Niewielki domek na obrzeżach Hogsmeade. Z kamienia, obrośnięty bluszczem, przylega do niego niewielki ogródek, który w niezbyt atrakcyjny sposób zarasta chwastami. Jedna duża izba połączona z kuchnią, dwie sypialnie, jedna dla Mormiji, druga przeznaczona dla jej synka. Prosta łazienka, spiżarnia i zejście do zimnej piwnicy. Wszędzie prócz bibelotów kobiety można napotkać zabawki jej synka.
Zaraz po tym, ja weszli do domu, Mormija zostawiła Regisa w salonie, po czym sama zniknęła w dziecięcym pokoju, gdzie ułożyła synka spać. W pokoju był lekki nieporządek, meble wyglądały w sumie jakby do siebie nie pasowały, ale miało to swój urok. Na ścianach wisiało wiele obrazów, a na półkach było sporo ozdób, wazoników, ramek ze zdjęciami. Po chwili kobieta wróciła. - Głodny? - Zapytała i poszła w stronę kolejnych drzwi, za którymi była kuchnia. Gestem pokazała by Regis szedł za nią. Zaproponowała mu krzesło, potem podała kieliszek do którego wlała nieco nalewki. Nic nie powiedziała, tylko się uśmiechnęła.
Regis usiadł na kanapie znajdującej się w salonie i jakby od niechcenia zaczął rozglądać się po pomieszczeniu. Miało ono rzeczywiście pewien urok, ale przecież nie przyszedł tu w celu zaglądania Mormiji we wszelkie kąty. Po prostu chwilowo się nudził. Dlatego z ulgą przyjął fakt, że położenie Rocha do łóżka nie zajęło kobiecie wiele czasu. - Jak wilk - odpowiedział, idąc za Mormiją do kuchni. Gdy już znaleźli się w kuchni, to zajął jedno z krzeseł przy stole. Trochę głupio się czuł z tego powodu, ale tylko na początku. W końcu był gościem, a poza tym lepiej będzie, jak nie będzie przeszkadzał w królestwie Mormiji. I zaczęło mu burczeć w brzuchu, jakby na potwierdzenie jego słów.
Wreszcie wzięła się za szykowanie jedzenia - przewiązała sobie fartuch w biodrach, upięła włosy i przygotowała różdżkę. Normalnie na co dzień nie używa magii przy gotowaniu jednak dziś zrobi wyjątek. Taka pomoc się rpzyda jeśli chce się szybko coś upichcić, a gość jest bardzo głodny. Już po kilku chwilach gotował się makaron a warzywa siekały się w kosteczkę gdy Mormija nucąc pod nosem melodię, która leciała w radiu, szykowała mięso. Wyglądała jakby była w swoim świecie, całkowicie nie zwracając uwagi na wszystko wokoło - tylko ona i gotowanie. Wreszcie do Regisa dotarł zapach podsmażanej cebulki, soczystego mięsa i sosu pomidorowego. - Już prawie gotowe. - Stwierdziła Mormija wsadzając napełniony półmisek do piekarnika. Cyk cyk, odpowiednie zaklęcie i już lazania się zapieka. Bibliotekarka miała chwilkę przerwy, usiadła więc naprzeciwko Regisa przy stole i sama napiła się swojej domowej nalewki. Czasami miała wrażenie, że jest niesamowicie doskonałą panią domu. Całe szczęście to wrażenie równie szybko znikało co się pojawiało. - Może powinnam otworzyć jadłodajnię, co ty na to? - zapytała, nieco zmęczona. Jednak nie czekała na odpowiedź, gdyż musiała wyjąć z piekarnika lazanię, która jeszcze chwilka a by się spaliła. A tak - była prawie idealna. Podała mężczyźnie porcję makaronu i sama sobie nałożyła niewiele. Gestem, zachęciła gajowego do tego by spróbował.
Zapachy, jakie wydzielały się ze składników odpowiednio przygotowywanych przez Mormiję tylko zachęcały do spróbowania jej potraw. Nęciły, kusiły. I sprawiały, że Regis stawał się jeszcze bardziej głodny. Jeśli można było być jeszcze bardziej, niż on teraz był. Kiszki mu tak marsza grały, że jeszcze chwila i zjadłby konia z kopytami, tylko po to, aby przestać odczuwać głód. Nawet nie raczył się nalewką Mormiji, picie na pusty żołądek nie było dobrym rozwiązaniem, o czym zdążył się już nieraz przekonać. - Jak chcesz - wymamrotał odpowiedź na pytanie Mormiji. Nie było to zachowanie godne arystokraty, ale co zrobić. Głodny człowiek to zły człowiek. A zapachy podrażniające jego receptory węchowe w niczym nie pomagały. A tylko wzmagały głód. Kobieta nie musiała go długo namawiać do jedzenia, nałożył sobie dużą porcję lazanii i pałaszował ją szybciutko, pomrukując z zachwytem. Głodny człowiek zje wszystko.
Sama Mormija skubnęła tylko kilka kęsów swojej lazanii. Tak naprawdę większą przyjemność sprawiało jej to, że danie smakuje Regisowi i to on się nim zajada – sama mogła nawet nic do ust nie włożyć. - No, widzę, ze ci smakowało… - powiedziała w końcu, gdy mężczyzna skończył jeść. Wstała i zabrała talerze ze stołu, stawiając je na blacie koło zlewozmywaka. Rzuciła proste zaklęcie i już po chwili zostały zmyte. Sama kobieta chwilę stała jeszcze przy aneksie, z rękami założonymi na piersiach, wpatrując się w mężczyznę. W tle leciała jakaś audycja w radiu. - Ale bym chciała, żeby było tak normalnie na co dzień. – powiedziała wreszcie, ruszając się z miejsc.a Podeszła do Regisa i pochyliła się nad nim. Ucałowała go w czoło. - Dzięki.
Regis nawet nie wiedział, kiedy jego talerz był pusty. Dawno się tak nie najadł, naprawdę. A lazania... niebo w gębie, palce lizać... Mogłabym wymieniać dziesiątki innych epitetów i metafor, by oddać sens, jednak i tak to byłoby za mało. - Naucz mnie tak gotować - poprosił. I co z tego, że to niby mężczyźni byli lepszymi kucharzami, na pewno nie on! Umiał tylko kilka prostych rzeczy, ale na przykład taka lazania była już poza zasięgiem jego teraźniejszych możliwości. Nie miał pojęcia, dlaczego Mormija się tak w niego wpatrywała, ale teraz liczyło się to, że miał pełny brzuszek. - Przecież wiesz, że z tobą nie zamieszkam, nie mogę - odparł grzecznie. Może i chciał, ale nie mógł, jako gajowy musiał mieszkać w swojej chatce, poza tym nie chciał, żeby rozniosły się plotki, że niby on i Mormija byli razem, co to, to nie. - I to ja powinienem dziękować - dodał, ujmując dłonie kobiety.
Mormiji wydawało się, ze Regis raczej nie dziękuje tylko i wyłącznie za lazanię. A może to ona nie chciała, żeby tylko za to dziękował? Strasznie dziwnie się czuła myśląc o Regisie, sama nie wiedziała jak go traktować. Jest jej bliski, nawet bardzo, ale nie potrafi sprecyzować –czy jak brat czy kochanek, którym nigdy nie był? Dobrze wiedziała, ze on nie może u niej zamieszkać i to z wielu powodów. Raz, miał pracę, która wymagała ciągłej obecności w Hogwarcie. Dwa, co ludzie powiedzą, trzy, co ONA powie, cztery – tak właściwie to wszystko było temu przeciwne i ciągle udowadniało jej, ze to bez sensu. Tak bez sensu jak się sama czuła całymi dniami nie umiejąc sobie znaleźć miejsca po tym wszystkim co się jej przytrafiło w życiu. Może dlatego ciągle popełniała głupie błędy – takie jak ten. Pochyliła się jeszcze raz nad nim i ponownie go ucałowała, jednak tym razem w usta. Najpierw był to po prostu przyjacielski buziak, jednak w ułamku sekundy zmienił się w bardziej namiętny pocałunek, który w ogóle nie powinien mieć miejsca.
Regis jak do tej pory miał jasno przyjęte, że Mormija to jest tylko i wyłącznie przyjaciółka, tym bardziej, że przecież żywił takie, a nie inne uczucia do Naleigh. Jednak powoli zaczynał się zastanawiać, czy ta pogoń za króliczkiem ma sens. Bo może być tak, że nigdy go nie złapie i padnie ze zmęczenia. Może lepiej zaprzestać tego i znaleźć kogoś bardziej dostępnego, łatwiejszego do zdobycia. Substytut, zamiennik. Ale coś za coś, nie można mieć wszystkiego. Naleigh? Miał się martwić, co powie Naleigh? Nie był z nią, nie byli w związku, poza tym był dorosłym mężczyzną. Nie mogła mu mówić, co ma robić. Błędy się zdarzają i choć ludzie powinni się na nich uczyć, to zbyt rzadko się to zdarzało. Regis nie spodziewał się tego po Mormiji. Ale też nie spodziewał się swojej reakcji. Mianowicie zaczął oddawać pocałunki. Ale w końcu był facetem, który by nie skorzystał z okazji?
Gdyby Mormija rozsądnie teraz myślała, przerwała by to wszystko, wyrzuciła Regisa z domu, a sam by się zaszyła się u siebie na kilka miesięcy by tylko unikać gajowego. Gdyby pojawił się chociaż cień rozsądku to kobieta poczułaby paraliżujący wstyd. Jednak głos sumienia i logicznego myślenia gdzieś zamilkł, gdy to sam Regis zaczął odwzajemniać pocałunki kobiety. Ta zaś uznała, że może w to wszystko brnąć dalej. Mormija usiadła okrakiem na mężczyźnie. Dalej go całowała i wtulała w jego ciało. Nic nie mówiła, ani słowa, może coś ją upominało, by się sprzeciwić temu wszystkiemu, ale coś to zagłuszało. W pewnym momencie oderwała się od mężczyzny i patrząc mu prosto w oczy zaczęła rozpinać guziki swojej bluzki. Po chwili pokazała swoje piersi wciśnięte z biały, prosty biustonosz, który może nawet nie pasował do całego stroju kobiety. Gdy zrzuciła z siebie bawełnianą koszulową bluzkę ponownie ucałowała Regisa.
Oboje powinni trzeźwo myśleć. Ale nie myśleli, skoro znaleźli się w takiej, a nie innej sytuacji. Regisowi przemknęło przez myśl, że nie powinien tego robić, że byli przyjaciółmi i nimi powinni byli zostać. Ale to była tylko chwila, moment, przyjemność zagłuszyła wszelkie wątpliwości. A szybko w myśleniu mózg zastąpiła inna część ciała. I nie był to żołądek. Odwzajemniał pocałunki i obejmował Mormiję, skupiając się na tym, co się z nimi działo. A potem, gdy odsunęła się od niego, starał się nie myśleć, że robili to w kuchni jej domu, że nie byli w tym domu sami. Starał się skupić na niej i tylko na niej. I w końcu mu się to udało, zresztą było mu łatwiej, kiedy zobaczył jej piersi, zakryte częściowo biustonoszem, którego kolor nie przeszkadzał mu. Normalny. Objął znowu Mormiję i całował, w międzyczasie próbując rozpiąć jej stanik, jednak podniecenie sprawiało, że ciężko było mu tego dokonać.
Wszystko działo się tak szybko, jednocześnie każda sekunda się dłużyła w nieskończoność. Po kilku próbach Regis ściągnął kobiecie stanik, a ta w żadnym wypadku się nie krępowała. Tak naprawdę obojgu puściły hamulce i już po chwili leżeli razem na podłodze miedzy krzesłami a stołek kuchennym. Kochali się, nie zwracając już zupełnie na nic uwagi. W tym momencie nic nie miało znaczenia, a rozsądek dawno zniknął wygoniony przez libido obojga. Dwoje dorosłych ludzi a całkowicie dali się ponieść – po co? Chyba tylko by jeszcze bardziej pokomplikować sobie życie, o którym raczej w tym momencie nie myśleli. Mormija ponownie poczuła się jakby miała lat osiemnaście i kryła się ze swoją miłością przed matką, która w każdej chwili może wrócić do domu. Pierwsze związki, poważne relacje i błędne decyzje – ona się nigdy na błędach nie nauczy. Gdy już oboje opadli na zimną posadzkę, spoceni i drżący dalej, pierwszą myślą jaka się pojawiła w głowie kobiety, to strach, ze Regis zaraz wyjdzie. Że uzna, ze to wszystko nie powinno się stać i ucieknie. Sama dobrze wiedziała, że nie powinni się do tego posunąć, ale ostatnie czego teraz chciała to zostać sama. Leżała i milczała, wpatrzona w kuchenny sufit, całkiem naga.
Po co? Regis sam nie wiedział, po co. Właśnie chyba tylko po to, żeby utrudnić sobie już i tak pokręcone życie. Jakby nie mieli już problemów, które wydawały się problemami nie do rozwiązania. Jakby los nie dawał im ciągle kopniaków w tyłek. I na co to wszystko, po co? Po to, żeby pozbyć się frustracji? Tym tylko mogli je zwiększyć. Regis nie wiedział, co w tym momencie zrobić. Żadne wyjście z tej sytuacji nie było dobrym, co jedne, to gorsze. Gdyby wyszedł i zostawił Mormiję samą, po tym, wyszedłby na chama, na prostaka. Na kogoś, kto wykorzystuje słabość kobiety. A nie chciał tak wyglądać w w jej oczach. Wiedział też, że żadne słowa nie byłyby odpowiednie, ale z drugiej strony trzeba było przerwać tę nieznośną ciszę. I też musiał coś zrobić, bo zrobiło się zbyt zimno. Obrócił się tak, by widzieć twarz Mormiji. - Chodź się ubrać, nie możemy tu tak cały czas leżeć. Mądrze, Regis, bardzo mądrze.
Spojrzał na niego, gdy ten się odwrócił w jej stronę. Nic nie mówiła, a jej twarz nie drgnęła w żaden sposób. Gdy zaś mężczyzna wspomniał o ubraniu się, ta, znowu bez słowa, wstała i wyszła z kuchni. Ot, tak po prostu. Regis mógł usłyszeć otwieranie drzwi a po chwili dźwięk lejącej się wody. Mormija dalej nic nie mówiła. Siedziała po prostu w łazience na brzegu wanny, okryta puchowym szlafrokiem i wpatrywała się w wodę, która przelewała się z kranu do odpływu. Zastawiała się czy się nie utopić. Nie, nie zrobi tego. Zawołała Regisa, by ten do niej przyszedł.
Nie rozumiał. Nie rozumiał kompletnie zachowania Mormiji. No ale nie ma się czemu dziwić, w końcu był facetem o bardzo małym móżdżku. Przecież starał się być miły. I wypaść mądrze, bardzo mądrze. Ale się nie udało. Cóż, Sauveterre, ty zawsze musisz wszystko spieprzyć. Władca bezpiecznej ziemi, dobre sobie, lepiej od niego uciekać, bo tylko będziesz cierpieć. Zapamiętać i stosować się do tego. Ubierał się pospiesznie, mając zamiar wyjść. Zrozumiał to wszystko nie tak, pojął w końcu, że kobieta nie chciała go widzieć i też stosował się do tego. I słyszał szum wody, ale myślał, że Mormija będzie chciała wykąpać się i zmyć z siebie to wszystko, co stało się przed chwilą. I już, już miał nałożyć na siebie płaszcz i wyjść, bez słowa, bez pożegnania. Jednak usłyszał wołanie, którego nie mógł zignorować. Dlatego też pojawił się w łazience i patrzył na Mormije, bez słów, bo znowu nie wiedział, co powiedzieć.
Mormija siedziała na brzegu wanny, w której zaczęła zbierać się woda. Kobieta włożyła jedną nogę w wody. Ale cały czas patrzyła na Regis. - Chcesz o tym pogadać? – zapytała śmiertelnie poważnie. Bibliotekarka wyglądała na zmęczoną i jakby trochę chorą. Chyba doszło do niej, jak głupio oboje postąpili i jak wielu kłopotów sobie teraz narobili. - Zresztą tez możemy udawać, ze nic się nie stało. – stwierdziła odwracając wzrok i wpatrując się w wodę. Zakręciła wodę.
Zmniejszył dystans dzielący go od Mormiji, jednak nie zlikwidował go. I tak dobrze, że nie wygoniła go stąd, nie powiedziała: nie zbliżaj się do mnie więcej, nie chcę cię znać. I sam też nie wyglądał lepiej od niej, ponura mina wyrażała wszystko. Że ich zbliżenie nie powinno dojść do skutku. Ale doszło, trzeba było to przyjąć. I ustalić, co dalej. - Udawanie nic nie da - powiedział. Akurat ten fakt miał swoją racje bytu, jednak to zostało przez niego wypowiedziane takim tonem, że to mogło tylko pogorszyć sytuację. Zrezygnowany podszedł do ściany i oparł się o nią.
- Wiem, że nic nie da. - powiedziała i ponownie spojrzała na Regisa. - Przepraszam. - mruknęła i spuściła głowę. włosy całkowicie zasłoniły jej twarz. Zaczęła pochlipywać, ale nie miała zamiaru zanosić się donośnym płaczem. - Naprawdę przepraszam... - powtórzyła - Wiem, rozumiem... zrozumiem jeśli uznasz, ze musimy się...rozstać? Chyba tak to mogę określić, prawda? Spojrzał na niego swoimi przekrwionymi oczami, policzki miała mokre od płaczu. - Regis, wybacz, proszę, nie chcę cię stracić, jesteś... jesteś moim jedynym przyjacielem.
Początkowo patrzył prosto na Mormiję, jednak zaraz spuścił wzrok i stał tak, zamyślony, opierając się o ścianę. Myślał intensywnie, jak rozwiązać to wszystko, jednak to nie było takie proste, no. Słyszał płacz kobiety, a to tylko go dobijało, że doprowadził ją do tego. - Przestań, nic nie musimy - odparł stanowczo. Odszedł od ściany, podchodząc znowu do Mormiji i przytulił ją do siebie, oferując swoje ramię, by mogła się wypłakać. - Wiem, że nie chcesz, ja... też nie - przyznał się.
Byłby łatwiej gdyby wyszedł i trzasnął drzwiami. Gdyby ją znienawidził i by się już nigdy do siebie nie odzywali. O jakie to by było proste, klarowne i do zrozumienia swym małym rozumkiem! Ale nie, Regis musiał być taki jaki jest. Musiał powiedzieć to wszystko co teraz usłyszała Mormija. Musiało się pokomplikować. Chwilę jeszcze szlochała, kryjąc twarz w dłoniach. Jednak nie mogła tak cały czas siedzieć i użalać się and wszystkim. - Powiedz mi Regis, szczerze. – zaczęła, ale dalej na mężczyznę nie patrząc – Chcesz jej? Kochasz tę dziewczynę, co?
Byłoby łatwiej, ale Regis często wybierał te trudniejsze rozwiązania. Może to było cokolwiek niezrozumiałe, ale on sam siebie często nie rozumiał, czemu też nie ma się co dziwić. Musiał, musiał, a co miał zrobić? Udawanie obojętności jak dotąd nie przyniosło mu nic dobrego, więc może granie w otwarte karty przyniesie lepsze rezultaty. Regis nie odpowiadał na pytanie Mormiji. Nie wiedział, jak. To znaczy, wiedział, co powinien był powiedzieć, jednak to nie odzwierciedlało jego uczuć, już nie. Sam nie wiedział, nie rozumiał, co odczuwał, do kogo. Nigdy nie był dobry w te klocki i dlatego tak to wszystko plątał.
- Może lepiej będzie jak… jak wszystko sobie przemyślisz. – powiedziała cicho i nadzwyczajnie spokojnie – Jak się zastanowisz… jak się oboje nad sobą zastanowimy. Spojrzał na niego zmęczonym wzrokiem, takim pogrążonym w beznadziei. - Nie będę cię już tu trzymać… idź, lepiej będzie jak pójdziesz… lepiej będzie jak na razie się zastanowimy. Oboje, na spokojnie. Bo to wszystko było głupie i bez sensu, a ja nie chcę ci już więcej mieszać.
- Tak, tak będzie lepiej - wymamrotał. Starał się nie słuchać zbytnio jej słów, ignorować to, co bolało, jednak nie dało się tego zrobić ot tak sobie. I tak słyszał wyraźnie to, co mówiła Mormija. Nie mógł zrobić niczego innego, jak tylko to, o co prosiła go kobieta. Zostawił ją więc w łazience, samą, martwiąc się nadal o nią. Wziął swój płaszcz i wyszedł z jej domu.