.Każde z nich zapewne zastanawiało się nad swoimi problemami.To chyba zbyt dużo jak na jeden dzień, nawet dla dwóch osób* -Nie wiem jak Ty ale ja to bym zmienił lokal.Może się przejdziemy i ochłoniemy troszkę?*zapytał po czym przegarnął włosy.*Zabawmy się, zapomnijmy.Będzie czas na martwienie się.Wstał z zamiarem ubrania się jednak zakręciło mu się w głowie i był zmuszony opaść na kanapę.* -Głowa mi pęka*Mruknął i podparł się ręką.*
Racja, nie było to do niej podobne. Dlatego chciała jak najszybciej to z siebie wyrzucić, dzięki niemu było to o wiele łatwiejsze. W tym wszystkim najgorsze było chyba to, że nie mogła przed nim ukryć niczego. Znał ją zbyt dużo i zbyt wiele o niej wiedział, aby udało jej się cokolwiek ukryć. Przy nim to byłoby po prostu nienaturalne. Przecież to Louis, widział i słyszał już nie jedno. -Nie sądzę aby mnie okłamała... -Powiedziała spokojnie i spojrzała na niego,.-Może coś ukrywali ale nie kłamią... Tego jestem pewna.-Wzruszyła lekko ramionami. Nie wierzyła, że ta poczciwa kobieta mogła zrobić coś takiego małemu dziecku. Poza tym, czuła, że mogła jej zaufać w tej sprawie. Jak się okazało, ona sama nie wie za wiele na ten temat lub wyparło te przykre wydarzenia z pamięci. Ale Ang nie mogła o tym wiedzieć. -Chyba nie sądzisz, że rodziny tak wyglądają... Żadna nie kocha się w stu procentach, znaczy... Zawsze znajdzie się jakaś skaza... Nikt ani nic nie jest idealne.-Pokiwała lekko głową i przegryzła lekko wargę. Oczywiście, nie zawsze było w jej rodzinie dobrze... Zdarzały się pewne spięcia, szczególnie gdy ona pojawiła się w tej rodzinie. Od tych siedemnastu lat, zmieniła ich nastawienie, poglądy... Kiedyś nawet usłyszała, że dzięki niej stali się naprawdę rodziną. Nie tylko taką z nazwy... Wtedy znaczyło to dla niej wiele, wciąż tak jest... Po prostu powiedziała to osoba, której nigdy nie podejrzewała o coś takiego... Więc nawet jeżeli coś ukrywali, musiało to być dla jej dobra... Pewnie byłaby wściekła ale trzeba postawić się też w sytuacji drugiej strony... Zaśmiała się cicho i odsunęła go, kładąc dłonie na jego klatce piersiowej.-Bo się jeszcze na dobre do mnie przyssiesz.-Powiedziała wciąż się śmiejąc po nosem.-Tak, tak... -Mruknęła cicho. W końcu to najbardziej ceniła u swojego ojca, tę bolesną szczerość. Zrobiła wielkie oczy. Co? Zmiana lokalu? -Chyba sobie żartujesz... Jeżeli uważasz, że się ruszę z tego ciepłego miejsca to się mylisz.-Rozsiadła się wygodnie na kanapie i uniosła lekko brwi. Nie chciała nigdzie maszerować, mogła tutaj zostać bardzo długo... Było tu ciepło, mieli alkohol a poza tym, atmosfera tego miejsca działała na nią dziwnie kojąco. Pociągnęła go za rękaw, a jego koordynacja i tak już podupadała więc nie było trudne spowodować aby usiadł.-Ty nigdzie się nie ruszasz... Później razem wytoczymy się z pub'u.-Uśmiechnęła się do niego. Przekrzywiła lekko głowę.-Jak możesz mieć tak słabą głowę... Na litość... Jesteś facetem.-Czyżby wjeżdżała na jego męskość? Czas ją poddać jakieś próbie. Zdecydowanie jego osoba dobrze wpływała na nią... Jeszcze moment temu obydwoje byli w dziwnym stanie, a teraz? Jakby wypowiedzenie tego komuś bliskiemu w zupełności pomogło w początkach uporania sobie z tym wszystkim.
*W istocie, nie uważał że istnieją idealne rodziny,jego była miedzy innymi przykładem.Pijący tatuś praktycznie nie budził się,upojenie alkoholowe zastępowało mu syna a butelka wódki najwyraźniej zaczęła pełnić rolę żony.Co za absurd.Ale nie rozwlekajmy tego tematu,bo i po co.Swoją drogą sam Fieber pił całkiem sporo...chyba odziedziczył to po ojcu.Na szczęście on umiał się opanować...czasem.Przynajmniej wynikały a tego śmieszne sytuacje.Zachichotał i przeciągnął się niczym mały kotek...no dobra, stary kocur i mruknął z rozkoszy.Dźwięk szczelających kości,sprawił że na jego skórze przeleciał maraton małych mrówek,gdyż ten dźwięk nie należał do jego ulubionych. *-Myślałem że lubisz gdy się do ciebie przysysam*mruknął i spojrzał na dziewczynę unosząc prawą brew.Brakowało mu tego droczenia się,to sprawiało że ich spotkania nigdy nie były nudne.Na dźwięk jej słów zaśmiał się cicho.Może faktycznie zmiana lokalu to niezbyt dobry pomysł...zwłaszcza w tym stanie.Właśnie sobie wyobraził jak oboje toczą sie po ulicy jak dwie sieroty.CO?! On ma słabą głowę?! Może faktycznie jego odporność na alkohol po dłuższym czasie nie zażywania go w ogromnych ilościach nieco spadła, ale on nie puści takiej uwagi płazem.* -No właśnie jestem facetem, chyba o tym zapomniałaś.*Powiedział po czym wyszczerzył się* -Ale jestem także Louisem Fieberem...a to powinnaś w szczególności zapamiętać* i rzucił się na dziewczynę łaskocząc ją gdzie popadnie.Oboje zwijali się ze śmiechu gdyż faktem jest że Fieber również ma łaskotki a panna Shay sprytnie to wykorzystywała.Kilka osób biernie im się przyglądało i wyglądało na to że mieli niezły ubaw z patrzenia na dwójkę młodych ludzi tarzających się po kanapie.*
Nie obwiniał się chyba za to, jaki był jego ojciec, prawda? To nie jest jego wina... Człowiek sam decyduje o tym, jak potoczą się jego losy. Jeżeli właśnie takie życie wybrał jego ojciec, nic nie zmieni jego decyzji. Jeżeli chciałby szukać pomocy, była pewna że jego syn mu w tym pomoże. Co do jego osoby, jeżeli kiedykolwiek znajdzie chłopaka w rowie, zalanego w trupa, nieźle mu się oberwie. Nie pozwoli na to, aby jej Louis się tak stoczył... Nie mogłaby patrzeć na jego stan. Był dla niej zbyt ważny. Jednak nie wierzyła w to, że mógłby doprowadzić się do tak żałosnego stanu. -Owszem, jednak gdy nikt tego nie widzi.-Pokazała mu język, jakby drocząc się z chłopakiem. W końcu jej słowa mogły brzmieć tak, jakby wstydziła się zażyłości, jaka ich łączyła. Zaśmiała się cicho, również lubiła te drobne sprzeczki. Zawsze je lubiła, bo wychodziły mu naprawdę dobrze. -Daj mi powód dla którego nie będę zapominała o tym fakcie...-Dźgnęła chłopaka palcem, między żebra i zaśmiała się pod nosem, czyżby wyjeżdżała na jego męskość? Mmm, od niego zależy jak to zinterpretuje, o. O nie! Tylko nie to. Nienawidziła gdy tak robił... Naprawdę. Pewnie gdyby mogło, dałaby mu popalić jednak w tym momencie była bezsilna. Cholera... Po chwili udało je się wyrwać i zdyszana, odsunęła się na sam koniec kanapy. Wyciągnęła ręce i jedną poprawiła włosy, zaczesując je do tyłu. -Nie waż się... Robić... Tak więcej.-Powiedziała szybko i głęboko zaczerpując powietrza. Wszystko ją teraz bolało, zawsze była co do łaskotek przewrażliwiona... Poniekąd wtedy ktoś miał nad nią całkowitą kontrolę, co wcale jej się nie podobało. Zaśmiała się jednak po chwili. -Dzisiaj już nie pijesz.-Jednak jeden ruch i po chwili butelka znowu pojawiła się na ich stoliku, przyniesiona przez jedną z kelnerek. Poruszyła lekko brwiami i rzuciła w jego kierunku wyzwanie... Czy da radę wypić jeszcze trochę i nie położyć się na ziemi? Ona miała mocną głowę więc mogła w razie czego zanieść go do domu.
Nie wiedział, czy chce ją w ogóle widzieć. Nie wiedział, czy to spotkanie przyniesie którejkolwiek ze stron ulgę. Nie wierzył w to. Wydawało mu się, że ból jaki zelżał, że nauczył się z tym żyć, że jego miłość zupełnie wygasła, ale jednocześnie nie potrafił nazwać tego uczucia, które tkwiło gdzieś na dnie jego duszy jak zadra. Nie wiedział, czy cierpi jego serce czy miłość własna, tak boleśnie zraniona. Nie porachował się jeszcze z Cezarem, zbyt dużo się działo, a Weatherly zwyczajnie nie wchodził mu w paradę, nie wiadomo - celowo, nie chcąc go drażnić, czy przypadkiem. Powrót Stelli i wybuch namiętności, jaki nastąpił między nimi w chwilę po ognistej kłótni, nie rozjaśniał mu obrazu. Było tak wiele pytań, a tak mało odpowiedzi. Wiedział tylko dwie rzeczy - nie może pozwolić, by ktokolwiek skrzywdził Estelle i jedyną osobą, na której może w pełni polegać, jest jego nieznośny, młodszy brat, który ma w cholerę wad, ale który jednak jest bratem, lojalnym bratem, który jako jedyny nie pozwolił mu dalej się ośmieszać i otworzył oczy, a potem jakoś doholował do pokoju, kiedy Percy trochę przesadził z Ognistą. Siedział przy stoliku, walcząc z pokusą zamówienia czegoś mocniejszego. Ostatnio stanowczo za dużo pił, co nigdy mu się nie zdarzało, ale okazało się, że jest słabszy niż sądził. Nie potrafił sobie poradzić najpierw z tęsknotą za Zoe, a potem z jej zdradą. Dopiero kiedy świat zaczynał rozmywać się w alkoholu, kiedy wszystko nabierało dziwnej miękkości, Percy mógł stawić czoła światu. Stał się rozdrażniony i smutny, choć w obecności Stelli silił się na wesołość. Potrzebowała go i to dodawało mu sił, choć nie potrafił stwierdzić, czy ich relacja rzeczywiście zmierza w jakimś innym kierunku niż ten dotychczasowy. Nie sądził, chociaż... jak tłumaczyć sobie te wybuchy namiętności? Wzajemną tęsknotą, połączoną z niezaspokojeniem seksualnym? Czy to miało sens? Bo jeśli tak, to świadczyło o nich możliwie najgorzej. Sączył w milczeniu czarną, mocną kawę, żałując, że nie poprosił o Irish coffee, w końcu genetycznie był Irlandczykiem, a ta niewielka ilość whisky może by go odrobinę uspokoiła... Wybijał palcami nerwowy rytm na blacie stolika, próbując nie wracać myślami do wszystkich nocy, które spędzili z Zoe. Na samo wspomnienie ogarniało go pożądanie i wściekłość. Nie chciał jej więcej widzieć, co nie zmieniało faktu, że nadal coś do niej czuł. I to właśnie było najgorsze.
Zoe zawsze miała coś do powiedzenia. Między innymi to właśnie to skierowało ją do napisania listu do Percy'ego, w którym prosiła o spotkanie. Chciała się z nim zobaczyć. Wiedziała, że zrobiła nie mówiąc mu nic na temat swojego epizodu z Cezarem i jeszcze gorzej w ogóle do tego dopuszczając. Zraniła go, to było pewne. Nie zrobiła tego z premedytacją. Taka już była. Jak dziki kot, którego nie sposób było ogarnąć. Przez chwilę nawet wydawało jej się, że to jest właśnie to, że to właśnie on jako pierwszy zdobył szczyt lodowej góry. Wtedy jednak pojawiły się schody. On wyznał jej miłość, a ona kompletnie straciła zapał i co gorsza zaczęła unikać go jak ognia. Może po prostu jeszcze nie dojrzała do tego, a może właśnie uciekała przed tym uczuciem? No cóż. Każdy przezywa to na swój sposób. Będąc we Francji myślała o nim. Nie stale, ale stosunkowo często. Myślała też o Cezarze, o swoim nowym bracie i chorej mamie. Momentami miała ochotę stanąć w porze śniadania na środku jadalni i oznajmić wszem i wobec, że ona rezygnuje z posady ucznia i wyrusza w szaloną podróż dookoła świata, która była o wiele ciekawsza niż nudne życie nastolatki. W ten sposób z pewnością ominąłby ją ten kłopotliwy etap w historii dojrzewania. Miłość była kłopotliwa. Albo po prostu samo zabieganie o nią, powodowało że czuła się nagle jak ptaszek w klatce, który w pewnej chwili przestał mieć możliwość zaczerpnięcia powietrza. Champion nie była typowa. Miała swoje widzimisię i codziennie napędzana była iskrzącą energią, która niosła ją na wyimaginowanych skrzydłach ku kolejnej filmowej roli, którą miała zamiar odegrać do połowy i rzucić kiedy się znudzi. Niechętnie wróciła w chłodne zamkowe mury, które patrzyły na nią surowo, jak gdyby miały pretensję o to jak mogła potraktować takiego miłego chłopca tak podle! W dormitorium jak zwykle czuć było wilgoć, a Zoe była wręcz pewna, że gdzieś pod łóżkami dziewcząt zaczął wyrastać mech, stąd ten nieprzyjemny zapach. Nie rozpakowała nawet swoich bagaży. Ba, nawet nie zaszczyciła toreb jednym spojrzeniem. Siadła na łóżku i napisała list do Folleta. Do kilku innych osób też. Musiała na powrót zatopić się w wirze życia i harmidrze jaki tu panował, bo na ten moment po tak długiej przerwie czuła się nieco wyobcowana. To źle. Na spotkanie przyszła jak zwykle spóźniona. Przecież żyła na bakier z czasem. Rozejrzała się niepewnie po pubie, a kiedy dostrzegła znajomą twarz, mimo poczucia winy, które powinno jej ciążyć, uśmiechnęła się promiennie. Tanecznym krokiem, falując ciemnymi włosami, zaraz znalazła się przy nim, roztaczając tą swoją dziwną aurę, która działała niemalże hipnotycznie. Przez chwilę nie mówiła nic, nie mogąc oderwać od niego wzroku. Jej oczy błyszczały tak jak zawsze kiedy ją widział. Dopiero po chwili, przybrała poważny wyraz twarzy. - Hej Percy... - powiedziała pół szeptem, n a powitanie przykładając do jego chłodnego policzka na chwilę swoje wilgotne wargi. Zaraz potem usiadła na przeciwko niego i przygryzła wargi, patrząc mu w oczy z mieszaniną zażenowania, przeprosin i czegoś nieodgadnionego, jak gdyby to co zrobiła to było nic. - Hm, jak Ci minął dzień? - zapytała natychmiast spychając główny powód spotkania na inny tor. Co się odwlecze to nie uciecze czy jakoś tak, prawda?
Nawet w takiej chwili nie raczyła porzucić swojej maniery kokietki. Nawet w takiej chwili nie mogła zachować odrobiny powagi, przyzwoitości... czegokolwiek, co świadczyłoby o poczuciu winy, skrusze czy choćby współczuciu, chociaż nie, współczucie byłoby z tego najgorsze, on nie chciał współczucia, a już na pewno nie z jej strony. Wpatrywał się w nią w milczeniu, unosząc się powoli z miejsca, jednak nie ruszył w jej kierunku, nie wykonał najmniejszego gestu. Po prostu patrzył na jej ciemne włosy, gibkie ciało, lekki krok i uśmiech, który wywoływał w nim jednocześnie wściekłość i smutek, chociaż to pierwsze uczucie stanowczo przeważało. Czując jej wargi na swojej skórze, wzdrygnął się mimowolnie, bo chyba jednak wolałby trzymać ją na dystans, wspomnienie jej ciepła, dotyku było wciąż zbyt świeże, by mógł przyjąć to obojętnie. Kiedy w końcu usiadła, opadł na krzesło, nie spuszczając jej z oczu, próbując zapanować nad narastającą w nim złością. Upił łyk zimnej już kawy i z trudem opanował grymas obrzydzenia. Nie wiedział, co powiedzieć, bo wszystkie słowa, jakie cisnęły mu się na usta były co najmniej obraźliwe. Mogła teraz robić te swoje słodkie minki, trzepotać rzęsami, udawać zakłopotaną... to nie robiło na Percym wrażenia, a raczej robiło, tylko nie do końca takie, jakiego by sobie Zoe życzyła. Jej pytanie wywołało znacznie gwałtowniejszą reakcję, niż można by się spodziewać. Ciemne oczy Percivala błysnęły wściekłością, zacisnął palce na kubku z kawą. - O nie, tak się nie będziemy bawić. Nie udawaj, że jest wszystko w porządku, bo nie przyszedłem tu grać w twoje gierki - powiedział ochrypłym ze wzburzenia głosem, pochylając się lekko w jej kierunku. Tak, to był jeden z tych momentów, kiedy stawał się tak cholernie pociągający, że większość kobiet głupiała, chociaż przy odrobinie zdrowego rozsądku, powinny czym prędzej uciekać, bo kto wie, do czego zdolny jest taki furiat. - Nie rozumiem, po co w ogóle tu przyszedłem, więc proszę... proszę - powtórzył cichym, ale nabrzmiałym emocjami głosem, który zdradzał, jak bliski jest wybuchu - ... powiedz mi to, co chcesz mi powiedzieć i skończmy tę żenującą scenę, bo nie odpowiada mi to dalsze robienie ze mnie kretyna - warknął, odchylając się z powrotem na oparcie krzesła i mierząc ją pałającym wzrokiem. Była tak kusząca, fascynująca, ale nie mógł znieść faktu, że potraktowała go w ten sposób, jego miłość, jego dumę, że przespała się z jego najgorszym wrogiem, że go zdradziła... Nie widział w tym swojej winy, nigdy nie sądził, że w momencie, kiedy wyzna jakiejś kobiecie miłość, ona nie przyjmie jej z wdzięcznością i zachwytem, ale potraktuje go jak pierwszego lepszego frajera, a nie jednego z najbardziej pożądanych facetów Riverside i, od pewnego czasu, Hogwartu. Było im dobrze, prawda? Więc dlaczego? I dlaczego nie powiedziała mu wprost, że nie powinien liczyć na wzajemność, że łączy ich tylko boski seks i to wszystko? Dlaczego...?
Zrobiła to specjalnie. Mimo tego, że nie oszukujmy się, ale zachowała się jak ostatnia ladaca, nadal pragnęła mieć go w garści. Wspomnienie ich złączonych ciał spowodowało, że fala gorąca rozlała się po jej ciele. Fakt, to co zrobiła była bardzo nieładne z jej strony, ale ona chyba nie potrafiła być 'dziewczyną dla Percy'ego'. Tak. Zlepek tych słów to było najwłaściwsze określenie. On zasługiwał na kogoś kto da mu jeszcze więcej niż on daje. Jasne. Zoe dawała od siebie wiele. Mnóstwo niezapomnianych chwil, eksplozję emocji, ale nie potrafiła nawet udzielić mu jednej, prostej odpowiedzi, pozostawiając go w zawieszeniu, pewnego że ona czuje do niego to samo. Czuła? To niewykluczone, jednakże przed samą sobą nawet nie umiałaby na to pytanie odpowiedzieć. To na chwilę ją strapiło, powodując że na jej twarzy pojawił się cień frustracji kiedy siadała. Chwilę później zastąpiła go frywolnym błyskiem w oku i delikatnym uśmiechem, który mówił niewiele. Tak właściwie to zupełnie nic. Złożyła ręce w koszyczek, tak że stykały się tylko opuszkami palców, a ona na dłoniach przytrzymywała sobie brodę, łokcie pozostawiając na blacie stołu. Zamiast od razu odpowiedzieć, przygryzła najpierw wargi w kolorze wiśni i przełknęła głośno ślinę. Chciałabym również zaznaczyć, że swoje duże usteczka dzisiaj zaznaczyła właśnie w olorze tego owocu błyszczykiem, który teraz lekko połyskiwał, kiedy mięła wargi między zębami. - Uhm, ok - fuknęła, kiedy przerwał jej badanie gruntu, dając natychmiast klarowną odpowiedź. Nie było dobrze. Cóż. Sama jest tego sobie winna, nie powinno to jej wcale dziwić. No i nie dziwiło. Po prostu... Przyzwyczaiła się do tego, że zazwyczaj ludzie jedli jej z ręki. Zawsze umiała zbajerować, a teraz? Teraz to nie wiedziała co zrobić żeby ominąć tą bzdurną gadkę i fragment, w którym będzie musiała powiedzieć co czuje. Tak się jednak nie da. Pij piwo, które sobie nawarzyłaś. - Na początku chciałam Cię przeprosić. Ja... No nie wiem jak to się stało. To znaczy wiem. Ale nie wiem. Nie wiem jak Ci to opowiedzieć. To znaczy nie będę opowiadać. Nie chcę w ogóle o tym mówić. To było. Już tego nie ma. No zdarzyło się. Zraniłam Cię. Zdaję sobie z tego sprawę. I nie ważne za jak bezduszną możesz mnie mieć... Najbardziej boli mnie to, że sprawiłam Ci przykrość, zawiodłam Cię... i w ogóle. I ja nie lubię o takich rzeczach mówić. Nie wiem co mogłabym zrobić... Pewnie nic. Przepraszam Cię raz jeszcze - urwała na chwilę i spuściła głowę w dół. Uniosła ją, nie patrząc na niego tylko na kelnera, jednak zrezygnowała. Nie będzie zamawiała kawy. Nie zamierzała wcale zostać tutaj dłużej. Kawa oznaczałaby dłużej. - Nie chciałabym żeby to co zrobiłam przekreśliło nasze jakiekolwiek pozytywne relacje do końca, jednak zrozumiem jeśli tego chcesz - zakończyła dyplomatycznie, wbijając teraz w niego wzrok. Jej twarz nie wyrażała niczego. Po prostu patrzyła, obserwowała, czekała na jego reakcję.
Sęk w tym, że oboje byli dobrzy w te klocki. Oboje umieli doskonale mamić, owijać sobie wokół palca i może dlatego Percy teraz nie dawał się nabrać na te rozkoszne uśmiechy, trzepot rzęs i pozory, które Zoe próbowała stworzyć. Też tak umiał. Znał te sztuczki bardzo dobrze, bo nieraz je stosował, a teraz urok Zoe przestał na niego działać, czy też raczej był zbyt wściekły i zraniony, by dać się jej ponownie zwieść. Wpatrywał się w nią z lśniącymi wściekłością oczami, nie mogąc zapomnieć o ich namiętnej, zachłannej miłości... nie, nie miłości. Seksie. To był tylko seks, bo gdyby była to miłość, nie dałaby się przelecieć Cezarowi. Zanim ją poznał, nigdy nie doznał niczego podobnego, nigdy nie doznał tak intensywnej i pełnej rozkoszy. Żadna kobieta nie doprowadzała go do takiego stanu, żadna nie była dla niego narkotykiem w takim stopniu jak Champion. Działała na jego wyobraźnię i na jego zmysły, sprawiając, że nawet teraz poczuł gwałtowny przypływ pożądania. Miał ochotę ją wziąć, posiąść, nasycić się nią, choć wiedział, że to tak naprawdę niemożliwe, i wykreślić ze swojego życia. Przypomniał sobie jej płaski brzuch, drobne, jędrne piersi, smak skóry... Pożądał jej w tej chwili tak boleśnie i z taką złością, że rzeczywiście dobrze się stało, że umówili się w publicznym miejscu, bo nie był pewien, jak by się zachował. Jego spojrzenie wyrażało wszystko - ból, wściekłość, żądzę, zranioną dumę... Parsknął z ironią i nie skrywaną złością, odsuwając się gwałtownie od stołu i mierząc ją płonącym wzrokiem, jakby chciał ją przejrzeć na wylot, wyczytać z jej duszy wszystko, czego nie chciała mu powiedzieć. Splótł ramiona na piersi, przygryzając dolną wargę. - To wszystko? Po prostu jest ci przykro, że pieprzyłaś się z moim najgorszym wrogiem, robiąc ze mnie kretyna? Jest ci po prostu przykro, że mnie jest przykro? Jest ci przykro, że mnie, kurwa, zdradziłaś, bo wcześniej mówiłaś coś o wyłączności. Choć chyba tego, co mówiłaś mi w łóżku, nie powinienem brać zbyt serio. A co jemu mówiłaś? - wybuchnął, nie mogąc się już powstrzymać, bo to wszystko było zbyt groteskowe, zbyt poniżające i żałosne, by jego zraniona duma mogła to znieść. - Żadnych usprawiedliwień? Nic? Nawet tego nie jestem wart? Jednej nędznej, pieprzonej wymówki? To po co chciałaś się spotkać? - kipiał wściekłością, walnął wierzchem dłoni pusty kubek po kawie, szczęśliwie pusty, który brzęknął żałośnie, ale nawet się nie stłukł. Follett zacisnął szczęki, wpatrując się w nią tak intensywnie, jakby miał zamiar ją zamordować wzrokiem. - Daruj sobie te cholerne, okrągłe słówka, które nic nie znaczą! Przestań mi rzucać pieprzonymi frazesami, bo tego nie zniosę! - niemal krzyknął, zwracając na siebie uwagę kelnera, który wyglądał na nieco zalęknionego i tylko obserwował rozwój wydarzeń. Jej spokój i beznamiętność rozdrażniły go jeszcze bardziej, miał wrażenie, że to wszystko nic dla niej nie znaczy, że tylko on ma jakiekolwiek odczucia, przemyślenia względem tej sytuacji, a po niej to spływa jak po kaczce. Bo już przekreśliła te noce, kiedy krzyczeli z rozkoszy, zatracając się w sobie, na moment umierając w swoich ramionach. Czy pomylił miłość z pożądaniem, z pragnieniem posiadania jej na własność? Nie, raczej nie. Choć miłość zmysłowa była głównym spoiwem ich relacji...
Zoe chyba nie do końca wiedziała na czym polega miłość. Trochę się jej nawet obawiała. Nie żeby pochodziła z jakiejś patologicznej rodziny czy coś. Miała kochających rodziców, niczego jej nie brakowało. Po prostu taka już była. Ułomna w sferze uczuć. Kiedy tylko czuła, że coś zachodzi za daleko, odpalał się u niej jakiś dziwny instynkt obronny, który wrzeszczał w jej głowie 'zrób coś, uciekaj!'. Prawdopodobnie to dlatego uciekła. Prosto w ramiona Cezara. Musiała coś zepsuć. bez tego by nie przeżyła. Już samo wyznanie miłosne Percy'ego, kosztowało ją wiele nerwów i prawie doprowadziło do jakiegoś załamania, które zapewne później przerodziłoby się w depresję, a Zoe trafiłaby do jakiegoś ośrodka dla obłąkanych czarodziejów. Swoją drogą to był całkiem niezły plan! Tam prawdopodobnie już nikt by jej nie mówił jak bardzo ją kocha i jaka jest dla tego kogoś ważna, więc w spokoju mogłaby tam sobie fiksować. Niektórzy błędnie myśleli, zakładając że Champion jest bezduszną istotką, której jakiś szatański stwór pozbawił serca. Tak naprawdę była nad wyraz złośliwym i egoistycznym, zagubionym człowiekiem, który pod całą tą fasadą skrywał w sobie małe dziecko, które za nic nie chciało dorosnąć. Cóż, tak poniekąd było. Poza tym jej nie przeszkadzało tworzenie nowych błędów. Teraz to ona przygryzła wargę i niespokojnie zaczęła się wiercić na krześle. No co ten Percy sobie myślał. Krzyczał na nią, a ona bardzo nie lubiła jak się na nią krzyczało. Zwłaszcza, że w jego wykonaniu było to cholernie seksowne i Zoe w żaden sposób nie potrafiła się skupić na jego słowach i swoim poczuciu winy, a w jej głowie zaczęły się pojawiać coraz to nowe obrazy przedstawiające sposób w jaki by go wykorzystała. - Nic mu nie mówiłam - skwitowała z głupim uśmieszkiem, kiedy w końcu udało jej się wyłapać coś z tego pełnego emocji monologu. Na Merlina, ale ona by go teraz chętnie przeleciała na tym stole. - No więc chciałam się z Tobą spotkać żeby Ci wszystko wytłumaczyć, ale... Teraz to o tym zapomnij. Nic Ci już więcej nie powiem, bo na mnie krzyczysz - wybąkała z miną obrażonego dziecka, kręcąc przy tym nosem. Skrzyżowała ręce na piersiach i posłała mu pełne urazy, kwaśne spojrzenie, a w jej oczach pojawiły się niebezpieczne błyski. - Ty chyba zupełnie nie zdajesz sobie sprawy z tego co Ty robisz, dając upust swojej wściekłości, co? - zapytała ostrożnie, unosząc brew jak gdyby naprawdę mu się dziwiła. - Bo wiesz... Cholernie mi się podobasz, kiedy jesteś na mnie taki zły - uśmiechnęła się delikatnie, przygryzając przy tym znowu wargę. Wiedziała, że to nieładnie z jej strony. Zdawała sobie sprawę z tego, że jej zachowanie jest poniżej krytyki, ale może to był tylko seks, a może coś nadal wisiało w powietrzu, bo ona nagle zrobiła się okropnie niespokojna.
Percy nie mógł znieść tego wszystkiego. Faktu, że po raz pierwszy był zakochany i że jego uczucie zostało potraktowane w ten sposób. Myślał o wszystkich dziewczynach, które urządzały mu sceny, kiedy delikatnie dawał im do zrozumienia, że owszem, było naprawdę miło i będzie je ciepło wspominał, ale to koniec, nie mogą na nic liczyć, zresztą nic im nie obiecywał, prawda? Przyjemnie spędzili czas i to wszystko. Związek? Merlinie uchowaj! A kiedy już trafił na dziewczynę, która mogłaby go do siebie przywiązać, która działała mu na wyobraźnię, na zmysły, z którą nigdy nie potrafił się nudzić, z którą tak doskonale się uzupełniali... ona zdradziła go z Cesairem! Miał wrażenie, że jego słowa odbijają się od niej, nie docierając zupełnie do celu, do jej duszy, serca, czegokolwiek, co tam miała w środku. Doprowadzało go to do jeszcze większej furii, bo nienawidził, z całego serca nienawidził, gdy go ignorowano. W dodatku była bezczelna, bo na jego pytanie odpowiedziała z idiotycznym uśmiechem, który sprawił, że Percy prawie cisnął kubkiem o podłogę. - Ile ty masz lat?! - krzyknął, widząc, jak się na niego dąsa. W innych okolicznościach uznałby to za urocze i natychmiast zaciągnąłby ją do łóżka, ale tym razem... okej, nadal miał ochotę zaciągnąć ją do łóżka, ale te jej miny doprowadzały go do szewskiej pasji. Choć niestety wcale nie zmniejszały jego pożądania. - Jak mam nie krzyczeć?! A co mam zrobić?! Powiedzieć, że trudno, zdarza się? Cholera, nie!!! Nie zdarza się!!! - walnął pięścią w stół i spiorunował spojrzeniem kelnera, który chyba walczył ze strachem i poczuciem obowiązku, bo najwyraźniej chciał go wyrzucić z lokalu, ale trochę się bał podejść do takiego furiata. Zabrakło mu słów. Wpatrywał się w nią płonącymi oczami, mając wrażenie, że cofa się w czasie, że znów wystarczy jedno spojrzenie, jeden uśmiech, ta przygryziona warga i już doskonale wiedzieli, czego chcą i jak skończy się ich spotkanie. Milczał przez chwilę, czując, że jego ciało ogarnia znajoma fala gorąca, po raz któryś tego wieczoru, jednak tym razem nie przyćmił jej złością. Patrzył na nią chciwie, walcząc ze sobą, ale czując, że przegra, bo jest tylko słabym facetem, który cały czas ma w pamięci fantastyczny seks, fantastyczne ciało, fantastyczny temperament, tak doskonale harmonizujący z jego własnym. Z drugiej strony... Merlinie, zdradziła go! Zrobiła z niego kretyna przed całym Hogwartem i Riverside! Zraniła jego serce, jego miłość własną, jego... wszystko! Jak miał teraz machnąć na to ręką i po prostu pójść z nią do łóżka, jakby nic się nie stało? Ale może to jest metoda. Powiedzieć sobie, że to ostatni raz, mieć ją po raz ostatni, doprowadzić do obłędu z rozkoszy, a potem zerwać tę znajomość? Może to właśnie tak powinno być? Pochylił się lekko w jej kierunku, nadal zły. Zniżył głos do szeptu, w którym zabrzmiała groźba. - A nie przyszło ci do głowy, co się może stać, jeśli przekroczysz pewną granicę...? - patrzył na nią poważnie, ale w jego oczach błyszczało pożądanie, które zdawało się rosnąć z każdą chwilą. - Może tym razem dam się przeprosić, ale... to będzie koniec. Więc może wykorzystajmy fakt, że mieszkam tuż za rogiem i spędźmy ten ostatni wieczór tak, jak oboje mamy na to ochotę - powiedział cicho, patrząc na nią bez uśmiechu.
Do Zoe docierało wszystko, a przede wszystkim to że wcale nie chciała czuć dziwnego uścisku w dołku. Była jednak dobrym żołnierzem i wszelakie napady głębszych uczuć dusiła w zarodku, odpowiadając na nie głupimi uśmiechami albo bzdurnymi odpowiedziami. Serio słuchała go, ale nie dopuszczając do siebie myśli że z tego co między nimi było mogło coś jeszcze pozostać. Dlaczego to zrobiła z Cezarem? Był idealnym słuchaczem, zabawny, uwodzicielski, genialne połączenie dla odskoczni. Ile miała lat? Siedemnaście. W sam raz na to żeby dalej dawać dochodzić do głosu swojemu wewnętrznemu dziecku. Jeżeli miałaby wybierać jakąś ulubioną mugolską bajkę, z pewnością byłby to Piotruś Pan. Ona jako dziecko, które nigdy nie chce dorosnąć? Może nie do końca wszystko by się zgadzało, ale motyw przewodni z pewnością. Spojrzała na niego krzywo kiedy tak wybuchł złością. Zdenerwowała się? Nie. Może trochę, że nie pociągnął dalej tego tematu, że nie zrozumiał jej żartu. Ona też go trochę nie rozumiała. Przecież to było już dawno i nieprawda, a ona chciała spotkać się z nim i dojść do jakiegoś konsensusu. Nie chciała tracić ich znajomości. Czy Percy nie potrafił tego zrozumieć? Pokręciła głową i położyła ręce na stół, nieznacznie się na nich odchylając do tyłu. Uśmiech zszedł jej z twarzy, a zastąpił go ponury grymas. Wydęte usta zdawały się mówić bezczelnie za Zoe, że ona i tak wie swoje, że przykro jej, ale że nie cofnie czasu, że nie ma po co się tak denerwować. Całe szczęście, że nie mówiły! To mogłoby doprowadzić do rozlewu krwi. Obydwoje tak bardzo namiętni i pełni temperamentu. Ona tak bardzo nieodpowiedzialna i on tak bardzo uczciwy, poważny. Czemu tych dwoje tak szybko wpadło sobie w ramiona? Tyle fenomenalnych wspomnień przewijało jej się teraz przez głowę, a ona? Ona siedziała i usilnie zastanawiała się jak zmienić temat. Nie dało się. No dobra. - Po prostu... To się działo za szybko i Ty.. No wystraszyłeś mnie Percy. Nie. Nie wystraszyłeś, ale.. No nie umiem Ci tego wytłumaczyć. Nie musiałeś tego mówić. Tak byłoby dobrze. Cholera. Nie wiem co Ci jeszcze powiedzieć. To było tak prędko, że już nawet nie wiem co mną kierowało. Emocje. Wybacz Percy - wyburkała w odpowiedzi spod nosa. Nie miało to wnieść niczego konkretnego do rozmowy. Chciała w pewien sposób dać im możliwość do otworzenia czystego konta. Czy on nie rozumiał? - Nie, nigdzie z Tobą nie idę. Jak możesz tak do mnie mówić?! - zapytała uniesionym głosem, odsuwając się raptownie na krześle od stołu i niemalże się na nim wywracając do tyłu. Nie będzie jej tak traktował. Ona nie widziała w tym żadnej analogii. Teraz ją uraził. Zoe czy Ty masz coś z głową? Ona uwielbiała mieszać, ale i to przychodziło jej bez najmniejszego trudu nawet kiedy się o to nie starała. Patrzyła teraz na niego lśniącymi od gniewu oczami, a na jej policzki wystąpiły rumieńce. Te same, które tak uroczo towarzyszyły ich uniesieniom.
On wcale nie był bardziej dorosły niż ona, mimo że miał nad nią te trzy lata przewagi. On przecież szalał, uwodził, nie miał zamiaru się stabilizować, bo było mu dobrze. Bycie złotym chłopcem, któremu wszystko wychodziło, który miał i urok, i wiedzę, i grał w reprezentacji quidditcha, i ogólnie ze wszystkim i wszystkimi dobrze sobie radził. Po co miałby z tego wszystkiego rezygnować? Jedynym powodem, który wydawał mu się wystarczająco dobry, była miłość. Zakochał się jak idiota, jak szczeniak i nie mógł na to nic poradzić, bo zależało mu na Zoe, jak jeszcze nigdy na żadnej kobiecie. Było im przecież tak dobrze...! Nie docierało do niego, że być może ona wcale nie chciała jego uczucia, że chodziło o seks i niewiele więcej, bo w swojej pysze, tak, nie da się tego nazwać inaczej, był przekonany, że każda dziewczyna czułaby się szczęśliwa na jej miejscu. Bo przecież nie było tak, że go nie lubiła. Była między nimi pasja, było też jakieś zrozumienie, przynajmniej pozorne i powierzchowne. Percy uzależnił się od niej, ani razu nie zdradził, bo nawet nie czuł takiej pokusy, tęskniąc tylko do jej ciepłych piersi, ulegających naciskowi jego palców, wklęśnięcia brzucha, delikatnej, gorącej linii pachwin... Nie chciał żadnej innej, choć czasem zaczynał mieć wątpliwości, czy jego relacja ze Stellą jest tak niewinna, jak do tej pory sądził. No cóż, sądząc po tamtym ognistym pocałunku, wtedy, w Kanadzie, kiedy widzieli się po tak długim czasie, zdecydowanie coś ich do siebie ciągnęło, ale nie byli gotowi położyć na szali tej wieloletniej przyjaźni. Zwłaszcza że Percival ciągle nie mógł się w pełni wyleczyć z choroby o wdzięcznej nazwie "Zoe". Wpatrywał się w nią z napięciem, próbując poukładać sobie to wszystko. Nie, nawet nie wszystko. COKOLWIEK. Ale nic nie rozumiał. Rozumiał tylko, że czuje się odrzucony i zraniony, a do tego uczucia nie przywykł. Zagryzł usta, na przemian zaciskając i rozluźniając pięści. Nie, nie rozumiał. Nie wierzył w takie rzeczy. Zacząć od nowa? Puścić wszystko w niepamięć? Może, ale... nie. Nie, nie było takiej opcji. Zresztą ona wcale tego nie chciała. Miał wrażenie, że zrzuca całą winę na niego, co było absurdem, bo jedyną jego winą było to, że powiedział, co do niej czuje. Głupiec. - Nie rób z siebie urażonej dziewicy - warknął ze złością, zaskoczony jej wybuchem. Źle zinterpretował jej słowa, jej zachowanie? Czy to kolejna gra, kolejna zmyłka, mająca na celu omotanie go albo zrobienie z niego idioty? No cóż, przynajmniej zdołał wyprowadzić ją z równowagi, choć nie do końca tego chciał. Sam nie był pewien, czego oczekiwał. - Jak do ciebie mówię...?! No jak?! - prawie krzyknął, z trudem nad sobą panując. - Przestań udawać skrzywdzoną niewinność...!!! Myślisz, że nie wiem, co się dzieje w twojej głowie, do... jasnej cholery?! - chciał wyrazić się dosadniej, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. - Wiem dokładnie. I ty wiesz, co się dzieje w mojej. Więc przestań kłamać, zwodzić, bądź, do cholery, raz ze mną szczera. A jeśli nie, to... to nic mnie tu nie trzyma. Ciebie też nie - dokończył nieco ciszej. Jego szczęki drgały nerwowo, a oczy lśniły furią.
Nie bez powodu Zoe trafiła do Slytherinu. Mimo tego, że posiadała serce, choć głęboko ukryte, miała również mnóstwo przywar, które zdawały się wypływać bardzo powoli przy bliższym poznaniu. Skradały się po cichu żeby znienacka zaatakować swoją ofiarę. Rzeczywiście jej osoba była niczym choroba, która zasiedlała się w sercu, a potem rozpruwała je przy każdej możliwej okazji. Nie zawsze robiła to specjalnie, a była sprytna , więc nie stanowiło to dla niej problemu. Sęk jednak tkwił w tym, że dla niej osoba Percy'ego nie była wyłącznie przeznaczona do seksu, chociaż odgrywał on dosyć dużą rolę w ich związku. Gdyby tak było dosyć szybko znudziłby jej się i dołączył do Zosinkowego kosza z niewypałami. On jednak posiadał pewną cechę, która czasami wodziła ją za nos, powodując powstanie w jej umyśle neonowego napisu, który nie dawał sobie o nim zapomnieć. Kolejną jednak rzeczą był system obronny, który został zamontowany w niej w chwili poczęcia i najprawdopodobniej aktywował się poprzez użycie słowa 'kocham'. Nie chciała zrzucać na niego winy, rodzice niestety mimo jej sporego rodzeństwa, nigdy nie nauczyli jej przystosowania do życia w rodzinie. Była urodzoną egoistką i kiedy ktoś miał się przyznawać do winy, z całą pewnością nie była to ona. O wiele wygodniej było ulokować to w kimś innym żeby to on się męczył z tłumaczeniami i przykrymi zazwyczaj konsekwencjami. Champion była mistrzynią wychodzenia z opresji w całości, porzucania tematów kiedy tylko ktoś chciał od niej uzyskać odpowiedzi i uciekania w momencie kiedy ktoś wymagał od niej zaangażowania. W ciągu kilku chwil potrafiła doprowadzić do wybuchu gniewu żeby zaraz siedzieć spokojnie i chwilę później głupkowato się uśmiechać. W jednym momencie z seksownego kociaka umiała przemienić się w Eris, boginię chaosu żeby z uśmiechem wygrać gorejącą wojnę. Teraz na powrót na jej twarz wróciła powaga, a ona z niemym zaciekawieniem obserwowała jego kolejne wybuchy gniewu. Jarało ją to niebywale. Odrobina bałaganu potrafiła dostarczyć sporo rozrywki. Nie żeby czerpała z tego powodu radość, jednakże nie cierpiała w tym momencie na nudę. - Nie, nie wiesz co chodzi po mojej głowie!- odparowała, znowu unosząc głowę. Nie lubiła kiedy ktoś zakładał coś za nią. Nie miał prawa wiedzieć co się dzieje w jej głowie. Ona szczerze wierzyła w jego niewinność, ale na dobrą sprawę kto tu kogo pierwszy zdradził? Niezależnie od tego czy był to pocałunek czy seks... Nie wiedziała o tym kompletnie nic. Bo niby skąd. Zawsze chodziła z głową w chmurach, nie patrząc na żadne oznaki. Nie przeglądała wizbooka. Żyła w innym świecie. Jej świecie. Teraz wysoki sądzie wnoszę o uniewinnienie. - Jestem szczera i skoro tak dobrze mnie znasz to powinieneś wiedzieć, że to nie gra, to ja, więc jeżeli chcesz czegoś wiedzieć to proszę bardzo. PYTAJ O CO CHCESZ - syknęła gniewnie w jego stronę i wbiła paznokcie w drewniany blat stołu. Jestem wręcz stuprocentowo pewna, że kiedy podniesie już dłonie, zostaną tam jej ślady.
Również nie bez powodu Percy trafił do Gryffindoru. Mimo całej swojej niefrasobliwości, która dzięki Zoe rozwiała się jak pył, mimo dosyć lekkiego podejścia do relacji damsko-męskich, był gryfonem z krwi i kości - może trochę porywczym, ale w gruncie rzeczy szlachetnym, odważnym i wiernym. Nie spodziewał się czegoś takiego - dziewczyna zraniła jego serce, jego dumę własną, zniszczyła wyobrażenie o idealnej miłości, którą wreszcie odnalazł, na którą wreszcie trafił. Dlatego tak bardzo się wściekał, ciskał, przeżywał, krzyczał i pił - pił tyle, ile jeszcze nigdy w życiu. To wszystko było podłe, sam nie wiedział, co czuje do Zoe, czy tli się w nim jakaś odrobina miłości, czy to już tylko wściekłość i pożądanie, któremu nie mógł zaprzeczyć. Nie wiedział, co czuje do Stelli. Może powinien rzucić to wszystko w cholerę i wyjechać gdzieś na koniec świata, a może nawet nie na koniec, ale do Francji? Znał język, powinien sobie poradzić, zacząć od zera... Nie wiedział, czy by tam pasował, ale właściwie dlaczego nie? Ach... no tak. Dlatego że nie mógłby się po raz kolejny rozstać z Estelle, która go potrzebowała. On też jej potrzebował. Zwłaszcza teraz, kiedy wszystko rozpadało mu się w rękach. Patrzył na nią, zastanawiając się, dlaczego musi być tak seksowna i jednocześnie tak bezduszna, niemoralna i w jego pojęciu zdradliwa. Dlaczego nie mogła powiedzieć mu tego wszystkiego wcześniej, przystopować go, poprosić o czas, cokolwiek...? Wiedział, że kobiety nieczęsto mówiąc cokolwiek wprost, zwłaszcza gdy chodzi o rzeczy istotne, ale to była pewna przesada, której nawet on się nie spodziewał. Miał ochotę zwyzywać ją od ostatnich, bo przecież wiadomo, że miłość bardzo łatwo przeradza się w nienawiść, a Zoe nie robiła nic, by to uczucie załagodzić. Przynajmniej według Percivala. - Doprawdy? Nie wiem? - parskną ze złością, po czym nachylił się w jej kierunku z niebezpiecznym uśmiechem błąkającym się po ustach. - Znam to spojrzenie. Znam to przygryzanie wargi. Myślisz, że nie pamiętam tego wszystkiego? Wiem, że wspominasz... - zawiesił na chwilę głos, po czym cofnął się i odchylił na oparciu krzesła, nie spuszczając z niej wzroku. Mogła się wypierać, ale czuł, po prostu czuł jej pożądanie jakimś siódmym zmysłem. Był pewien. Wiedział. - O nic cię nie chcę już pytać. Niby po co? Ciebie to wszystko i tak nie obchodzi. Po co mi inna wiedza? - powiedział nieco spokojniej, odwracając wzrok i wzruszając lekko ramionami. Bolało. Sądził, że gniew wyparł już cały ból, ale niestety, pomylił się. Nadal piekło, nadal bolało, nadal miało znaczenie. Choć tak bardzo tego nie chciał. Choć nawet gdyby mógł, nie chciałby wrócić do tego, co było.
Praca? On i praca? Tak, w końcu nadszedł ten czas, kiedy trzeba było się za czymś rozejrzeć. W końcu bądźmy szczerzy, jego obrazy ostatnio nie sprzedawały się tak dobrze, jak mogłyby. W ogóle, potencjalne grono odbiorców jego sztuki ostatnimi czasy malało. Tak samo jak tworzenie jego sztuki. Jak się tak przyjrzeć, to dawno nie namalował nic. Nic dobrego. Co można byłoby za dobrą cenę sprzedać, albo w ogóle sprzedać. Cóż, jego ostatnie dzieła.. miały czysto osobisty charakter, toteż całkiem zrozumiałe, że nie chciał się ich nikomu pokazywać, a co dopiero pozbywać się ich. Nie, nie, nie. To w ogóle odpadało. No ale dlaczego praca? Bo przecież Aiko. Musiał się w końcu pokazać ukochanej jako osoba godna szacunku, zaufania i jako człowiek, który potrafi zapracować zarówno na nią, jak i na siebie. Chociaż z tym akurat mogło być ciężko, zważywszy na to, iż jako student nie mógł podjąć jakieś dobrej pracy zarobkowej. Cóż, no widać tak miało być. Długo rozglądał się za jakąś przyjemną robotą, w końcu trafiając na ogłoszenie o poszukiwanym barmanie w tym Pubie nieopodal jego domu. No, żyć nie umierać. Nie dość, że będzie zarabiał pieniądze, to jeszcze stosunkowo niedaleko, bowiem i jego kamienica i pub mieściły się przy Tojadowej. Zadowolony, a raczej szczęśliwy natychmiast wybrał się w tamto miejsce. Dawno go tu nie było. Ostatni raz.. jakoś na początku roku. A teraz miałoby to być jego miejsce pracy, oczywiście pod warunkiem, że ją dostanie. Wpierw trzeba było kogoś zapytać. Padło na barmana. Ten odesłał go do właściciela, który akurat był na terenie. I bardzo dobrze. Po krótkiej wymianie serdeczności, obaj panowie przystąpili do właściwej części rozmowy. Jak się okazało, Piątek zdał egzamin bardzo pomyślnie. Zacząć miał od jutra. Całkiem spoko. A nie, jutro nie mógł, miał trening, o czym raczył poinformować swojego pracodawcę. Wobec tego, uzgodnili, że weźmie wieczorną zmianę. Kwestię zapłaty mieli dogadać. Niech się tylko Aiko dowie. Ale będzie z niego dumna!
Ruby biegła i biegła i chyba była spóźniona już trzy minuty na spotkanie. Powiedźmy, że do pracy się nie nadawała, ale mieszkanie opłacić trzeba. No może trochę się nadawała. Była całkiem robotna i obrotna, więc chyba byłaby dobrą kelnerką.Pub "Pod rozchichotaną mantykorą" był dobrym pubem, mnóstwo ludzi tam przychodziło, a to chyba dobrze. W końcu Ruby chciała zarobić. Tak tak, mieszka z siostrą, ale zanim ona podejmie się pracy, to minie kupa czasu! Więc ona będzie starszą siostrą i da dobry przykład tej młodszej. Miała tylko nadzieje, że przez to spóźnienie nie zostanie skreślona. Ale jeśli by tak było, to trudno. Prac dla Studentów jest wiele, wprawdzie ta podobała się jej najbardziej, ale to takie szkopuł. Kiedy była mniej więcej na miejscu, zatrzymała się pooddychała, żeby nie dyszeć na spotkaniu. Ogarnęła się i ruszyła pewnym krokiem do drzwi. Podeszła do baru, gdzie spytała o kierownika i skierowała się do stolika przy którym siedział. Usiadła i pierwsze co przeprosiła za spóźnienie. Na szczęście był miłym gościem, który zaśmiał się i powiedział, że nic się nie stało. Ruby odetchnęła i zaczęła się rozmowa kwalifikacyjna. Po pół godziny rozmowy, rozmawiania czym to by się Ruby zajmowała czy na pewno chce się podjąć tej pracy itd. Skończyło się całkiem miło i do tego przyjęciem jej. Huh, czyli całkiem fajnie. Miała zacząć robotę od następnego dnia. Okej, obiecała że zjawi się tym razem punktualnie.
Nie ma co ukrywać, trafienie na ulicę Tojadową zajęło Zuzie o wiele dłużej, niż biedna by tego chciała. Gdyby Jenny, znajoma Zu do której ta przyjechała akurat na kilka luźnych sesji zdjęciowych, nie była niewtajemniczoną mugolką, to sprawa byłaby pewnie o wiele prostsza, ale niestety - trzeba sobie było poradzić inaczej. Pierwszy plan polegał na włóczeniu się po mieście, wypatrywaniu nietypowych znaków albo jakichkolwiek śladów magii. Łatwo dojść do wniosku, że w ogóle się nie udało. Drugi zakładał dotarcie na King's Cross, peron 9 i 3/4, ale blondynka szybko zorientowała się, że takie rozwiązanie nie ma sensu, chociażby dlatego, że w połowie wakacji raczej nikogo tam nie będzie. Idąc za ideą "do trzech razy sztuka" (a raczej za wielką potrzebą dotarcia na miejsce, bo przecież sama zainicjowała spotkanie - na kogo by wyszła, gdyby się w ogóle nie pojawiła?) postanowiła spróbować trzeciego planu. Ten zakładał znalezienie jakiejś w miarę pustej ulicy i przywołanie Błędnego Rycerza. Założenie genialne, wykonanie trochę mniej, efekt jednak pozostał ten sam. Tak więc Kasprzakówna po dosyć długiej podróży (spowodowanej potrzebą targowania się z konduktorem, który nie chciał przyjąć mugolskich pieniędzy) wreszcie dotarła do Rozchichotanej Mantykory. Znów, kilkanaście chwil spędziła na zwiedzaniu, zamiast na szukaniu Izoldy, ale to nic - jej tam jeszcze i tak nie było. Polka odwiedziła chyba wszystkie sale, jakie się dało, zanim przysiadła w tej, która spodobała jej się najbardziej, czyli najciemniejszej, a zarazem najchłodniejszej, z nich wszystkich. Sięgnąwszy ręką do torebki, wyszukała wśród miliarda przeróżnych bzdetów artykuł napisany dla francuskiej gazety magicznej, którego głównym tematem był Hogwart. Nie ma co, kobieta, której zaczarowane pióro pisało te wszystkie słowa pod jej dyktando, całkiem mocno zagłębiła się we wszelkie możliwe struktury brytyjskiej placówki. Szkoda tylko, że tak dużo wspominała o zdegenerowanych nastolatkach do Hogwartu uczęszczających, chociaż kto wie - może dla panikujących na myśl o puszczenia swoich dzieci w świat rodziców miało to równie duże znaczenie? Niemniej jednak, znakomita większość artykułu skupiała się na istotnych rzeczach, takich jak chociażby program nauczania czy podział na domy. Ten drugi aspekt nie był jednak wystarczająco rozwinięty, toteż Zu podczas swojego przydziału w trybie przyspieszonym zupełnie nie miała pojęcia, co robić. Siedziała więc osłupiała, kompletnie zbita z tropu, a kiedy usłyszała wyrok w postaci słowa "Gryffindor", nie wiedziała, czy cieszyć się, czy może płakać, czy w ogóle mieć to gdzieś. Póki co, bardzo się cieszyła - w końcu przyszło jej poznać Izoldę, chyba najbardziej pomocną osobę ze wszystkich, które dotychczas przewinęły się gdzieś nieopodal. Dzięki Merlinowi, że była rok starsza, bo osoby z tego samego rocznika, albo młodszej, Zuza nie śmiałaby prosić o pomoc w takiej kwestii, zwłaszcza w środku wakacji. A teraz nawet nie miała jak podziękować za taką ochoczą zgodę na tego typu układ, bo planowała postawić jej za to najlepszą kawę, jaką tu mieli. Że też musiała zapomnieć swoich czarodziejskich pieniędzy!
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
No cóż, gdyby Zuza wyskoczyła z taką prośbą, a Isolde byłaby akurat w Kornwalii, pewnie zaproponowałaby korespondencję. Ożywioną, bo ożywioną, ale jedynie korespondencję, bo mimo całej swojej uczynności, nie telepałaby się aż do Londynu. Czy też może lepiej powiedzieć - teleportowała. Tak czy inaczej, dziewczyna miała szczęście, że Is akurat przebywała w Hogsmeade, bo stamtąd mogła bez trudu teleportować się do Londynu. Sama nie była stałą bywalczynią londyńskich knajpek - zwykle ograniczała się do Hogsmeade, w którym wszystko było swojskie i znajome, a bezcelowe włóczenie się po stolicy Wielkiej Brytanii jakoś nie weszło jej w nawyk. Załatwiała tam tylko to, co konieczne, czasem wpadła do Szpitala Św. Munga, by odwiedzić matkę, czasem zdarzało się jej zajrzeć do kwatery głównej aurorów w Ministerstwie Magii - tylko po to, by zabrać stamtąd ojca na jakiś lunch czy kawę, bo biedak nie mógł znieść siedzenia w czterech ścianach, a niestety zawód aurora nie ograniczał się do akcji w terenie. Zawsze była jakaś papierkowa robota, która przyprawiała takiego wolnego ducha jakim był pan Bloodworth o rozstrój nerwowy. Nie przyszło jej do głowy, że Zuzanna może mieć jakieś problemy z dotarciem do "Rozchichotanej Matykory" - przyjemnego lokaliku, jaki odkryła któregoś razu razem z Calebem. Nawet nie pamiętała, co ich zagnało w tę okolicę, grunt, że miejsce okazało się zacne, a ceny znośne. Zazwyczaj się nie spóźniała. Dobrze, nie spóźniała się prawie nigdy, po prostu tym razem jakoś się zagapiła, a potem zaskoczyła ją pogoda, w związku z czym musiała się znowu przebrać. Nie spóźniła się jakoś karygodnie, ale mimo wszystko czuła się nie najlepiej z myślą, że biedna Zuza musiała na nią czekać. Wpadła do pubu i rozejrzała się czujnie wokoło, wygładzając zwiewną kolorową sukienkę, która nie wiadomo kiedy mogłaby się pognieść, ale przecież MOGŁA. W końcu dojrzała gdzieś świeżo upieczoną gryfonkę i posłała jej pogodny uśmiech, lawirując między krzesłami i stolikami. W końcu usiadła naprzeciwko Zuzanny i odetchnęła głęboko. - Strasznie cię przepraszam za spóźnienie. Zamówiłaś już coś? - w tym samym momencie podszedł do nich kelner. Isolde poprosiła o sok dyniowy, po czym rozsiadła się wygodniej. - Więc... co chciałabyś wiedzieć o Hogwarcie? - spytała rzeczowo, patrząc na Zuzannę i zastanawiając się, co ją przygnało do deszczowej Anglii.
Ruby widząc że przybyły do lokalu dwie dziewczyny, szybciutko do nich podbiła i zapytała co zamawiają. Zanotowała w pamięci Sok Dyniowy i z uśmiechem tak słodkim, że cukier wymięka odeszła zostawiając je same. Była pewna, że uczęszczają do Hogwartu ta druga chyba była z jej rocznika. Cóż nie było czasu na zastanawianie się nad tym, zwłaszcza że gapienie się na nie mogło być nie miłe, a szef by się o to oburzył. Tak tak, gdzieś tam ukradkiem zobaczyła Piątka, ale cóż nie będzie sobie nim zaprzątać swojej pięknej główki. Może później do niego podejdzie i zagada, w końcu nie będzie czekała na nic i wgapiała się w ścianę. Jak ma kumpla w pracy to nie będzie go marnować. Prawda, gadali może raz, ale to przecież nic nie oznacza!