Jest to zwykle najrzadziej odwiedzany korytarz, raczej dość trudno wpaść tu na tłumy osób. Być może właśnie dlatego, że na tym poziomie zamku, wykładane są przedmioty nie cieszące się wielką popularnością. Liczne witraże w oknach nie przepuszczają wiele światła. Atmosfera jest tu więc dość tajemnicza i spokojna.
UWAGA! W tej lokacji na okres październik/listopad musisz rzucić kostką kiedy tu jesteś, ze względu na wykonane tu zadanie na kółka przez Violettę Strauss.
Zmiana wyglądu lokacji: Pod ścianami porozstawiane zbroje z dyniowymi latarniami halloweenowymi zamiast hełmów. Gęste pajęczyny pod sufitem i w kątach oraz na niektórych elementach stojących na korytarzu. Porozwieszane w powietrzu świece. Znajdujące się gdzieniegdzie łańcuchy będące kajdanami, które przy mocniejszym poruszeniu wiatru uderzają o ścianę, wydając przeraźliwy hałas. część z nich wije się na podłodze i grozi potknięciem.
Rzuć k6:
1 - z każdym twoim ruchem dyniowe głowy mijanych na korytarzu zbroi zdają się z ciebie śmiać i milkną jak tylko spoglądasz za siebie. Towarzyszy ci przez to nieprzyjemne uczucie paranoi i bycia obserwowanym. 2 - olbrzymi pająk zsuwa się z pajęczyn pod sufitem prosto na twoje ramię i zaczyna wędrować po twoim ciele. 3 - Uważaj gdzie chodzisz! Nieumyślnie nadepnąłeś na kafelek, na który ktoś rzucił Tonitrus Esnaro. Jak tylko twoja stopa spoczęła na wyczarowanym glifie z podłogi wystrzeliły elektryczne liny, które rażą cię prądem i paraliżują na krótką chwilę. 4 - potknąłeś się o stary łańcuch, którego kiedyś używano do zamęczania uczniów. Nieszczęśliwie noga ci się w niego zaplątała tak, że upadłeś na kafelki i się potłukłeś. Rozplątując się z łańcucha nawet nie zauważyłeś, że zgubiłeś 10 galeonów. Stratę odnotuj w odpowiednim temacie. 5 - atmosfera Halloween sprawia, że duchy w zamku są dużo bardziej ożywione! Nagle przez ścianę przenika jeden z duchów, który przechodzi przez ciebie. Oblewa cię straszliwa fala zimna, która towarzyszy ci do końca wątku. 6 - coś wyraźnie wystraszyło osobę, która szła korytarzem przed tobą. Do tego stopnia, że zgubiła ona sakiewkę. Jest w niej niewiele pieniędzy, bo tylko 10 galeonów. Możesz je sobie przywłaszczyć lub poszukać ucznia, do którego należy sakiewka. Wówczas twój gest zostanie wynagrodzony przez nauczyciela lub prefekta 5 punktami domu. Uwzględnij decyzję w swoim poście, a następnie zgłoś się w tym temacie po galeony lub w tym po punkty domu.
Oczywiście panna go nie posłuchała, zrobiła tylko jakieś głupią minę i zażyła lekarstwo. Cormac pokręcił głową nie mogąc pojąć jak można sobie taką krzywdę robić. Nie wierzył, że lekarz przez dwa lata zapisywał tak silną chemię. Powstawało pytanie czy ból faktycznie dalej występuje czy jest wynikiem uszkodzonego ośrodka bólu albo powikłaniem po lekach. Chłopak podrapał się po głowie i nie zauważył kiedy Percy wylazł z kieszeni, podleciał na ramię Flory i zaczął ją obwąchiwać. Normalnie Edmund złapałby smoka by nie chodził po obcych ale tym razem nie zareagował. -Skoro Ci zabronił to dlaczego dalej to robisz? Mówisz, że nie jesteś samobójcą a właśnie się tak zachowujesz. Nie wyzdrowiejesz jak będziesz je zażywać, otrujesz się albo bardziej sobie zaszkodzisz. Dla mnie chwila spokoju nie byłaby tego warta ale co ja tam wiem. Nie miał ochoty wykładać kazania bo ani nie miał do tego uprawnień ani nic by nie pomogły. Jak widać panna świadomie sobie szkodziła i tego nie zamierza zmienić. Zasmucony jej losem i przypominając sobie swój niedawny wypadek wstał i zaczął iść w kierunku wyjścia z korytarza. Zapomniał zabrać Percy'ego któremu taki rozwój wydarzeń zbytnio się nie spodobał bo zaczął warczeć i wydawać dziwne dźwięki.
Spojrzała zdziwiona na Gryfona uznając, że chyba przejął się bardziej tymi lekami niż ona. CO mogła poradzić na wybór i głupotę swojego lekarza prowadzącego? Zaczęła nawet się zastanawiać jak bardzo jej nowy magopsychiatra okrzyczał pozostały personel, gdy zobaczył jej kart z przebiegiem leczenia... chłopak wstał i zaczął kierować się w stronę wyjścia z korytarza a ona nie miała zamiaru go powstrzymywać. Nie znali się, zresztą nie miała na to ani ochoty ani humoru. Jednak Percy wydający z siebie dziwne dźwięki nie robił tego wcale bezpodstawnie. Flora w pewnym momencie zemdlała, osuwając się na ziemię. Najwidoczniej po dwóch latach jej organizm zbuntował się i teraz dał wyraźnie o tym znać.
Dotarł już prawie do drzwi kiedy zaczął docierać do niego warkot Percy'ego. Zdziwiony poklepał się po kieszeni w koszuli, spojrzał w dół i uderzył dłonią w czoło. No tak, zostawił go z tą masochistką. Przeklinając pod nosem zawrócił i skierował się w kierunku źródła dźwięku. Zdziwił się, że Flora nie próbowała uciszyć smoka, zrzucić go z siebie albo najnormalniej w świecie zawołać za Edmundem. Przyszedł mu do głowy scenariusz w którym dziewczyna próbuje zabrać albo skrzywdzić smoka więc wyciągnął różdżkę i szedł przygotowany do walki. Kiedy był blisko i oprócz pojękiwań Percy'ego nic się więcej nie działa zdecydował nieco oświecić okolicę. Nie spodziewał się tego co zobaczył. -E, śliczna, obudź się, halo. Putain, jednak muszę się zabawić w bohatera. Rzekł to niemal rozczarowanym głosem co nie było podobno do Cormaca. Od czasu wypadku miał często dziwne wahania nastroju, będzie musiał się skontaktować z lekarzem. Na chwilę obecną trzeba zanieść Florę do Skrzydła, jej organizm najwidoczniej nie wytrzymał i wreszcie się otruła. Włożył różdżkę i smoka do kieszeni, wziął dziewczynę na ręce, przytulił do siebie by nieco lepiej rozłożyć ciężar i najszybciej jak mógł poszedł do Skrzydła Szpitalnego.
Alice potrzebowała chwili odpoczynku. I to od wszystkiego, od ludzi, od nauki, od ostatnio ciągle dopadających ją niepokojących przygód, nawet od własnych myśli. Była tym wszystkim naprawdę zmęczona, a zapowiadało się, że to nie koniec, a ten rok szkolny może dać jej w kość. Jeszce nie skończył się wrzesień, a ona już miała na swoim kącie próbę samobójczą spowodowaną Therią. Po prostu pięknie. Naprawdę musiała wszystko sobie uporządkować, przemyśleć a najlepiej o tym zapomnieć. Tylko, że to nie było takie proste. Wędrował więc po Hogwarcie, szukając jakiegokolwiek, spokojnego miejsca, w którym w końcu będzie mogła zająć się tym, co sprawiało jej przyjemność. Właśnie w ten sposób zawędrowała na szóste piętro. Na jej szczęście na korytarzu nie było ani żywej (martwej zresztą też, bo z duchami też nie miała się ochoty dziś użerać) duszy. Popołudniowe słonce delikatnie prześwitywało przez witraże, powodując pojawienie się na ścianach i podłodze kolorowych plam, tworzących swoiste obrazy ze światła. Uśmiechnęła się na ten widok i już wiedział, że pomimo słabego oświetlenia, było to idealne miejsce na spędzenie czasu. Ściągnęła z siebie szatę i położyła na lekko zakurzonej podłodze. Trudno i tak w końcu trzeba było ją kiedyś wyprać. Usiadła na niej, opierając się o ścianę. Żałowała, że nie przyniosła z kuchni sobie gorącej czekolady. Wtedy byłoby dosłownie idealnie. Poprawiła swój biały sweterek, który zarzuciła na granatową koszulę. Nie było zbyt ciepło, ale jakoś dało się wytrzymać. Z torby, którą chwilę temu zdjęła z ramienia, wyciągnęła swój zeszyt. Zwykły, mogolski, formatu A5, z mnóstwem kartek. Spojrzała czule na lekko już wytartą niebieską okładkę w czarne kropki. To był już który zeszyt? Dziewiąty? Chyba tak. Otworzyła go mniej więcej w połowie, gdzie powinny zaczynać się jeszcze niezapisane strony. Wyciągnęła pióro i kałamarz. Uwielbiała pisać, dawało jej to możliwość wyżycia na czymś swojej wyobraźni, oraz możliwość przerzucenia swoich uczuć na papier. Zamoczyła pióro w atramencie i z uśmiechem na ustach oraz skupioną miną, zaczęła kreślić pierwsze słowa, mające stworzyć nową historię.
Ostatnio tak jakoś pusto było w hogwarcie, albo to ja akurat na nikogo nie wpadłem? W każdym razie odkąd dostałem list od ojca poczułem się jakby samotny. Gdzie jest ten stary Sammy? Nie wiem, ale brakowało mi trochę robienia ciągłych psikusów. Z Haroldem na ramieniu przemieżałem korytarz, nagle jednak różowy hrabia ze mnie zaskoczył i wpadł na jakąś dziewczynę, w której rozpoznałem Alice. Trzeba wam wiedzieć, że mój puszysty przyjaciel niezwykle lubi podgryzać mugolski papier. Gdy odwróciłem głowę, było już zapuźno, w zeszycie pojawiły się już małe dziurki po pazurkach. -siemasz Alice!- powiedziałem wesoło, odrywając Harolda od pokiereszowanego zeszytu. - Strasznie cię przepraszam, chyba bardzo polubił twoją twórczość - zażartowałem.
Pisanie szło jej naprawdę dobrze, z resztą na tyle, że po chwili zapomniała o całym otaczającym ją świecie, i pogrążyła się w świecie swojej wyobraźni. Nie zwróciła więc uwagi na to, że na korytarzu przestała być już sama. Nie słyszała kroków, które powoli się do niej zbliżały, a nawet jeśli to nie zwracała na nie uwagi. O obecności kogokolwiek dowiedział się dopiero w momencie, gdy coś różowego rzuciło się na jej zeszyt, wbijając w niego swoje pazurki i naruszając dopiero co zapisane kartki, pozostawiając po sobie małe nacięcia. Niemal natychmiast sięgnęła po różdżkę, chcąc posłać zwierzaka w cholerę. Jej zeszyt, jej tyle ciężkiej pracy i tyle godzin poświęconych na zapisanie obrazów z jej głowy. A teraz wszystko ledwo dało się rozczytać. Nie, żeby nie lubiła zwierzą, ba nawet je podziwiała. Mimo to aktualnie chciała ukatrupić tego puszka, a to, że jedynie chciała rzucić w niego drętwotą, zawdzięczał jej dość sporemu samoopanowaniu. Co jak co, ale jej zeszyt to była świętość nad świętościami, a jeśli spotkałaby właściciela tego zwierzątka, to dogłębnie miała zamiar wytłumaczyć mu, by pilnował swojego pupilka, bo inni mogliby już nie być tak łagodni, jeśli doszłoby do zniszczenia ich rzeczy. Nie musiała jednak tego robić, bo nagle czyjeś ręce zabrały puszka, odrywając go od kartek zeszytu, jednocześnie jeszcze bardziej niszcząc strony. Spojrzała w górę i natychmiast zacisnęła mocnej palce na różdżce. Warren. Tak, akurat jego twarz chciała dziś ujrzeć, w ten wspaniały dzień, kiedy chciała być sama. Los jednak nie był tak dobry i przysłał jej jedną z niewielu osób, których ona naprawdę nie trawiła. Przynajmniej od momentu usłyszenia od niego paru naprawdę nieprzyjemnych, nieprawdziwych słów. - Witaj Warren. Zabierz stąd swojego zwierzaka, zanim stanie mu się krzywda - stwierdziła bezuczuciowo. W jej głosie słychać było tylko nieprzyjemną pustkę, zaprawioną odrobiną gniewu. Spojrzała na nędzny stan swojego zeszytu i zmarszczyła brwi. - A teraz z łaski swojej zniknij mi z oczu - napomknęła, starając się wymyślić, jak naprawić szkody wyrządzone przez puszka. Naprawdę, wspaniale. Gdzieś w głębi duszy miała ochotę wrzeszczeć na Puchona, ale trzymała to w sobie, twardo utrzymując chłodny wyraz twarzy.
Nie wiem dlaczego, ale z tonu wypowiedzi dziewczyny, wywnioskowałem, że chyba nie jest zbytnio szczęśliwa, że mnie widzi. W sumie to Harold właśnie zniszczył jej zeszyt i doszczętnie pokiereszował jej zapiski. Ale żeby tak grozić bezbronnemu zwierzaczkowi. To na pewno tylko taki żart, nie wiedziałem, że z Alice taka fanka sarkazmu. Jednym ruchem ręki połorzyłem mojego przyjaciela na ramieniu. -Naprawdę strasznie cię przepraszam- powiedziałem wesoło, jak tylko mogąc wyrażając skruchę. - Harold, nie wolno niszczyć zeszytów, to grozi zagładą bezdusznych ślizgonek - zarzartowałem aby rozluźnić atmosferę. Jednak chyba to nie pomogło, zupełnie nie zrozumiałem dlaczego mam zejść z oczu Alice, przecież tak miło nam się rozmawiało. -Oj no nie bądź już taka sztywna- uśmiechnąłem się od ucha do ucha, podając zwierzakowi małe kawałeczki krakersów, które otrzymałem w kieszeni.
Zastanawiała się, gdzie się podział instynkt samozachowawczy Warrena, skoro nadal stał nad nią, radośnie próbując wdać się w pogawędkę. Naprawdę, czy on w ogóle pamięta, że kiedyś udało mu się dogłębnie zranić jej uczucia, przez co tak jakby nie za bardzo się lubią? Bo jak na razie zachowywał się, jakby byli dobrymi znajomkami, pijącymi co tydzień herbatkę w zaciszu kuchni. Przynajmniej wykrzesał z siebie tyle kultury osobistej, by ją przeprosić. -Zeszytu to mi nie naprawi, ale powiedzmy, że przyjmuję przeprosiny, za nieupilnowanie zwierzaka - nadal mówiła chłodnym tonem, a jej mina nie wyrażała żadnych emocji. Wolała to, niż ukazać jak bardzo jest wściekła. Oczywiście Warren nie mógł po prostu się zamknąć i sobie pójść. Nie. Musiał jeszcze pogorszyć swoją aktualną sytuację i wypowiedzieć się na temat jej bezduszności. Alice zmarszczyła brwi. - Wiesz co Wilson - stwierdziła po chwili, w której musiała przypomnieć sobie nazwisko Puchona - ty to naprawdę wiesz co komu powiedzieć. Uśmiechnęła się, jednak łatwo można było wyczuć, że to nie był radosny uśmiech, a raczej ten ociekający sarkazmem. Warren po raz kolejny uderzał w tę samą strunę, kiedy to właśnie zaczęła go mocno nie trawić. Że niby jest bez serca, nie ma uczuć, nie umie współczuć. Tak, naprawdę, zawsze chciała to usłyszeć. Och, znów. Teraz jest jeszcze do twego sztywna. Wspaniale. - Możesz na chwilę przestać mówić i zastanowić się nad treścią słów, które opuszczają twe usta? - zapytała, chowając podniszczony zeszyt do torby i podnosząc się z miejsca. - Ciekawe, jaka mam być, gdy właśnie zwierzak osoby, której nie lubię - zaakcentowała to słowo, dając do zrozumienia, że Puchon nie jest przez nią mile widziany - zniszczył dla mnie cenną rzecz, a teraz ta osoba jeszcze do tego wszystkiego próbuje mnie chyba obrazić - zakończyła zdanie niemal warknięciem. Naprawdę, nie była ostatnio w humorze. A teraz jeszcze ktoś próbowała ją dodatkowo wkurzyć.
Możesz na chwilę przestać mówić? Dźwięk tych słów rozbrzmiewał w moich uszach niczym echo. Czy naprawdę byłem na tyle głupi i pośród wielu moich rozkmin życiowych, nie zauważyłem, że za dużo mówię? Dopiero teraz dałem sobie sprawę, że właśnie stoję przed Alice Wildfire, przed ślizgonką, która naprawdę nie lubi mojej osoby i cały czas jeszcze bardziej pogorszam swoją sytuację w jej oczach. Sammy, co ty zaś robisz ze swoim życiem? Już było tak dobrze, nie zapominałeś podręczników, zawsze zakładałeś skarpetki do pary, a nawet przestałeś przypadkowo uderzać się w duży palec u nogi. Wszystko przepaszczone przez jedną małą wymazaną z pamięci sprawę. Schowałem Harolda do torby i robiąc najbardziej skruszoną minę, jaką potrafię zrobić powiedziałem. - Strasznie cię przepraszam, nie chciałem cię obrazić, po prostu...- ten momęt, w którym poczułeś, że wszystkie dochczasowo wymyślone wymówki nie zadziałają- tak wyszło - Pierwsza zasada przeżycia w trudnych sytuacjach z dziewczyną, wycofają się zanim będzie za późno- pomyślałem i wydukałem jeszcze szybkie- Cześć- po czym najpierw szybkim krokiem, potem biegiem podążyłem w przeciwną stronę korytarzach.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Lekcja numerologii tuż przed walentynkami była dla Bridget bardzo... Odkrywcza. Odkąd tylko zorientowała się, że podane w podręczniku informacje dotyczące liczb życia były całkiem akuratne dla niej i dla @Ezra T. Clarke, nie mogła przestać zastanawiać się nad tym, co wyczytała w liczbie zgodności. Akurat tak się złożyło, że jej para na lekcji również reprezentowała trójkę i ostatecznie wyszedł im taki wynik, jaki wyszedłby Bridget i jej byłemu chłopakowi, a z rezultatów dowiedziała się, że istniejąca między nimi relacja należała do tych najtrudniejszych. Nie mogła odgonić nękających ją myśli, że chyba właśnie odkryła, w czym leżał ich problem - czyżby najlepiej działali na odległość? Czyżby powodem rozpadu ich związku była zbyt duża zazdrość lub za szybkie zobowiązanie się? Czy dali się pokonać rutynie i przestali się nawzajem zaskakiwać? Pogrążona w rozmyślaniach, po skończonej lekcji podeszła do profesor Fran i zapytała, czy mogłaby pożyczyć podręcznik do numerologii do końca tygodnia. Staruszka oczywiście zgodziła się bez problemu, autentycznie ciesząc się, że jakaś młoda duszyczka poczuła się zainteresowana magią liczb i chciała zabrać podręcznik jako lekturę przed snem. Bridget podziękowała bardzo uprzejmie, po czym wyszła z sali i skierowała swoje kroki korytarzem w stronę schodów. Przystanęła jednak, odwracając się za siebie. Ezra również wyszedł już z sali, lecz skierował swoje kroki w przeciwnym kierunku. Podjęła tą decyzję z zadziwiającą szybkością. Szybkim krokiem podążyła za nim, ostatecznie dopadając go już niemal przy zakręcie i kładąc mu dłoń na ramieniu. - Ezra - powiedziała, chcąc zwrócić jego uwagę. Na twarz przybrała ciepły, przyjazny uśmiech. - Cześć, jak Ci leci? - zapytała jeszcze. Do piersi wciąż przyciskała podręcznik do numerologii.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Z sali numerologii Ezra wyszedł w doskonałym humorze, co dało się dostrzec choćby w żywym kroku, którym przemierzał korytarz na VI piętrze. Jego głowa przepełniona już była zupełnie innymi myślami niż kwestia dopasowania liczbowego, choć zapewne w wielu umysłach na dłużej pozostałoby zaskoczenie, jak niezniekształcone obrazy zostały mu zarysowane. Ezra nie miał jednak już w sobie tego dziecięcego sceptycyzmu, który kazał mu wykazywać wyniosłość i pobłażliwość w stosunku do metod wróżbiarskich, dlatego zaakceptowanie hipotetycznego patronatu wibracji przyszło mu bez problemu. Traktował to po prostu jako element wiedzy. Zresztą, na tych zajęciach bardziej chodziło o miłe wprowadzenie w tematykę Walentynek, a nie o to, aby nagle zaczął analizować swój związek z partnerem albo zerwał z nim, bo otrzymali inną zgodność, niżby sobie życzył. W myślach układał sobie plany do realizacji na ten dzień i pogrążony w rozważaniach, czy jutrzejszy dzień powinien na pierwszym miejscu traktować jako urodziny Leonardo, czy właśnie jako Walentynki, dał się zaskoczyć zaczepiającej go osobie. - Bridget. Cześć - zdumiał się, na moment tracąc rezon. Nawet jeśli udało im się osiągnąć nieoficjalny rozejm, Ezra nie spodziewał się po dziewczynie chęci do ponownego zgłębiania relacji. Tym chętniej jednak oddał jej uśmiech, przesuwając się bliżej ściany, aby nie blokować przejścia innym uczniom. - Jak mi leci? Chyba dobrze... - zawiesił na moment głos, zbierając myśli. Nie chciał, aby wyszła z tego tylko jakaś grzeczna formułka, bo przecież faktycznie coś w jego życiu się działo. - O, nie wiem, czy słyszałaś, ale dostałem pracę w teatrze. Co prawda tylko tam sprzątam, ale to zawsze lepiej niż sprzedawanie dzieciakom gadżetów. Tym bardziej jak jeden raz oślepłem przez proszek tymczasowej ciemności... A jak u ciebie? Spodobała ci się numerologia? - wskazał na podręcznik, który Puchonka przyciskała do piersi. Przypomniał sobie, że wyliczył liczbę Drogi Życiowej Bridget, w tym miejscu jednak ugryzł się w język. Pewne rzeczy mogły pozostawać tajemnicą.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget niestety miała pewną przykrą przypadłość, która nakazywała jej z góry negować wszelkie wróżbiarskie techniki, czy to fusy, czy jakieś kule, lecz gdy tylko przypadkiem coś by się sprawdziło, bezwzględnie na całą resztę zaczynała w to ślepo wierzyć. Do tej pory czasem próbowała usłyszeć charakterystyczne trzaski w ogniu, bo kiedyś na lekcji wróżbiarstwa płomień wywróżył jej odkrycie czyjegoś wielkiego, szokującego sekretu, a później (długo później, ale jednak) dowiedziała się o związku Ezry z Leonardo, co rzeczywiście było dla niej ogromnym szokiem. Dziś, kiedy tylko odkryła sporą zbieżność między zapisami w podręczniku a jej własnymi przekonaniami o czyjejś osobowości, stwierdziła, że mogło być warto zgłębić chociaż tę część numerologii. Liczby nigdy nie były jej domeną, ale może przyszedł czas otworzyć się na dotychczas nieznane techniki? Ezra, odwróciwszy się do niej twarzą, miał na niej raczej zdumioną minę. Bridget zareagowała jedynie szerszym uśmiechem, lustrując nieco zbyt jawnie całą jego buzię, której tak dawno nie miała okazi oglądać z bliska. Zmienił się trochę, wydoroślał i zmężniał, a Bridget nie mogła sobie przypomnieć kiedy to się mogło stać... Też przesunęła się bliżej ściany, opierając się o nią jednym ramieniem. - Nie słyszałam - rzuciła gdzieś pomiędzy jego krótka opowieścią o nowej pracy. Na jej twarzy zagościł szeroki uśmiech. - Zawsze to bliżej na scenę niż dalej - spróbowała zażartować z dość miernym skutkiem. - Ja też mam inną pracę. Rzuciłam fartuszki i tace, i teraz pracuję w menażerii w Hogsmeade - poinformowała go. Może nie był to żaden news, bo pracowała tam już jakiś czas, jednak Ezrze też mógł ten fakt umknąć. Gdy zapytał o numerologię, mimowolnie spojrzała w dół na przyciskany dodo piersi podręcznik. Uśmiechnęła się nieco zakłopotana, ale pokiwała twierdząco głową. - Nigdy jakoś specjalnie nie przepadałam za liczbami, ale dziś dokonałam niemałych odkryć i postanowiłam zgłębić temat - odparła w odpowiedzi na jego pytanie. - A Tobie jak się podobała walentynkowa lekcja?
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Ich relacja była tak skomplikowana, że zapewne nawet żaden ogień, fusy czy wróżbita nie potrafiłyby im przepowiedzieć jaka jej odsłona miała się danego dnia ujawnić. W końcu też nie do tego wróżbiarstwo służyło. Jednak możliwość zrzucenia odpowiedzialności na coś niezależnego od ludzkiej woli była faktycznie kusząca. Otwarcie żadne z nich nie przyznałoby się do obarczania winą cyferek; brzmiało to zbyt desperacko i obsesyjnie. Łatwo było za to pomyśleć, że może, gdyby wcześniej wiedzieli, może, gdyby trochę lepiej jeszcze się poznali... Dobrze patrzyło się na twarz Bridget, która zamiast być zalewana kolejnymi słonymi łzami, dosłownie promieniała. Pomimo, że dziewczyna dojrzała, - musiała, biorąc pod uwagę liczbę smutków, które na nią spadły w jednym czasie - to gdy się uśmiechała, Ezra dostrzegał cały jej dziewczęcy, ujmujący urok, którego nic nie mogło jej odebrać. - To prawda, czasem już teraz się nawet na niej pojawiam, jak trzeba powywijać miotłą - zaśmiał się, pozytywnie reagując na tak żartobliwy i luźny ton rozmowy. Znając charakter Ezry, łatwo było się domyślić, że faktycznie wykorzystywał wszystkie okazje, które dawała mu praca w takim miejscu. Sprzątanie byłoby zbyt prozaiczne, gdyby nie zostało obudowane w nucenie czy teatralne gesty z improwizowanych, jednoosobowych scenek. - O, to następnym razem mam nadzieję, że wpadnę na ciebie, kiedy będę kupował coś dla mojej Chione... Bo ty wiesz, że mam psinkę, racja? - Ezra już nie wiedział, w którym fragmencie jego życia zatrzymała się Bridget, ale z drugiej strony suczka była z nim już niemal od roku; pojawiała się na wizie, w rozmowach, potrafiła dać głośne koncerty szczekania, których wysłuchiwanie umożliwiało sąsiedztwo ich mieszkań. - "Niemałych odkryć"? Czyżby książka odsłoniła jakąś tajemną prawdę o tobie? - zainteresował się, jakby nie dostrzegając tego króciutkiego zakłopotania Puchonki. - W porządku, chociaż chyba już wolę Morrisa. Jest trochę dynamiczniej. Ale ogólnie zawsze lubiłem numerologię, a skoro wychodzą mi pasujące wyniki, to chyba robię to dobrze. Więc jakbyś miała problem ze zrozumieniem czegoś to wiesz... daleko nie musisz szukać.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Zostało to bardzo dobrze ujęte - jeśli można obarczyć winą liczby, czemu nie? Bridget z największą przyjemnością zrzuciłaby ich porażkę w związku na fakt bycia niedopasowanymi do siebie pod względem liczb życia, równie łatwo jak wcześniej zrzucała niemal całą odpowiedzialność na Ezrę, który w którymś etapie ich pokręconej relacji nieco zadrwił i zabawił się jej uczuciami. Jasne, że mówienie takich rzeczy na głos to najprawdopodobniej oznaka czystej desperacji i powinna się powstrzymać przed paplaniem o nieodpowiednich cyfrach, ale może faktycznie o to chodziło? Przed Ezrą nie pozostało jej już nic innego poza staraniem się, by zachować twarz w każdej sytuacji, niezależnie od rozdzierających ją wewnątrz smutków i problemów. Nikt nie wyglądał pięknie podczas płaczu, a Bridget chciała jednak wyglądać przed nim dobrze i ładnie. Ot, taka potrzeba. - Chciałabym to kiedyś zobaczyć - powiedziała, śmiejąc się pod nosem z widoku, który jawił się w jej głowie. Niestety Ezra o swojej przyszłości postanowił już zadecydować po rozstaniu z nią, wobec czego wiele ją w tej kwestii raczyło ominąć. Nigdy nie miała okazji zobaczyć, co faktycznie potrafił, bo o ile pamiętała, że był dobrym tancerzem, popisów aktorskich nie ujrzała, a przynajmniej nie była świadoma. - Tak, wiem, że masz psa. Słyszę ją czasem przez ścianę lub z klatki schodowej. Nie wiem czy widziałam ją kiedyś na żywo, mam do was pecha i wiecznie się mijamy - stwierdziła, próbując przypomnieć sobie, czy kiedykolwiek spotkała Ezrę z Chione w parze. Przez chwilę zastanawiała się, czy warto było poruszać temat numerologii z Krukonem, żeby jej przypadkiem nie uznał za jakąś szmerdniętą wariatkę, ale skoro już zapytał, postanowiła wykorzystać okazję. Zawsze przecież można utrzymać rozmowę w tonie żartu, prawda? Uniosła lekko brwi, gdy zadał to pytanie. - O mnie może tylko trochę, ale o Tobie? Nie wiem, czy bardzo wczytywałeś się w swój opis, panie Trójko, ale jak na mój gust ktoś wcześniej łaził i obserwował Cię w prawdziwym życiu! Jesteś pewny, że nie miałeś na pewnym etapie stalkera? - zapytała, uśmiechając się szeroko. - Co do Morrisona masz rację, ale przy nim chyba nie skupiłabym się na odczytywaniu liczby zgodności z Anseisem... - stwierdziła. Gdyby tylko wiedziała, kiedy urodził się profesor...
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
- Może jeszcze kiedyś będziesz miała okazję. - Nie miał pojęcia, jak potoczy się jego życie. Dwa lata temu aktorstwo było nieuchwytnym marzeniem, przez samego Ezrę traktowanym jako przejaw dziecięcej naiwności. Sądził, że pomimo wielkiej wizji, skończy, zajmując się opieką nad magicznymi stworzeniami. Tak naprawdę chyba ogromne wsparcie Leonardo, któremu pierwszemu Ezra zwierzał się z takich pragnień, pomogło mu w podjęciu jakiejś próby. Pokiwał głową, spodziewając się takiej odpowiedzi. Mimo wszystko mieli zupełnie inny tryb dnia i o innych godzinach wychodzili z mieszkań. Parsknął z niedowierzaniem, gdy Bridget zdradziła mu nagły powód zainteresowania numerologią. Było to jednak bardzo pozytywne niedowierzanie, tylko odrobinę zabarwione najczystszą formą rozbawienia i połechtanej, męskiej dumy. (Aczkolwiek, gdyby to nie była Bridget, uznałby takie postępowanie za pewną śmieszność.) - Ohohoh, stalkera to ja chyba mam teraz, Panno Dziewiątko - wytknął jej przez szeroki uśmiech. Jakoś tak lepiej się czuł, że nie tylko on był tak przerażający, aby przeanalizować Bridget numerologicznie. - Chcesz mi powiedzieć, że to nie ja kopiuję po jakiejś wielkiej i wybitnej trójce, ale jestem tak wyjątkowy, by stać się wzorem dla wszystkich biedaków, którzy jeszcze nie odnaleźli swojej życiowej drogi? I shh, nie odpowiadaj, daj się tym nacieszyć. - Mrugnął do niej, samemu budując sobie ten rozległy komplement. Ezra kochał być trójką, bo nawet z całą masą jej wad, uważał ją za naprawdę szczęśliwą liczbę patronującą. - Czyli co, ta książka jest ci potrzebna do poczytania o mnie? - dopytał z głupim uśmiechem. Nawet nie próbował ukryć kryjącego się w tym samozadowolenia. - Drogi Merlinie... - westchnął, ostentacyjnie przewracając oczami na komentarz Hudson. Nauczyciel historii magii i run wcale nie był aż tak niesamowicie przystojny, dobra? Podobać się mógł, ale żeby tak do niego wzdychać? Pstryknął więc delikatnie Bridget w nos, przebierając żartobliwie rodzicielski ton. - Ty to się skup na nauce, młoda damo. Żadnych Morrisonów i Anseisów. - I jeśli pobrzmiała w tym nutka zazdrości, to oczywiście tylko udawana. Ezra już dawno wyleczył się z ustawiania Bridget życia wedle własnego upodobania.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget o planach Ezry dowiedziała się w zasadzie przypadkiem. Już dawno temu dał jej niewielką wskazówkę, której wtedy nie potraktowała jakoś bardzo poważnie - ot, spotkała go w bibliotece, gdzie przeglądał regały w poszukiwaniu biografii znanych magicznych aktorów, to wszystko. Wtedy myślała, że szukał lekkiej lektury do poduszki, dopiero później połączyła fakty, że chłopak od dawna się interesował teatrem. Szkoda tylko, że nie mówił jej tego, kiedy się spotykali. Ciekawe, czy już wtedy chciał się tym zajmować i marzył o karierze aktora? Bo jeśli tak, to dlaczego jej tego nie wyjawił? Czyżby się bał, że nie otrzyma z jej strony poparcia dla owego pomysłu? - Trzymam za słowo - powiedziała i uśmiechnęła się szeroko, chociaż w praktyce Ezra przecież niczego jej nie obiecał. Jakoś tak wewnętrznie zabolała ją myśl wynikająca z wcześniejszych rozmyślań, jako by Krukon nie powiedział jej nic o swoich planach z obawy odrzucenia lub wyśmiania jego marzeń. Chociaż już nie miała wiele wspólnego z jego życiem, wciąż chciała mu pokazać, że wspiera go. Słysząc jego słowa, najpierw otworzyła szeroko oczy, potem poruszała ustami, jakby chciała coś powiedzieć, ale szybko je zamknęła, a ostatecznie wybuchnęła głośnym śmiechem. I pomyśleć, że obawiała się powiedzenia mu, że odczytała jego liczbę życia! - Och, i kto to mówi! - odparła, kręcąc z niedowierzaniem głową i wciąż uśmiechając się szeroko. - No i właśnie o to mi chodziło - skwitowała, parskając śmiechem, gdy Ezra dopowiedział sobie historyjkę z milionem komplementów i pławił się w nich z lubością. - Jesteś strasznie łasy na pochwały, nawet książka się co do tego nie myli! Już sobie tak nie schlebiaj, chcę poczytać, bo się zainteresowałam tematem - powiedziała, sprzedając mu delikatnego kuksańca w bok. Był całkiem uroczy, kiedy rzucał takie aluzje, a nie ukrywajmy, był głównym powodem, dla którego Bridget w ogóle pożyczyła szkolny podręcznik. Oczywiście nie powie mu tego, bo jeszcze padnie z samozachwytu. Ani się spostrzegła, dostała w prezencie pstryczek w nos. Dotknęła dłonią jego czubka, czując delikatne mrowienie w jego koniuszku. - Hej, nie mam pięciu lat - powiedziała z pretensją w głosie, ale nie obraziła się, raczej poczuła się rozbawiona. - A podobno nie przepadasz za scenami zazdrości. Chodzi tylko o takie, które ktoś inny Ci robi? - wypaliła jeszcze, ponownie nawiązując do Trójek.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Jeśli Ezra podejmował się jakiegoś wysiłku, rzadko kiedy nie było w tym ukrytego drugiego dna. Co tu dużo mówić, Ezra bywał interesowny, a w dodatku cierpiał na przerost ambicji, szczególnie kiedy w grę wchodziły sprawy, z którymi wiązał jakieś nadzieje. Nie wstyd ani brak zaufania do Bridget powstrzymywały Ezrę od podzielenia się marzeniem o wielkiej teatralnej karierze i sławie, ale jego własny perfekcjonizm. Krukon w dzieciństwie cierpiał na kompleks niższości - nie tylko w czarodziejskiej społeczności znajdował się na dnie ze względu na czystość krwi, ale również w mugolskim ze względu na rodzinę - i choć ostatecznie sobie z nim poradził, wciąż niekoniecznie radził sobie z porażkami. Dopóki więc Ezra nie był czegoś pewny w swoim życiu, nie czuł potrzeby się z tego zwierzać. Jego zdaniem lepiej było zaskakiwać pozytywnie, gdy już zrobiło się jakiś krok ku celom. - W porządku, jeśli kiedyś pozwolą mi w czymś zagrać, bilet masz u mnie jak w banku - zapewnił ją. I tak wchodził w to wszystko element "jeśli". Nie było co myśleć o tak odległej przeszłości. Nie pamiętał kiedy ostatni raz tak przyjemnie i bez napięcia im się rozmawiało. Prawdopodobnie jeszcze przed zerwaniem, bo później każde ich spotkanie i tak zabarwione było jakąś niepewnością lub pretensjami. A nagle ni z tego, ni z owego śmiali się i żartowali jak dobrzy przyjaciele. - Oszczerstwa! Po prostu lubię być doceniany, a nie wiedzieć czemu, nikt nie potrafi tego robić właściwie. Daję wskazówki na przyszłość. - Nie zdążył obronić się przed kuksańcem, ale potem pochwycił jej nadgarstki w dłonie, wciąż będąc w tym błazeńskim humorze. - Hej, hej, nie pozwalaj sobie! Nie dociekał dłużej kwestii pobudek Bridget, ale jego mina wskazywała, że i tak wiedział swoje i to tylko dlatego, żeby zrobić Puchonce na złość. Hudson może nie miała pięciu lat, za to Ezra nie miał nic przeciwko, aby trochę do tego okresu mentalnie wrócić. - Nie, nie, nie znoszę w każdą stronę. - Co oczywiście pięknie udowodnił, gdy poznał Theo... - Ale to jeszcze żadna scena. Ale jeśli chcesz to mogę WSZYSTKIM CHŁOPAKOM OZNAJMIĆ, ŻEBY TRZYMALI SIĘ Z DALEKA OD BRIDGET HUDSON - wykrzyknął na przynajmniej pół korytarza, a jego głos mieszał się z radosnym śmiechem.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget nie mogła powstrzymać uśmiechu, gdy widziała jego roześmianą twarz i całą postawę owianą pewnością siebie. Cholera, czemu z niego był taki fajny chłopak? Gdy potrafiła już przeskoczyć nad ich burzliwą przeszłością, pełną zwad, kłótni i nieprzyjemnych scen, dostrzegała coś bardzo wartościowego. Może jeszcze mieli długą drogę przed sobą, lecz definitywnie byli w stanie doprowadzić swoją relację na stopień przyjaźni i utrzymać ją na nim. Ta jedna rozmowa uświadomiła jej, że myliła się niegdyś stwierdzając, iż przyjaźń w ich wykonaniu nie miała prawa bytu - owszem, miała, właśnie odradzała się na nowo na ich oczach, choć jeszcze ani jedno, ani drugie nie było tego w pełni świadome. - Swoją drogą mam nadzieję, że wykorzystałeś bilety, które wysłałam Ci na święta - przypomniała sobie, że w podarku przysłała mu dwie wejściówki do teatru na "Batmana", którego uznała za wartą obejrzenia sztukę, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że w tamtym czasie Leonardo dokonał swoich pierwszych udanych przemian jako świeżo upieczony animag. Nie mogła powstrzymać myśli, że sama chętnie by się z nim wybrała na tę sztukę, lecz szanse, że bilety nie zostały jeszcze wykorzystane były nikłe, jako że minęły już dobre dwa miesiące. - Och, wskazówki! Dobrze, od dziś będę wiedziała, jak się z paniczem witać! - powiedziała, śmiejąc się. Nie zdążyła cofnąć rąk, dlatego też dała się złapać jego dłoniom. Nie ścisnął jej mocno, a mimo tego musiała się z nim chwilę mocować, by się uwolnić. - Puść mnie! - rzuciła między salwami dziewczęcych chichotów. Ostatecznie wyswobodziła się z owej pułapki, musiała odgarnąć włosy z buzi, bowiem zdążyły jej opaść na oczy przysłaniając widoczność. - Ja nie mogę, a Ty tak? Wyznajesz dziwaczne zasady - stwierdziła po tym prztyczku. Nie gniewała się ani przez sekundę, całe to zajście, mimo iż dziecinne i nieco głupie, sprawiło, że poczuła się, jakby cofnęli się do tych fajnych czasów z piątej czy szóstej klasy. Uniosła delikatnie brew słysząc jego zdanie na temat scen zazdrości - mhm, panie Clarke, jasne, wierzę panu na słowo... Nie minęło pięć sekund i ponownie zaatakowała go dłonią, próbując zasłonić mu usta. - Zwariowałeś?! - zapytała teatralnym szeptem, rozglądając się wokół, by zobaczyć, czy ktoś się na nich patrzył w tym momencie. - Świetnie, wszyscy Cię słyszeli, jesteś z siebie dumny? - zapytała, chcąc udawać obruszenie jego zachowaniem, lecz uśmiech sam wkradał się na jej buzię i po prostu nie była w stanie go powstrzymać.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Rzeczywiście ich znajomość miała bardzo duży, wciąż nieodkryty potencjał, a przecież wystarczyło odrobinę chęci obu stron. Tak naprawdę chyba już w święta oboje po raz pierwszy wyciągnęli do siebie ręce na zgodę. - Nie, nie miałem jeszcze okazji, niestety. Kompletnie nie możemy zgrać się z Leonardo na termin. Albo on pracuje na noc przy barze, albo ma sesję fotograficzną, albo znowu ja muszę się zajmować czymś za kulisami. A jak już obaj mamy wolne, to akurat tego nie grają. Ale na pewno nie pozwolę się biletom zmarnować, za bardzo się już na to nakręciłem. Zresztą, dziękuję, nie podziękowałem ci nigdy za to. - Na Ezrę i Leo właściwie czekały aż dwa spektakle do obejrzenia, a przecież nie miały być grane wiecznie. W takich momentach uświadamiał sobie, jak bardzo zajęta była ich dwójka, że nawet nie mieli zbyt wielu okazji do wspólnych wyjść. Właściwie nawet z przyjaciółmi Ezra ostatnio nie wychodził. - A wejściówki do spa na cokolwiek się przydały? - zmienił temat, przypominając sobie własne dylematy związane z doborem odpowiedniego prezentu dla Bridget. - Zaczekaj, gdzie mój sygnet do całowania... - Nie złapał jej zbyt mocno, bo przecież tylko żartowali, ale w uwolnieniu się przeszkadzała jej dodatkowo wciąż trzymana książka. (Która w razie czego też mogłaby stać się bronią.) Usta Ezry aż bolały od nieschodzącego z nich wyrazu, a śmiechy prawdopodobnie niosły się echem po Hogwarcie. Ale kto zwracałby na to uwagę? - W ramach rewanżu wszystkie chwyty są dozwolone, nie wiedziałaś? - Powinna się cieszyć, że w ruch nie poszły łaskotki, bo to dopiero byłoby naganne zachowanie z jego strony! Momentalne oburzenie z jakim Puchonka go zaatakowała, rozbawiło go jeszcze mocniej - siłą woli powstrzymał się od delikatnego ugryzienia dłoni, którą zakryła mu usta, bo chyba za to już oberwałby po głowie książką. - Bardzo dumny - odszepnął jej, a w jego oczach mieniła się wesoła złośliwość. Bridget Hudson niestety była mierną aktorką, więc jej próby ukrycia uśmiechu spełzły na niczym. Ezra, który już i tak przekroczył kilkukrotnie przestrzeń osobistą, dźgnął ją palcem w policzek, jakby chcąc zachęcić do poszerzenia gestu. - No już, złość piękności szkodzi, za dużo masz do stracenia. - Puścił jej oczko i w końcu odsunął się na stosowniejszą odległość.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget zareagowała na słowa Ezry gwałtownym mruganiem. - Sesje zdjęciowe? Nie rozumiem - rzuciła jako komentarz do jego wypowiedzi, kompletnie nie łącząc tych słów z potencjalną karierą modela Leonardo. Jakoś tak ciężko było jej sobie wyobrazić ćwierćolbrzyma na sesjach zdjęciowych - niby warunki miał "znakomite", był wysoki i dobrze zbudowany, ale czy przypadkiem nie był... Za duży? Zbyt grubo ciosany? - W ogóle mieści się w kadrze? - wypaliła, po czym zrobiło jej się głupio. Nie chciała zniszczyć tak miłej rozmowy z Ezrą, tak odmiennej od tych wszystkich poprzednich... - Wybacz, zignoruj, tego nie było. Rozumiem, że nie mieliście czasu, ja szczerze mówiąc też nie miałam jeszcze szansy wybrać się do spa - powiedziała, uśmiechając się nieco przepraszająco, że jeszcze nie spożytkowała prezentu od Krukona. Zrobiło jej się jednak lepiej, bo skoro on również nie wykorzystał biletów, nie czuła się gorzej z faktem, że odłożyła gdzieś na bo prezent świąteczny. Wszystko to, co działo się później, było tak odżywcze w ich relacji! Bridget nie pamiętała, kiedy ostatni raz się tyle śmiała. Ciężko było jej znaleźć taką chwilę zapomnienia w ostatnim czasie wypełnionym nieustannymi potknięciami i smutkami atakującymi ją na każdym kroku. Zapomniała już, jak to jest śmiać się i nie przejmować się, że ktoś patrzył - siłowali się chwilę, nie szczędząc salw śmiechów i okrzyków radości. Na policzki Bridget wpełzł delikatny rumieniec, a jej oczy jaśniały swoim "dawnym blaskiem", zanim zrobiła się po prostu smutną dziewczyną maskującą się uśmiechem. - No już, już, Romeo, nie słodź mi - powiedziała, chcąc odgonić palec lądujący na jej policzku, ale nie udało jej się to. Obdarzyła go jeszcze jednym ciepłym uśmiechem, gdy odsuwał się na nieco większą odległość. Czuła się, jakby dopiero co przebiegła maraton, tak mocno biło jej serce. - Masz szczęście, że w grę nie weszły łaskotki? Uważaj, mogę odejmować punkty! - dodała, stukając paznokciem w lśniącą na piersi odznakę prefekta naczelnego. - Nie wiem, czy będziesz miał u mnie fory, nawet za taki czarujący uśmiech. Kiedy "Czarownica" zamierza przysłać Ci order w nagrodę? - zapytała jeszcze, próbując się nieco z nim droczyć. Niestety ów uśmiech był bardzo rozpraszający.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Pytanie Bridget na moment zbiło go z tropu, bo nowa ścieżka kariery Leonardo wydawała mu się być już tak oczywista, że nawet nie pomyślał, że ktoś może jeszcze o tym nie wiedzieć. A przecież to wcale nie była zbyt rozpowszechniona wiadomość ze względu na niski zasięg dotychczasowych sesji. Zwyczajnie osoby niezainteresowane mogły o tym nie słyszeć. - Och. Leonardo został modelem. Od jakiegoś czasu interesował się fotografią i przypadkiem ktoś go wyhaczył i umieścił po drugiej stronie obiektywu - wyjaśnił jej, a coś na kształt dumy pojawiło się w jego oczach, tylko dlatego, że mógł o tym wspomnieć i pochwalić swojego chłopaka. Tym bardziej mały zgrzyt pojawił się w jego głowie, kiedy Bridget rzuciła mniej przyjemnym komentarzem. Krótkie zmarszczenie brwi przysłonił jednak szczery śmiech. - To było wyjątkowo niegrzeczne, jak na puchonkę. - Pokręcił głową z dezaprobatą, ale przecież nie był to żaden obraźliwy komentarz i miał wrażenie, że i Leo potraktowałby go z dystansem. Każdy widział, że był trochę przyduży. Standardowo modele kończyli się chyba przed dwoma metrami... - W takim razie, żebyśmy oboje znaleźli trochę czasu na rozrywkę - stwierdził po prostu, zbywając temat prezentów wzruszeniem ramion. Wiadomo że byli zajętymi osobami, a przynajmniej mogli znaleźć milion wymówek do udowodnienia tego. Nie miało dla niego znaczenia, jak to wszystko wyglądało dla pobocznego obserwatora; głupio, dziecinnie, nazbyt słodko? Zresztą, nawet jeśli Ezra lubił poklask i komplementy, nie potrzebował podobać się wszystkim. Było kilka osób, na których opinii mu zależało, a jedna z nich, którą miał przed sobą, chyba patrzyła na te wygłupy przychylnie. Czego chcieć więcej? - To już poważne groźby, pani prefekt. Ba, to nadużywanie władzy. - Ezra wciąż nie rozumiał, dlaczego odznaki dawane były osobom, które notorycznie łamały zasady (ale Bridget była na tym polu ewenementem, to fakt) - Warto dawać mi fory. Ten uśmiech? To tylko mała... Zapowiedź. Nie chciałabyś się przekonać, co kryje się dalej? - Jego ręce już niemal wyrywały się, jakby Bridget emanowała swego rodzaju przyciąganiem, tak naturalnym jak grawitacyjne. Należało jednak docenić jego silną wolę - powstrzymał się! - Nie krępuj się wysłać mojego zgłoszenia. Zdecydowanie z obu stron padały tego dnia przesłodzone komplementy. Ale czy można było ich winić, że po tak długim czasie zsyłania na siebie gromów, mieli do wykorzystania ogromne pokłady sympatii? - Nie zabieram ci więcej czasu. Powodzenia z numerologią. Jak się następnym razem spotkamy, będę chciał poznać wnioski - ostrzegł i zanim zdążył stchórzyć i wyrzucić sobie pośpiech w naprawianiu relacji, pochylił się nad Bri, składając na jej policzku mały pocałunek na pożegnanie. A zadowolenie, które utkwiło w jego uśmiechu i spojrzeniu, musiało potem emanować blaskiem na cały korytarz.
Czasami, aby wyzwolić w człowieku ukryte pokłady agresji, wystarczy mała iskierka; trącenie barkiem, krzywe spojrzenie, słowna zaczepka... Najwyraźniej korytarz na VI piętrze dla @Zachary Tobias Benoui i @Mefistofeles E. A. Nox był zbyt wąski. Centralne zderzenie nie tylko było bolesne, ale także poskutkowało zalaniem napojem Tobby'ego szkiców tatuaży, które w zamyśleniu przeglądał Mefisto. Najwyraźniej obaj oczekiwali, aż ten drugi wyrazi skruchę za swoją nieuwagę... Ale czy któryś z nich miał to w planach?
______________________
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Denerwowanie Mefisto nigdy nie było dobrym pomysłem - niezależnie nawet od tego, jak pełny czy niepełny księżyc pojawiał się na nocnym niebie. Należał do osób nerwowych i potrafił się pieklić o zupełne drobiazgi, tylko czasem biorąc pod uwagę, że "mylić się jest rzeczą ludzką". Tego dnia akurat humor miał kiepski, niby trochę bez powodu. Zaraz potem okazało się, że różdżka nie chciała zaszczycić go banalnym Accio, w pracy był problem z chorym kugucharem, a jakieś pierwszoroczniaki bawiły się łajnobombami i zupełnie zniszczyły jeden notes Noxa. Miały o tyle dużo szczęścia, że był on nowiutki i nie znajdowało się w nim zbyt wiele projektów. W innym wypadku przemierzanie szkolnych korytarzy przez Ślizgona zmieniłoby się w ucieczkę z miejsca zbrodni. Kiedy wyszedł z Pokoju Wspólnego, nie był w stanie się zatrzymać. Chciał zapalić, ale niedługo miał mieć zajęcia i niezbyt podobała mu się wizja łażenia w tę i z powrotem na przestrzeni Hogwartu i Hogsmeade. Z drugiej strony, ostatnio już prawie go przyłapał Swann przy krużgankach, zatem chłopak wolał nie ryzykować. Poddenerwowany błądził sobie bez celu, przeglądając rysunki i starając się uspokoić. Liczył na to, że kiedy przekieruje całą uwagę na precyzyjnie stawiane kreski, to emocje trochę opadną. Nie wpadł na to, że kolejne nieszczęście objawi swoją obecność poprzez zderzenie czołowe. - Co do k... - zaczął, przerywając nawet przekleństwo, zbyt oszołomiony widokiem ociekających wilgocią rysunków. Nie przejął się wcale mokrym rękawem swetra, przyklejonym żałośnie do przedramienia; nie obchodziła go też kałuża na kamiennej posadzce. Podniósł wzrok na @Zachary Tobias Benoui i rozpoznał w nim, błędnie, tego upartego Ślizgona o imieniu Ash, który czasami zupełnie nie wiedział kiedy się odczepić. - Benoui - warknął wściekle, w całej tej irytacji nie biorąc pod uwagę, że coś ktoś kiedyś chyba wspomniał o bliźniakach. - Oślepłeś, czy jak? - Czuł się zupełnie niewinny, bowiem on zajęty był rysunkami i to dzieciak powinien uważać, skoro ganiał po korytarzach z piciem.
Vanja A. I. Northug
Wiek : 33
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 157cm
C. szczególne : Silny Szwedzki akcent, bardzo młody wygląd
Nocne patrole w Hogwarcie miały to do siebie, że nigdy nie wiadomo było, co może przytrafić się tym razem. Z jednej strony dzięki temu można było zawsze oczekiwać wspaniałej przygody. Z drugiej jednak, czy wspaniała przygoda nie mogła się w ułamku sekundy przemienić w jeden z najgorszych koszmarów? Teoretycznie autorytet nauczyciela powinien pozostawać niepodważalny. Praktycznie, różnie to bywało. Vanja przekonała się o tym osobiście już w czasie trwania pierwszego jej tygodnia, jako pedagog w tych murach. Wiedziała również, że jej wygląd stanowił raczej przekleństwo niż atut. Niewiele miał wspólnego z dorosłą, szanującą się osobą. Bardziej przypominała dziecko, które na siło pragnęło stać się dorosłym i za nie się przebierało. Dlatego wiedziała, że Ci, którzy nie mieli okazji spotkać jej jeszcze na zajęciach, najprawdopodobniej uznają ją za jedną z uczennic. Względny spokój panował w zamku. Czerń nocy przywdziała swój najbardziej nasycony odcień. Dobiegała dwunasta godzina. Nieliczne gwiazdy oświetlające tego wieczoru niebo wyglądały dziwnie niepokojąco, kiedy dostrzegło się je przez zabrudzone okna w zamku. Wszędzie było cicho. Towarzyszyły jej miarowe oddechy kolejnych mieszkańców portretów, które mijała po drodze. Nawet one postanowiły udać się na spoczynek. Odgłos kroków odbijających się na kamiennej posadzce, rozchodził się echem po pomieszczeniach, powracając do jej uszu magicznie zwielokrotniony. Nie bała się ciemności. Prawdopodobnie, gdyby tak właśnie było, w tym momencie każdy dodatkowy szept otaczającej ją nicości, powodowałby zrodzenie się najczarniejszych scenariuszy w jej głowie. Zamiast tego, z wolna przemierzała kolejne pomieszczenia z nadzieją, że jednak żadnej interwencji dzisiaj nie będzie miała. Odległy zegar wybił godzinę dwunastą. Dźwięk bardzo niskiej częstotliwości rozdał ciszę, która ją otaczała, niczym najgłośniejszy krzyk. Mimowolnie, jakby instynktownie, niewielka dłoń mocniej zacisnęła się na dzierżonej drewnianej różdżce. Jeszcze tylko godzina, pomyślała z zadowoleniem. O pierwszej miał zmienić ją inny nauczyciel w tym regionie zamku. Wsłuchiwała się w odgłos uderzeń. Powoli odliczała je w myślach, ciesząc uszy symetrycznym dźwiękiem uderzeń zegara. Odetchnęła cicho, kiedy doliczyła się dwunastego. I znów otoczyła ją nieprzenikniona cisza. Znów pozostała sama ze swoimi myślami i obowiązkami.
Dickens V. Vardana
Rok Nauki : I
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : ścięte na wojskowo włosy, kilka tatuaży, kolczyk w uchu, jednak najbardziej charakterystyczne jest jego zagryzanie dolnej wargi lub własnych kości u dłoni
Nie mógł spać i to wcale nie była wina nowego miejsca i tego, że nie umiał się przyzwyczaić do tych nadzwyczaj wygodnych i miękkich materacy. Lubił przemierzać szkolne korytarze, jakby z każdym krokiem odkrywał coś nowego. Miejsca, które musiał zbadać, poznać ich historię, prawdopodobne funkcje czy zastosowanie... A czemu robił to w nocy? Cóż, to miejsce nabierało dziwnej mocy, kiedy wokół nie kręciła się banda hołoty, która ujmowała temu całego uroku. Nie, to nie jest wina powracających koszmarów. Czy mógłby swobodnie chodzić po szkole, zajadając się krakersami, gdyby na każdym kroku widział nowe twarze? Ludzi obserwujących cię z ukrycia ze zwykłej, ludzkiej ciekawości. Nic do niej nie miał, bo sam używał jej jak sprawnej kochanki... Jednak nie tego w tym momencie potrzebował. Czy jego krążenie w egipskich ciemnościach miało inny cel, oprócz zgłębiania wiedzy o tajemnicach tego miejsca? Dick nie chciał, aby ktoś go teraz widział. Nie, kiedy chłonął każdy cień, każde potknięcie o własne nogi czy obicie kostek o jakiś przedmiot, którego nie widział. Owszem, mógł posłużyć się czarami i oświetlić sobie drogę... Jednak nie tym razem, jaka w tym zabawa? Chciał być ślepy, chciał wykorzystać nie tylko wzrok, ale i inne instynkty do poruszania się po tych korytarzach. Jak to mu się przyda? I wtedy przystanął, słysząc inną osobę. Prefekt? Nauczyciel? Wiedział, że takie chodzenie samotnie po szkole w nocy, kiedy nie jest kimś wyżej od zwykłego uczniaka, jest zakazane. Ah, czym była samotna podróż wobec potencjalnego szlabanu. Śledzenie w ciemnościach chyba nie jest dobrym pomysłem, a może tutaj inaczej się na to zaopatrują? Kiedy osoba przystanęła, jego kroki również ucichły. Próbował dostrzec coś w posturze, jednak z tej odległości za dużo mu to nie mówiło. Dlatego zrobił to, co powinien zrobić stalker. Wyszedł ze swojego ukrycia. Czym było życie bez ryzyka... -Krakersa?-Jego głos wydawał się o wiele głośniejszy i zachrypnięty, niżeli by tego sobie życzył.
Vanja A. I. Northug
Wiek : 33
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 157cm
C. szczególne : Silny Szwedzki akcent, bardzo młody wygląd
Nie spodziewała się tego, że o tej godzinie zostanie przez kogokolwiek zaczepiona na środku korytarza. Noc była cicha i głupia, w pewien sposób pokrzepiająca swoją czarną chmurą, która otaczała jej niewielką sylwetkę. Czuła się pośród niej dobrze. Jakby w końcu znajdowała się w odpowiednim miejsce, w odpowiednim czasie. Kompletnie nieświadoma faktu, że jej spokój za chwilę zostanie w bardzo brutalny sposób zaburzony i być może nigdy więcej nie wróci do stanu pierwotnego. Zegar zakończył wybijanie godziny dwunastej. Ostatni głuchy dźwięk rozdał ciszę otaczającą ją ze wszystkich stron, swoją prostotą przypominając jednocześnie o swojej sile. Dziwne myśli zagościły w jej głowie. Te, dotyczące przemijania i wszystkiego, co z tym związane. Zaczęła się zastanawiać, co tak naprawdę robi ze swoim życiem. Gdzie to wszystko ją kieruje. Poświęciła wiele rzeczy w swoim życiu po to, aby rozwijać się intelektualnie. Siła umysłu zawsze była dla niej na pierwszym miejscu, przed naprawdę wszystkim, o czym mogłaby tylko pomyśleć. Tylko, czy to było rozsądne? Tak wiele poświęciła po to, aby wciąż się rozwijać, uczyć nowych zaklęć. -Aa! - krzyk wyrwał się z jej gardła w samym środku tych rozmyślań, kiedy tuż za swoim plecami usłyszała jedno, bardzo proste pytanie. Serce znacznie zwiększyło swój rytm, a ciało instynktownie obróciło o sto osiemdziesiąt stopni. Jej ciało działało zanim jej umysł zareagował. Różdżka ściskana mocno w dłoni była już skierowana w stronę potencjalnego zagrożenia. - Kim, do cholery, jesteś?! - rzuciła w kierunku nieznanego jej chłopaka. Mimo faktu, że jej wzrok przyzwyczajony był do panującej wokół ciemności, to i tak minęła chwila nim była w stanie rozróżnić poszczególne cechy charakterystyczne dla tego mężczyzny. Pierwsze co zauważyła, to naprawdę wysoki wzrost. Zdecydowanie nad nią górował, a w tym wypadku ten fakt kompletnie nie przypadł jej do gustu. - Powiedziałam, przedstaw się. - dodała po chwili, wciąż tak samo rozdygotanym głosem. Potrzebowała jeszcze chwili, aby uspokoić się.