Zwana jest również „wyspą snów” – nie bez powodu. Jest naprawdę maleńka, składa się na nią plaża i kilka palmatli, najważniejsze jest jednak to, co znajduje się w wodzie. Dwa hamaki ustawione na palach kołyszą się delikatnie na wietrze. Są osłonięte chroniącym przed skwarem daszkiem z ogromnych liści palmowych i wyglądają na tak wygodne, że nie sposób oprzeć się pokusie. Jeśli przycupniesz na jednym z nich, natychmiast odezwie się w Tobie potrzeba, by się położyć, a kiedy to zrobisz, ukołysany szumem delikatnych fal, zaśniesz jak niemowlę w zaledwie kilka chwil, nawet jeśli na co dzień borykasz się z problemem bezsenności. Nie jest to bynajmniej sen pozbawiony snów, wręcz przeciwnie: w tym miejscu są one gwarantowane… i z całą pewnością niezwykłe. Każdy ze snów, których tu doświadczysz, jest niebywale rzeczywisty, do tego stopnia, że nawet po przebudzeniu nie jesteś pewien, czy to nie wydarzyło się naprawdę.
Jeśli przyszedłeś tutaj z towarzyszem, jedno z Was rzuca kością litery:
Spółgłoska: śpicie obok siebie, ale Wasze sny w żaden sposób się ze sobą nie łączą. Każde z Was rzuca jeszcze jedną kością litery:
Sny:
A, jak amnezja – cokolwiek Ci się śni, jest tak absorbujące uwagę i wciąga Cię do tego stopnia, że tracisz kontakt z rzeczywistością. Kiedy się budzisz, z trudem przypominasz sobie gdzie jesteś i… kim właściwie jesteś. Po upływie chwili zaczynasz odnajdywać się w rzeczywistości, ale czas przed zapadnięciem w sen jest zamazany i pozbawiony szczegółów. Z Twojej pamięci znika cały ostatni zakończony przez Ciebie wątek. B, jak brzytwotrawa – śnisz o samotnym zwiedzaniu jednej z wysp; powoli zapuszczasz się coraz głębiej w zarośla, zaintrygowany dziwnym dźwiękiem, który, jak ci się zdawało, dobiegał z serca dżungli. Zaaferowany nie zauważasz, że przed Tobą rozpościera się pole brzytwotrawy, w które nieopatrznie wchodzisz. Ze snu budzi Cię ból, okazuje się, że nogi poranione są naprawdę. Konieczne będzie zużycie porcji eliksiru wiggenowego lub napisanie posta w centrum medycznym/wątku z osobą, która ma odpowiednio wysokie umiejętności, żeby udzielić Ci pomocy. C, jak czułe słówka – w swoim śnie spotykasz osobę, którą kiedyś kochałeś, w której podkochujesz się obecnie, lub – jeśli akurat takiej nie masz – która jest dla Ciebie bardzo atrakcyjna. Wspólnie spędzacie miło czas – bardzo dużo czasu. Kiedy się budzisz, towarzyszy Ci uczucie samotności, które czujesz, że musisz czymś wypełnić. Nawet jeśli jesteś nieśmiały, w następnym wątku będzie Ci łatwiej poznać nową osobę i bez ogródek prawić jej komplementy, ponadto będziesz szukać cielesnej bliskości w każdej możliwej formie. D, jak demimoz – śnisz, że jesteś niewidzialny. Możesz chodzić pośród ludzi, stać tuż za ich plecami i przed ich twarzami, a oni i tak nie zwrócą na Ciebie uwagi. Możesz niezauważony wejść do innego wątku (w obrębie Malediwów) i podejrzeć/podsłuchać, co się tam dzieje. Żeby to zrobić, napisz tam posta na min. 5 linijek. E, jak eureka – udaje Ci się rozwiązać zadanie/zagadkę, nad którą głowiłeś się do tej pory. Olśnienie spływa na Ciebie we śnie i pozostaje również po przebudzeniu. Zyskujesz 1 punkt do dowolnej umiejętności, po który należy zgłosić się w tym temacie F, jak Feniks – śnisz o feniksach. A może to Ty jesteś feniksem? Może jedno i drugie. W swoich sennych marzeniach poznajesz jednego z tych magicznych ptaków, wspólnie zwiedzacie przestworza, aż w końcu ten umiera, obracając się w popiół. To wydarzenie wywołuje w Tobie głębokie wzruszenie. Kiedy się budzisz, być może czujesz się nieco przygnębiony, ale uświadamiasz sobie, że w zaciśniętej dłoni trzymasz maleńką fiolkę. To łzy feniksa, które starczą na wyleczenie jednej rany. Zgłoś się po nie w tym temacie. G, jak głaz – w swoim śnie spotykasz bazyliszka, który zamienia Cię w kamień. Już sam w sobie sen jest przerażający, a nieprzyjemne odczucie jest dodatkowo spotęgowane odrętwieniem, które po przebudzeniu czujesz w całym ciele. Trwa ono przez kilka minut, potem odpuszcza, ale jeszcze w następnym wątku będziesz zastany i niezdarny. H, jak hibernacja – czy to drzemka, czy już raczej śpiączka? Kiedy budzisz się ze swojego pełnego dziwacznych snów snu, okazuje się, że od momentu zaśnięcia minęła doba. W tym czasie nie dało się Ciebie obudzić żadnym znanym ludzkości sposobem. Dobra strona tej sytuacji jest taka, że wypocząłeś za wszystkie czasy i masz teraz całą masę energii do działania. I, jak Irytek – widać poltergeist mocno zalazł Ci za skórę, skoro dokucza Ci nawet w czasie wolnym spędzanym daleko poza szkołą. W Twoim śnie nieustannie Cię dręczy, wyśmiewa i płata psikusy i nie jesteś w stanie się od niego uwolnić aż do momentu przebudzenia. W tajemniczy sposób tracisz 20 galeonów, które tak po prostu znikają z Twoich kieszeni. Na dodatek w następnym wątku wszystko będzie Ci ginąć, zupełnie jakby pochował je jakiś złośliwy jegomość… Stratę koniecznie odnotuj w tym temacie. J, jak jackalope – śnisz o polanie pełnej tych królikopodobnych stworzeń. W swoim śnie doisz jedną z samic i pijesz jej mleko. Kiedy się budzisz, czujesz się jak nowonarodzony. Dodatkowo jedna z blizn – jeśli jakieś miałeś – zupełnie znika, czy ci się to podoba, czy nie. Jeśli dolegała ci jakaś uleczalna choroba lub miałeś jakieś obrażenia ciała, te również zostają uleczone.
Samogłoska: spokój i wyjątkowa magia tego miejsca pozwoliła Wam na doświadczenie współśnienia. Możecie rozegrać wspólny sen według własnego uznania, lub otagować tu @Mistrz Gry, który przyjdzie do Was z ingerencją.
Uwaga! Jeśli któreś z Was posiada cechę świetne zewnętrzne oko (wyczulenie), może samodzielnie wybrać samogłoskę (współśnienie) a w przypadku wyboru spółgłoski/śnienia w samotności, przysługuje mu jeden przerzut.
Wiktor Krawczyk
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Mańkut, Rude włosy, centymetrowa blizna na udzie w kształcie smoka. Na policzkach i nosie ma piegi, które według rodzeństwa dodają mu uroku. Amulet Uroborosa zawsze na szyji +1 ONMS
Puchon rozejrzał się uważnie wokół siebie. Próbował się zdecydować, w którym kierunku należy się udać. Nie mógł powiedzieć, ale trafił w naprawdę dogodne miejsce. Niezbyt gorąco, delikatny wiaterek oraz sporo cienia szum wody. Dookoła nic tylko woda i woda i dwa hamaki które wypróbował od razu. Jak ręką odjął szybko zasnął a w dodatku rozwiązał zagadkę z którą Wiktor głowił sie dość długo. Zapamiętał rudzielec kilka ważnych informacji nawet po przebudzeniu, dziwne olśnienie na Krawczyka spływa i zostaje na kilka minut. Jednak po namyśle zawinął się w do kolejnej wędrówki.
z/t +
Freya Grönlund
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : piegi, piegi wszędzie, a na dokładkę nie najlepszy angielski ze specyficznym, nadbałtyckim akcentem
Czy była choć jedna osoba w szkole, która spodziewałaby się ferii w takim klimacie? Używam słowa klimat celowo, bo pasuje tu wręcz idealnie, wielowymiarowo... Cóż, ja na pewno się nie spodziewałam. Nie spodziewały się też moje równiutko złożone swetry, nie spodziewały się czarty biegowe, nie spodziewały się dwie pary ocieplanych getrów. To, że spakowałam strój kąpielowy, było jedynie moją fanaberią, spontaniczną decyzją, gdy na sekundę przed zamknięciem wieka kufra pomyślałam, że być może będziemy mieszkać w fancy górskim ośrodku z saunami i basenem. W gruncie rzeczy miałam trochę racji — przepych był wszechobecny, Hogwart znów się szarpnął. A woda? Wody też nie brakowało. Na początku byłam w szoku, myślałam nawet, że to jakiś dowcip lub zwyczajny błąd w zmianie lokacji przy pomocy świstoklika. Ferie bez śniegu? A jednak! Może to celowy zabieg nauczycieli Transmutacji? Craine chciał udowodnić, że nic nie potrafimy, więc teraz będziemy musieli transmutować łyżwy we wrotki? A kombinezony w zwiewne koszulki? Niewykluczone... Miło było jednak zaznać tego wszechobecnego ciepła, na chwilę zapomnieć o brytyjskiej szarudze. Dawno nie widziałam słońca, nie w takiej krasie. I nigdy dotąd nie byłam na Malediwach! Zawsze to jakaś przygoda, prawda? Eksploracja wysepek była nie tylko przyjemnością, ale i obowiązkiem, ot co! Napawałam się każdą drobnostką co krok, każdy kamień czy muszelka wprawiały mnie w zachwyt. Ale ja już tak mam, łatwo się ekscytuję, gdy otacza mnie tak piękna przyroda. Choć laguny i plaże to nie do końca moje klimaty, to dzisiaj byłam niczym dziecko w lunaparku. Rozkoszowałam się turkusem wody, zatapiałam palce w miękkim, białym piasku. Ciepły, delikatny wiatr omiatał moje włosy, które nabrały rudawych odcieni, a na policzki pełne nowych, niechcianych piegów kapały niewielkie łzy. Spokojnie, to tylko efekt rażących promieni słońca. — Tak tu spokojno. — stwierdziłam oczywistą oczywistość, rozglądając się po małej wysepce. Nie widziałam żywej duszy, nawet żadnego zwierzęcia, choć zapewne gdzieś się kryły jakieś stworki, mniej lub bardziej magiczne. — Ty myślisz, że ta wyspa ma jakieś imię? — zapytałam Narcyza, który zgodził się dotrzymać mi towarzystwa w tej niespiesznej przechadzce. Chodziło mi o jej nazwę, oczywiście. Możliwe, że ktoś już o niej wspominał, ale wszystko brzmiało tak dziwnie, egzotycznie i obco. Zbliżyłam się do brzegu i zapatrzyłam na dwa hamaki zawieszone tuż nad powierzchnią wody. Wyglądały jak ze snu, dosłownie. Bujały się lekko, ale wokół nich woda była niewzburzona, panowała istna flauta. Same zachęcały do tego, żeby się na nie wspiąć i odpocząć chwilę. — Ja ciekawam, czy to aby nie czyjeś prywatne? — kusiły, mocno. Ale Merlin jeden wie, czy nie miał ich na wyłączność jakiś bogacz, który na przykład zabezpieczył je zaklęciem. Przezorny zawsze ubezpieczony, tak mawiają. Z drugiej jednak strony... A, nieważne.
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Wędrówka po rumuńskiej dolinie błysku nie dała namacalnych rezultatów, a w konsekwencji Meksykanin został zmuszony do wcielenia w życie planu awaryjnego. Poprosił Christophera o powrót do Londynu, przekazując mu listę podwładnych, którym można powierzyć poszukiwania, ale przede wszystkim chciał się nimi zająć sam, a malediwska wyspa wydawała się najrozsądniejszym rozwiązaniem, nie tylko w obliczu rozmów prowadzonych z Felixem ostatnimi czasy, ale również w świetle pozostawionych przez niego notatek. Paco cały czas analizował jednak słowa Christophera i to, co Maximilian przekazywał mu na zapleczu Pure Luxa, i… po prostu nie mógł odsunąć od siebie myśli, że jego ukochany planował coś naprawdę złego, brutalnego, nieprzystającego jemu ani całej tej sytuacji. Czuł, że powinien z nim porozmawiać, i to nie tylko z powodu tego, co wydarzyło się pomiędzy nimi.
Wyspa funi nidhi była jej domem i od zawsze dbała o to, by zaglądającym tu poszukiwaczom snu, nie przydarzyła się krzywda. Znała konsekwencje współśnienia i wiedziała, że czasem rzeczywistość, nawet najbardziej bolesna, nie jest tak straszna jak projekcje umysłu, dlatego też uważnie obserwowała każdego, kto tutaj zawitał. Ostatnio miała jednak pecha i przybyło jej trochę więcej pracy. Właśnie zajmowała się stacjonującymi tutaj żółwiami, opatrując jednego z nich, gdy wyczuła czyjąś obecność. -Przepraszam, hamaki dzisiaj nieczynne. Prace renowacyjne. - Odpowiedziała uprzejmie, dając znać mężczyźnie, że niepotrzebnie wybierał się w tę drogę. Musiała nałożyć nowe zaklęcia, przygotować mikstury regenerujące i przede wszystkim, zająć się zwierzętami. Całe szczęście udało jej się pozbyć stada Aurelii Scyphozoii, które pojawiły się tu po ostatnim przypływie.
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Spacerował blisko brzegu, brodząc nogami w płytkiej wodzie, chociaż cały czas rozglądał się wokoło, nie do końca może wierząc, ale nadal starając się trzymać nadziei, że odnajdzie Maximiliana… bo co innego mu pozostało? Potrzebował go, nie darowałby sobie, gdyby ten zrobił sobie krzywdę, zwłaszcza z jego powodu… chociaż teraz zastanawiał się również nad tym czy chłopak nie stwarza zagrożenia dla innych. Dlaczego to wszystko było takie popieprzone? - Zapłacę każdą cenę za wynajem tej wyspy, bez prac renowacyjnych. – Zasugerował przypadkowo napotkanej kobiecie, próbując oczarować ją swym uśmiechem. Zbliżył się nawet do niej, markując postawę gotową do flirtu, chociaż prędko odstąpił od nieczystych zagrań, postanawiając otwarcie przedstawić sytuację. – Szukam młodego chłopaka, na oko osiemnastoletniego, o latynoskiej urodzie, niezwykle przystojnego, o diabelskim błysku oku… kogoś, w kim można by się od pierwszego wejrzenia zakochać. – Zaczął opisywać Felixa, wieńcząc wypowiedź żartem, mimo że wcale tego nie planował.
Już miała wrócić do żółwia pewna, że rozmowa naturalnie dobiegła końca, gdy okazało się, że mężczyzna wcale nie ma zamiaru sobie pójść. -Ta wyspa to skarb naszej społeczności. Nie jest na sprzedaż, ani na wynajem. - Odpowiedziała konkretnie, choć nadal uprzejmie, jak na rezydentkę raju przystało. Nie podobał jej się ton tego człowieka, ale nie była osobą zawistną ani agresywną. Stawiała przede wszystkim na dyplomację i uprzejmość, choć nie oznaczało to, że nie potrafiła posługiwać się ofensywną magią, gdy zaszła taka potrzeba. -Każdy kogoś szuka, proszę pana. A to dość specjalne wymagania. - Pozwoliła sobie się odgryźć, choć po chwili zauważyła w oczach nieznajomego coś, co sprawiło, że zupełnie zmieniła front. -Ze względu na renowację nie przyjmujemy raczej gości, choć ostatnio błąkał się tu jeden chłopak. Nie jestem pewna, czy pasował do tego opisu, ale na pewno był młody. - Powiedziała z lekkim zamyśleniem, zastanawiając się, czy osoba, którą odprawiła wtedy z kwitkiem, mogła być tą samą, której szukał. -Z tego co wiem, nie opuścił wyspy, ale nie mam dokładnych informacji, gdzie się znajduje. Miejsca tu niewiele, jeśli faktycznie gdzieś jest, to raczej nie będzie problemu, żeby go znaleźć. - Dodała jeszcze, gestem ręki wskazując na okolicę, jakby chciała podkreślić, że wyspa naprawdę jest malutka a przeszukanie jej to kwestia maksymalnie kilku godzin.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nawet nie zwracał uwagi na żółwie, które równie dobrze mógłby podeptać, gdyby tylko stanęły na jego drodze do celu, ale jednak starał się jak mógł, aby wypaść w rozmowie z nieznajomą korzystnie. Na tyle korzystnie, by ta udzieliła mu niezbędnych informacji. Nie oczekiwał uprzejmości, kurtuazyjnych gestów, ale odpowiedzi, dlatego zmarszczył brwi, kiedy tylko poczuł, że jest przez kobietę zbywany. - Specjalnie wymagania dla specjalnej osoby. – Próbował ją przekonać nadal, pokazując że nie da tak łatwo za wygraną, a chociaż początkowo wyczuwał bijącą od nieznajomej niechęć, z czasem miał wrażenie, że jego upór rośnie, a jej łagodnieje. – Młody… to na pewno on… mam nadzieję, że to on. – Mruknął w odpowiedzi, łapiąc się na tym, że kompletnie zatonął we wspólnych wspomnieniach. Kurwa, tak bardzo mu go brakowało, nawet jeżeli nie chciał tego na głos przyznać. – Gdzieś jest, jest dla mnie ważny. – Przyznał, niejako w geście wdzięczności za współpracę, której prawdopodobnie nie mógł od lokalnej mieszkanki wymagać. – Rozstałem się z nim, ale martwię o niego… właściwie, to nadal chcę z nim być. Co powinienem mu powiedzieć? – Zapytał nagle nieznajomej, niespodziewanie nawet dla samego siebie, a jednak zależało mu na tym, żeby… sam nie umiał tego nazwać… żeby wszystko było w porządku? Żeby nie spieprzył po raz kolejny czegoś, co zaczynało nabierać sensu?
Cóż ona nie miała zamiaru walczyć z własnym charakterem i zachowywała się zgodnie z własną naturą. Nie działały na nią jego flirciarskie gesty, bo kompletnie nie interesowały ją mężczyźni. Dlatego też nie miała problemu by stawiać sprawę jasno. -Powiedziałam, co powiedziałam. - Odparła sucho, nie wiedząc, za kogo ten mężczyzna się uważa, ale zdecydowanie nie należał do rady magów z okolicy, co sprawiało, że nie miał tutaj żadnych przywilejów. Słuchała kolejnych słów, a jej postawa jasno wyrażała współczucie i troskę. Jeśli faktycznie mówili o tym samym chłopaku, sytuacja nieco jej się wyklarowała. -Nie rozumiem. - Przyznała, gdy ten wyjaśnił jej nieco kontekstu i powód, dla którego szukał nastolatka. Nie chciała go jednak zostawić bez odpowiedzi. -Jeśli naprawdę jesteście dla siebie ważni, odpowiednie słowa same się znajdą. Ważne, żeby wypływały z serca. Rozum wbrew pozorom potrafi płatać figle. - Powiedziała, głaszcząc czule żółwia po pyszczku. Widać było, że ma z nim niesamowitą więź. -Jeśli na Pana czeka, zapewne lokalni ludzie coś wiedzą, choć raczej by to do mnie dotarło. W innym przypadku warto zaufać zwierzętom, mają niesamowitą naturę i empatię. - Poradziła Salazarowi, patrząc mu prosto w oczy, jakby chciała wyczytać, czy jest godzien tak intymnej więzi z lokalną fauną.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Niezwykle ciekawe spotkanie, dwóch zupełnie przeciwnych sobie charakterów, a jednak tym razem to Meksykanin musiał ustąpić pod naporem oschłego tonu kobiety i jej niebywałego przywiązania do panujących na wyspie reguł. Paco prędko zdał sobie sprawę z tego, że nie zdoła nieznajomej przekupić, dlatego zdecydował się postawić na szczerość, wyjawiając jej zarazem nieco więcej szczegółów dotyczących prowadzonych na szeroką skalę poszukiwań. Potrzebował odpowiedzi, toteż podszedł do mieszkanki Funi-Nidhi zdecydowanie przychylniej, co zresztą chyba zaprocentowało. Wydawało mu się bowiem, że spostrzegł malującą się na twarzy dziewczęcia troskę. - Czasami ja sam nie rozumiem… – Westchnął ciężko, siląc się jednak na subtelny uśmiech, kiedy zrozumiał, że kobieta wcale nie jest nastawiona do niego wrogo. – Brzmi łatwo, choć w rzeczywistości wcale tak nie jest. Spróbuję. – Nie zignorował rad nieznajomej, acz akurat ta związana z zaufaniem tutejszym zwierzętom wprawiła go w niemałe osłupienie. Nie odmawiał żółwiom naturalności i empatii, ale nie widział jak głaskanie ich skorupy miałoby pomóc mu w odnalezieniu Maximilian. – Nie wiem co to znaczy. Mam podążać za nimi? – Skinieniem głowy wskazał na jednego z powolnych gadów, w międzyczasie rozglądał się już jednak wokoło za znajomą sylwetką ukochanego.
Zmiana postawy mężczyzny na bardziej szczerą zdecydowanie wpłynęła na jego korzyść. Kobieta zdecydowanie wolała towarzystwo zwierząt właśnie dlatego, że były one pozbawione obłudy, którą wiele ludzi posługiwało się na co dzień. Czy rozumiała jego podejście? Nadal nie. Wręcz miała wrażenie, że nieznajomy jest w tym bardziej zagubiony niż ona sama, a to przecież on pojawił się tutaj z jasnym celem. A może to czego naprawdę szukał, wcale nie było tak oczywiste.... -Jest prostsze niż się wydaje. - Posłała mu ciepły uśmiech. Dla niej podążanie za sercem było jak oddychanie, ale niestety wiele osób, które znała, nosiło w sobie zbyt wiele obaw i odrzucało głos uczuć na rzecz czegoś, czego kompletnie nie potrafiła już zrozumieć. -Absolutnie. - Zachichotała cicho, bo wydawało jej się to absurdalne. -A na pewno nie za nim. Żółwie nie wychodzą na ląd, a nawet gdyby, zajęłoby to lata, zanim gdziekolwiek byście dotarli. - Wizja mężczyzny podążającego za żółwiem wydała jej się niezwykle zabawna. -Chodziło mi o obserwowanie zachowań tych zwierząt, które są na wyspie. One zawsze wiedzą, gdzie znajduje się intruz, czy w którym miejscu potrzebna jest pomoc. W razie czego będę tutaj do wieczora, gdyby potrzebował Pan jakiejś rady. - Wyjaśniła, bo nawet jakby chciała, nie mogła porzucić teraz wszystkiego i pomóc mu w poszukiwaniach. Miała swoje obowiązki, które były dla niej największym priorytetem.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Prawdopodobnie nie nazwałby siebie samego obłudnym, ale nie mógł jednocześnie zaprzeczyć temu, że nie zawsze mówił prawdę, manipulował ludźmi zależnie od potrzeb, a i wyjątkowo często na jego twarzy gościł nieszczery uśmiech. Nie był jednak jedynym, który uciekał się do podobnych praktyk. Właściwie wszyscy, z którymi się spotykał po części grali, i to nie ograniczając się do jednej tylko maski. Ludzie już tacy byli, więc może i mieszkanka wyspy miała rację, otaczając się zdecydowanie bardziej naturalnymi i empatycznymi zwierzętami. Nie wiedział, co kobieta o nim pomyślała, ale rzeczywiście czuł się zagubiony, prawdopodobnie nie mniej niż jego młodszy, ukochany uciekinier. Tak, w pewnym sensie odetchnął ulgą, kiedy dowiedział się, że po Funi-Nidhi kręci się ktoś pasujący do jego rysopisu, ale to nie oznaczało, że przestał obawiać się samej rozmowy z Maximilianem. Nadal nie miał pojęcia jak zacząć, ani co powinien mu powiedzieć. Ciepły uśmiech nieznajomej, o dziwo, podziałał jednak na niego kojąco. – Chciałbym, żeby tak było. Mam nadzieję… – Pokiwał zgodnie, marszcząc brwi w chwili, w której uświadomił sobie, że niepotrzebnie potraktował słowa przypadkowej doradczyni jako głęboką, niezrozumiałą metaforę. - Może i jestem spostrzegawczy, ale wydaje mi się, że to raczej mnie uznają za większego intruza niż jego. – Zaśmiał się pod nosem, skinieniem głowy dziękując jednak panience za pomoc. – Spróbuję się jakoś z nimi dogadać. – Dodał zaraz, unosząc lekko kącik ust, zanim na dobre pożegnał się z przyjaciółką żółwi, wędrując w głąb niewielkiej wyspy, licząc na rychłe spotkanie z Maximilianem.
To, że inni zachowywali się podobnie nie usprawiedliwiało mężczyzny w oczach mieszkanki Malediwskiej wyspy. Wręcz przeciwnie sprawiało, że tylko jeszcze bardziej traciła wiarę w ludzkość. Tutaj społeczeństwo żyło i zachowywało się zupełnie inaczej. Oczywiście, były wyjątki, ale mało kto czuł potrzebę manipulacji innymi, w tym kawałku raju na ziemi. -Za dużo Pan myśli. - Odparła, jednym zdaniem podsumowując wszystko to, co w tej chwili myślała o jego postawie. Może to ona była dziwna, ale zawsze kierowała się sercem i jak dotąd jej to nie zawiodło. Oczywiście, nie uchroniła się przed bólem i rozczarowaniem, ale ostatecznie wyciągała z tych sytuacji wartościowe lekcje, które uważała za idealną szansę do samorozwoju i nauczkę, by nie popełniać ponownie tych samych błędów. -Wystarczy okazać im szacunek. - Ponownie odparła jednym, celnym zdaniem. Zwierzęta były zdecydowanie mniej skomplikowane od ludzi i jeśli nie zagrażało się im i ich środowisku, nie miały w zwyczaju nastawiać się negatywnie do kogokolwiek. -Trzymam za was kciuki. Niech wyspa dopomoże i przyniesie wam zgodę. - Pozdrowiła go na odchodne, po czym wróciła do opieki nad swoim żółwim przyjacielem w czasie, gdy mężczyzna oddalał się w głąb wyspy. Idąc przed siebie nie miałeś zbyt dużego wyboru ścieżki. Mogłeś pójść w kierunku niewielkiej osady z drugiej strony plaży, lub zapuścić się między roślinność, która porastała jej środek. W pierwszym przypadku napotkałeś na gwar życia codziennego, choć coś w tym nie do końca było naturalne. Wiele osób zebrało się przed chatą uzdrowiciela, a wśród nich kręciły się osoby, które jak najszybciej chciały nieść pomoc wiedząc, jak bardzo czas działa na ich niekorzyść. Jeśli natomiast wybrałeś się w stronę środka wyspy naturalny rytm początkowo zdawał się być niczym nie zakłócony. Wręcz przeciwnie, widziałeś ogromną ilość zwierząt, mniej lub bardziej kolorowych i chętnych do interakcji z jakimkolwiek człowiekiem.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nie szukał usprawiedliwienia, chociaż przede wszystkim dlatego, że w ogóle nie miał głowy do zgłębiania moralnych dylematów, kiedy myślenie całkowicie przesłaniały obawy o Maximiliana i związane z nimi wyrzuty sumienia. Tak, czuł się winny, skoro to właśnie po tym nieszczęsnym popołudniu, które spędził z ukochanym, chłopak zniknął bez śladu, pozostawiając po sobie najcenniejsze rzeczy. Wiedział, że nie jest dobrym kandydatem na partnera, ale to nie oznaczało, że nie dbał o kogoś, kto naprawdę przez ten długi czas stał się niebywale dla niego bliski. – Możliwe, ale gdybym nie analizował wszystkiego dokładnie, niewykluczone, że wcale byśmy ze sobą nie rozmawiali. – Wzruszył delikatnie ramionami, pokazując że nie zależy mu na kłótni. Po prostu każdy kij miał dwa końce, a nawet największa wada mogła niegdyś okazać się zaletą i odwrotnie. Meksykaninowi nie potrzeba było jednak wymiany wielu zdań, by zauważyć, że znacząco się od siebie ze znajomą różnili, zarówno światopoglądem, jak i usposobieniem. - Postaram się ich nie urazić. – Poprzysiągł mieszkance wyspy, przykładając rękę w okolicach serca, acz miał nadzieję, że nie przyjdzie mu mierzyć się z groźniejszymi gatunkami niżeli powolne, dość bezpieczne żółwie. Ostatnie nasze spotkanie na Malediwach raczej dalekie było od zgody. Przeszło Salazarowi przez myśl tuż po pozdrowieniu kobiety. Mimo to uśmiechnął się lekko, skinieniem głowy dziękując za życzenia, zanim wreszcie powędrował w głąb wyspy w poszukiwaniu zaginionego mistrza eliksirów. Niby Funi-Nidhi nie szczyciła się ogromnym terenem, a i tak nie był pewien, gdzie powinien najpierw się udać. Starał się obserwować zachowanie zwierząt, spostrzec w nim ewentualne nieprawidłowości, ale powiedzmy sobie uczciwie, doktoratu z behawioryzmu tutejszej fauny nie odebrał, a w konsekwencji postanowił najpierw odwiedzić pobliską osadę i wypytać tubylców czy nie widzieli czasem kogoś przypominającego Maximiliana. Nie zdążył jednak nawet przeprowadzić sensownego dochodzenia, kiedy do jego uszu dotarły głośniejsze, niespokojne rozmowy, a przed oczami wyrósł obraz tłoczącego się obok uzdrowicielskiej chaty tłumu. Nie powinno chyba dziwić, że przecisnął się przez niego ramionami, w duchu modląc się aby ofiarą tutejszych gapiów nie okazał się przypadkiem jego ukochany.
Wiele ludzi patrzyło na Ciebie z wyrzutem i oburzeniem, gdy pchałeś się przez tłum. Na szczęście Twoje modlitwy zostały wysłuchane. Ci, którzy wzbudzali takie zainteresowanie na pewno nie byli Maxem. -Panie, co Pan robisz? To moja żona, wynoś się! - Odezwał się jeden z mężczyzn, odpychając Cię jak najdalej od lokalnego uzdrowiciela, by ponownie zająć miejsce obok swojej ukochanej, która wyraźnie cierpiała. Bez względu na charyzmę i nachalność, nikt ze zgromadzonych tutaj nie chciał z Tobą rozmawiać, jasno wskazując, że mają większe problemy na głowie niż pogawędki z jakimś cudzoziemcem.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Przepchnął się barkami przez tłum oburzonych jego napastliwym zachowaniem gapiów, nieszczególnie przejmując się zdaniem zebranej wokół uzdrowicielskiego przybytku gawiedzi. Zależało mu wyłącznie na tym, aby jak najprędzej dostać się do niezidentyfikowanej jeszcze ofiary, choć gdy ujrzał cierpiętniczy grymas na twarzy nieznajomej kobiety, sam skrzywił usta, odczuwając całą mieszankę rozmaitych emocji, od ulgi poczynając, kończąc za to na nietypowym dla siebie współczuciu. Empatia nigdy nie była jego mocną stroną, a jednak tym razem wyjątkowo potrafił wcielić się w sytuację zatroskanego męża, a nawet zareagował zgoła inaczej, niżeli sam mógłby się po sobie spodziewać. – Przepraszam. Pomyliłem się. – Mruknął bowiem, raz jeszcze omiatając spojrzeniem sylwetkę schorowanej. Pierwszy raz od dawna zreflektował się i nie uniósł się dumą, gotowy odwdzięczyć się ciosem komuś, kto śmiał go bezpardonowo od siebie odepchnąć. Jakkolwiek jednak ucieszył się, że to on pochylał się właśnie nad ciałem Maximiliana, modląc się do malediwskich bogów o dużo zdrowia dla chłopaka, tak nadal czuł się całkowicie zagubiony i pragnął zrobić wszystko, żeby odnaleźć ukochanego. Denerwowało go to, że nikt nie chce z nim rozmawiać ani wspomóc w poszukiwaniach, ale nawet jeżeli miał przeczesać każdy skrawek wyspy, nie zamierzał się poddać. Ponownie przecisnął się więc przez grono mieszkańców, acz mniej nachalnie niż ostatnio, udając się w głąb dżungli. Miał nadzieję, że naprawdę tutejsza zwierzyna wskaże mu właściwą drogę i że w końcu będzie mógł spotkać się z tym, którego wcale nie chciał zostawiać samego.
Wiele się działo na tej pozornie cichej wyspie. Najpierw opiekunka żółwi, teraz zamieszanie przed chatą uzdrowiciela... To wszystko zdawało się być jakimś nieśmiesznym żartem od świata w momencie, gdzie prawdopodobnie każda chwila była ważna. Najgorsze, że mimo wszystko nie mogłeś mieć pewności, że Solberg się tutaj znajdował. Jakby nie było, kobieta mogła się mylić. Idąc przez dżunglę, początkowo wszystko zdawało się być w jak największym porządku, ale nagle zdałeś sobie sprawę, że wokół Ciebie zapanowała nienaturalna cisza. Żadnego świergotania ptaków, czy też codziennych odgłosów życia. Kompletnie nic. Zapuszczając się dalej w końcu natrafiłeś na cokolwiek. Zobaczyłeś między roślinnością coś, co wyglądało na zniszczony, czy też po prostu niedbale zrobiony szałas, z którego wystawały nienaturalnie długie, tak dobrze Ci znane kończyny.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Zdecydowanie był to nieśmieszny żart, ale Paco starał się nie zwracać uwagi na przeciwności losu, zwłaszcza kiedy to czas zdawał się najgroźniejszym przeciwnikiem, a marnowanie choćby chwili na narzekanie czy wdawanie się w niepotrzebne dyskusje z zebranym przed uzdrowicielską chatą tłumem gapiów, mogło kosztować o wiele więcej niżeli skołatane nerwy zdeterminowanego w dążeniu do celu Meksykanina. Czy powinien ufać opiekunce żółwi? Nie miał pojęcia, ale i tak dotychczas nie udało mu się natrafić na bardziej przekonujący trop, a to oznaczało, że zamierzał przetrzepać całą tę pieprzoną wyspę i podnieść każdy, nawet najdrobniejszy kamień, jeżeli tylko miało go to przybliżyć do znalezienia ukochanego. Próbował więc oderwać się myślami od wydarzeń, których uświadczył w centrum wioski, zamiast tego podążając śladami zwierząt, dokładnie tak jak poradziła mu lokalna mieszkanka. Początkowo nie do końca wierzył, że tutejsza fauna rzeczywiście poczyni mu za drogowskaz, ale w końcu wesoły świergot ptaków, a także inne szelesty i odgłosy świadczące o bytności egzotycznych stworzeń ucichły, a Morales jeszcze czujniej zaczął rozglądać się po okolicy, wypatrując w oddali niedbale wykonany szałas. Niewiele myśląc, podbiegł do znaleziska, po chwili dostrzegając również długie nogi wysokiego, postawnego partnera, którego najchętniej od razu wyciągnąłby na zewnątrz. Nie wiedział jednak czy to rozsądne posunięcie, dlatego zdecydował się samemu wgramolić do środka, sprawdzając czy z chłopakiem aby na pewno wszystko w porządku. – Felix. – Zagadnął również dość głośno, stanowczo potrząsając jego ramię.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Świergotanie ptaków, czy też nie, za bardzo Maxa nie obchodziło. Nie dlatego, że miał jakąś specjalną relację ze zwierzętami, czy też nimi gardził, ale dlatego, że po prostu świat zewnętrzny do niego nie docierał. Wiele zdążyło się wydarzyć, od kiedy opuścił Szkocję, z czego praktycznie mało co w ogóle pamiętał. Jakoś jednak trafił właśnie tutaj, na wyspę snów, co zdawało się być niesamowicie ironiczne patrząc na fakt, jak bardzo nie lubił oddawać się tej czynności poza zaufanym miejscem, gdzie nad łóżkiem znajdował się magiczny przedmiot, zapewniający mu spokojną noc. W chwili obecnej mogło się wydawać, że mimo wszystko chłopak jakoś znalazł spokój. Przynajmniej można by wysnuć taki wniosek, gdyby nie bałagan, jaki panował we wnętrzu tego niewielkiego szałasu. Sam Max sprawiał wrażenie, że nawet nie zauważył, że ktokolwiek tu do niego dołączył. leżał na boku, twarzą do ściany szałasu, jakby nic się nie zmieniło.
Paco:
Rzuć k6. Wynik parzysty oznacza, że nadziałeś się na przedmiot mugolski, wynik nieparzysty - magiczny.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Potrząśnięcie chłopaka za ramię niewiele dało, dlatego nauczony doświadczeniem rozejrzał się po wnętrzu szałasu w poszukiwaniu jakichkolwiek śladów środków bądź eliksirów odurzających, choć jedyne na co natrafił to leżąca nieopodal różdżka. Póki co nie zastanawiał się jednak do czego była Maximilianowi potrzebna. Przeciwnie, nawet po nią nie chwycił, zamiast tego ponownie zbliżając się do nastoletniego uciekiniera, tym razem zdecydowanie mocniej przekręcając go na wznak, żeby moc przyjrzeć się jego twarzy i sprawdzić czy w ogóle jest przytomny. Nie podobało mu się to, że w ogóle nie zarejestrował jego obecności, a w konsekwencji sięgnął już za pasek spodni, zaciskając palce na rękojeści własnego kawałka tarninowego drewna, w razie potrzeby gotów do ocucenia partnera za pomocą zaklęcia Rennervate. Niby ostatnio nadrobił zaległości w dziedzinie magii uzdrowicielskiej, acz i tak miał nadzieję, że tak drastyczne kroki nie będą konieczne. – Felix, wstawaj. – Rzucił zresztą, ponownie trącając Felixa, jakby tym gestem chciał go zmotywować do współpracy.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Może Max wcale nie był tak głupi, by wybierać się w świat bez różdżki, a może po prostu potrzebował jej z niewyjaśnionych powodów. Ciężko było stwierdzić, gdy dopiero co go odnaleziono, a sam chłopak raczej nie był skory do współpracy, co stało się jasne, po przewróceniu go na plecy. Skóra Solberga miała nienaturalny, choć zdecydowanie bardziej blady niż zdrowy odcień, którego dokładnie nie dało się określić w panującym tu półmroku, kąciki ust chłopaka nosiły na sobie ślady czegoś, a on cały zdawał się być dziwnie chłodny. Mogło by się wydawać, że coś do niego w końcu dotarło, gdy ponownie Paco zawołał jego imię, ale były to płonne nadzieje. Ociężałe powieki Maxa uniosły się z wyraźnym wysiłkiem, na kilka milimetrów, a spod nich wyłoniło się mocno nieobecnie spojrzenie szmaragdowych tęczówek, tak wyraźnych, przez nienaturalnie małe źrenice, jak chyba jeszcze nigdy. Chłopak był jednak za słaby, by jakkolwiek utrzymać oczy otwarte, więc po upływie krótkich, kilku sekund, ponownie wrócił do poprzedniego stanu.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Chociaż mógł przypuszczać, jaki widok zastanie, i tak łamało mu się serce, kiedy patrzył na nienaturalnie bladą skórę ukochanego, którego z oczywistych względów posądził o powrót do używek. Zdawał sobie sprawę z tego, że nie może go winić, że sam po raz kolejny go zawiódł, a jednak i tak cisnęło mu się na usta proste co ty kurwa znowu narobiłeś. Przysunął palec do zabrudzonych ust chłopaka, ale wątpił, by mógł zidentyfikować pozostałość tego, czym się naszprycował, zwłaszcza w tym półmroku. Wyczuł natomiast pod opuszkami bijący od Maximiliana chłód, dlatego nie zastanawiał się dłużej, kierując w jego stronę koniuszek tarninowej różdżki, żeby po raz pierwszy w ekstremalnych warunkach spróbować swoich sił w roli uzdrowiciela, a nie oprawcy. - Calefieri. – Wyszeptał inkantację, żeby w pełni skoncentrować się na stającym, a właściwie leżącym przed nim wyzwaniu. Najpierw zdecydował się ustabilizować temperaturę wyziębionego ciała, a dopiero potem zająć się nieobecnym, zamglonym spojrzeniem szmaragdowych ślepiów. – Rennervate. – Mruknął chwilę później, rzucając kolejne zaklęcie. Miał nadzieję, że uda mu się przywrócić Felixowi świadomość, przynajmniej w części, choć tak naprawdę nie wiedział z czym ma do czynienia. Domyślał się, że jeśli podstawowe czary nie zadziałają, będzie zmuszony zabezpieczyć ledwie kontaktującego nastolatka przed podróżą i zaryzykować przeniesieniem go tam, gdzie zajmą się nim profesjonaliści. Starał się zachować zimną krew i spokój, ale co rusz z jego ust uwalniało się kolejne hiszpańskie przekleństwo. Może powinien teleportować ich już teraz?
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Identyfikowanie substancji nie byłoby najbardziej przyjemne, bo najprawdopodobniej były to po prostu wymiociny nastolatka. Co prawda wprawny laborant wyczytałby z nich wystarczająco wiele, ale to również wymagało czasu. Wychłodzone ciało powoli odzyskiwało temperaturę dzięki zaklęciu, choć z powrotem świadomości było już nieco gorzej. Zaklęcie nie działało na tego typu przypadki szczególnie, że poprzez podziurawione i poszarpane ubrania wciąż sączyła się krew. Starsze i świeższe rany mogły kryć się przed spojrzeniem Salazara w panującym w szałasie półmroku, ale zdecydowanie nie pomagały w ogarnięciu Maximiliana i przywróceniu go do pełnej sprawności. Spierzchnięte usta rozchyliły się nieco szerzej, ale żadne słowa nie opuściły krtani młodego eliksirowara. Był bezwładny i kompletnie odcięty od kontaktu ze światem zewnętrznym.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
- Mierda. – Warknął jeszcze głośniej niż dotychczas, kiedy zorientował się, że jego niezbyt zaawansowane zaklęcia na niewiele się zdadzą. Przeklinał również siebie w duchu za to, że na wszelki wypadek nie zabrał choćby jednej fiolki eliksiru wiggenowego. Cóż, w pośpiechy najczęściej popełniało się błędy. Kusiło go, by spróbować jeszcze raz, ale czuł że każda minuta jego nieudolnych starań jest na wagę złota, dlatego musiał zmienić podejście, opierając się na doświadczeniu bardziej wykwalifikowanych czarodziejów. – Kinetosis. – Rzucił pierwsze z zaklęć, starając się jakkolwiek załagodzić skutki teleportacji. – Lenta Collum. – Postanowił również otulić kark Maximiliana zieloną naroślą, obawiając się że w tak bezwładnym stanie chłopak mógłby go skręcić. Dopiero po tak poczynionych przygotowaniach chwycił ramiona chłopaka, obejmując nimi swoją szyję i aportował się wraz z nim do wioski, starając się jak najszybciej zanieść go do lokalnego uzdrowiciela. Nie było to wcale takie proste, wszak nieprzytomny Felix swoje ważył, ale Paco niesiony adrenaliną po prostu na to nie zważał. - Potrzebuję pomocy. Nie wiem co zjadł albo wypił. – Zagadnął do mężczyzny błagalnym tonem, zdając sobie sprawę z tego, że nie wywarł na mieszkańcach wyspy najkorzystniejszego pierwszego wrażenia. Nie chodziło jednak o niego, a o młodziutkiego chłopaka, który wyglądał naprawdę koszmarnie, i to nie tylko z powodu nieobecnego spojrzenia, ale również sączącej się z poranionego ciała krwi.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Max nie miał za wiele do powiedzenia w tym stanie, więc przynajmniej nie przeszkadzał, choć bezwład ciała też nie ułatwiał za wiele. Nie wiedział, gdzie jest, z kim, ani gdzie się wybiera. Ba, prawdę mówiąc, pewnie nie był nawet świadomy, że ogarnął sobie coś na kształt szałasu, którym tylko zaśmiecił tutejszą dżunglę. Może, gdyby hamaki nie podlegały teraz renowacji, wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej, a może skorzystałby z ich magii i zniknął jeszcze gdzieś indziej. Tego nikt nie potrafił już teraz powiedzieć. Dość nieprzychylne spojrzenia od razu się zmieniły w takie, pełne współczucia, gdy tylko mieszkańcy wioski zobaczyli nieprzytomnego nastolatka na ramionach mężczyzny. Rozsunęli się nawet, robiąc przejście do szamana, który oderwał się od kolejnych pacjentów, by spojrzeć na przybysza, który, co było oczywiste, wymagał natychmiastowej opieki medycznej. -Połóż go Pan tutaj. Zajmę się nim na tyle, byście mogli opuścić wyspę i udać się do szpitala, niestety nie mogę go tu za długo trzymać, mam roboty po czubek głowy, przez ostatnie wypadki z Aurelią.... - Mówił, nie tracąc jednak ani minuty. Od razu zaczął przygotowywać rośliny i mikstury, którymi następnie opatrywał krwawiące rany, a jeden z asystentów, którzy akurat nie zajmowali się reszta poszkodowanych, próbowała usunąć toksyny z krwioobiegu Maximiliana. -Umiesz Pan w świstoklik?- Zapytał szaman, przykładając palmowe liście do jednej z krwawiących ran i smarując to wszystko magiczną maścią, by po chwili szkarłatna posoka przestała się sączyć, a delikatna błonka zaczęła zwiastować zrastanie się urazu. -Złamane kości naprawicie już u siebie. Podróż przeżyje, jak tylko przywrócimy mu odpowiednie krążenie i zatamujemy krwotoki... - Mówił dalej, a gdy wszystko już przygotował, oddał opiekę nad Maxem swoim asystentom, a sam powrócił do poszkodowanych przez tutejszą faunę.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Tak jak nie tak dawno temu nie przywiązywał szczególnej wagi do nieprzychylnych spojrzeń, tak i teraz nie oczekiwał od mieszkańców wioski współczucia, chociaż skłamałby mówiąc, że nie jest im wdzięczny za pomoc, której Maximilian potrzebował w trybie natychmiastowym. Meksykanin nie potrafił wyleczyć go sam, a szczęściem w nieszczęściu nie był arogancki na tyle, żeby podejmować kolejne nieskuteczne próby rzucania gówno wartych zaklęć, kiedy nieopodal można było znaleźć kogoś szczycącego się wypracowanymi przez lata kompetencjami. Kogoś, kto naprawdę mógł nastolatkowi pomóc. Położył ostrożnie ukochanego przed obliczem wyspiarskiego szamana, przyglądając się działaniom medyków. Nie chciał im przeszkadzać, ale znajoma nazwa zasłyszana z ust mężczyzny nie pozwalała mu trwać w milczeniu. – Aurelią? Czym jest ta cała Aurelia? – Musiał zapytać, nie tylko z czystej ciekawości. Po prostu chciał dowiedzieć się, nad czym Felix tak długo pracował i dlaczego zależało mu na odnalezieniu… no właśnie, nie miał nawet pojęcia czego. – Oczywiście, świstoklik to nie problem. – Potwierdził skinieniem głowy, upatrując już przedmiotu, który mógłby przemienić w narzędzie służące do dalszej podróży, a kiedy tylko uporał się z transmutacyjnym zaklęciem, znów przystanął nad Maximilianem, delikatnie gładząc kciukiem jego policzek. - Co mu jest? Co się stało? – Mruknął również po dłuższej chwili milczenia do szamańskich asystentów, mając nadzieję choćby na zwięzłe wyjaśnienia. Zastanawiał się też czy ktokolwiek widział, co chłopak tutaj robił, czy raczej mógł liczyć jedynie na postawioną „na sucho” diagnozę.