Duża łazienka, przeznaczona specjalnie dla perfektów. W końcu oprócz pilnowania wściekłych bachorów muszą mieć też jakieś przywileje. W samym centrum znajduje się spory, dość głęboki basen, a naokoło krany z ilością płynów do kąpieli, o tak szerokim wyborze kolorów i zapachów, że trudno sobie wyobrazić. Uczniowie często ryzykują dostanie szlabanu i przychodzą tu, by popluskać się w ciepłej wodzie choć przez chwilę.
Jeśli nie jesteś nauczycielem, prefektem, kapitanem drużyny, bądź takowy Ci nie towarzyszy, obowiązkowo powinieneś rzucić kością w pierwszym poście w tym temacie:
Parzysta - zakradłeś się tu w taki sposób, że nikt Cię nie złapał. Możesz korzystać z łazienki prefektów przez cały wątek bez obaw, że znajdzie Cię tu ktoś niepowołany. Nieparzysta - masz pecha. Po kilku Twoich postach w tym miejscu przyłapuje Cię (wraz z twoim towarzystwem!) profesor Harrington. Masz do wyboru - zgłaszasz się po szlaban do MG/nauczyciela albo tracisz 20 punktów i musisz to zgłosić w odpowiednim temacie. Mistrz Gry ma ten temat pod kontrolą, a więc uchylanie się od tej kostki będzie dodatkowo karane.
Autor
Wiadomość
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Widzę po reakcji dziewczyny, iż coś nie jest tak. Wewnętrzna ciekawość to jedno, dobra relacja z przyjaciółką - drugie. Zdaję sobie z tego doskonale sprawę, iż napieranie nie ma sensu i jedyne, co mogę robić, to dokładnie obserwować jej zachowanie, ażeby potem, jeżeli zajdzie taka potrzeba - zwyczajnie wesprzeć. Bo jesteśmy ludźmi, mamy swoje wady i zalety, a jeżeli mam się do czegoś przydać, to chcę przynajmniej w tym jednym, specyficznym przypadku, tudzież sytuacji. - Hm... - mruczę pod nosem, zastanawiając się nad tym, czy wstążka aby na pewno jest bezpieczna dla magicznej istoty. Z jednej strony tak, z drugiej - niespecjalnie. Wolałbym uniknąć sytuacji, w której ta zawiązałaby się wokół szyi niewinnej istoty, przyczyniając się do potencjalnie najgorszego z możliwych scenariuszy. Bo o ile w magię Cudu wierzę, o tyle jednak nie zawsze można jej ufać. Zawsze jest narażona na błąd ludzki - gdyby ludzie jeździli perfekcyjnie w każdej chwili, zawsze chodzili perfekcyjnie, to nie dochodziłoby do sytuacji, w której drewniany patyczek poparzy delikatną skórę dłoni, jak również do momentu upadnięcia na własne kolana. - Taka szeroka, myślę, byłaby... w porządku? - stuknięcia palców o umywalkę nie mogą tak łatwo w tej chwili umknąć. Zastanawiam się. Wszystko ma swoje wady i zalety, ale nic nie jest idealne. Dopóki jednak nie bierze się tego typu rzeczy na poważnie, pozwalając sobie na śmiech, wszystko wydaje się być w porządku. Do czasu. Stwierdzenia chodzące po szkole są czasami krzywdzące, ale jedyne, co można w tym przypadku zrobić, to odwrócić je na własną korzyść. Działać nie dla innych, ale dla siebie. Dla własnej dumy i utraconego już dawno honoru, rozbitego na ziemi - bez możliwości naprawy. - I na to, czy to jest dobrej jakości farba... - wzdycham nieco ciężej. Mam nadzieję, że jest, bo w przeciwnym przypadku naprawdę nie chciałbym zaszkodzić Puchonce swoim brakiem sprawdzenia w tym zakresie. Jak wiadomo - błędy się zdarzają. Dopóki nie ciągną za sobą ofiar, jest co najmniej dobrze. Czasami samemu można stać się ofiarą, ale jeżeli tego ziarna nie przekaże się dalej, a zamiast tego zdusi w zarodku, inicjacja przebiega boleśnie, acz bez dodatkowych pociągnięć w postaci płomieni pożerających wszystko dookoła. Nakładam farbę. Raz po raz, obserwując tym samym dziecko posiadające dwóch ojców i jedną matkę. To, czy jestem ojcem numerem jeden, czy też i ojcem numerem dwa, nie ma większego znaczenia. Nigdy nie ma, jeżeli wkładamy w wychowanie elfa całą duszę, całe pozytywne emocje i całe życie. To już lepiej rozdzielać nas za pomocą cech charakterystycznych - nawet jeżeli wiążemy ze sobą wspólną odporność wątroby na alkohol. Podnoszę spojrzenie - być może nieco zmęczone, wynikające z ogólnego stanu fizycznego, który, nawet jeżeli uległ poprawie, tak jednak nie jest idealny - zastanawiając się nad pytaniem ze strony dziewczyny. Elf uznaje za bardzo dobry pomysł przeniesienie paru mydełek w kierunku wanny, a następnie napuszczenie wody, obserwując tworzącą się raz po raz pianę. - Szczerze? N-No cóż, nie mam bladego pojęcia. - mówię, przypominając sobie o tym, iż wcześniej też nas coś łączyło, ale głównie pod względem współdzielenia materacu w wiadomym tego słowa znaczeniu. W poprzednich latach wydawał się być osobą chcącą zaznać jedynie ulotnej, ludzkiej przyjemności. Prawdopodobnie to, ile on chorób wenerycznych zaliczył, jak i osób, odpowiadało za ponad pięćdziesiąt procent statystyk w ciągu paru lat i zapewne w którejś klasie za ponad siedemdziesiąt pięć. - Tylko on wie, co siedzi w jego głowie. - uśmiecham się delikatnie. - Nie, raczej właśnie nie miał. Łatwo jest to czasami rozpoznać- - przypominam sobie wspólną kąpiel, która wydawała się być dla Lilaca nieco bardziej obnażająca. Może były to jedynie zamglone fragmenty, jakoby pamięć w tym momencie odmawiała posłuszeństwa, ale coś się powoli ujawnia. Może się mylę. A może wszystko płata mi już figle. - Chciałbym dobrze odpowiedzieć, ale nie chcę też działać w kompletnie odwrotny sposób. - wzdycham, nakładając kolejne ilości pięknej farby. - Czasami tego nie przewidzisz. Statystycznie, wiele związków nawiązywanych w tym wieku kończy się zaskakująco szybko i rzadko które prowadzą do stałych relacji. - coś na ten temat wiem. Początkowo liczyła się dla mnie tylko zabawa, a potem, gdy chciałem coś poważniejszego, życie postanowiło sprzedać mi nie tylko kopnięcie, ale też i sztylet prosto w brzuch. Co z tego, że dało się go wyjąć, skoro trucizna pozostała. - Życzę im obu najlepiej. Jeżeli natomiast nie wyjdzie, to na pewno dla Drake'a będzie to, nawet jeżeli brzmi obecnie nieco chłodno, dobrym doświadczeniem. Pierwsze związki zawsze zwiększają nieco swobody w tym zakresie. - odpowiadam, patrząc na to, jak napuszczona przez elfika kąpiel bąbelkowa powoli wydostaje się poza lejce kontroli, jakie to chciałbym chwycić. Nie wątpię, że podobne zdanie może mieć Doireann. Sam związek, jak i rozstanie, musiały naświetlić pewne sprawy w tymże temacie.
Zagłębiony w pozytywnych rozmyślaniach błądził chwilę po bibliotece, w poszukiwaniu kilku książek o magicznych przedmiotach wykorzystywanych w zamierzchłych czasach do markowania i kontroli więźniów w magicznych więzieniach. Były mu potrzebne do pracy domowej, ale też nie mógł przed samym sobą ukryć ciekawości, jako że kreatywna część jego duszy - choć skromna w rozmiarze - pozostawała wiecznie żywą. Zaopatrzony w kilka tomów ruszył w stronę wielkich schodów, by skierować się na piąte piętro. Przechodząc tędy ostatnio do Ciemni podsłuchał hasło prefektów, swoją drogą w duchu kpiąc, że są tak nieroztropni i wślizgnął się do łazienki trochę odpocząć. Odkręcił wszystkie kurki i otworzył jedną z książek, by zapoznać się z rozdziałem o środkach zabezpieczeń i magicznych kajdanach w więzieniach osiemnastego wieku, kiedy wielki basen powoli napełniał się wodą. Z zainteresowaniem śledził wzrokiem ryciny, przedstawiające metody ograniczania wolności magicznej i ruchowej skazanych czarodziejów, nim zostały ku temu wymyślone odpowiednie zaklęcia i zdjąwszy z siebie ubrania - które schludnie złożył na szafce - wlazł do baseniku pomoczyć się w ciepłym i pachnącym, nim oszaleje do reszty. Ciekawość zaczynała brać w nim górę, choć rodowity ślizgon, to jednak krukońska dusza, bo zaraz przywołał zaklęciem notes, w którym zaczął wypisywać co ciekawsze fragmenty z książki, głównie o tym, kim byli wynalazcy rozwiązań w więzieniach dawnych czasów i skąd brali inspiracje do swoich narzędzi. Choć zaczęło to się researchem w ramach przygotowań pracy domowej na historię magii, zauważył w tych książkach pewną inspirację do czegoś, co od dawna chodziło mu po głowie. Myślał o tym, co chciałby podarować Riverowi w ramach pokazania mu wymiaru swojego zaangażowania, bo nie był dobry w słowach, ani mówionych ani pisanych - co wydawało się niemal śmieszne, w perspektywie tego, ile pochłaniał książek tygodniowo. Nigdy nie pomyślałby, że znajdzie inspirację, czytając o tym, jakie wyposażenie znajdowało się w dawnych więzieniach magicznych, a jednak teraz, kiedy notował sobie zaklęcia, jakimi obejmowano kajdanki zakładane pojmanym, by sygnalizowały one ich stan zdrowia, a także przesyłały pracownikom więzienia informacje o tym, jak więźniowie się zachowują i jak się czują. Wydało mu się to nader intrygujące nie tylko dlatego, że już w zamierzchłych czasach ktoś na to wpadł, ale również ze względu na to, że mógł podobną technikę wykorzystać w swoim projekcie, który zamierzał wykonać w tym roku w ramach oderwania myśli od koszmarnej rzeczywistości. Zaklęcia, jakich używano, w różnych podręcznikach miały zupełnie inne inkantacje, była jednak ogólna zgoda w tym, że przekazywanie danych poprzez takie narzędzie było rozwiązaniem nie tyle humanitarnym, co pozbawionym możliwości błędu ludzkiego. Wiadomo bowiem, że skazańcy rzadko wdawali się w szczere dyskusje z więźniarkami. Wydawało się Bazylowi nader fascynującym, jak funkcjonowały układy społeczne i normy relacji w magicznych więzieniach dawnych czasów, skoro teraz, jedyną namiastką ograniczenia wolności w czarodziejskim świecie był Azkaban, a on był prowadzony przez istoty całkowicie pozbawione elementu ludzkiej emocji. Czy takie magiczne instrumenty, których użytek był wygodną codziennością dekady temu miałby teraz rację bytu? Była to kolejna z wielu zagadek przeszłości, których rozwikłania domagał się sam od siebie za każdym razem, gdy zanurzał się w księgi, traktujące o tym, jak było niegdyś w znanym mu teraz świecie. Sięgnął po kolejny tom, obracając się kilkukrotnie w wodzie, dla rozgrzania zmęczonych mięśni i zaczął przeglądać ryciny, prezentujące różnego rodzaju urządzenia, będące na wyposażeniu magicznych lochów, a które do złudzenia przypominały mu niektóre z obecnie używanych wynalazków czy fałszoskopów. Uśmiechnął się pod nosem, notując na kartce rozdziały, zawierające dokładniejsze opisy tych urządzeń i ich twórców, by po powrocie do biblioteki być poże poszukać kilku tomów więcej, do poczytania przed snem. Poskładał książki, upewniając się, że osuszył je odpowiednim zaklęciem i oddał relaksującej kąpieli, myśląc o tym, czy pamiętał jeszcze w jakich zakamarkach biblioteki mógłby znaleźć ciekawe informacje.
Wiedziała, że to jest świetny pomysł, kiedy tylko narodził się on w jej głowie. Nawet nie potrafiła powiedzieć, jak na to wpadła, ale momentalnie zapaliła się do realizacji i przy pierwszej okazji powiedziała o tym Carly, bo lepszej kompanki chyba nie mogła sobie wybrać. Dlatego właśnie szły teraz ramię w ramię do łazienki prefektów, w której miały spędzić najbliższy bliżej nieokreślony czas. - Mam nadzieję, że nikt akurat w tym czasie nie przyjdzie się popluskać, to już byłby szczyt wszystkiego - paplała po drodze, modląc się w duchu, żeby rzeczywiście nikogo w środku nie było. I żeby nikt nie przyszedł, dopóki one nie wyjdą. Wpadła co prawda na pomysł, żeby umieścić jakieś ogłoszenie da prefektów, żeby z uprzejmości odpuścili sobie wizyty w tym pomieszczeniu tego dnia, ale po krótkim namyśle stwierdziła, że może mieć to zupełnie odwrotny skutek. Uczniowie lubili robić innym na złość. - No ale musisz przyznać, że to jest świetny pomysł! Dawno nie miałam już babskiego wieczoru - powiedziała i pokonała ostatnie kroki dzielące je od wejścia do łazienki. Postawiła na chwilę torbę, którą ze sobą taszczyła, na podłodze i z podekscytowaniem godnym dziecka spojrzała na Carly. - Gotowa? - spytała, choć było to pytanie retoryczne i już po chwili znalazły się w środku, na szczęście pustym. - CU-DOW-NIE. Dobra, to możemy rozkładać ten bajzel! Kupiłam nam nawet takie super maseczki, czytałam o nich ostatnio w jakimś magazynie i podobno dają rewelacyjne efekty.
Babski wieczór był czymś, co dla Carly było wręcz poezją. Uwielbiała takie bzdury, uwielbiała leżeć, pachnieć, ładnie wyglądać i słuchać plotek, a z Lizzie właściwie nigdy się nie nudziła. Dodatkowo mogła z nią wymyślać straszliwe głupoty i absolutnie nikt się tym nie przejmował, nie robił z tego nie wiadomo czego i ogólnie ten czas, który spędzały razem, pozwalał im na to, żeby zbyt wiele nie myślały. To zaś, w obliczu ostatnich wydarzeń, było niesamowicie ważne, a Norwood musiała przyznać, że niemalże czuła, jak jej uszy zamieniają się w gumę gotową do tego, żeby z ciekawością słuchać nowych, niesamowicie fascynujących plotek, które udało jej się jakimś cudem przegapić. Po prostu życie toczyło się dalej, a ona zamierzała brać w nim czynny udział, nie tylko stać gdzieś z boku i udawać, że jest zbyt przejęta, żeby w pełni korzystać z uroków młodości. - Jeśli ktoś postanowi tam przyjść, to powiemy, że byłyśmy tu pierwsze. A jeśli to będzie jakiś chłopak, na pewno go oczarujemy i pozwoli nam odprawiać swoje babskie czary - stwierdziła, uśmiechając się lekko kącikami ust, jakby widziała oczami wyobraźni to, co zrobi, jeśli faktycznie napatoczy się na nie jakiś inny prefekt. Na całe jednak szczęście okazało się, że nie musiały używać swojego uroku osobistego i zadowolone, oraz rozchichotane, bo jakże by inaczej, znalazły się po chwili w łazience, która wśród zwykłych szaraczków była owiana niemalże legendami. - O no wiesz co! Mając taka nagrodę za bycie prefektem, może też rozważę postaranie się o odznakę - stwierdziła, biorąc się pod boki, a następnie spojrzała na swoją towarzyszkę, a jej oczy aż zabłyszczały, jakby wstawiła sobie w nie dwie świeczki. - O, jakie? Pokaż koniecznie! Ja znalazłam opaski z króliczymi uszkami, uznałam, że będą nam doskonale pasowały, więc je zabrałam. Mam też trochę lakierów do paznokci, bo nie mogę się za nic w świecie zdecydować na odpowiedni kolor, mam nadzieję, że mi doradzisz. W końcu chociaż dłonie mogę mieć ładne, skoro w każdej chwili mogę zostać skąpana w kompocie. Widziałaś dzisiaj rano? Skrzaty pojawiły się nagle pod sufitem i na podłogę wylała się cała owsianka! - rzuciła, wyjmując z torby przyniesione przez siebie rzeczy, paplając trzy przez trzy, ale było jej z tym niesamowicie dobrze, zupełnie, jakby unosiła się swobodnie kilka kroków nad ziemią.
Nie mogła się powstrzymać przed spytaniem, czy to oczarowanie będzie polegało na tym, że nieszczęsny chłopak zostanie ich ofiarą i będą na nim odprawiać jakieś rytuały. Puściła przy tym oczko do Carly, a zawadiacki uśmieszek zagościł gdzieś w kącikach ust. Co prawda żartowała, ale też i wiedziała, że dziewczyna naprawdę była zdolna do omamienia kogoś i w razie nieprzewidzianych gości mogło się to skończyć... ciekawie. Miały jednak szczęście (albo może to inni je mieli), bo łazienka okazała się pusta, zupełnie jakby na nie czekała. - Koniecznie! Staraj się, staraj, to może razem będziemy rządzić na korytarzach, to byłoby coś - powiedziała i pokiwała głową, bo ten pomysł zdecydowanie jej się podobał. Takiego jednego szeryfa, jak one dwie to ze świecą szukać. Z byciem prefektem rzecz jasna wiązała się masa obowiązków, ale nie były one wcale tak złe i upierdliwe, a ze sprawowaniem tej funkcji szły też pewne przywileje, między innymi możliwość korzystania z tej łazienki, choć jak do tej pory Lizzie była w niej dosłownie kilka razy. - A przeróżne. Ty się nie mogłaś zdecydować co do lakierów, a ja miałam ten sam problem, jeśli chodzi o maseczki, dlatego wzięłam kilka różnych. Wszystkie były polecane i wyglądały naprawdę fajnie, więc... Któreś zostaną na kolejny raz - stwierdziła i machnęła dłonią, a następnie sięgnęła do torby i wyjęła z niej kilka kolorowych opakowań. - Są jakieś nawilżające, o, te mają takie super nadruki z magicznymi stworzeniami. Tutaj są wygładzające, oczyszczające, zresztą sama sobie zobacz. I tak, oczywiście, że pomogę ci z wyborem lakieru, chociaż obawiam się, że wcale nie pójdzie mi lepiej niż tobie, no ale we dwie w końcu do czegoś dojdziemy - mówiła dalej, w międzyczasie podając Carly wspomniane opakowania z maseczkami. Miały cały wieczór dla siebie, więc zupełnie nie musiały się z niczym spieszyć, a nawet wręcz przeciwnie - powinny go w pełni wykorzystać i rozkoszować się każdą chwilą. - Nie, nie widziałam tego, ale słyszałam już chyba z dziesięć opowieści, przysięgam. Podobno trochę poleciało na tę studentkę z drugiego roku, to prawda? - spytała, zaciekawiona czy to, co usłyszała faktycznie się zdarzyło, czy już historia została przeinaczona, przechodząc przez usta wielu osób. - To znaczy trochę, no z tego co słyszałam to nieźle jej się oberwało, eww.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
- Och, moja droga, myślę, że nie wyszedłby stąd żywy - stwierdziła jeszcze z niesamowicie poważną miną Carly, kiedy zapewniała Lizzie o tym, że z całą pewnością wykorzystałyby biednego, niczego nieświadomego chłopaka do jakichś niecnych, bliżej nieokreślonych praktyk. Na przykład napchałyby go po czubki uszu jedzeniem albo sprawdziły, jak na jego twarzy zachowałaby się niesamowicie nawilżająca maseczka, a co za tym idzie, czy ten nie odmłodniałby magicznie w ciągu kilku pierwszych minut. Wszystko było w końcu możliwe, a Norwood należała do tych osób, które po prostu niczego nie wykluczały, wychodząc z założenia, że wszystko może się zdarzyć, gdy tylko głowa jest pełna marzeń. Taka prosta prawda. Rozsiadła się wygodnie, gdy znalazły się już na miejscu, wyraźnie zadowolona z tego, że faktycznie miały łazienkę tylko dla siebie i mogły bezczelnie plotkować, aż im uszy nie odpadną. Lubiła takie imprezy, lubiła tak spędzać czas i uważała, że było w tym coś całkowicie naturalnego. Przynajmniej jej zdaniem i w jej odczuciu, nic zatem dziwnego, że teraz czuła się jak jakaś królowa balu, zwłaszcza kiedy zapewniała młodszą dziewczynę, że na pewno się postara. Słowo harcerza, którym przecież nigdy nie była. - Och, jakie one są urocze! Zobacz, nawet się poruszają, jeśli odpowiednio je dotknąć, pewnie będę mogła na ciebie patrzeć oczami, co my tutaj mamy, hipogryfa? Całkiem to słodkie, takie nie do końca poważne, ale bardzo mi się podoba, że zaczęli traktować kobiety, jak kogoś, kto lubi się czuć nie tylko komfortowo, ale również uroczo. Chociaż jestem pewna, że niektórzy wpadliby w przerażenie widząc hipogryfa wylegującego się w wielkim, puchatym szlafroku. Teraz nie mogę się zdecydować, czego moja skóra potrzebuje. Może wszystkiego? - odparła, również paplając jak najęta, bez jakiegoś większego składu i ładu, ani trochę się tym nie przejmując, czując prostą przyjemność z tego, że spędzały ten czas razem. I że faktycznie nie były aż tak miłe dla otoczenia, jak mogło się to wydawać, bo zaraz zachichotała i pokiwała energicznie głową. - Trochę? Ona wyglądała, jakby wzięła kąpiel w tej owsiance! Wyobrażasz sobie? A myślałam, że prysznic z kompotu to już szczyt wszystkiego! Ale to jeszcze nic! Bee ostatnio chyba się najadł szaleju, bo prawił mi komplementy, a później spotkałam Jinxa, który bezczelnie uważa, że może ze mną rozmawiać i zaczęłam zamieniać jego rzeczy w jedzenie! O tak, pstryk!
- Weź, bo robisz z nas jakieś zołzy - zachichotała zupełnie jak nastolatka, którą zresztą była, więc miała do tego pełne prawo. Uwielbiała to, że przy Carly nie musiała się hamować zupełnie z niczym. Może i zwykle mówiła właśnie to, co miała na myśli i paplała bez sensu, ale to był inny tego rodzaj. To był ten typ, który ujawnia się jedynie w przyjaźniach, kiedy dwie osoby nadają na tych samych falach. I to było po prostu piękne, niczego więcej do szczęścia nie potrzebowała w tamtej chwili. - Co nie? Świetne są! - powiedziała i bardzo zadowolona ze swoich maseczkowych zakupów aż zaklaskała. Mała rzecz, a jak potrafi ucieszyć. - Jestem pewna, że gdzieś jest też zouwu, wiesz, ten wielki niebezpieczny kot... Tak, jest! No i weź, jak możesz nas porównywać do hipogryfów? Z tymi ciałami? - spytała, poruszając przy tym brwiami i po chwili wybuchając głośnym śmiechem. Była w wyśmienitym humorze. Dalej rozpakowywała manele z torby, słuchając przy tym uważnie Carly, która dzieliła się coraz to ciekawszymi rewelacjami. Zadziwiające, jak szybko można przejść od omawiania koloru lakieru, przez paplanie o różnych rodzajach maseczek aż do bezwstydnego obgadywania - bo inaczej nie można było tego nazwać - ludzi z własnego domu. - Ohyda, aż mi się niedobrze robi, jak o tym słucham. Jedzenie jest dobre, ale nie w takiej postaci i ilości. Mi na szczęście nic takiego się nie zdarzyło, ale za to jakoś dwa dni temu miałam na poduszce rozbabrane spaghetti... Dobrze, że przynajmniej zaklęcia działają jak powinny i minęły te okropne klątwy, wyobrażasz sobie miks wszystkiego? To byłby chyba koniec świata - stwierdziła i z szeroko otwartymi oczami pokręciła kilka razy głową, zupełnie jakby chciała odegnać tę wizję z głowy. Może i zresztą tak właśnie było. To wszystko to jednak było nic, bo wtedy padły słowa o Jinxie, na które aż zakrztusiła się powietrzem. - NO CO TY?! Ej i co, ale chyba nie był goły, nie?? O matko, nie wiem, czy chcę wiedzieć. Takie rzeczy to tylko tobie się mogą przytrafiać - powiedziała i aż ze zdumienia i trochę też niecierpliwości w oczekiwaniu na odpowiedź przyjaciółki potarła ręką czoło. Nie przejęła się zupełnie tym, że Carly nie powiedziała nic konkretnie o ubraniach, tylko zamianie rzeczy Jinxa w jedzenie, a to mogło istotnie zmienić sens całej historii. Jakoś tak od razu uznała, że musi chodzić o ubrania. A skoro już o ubraniach była mowa - sama zaczęła zdejmować swoją odzież wierzchnią, kładąc ją gdzieś na suchej powierzchni i zostając tym samym jedynie w stroju kąpielowym. - Wchodzimy? Chyba czas najwyższy - powiedziała i z nagłym przebłyskiem geniuszu i diablikami błyskającymi w oczach odwróciła głowę całkiem w stronę Norwood. - Wskakujemy na trzy? - spytała i cofnęła się kilka kroków, żeby na dany sygnał nabrać rozbiegu i z impetem wskoczyć do wody. Bo dlaczego nie.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
- Od razu zołzy - mruknęła Norwood, wywracając przy tej okazji oczami. - Po prostu piękne, mądre i wyzwolone kobiety, to chyba nie oznacza, że jesteśmy zołzami? - dodała, przeciągając lekko słowa, jednocześnie uśmiechając się do Lizzie, doskonale bawiąc się w jej towarzystwie, nie mając najmniejszych problemów z tym, żeby opowiadać jakieś skończone bzdury. Właściwie Carly nigdy nie miała z niczym problemu, była obdarzona darem złotoustości, potrafiła wywinąć się z każdej sytuacji, a nawijanie makaronu na uszy szło jej po prostu przecudownie, więc z całą pewnością byłaby w stanie sprzedać garnek na jednej nóżce komuś, kto nie potrafił nawet czytać poprawnie przepisów, nie mówiąc w ogóle o tym, że nie miał pojęcia, jak odmierza się składniki. - No jak to dlaczego? Bo jesteśmy równie wspaniałe, jak one! Przecież to niesamowicie majestatyczne stworzenia i sądzę, że wielu z zazdrością spoglądałoby na tych, którzy zostaliby dopuszczeni do tego, żeby kąpać się w blasku naszej chwały - wyjaśniła bez najmniejszego nawet skrępowania, unosząc lekko brew, zgadzając się jednak ze wszystkim, co mówiła druga Puchonka, z przyjemnością sięgając po przyniesione przez nią rzeczy, zachwycając się nimi w zdecydowanie dziewczyński sposób, nie czując z tego powodu najmniejszego nawet obciachu. Nie było w jej słowniku słowa, które odpowiadałoby za speszenie i doskonale to było widać w tej chwili, zwłaszcza kiedy tak bezczelnie przeszły do ploteczek, małych i tych większych, bo ostatecznie przecież to właśnie było coś, co trzymało je przy życiu. Czyż nie? - Fuuuj - stwierdziła, kręcąc z niedowierzaniem głową na wspomnienie o tym jedzeniu w łóżku, bo to zdecydowanie nie było coś, co by tolerowała i aż się cała otrzepała, bo naprawdę jej się to nie podobało, tylko po to, żeby zaraz parsknąć z rozbawienia na kolejną uwagę Lizzie. - No coś ty! Ale miał koszulę z galaretki, wyobrażasz to sobie? Albo lepiej nie rób tego! W każdym razie najwyraźniej Pan Merlin pobłogosławił mnie na tę rozmowę, żebym mogła zagrać mu na nosie - uznała, zadowolona z siebie, bo mimo wszystko coś podobnego wielce jej się podobało. Zaraz wyciągnęła z torby piękną kulę do kąpieli w kształcie, a jakże, babeczki i wrzuciła ją do wody, zerkając na swoją borsuczą siostrę. Uśmiechnęła się na jej entuzjazm, a później również zdjęła ubrania zostając w kolorowym jak lukrowany domek z piernika kostiumie kąpielowym. - Raz... - zaczęła, przeciągając słowa, by nieco przedwcześnie skoczyć do wanny, śmiejąc się przy okazji radośnie, jakby miała kilka lat i uważała, że to najlepsza zabawa na świecie.
"Piękne, mądre i wyzwolone kobiety". Czasami aż zastanawiała się, skąd Carly brała takie słowa, skąd jej to wszystko przychodziło do głowy w odpowiednim momencie, bo to było aż niewiarygodne. Podobnie z porównaniem ich do hipogryfów - chociaż z początku Lizzie odebrała słowa przyjaciółki zupełnie inaczej, to jednak ta potrafiła tak rozwinąć swoją wypowiedź, że wyszło z tego zupełnie co innego i zamiast wielkich, ciężkich hipogryfów, wyszły piękne, majestatyczne stworzenia, na które patrzenie było wręcz zaszczytem. Bez wątpienia Norwood potrafiła wybrnąć ze wszystkiego. - Omg, koszula z galaretki brzmi strasznie. W sensie wiesz, nie chodzi mi o to, że widać przez nią dosłownie wszystko, bo jak ma ładne ciało, to nie widzę problemu, ale to musi być okropne uczucie mieć na sobie coś takiego - odpowiedziała i wzdrygnęła się, bo mogła przysiąc, że poczuła ten galaretkowy dotyk na swoim ciele i to zdecydowanie nie było nic przyjemnego. Była niemal pewna, że gdyby coś takiego spotkało ją, to odblokowałaby w sobie jakiś nowy rodzaj lęku, może nawet jej bogin zmieniłby postać... - No ale w każdym razie bardzo dobrze, należało mu się! Szkoda, że nie nasłałaś na niego jakiegoś zmutowanego jedzenia, żeby go jeszcze ścigało po szkolnych korytarzach... Ale myślę, że dałoby się to zrobić - powiedziała i wyszczerzyła się do Carly, nawet nie ukrywając, jak bardzo jej się ten pomysł podobał. Nie miała zamiaru okazywać litości dla kogoś, kto tak źle potraktował bliską jej osobę. Były pewne granice, a tutaj zostały one przekroczone i nie zamierzała o tym zapominać. Była pewna, że Carly szybko podchwyci pomysł ze skokiem do wody i nie myliła się. Po co spokojnie, jak cywilizowany człowiek wchodzić do ogromnej wanny, skoro można zamiast tego rzucić się do niej jakby jutra miało nie być? Ustawiła się więc w stosownej odległości, tuż obok dziewczyny i przygotowała do odliczania. Nie spodziewała się jednak, że zostanie tak bezczelnie oszukana! - Dw- EJ! - krzyknęła, kiedy Carly wystartowała z falstartem i zaraz też ruszyła za nią, aby po chwili wskoczyć na bombę do wody. - No wiesz co - prychnęła niby oburzona po tym, jak już się wynurzyła i przetarła dłonią twarz, chcąc pozbyć się z niej nadmiaru wody spływającej do oczu. Nie mogąc się też powstrzymać chlapnęła prosto w Norwood, zupełnie jakby chciała ją w ten sposób ukarać za przedwczesny start, ale zaraz się roześmiała. - Ta łazienka to jedno z najlepszych miejsc w tej szkole, przysięgam - westchnęła z rozmarzeniem i podpłynęła do kranów, a następnie z pytaniem widocznym na twarzy odwróciła się do drugiej Puchonki. Wprawdzie wrzuciły już kulę musującą, ale czy to miało je powstrzymać od wpuszczenia do wody dodatkowych kolorowych płynów do kąpieli?
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Prawdę mówiąc, Carly te zdolności musiała wyssać z mlekiem matki. I stwierdzenie to nie byłoby w żaden sposób przesadzone, bo Michelle świetnie operowała piórem, językiem, znała sposoby na to, by jednym słowem ustawić kogoś do pionu, choć jednocześnie potrafiła naprawdę pięknie się wysławiać. Wszystko więc wskazywało na to, że jej córka podążyła po prostu jej śladami, nie zamierzając się zatrzymywać, czerpiąc wzór z tego, co pamiętała, choć nie było tego wiele i z tego, co znalazła, a zatem z zapisów mamy, z jej artykułów i tego, jak o niej mówiono. A poza tym to wszystko było gdzieś głęboko w niej zapisane i teraz z tego korzystała, szkoląc się coraz bardziej, odwracając kota ogonem i znajdując wyjścia z sytuacji, które pozornie były absolutnie bez wyjścia. - Mam nadzieję, że na zawsze zapamięta sobie, jak to jest być chodzącym jedzeniem - mruknęła, a potem uśmiechnęła się niczym kot, który dostał śmietankę, kiedy tylko usłyszała, co do powiedzenia miała jeszcze Lizzie i z prawdziwą przyjemnością pokiwała głową. - Właściwie może mogłabym nasłać na niego skrzaty, jak myślisz? Przepadają za mną, bo siedzę z nimi wiecznie w kuchni, więc świetnie się z nimi dogaduję i może uznałyby, że taki niewierny chłopak nie zasługuje na nic innego, jak kompot na głowie albo sos pomidorowy w kieszeniach... To była zdecydowanie przyjemna wizja i koniecznie musiała ją rozważyć, ale w tej chwili nie miała na to najmniejszej ochoty, tym bardziej że zabrała się do małego oszustwa i już po chwili wylądowała w wannie, ciesząc się z tego niesamowicie. Wiedziała, że zachowała się teraz paskudnie, ale nie zamierzała się tym ani trochę przejmować, tym bardziej że jej towarzyszka nie wyglądała, jakby była szczególnie zła, zawiedziona, czy coś podobnego. Bawiły się nadal tak samo wyśmienicie, a kiedy Liz dodatkowo zaproponowała jeszcze kolejne atrakcje, Carly skwapliwie pokiwała głową, bo przecież skoro zamierzały się tu wylegiwać i odpoczywać, to po całości. Nie przejęła się nawet tym, że młodsza dziewczyna ją ochlapała, przyjmując to jako doskonały element tego całego szaleństwa. - Mogę opowiedzieć ci jeszcze kilka ciekawych rzeczy, ale ty też pozwól, że nadstawię ucha. Może masz jakieś interesujące, nowe wieści albo przewidywania? - zapytała, dodając zaraz, że nie rozumiała zupełnie, dlaczego Patol został zastępcą dyrektora.
- O, co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości - zgodziła się i jeszcze z uznaniem pokiwała głową, jakby chciała w ten sposób ponownie pochwalić przyjaciółkę za to, co zrobiła. Nie drążyła już dalej tematu z tym zamienianiem ubrań w jedzenie, bo nie chciała znowu wiedzieć aż tyle, a znając Carly naprawdę różne rzeczy mogły się zdarzyć. No i nadal nie mogła przestać śmiać się w duchu z samej siebie, kiedy tylko od razu pomyślała o tym, że chłopak skończył w ogóle bez ubrań. Dopóki wyraźnie nie usłyszała, że chodziło o na przykład koszulę z galaretki, miała przed oczami koszulę zamieniającą się w galaretkę w jakimś pucharku i lądująca z klasą na podłodze. Czy to już była pora na konsultacje z magipsychologiem? - Wieeesz, nie chcę być tą, która jest tym diabełkiem na ramieniu podsuwającym różne niecne plany, ale to wcale nie jest taki zły pomysł. Raz czy dwa taki kompotowy prysznic nie zaszkodzi, przecież to by nie trwało wieki... chyba - powiedziała i wzruszyła ramionami, bo w końcu nigdy nic nie wiadomo z tymi skrzatami, zwłaszcza jak Carly była z nimi w tak dobrych, kumpelskich relacjach. Przez chwilę aż żałowała, że nie pomyślała o zabraniu jakichś ciasteczek czy innych przekąsek, bo w sumie to po takiej rozmowie związanej z jedzeniem sama by coś przekąsiła. Potem jednak jej uwaga została skutecznie odwrócona od tego tematu, bo oto stała przed dokonaniem kolejnej ważnej decyzji tego wieczoru: jaki płyn wlać do wody? W międzyczasie jeszcze Carly oznajmiła, że ma do zaserwowania więcej plotek, więc już w ogóle zapomniała o ciastkach. Odwróciła się w pełni do przyjaciółki, zanim odpowiedziała. - Hmm, nic mi nie przychodzi do głowy. Moje życie nie jest tak ciekawe, jak twoje, z naszej dwójki ja jestem tą nudną - zaśmiała się i choć oczywiście żartowała i nie miała z tego powodu żadnych żali ani nic, to taka była prawda. - A weź mi nawet nie mów. Patol zastępcą dyrektora, świat się kończy. Chcą nas tu sterroryzować, na sto procent - odpowiedziała na słowa Norwood dotyczące właśnie tego nauczyciela. Nie cieszył się on zupełnie popularnością wśród uczniów, więc wybór był doprawdy... niekoniecznie trafiony, chyba że rzeczywiście chodziło o utrzymanie Hogwartczyków w ryzach przez coś podobnego do terroru. - Dobra, odkręcam jakiś kurek z płynem podpisanym jako "jednorożcowy". Nie mam pojęcia, kto wymyśla te nazwy, ale powinien to zmienić, bo nie brzmi najlepiej - skrzywiła się lekko, a następnie zrobiła tak, jak powiedziała i do wody zaczął spływać różowawy, błyszczący płyn. W dodatku pięknie pachnący! - A co to za ciekawe rzeczy, o których masz mi jeszcze powiedzieć? - spytała, wracając tym samym do tematu rozmowy i podpłynęła do Carly, zgarniając po drodze z jednego brzegu wanny dwie maseczki.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Propozycja Lizzie była niesamowicie kusząca, nawet po tym, jak udało jej się porozmawiać z Jinxem w sposób, który można było uznać za niesamowicie cywilizowany. Nadal nie odzyskała do niego zaufania, nadal nie zamierzała spoglądać na niego, jak na kogoś, kto nie zrobił jej żadnej krzywdy, nie zamierzała być dla niego niesamowicie miła, a kilka dodatkowych kar na pewno by mu nie zaszkodziło. Zwłaszcza teraz kiedy dowiedziała się, że chłopak po prostu o pewnych sprawach nie pomyślał, co brzmiało niesamowicie absurdalnie. Była nawet w stanie przysiąc, że w takim wypadku sam miał galaretkę zamiast mózgu, ale wolała tego nie sprawdzać. Wspomniała teraz jedynie, że na pewno porozmawia ze skrzatami, żeby znaleźć odpowiednie rozwiązanie, a potem okazało się, że mają z przyjaciółką zdecydowanie inne problemy, bo dobór odpowiedniego płynu do kąpieli był czymś niesamowicie, ale to niesamowicie wielkim. - Jaka tam nudna, nudna to może być historia magii, ale na pewno nie ty! Poza tym, co to znaczy niby, że jesteś nudna? To, że ja podsłuchuję wszystkich dookoła, nie powoduje, że jestem jakaś niesamowicie fascynująca - powiedziała, kręcąc od razu głową i dodała, że każdy człowiek, niezależnie od tego, jaki był, mógł być dla kogoś interesujący, ale tak naprawdę nie istniały osoby, które byłyby lubiane przez wszystkich, podziwiane i wychwalane, czy coś podobnego. - Istnieją też ludzie tacy, jak Patol, ale jego imię samo wskazuje na to, kim tak naprawdę jest. Nie chcę patrzeć na skrajności, bo to absolutnie nic nie zmienia. Jestem pewna, że dla własnej przyjemności zamieni nasze życie w koszmar, a z naszych kości zrobi sobie naszyjnik, kiedy tylko będzie mógł - stwierdziła, krzywiąc się popisowo, bo wcale jej się to wszystko nie podobało, zaraz jednak wydała z siebie zachwycone westchnięcie, kiedy Lizzie wybrała ostatecznie kurek, a potem odebrała od niej podaną maseczkę i po chwili starannie nałożyła ją na twarz, wygładzając, gdzie było trzeba i uśmiechnęła się nieco chytrze, co wyglądało teraz niesamowicie zabawnie. - Otóż, moja droga, tańczyłam na zapleczu Upswing w sylwestra, po tym, jak już popisowo wyleciałam w powietrze ze statku - stwierdziła.
- Oj no wiesz, o co mi chodzi - jęknęła niczym męczenniczka i machnęła ręką, rozchlapując przy okazji trochę wody. - Nie jestem taka przebojowa jak ty i w ogóle. Ty się tak potrafisz zakręcić wokół ludzi, człowiekowi się wydaje, że wszędzie czujesz się dobrze, a u mnie nie do końca tak to działa. Czuję się czasem jak takie dziecko - wyrzuciła z siebie, gestykulując przy tym dłońmi i wzbijając pianę w powietrze. Wbrew pozorom, choć mogło to tak wyglądać, to nie żaliła się, a jedynie stwierdzała fakty. Carly była zdecydowanie bardziej wygadana i obyta wśród ludzi, podczas gdy Ela dopiero zaczynała wychodzić z tej swojej skorupki i momentami rzeczywiście czuła się jak dziecko, zwłaszcza że i z wyglądu nie przypominała dorosłej. Miało to zarówno swoje wady, jak i zalety. Podejrzewała, że z kupnem ognistej whiskey będzie miała w przyszłości niemałe problemy, jeśli zapomni zabrać ze sobą dowodu. - Aż włosy mi się jeżą na myśl o dodatkowych lekcjach transmutacji, i to obowiązkowych! Brrr - dodała jeszcze do wypowiedzi przyjaciółki związanej z Patolem. Naprawdę chyba nie dało się znaleźć w szkole ucznia czy studenta, któremu ta informacja o zajęciu wicedyrektorskiego stołka akurat przez niego się podobała. Brandon podejrzewała, że mogło to mieć faktycznie związek z próbą utrzymania uczniów w ryzach, chociaż z drugiej strony ci mniej stosujący się do regulaminów mogli jeszcze bardziej rozwinąć swe skrzydła, żeby tylko zrobić na złość władzy. Szybko zawnioskowała do Carly o zmianę tematu na coś przyjemniejszego, bo nie chciała zajmować się tymi czarnymi scenariuszami - nie teraz, kiedy siedziały sobie w ciepłej wodzie z jednorożcowym, słodko pachnącym płynem i nakładały na twarz maseczki. - ROBIŁAŚ CO I GDZIE?! - Była tak zszokowana tym newsem, że aż podniosła głos i oniemiała spojrzała na Norwood, przez chwilę nie mrugając. - Czekaj, powoli. Wyleciałaś w powietrze na sylwestrze, a potem znalazłaś się w Upswing - czy to nie jest w Londynie? - i tańczyłaś? Jak-co- DOKŁADNIEJ - dokończyła wreszcie z cichym jęknięciem, nie mogąc sobie tego ułożyć w głowie. Z niecierpliwością czekała na rozwinięcie tej historii.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
- A przeszkadza ci to? To, że nie jesteś taka jak ja? - zapytała prosto i całkowicie szczerze, kiedy Lizzie podzieliła się z nią swoimi wątpliwościami i problemami, wychodząc z założenia, że musiała pozwolić jej się wygadać, pokazać swój punkt widzenia i jednoznacznie określić gdzie leżał problem. To było niesamowicie ważne i Carly nigdy nie odmawiała tego swoim przyjaciołom, bliskim, czy rodzinie. Wiedziała, że czasami najlepsze, co można było zrobić, to po prostu pozwolić im mówić, opowiadać, wyjaśniać i zrzucać to, co leżało im na żołądku. Zazwyczaj wtedy czuli się lepiej, pewniej i spokojniej, nie mówiąc już o tym, że odkrywali wtedy, kim byli i czego tak naprawdę oczekiwali od życia. Nie chciał nigdy niczego w nich wmuszać, bo to nie o to chodziło, tak więc po prostu leżała sobie w wodzie, zadowolona z tego, co się działo, ciesząc się maseczką, którą miała nałożoną na twarz i czekała na to, co usłyszy, żeby na to właściwie zareagować. Ponieważ zaś nie chciały rozmawiać o Patolu, bo to nie był ani trochę ciekawy i wesoły temat, Carly postanowiła skupić się na czymś innym, zdecydowanie przyjemniejszym, niż ten stary grzyb. Nie było w nim niczego ciekawego, była pewna, że znajdzie sposób na to, żeby ich dręczyć, żeby ukrócić im smycz i zrobić jeszcze całą masę innych rzeczy, o których nawet nie chciała myśleć. Wolała, zdecydowanie wolała, opowiedzieć Liz o tym, co spotkało ją w sylwestra, tym bardziej że znowu wpisywało się w to w sławny kanon bajek ze smokami w roli głównej. Takie rzeczy mogły bowiem przytrafiać się tylko i wyłącznie Norwood i dokładnie to się działo, chociaż nie miała bladego pojęcia, jak do tego dochodziło. Ściągała na siebie wszystkie możliwe nieszczęścia i dziwne przypadki, jakby miała w sobie coś, co to prowokowało. - Jak już dopłynęłam do brzegu, to zostałam szarmancko uratowana przez pewnego dawnego asystenta... Może nawet zgadniesz którego! Zabrał mnie później do Upswing, bo absolutnie nie chciałam spotykać się z Ministerstwem, wiesz, tata by mi głowę chyba urwał przy samym tyłku, jakby usłyszał, co się stało. Byłam w zadziwiająco dobrym stanie, chociaż chyba byłam pijana wydarzeniami, bo tańczyliśmy na zapleczu, a on potem ukradł dla mnie buty. Bo ja swoje utopiłam gdzieś w jeziorze - powiedziała, jakby to była jakaś oczywista oczywistość i wzruszyła lekko ramionami, sięgając po pilnik do paznokci, żeby odpowiednio je przygotować przed nałożeniem lakieru.
Pokręciła głową na słowa Carly. Nie, w zasadzie jej to nie przeszkadzało, w każdym razie nie w ten sposób, żeby chciała się zaraz gruntownie zmieniać. Czuła jedynie, że po prostu musi wyjść trochę z tej swojej dotychczasowej bańki, może nieco zbyt bezpiecznej. Wiedziała, że w towarzystwie Norwood nie będzie miała z tym najmniejszych problemów i w głębi duszy nie mogła się tego doczekać. Nie mogła doczekać się ukończenia szkoły podstawowej, kiedy te wszystkie zakazy opuszczania zamkowych terenów przestaną ją obowiązywać. Owszem, mogła wychodzić do Hogsmeade, ale nie oszukujmy się - chciała więcej. Wioska po częstszych wizytach stawała się ciut nudna, zwłaszcza kiedy starsi znajomi urządzali sobie wypady do Londynu czy Doliny. O ironio, kończąc rozmowę o Patolu, przeskoczyły na kolejny temat, który nie był do końca przyjemny. Bal sylwestrowy skończył się bowiem jedną wielką katastrofą i cud, że nie ucierpiało więcej osób, choć i tak było wielu poszkodowanych. Na szczęście nie skupiły się na szczegółach samego balu, a na tym, co nastąpiło później, co pomimo okoliczności było bez wątpienia ekscytujące. - Łołoło, asystenta? Na Merlina, Carly, to brzmi dość... no... - plątała się we własnych słowach, wciąż starając się wszystko przetworzyć. Aż samo nasuwało się pytanie "A w tej bajce były smoki?", ale wiedziała, że tym razem tak, zdecydowanie były i to jakoś jej to nie rozśmieszało. - Nie mam zielonego pojęcia, o kim możesz mówić. Przez szkołę przewinęło się tylu asystentów i w ogóle nauczycieli, że serio nie wiem, a nie chcę strzelać, bo zajmie to masę czasu. Po prostu to z siebie wyduś i nie trzymaj mnie dłużej w niepewności! - jęknęła, posyłając przyjaciółce cierpiętnicze spojrzenie. - Albo nie, poczekaj, najpierw mi powiedz, czy nic złego się nie stało. W sensie wiesz, takie, hm, zabranie do jakiegoś baru znajdującego się wcale nie tak blisko nie wygląda dobrze. Plus kradzież butów. Aż trochę strach pomyśleć, że taka osoba pracowała kiedyś w tej szkole, kogo oni tu zatrudniają - powiedziała i z głośnym westchnięciem oparła głowę o ściankę wanny. Nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Norwood przyglądała się uważnie swojej przyjaciółce, pozwalając na to, żeby wyraziła to, o czym myślała, w taki sposób, w jaki chciała. Widziała, że Lizzie nie do końca umie przyznać, o co dokładnie jej chodziło, toteż na nią nie naciskała, po prostu pozwalając, żeby jej myśli same popłynęły dalej, żeby poczuła się lepiej sama ze sobą, bo dokładnie to było najważniejsze w tej chwili. Wydawało jej się jednak, że młodsza dziewczyna potrzebowała nieco więcej rozrywki, nieco więcej szaleństwa i zmian, a przynajmniej, że potrzebowała przekonać się, jak to dokładnie smakuje i czy jest sens po to sięgać. Istniała bowiem możliwość, że coś podobnego ostatecznie w ogóle nie będzie smakowało młodej Brandon i okaże się, że jednak woli oglądać całe życie z tylnego fotela. I zdaniem Carly nie było w tym absolutnie niczego złego, wręcz przeciwnie, było w tym coś ciekawego, coś pociągającego, coś, co było na swój sposób świetne. Na razie jednak machnęła na to ręką, dochodząc do wniosku, że Lizzie sama musiała odkryć, co było dla niej najważniejsze. Uśmiechnęła się ponownie, oglądając paznokcie, pozwalając jej wyrzucić z siebie cały ten potok słów, nim ostatecznie spojrzała na nią uważnie, kręcąc lekko głową. Miała świadomość, że jej opowieść brzmiała co najmniej szaleńczo, ale dokładnie tak wszystko u niej wyglądało, za grosz normalności, i Liz w podobny sposób zareagowałaby na każdą inną opowieść. Jak na duchy Hariela i chorobę weneryczną chociażby, bo w końcu to było coś, co brzmiało, jakby wyrwało się z jakiejś nieprawdopodobnej bajki. Zaśmiała się ciepło, kiedy przyjaciółka wyraziła troskę, a następnie przesunęła się nieco w jej stronę, by dotknąć palcem jej nosa. - Nic się nie martw, na wszystko, co się stało, sama się zgodziłam. Nawet nie wie, jak mam na imię, a jeśli będzie tego ciekaw, to sam spróbuje to sprawdzić. Tymczasem my mamy nad nim przewagę, bo ja wiem, że to był Bloodworth - stwierdziła, a później wzruszyła lekko ramionami, jakby chciała jej pokazać, że ostatecznie to nie było nic wielkiego. - Założę się, że jeśli spotkamy się w czasie wyjazdu na ferie, to miło sobie wspomnimy te głupotki, ale wiesz, nie mam pojęcia, czy powinnam się tym jakoś szczególnie mocno przejmować, czy coś. Zresztą, szczerze mówiąc, to teraz to ja bym bardzo chętnie wyjechała, mam zdecydowanie dość tego latającego wszędzie jedzenia i zobaczyłabym coś innego, niż mury zamku! Jak myślisz, dokąd nas wyślą? W ciepłe kraje, żebyśmy nabrali nieco sił po tej szarości? - dodała zaraz, z niecierpliwością postukując paznokciami o brzeg wanny, pławiąc się w pianie, jaka dookoła nich wyrastała, zdecydowanie przeżywając najlepszy czas swojego życia.
Sama się zgodziła! W dodatku nie podała swojego imienia, a porywaczem okazał się nie kto inny, jak Bloodworth. Elizabeth miała wrażenie, że jeszcze chwila, dosłownie jedna nowa rewelacja i albo jej oczy wyjdą z orbit, albo pęknie głowa. Albo w ogóle i to, i to. Złapała się za tą swoją blond łepetynę i z niedowierzaniem spojrzała na Carly. Och, zdecydowanie udało jej się sprawić, że Brandonówna zbierała szczękę z podłogi, jeśli taki był jej cel. I już nawet nie wiedziała, co w tym wszystkim było najbardziej niewiarygodne. - Jezu, Carly - jęknęła tylko, bo nie było ją stać na więcej. Kojarzyła tego faceta, faktycznie był przez jakiś czas asystentem w Hogwarcie, ale musiała chyba chodzić na jego przedmiot na zasadzie zakuć, zdać, zapomnieć, bo nie potrafiła przytoczyć dokładniejszych informacji na jego temat. Zaraz jednak porzuciła te poszukiwania, bo kolejne słowa przyjaciółki podziałały na nią jak kubeł zimnej wody i skutecznie otrzeźwiły. - Stop, stop, stop. Ty się chcesz z nim spotkać? OSZALAŁAŚ? - krzyknęła, już nie kryjąc swojego oburzenia, szoku i jeszcze przynajmniej kilku innych towarzyszących jej emocji, których nawet nie potrafiła nazwać. To jej się w głowie nie mieściło! Była tak nabuzowana, że aż nie wiedziała, jak powinna zareagować i co powiedzieć. - Przecież dopiero co mówiłaś, że ojciec by ci nogi z dupy pourywał, a chcesz się pakować w coś takiego? Weź, to jest w ogóle legalne? Takie obcowanie z uczennicami, studentkami? Znaczy no niby nic się nie stało, chyba, i już nie pracuje w szkole, ale pracował, więc jakieś zasady moralne obowiązują, jak matkę kocham... Jak ty w ogóle możesz o tym mówić tak, jakbyś mówiła o pogodzie?! - wyrzuciła z siebie kolejny potok słów, jednocześnie wymachując rękami jak jakiś topiący się chomik i rozchlapując naokoło wodę. Nie dała się nabrać na żadną zmianę tematu, o nie, absolutnie. Miejsce ich pobytu podczas ferii mogło jeszcze poczekać, teraz jej myśli zaprzątały zupełnie inne kwestie. - Ty chcesz, żebym ja się tu utopiła w tej wannie?
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Obserwowanie Brandonówny, która sprawiała wrażenie, jakby usłyszała właśnie największą na świecie herezję, było stosunkowo zabawne. Trudno było nawet powiedzieć, co dokładnie było komicznego w całej jej postawie, ale Carly odnosiła wrażenie, że jej przyjaciółka za chwilę wręcz się zapowietrzy, zapomni, jak się oddycha i znajdzie jeszcze ze sto powodów do tego, żeby ją przechrzcić. Młodsza dziewczyna z całą pewnością nie była święta, swoje miała za uszami, ale teraz zdaniem przyjaciółki nieco za bardzo przeżywała całą tę sytuację. Nic zatem dziwnego, że Puchonka zdjęła maseczkę i wklepała w twarz jej pozostałości, rozsiadając się wygodnie w wodzie, uśmiechając się do Liz. - Przede wszystkim, Lizzie, zacznijmy od tego, że to ja jestem całkiem legalna - powiedziała, przekrzywiając lekko głowę. Było nie było, była pełnoletnia, a co więcej, już wkrótce miała skończyć dziewiętnaście lat, więc cokolwiek by nie robiła, robiła na swój własny rachunek. Jej rodzina mogła być niezadowolona, mogła ją oceniać, mogła próbować ją chronić, mogła kombinować i z innymi zagrywkami, ale nic nie mogła jej zakazać. A Carly taka już była, że jak coś chciała, to po prostu brała to, co miała, ciesząc się z tego powodu. - Poza tym, nie stało się nic, co by powodowało, że nie mogłabym się z nim zobaczyć, ani że bym tego nie chciała. Jeśli na siebie wpadniemy, to zapewne z przyjemnością porozmawiamy i tyle. Oj, nie dopisuj sobie za dużo do tej historii! - powiedziała, cierpliwie wyjaśniając wszystkie niuanse, robiąc to stosunkowo sprawnie i starając się uspokoić przyjaciółkę. Była pewna, że musi ją stopniowo oswajać ze swoimi przygodami, by ta pewnego dnia nie doznała jakiejś apopleksji, bo to byłoby chyba najgorsze, co mogłoby je spotkać. - A ponieważ nie chcę, żebyś się utopiła, dość już moich bzdur, teraz się skupimy na pianie i plotkowaniu o innych, a potem znajdziemy idealny kolor lakieru - zakomunikowała gładko, zapewniając jeszcze Liz, że nie zamierzała robić niczego głupiego, że będzie uważała, pilnowała się i w razie problemów na pewno pobiegnie do brata. To akurat było coś, co z reguły działało, jak zaklęcie, więc była przekonana, że wszystkimi tymi zapewnieniami uspokoi na tyle młodszą Puchonkę, że skoncentrują się ostatecznie na dobrej zabawie. Bo to miał być dobry wieczór i Carly była pewna, że dokładnie taki będzie.
Rzeczywiście była bliska zapowietrzenia się. Wybuchu. Utopienia się w tej wannie, za co Carly z pewnością zostałaby osądzona i wysłana do Azkabanu do końca życia. Albo i nie, bo dziewczyna miała niesamowitą umiejętność wywinięcia się ze wszystkiego. W każdym razie towarzyszyło jej teraz tyle uczuć, że naprawdę miała wrażenie, że zaraz z ich nadmiaru eksploduje. Może i przeżywała to zbyt mocno, ale nie mogła nic na to poradzić, to było silniejsze od niej. Poza tym przejęła się, bo wszystko to miało miejsce po balu sylwestrowym, który nie skończył się dobrze, a to jeszcze potęgowało negatywne odczucia. Ręce jej opadły, kiedy Carly niemal z uśmiechem na ustach powiedziała, że jest legalna. Brak słów, to już po prostu było zbyt dużo. Nie odpowiedziała nic więcej na ten temat, rzucając przyjaciółce jedynie piorunujące spojrzenie. Sama po chwili sięgnęła do twarzy i również zdjęła z niej maseczkę. Musiała czymś zająć dłonie, żeby przypadkiem nie zaczęły latać w powietrzu, telepiąc się przy tym jakby dostała drgawek. Wzięła też kilka głębokich oddechów w nadziei, że pomogą jej się uspokoić. Warto było próbować. - Dobra, okej, nic się nie stało i w ogóle wszystko cacy, rozumiem. Cały czas mi się to jednak niezbyt podoba, więc proszę, Carly, uważaj - powiedziała po dłuższej chwili, już bardziej opanowanym głosem. Może i faktycznie zareagowała zbyt gwałtownie, ale czy inna przyjaciółka nie postąpiłaby dokładnie w ten sam sposób? Tak, zapewne znalazłaby się taka, która zachwycałaby się tymi opowieściami i jawnie kibicowała Norwood. Elizabeth jednak nadal była od tego daleka. - I to jest bardzo dobry pomysł - zgodziła się na zmianę tematu rozmowy, odkładając temat pubu Upsing na ewentualnie inny dzień, kiedy już trochę się z tym oswoi. Przeszły więc dość gładko do rozmów na inne tematy, w międzyczasie przeprowadzając arcyważną dyskusję o kolorze lakieru, który powinny wybrać. Reszta wieczoru upłynęła im w spokojnej, radosnej atmosferze, aż w końcu uznały, że czas najwyższy wracać do dormitorium. Wysuszyły się, wskoczyły w ubrania, zebrały wszystkie szpargały i opuściły łazienkę prefektów, planując kolejny taki babski wieczór w niedalekiej przyszłości.
/zt x2
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Harmony miała wyjątkowy dryg do wpadania w kłopoty, w większości powodowany tym, że jakoś tak samo jej wychodziło pchanie się prosto w nie. W większości przypadków działo się to zupełnie przypadkiem, kiedy to szczerze nie spodziewała się, że może wywołać taką lawinę przyczynowo skutkową. Dużo razy robiła to nieumyślnie, kiedy wywołanie samego problemu nie było jej celem, ale rzeczy naokoło niego już tak, a to, że one go pociągnęły, no cóż, nie chciała.
I były też sytuacja jak ta teraz, kiedy z torbą do ćwiczeń przekradała się na piąte piętro do łazienki prefektów.
Zazwyczaj, kiedy już z pełną świadomością się w coś pakowała, były to bardziej spektakularne rzeczy niż chęć popływania w basenie z ciepłą wodą. Ale po treningu, jaki zafundował jej trener i tak na nich bardziej szalonego nie znalazłaby siły. Oddała tyle skoków, że nie była się w stanie wyprostować – miała tak skurczone mięśnie i ścięgna, już nawet nie wspominając o tym, jak obolałe były.
Więc, chociaż ryzykowała przyłapanie, najzwyczajniej w świecie potrzebowała gorącej wody na rozluźnienie.
Wyglądała komicznie, przechodząc przez korytarz. Przymusowo zgięta w pół i przechodząca jak najciszej na palcach wyglądała bardziej jak parodia różowej pantery niż ktoś, kto faktycznie chciał się bez zgody dostać do tej łazienki. Przynajmniej szczęście miała po swojej stronie, że akurat nikt nie przechodził i sprawnie, jak na kogoś tak połamanego po ćwiczeniach, prześlizgnęła się do środka.
Czy miała wątpliwości? Trochę tak, w większości dotyczące tego, że Vika i Irvette pewnie nie byłyby z niej zadowolone, a nie chciała ich urazić… Te jednak myśli skończyły się tak szybko, jak zobaczyła basen. Już nawet nie zastanawiała się, jak położyć rzeczy, żeby nie było oczywistym, że ktoś tu wchodził, po prostu chciała jak najszybciej znaleźć się w wodzie.
Im bliżej odejścia z Hogwartu była, tym bardziej zaczynała myśleć o rzeczach, których będzie jej brakowało. Rzecz pierwsza i najważniejsza – szkolna drużyna i treningi z Walshem. Rzecz druga, prawie tak samo ważna, to kanapki robione przez Gwizdka i pogawędki w kuchni z sympatycznym skrzatem. A trzecia? ŁazienkaPrefektów, prawdziwy raj na ziemi i dowód na to, że ktoś tam na górze czuwa, by na świecie nie zabrakło dobra. Co prawda wizyty w niej były o wiele ciekawsze, gdy musiała się tu zakradać w środku nocy, ale jest jak jest i właściwie to fajnie mieć tam jakieś przywileje jako kapitan. Dziś był dzień, w którym gorąca woda i cudowny zapach lawendy były jej wręcz niezbędne.
Jak co poniedziałek, poranek spędziła na indywidualnym treningu u Limiera. Teraz, po ponad dwóch godzinach biegania, latania i znów biegania i znów latania czuła się jak pół dupy zza krzaka. Lub jak dzieci Patola, widzące ojca wracającego do domu – czyli fatalnie. Czerwona jak cegła i mokra jak bonaqua szła w kierunku łazienki, dysząc ciężko i jęcząc przy każdym kroku, bo zdecydowanie coś sobie naciągnęła. Była na tyle porządna, że przed wejściem do szkoły wyczyściła zaklęciem buty. Krok, jęk, krok, przeklęcie rodziny Limiera pięć pokoleń wstecz. W końcu – dotarła. O tej godzinie nie powinno nikogo tutaj być, w końcu wszyscy normalni ludzie teraz jedzą śniadanie i odrabiają lekcje przed zajęciami. Jak się szybko okazało, nie wszyscy mają tak przyziemne plany, bo gorąca kąpiel zamarzyła się również młodej szukającej Gryffindoru. Nie powinno jej tutaj być, co wyjątkowo ucieszyło Julkę, bo jako rebel na 100% doceniała, gdy ktoś starał się wydymać zły system, jak ta tutaj blondynka.
- Dzień dobry. – Przywitała się z uśmiechem, opierając z namaszczeniem „Zorę” o ścianę i samej siadając na drewnianej ławce. – Pierwszy raz? – Zapytała, wskazując głową na basen, po czym zabrała się za ściąganie z siebie butów, ochraniaczy i szat. Gdy została w sportowej bieliźnie, zaczęła boleśnie człapać w kierunku wody. Dopiero teraz poczuła, że jebie ją również w krzyżu. - Je mangerai ta mère – Mruknęła pod nosem. Obelgi w kierunku miotlarza zawsze stanowiły jakąś ulgę w cierpieniu, a tego jej dziś nie brakowało.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Nie leżała długo w wodzie, minęło dopiero kilka, może kilkanaście minut i jej kręgosłup wciąż tylko głośniej na nią krzyczał, że śmiała w takim stanie wchodzić po schodach, ale czuła pierwszą zapowiedź relaksu. Choć biodra dalej ją bolały tak, jakby Ruby wpierdzieliła w nią tłuczkiem, kostki już zaczęły odpuszczać.
Aż chciała odetchnąć głębiej, gdy pierwsza rzecz przestała ją boleć i jęknąć ciężko, gdy tym samym zrobiła miejsce na odczuwanie nowego bólu (tym razem w łopatkach), kiedy do łazienki weszła Julia. Przez myśl przeszło jej tysiąc scenariuszy i możliwego zachowania od udawania, że się topi po „nie mogłam znaleźć pryszniców”, gdzieś pomiędzy wstawiając różne wersje „przepraszam za swoje zachowanie”.
Ale pierwsze, co powiedziała, widząc jak połamana była i nie zdążając ugryźć się w język to:
- Tobie też trener dał ostry wpierdol? – jakby wcale właśnie nie łamała kilku zasad na raz.
Cóż, Krukonka też nie wyglądała, jakby chciała ją za to rozliczyć i udupić, więc mogła mieć tylko nadzieję, że nie była tajną agentką Patona na misji, dając jej złudne poczucie bezpieczeństwa. Szanse na to były niskie, ale nigdy nie zerowe.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Z bananem na twarzy przyglądała się zmieszaniu na twarzy Gryfonki, która ewidentnie nie spodziewała się przyłapania na gorącym uczynku. Julka z kolei zrozumiała satysfakcję nauczycieli, którzy kiedyś przyłapywali ją samą. Ten rozbiegany wzrok i rozszerzone źrenice bawiły jak chłop przebrany za babę. Julka nie przyszła tu jednak na przeszpiegi i jedyna relacja, jaka ją łączyła z Patolem, to platoniczna nienawiść, zdecydowanie obustronna, bo Brooks była noga z transmutacji, a do tego nie gryzła się w język. – Calma, calma. – uspokoiła ją po włosku, nie wiadomo czemu, bo w tym języku znała tylko „Pizza”, „Dio” (po muzyku, oczywiście!) i „Juve Merda”. – To po włosku znaczy: „wyluzuj, mordo”. Czy ja ci wyglądam na prefekta? – Z miejsca rozwiała wszelkie wątpliwości młodej Gryfonki, bo zapewne jako nauczyciel, miałaby równie głęboko w dupie, że ktoś postanowił się wykąpać w basenie zamiast pod prysznicem.
Tobie też trener dał ostry wpierdol?
Prychnęła, ale nie z rozbawienia, a wściekle, bo w tym momencie w jej sercu nie było ani Boga, ani empatii. Limier skutecznie pozbawił jej wszelakiej radości, niczym dementor. – Czuję się, jak bym wpadła pod Hogwart Express… chwilę po tym, jak wpadłam pod Błędnego Rycerza. Limier to sadysta i kutas. Piękny i zdolny, ale jednak kutas. – Stwierdziła kwaśno, zanurzając się w wodzie. I jak tylko poczuła ciepło, które ją otacza, z miejsca odetchnęła z ulgą. Ba, nawet przymknęła powieki i zanurzyła się po samą brodę, ciesząc się kojącym gorącem. Momentalnie przestała odczuwać ciężkość nóg, odciążonych przez wodę. – Co trenujesz, poza quidditchem? – Rzuciła zaciekawiona, nie podnosząc powiek i zaciągając się aromatem olejków sączących się z kranów.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Rozbiegany wzrok, przerażenie w oczach i przyspieszony oddech, tak, to były jej pierwsze reakcje. Trudno jednak się było Harmony dziwić, kiedy dla porównania jej ostatnią karą za wybryk dużo bardziej przypadkowy było pójście do Zakazanego Lasu w pełnię. Jeżeli teraz ktoś tak radośnie, jak Patol wtedy, oznajmiłby jej, że ma ruszać tyłek do lasu, chyba by odpowiedziała, że mogą ją w jej obolały co najwyżej pocałować i wpisać cztery razy więcej minusowych punktów, bo jej własne cztery litery nigdzie się nie ruszają.
Merlin czuwał jednak nad nią i jej niewyparzonym językiem, bo Julia zdawała się naprawdę nie chcieć tego w żaden sposób zgłaszać. A nawet jeśli miała… Cóż, trudno, problem Gryffindoru, ona nie wyjdzie. Odetchnęła głęboko, z ulgą opierając głowę o brzeg basenu.
- Wyglądasz jak zbawienie, nie prefekt – zażartowała, przymykając oczy. – I przepraszam, chyba nie miałam okazji przedstawić się oficjalnie. Harmony – dodała, ale nie wyciągnęła ręki, obie w tamtym momencie wyglądały i pewnie czuły się jak stałe rencistki, więc nawet nie próbowała dokonać tej grzeczności. – Na pewno nie przeszkadza ci, że tu jestem? – bo skoro nie podkablowała jej na dzień dobry, to wypadało się chociaż spytać, czy nie wolała, żeby sobie poszła.
Aż zaśmiała się na jej podsumowanie samopoczucia i sięgnęła po swoją butelkę z elektrolitami.
- Wpadła pod Hogwart Expres… Lepiej bym tego nie ujęła, wypiję za to – i choć chciała unieść butelkę jak do toastu, zamiast tego jęknęła ciężko, bo nie była jeszcze w stanie tak ruszać ręką. – Limier? Z tego co mówisz brzmi jak całkiem przyjemny facet – skomentowała sarkastycznie, wywracając oczami. Doskonale rozpoznawała tę martwotę w jej głosie, sama dokładnie się tak czuła po tym, jak Siergiej kazał jej „skakać tego bladowskii axla” raz za razem, bo albo padnie, albo zrobi go dobrze. – Łyżwiarstwo figurowe… Chociaż dzisiaj miałam wrażenie, że to Rozanov ćwiczył na mnie dawanie opierdolu. Mam dość rosyjskich geniuszy na następne pięć lat.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Merlin zdecydowanie uśmiechnął się dzisiaj ze swojej chmurki do młodej Gryfonki, stawiając na jej drodze kogoś takiego jak Brooks. Gryfońska klepsydra nie ucierpi, a Seaver nie będzie musiała szorować kibli za pomocą ryżowej szczoty. Zamiast tego czekały ją długie minuty w kojącej toni basenu.
- Lizus. – Stwierdziła z uśmiechem na to nazywanie ją zbawieniem i zanurzyła się na moment w wodzie. Gdy się już wynurzyła, grzywka zasłaniała jej cały świat, ale szybko się z tym uporała, po prostu zaczesując ją dłonią do tyłu. Mityczne czoło Brooks, które mało kto widział, właśnie uśmiechnęło się zmarszczką do blondynki, która się jej przedstawiła. Niepotrzebnie oczywiście, bo doskonale wiedziała, z kim ma do czynienia. – Oficjalnie, Julia. Nieoficjalnie, Julka. – Również się przedstawiła i ruszyła powoli w kierunku kranów. Zamierzała się oczywiście skupić na tym z lawendą i koniec końców tak właśnie zrobiła. Już po chwili po łazience rozniósł się doskonale jej znany, ukochany zapach. – Jasne, że nie przeszkadza, spokojnie – powiedziała, wracając na wcześniej wybrane miejsce.
Ciężko było się długo złościć na Limiera. Gorąca woda skutecznie hamowała mordercze zapędy pałkarki. Do tego sama poprosiła o dodatkowe treningi, żeby lepiej przygotować się do rundy wiosennej oraz, by podszkolić się we francuskim, bo w tym języku rozmawiała z miotlarzem. Pretensje mogła mieć więc do siebie… no ale do tego chujka również, bo nie rozumiał najwyraźniej, że martwa to sobie polata co najwyżej z aniołkami, a nie innymi Osami z Wimbourne. Ostrzy trenerzy, jak się okazało, stanowią problem nie tylko dla Julki, ale i dla młodej łyżwiarki. – Nie wiedziałam, że czarodzieje zawodowo jeżdżą na łyżwach. – Zdziwiła się nieco, ale zarazem ucieszyła, że dowiedziała czegoś nowego o świecie. – W każdym razie, jak chcesz, to ci podrzucę wiggenowy. Wystarczy dodać kilka kropel do soku i wypić po treningu. Stawia na nogi. Tylko dzisiaj OCZYWIŚCIE musiałam go nie zabrać. Złośliwość rzeczy martwych.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Zaśmiała się w głos na ten drobny przytyk ze strony Julki. Owszem, często w sytuacjach bez wyjścia stawiała na urok osobisty i charyzmę, licząc na to, że jakoś tym uda się jej choć trochę nadrobić swoje wyczyny. Ale akurat tym razem o nic takiego nie chodziło. Najzwyczajniej w świecie przeżywała wielce, mocno i całą sobą, więc jeżeli ktoś taki jak Krukonka spadł jej z nieba, bo nie wyprowadził jej na kopach do opiekuna domu, to w jej oczach zasługiwał na miano wybawiciela.
- Chyba trudno, żeby ktoś cię nie znał, ale miło mi tak nieoficjalnie – wyszczerzyła do niej ząbki, z ulgą stwierdzając, że była w stanie bezboleśnie unieść głowę. Prawdą było, że nie sądziła, że ktokolwiek Julii nie znał. Jak można było nie znać zawodniczki reprezentacji narodowej?! A jednak przefantastycznym uczuciem było się po prostu przedstawić z imienia w chwili, gdy obie były przeoranymi wrakami czarodzieja. – To dobrze, siłą byś mnie stąd nie wynisła – zażartowała, obracając się na brzuch i podpierając łokciami o brzeg basenu, wyciągając przy tym jak najbardziej kręgosłup.
Zaskakujące, jak wiele pierwszej niezręczności czy nieumiejętności w zmianie tematu, potrafiło zniwelować zwykłe narzekanie na bolące kości i wyzywanie swoich trenerów. Jak widać przeklinanie ich metod jak i ich samych było uniwersalnym językiem sportowców i nie trzeba było niczego więcej do udanej konwersacji. Nawet, jeżeli koniec końców następnego dnia miały wrócić do nich potulnie, nadstawiając się na kolejne batożenie.
- Bo nie jeżdżą – zaśmiała się uprzejmie i zaciągnęła przyjemnym zapachem lawendy. Od razu też bardziej się ożywiła na możliwość opowiedzenia o jednej z jej najulubieńszych rzeczy na świecie. Chociaż wciąż była zmęczona, powoli wracała do swojej podekscytowanej wersji siebie. – Mamy własną wersję, łyżwiarstwo figurowe na wodzie. W sumie nie różni się niczym oprócz tego, że jak upadasz to pod wodę – i dla zaakceptowania sama się zanurzyła. – Na zwyczajnych łyżwach jeżdżę, bo kocham je równie mocno. No i że uczucie jest praktycznie takie same, to treningi bez ciągłej konieczności suszenia się zaklęciem są płynniejsze! Tylko bardziej bolą, jak jebniesz o lód – nie czuła potrzeby powstrzymywania się z językiem, nawet jeżeli na co dzień nie była aż tak wulgarna… Cóż, obity krzyż uprawniał do bycie mniej delikatną. – Także to… – pokazała krwiaka na pół uda. – To mój kochany Rozanov.
Przyjrzała się jej z zaciekawieniem. Eliksir wiggenowy na wszystkie problemy potreningowe? Dlaczego na to nie wpadła?! Może dlatego, że zamiast przysiąść do podręczników, wolała rozbijać szare komórki na lodzie i miotle. Postanowiła jednak i tę niesprawiedliwość dzisiejszego dnia zwalić na trenera, który uwielbiam znęcać się nad uczniami w ten specjalny, rosyjski zapał do tego.
- Wiggenowy? Naprawdę z nieba mi spadłaś! Genialne! – podekscytowała się, już planując jak następnym razem po prostu doda go do swojej wody na trening. – Bardzo chętnie, dziękuję!
- To kiedy zawody, że tak ciśniesz? – przyjrzała się jej, podpierając się łokciem na brzegu. Ostatnimi czasy nie śledziła informacji w prasie, nie było się jednak co dziwić, skoro ledwo znajdowała czas na sen… No, jeżeli akurat nie zakradała się do archiwów.