Niewielki gabinet utrzymany w prostym, niemal spartańskim stylu. W pomieszczeniu nie ma żadnych ozdób, książek, obrazów czy rzeczy osobistych. Właściwie to poza biurkiem i fotelami nie ma tu nic.
Pierwszy tydzień pracy w Biurze Aurorów nie należał do zbyt lekkich, łagodnie to ujmując. W związku z koniecznością nadrabiania wszelkich spraw papierkowych, Dean został przykuty do biurka na długie dni. Co nie podobało mu się w ogóle. Jako auror przyzwyczajony był do pracy w terenie, do której przywykł i którą uwielbiał. Nie miał jednak wyjścia. Na jego biurku szybko urosła sterta papierów, którą musiał przejrzeć. Robił to niechętnie, ale z taką samą sumiennością, jak robił wszystko. Przeglądał kolejne dokumenty, dodawał na marginesach własne uwagi, układał je w kolejności alfabetycznej. Nienawidził bałaganu, choć dotyczył on spraw, którymi skrycie gardził. W głębi duszy uważał, że Ministerstwo Magii byłoby w dużo lepszej sytuacji, gdyby działało nieco mnie tradycyjnie i nie przejmowało się tak bardzo biurokracją. Albo prawem, w końcu ci najgroźniejsi złoczyńcy prawo mieli w czterech literach.
Przeglądał kolejne stronice ze wzrastającą irytacją. Wiele tych nieudanych zatrzymań udałoby się zmienić w udane, gdyby jego aurorzy wykazali się większą elastycznością w kwestii interpretacji prawa. Dzięki temu kilku skurwysynów mniej chodziłoby po brytyjskiej ziemi, a on sam miałby dużo mniejszą stertę przed sobą.
Nic dziwnego, że ktoś bawił się w podpalenia i otrucia, skoro wymiar sprawiedliwości był skostniały i działał według pewnych zasad, którymi nie przejmowali się ci źli.
- Uciekł z miejsca zdarzenia. Nie udało się go pochwyciić, gdyż w pobliżu byli cywile. NO KURWA – pomyślał, rzucając papierami o stolik. Jak tak dalej pójdzie, niedługo ktoś wejdzie do Ministerstwa, zabije kolejnego Ministra na zmianie Zagumova, a panie od biurokracji powiedzą, że „przecież miał legitymację”. Ta cała farsa bardziej go wkurwiała, niż bawiła. Z niechęcią sięgnął po paczkę papierosów na biurku, odpalił jednego, a dym z fajki przybrał kształt granata ręcznego. Widział go już tysiące razy, a wciąż do niego nie przywykł. I wciąż przywoływał smutne wspomnienia z przeszłości. Zamyślił się na dłuższą chwilę. Jako szef musiał ustalić pewną hierarchię. Kto się wyróżniał na tyle, żeby mu choć trochę zaufać? Vries? Może. Była młoda, pełna werwy i zapału. Ale jednocześnie była jego konkurentką i wciąż w ich relacjach była między pewna strefa szarości. Chwila słabości, która na nim ciążyła. Lepszych kandydatów jednak nie miał. Zgasił papierosa, zanurzył usta w kubku z kawą i wrócił do pracy. ile by dał, żeby móc teraz siedzieć w kawiarni i obserwować jakiegoś podejrzanego. Za biurkiem pracował od niedawna, ale i ten czas dłużył mu się niemiłosiernie.
Po kilku godzinach, które dłużyły mu się w nieskończoność, wyjął z teczki cienką książkę i zaczął przeglądać nieznane mu dotąd zaklęcia. Wiernie odzwierciedlał ruchy różdżką, skupiał się na inkantacji. Bogaty arsenał zwiększał szansę na sukces, dlatego Cassidy z takim uporem szukał sposobów na powiększanie własnych możliwości i repertuaru. W końcu to one decydowały o sukcesie czy śmierci. Gdyby takie podejście miał Zagumov, być może sterta na jego biurku byłaby znacznie mniejsza.